Jump to content
Dogomania

Galeria białasa argentyńskiego Bazyla :) Oraz Meli nieogara ;)


maciaszek

Recommended Posts

U nas za tydzień minie rok...a jest to tak samo nie realne jak na początku, życie toczy sie dalej tak jak napisałaś...ale co chwile cos głośno daje znać o tym co sie stało, wszystko w okol cały czas krzyczy ze jej nie ma...chciałabym Ci kochana napisać ze z czasem boli mniej...ze mniej sie tęskni, ze pustka tak jakby mniejsza...ale to nie prawda...po prostu człowiek uczy się żyć z ta świadomością, uczy się zagłuszać te straszne emocje...ale cały czas boli tak samo...może za ileś lat ból będzie mniejszy? Moze za ileś lat człowiek spoglądając na zdiecie zamiast wybuchać płaczem po prostu się uśmiechnie...ehhh 

Link to comment
Share on other sites

Jestem z doskoku i mogę się narazic... ;) Mam nadzieję, że tak nie będzie. :)

Maciaszku, a ja uważam, że Twój psi kąt nie musi byc pusty. Tyle psiaków czeka na takie miejsce... :(

A jeśli ktoś ma więcej niż jednego psa (moje niespełnione marzenie)?... To czy po śmierci jednego z psiaków jest jakaś różnica, niż gdyby miał jednego? Nie ma płaczu, żalu, cierpienia? Wspomnień dobrych i strasznych?

Wszystko jest. Obecnośc pozostałych psów nic w tym nie zmienia. Tak samo przyjęcie nowego psa pod swój dach nic nie zmieni w pamięci o tym, który odszedł. A zmarły pies nie przeszkodzi w tworzeniu się więzi z nowym psem. Mamy bardzo pojemne serca. :)

Ja nigdy nie byłam bez psa dłużej niż trzy tygodnie i niech nikt nie myśli, że nie byłam w rozpaczy po psiej śmierci. :(

Te trzy tygodnie może byłyby nawet "krótsze", ale logistyka tego wymagała.

I jeszcze. Znam kilku Psiarzy, którzy zwlekali z przygarnięciem następnego psa... Zwlekali i... dostrzegli wygodę życia bez psa. Bo życie bez psa jest do kitu, ale jest WYGODNE. ;)

Kochany Maciaszku, jeśli psie miejsce jest w Twoim Domku, to przygarnij psa. Bez fajerwerków, olśnień i miłości od pierwszego wejrzenia. ;)

Kto jak kto, ale wspaniała Wolontariuszka Katowickiego Schroniska, nie musi daleko i długo szukac.

Takie psie Domy nie mogą byc puste, kiedy wokoło jest tyle Bedomniaków.

Link to comment
Share on other sites

Elisabeta, nie ma reguły. Moi rodzice juz nigdy nie chcieli miec psa- niez wygody. Moj TZ mowi, ze jak Koksowi cos sie stanie to on juz innego nie chce. Kolezanka wzieła nastepnego psa do 2 tygodni i teraz , po latach mowi , ze krzywde mu zrobiła, bo płakała po tamtym pierwszym , porównywała i nigdy nie pokochała. Owszem, karmi, spaceruje, chodzi do weta, ale nie kocha. 

Kiedyś spotkałam panią z dwoma buldożkami. Miały 5 i 13 lat. Pani powiedziała, ze wzieła ta druga, bo sie bała, ze ta starsza odejdzie i ona zostanie bez psa, a nie umiałaby od razu wziąść drugiego.

Maciaszku- trzymaj sie. Musi minąć czas, popłynać łzy. Muszą....Mam kilka zdjęć (psio-ludzkich) , na które patrze i sie usmiecham. Mimo ,  ze dalej boli. Ale inaczej.... A po 10  tygodniach- to jest pierwszy dołek (świadomosc , ze nie ma, nie bedzie , ze nic sie nie zmieni) . Jeszcze bedzie kilka. Po pol roku np. Madrzy ludzie wymyslili kiedyś załobe na okres roku. I cos w tym jest. 

Link to comment
Share on other sites

Może jeszcze pokocha... :(

Oczywiście,że człowiek ma prawo nie miec następnego psa i wcale nie z wygody.  Albo może nie móc miec. Z różnych powodów.

Posty są czasem bardziej kategoryczne niż nasze intencje. 

Są różne sytuacje. Ja pisałam o Domku u Maciaszka. ;)

Zajrzy tu pewnie wieczorem... :)

Link to comment
Share on other sites

Myślę ze po prostu kiedyś przyjdzie dzień w którym na drodze Maciaszka stanie jakieś stworzenie które będzie w stanie pokochać, pewnie już nieco inna miłością ale pokocha. 

Nie każdy jest gotowy na przyjecie kolejnego zwierzaka...zawłaszcza gdy odchodzi pies naszego życia. Po odejściu mojej Fur umarła tez cześć miłości do psów ogólnie...wiem ze nigdy już nie pokocham tak mocno, tak nieprzytomnie, tak niezmiennie żadnego innego...kocham Prezesa miłością tak wielka ze nie da się tego opisać, Fur kochałam tak samo...do reszty moich psów mam już inne uczucia...nie tak silne, nie tak metafizyczne. Każdy jest inny, każdy inaczej to przechodzi...i wszyscy mamy prawo po swojemu przezywać nasze tragedie.

Link to comment
Share on other sites

Furciaczku, bardzo ładnie napisałaś...

Oczywiście, że miłośc jest za każdym psem inna. Nie zawsze tak metafizyczna, ale to nie znaczy, że gorsza. 

Ciekawe, co Maciaszek powie, jak przeczyta naszą tu rozmowę. ;) Jakoś mnie dziś naszło...

Maciaszku, już Cię "nie męczę".

Wszystkiego dobrego i dużo siły.

Będzie jak ma byc... Mam nadzieję, że z psem. Kiedyś. :)

Link to comment
Share on other sites

Jest wieczór, jest i Maciaszek, jak to trafnie przewidziała Elisabeta.

 

 

życie toczy sie dalej tak jak napisałaś...ale co chwile cos głośno daje znać o tym co sie stało, wszystko w okol cały czas krzyczy ze jej nie ma...

 

chciałabym Ci kochana napisać ze z czasem boli mniej...ze mniej sie tęskni, ze pustka tak jakby mniejsza...ale to nie prawda...po prostu człowiek uczy się żyć z ta świadomością, uczy się zagłuszać te straszne emocje...ale cały czas boli tak samo...

 

Ja to nawet mam wrażenie, że z czasem boli bardziej. Że więcej rzeczy się kojarzy. Więcej rzeczy przypomina.

Wczoraj zjadana w spokoju marchewka, dziś każdym kęsem staje w gardle i potok łez wywołuje, bo zawsze przy jej jedzeniu towarzyszyły mi wpatrzone w warzywo oczy Bazyla i czoło zmarszczone, pełne wyczekiwania. Niemożność ugotowania jakiejkolwiek zupy staje się coraz większa, bo od wielu miesięcy zupa była "efektem ubocznym" gotowania dla Bazyla i tylko wtedy się ją gotowało, a teraz nie ma po co. Bazylkowa poduszka w nogach łóżka, codziennie wieczorem układana na kołdrze, bo nie umiem inaczej, nie potrafię jej schować, odłożyć, oddać. To tak, jakbym wyrzucała białasa ze swojego życia. A On wciąż tu jest. Ze mną.

Cholernie to wszystko trudne...

Im dalej od momentu odejścia kochanej istoty, tym silniejsza jest świadomość, że jej już nie będzie.

A przecież Bazylek dopiero co był. Przecież zawsze był :(

Nie sposób się pogodzić. A bez pogodzenia nie pójdzie się dalej...

I wiem, że może zamykam się w skorupie cierpienia, ale nic nie poradzę na to, że razem z Bazylem odeszła część mnie.

I podpisuję się obiema rękami pod wszystkim, co pisze Furciaczek. Również pod poniższym zdaniem:

 

Po odejściu mojej Fur umarła tez cześć miłości do psów ogólnie...

 

Nigdy w życiu nie myślałam, że coś takiego mi się zdarzy. Jakoś w głowie mi się nie mieściło, że mogę psy mniej zacząć kochać. Choć może to wcale nie mniej, a inaczej.

Zawsze mówiłam, że jak Bazyl odejdzie to zaraz będę w schronie i wezmę jakiegoś psa. I na początku po rozstaniu z białasem myślałam o wzięciu psiaka. Tylko ostatecznej decyzji na tak podjąć nie umiałam. I nawet mówiłam, że jakby ktoś "podrzucił" mi go, sprezentował, to byłabym, zadowolona. A teraz wiem, że dobrze że się tak nie stało. Bo nie umiałabym go pokochać. Jeszcze nie teraz.

3-tygodniowy szczeniak, którego wzięłam w grudniu ze schroniska, wylądował w końcu na dt u mojej siostry i ulżyło mi z tego powodu. Psiak jest super i bardzo go lubię, ale właśnie tylko lubię. Nie jestem w stanie wykrzesać z siebie nic więcej.

Po drodze, z jakieś 2 tygodnie temu, robiłam podejście do adopcji pewnej suczki. Byłam już "po słowie", miała być umawiana wizyta przedadopcyjna. I choć wydawało mi się, że chciałam kolejnego psa, to cały czas czułam opór i coś w głębi mnie mówiło wyraźnie "nie!". Nie umiem tego wytłumaczyć, sama nie rozumiem jak to możliwe, jak to mogło przydarzyć się mnie, osobie, której psy są tak bliskie, ale gdy widzę oczami wyobraźni jakiegoś psa w naszym życiu, gdy jego obecność staje się namacalna (bo adopja tuż tuż) to nie tylko czuję opór, ale ten pies mnie drażni. Aż głupio trochę mi to pisać. Bo zawsze myślałam, że będzie inaczej. I bo to przydarza się mnie - psiarze od urodzenia.

Być może na ten stan ma wpływ również ogromne zmęczenie psychiczne, problemy z jakimi od lat borykam się ja i moi bliscy. Może to już zmęczenie materiału. Może odejście Bazylka było "gwoździem do trumny" mojej psychiki. Ale myślę, że i bez tego całego bagażu życiowego odejście białasa by mnie potężnie trzepnęło. Więzi jaka mnie z Nim łączyła nie da się opisać - jak to napisała o swojej więzi z Furią Furciaczek - była metafizyczna.

 

O jezu :( myślałam sobie o was a tu takie wieści :( trzymaj się mocno :* :(

 

Dziękuję.

 

Jestem z doskoku i mogę się narazic... ;) Mam nadzieję, że tak nie będzie. :)

Maciaszku, a ja uważam, że Twój psi kąt nie musi byc pusty. Tyle psiaków czeka na takie miejsce... :(

A jeśli ktoś ma więcej niż jednego psa (moje niespełnione marzenie)?... To czy po śmierci jednego z psiaków jest jakaś różnica, niż gdyby miał jednego? Nie ma płaczu, żalu, cierpienia? Wspomnień dobrych i strasznych?

Wszystko jest. Obecnośc pozostałych psów nic w tym nie zmienia. Tak samo przyjęcie nowego psa pod swój dach nic nie zmieni w pamięci o tym, który odszedł. A zmarły pies nie przeszkodzi w tworzeniu się więzi z nowym psem. Mamy bardzo pojemne serca.

Ja nigdy nie byłam bez psa dłużej niż trzy tygodnie i niech nikt nie myśli, że nie byłam w rozpaczy po psiej śmierci. :(

Te trzy tygodnie może byłyby nawet "krótsze", ale logistyka tego wymagała.

I jeszcze. Znam kilku Psiarzy, którzy zwlekali z przygarnięciem następnego psa... Zwlekali i... dostrzegli wygodę życia bez psa. Bo życie bez psa jest do kitu, ale jest WYGODNE.

Kochany Maciaszku, jeśli psie miejsce jest w Twoim Domku, to przygarnij psa. Bez fajerwerków, olśnień i miłości od pierwszego wejrzenia.

Kto jak kto, ale wspaniała Wolontariuszka Katowickiego Schroniska, nie musi daleko i długo szukac.

Takie psie Domy nie mogą byc puste, kiedy wokoło jest tyle Bedomniaków.

 

Nie narażasz się. Nie mam ani cienia pretensji, żalu do osób, które widzą ten temat inaczej. Nawet w pewnym sensie zazdroszczę osobom, które potrafią w takiej sytuacji dać dom kolejnemu czworonogowi. Bo tyle ich czeka na swojego człowieka. Ale widzisz, ja teraz nie umiem dać psu nawet domu tymczasowego (choć myślałam, że to może jakieś rozwiązanie będzie, taki "półśrodek"), a co dopiero domu stałego. To trochę jest tak, że do każdego psa ruszam z uśmiechem i nadzieją, ale tak naprawdę chcę, żeby to nie był jakiś pies, ale Bazyl. To Jego chcę zobaczyć i żadnego innego...

Wiem, że w naszym domu pojawi się pies. Że wygoda, o której wspominasz nie weźmie góry. Tego jestem pewna. Bo dla mnie pies zawsze był ważniejszy niż wygoda. I już raz przeżyłam czas bez psa, będąc wolną i mogąc w zasadzie wszystko. Ale to mnie nie cieszyło tak bardzo, jak czworonożny przyjaciel, coś bezcennego. I przyszedł dzień kiedy powiedziałam: "muszę mieć psa, choćbym nie wiem jakie przeszkody na drodze miała, po prostu muszę."

Przyjdzie czas na psa, ja to wiem. Ale wiem też, że muszę być na to gotowa i że jeśli roztoczymy opiekę nad kolejnym czworonogiem to muszę umieć go pokochać. Nie tylko polubić. Ale pokochać. I nie za rok czy dwa, gdy już się do niego przyzwyczaję, ale.od razu "mieć do niego serce", uczucie płynące naturalnie, a nie "wymuszone". A na to nie jestem teraz gotowa. Muszę pożegnać istotę, z którą przeżyłam prawie 13 lat. Rozerwania prawie 13-letniego związku nie odchoruję w krótkim czasie. Nie umiem.

A jeśli chodzi o sytuację, gdy ma się 2 psy albo i więcej i jeden z nich odchodzi to na pewno się przeżywa i pewnie też mocno, ale myślę, że jest łatwiej, bo nie ma takiej pustki, bo człowiek musi się zająć tym drugim czworonogiem, którego też przecież kocha.

 

Maciaszku- trzymaj sie. Musi minąć czas, popłynać łzy. Muszą....Mam kilka zdjęć (psio-ludzkich) , na które patrze i sie usmiecham. Mimo ,  ze dalej boli. Ale inaczej.... A po 10  tygodniach- to jest pierwszy dołek (świadomosc , ze nie ma, nie bedzie , ze nic sie nie zmieni) . Jeszcze bedzie kilka. Po pol roku np. Madrzy ludzie wymyslili kiedyś załobe na okres roku. I cos w tym jest. 

 

Dziękuję.

 

Nie wywieram na sobie presji. Daję sobie czas. Na pożegnanie z Bazylkiem. Na pogodzenie się z tym, że Go nie ma. Na oswojenie z Jego brakiem.

Płaczę, wściekam się, nie rozumiem, przeżywam żałobę.

I choć chwilami mi głupio, że blokuję dom dla jakiegoś psa w potrzebie, nie chcę robić nic na siłę, nie chcę "uciekać" przed emocjami przykrymi, nie chcę "zamiatać" tematu pod dywan. Jeśli odejście Bazyla wymaga ode mnie tylu łez, to muszę je wylać. Bo On na to zasługuje.

 

Napisałam, bo tak czuję. A Maciaszek jest Wolontariuszką i to bardzo dużo znaczy... Pięknego...

 

Dziękuję za te miłe słowa.

 

Myślę ze po prostu kiedyś przyjdzie dzień w którym na drodze Maciaszka stanie jakieś stworzenie które będzie w stanie pokochać, pewnie już nieco inna miłością ale pokocha. 

Nie każdy jest gotowy na przyjecie kolejnego zwierzaka...zawłaszcza gdy odchodzi pies naszego życia.

 

I znów podpisuję się obiema rękami.

Choć, jak już pisałam, zawsze myślałam, że ze mną będzie inaczej. I jeszcze kilka dni po odejściu Bazylka przekonywałam moją mamę, że ze mną nie będzie tak, jak było z nią, że nie była gotowa od razu na nowego psa, że ten nowy ją drażnił, że porównywała go z tym poprzednim.

 

Maciaszku, już Cię "nie męczę".

Wszystkiego dobrego i dużo siły.

Będzie jak ma byc... Mam nadzieję, że z psem. Kiedyś. :)

 

Dziękuję.

Nie męczysz.

Bądź, zaglądaj,

A pies będzie, na pewno.

Link to comment
Share on other sites

Ja to Maciaszku myślę ze po prostu kochałyśmy zbyt mocno...dlatego razem z nimi odeszła cząstka nas, naszych serc i naszej miłości do psiego gatunku...takie rany nie goja sie szybko, o ile w ogóle się goja kiedykolwiek to zostają w sercach ogromne blizny, które pulsują bólem i co chwila dają znać o sobie...i to chyba będzie już nieodłączna część naszego życia...a my musimy nauczyć się z tym żyć...a to łatwe nie będzie. 

 

 

 

A jeśli chodzi o sytuację, gdy ma się 2 psy albo i więcej i jeden z nich odchodzi to na pewno się przeżywa i pewnie też mocno, ale myślę, że jest łatwiej, bo nie ma takiej pustki, bo człowiek musi się zająć tym drugim czworonogiem, którego też przecież kocha.

 

Nie jest Maciaszku łatwiej...niestety , wcale nie jest :( Jak widzisz dodatkowo tęsknotę tego drugiego psa to jeszcze bardziej dobija, i zaczynasz drżeć o życie tego który został...i masz już świadomość jakim wielkim dramatem będzie jego odejście. 

Link to comment
Share on other sites

W dobroć, wrażliwość i empatię wpisane jest cierpienie....

 

Tak..

 

Maciaszku, musisz przez to przejśc, Kochana. To pewnie daleka, trudna droga, ale wytrzymasz...

Bardzo, bardzo poruszyły mnie Twoje wieczorne posty. Wielkie cierpienie.

Mam nadzieję, że śmierc nie oznacza dla Ciebie końca... Wtedy jest jeszcze trudniej przy tak wielkiej stracie Bliskiego...

Bo Bazyl był Twoim Bliskim. :(

Cierpiałam po śmierci kochanego psa już kilka razy... Ech...

Ale chyba dziś rano coś jeszcze zrozumiałam...

Poczułam Twoje cierpienie. Na pewno tylko jego maleńką cząstkę, ale poczułam...

I chyba dobrze, że sobie tu w rozumiejącym się mimo wszystko Gronie, porozmawiałyśmy. 

Życzę Ci, żeby było choc trochę lżej...

Link to comment
Share on other sites

Ja to Maciaszku myślę ze po prostu kochałyśmy zbyt mocno...dlatego razem z nimi odeszła cząstka nas, naszych serc i naszej miłości do psiego gatunku...takie rany nie goja sie szybko, o ile w ogóle się goja kiedykolwiek to zostają w sercach ogromne blizny, które pulsują bólem i co chwila dają znać o sobie...i to chyba będzie już nieodłączna część naszego życia...a my musimy nauczyć się z tym żyć...a to łatwe nie będzie. 

 

Chwilami mam wrażenie, że siedzisz w mojej głowie...

Nic dodać, nic ująć.

 

Nie jest Maciaszku łatwiej...niestety , wcale nie jest :( Jak widzisz dodatkowo tęsknotę tego drugiego psa to jeszcze bardziej dobija, i zaczynasz drżeć o życie tego który został...i masz już świadomość jakim wielkim dramatem będzie jego odejście. 

 

No tak, racja. Nie pomyślałam o tym.

 

W dobroć, wrażliwość i empatię wpisane jest cierpienie....

 

Tak jest. A im większa wrażliwość i empatia, tym większe cierpienie. Niestety. Albo stety.

 

Maciaszku, musisz przez to przejśc, Kochana. To pewnie daleka, trudna droga, ale wytrzymasz...

Bardzo, bardzo poruszyły mnie Twoje wieczorne posty. Wielkie cierpienie.

Mam nadzieję, że śmierc nie oznacza dla Ciebie końca... Wtedy jest jeszcze trudniej przy tak wielkiej stracie Bliskiego...

Bo Bazyl był Twoim Bliskim. :(

Cierpiałam po śmierci kochanego psa już kilka razy... Ech...

Ale chyba dziś rano coś jeszcze zrozumiałam...

Poczułam Twoje cierpienie. Na pewno tylko jego maleńką cząstkę, ale poczułam...

I chyba dobrze, że sobie tu w rozumiejącym się mimo wszystko Gronie, porozmawiałyśmy. 

Życzę Ci, żeby było choc trochę lżej...

 

Dziękuję. Za to co i jak napisałaś.

I masz rację, dobrze że taka rozmowa się wywiązała. Czasem warto pogadać, nawet jeśli w taką rozmowę wpisany jest ból.

Śmierć to koniec, ale taki - jakby to ująć - częściowy. Są inne istoty, które kocham, które są mi bliskie, na których mi zależy. Świat nie może się skończyć z odejściem jednej z nich. Może się chwilowo zawalić, bardziej lub mniej, ale z czasem odbuduje się na nowo. Życie ma wiele różnych sensów. Potrzeba tylko czasu. Tak to widzę.

Link to comment
Share on other sites

Dzisiaj, po raz pierwszy od odejścia Bazyla, zostałam sama w domu na dłużej. Nie było fajnie.

I po raz pierwszy musiałam wyjść z pustego kompletnie mieszkania.

I tak po prostu zamknąć za sobą drzwi. W ciszy i braku.

Za trzecim podejściem, z oczami pełnymi łez, z gulą w gardle, się udało.

Nie wiem czy następnym razem będzie łatwiej, ale wiem że zrobiłam kolejny krok do przodu.

 

Tylko dlaczego ciągle obecność Bazylka w naszym życiu wydaje mi się taka realna?
Wczoraj TZ przyszedł do mnie do pracy.
Siedzieliśmy, piliśmy herbatę i nagle chciałam zapytać: "Jak tam Łosiu?"
:(

Link to comment
Share on other sites

Tak, chwilami sie człowiek zapomina...takie ułamki sekund w których wydaje nam sie ze nic sie nie zmieniło...w sumie bezcenne chwile bo przez ułamek sekundy człowiek wolny jest od cierpienia ehhh

 

Ale po tym ułamku sekundy przychodzi taki strzał w pysk...

 

Dziś mija 11 tygodni.

11 tygodni bez ukochanego białasa.

:(

Link to comment
Share on other sites

Bywają dni, że obowiązków dużo, różne rzeczy się dzieją, ciągle coś i tuż przed snem albo następnego dnia łapię się na tym, że nie pomyślałam o Bazylku, nie zatęskniłam, nie wspomniałam Go.

I głupio mi się robi, źle.

Może tak właśnie powinno się dziać, że nie myśli się ciągle czy codziennie, ale ja mam wtedy takie irracjonalne poczucie, że jak przestanę o Nim myśleć to Bazylek gdzieś mi "umknie", że przejdzie do przeszłości, że (w sensie przenośnym) Go zapomnę. Chyba po prostu ciągle jeszcze chcę, żeby był ze mną, tutaj.

Link to comment
Share on other sites

2 tygodnie temu miał sen o Bazylku.
Zły, smutny, okropny.

Bazyl się zgubił. Szukałam.
W końcu znalazłam go w jakimś schronie.

Okazało się, że jest po wypadku, na połowie ciała nie miał skóry, cierpiał.

Koszmar.
Sen z cyklu tych, z których człowiek tak bardzo chce się obudzic i sprawdzić, że z bliską mu istotą wszystko jest ok.

Obudziłam się, poderwałam, żeby dotknąć, pocałować, uspokoić się.

W nogach łózka pustka...

 

Nie wiem dlaczego piszę o tym teraz.

Chyba wyrzucić z siebie ten obraz muszę.

Link to comment
Share on other sites

Join the conversation

You can post now and register later. If you have an account, sign in now to post with your account.

Guest
Reply to this topic...

×   Pasted as rich text.   Paste as plain text instead

  Only 75 emoji are allowed.

×   Your link has been automatically embedded.   Display as a link instead

×   Your previous content has been restored.   Clear editor

×   You cannot paste images directly. Upload or insert images from URL.

×
×
  • Create New...