Jump to content
Dogomania

Bugi nie żyje


kakadu

Recommended Posts

na spacerach łapie sie na tym, że rozglądam sie za buginiem; tyle czasu go szukaliśmy, że to zostało jakby we krwi; czasem, w lesie czy na łące na której zginął mam ochotę przystanąć i krzyknąć: buuuuuugiiiiii!
oglądam pogodę i sprawdzam, czy w nocy nie będzie za zimno, bo przecież nie wiadomo gdzie on sie podziewa...
innym razem łapie mnie paniczny strach, że dzieje mu się jakaś krzywda; i wiecie co czuje zaraz po tym? może was to zdziwi, ale jak uświadamiam sobie, że nie ma go z nami na spacerze, bo jest w domu, to czuje jakąś chorą ulgę, że jest bezpieczny w ogródku, że nikt go nie krzywdzi, że jest na zawsze utulony i na zawsze nasz; to mnie uspokaja; bo chyba gorszy byłby ten ciągły strach o jego losy, rozglądanie się i wołanie bez końca po lesie...
wstawiałam zdjęcia i patrzyłam na niego; na jednym z nich siedzi i ma uniesioną do góry prawą łapkę; kiedy zawieźliśmy go do lecznicy na sekcję i leżał juz na stole, trzymałam go za tę łapkę i przepraszałam do obłąkania; łapeńka była taka strasznie zimna; to niesamowite, że coś, co jeszcze niedawno pachniało po spaniu tak słodko i ciepło, teraz było takie pozbawione wszystkiego co do tej pory znałam;
jasza wystawiła bazarek z rysunkiem "zagubiony piesek"...
zobaczyłam jego miniaturę w jej podpisie i musiałam wejśc i obejrzeć, chociaż myślałam, że pęknie mi serce; na rysunku był mały piesek w wielkim lesie; powinnam go kupic, żeby do końca życia przypominał mi, że zanim puści się obrożę, trzeba sprawdzić czy karabińczyk jest na niej dobrze zapięty;
pamiętam, że kiedyś ika tak mi się wypięła; do dziś nie wiem jak to się stało, za to pamiętam dobrze to durne uczucie niezrozumienia na widok psa biegnącego przed siebie i paniczny lęk, co będzie dalej; wiem, że takie rzeczy się zdarzają, ale czemu bugi musiał przypłacic to życiem...?

Link to comment
Share on other sites

  • Replies 299
  • Created
  • Last Reply

Top Posters In This Topic

[quote name='kakadu']
pamiętam, że kiedyś ika tak mi się wypięła; do dziś nie wiem jak to się stało, za to pamiętam dobrze to durne uczucie niezrozumienia na widok psa biegnącego przed siebie i paniczny lęk, co będzie dalej; wiem, że takie rzeczy się zdarzają, ale czemu bugi musiał przypłacic to życiem...?[/QUOTE]
Bugi był nieuleczalnie chory? (nie jestem pewna, czy dobrze zapamiętałam:oops:). Może więc jego ucieczka miała taki cel, że to on chciał odejść? Może tak samo było z moją Fraszką. Ja w pierwszej chwili pomyślałam nawet, że popełniła samobójstwo, bo nie wierzyła, ze pomogę jej odejść:-(. W każdym razie oszczędziła mi podejmowania tej najtrudniejszej decyzji albo w najlepszym wypadku przeżywania jej cierpienia w tej ostatniej chwili. Przypuszczam, że 4 października to miał być jej ostatni dzień.
Przeglądałam ostatnio wiele smutnych historii tu na Tęczowym Moście i zauważyłam, że psy, które szczęśliwie znalazły domy, często krótko cieszą się tym szczęściem:shake:. Może jednak trzeba wierzyć w przeznaczenie.

Przypomniałaś mi mój pierwszy spacer z Fraszką. Była wtedy jeszcze w domu tymczasowym a ja zaprzyjaźniałam się z nią przed adopcją. Trzymałam ją kurczowo na smyczy świadoma podwójnej odpowiedzialności:cool3: a mimo wszystko...wypuściłam smycz. To był moment ale wystarczający, żeby pognała przed siebie, przez środek ruchliwego skrzyżowania. Ja za nią. Byłam przerażona i pewna, ze nie mam szansy jej dogonić. Ale udało się. Za skrzyżowaniem po prostu na mnie zaczekała na trawniku. Widocznie wtedy jej przeznaczeniem było znaleźć swój (czyli nasz)dom. Bo niewiele brakowało, że nawet gdyby nie zginęła pod kołami samochodu, byłaby znowu bezdomna. Później wiele razy zdarzyło się, że wypięła się ze smyczy, zerwała szelki itd. ale już nigdy nie uciekała. Za to ja nigdy nie odważyłam się pozwolić jej swobodnie biegać

Edited by ma_ruda
Link to comment
Share on other sites

bugiś złapał kleszcza...
nie wiem czy na tym feralnym ostatnim spacerze, czy może dzień wcześniej, w sobotę, bo chodziliśmy wtedy nad rzekę i po łąkach;
był zabezpieczony, nie każdy kleszcz zaraża, gdyby nie uciekł pewnie byśmy zauważyli, że jest osowiały i uratowali go;
kiedy dowiedziałam się, że sąsiadka znalazła go martwego już we wtorek, to postanowiłam, że trzeba zrobić sekcję, żeby dowiedzieć się czemu tak szybko umarł;
pani doktor najpierw stwierdziła, że umarl z wycieńczenia, bo przecież ledwie chodził, przewracał się, potykał; faktycznie jak buginek do nas przyjechał, to był w takim stanie, ale przez te 4 miesiące zmienił się nie do poznania; zaokrągliły mu sie boczki, a chód nabrał pewności; biegał z naszymi psami, bawił sie i dorobił niezłej kondycji; pies, który tak ciągnie na smyczy, nie umiera po dwóch dniach z wyczerpania; pani doktor zrobiła sekcję i okazało się, że narządy wewnętrzne są bardzo powiększone i krwawiące, jakby krzepliwość krwi była zaburzona; ponieważ przewód pokarmowy był pusty, a na bugisiu znalazła dwa kleszcze, stwierdziła, że odpada trutka na szczury, i że najprawdopodobniej była to choroba odkleszczowa;
buginek nie miał żadnych obrażeń, nikt go nie potrącił samochodem, nie postrzelił, nie uderzył; nie pogryzły go psy; boże, piszę to, a moje flaki ważą tonę i nie chce mi się oddychać;

Link to comment
Share on other sites

Chyba najtrudniejsze jest to, że nie wiemy jak to się stało. Czy śmierć uwolniła Bugiego i Fraszkę od większego cierpienia? Gdybym miała taką pewność znosiłabym własne cierpienie z pokorą chociaż to ostatnie wspomnienie Fraszki sprawia, że mnie też "nie chce się oddychać"

Link to comment
Share on other sites

[quote name='Awit']Jak umarła Fraszka?
Jeśli nie możesz to nie pisz.
Ale może Twój wpis przyczyni się do uratowania jakiegoś psiego życia.
[/QUOTE]
Z upływem czasu coraz trudniej mi o tym mówić i pisać. Na tym wątku [url]http://www.dogomania.pl/forum/threads/226525-Co-jeszcze-mo%C5%BCna-zrobi%C4%87-niewydolno%C5%9B%C4%87-w%C4%85troby/page9[/url] opisywałam historię jej choroby i w [B]poście 221 tragiczny finał. [/B] Dla mnie to też wciąż nieralne. Od prawie 2 miesięcy w moim pokoju jest legowisko Fraszki, w kuchni miseczki, w przedpokoju smycz, w szafce jej leki...

Link to comment
Share on other sites

Współczuję Ci. To był dramat.
Zdarzały się podobne wypadki tu na dogo.
Ja mieszkam na parterze, mam kraty.
Moja sunia lubi leżeć na parapeciku przy otwartym oknie.
Ale jak wychodzę z domu, zamykam okno, a jak na krótko to odstawiam krzesło albo też zamykam.
Ale to raczej z uwagi na niedobrego człowieka, który mógłby coś im podać do zjedzenia.

Link to comment
Share on other sites

[quote name='ma_ruda']Chyba najtrudniejsze jest to, że nie wiemy jak to się stało. Czy śmierć uwolniła Bugiego i Fraszkę od większego cierpienia? Gdybym miała taką pewność znosiłabym własne cierpienie z pokorą chociaż to ostatnie wspomnienie Fraszki sprawia, że mnie też "nie chce się oddychać"[/QUOTE]
nie wiem jak było z fraszką, ale bugi na codzień nie cierpiał, nie był chory; był szczęśliwym, zdrowym psem; miał zaledwie roczek; tyle życia było przed nim...
gdyby nie ten pieprzony zarażony kleszcz znaleźlibyśmy go;
sprawdziłam kiedy dokładnie bugiś był zakroplony fiprexem; w książeczce i w kalendarzu ściennym zapisaliśmy datę 16 października; czyli i tak do 16 listopada byśmy go nie "dokroplili"; kleszcza złapał pewnie koło 10-11 listopada;
przed oczami mam ciągle dwie sceny - jak biegnie w strone lasu - wtedy ostatni raz widziałam go żywego i drugą juz z wyobraźni - jak kładzie się zmęczony i chory na skraju tego lasu i umiera; całkiem sam; może czekał na nas, a my nie przyszliśmy;
pocieszam się, że wtedy było sucho i w miarę ciepło; wyschnięta trawa była miękka i w tę trawę wsiąkło życie bugisia; z drugiej strony, gdyby był śnieg to nie byłoby kleszczy...
najgorsze jest to, że buginek był takim nieporadnym osiołkiem; mówiłam, że chociaż był z nami tak krótko, kocham go chyba tak mocno jak mocno matki kochaja swoje niepełnosprawne dzieci; tego sie nie da oddać słowami; on nam ufał; a my w ostatniej chwili jego życia nie byliśmy przy nim; naprawdę ciężko z tym żyć...
w pracy za plecami mam plakat z napisem "co zmienisz, gdy uda się cofnąć czas"; do tej pory to nie miało dla mnie znaczenia; teraz wisi jak jakiś okropny żart, bo forma sugeruję, że to możliwe; że mamy następna szansę; a przecież nie mamy...

Link to comment
Share on other sites

nie wpisuję się, bo nie mam słów pocieszenia.
za 10 dni minie 2 rocznica zaginięcia Tuli.
8 stycznia 2 rocznica, gdy Asia znalazła ją martwą.
Nic nie ukoi nieopisanego żalu, tęsknoty, wyrzutów sumienia.
Na zawsze w głowie pozostaje to słowo "gdybym...".
Nasze szkrabeczki kochane nie wrócą do nas, ja mam nadzieję, że dołączę do nich.
Wcale nie chcę iść do ludzkich zaświatów, bo nie wierzę, że podłość ludzka zostaje na ziemi, a dusza idzie oczyszczona ze zła ziemskiego.
Dlatego chcę wierzyć, że przez pomoc zwierzętom tu, zaskarbię sobie łaskę przyjęcia przez nie tam.

Link to comment
Share on other sites

Bo na to nie ma natychmiastowego lekarstwa. Tu potrzebny czas.

"....................................
Precz z mej pamięci!...nie tego rozkazu
Moja i twoja pamięc nie posłucha."
[COLOR=#000000][FONT=Times New Roman][SIZE=4] [/SIZE].[/FONT][/COLOR]

Link to comment
Share on other sites

  • 2 weeks later...

jak przechodzę niedaleko miejsca, gdzie bugiś umarł to dziękuję opatrzności, że pozwoliła nam go znaleźć, że teraz nie pada na niego ten mokry śnieg; że nie musi czekać do wiosny, żeby ktoś sie na niego natknął...
trudno by było wtedy dojść kiedy umarł i nie byłoby możliwości sprawdzenia przyczyny śmierci;
to strasznie czerpać pocieszenie z takich rzeczy...

Link to comment
Share on other sites

[quote name='kakadu']jak przechodzę niedaleko miejsca, gdzie bugiś umarł to dziękuję opatrzności, że pozwoliła nam go znaleźć, że teraz nie pada na niego ten mokry śnieg; że nie musi czekać do wiosny, żeby ktoś sie na niego natknął...
trudno by było wtedy dojść kiedy umarł i nie byłoby możliwości sprawdzenia przyczyny śmierci;
to strasznie czerpać pocieszenie z takich rzeczy...[/QUOTE]

Przepraszam, że piszę po raz kolejny, a nigdy nie miałyśmy nic wspólnego, oprócz straty zaginionego psa. Ja nie odnalazłam swojego psa NIGDY. I dlatego zazdroszczę Tobie, że wiesz, co jest z Buginkiem. Szanuję Twój ból i stratę. Ale ja już 4 lata się bujam z moim zaginionym psem. Kilkaset ogłoszeń i nic. I kolejna zima, i strach:shake:

Link to comment
Share on other sites

  • 3 weeks later...

wyobrażam sobie co czujesz; myślę, że człowiek w takiej sytuacji przechodzi po prostu w stan permanentnego szukania;
skoro nawet ja jeszcze mam przebłyski i nadzieję, że jak krzyknę "bugisiu!!!" to może jakimś cudem usłyszy i przybiegnie, to u ciebie jest zapewne tak samo...; ale mnie w końcu przejdzie; mam bugisia w ogródku przy domu; codziennie do niego chodzę;
tobie naprawdę bardzo współczuję, bo to się chyba nigdy nie skończy i to jest straszne...

Link to comment
Share on other sites

  • 1 month later...

wczoraj byliśmy w urzędzie gminy; mąż zdjął ogłoszenie buginia z drzewa; cały czas wisiało...
pamiętam jak je wieszałam; czekałam wtedy na kejciu, miałyśmy jechać szukać bugisia;
boże, ile wtedy było we mnie nadziei i wiary, że wszystko będzie dobrze...

Link to comment
Share on other sites

ja myślę o nim codziennie; w różnych okolicznościach; o dziwo stosunkowo najmniej jak obok przechodzę...
przypominają mi się takie dziwne sytuacje;na przykład jak go niosłam z samochodu juz po sekcji, żeby go pochować; buginio był pokrojony, zaszyty i sklejony plasterkiem, schowany w dwa worki; niosłam go i nagle zdałam sobie sprawę, że ma głowę do dołu; szybko go przekręciłam ale było mi z tym strasznie; przed pochowaniem wyjęliśmy bugiego z tych worków; leżał na trawie i czekał, a psy podchodziły i delikatnie sie z nim żegnały; wszystkie prócz frodzia; frodzio był obrażony i nie chciał mieć z tym co się dzieje nic wspólnego; to było widać; żałuję, że nie dałam bugisiowi żadnej zabawki na tę ostatnią drogę; wyścielałam grób papierowym ręcznikiem, położyłam bugiego i przykryłam kolejną warstwą ręcznika; nie chciałam owijać go w żadne syntetyki, a tak po prostu nasypać na niego ziemi nie mogliśmy;

Link to comment
Share on other sites

ja moje dwie maleńkie dziewczynki pochowałam zawinięte w kocyki ułożone w pudełkach.
Na pudełkach napisałam życzenia drogę. Napisałam im, jak bardzo je kochałam, kocham i kochać będę, jakimi gwiazdeczkami były dla mnie. Wszystko co czułam, a i tak za mało.
Ale wiem, że one wiedzą wszystko to czego nie napisałam, bo są ze mną wszędzie, szczególnie Tula.

Link to comment
Share on other sites

Zawsze jak coś złego ma się wydarzyć w mojej rodzinie - śni mi sie jakiś nasz pies który nieżyje ;(
kilka tygodni temu znowu mi się śniła Brenda - obudzilam się roztrzęsiona - i wtedy takie czekanie jest najgorsze - bo przeczucie nigdy nie zawiodło - i znowu Brenda wiedziała kiedy mnie ostrzec.....
to niesamowite - ale te psiaki ciągle gdzieś są obok nas wszystkich - Brendę widzę z okna - pochowana jest na łąkach - koło mnie - była psem mojego chłopaka - ja znałam ją ponad 2 lata - chorowała i walczyłam o każdy jej dzien życia przez prawie rok - odeszła z obecności Michala - ja byłam akurat u rodziców - przywiózł ją do mnie i tu ją pochowaliśmy - z jej podusią, zabawkami, nigdy nie zapomnę jak Michał wyjmował ją z samochodu i ją pocalowałam - wydała z siebie taki ostatni dech - ja zamarłam - myslałam że ona żyje - ale była już zimna...
Siedzieliśmy ponad godzinę z Brendą na kolanach bo żadne z nas nie mialo odwagi aby ją schować do wykopanego w ziemi miejsca....
Zanim Michał dojechał z Warszawy - pojechałam z tatą nad wał poszukać odpowiedniego miejsca - i w środku nocy po 2....nad wałem jak wysiadłam z samochodu - slyszałam śpiew ptaka - taki śpiew który rozdarł mi serce....nie wiem co to był za ptak - ale tej melodii nigdy nie zapomnę - była kompletna cisza i tylko ptak śpiewał....mój tata też od razu to zauważył...

Brenda nie była jedynym psem którego śmierć przeżyliśmy wszyscy, najpierw była Perełka - którą weterynarz po operacji nie wybudzoną dał nam do domu, niestety nie wybudziła się to było 20 lat temu gdzie operowano na normalnym stole w normalnych nie sterylnych warunkach....
później była Kama - rottka - miala zrost trzustki z wątrobą.....
po Kamie był Krecik - jamnik ze schroniska - który był wzięty przez nas na drugi dzien po śmierci Kamy - Krecik był chory po nosówce - jak go wynieśli nie mógł stać na nogach - wiedzialam że jest z nim bardzo źle - ale nie potrafiłam go oddać .... tak się we mnie wtulił że nie mogłam go nie zabrać - żył z nami 2 tyg.....i to byla kolejna ogromna tragedia dla mojej rodziny.......

Minęło wiele tygodni zanim wzięliśmy z tego samego schroniska Sabę a po roku Cygana ( zostal wyrzucony z pędzącego samochodu ) którzy są z nami do dzisiaj

To strasznie cięzkie momenty - niedawno uświadomiłam sobie że zarówno Saba jak i Cygan mają po 7 lat ( Cygan może mieć więcej bo przygarnęliśmy go z ulicy jak był już doroly więc nie wiadomo ile ma dokładnie ) - czyli już większość swojego życia z nimi jest za nami....

i na samą myśl mam łzy w oczach......

Link to comment
Share on other sites

  • 4 weeks later...

pochowaliśmy buginia bardzo głęboko, tak jak kazała pani doktor; nad nim posadziliśmy magnolię; czekam na wiosnę, żeby choć ona wróciła do życia, a tu ciągle tylko śnieg i śnieg...
boje się zaglądac na ten wątek, boję się oglądać buginiowe zdjęcia; coraz bardziej i bardziej mnie to przeraża...

Link to comment
Share on other sites

Join the conversation

You can post now and register later. If you have an account, sign in now to post with your account.

Guest
Reply to this topic...

×   Pasted as rich text.   Paste as plain text instead

  Only 75 emoji are allowed.

×   Your link has been automatically embedded.   Display as a link instead

×   Your previous content has been restored.   Clear editor

×   You cannot paste images directly. Upload or insert images from URL.


×
×
  • Create New...