Jump to content
Dogomania

RAMBO-MISIO u irenas-najcudowniejszy DS!!!


wegielkowa

Recommended Posts

  • Replies 1.1k
  • Created
  • Last Reply

Top Posters In This Topic

Próbuje, ale marnie mu to idzie.
Misio dostał jeszcze tydzień - jeśli nie nastąpi zdecydowana poprawa, przerwiemy jego męczarnie. To nie ma sensu - teraz już nie sika mimo no-spy i furosemidu w tabletce rano, a w zastrzyku wieczorem. Wystają mu kości biodrowe i kręgosłup, a nogi ma jak balony, kręci się po domu jak g... w przeręblu, nie kładzie ani na chwilę, a jeśli nawet to zrobi, wyciąga szyję, bo mu duszno. Czasem jęczy, jakby go coś bolało. Jedyne, co robi z chęcią, to je, ale podobno chora trzustka wywołuje taki właśnie wilczy apetyt, nie ma więc powodu do radości.Teraz dałam mu zastrzyk przeciwbólowy i hydroxyzynę, więc śpi.
Tak Wam to wszystko opowiadam, żeby przekonać samą siebie, że tak trzeba, ale na samą myśl chce mi się wyć. Strasznie go pokochałam i sama myśl, że go nie będzie mnie przeraża.

Link to comment
Share on other sites

[quote name='irenas']Próbuje, ale marnie mu to idzie.
Misio dostał jeszcze tydzień - jeśli nie nastąpi zdecydowana poprawa, przerwiemy jego męczarnie. To nie ma sensu - teraz już nie sika mimo no-spy i furosemidu w tabletce rano, a w zastrzyku wieczorem. Wystają mu kości biodrowe i kręgosłup, a nogi ma jak balony, kręci się po domu jak g... w przeręblu, nie kładzie ani na chwilę, a jeśli nawet to zrobi, wyciąga szyję, bo mu duszno. Czasem jęczy, jakby go coś bolało. Jedyne, co robi z chęcią, to je, ale podobno chora trzustka wywołuje taki właśnie wilczy apetyt, nie ma więc powodu do radości.Teraz dałam mu zastrzyk przeciwbólowy i hydroxyzynę, więc śpi.
Tak Wam to wszystko opowiadam, żeby przekonać samą siebie, że tak trzeba, ale na samą myśl chce mi się wyć. Strasznie go pokochałam i sama myśl, że go nie będzie mnie przeraża.[/QUOTE]

bardzo Wam wspolczuje, obojgu:-( Nawet nie wiem, co napisac, zeby nie zabrzmialo banalnie i glupio pocieszajaco. Troche dobrej energii chociaz przesle:loveu:

Link to comment
Share on other sites

Irenko, uważam, że jesteś jedyną osobą, która może podjąć jedynie słuszną decyzję w sprawie Misia. Serce pęka mi na kawałeczki, bo Miś i jego historia wielowątkowo przeplata się z historią naszej Tosi. Dlatego wiem, że Miś sam Ci powie jak nadejdzie "ten czas"... Przytulam najmocniej, jak tylko można - Magda

Link to comment
Share on other sites

Moje Kochane! Bardzo Wam jestem wdzięczna za te słowa. Wczoraj Misio dostał zastrzyk przeciwbólowy, żelazo, hydroksyzynę i dodatkowy furosemid (przez cały dzień nie sikał), zasnął o 21.00 i obudził się dziś o 14.00 lekko ogłupiały, ale zdecydowanie w lepszej formie. Przede wszystkim sika. A ten problem najbardziej mnie martwił. Poszliśmy na spacer, pobawił się piłeczką, zjadł porcję szynki konserwowej faszerowanej lekami, wszystkie pogardzone przez koty whiskasy, swoje śniadanie, Dziuni śniadanie i znowu dwa plasterki szynki z hydroksyzyną i no-spa. Teraz kręci się wokół tapczanu, bo wyraźnie chce mu się spać. Co chwila podtyka pyszczydło, żeby go głaskać i przytulać - serce mi się kroi, bo łapy nadal spuchnięte, boki zapadnięte, a kręgosłup wygięty w łuk (boli go chyba brzuch).
Magdziu, a po czym ja poznam, że nadszedł "ten czas"? Boję się okropnie, że mogę podjąć decyzję akurat w momencie, kiedy Misio "odbije się od dna". I co wtedy? Jak będę z tym żyć?

Link to comment
Share on other sites

[quote name='wegielkowa']Dwa tyg. temu Pani wet. mówiła, że jeszcze za wcześnie aby zakończyć cierpienia Misiolca. Co mówi teraz?[/QUOTE]

Teraz daje mu tydzień. Obiecała, że przyjdzie do domu, kiedy nadejdzie ten straszny dzień, żeby biedaka więcej nie stresować.

Link to comment
Share on other sites

[quote name='irenas']Moje Kochane! Bardzo Wam jestem wdzięczna za te słowa. Wczoraj Misio dostał zastrzyk przeciwbólowy, żelazo, hydroksyzynę i dodatkowy furosemid (przez cały dzień nie sikał), zasnął o 21.00 i obudził się dziś o 14.00 lekko ogłupiały, ale zdecydowanie w lepszej formie. Przede wszystkim sika. A ten problem najbardziej mnie martwił. Poszliśmy na spacer, pobawił się piłeczką, zjadł porcję szynki konserwowej faszerowanej lekami, wszystkie pogardzone przez koty whiskasy, swoje śniadanie, Dziuni śniadanie i znowu dwa plasterki szynki z hydroksyzyną i no-spa. Teraz kręci się wokół tapczanu, bo wyraźnie chce mu się spać. Co chwila podtyka pyszczydło, żeby go głaskać i przytulać - serce mi się kroi, bo łapy nadal spuchnięte, boki zapadnięte, a kręgosłup wygięty w łuk (boli go chyba brzuch).
Magdziu, a po czym ja poznam, że nadszedł "ten czas"? Boję się okropnie, że mogę podjąć decyzję akurat w momencie, kiedy Misio "odbije się od dna". I co wtedy? Jak będę z tym żyć?[/QUOTE] Czy Pani doktor daje nadzieję, ze Misiolec odbije się od dna?

Link to comment
Share on other sites

Irenko, mogę Ci tylko napisać jak to było z tym "znakiem" u naszej Tosiny...
Przyjechała ze schronu w Krakowie właściwie tylko po to, by nie odejść jako schroniskowy numer albo nie stać się ofiarą silniejszych koleżanek z boksu. Przyjechała, rozejrzała się dookoła, pogoniła koty (czym wprawiła w osłupienie dziewczyny, które ja przywiozły i twierdziły, że nie mam się co martwić o koty, bo Tosca ledwo łazi!) i uznała, że jeszcze sobie pożyje, bo fajnie jest ;)
Przez te trochę ponad 2 lata, gdy u nas była, naliczyłam, że miała darowane... 6 żyć! A właściwie nie darowane - ona je sobie wywalczyła swą determinacją i wolą życia!
Najpierw ropomacicze z przeciekiem do otrzewnej, gdy szansa, że w takim stanie zagłodzenia wybudzi się z narkozy była bardzo nikła - wybudziła się i następnego dnia o własnych siłach radośnie wparadowała do gabinetu Doktora, który na ten widok... zaniemówił. Potem zapalenie płuc i 40 stopni gorączki, która trawiła ją ponad tydzień - wtedy Doktor mówił, że organizm się poddaje, nie da rady - ale w nieprzytomnych oczach Tosiny widziałam, że chce żyć, że da radę! Pozwalała zrobić przy sobie wszystko - kroplówki, zastrzyki, okładanie lodem, oklepywanie, higiena odleżyn. I tak było - po tygodniu wstała i dalej cieszyła się życiem. Do tego ciągła walka ze skórą, porastaniem, łysieniem, do tego tarczyca, potem kręgosłup, krwotoczne zapalenie żołądka i wreszcie te nieszczęsne nerki, za które "dr Murzyn" będzie się smażył w piekle :( Na początku przy tych nerkach była nadzieja - Tośka raz czuła się lepiej, raz gorzej, ale było widać, że walczy. Pierwszym znakiem kapitulacji było złapanie zębami za rękę, gdy chcieliśmy jej pomóc wstać z posłania. Do tej pory dawała się brać za obrożę, pomagaliśmy podnieść zadek (w cięższych dniach podkładaliśmy pod brzuch ręcznik bądź szalik) i wyprowadzaliśmy do ogrodu, gdzie tuptała łapa za łapą nawet dość długo. To złapanie zębami było jednoznaczne - mam dość, nie mam siły dalej walczyć. Miałam jechać do Doktora w piątek, mieliśmy jeszcze zrobić badania, by we wtorek podjąć decyzję co dalej. Jadąc do lecznicy w piątek już wiedziałam, że nie wrócimy w komplecie. Do lecznicy już nie weszła sama, choć zawsze - nawet w najcięższych momentach - co jak co, ale do lecznicy wczłapywała sama. Wniesiona, położyła się na boku i tak spojrzała na Doktora, że ten wielki, silny chłop, co to niejedno w życiu zawodowym widział - rozbeczał się jak dziecko. Jeszcze próbował mówić o wtorku, ale... I ja i mój Mąż i Doktor wiedzieliśmy po prostu, że to jest ten moment. Że Tosia nie chce już wracać do domu tylko po to, by dalej zwracać wpychane do gardła leki, nie móc wstać i być kłuta grubaśną igłą do kroplówki podskórnej. Siódme życie nie było jej dane...

Link to comment
Share on other sites

[quote name='Nutusia']Irenko, mogę Ci tylko napisać jak to było z tym "znakiem" u naszej Tosiny...
Przyjechała ze schronu w Krakowie właściwie tylko po to, by nie odejść jako schroniskowy numer albo nie stać się ofiarą silniejszych koleżanek z boksu. Przyjechała, rozejrzała się dookoła, pogoniła koty (czym wprawiła w osłupienie dziewczyny, które ja przywiozły i twierdziły, że nie mam się co martwić o koty, bo Tosca ledwo łazi!) i uznała, że jeszcze sobie pożyje, bo fajnie jest ;)
Przez te trochę ponad 2 lata, gdy u nas była, naliczyłam, że miała darowane... 6 żyć! A właściwie nie darowane - ona je sobie wywalczyła swą determinacją i wolą życia!
Najpierw ropomacicze z przeciekiem do otrzewnej, gdy szansa, że w takim stanie zagłodzenia wybudzi się z narkozy była bardzo nikła - wybudziła się i następnego dnia o własnych siłach radośnie wparadowała do gabinetu Doktora, który na ten widok... zaniemówił. Potem zapalenie płuc i 40 stopni gorączki, która trawiła ją ponad tydzień - wtedy Doktor mówił, że organizm się poddaje, nie da rady - ale w nieprzytomnych oczach Tosiny widziałam, że chce żyć, że da radę! Pozwalała zrobić przy sobie wszystko - kroplówki, zastrzyki, okładanie lodem, oklepywanie, higiena odleżyn. I tak było - po tygodniu wstała i dalej cieszyła się życiem. Do tego ciągła walka ze skórą, porastaniem, łysieniem, do tego tarczyca, potem kręgosłup, krwotoczne zapalenie żołądka i wreszcie te nieszczęsne nerki, za które "dr Murzyn" będzie się smażył w piekle :( Na początku przy tych nerkach była nadzieja - Tośka raz czuła się lepiej, raz gorzej, ale było widać, że walczy. Pierwszym znakiem kapitulacji było złapanie zębami za rękę, gdy chcieliśmy jej pomóc wstać z posłania. Do tej pory dawała się brać za obrożę, pomagaliśmy podnieść zadek (w cięższych dniach podkładaliśmy pod brzuch ręcznik bądź szalik) i wyprowadzaliśmy do ogrodu, gdzie tuptała łapa za łapą nawet dość długo. To złapanie zębami było jednoznaczne - mam dość, nie mam siły dalej walczyć. Miałam jechać do Doktora w piątek, mieliśmy jeszcze zrobić badania, by we wtorek podjąć decyzję co dalej. Jadąc do lecznicy w piątek już wiedziałam, że nie wrócimy w komplecie. Do lecznicy już nie weszła sama, choć zawsze - nawet w najcięższych momentach - co jak co, ale do lecznicy wczłapywała sama. Wniesiona, położyła się na boku i tak spojrzała na Doktora, że ten wielki, silny chłop, co to niejedno w życiu zawodowym widział - rozbeczał się jak dziecko. Jeszcze próbował mówić o wtorku, ale... I ja i mój Mąż i Doktor wiedzieliśmy po prostu, że to jest ten moment. Że Tosia nie chce już wracać do domu tylko po to, by dalej zwracać wpychane do gardła leki, nie móc wstać i być kłuta grubaśną igłą do kroplówki podskórnej. Siódme życie nie było jej dane...[/QUOTE]

To niezwykła historia i bardzo w sumie optymistyczna. Ja się dzisiaj z panią Ewą umówiłam, że jutro przyjdzie pobrać krew do badania i jeśli się okaże, że parametry po tych wszystkich lekach choć troszkę się poprawiły - ciągniemy dalej, jeśli nie - nie będziemy więcej Misia męczyć.
Dziś jest znowu jakby ociupinkę lepiej, głównie ze stroną "intelektualną" - Misio jest nieco bardziej przytomny. Ale nogi i siusiaka nadal ma bardzo spuchnięte, chociaż znowu siusia.
On już od jakiegoś czasu pokazuje zęby, kiedy chcę mu pomóc wgramolić się na tapczan, po raz pierwszy zrobił to , gdy go siłą wsadzałam do wanny (jest na zdjęciach), z której później nie chciał wyjść. To był właściwy początek tej jego choroby w takiej ostrej postaci. Zupełnie się nie zorientowałam, o co chodzi.
Kiedy tak patrzę wstecz, wiele mam sobie do zarzucenia. Gdybym była trochę bardziej spostrzegawcza i ogarnięta, pewno zaczęłoby się go szybciej intensywnie leczyć.
Nie ja jedna zresztą. Pani Ewa, wiedząc, że zarówno choroba skóry jak i trzustki jest przypisana do rasy (onków i donków), też mogła wcześniej o tym pomyśleć, nie mówiąc już o weterynarzu (czy weterynarzach) w Kielcach. Jestem przekonana, że to paskudztwo tliło się w nim już u tej baby, tylko wszyscy zasugerowali się pchłami, które go jadły. No ale nikt nie jest doskonały, nasza ludzka natura jest pełna wad i słabości. Szkoda tylko, że biedny zwierz za to płaci życiem.
Ja nie wiem, jak Wyście sobie radzili ze stresem z powodu tak bardzo chorego psa - ja dziś musiałam wezwać pogotowie przekonana, że mam zawał, tak mnie w klatce piersiowej bolało. Na szczęście okazało się, że to tylko nerwy, tera już jest wszystko ok.

Hej! Jednak jest lepiej! Misio, nie mogąc wdrapać się na tapczan, zdjął sobie narzutę z fotela i mości sobie legowisko na ziemi!

Link to comment
Share on other sites

Nie traćmy nadziei! Oby Misiolec poszedł w ślady Tośki i jeszcze nie raz zagrał na nosie kostusze ;)
A Ty Irenko musisz być dzielna, bo Twoje złe emocje przechodzą na Misia. Wiem, wiem - łatwo mówić.... Ale muszę przyznać, że Tośka nauczyła nas bardzo dużo - przede wszystkim cierpliwości, pokory i wiary w to, że nie wolno się poddawać!

Link to comment
Share on other sites

Moje kochane! To jest mój ostatni wpis na tym wątku. Dziś około godziny 15.00 Misio został uśpiony. Bardzo już cierpiał - zaczął mu nawet puchnąć brzuch, słaniał się na nogach - nie miałam po prostu serca dalej się nad nim znęcać. Wyniki badań krwi okazały się jeszcze gorsze niż poprzednio, od wczoraj chodził za mną i gdy tylko gdzieś przysiadłam, kładł mi głowę na kolanach, albo wpychał pod pachę, jakby błagał: pomóż mi! Uśpienie przebiegło bardzo spokojnie, kiedy pani Ewa robiła mu "głupiego Jasia", przytulił się do moich nóg, a "złotego strzału" już praktycznie nie odczuł. Odpłynął spokojnie i bez cierpienia. Teraz biega gdzieś po niebieskich łąkach i nic już go wreszcie nie boli.
Mam do Was prośbę - nie proponujcie mi żadnego innego psiaka "na pocieszenie". Historia z Misiem sprawiła, że zrozumiałam ludzi, którzy nie biorą już nigdy żadnego innego zwierzęcia, po śmierci tego najważniejszego. Mam jeszcze dwoje emerytów - może po ich odejściu zdecyduję się ponownie, ale na razie nie.
Strasznie Wam dziękuję za te 1,5 roku z najkochańszym zwierzakiem świata i za te ostatnie wpisy. Jesteście bardzo, bardzo kochane!

Link to comment
Share on other sites

Tak bardzo mi przykro:-( Kiedy ja musialam podejmowac te okropna decyzje juz 2 razy w zyciu, zadalam sobie tylko jedno pytanie: czego chcialabym bedac na miejscu moich kochanych cierpiacych czworonogow... i odpowiedz: przerwania cierpienia - pozwolila mi podjac "te" decyzje... w sumie, psiaki maja pod tym wzgledem lepiej, my- ludzie- musimy cierpiec, czasami masakrycznie, do chwili "naturalnego" odejscia....Trzymaj sie, Irenko

Link to comment
Share on other sites

Irka, po naszych dzisiejszych rozmowach, właśnie mówiłam Savahnie, że z pewnością nikt nie wpadłby na taki pomysł, aby pocieszać Cię nowym psiakiem. Dziękuję za to, że wzięłaś psa, który nie był zdrowy i stworzyłaś mu cudowne życie. Sprawiałaś nam wszystkim wielką radość kapitalnymi opowieściami na wątku tego niezwykłego Misiolca-Rambolca.... Chcemy, abyś dalej pisała o swoich stworzeniach, które przecież też stały się nam bliskie. Proszę o wklejanie zdjęć Dziuńki Chłolery i Kłotów-Pięknotów. I myślę, że, zgodnie z obietnicą, wpadniesz niebawem do Kielc. Trzymaj się dzielnie, nasza Irenasowa Dobrodziko :buzi::buzi::buzi::buzi::buzi:))

Link to comment
Share on other sites

Czytałam ten wątek z zachwytem, a pod koniec z płaczem .:placz: Tak samo odchodził mój Lord. :placz: Też musiałam podjąć straszną decyzję.:-( Irenko przytulam Cię do serca i dziękuję, że dałaś Misiowi te kilkanaście miesięcy szczęśliwego życia:buzi:

Link to comment
Share on other sites

Join the conversation

You can post now and register later. If you have an account, sign in now to post with your account.

Guest
Reply to this topic...

×   Pasted as rich text.   Paste as plain text instead

  Only 75 emoji are allowed.

×   Your link has been automatically embedded.   Display as a link instead

×   Your previous content has been restored.   Clear editor

×   You cannot paste images directly. Upload or insert images from URL.


×
×
  • Create New...