Jump to content
Dogomania

***Waldemarowy obłęd w ciapki czyli - Popyrtany Pointer Gallery ***


Majkowska

Recommended Posts

Amorek istny pointer! :)

 

No ja tu do bulla go sprowadzam a ta z pointerem wyskakuje :D

A serio , jak poznałam pierwszego "naszego" pointera - Pumę, która miała wtedy może ze 3 mce - to byłam święcie przekonana że oni są tacy podobni, no identyczni!

Ale ja ogólnie miałam tę manię że każdy biało-czarny piesek był Amorkiem (teraz widzę ogromną różnicę)nawet przyznam się że był moment że stwierdziłam że tak czy siak będę miała kolejnego psa więc jak znajdę identycznego psa to go adoptuję zamiast kupować z hodowli. Nie znałazłam nigdy ani w calu podobnego mimo pospolitości takich kundelków jak on...

 

ja byłam pewna że Amorek był sporo mniejszy... kawał pieska był.

Pisałaś że ostatni dzień jak widziałaś Amorka- to znaczy że odszedł z dnia na dzień ?

 

Nie z dnia na dzień, ale można powiedzieć że tak odchodził przez ostatni rok swojego życia. :(

 

 

 

 

Pamiętam nasz ostatni długi spacer - wzięłam wtedy z nami pointera Kastora i poszliśmy rekreacyjnie na naszą codzienną wędrówkę wzdłuż Wisły, może godzinka drogi fajnym marszem, uwielbiałam to. Amor schodził łapy na górskich szlakach,więc nigdy całodzienna wędrówka nie sprawiała mu kłopotu, aż nagle w środku tej lekkiej trasy położył się. Nie chciał drgnąć, odpoczywaliśmy długo, pozwoliłam mu leżeć w cieniu, przespał się gdy ja bawiłam się z Kastorem. Mimo odpoczynku nie był w stanie wrócić, musiałam go wziąć na ręce i nieść...

To był pierwszy sygnał że coś nie tak. Przy wizycie u weta wyszło serce :( Pamiętam jak dziś jak strasznie płakałam jak wetka powiedziała że możemy mu tylko pomóc i ulżyć, ale nie możemy cofnąć tego co dzieje się w jego organizmie i niedługo dojdziemy do punktu z którego już nikt nie będzie potrafił mu pomóc... Zaczął przyjmować leki, oszczędzać się, po tej diagnozie musiałam zrezygnować ze wszystkiego co robiliśmy , zostawić go u rodziców pod opiekę pomimo że zawsze sobie obiecywałam że cokolwiek się dziać będzie to go nie zostawię i zawsze będziemy razem. Nie dało rady, Amorowi zbierała się woda w narządach, dostawał leki ściągające, musiał sikać co jakiś krótki okres czasu, ktos musiał przy nim być ciągle żeby w razie jakby to mu pomóc. Rodzice wytrwale schodzili z nim pod blok kiedy widzieli że coś jest nie tak - kręcił się wtedy niespokojnie, krztusił (kaszel przy wysiłku już zaczął mieć wcześniej) , nie mógł znaleźć sobie miejsca, wszystko go bolało i nie był w stanie stać na obolałych łapach ani polożyć się na przepełnionym wodą brzuchu... Potem doszły ataki padaczki, które tez już były wcześniej w formie ukrytej, z tym że nasilały się z czasem. Początkowo gdy jeszcze był zdrowy moja mama zaobserwowała że np biegł obszczekiwać za płotem przechodniów i nagle wykopyrtnął się na pyszczek, tak jakby splątały mu się łapki i nie mógł wstać. Wstawał szybko i leciał szczekać dalej więc początkowo uznawali to za przypadek, przecież i pies może się czasem przewrócić...

Potem nie było juz wątpliwości - zobaczyłam jego pierwszy prawdziwy atak. Wracałam ze spaceru, Am wesoły, promienny, ale pod blokiem zawsze stawał się czujny i czekał aż któryś z jego rywali wyjdzie. Akurat trafiliśmy na sąsiadkę jak wychodziła ze swoim psem, byłam wściekła że musi się pakować nam na widok, bo względnie udało mi się Amorka uspokoić... Am wtedy stał wyprężony na parkingu wyglądając zza aut, na szyi miał łańcuszek zaciskowy i już szykowałam się do korekty, kiedy... zesztywniał i zaczął się zataczać. Pierwsza myśl - może go przydusiłam. Potem okazało się co dzieje się naprawdę - Am spuścił głowę, zaczął się ślinić, język wypadł bezwładnie mu z pyska i na sztywnych łapach toczył się gdzieś dalej jakby grawitacja przestała istnieć a ja starałam się nadążyć za nim żeby go nie zdusić raz jeszcze ale go złapać, podtrzymać. Osunął się na ziemię i zaczęło go trzepać, rozgryzł sobie wtedy język, a kiedy próbowałam zrobić cokolwiek bronił się przede mną. Przeszło po chwili, podniósł się skruszony, ale ja już byłam zbyt zszokowana żeby nad tym myśleć, wzięłam go na ręce i poleciałam do domu. Natychmiast wylądowaliśmy u weta.

Wetka podała mu leki, zbadała, zrobiła badania, pocieszyła mnie też że to wcale nie jest tak że pies nie czuje mojego wsparcia w takiej chwili, tylko to taki odruch że pies broni się jako najsłabszym przed atakującym go stadem, wytłumaczyła wszystko i dała instrukcję jak postępować przy takich atakach.

Taki mocny atak powtórzył się w niedługim czasie , wet twierdzi że to wszytsko na tle nerwowym - a były do tego powody. Wtedy moja mama miała zawał, nocna akcja ratowników, cały rumor, nasze napięcie... Am rano znów spuścił głowę i zaczął się slinić. Krzyknęłam do ojca żeby mi pomógł i Am jakby się wybił z ataku, przeszło mu na chwilę. Ojciec ubrał się i poleciał po auto , ja w tym czasie zebrałam psa i zeszłam pod blok. I wtedy miała miejsce akcja z suką o której pisałam wyżej - Amor zaczął tracić świadomość i wtedy ona wyskoczyła na niego i złapała za gardło. Kłapał niezręcznie w powietrze, atakował krzaki, jakby nie wiedział co się działo... Pierwszy raz widziałam wtedy jak mój ojciec zachował się brutalnie wobec jakiegokolwiek zwierzęcia - kopnął ją żeby uratować naszego wepchanego w krzaki nieprzytomnego psa, żeby go ratować i popędzilismy do wetów...

Już takich ataków nie było potem. Były za to mniejsze, które wcale nie były mniej groźne bo jak powiedziała wetka, każdy atak to mikrouraz mózgu i narządów...

 

Jak wzięłam Walducha to Am zmienił sie troszkę - zawsze mówią że na przedłużenie życia swojemu pupilowi najlepszym sposobem i trochę to prawda. Nie wiedziałam do końca czy dobrze robię, bo początki ich kontaktu to były same ustawki, co gorsze Amor ustawiał już ustawionego Waldka, pienił się o niego i był zazdrosny a w jego sytuacji nerwów powinno być jak najmniej. To pewnie dlatego mój ojciec nie obdarzył Walda sympatią - on "dokuczał" Amorowi, zachęcał go do zabawy za co dostawał resztkami zębów, pozwalał mu zjadać swoje żarcie (bał się podejść do miski przy Amorze) przez co Amor czuł się tragicznie...

Ja widziałam też inną stronę medalu - młokos Wald pchał Amorka przed siebie, mobilizował go do wszystkiego, był moment gdzie wychodziłam z nimi na spacery i czułam że to ten dawny Amor, nie ten schorowany i obolały... Szedł bo chciał być pierwszy,ale szedł, ruszał się, pomagał organizmowi pracować.

 

Kiedy moi rodzice nie udźwignęli ciężaru żeby schodzić co 5 minut pod blok i jeszcze oszczędzać mu spotkań z psami jak on się pieklił na wszystkie , wyjechali na wieś.

Tam miał otwarte drzwi non stop, można było wyskoczyć z nim w nocy nie przedłużając ubieraniem zjazdami windami itd, miał teren do łażenia, trochę zawsze potuptał, rozruszał obolałe stawy.

Nie polepszało mu się jednak, a to wszystko była (jakże ciesząca mimo wszystko) otoczka lepszego samopoczucia, nie pomagała już nawet zmiana leków na mocniejsze...

Wreszcie przyszedł etap że Amor zmniejszył swój ruch do zera, leżał głównie, nawet niechętnie szedł jeść czy pić. Wyciągany na siłę warczał i atakował ręce ze smyczą, nie chciał, im więcej leżał tym mniej siły miał żeby wstać...

 

Pod koniec listopada widziałam go po raz ostatni. Pojechaliśmy tam z Waldkiem (na codzień pracowałam, więc byłam w Krk). Początkowo był bardzo zdziadziały, ale Wald powolutku go rozkręcał korzystając z jego zazdrości i zawiści - bo jak Wald szedł to Am też musiał i to jeszcze przed nim.

Waldek pomagał nawet wyprowadzać go na spacery - Am już nie chciał wyjść wtedy spod stołu, ani na smaczka, ani wyciągany, a w brzuchu ciągle miał tonę wody którą musiał usuwać.

Widząc jak mój tata bierze Waldka na smycz rodziła się w nim zazdrość taka że aż wstawał  i ruszał powolutku za nimi, trzymałam go na flexi nadzorując żeby nie zrobił głupstwa, bo już potrafił iść na wprost jak leci bez względu czy taras się kończył czy nie. Nawet wtedy warczał, toczyliśmy okropne boje o zejścia po schodach, żeby nie dostał duszności, ale on bronił się zaciekle żeby nie iśc po płaskim. Ojciec szedł przed nami z Waldkiem nęcąc Amorka kawałkiem czekolady (w akcie desperacji musieliśmy jej użyć bo tylko na to reagował), a my dreptaliśmy z tyłu, tylko tak dało się wyprowadzić wtedy Amora.

Wiedziałam już wtedy że mu już niewiele zostało. Nie chciałam się z nim żegnać, ale mimo wszystko zrobiłam to kiedy przyszedł do mnie ostatniej nocy. Wpadł na górę w obłędzie. Sapał, z pyska ciekła mu ślina, oddech miał gorący jakby płonął, dygotał, oczy otwarte szeroko z powiększonymi maksymalnie możliwie źrenicami, wbiegł po schodach rozpędem dobijając się do mojego pokoju, potem stanął przy łóżku i nie odczytałam niczego innego z jego oczu jak jedno wielkie "pomóż mi!". Nie było jak. Wiedziałam że już się nie da...

Wsadziłam go na łóżko, ułożyłam mu górę poduszek, żeby tylko było mu miękko żeby nie bolalo go już nic. Byłam pewna że wtedy umrze... Głaskałam go delikatnie i widziałam, że leżąc w miękkim puchu dostosowującym się do jego ciała, czuje ulgę. Całą noc patrzyłam na niego, wspominając te nasze 13 lat, wszystkie wzloty i upadki, to jak pierwszy ras się zobaczyliśmy , jak na nas wyskoczył z ujadaniem i wcale mi się nie podobał, jak byłam pewna że jest suką bo sikał na kucaka, i to co było potem jak okazał swoje mordercze oblicze, ile zadym zrobił i jak ciężki się zdawał nim się dogadalismy...

Dotykałam go aż za często, powtarzając sobie że jeśli już nie oddycha to znaczy że mu lepiej, że taka jest kolej rzeczy, a nie jest ważne ile żył ale jak żył...

Am oddychał cały czas, z przerwami , żeby potem zachłystnąć się powietrzem i znów charczeć jak traktor. Przytulałam się do jego klatki piersiowej i nie słyszałam oddechu - to była jakaś praca w fabryce, huczały tam przerdzewiałe maszyny, a wrażenie było takie jakby to się miało zatrzymać...

 

Musiałam wrócić do pracy, wyjechałam, zastanawiałam się co zrobimy jak on umrze, gdzie go pochowamy, przecież nie mamy w Krakowie cmentarza dla zwierząt, a ja go nigdzie nie zostawię, jak będzie wyglądał nasz dom bez Amora, jak długo będzie się jeszcze męczyć...

Moje rozmyślania przerwał telefon i prośba żebym nie miała do rodziców żalu ale musieli...

Ostatni tydzień Amorowego życia to była męczarnia.

Nie wstawał już wcale. Błagalnie spogladał co chwila na miskę z wodą i mielił zaschniętym językiem prosząc żeby ktoś mu ją podał.

Tego co wypił nie wysikiwał, bo nie wstawał, a podniesiony stał chwilę na sztywnych łapkach ze spuszczonym łbem a potem kładł się...

Nie jadł już nic.

Nawet leków nie dało się podać, bo wszystko wymiotował...

Padła decyzja że trzeba mu to skrócić....

Kiedy wyjeżdzali do weta Amor wyszedł przed dom, zaciągnął się głęboko powietrzem, a potem puścił się galopem dookoła działki. Obiegł ją zupełnie bez celu i wrócił. Dał się zapiąć na smycz i pojechali... Moja mama nazwała to jego pożegnaniem, tam się urodził i tam umarł... nigdy nie widzieliśmy z jego strony czegoś bardziej wzruszającego.

Wetka dała im wsparcie, kiedy robiła zastrzyk to czuli pomoc jaką dają Amorkowi...

Wrócili z nim do domu, ojciec wykopał w kąciku działki pod brzozą dół w zmrożonej już ziemi i tam pochowali Amorka...

Czasem moja mama pyta jak myślę, czy on jeszcze tam jest? Zawsze odpowiadam że jest, jeśli nie tam to gdzie indziej... I zawsze tam będzie...

Link to comment
Share on other sites

Smutne to :(

 

I przypomniało mi odejście mojej suni. Też było najpierw serce, zbierająca się woda, problemy z chodzeniem/wstawaniem...

Aż doszło do całkowitego braku chęci, żeby wstać :(

I tak jak Twoi rodzice pomogli odejść Amorkowi, tak samo moja Tiamat odeszła po zastrzyku :(

Link to comment
Share on other sites

Bardzo smutne.

Włączyłam teraz dogo na komórce i przeraziłam się...ile ja tego napisałam. Nie wiedziałam...samo jakoś się tak polało.

Magda - a co to właściwie znaczy Tiamat? Od czego to imię? Ciekawi mnie to,wydawałoby sie oryginalne a jest pełno suk o tym imieniu... pierwszy raz spotkałam taką sznaucerkę,po imieniu myślałam że to pies. Potem okazało sie że co drugi pies w hodowlach ma tak na imię.

Link to comment
Share on other sites

W mitologi sumeryjskiej i babilońskiej, jest to bogini chaosu. Jak ja tak nazywałam swoją sukę, to nikt nie wiedział co to :D

A była to również nazwa zespołu metalowego, którego słuchał mój brat. Stąd właśnie wzięłam imię :)

Od kilku lat słyszę gdzieniegdzie to imię u psów.  Jak moja suka była, to było to oryginalne imię, nigdzie niespotykane.

Troszkę mnie martwi, że stało się takie "popularne", ale nie mam na to wpływu :/

Link to comment
Share on other sites

Wczoraj czytałam o pożarciu zawartości pampersa i śmiałam się na głos tak, że aż dziecko obudziłam. Dziś ryczę jak bóbr. Smutne to okrutnie, ale jak pięknie opisane. Zresztą... uwielbiam Twój styl pisania i jestem tu częstym (aczkolwiek cichym ;)) gościem nie tylko z powodu boskiego Walda :) 

Link to comment
Share on other sites

Już nie smutajcie :) Też wczoraj uryczałam się okropnie, poszły w ruch stare zdjęcia, wspomnienia, ale trzeba otrzeć łezkę i żyć dalej, mimo odzywajacych się ciągle wspomnień.

Są jeszcze na tym świecie inne psy, wspaniałe psy, które nas potrzebują i wierzę w to że to co robimy dla tych tu obecnych jest jakimś hołdem dla tych tam, które już odeszły.

 

 

Zawsze byłam zdania że to obrzydliwe że jednego dnia się usypia pieska a drugiego już leci po następnego, tak jak podle się czułam że Amora ostawiłam na emeryturę a zajęłam się Waldkiem, ale... to odskocznia. Gdyby nie drugi pies to pewnie bym oszlała z rozpaczy, tu trzeba było się podnieść, skończyć rozpamiętywanie, wziąć smycz i iśc na spacer, a patrząc na brykającego młodziaka zaraz ma się uśmiech na twarzy.

Teraz jak tak patrzę to nie żałuję tej decyzji o wzięciu Waldka w tym samym czasie, to bardzo pomogło. Choć Wald jest już zupełnie czym innym i to przyznam, czasem tak sobie myślę że może nawet mniej go kocham niż Amora,może nie mniej a inaczej jakoś, albo mi się zdaje. Wald ma więcej twarzy - jest dla świata reprezentantem hodowli, rasy, psem wystawowym, ma wartość hodowlaną, jest pajacem, psem któremu można komuś pokazać i powiedzieć " zobacz, to jest pointer, sieczka w mózgu, strzeż się przed tym i nim to kupisz przemyśl 200 razy";) Amor był wycięty spoza wszystkiego. Był tylko dla mnie. Nikt nie szastał jego zdjęciami po światowych stronach i nie zachwycał się budową czy rodowodem, był zwykłym podłym kundlem, z którym więź opierała się na prostych i najpiękniejszych uczuciach, nie kochałam go za coś, to było czyste uczucie uplecione z drobiazgów, z codzienności i zwyczajności. Był psem który się pojawił i  stał się przyjacielem, podzielił ze mną całą niedolę mojego najburzliwszego okresu mojego życia,  zawsze był kiedy go potrzebowałam. I co najważniejsze, był pierwszym psem, a zawsze uważam że pierwszy pies zostaje w sercu najbardziej.

To nie znaczy że Waldka nie kocham, kocham. I nie za coś, bo też sprowadziłam go do poziomu kundla, gdyby nie to pewnie zasuwałabym od jednej wystawy do drugiej ( nie ujmuje to miłości,rzecz jasna), ale Wald i każdy pies będzie już dla mnie "następnym". Tylko Amor był pierwszy.

Może to skomplikowane, ale mam nadzieję że sens ogólny tego zrozumiecie i nie padnie tu zaraz " Majkowska wyznała że nie kocha swojego psa" ;)

 

 

 

A teraz na wesoło.

firanka.jpg

Wald kolejny raz mnie rozwścieczył i w nocy zmasakrował firankę.

Postanowiłam o zakupie rolet bo z tym pajacem w normalnym domu się nie da żyć.

Maniakalnie obciąga zasłony, a potem skruszony udaje że to nie on.

Już opracował zawijanie się w kokon - włazi na jeden koniec i zaczyna się kręcić, cała firana roluje się na niego i w tym kokonie zadowolony zwija się i zasypia. Jak burknę to od razu jest wiadome o co chodzi ale z twardą miną " upss to nie ja, samo się tak zrobiło!" , wyskakuje ze środka i błaga o litość, a potem wsadza łeb i znów muszę skakać po krzesłach żeby przywiesić wszystko na żabki...

Zaczął też strasznie wyglądać przez okno i ...szczekać. Moja wina, bo dałam mu większą swobodę w tym, też mnie to wkurza jak bez przerwy ktoś w tym podbalkonowym ogródku łazi, wpuszcza pieski czy gromadzą się stada ptaków i wcinają odpady.

Żre mnie to strasznie ale chyba muszę iść do sąsiadów z ciastem i pytać czy mogę sobie to zagospodarować, wtedy bym ogrodziła dla świętego spokoju, walnęła trochę kwiatów i zamiast obleśnego trawnika miałabym pod oknem ładnie. Tak to mam burdel, bo jakiś miły sąsiad tam sobie zrobił kompostownik i zrzuca z balkonu stare jedzenie, ostatnio były 2 łby karpia, wczoraj żeberka, a do tej pory leżą zgniłe jabłka...A! była też choinka po świętach. Pasowałoby mi jakieś duże krzaki przed balkonem, szczególnie że wtedy bym zasłoniła nasz balkon, a to już są 2 korzyści - nam nikt by się nie gapił, a Wald by nie widział tego co się tam dzieje i  nic by go nie prowokowało.

Tak to bez przerwy się wpienia,bo a to dzieciaki tam pomykają, a to idzie nasz sąsiad west ( a chłopczyk od niego robi taki rumor, śpiewa, krzyczy, piszczy, że zaraz zrywa się onka z ujadaniem i Wald za nią w chórkach, sądzę że nawet robi to celowo żeby podrażnić psy...), a to jakiś inny piesek tam wejdzie. Wczoraj jakiś menel chyba szykował się do srania ale jak Wald ryknął to widziałam tylko uciekającą czapkę.

I tak uważam że jest grzeczny, na tle westa i onki wypada cicho, więc stwierdziłam że skoro tamte nikomu nie przeszkadzają to jeszcze trzeci na dokładkę też nie zaszkodzi...

 

A co do samego Walda, czuję żeśmy się zżyli przez to nasze wspólne chorowanie. Ćwiczenia i odświeżanie samokontroli dużo dały.

Jest spokojniejszy, aż jestem zaskoczona że wytrzymał tyle czasu w takim spokoju, dawniej by go już nosiło, coś by rozszarpał, gonił z piłeczką. Jestem z niego dumna, choć mam wizję tego że trzeba teraz jechać w pola żeby mu to wynagrodzić.

Nie wiem jak nam to wyjdzie, bo ja ciągle nie jestem zdrowa.

Trzyma mnie to cholerstwo, kaszlę jak astmatyk, dalej smarkam, jakoś sztucznie to wszystko bo czuję się dobrze, poleciałabym już  z psem, ale jak wrócę to chcę się udusić.

Właśnie na 11 zasuwam do lekarki, dziś kończy się moje L4, ciekawe jaki teraz będzie werdykt, z jednej strony mi się wcale nie chce wracać do pracy i siedzieć po 12h niedoleczona , a z drugiej przecież ja nie mogę tyle czasu leżeć, czuję się z tym podle i nosi mnie okropnie.

 

 

Znów za dużo napisałam. Cholera...

 

fr2.jpg

 

frydysw.jpg

Link to comment
Share on other sites

Amor był niezwykłym psem. Czytając, miałamdreszcze, smutna historia. I to prawda, pies pierwszy jest NAJ. Ja już wiem, że nie będę w stanie kochać tak psa, jak gamonia. Gamoń to Gamoń, pierwszy pies, przygoda, doświadczenie. Po prostu NAJ. Drugiego, trzeciego, czwartego... psa kocha się także, ale inaczej. Już nie aż tak, jak ukocha się pierwszego.

 

Wald jest fantastyczny, po prostu myśli z tymi firankami, że jest kotem :).
Myślałam, że już ogarnęłaś sobie tą miejscówę pod oknem, a widzę że wszystko w proszku - kciukuję.

I życzę powrotu do zdrowia, choć... pewnie Wald mocno się nie przejmuje. Ma Ciebie na wyłączność :)

Link to comment
Share on other sites

No nie..

Cieszę się że wszyscy się cieszą ;)

 

A ogólnie milo mi niezwykle że w niedoli chorobie się pojawiacie i o mnie pamiętacie :):)

 

 

 

 

Ciasteczka się udały!

frsksj.jpg

(wiem, paskudne to foto jakościowo, to tylko komora)

 

Fajne wyszły, powoli staję się mistrzem ciastek, poprzednie były nauką na błędach, teraz je skroiłam przed pieczeniem w drobną kosteczkę, a rozwałkowałam tak elegancko że musiałam wyciągnąć dodatkową blachę (oczywiście ta porcja z drugiej blachy w połowie się przypaliła...). I skroiłam je teraz na maleńkie kosteczki, będzie więcej.

 

Trochę tez z myślą o Frankowskim, bo odkąd dostał na święta od Cioci Amigowej to nasza ciocia ciągle pytała kiedy upiekę.

Choc nie wiem czy Frank teraz może, wyszła mu tragedia w badaniach :(

Krew wstępnie wyszła nieźle, ale wyszedł stan zapalny. Potem badanie z kontrastem, kiepsko. Próby wątrobowe kilkakrotnie przekoroczone normy... Wątrobowa tragedia.

Zastanawiam się od czego. To fakt, że on nie jest okazem zdrowia, ale no kurcze, żeby taka tragedia aż wyszła... W zasadzie je nie tak źle, ciotka o niego dba jak o dziecko, choć trochę podejrzewam że to może być od mieszania żarcia - niby Frank je Royal, ale ciocia dopieszcza go mięskiem, kotlecikami , domową kuchnią itd.

Frank ma jeść teraz Hepatica. Oby mu się to wyrównało...

 

forjss.jpg

 

A Wald dzisiaj pogorszył się jak o ćwiczenia chodzi.

Chciał, bardzo chciał, ciasteczka go zaaferowały jak tylko zaczęły pachnieć, ale jakiś narwany zbytnio.

Samokontrolę z początku spalił, bo albo uciekał przed ciasteczkiem albo wyrywał mi z rąk.

Zastanawiam się czy to nie zasługa tż, bo ostatnio też chciał dać psu na nosek smaka, ale zbytni nacisk na wykonanie położył i pies mu się wycofał, a potem zwiał. Tż go ochrzanił i Warchlina się całkiem złamał, przerwałam proceder ale widzę teraz że coś jednak jest na rzeczy, bo jak wyciągam rękę to kuli uszy i cofa się do tyłu...

fsma.jpg

 

iflfk.jpg

wiem, nie widać ciasteczek na łapach...

 

"to jest napad , oddawaj ciastka!"

foeje.jpg

 

 

A do poprzednich postów, tam gdzie pisałam o ekscesach balkonowych, dodaję foty tego co Wald wyprawia z firankami. Kto chce niech patrzy, jakość dziadowa, ale wygląda to śmiesznie.

Link to comment
Share on other sites

Pomogę cioteczkom co by nie wyszło, że nie czytają z uwagą do końca :P

 

A teraz na wesoło.

firanka.jpg

 

 

fr2.jpg

 

frydysw.jpg

 

Hahaha! Padłam!

On jest w tym wszystkim tak uroczy i niewinny, że tylko kochać :D

 

Cieszę się że wszyscy się cieszą ;)

 

No przecież to była istna radość, że będzie więcej do czytania :P

Z czego dokładnie robisz te ciastka? Ja kiedyś robiłam, smakowały ojj bardzo tylko później były rewolucje..

Link to comment
Share on other sites

Ułatwiasz sprawę, a niechże się dziewczyny pomęczą i poszukają, niech pokażą że im zależy :D

 

 

Ciasteczka robię tak : ser +jajko+mąka.

Wychodzą super, suche, kruche, chrupkie. Zachwyciłam się tym że tak długo wytrzymują, bo tez przedtem piekłam , ale wątróbkowe i góra 3 dni i to przechowywane w lodówce, potem już śmierdziały i właśnie za duża ilość miała efekt przeczyszczający. Do tego były wg mnie za miękkie i w kieszeni się paprały, te noszę nawet w mojej "odświętnej" kurtce, w której chodzę do pracy, zero brudnej kieszeni czy nieprzyjemnego zapachu.

Mimo wszystko ciastka pachną, i to zabójczo bo psy szaleją dla nich.

 

 

Z newsów :

Wróciła do nas Kinia <3.

Jeszcze zakatarzona i kaszląca ale już o niebo lepiej. Za to dziadkowie są zarażeni tragicznie :( Nie dali już rady się nią opiekować, babcia ledwo żyje, aż się o nią martwię, bo serce, cukrzyca i przeziębienie nie idzie dobrze w parze :(

Mam nadzieję że do końca tygodnia wszyscy się już wykurują, ja jadę na kolejnym antybiotyku i kaszlę nadal tak samo...

Kinia za to robi masakrę podczac czyszczenia noska, biedne dziecko, sąsiedzi chyba myślą że ją zabijamy.

Najważniejsze że jest radosna i bystra jak zawsze, ledwo wróciła to juz cały dom przestawiła do góry nogami, jest bajzel że aż strach :D

 

Najzdrowszy jest Warchlina. I właściwie na naszą niekorzyść. Mógłby tak osłabnąć nieco i gnić w domu z pokorą, a niestety, widzę że jemu się chce biegać mimo że angażuje się w pracę umysłową,do tego stopnia że wczoraj się aż zdyszał ćwicząc.

Link to comment
Share on other sites

Muszę wypróbować ten przepis. Robiłam właśnie wcześniej wątróbkowe i faktycznie nie mogły długo być, trochę się paprały i nie za dobrze na nie reagował. Te serowe wypadają obiecująco :)

 

 

Na antybiotykach to robi się z czasem błędne koło, organizm się osłabia i zamiast się wyleczyć zaraz się łapie coś gorszego. Może spróbuj dodatkowo brać jakieś stare babcine receptury, od siebie polecam imbir z miodem i cytryną.

Zdrowiejcie bo Warchlina czeka :D

Link to comment
Share on other sites

nichya -  u nas koło bardzo błędne, bo ja już zdrowieję, ale tżta rozkłada. Tym sposobem czuję jakbym ciągle zaczynała na nowo ...

 

Piękny bannerek :)

Muszę się wam troche poszwędać po galerii, bo dawno się nie zachwycałam ;)

 

Tyśka - dzięki.

 

Vilenko - nie ma mowy, z czym do gościa, z komórką? ;)

 

 

 

U nas piękne słońce. Gdyby nie nasz stan to pewnie bym już 40 razy była w polach i na placyku z Kinią.

Zamiast tego Wald musi się zadowolić spacerkami normalnych miejskich piesków po chodniczkach i na smyczkach. Biedny, ale na tyle tylko się zgodził tż, w pole go nie ciągnie absolutnie, max to godzina spaceru szwędanego po osiedlach...

Link to comment
Share on other sites

Dziękujemy ;)

Myślałam, żeby na dogo założyć, ale kto by tam pisał.. drugiej Majkowskiej nie będzie :P Co do zdjęć to nie ma się czym zachwycać, tym bardziej teraz jak mamy (wreszcie :D) śnieg to fotencje słabe, oj słabe.

 

Na pocieszenie powiedz Warchluni, że moj dzisiaj co prawda miał spacerek 3-godzinny po lesie, tylko w ogóle wolności nie zażył bo byliśmy na dogtrekkingu i łaziłam jak debil z mapą i z nim przyczepionym do pasa.. także prawie jak po osiedlu :P

Link to comment
Share on other sites


drugiej Majkowskiej nie będzie :P

 

Na pocieszenie powiedz Warchluni, że moj dzisiaj co prawda miał spacerek 3-godzinny po lesie, tylko w ogóle wolności nie zażył bo byliśmy na dogtrekkingu i łaziłam jak debil z mapą i z nim przyczepionym do pasa.. także prawie jak po osiedlu :P

Czyżbyś się ze mnie naśmiewała?

 

No bo w lesie się wolności nie zażywa ;)

Myślę jednak że Wald by wolał iśc na dt niż wkoło osiedla, ale dziś miał dwa lepsze spacery - długie, z tż a potem z dziadkiem.

Gdzie byłaś na dt?

Link to comment
Share on other sites

Czyżbyś się ze mnie naśmiewała?

 

 

Nie..dlaczego?

 

 

No bo w lesie się wolności nie zażywa  ;)

 

 

 

Zależy jak na to patrzeć, można się bardziej zmęczyć lecąc przed siebie, niż kręcąc się wkoło w poszukiwaniu pkt., zależy też jaki las, a ten zamienił się dziś w park, mnóstwo biegaczy, dzieci na sankach itp., zależy też jaki właściciel i jaki pies.

 

Gdzie byłaś na dt?

 

 

 

U nas, organizowali w lesie Arkońskim.

Link to comment
Share on other sites

Join the conversation

You can post now and register later. If you have an account, sign in now to post with your account.

Guest
Reply to this topic...

×   Pasted as rich text.   Paste as plain text instead

  Only 75 emoji are allowed.

×   Your link has been automatically embedded.   Display as a link instead

×   Your previous content has been restored.   Clear editor

×   You cannot paste images directly. Upload or insert images from URL.

×
×
  • Create New...