Jump to content
Dogomania

irenas

Members
  • Posts

    2605
  • Joined

  • Last visited

Everything posted by irenas

  1. Pamiętam, pamiętam. To o której mam się u Was pojawić, żebyśmy razem pojechali?
  2. Dziewczynki, wzruszyłam się, słowo daję! Pamiętacie o mnie, to strasznie miłe. Istotnie jakoś wsiąkłam w tego nieszczęsnego fejsbuka i chociaż staram się ograniczać, żeby mnie całkiem nie "wciagło", bo to skrajnie niezdrowe, to jednak czasu i zapału na nic innego nie starcza. Tym bardziej, że u Szerloka nudna normalka. Mam co prawda teraz dwie dodatkowe suczki i w związku z tym dodatkowe problemy, a Dziunia 18 listopada kończy 17 lat i nie mam pewności, czy do tego dnia dożyje, bo bardzo się zrobiła demencyjna, chociaż fizycznie nie jest najgorzej, ale pisanie dwa razy tego samego jest mało zabawne. Spróbuję jednak się postarać i choć troszkę wrócić na dogo. A jesli chodzi o maty, mogę zrobić, czemu nie. Widziałam na fejsbuku takie bardzo bajeranckie i drogie, pomyślałam, że moje przaśne nikomu już nie potrzebne. Ale skoro potrzebne, to zrobię, tylko muszę kupić kocyki. Dajcie znać czy "panie Czesiu, mam grać?", dobrze?
  3. Wiem, wiem. Niestety jak dla mnie ma za dużo tzw. hejtu, często bez sensu i powodu.
  4. Wiesz, nie jestem pewna, czy Fb jest rzeczywiście fajny. Dałam się wciągnąć, ale coraz częściej mnie odrzuca.
  5. Kiejciu, Rudolf ma świetne wyniki kreatyniny i usg nerek. Zero problemów. Może więc po prostu ten model tak ma. Na szczęście zaczął wychodzić na siku na dwór, już miałam dość grzebania się w jego sikach i kupach. No i ta Juka zjadające kocie kupy! Na samą myśl robi mi się niedobrze.
  6. Nie wiem, jak Koloratkę wyleczę. Dziś wyglądała znacznie lepiej, muszę liczyć na to, że jej organizm sam choróbsko zwalczy. Kiedy do mnie trafiła, była zagłodzona i wychłodzona, to koci katar się rozszalał, a teraz to kawał kocicy, jest zdrowa, mam nadzieję, że to przewalczy. Rudolf ciągle pokasłuje, ale już nie chce jeść karmy z antybiotykiem. Sierść już też lepiej wygląda, ale ja jeszcze nie jestem z niej zadowolona. Wiem, że to kwestia czasu, ale chciałabym, żeby już wyglądał jak najładniej. Bardzo dużo śpi.
  7. Co do badań, nie wiem. Miał zbadaną krew, a na co dokładnie, to jeszcze spytam. Z Koloratką jest problem, bo o ile Rudolf Agrest zjada wszystko jak leci, nawet z antybiotykiem (na razie, bo już powoli zaczyna obwąchiwać jedzenie), o tyle Koloratka w ogóle jest bardzo wybredna, a jedzenie z lekarstwem w ogóle nie wchodzi w grę. A przecież jej nie złapię i nie będę jej wpychać nic do pyszczka na siłę, bo stracę ją zupełnie.
  8. Jednak gabinet był czynny dziś. Rudolf Agrest został zbadany za pomocą USG - nie ma płynu w brzuchu, pani wetka łamie sobie głowę, skąd ta duża liczba leukocytów. Może od kociego kataru. Rudolf jeszcze kicha, ale niestety "sprzedał" zarazek Koloratce, która ma wyciek ropy z oka. Czyli teraz będę serwowała antybiotyk obu kotom. Kocisko poczuło się lepiej - przytył przez ten tydzień 800 g! - i od razu zaczął pokazywać humory. Już mu się pani Magda tak nie podoba, jak na początku. No bo kto to słyszał, żeby zdrowemu kotu wsadzać w pupę termometr? Golić brzucho? Mazać to brzucho jakimś glutem obziedliwym, a potem jeździć po nim jakąś wstrętną, twardą gałką? Wyrywał się nam Rudolf, zwiewał, chował za kaloryfer lub pod półki, nabiegałyśmy się za nim nieźle. (Abstrahuję od faktu, że podróż zaczął od uwalenia kupy w aucie). No ale bardzo obie byłyśmy zadowolone z rezultatów. Poprosiłam o przycięcie pazurków, bo były bardzo długie i wydawało mi się, że trudno mu się przez to chodzi, ale okazało się, że to poduszeczki u łapek są bardzo biedne: wyglądają jak poparzone, albo odmrożone, mam je smarować wazeliną, albo jakąś maścią z witaminami. No i za tydzień drugi akt odrobaczania. W domu Rudolf jest już całkowicie u siebie. Śpię teraz z dwoma psami i kotem, przy czym ten ostatni w ogóle nie przeszkadza, czego nie mogę powiedzieć o Juce, która z uporem maniaka kładzie mi się na nogach, a nie należy do sylfid, tak więc jest mi bardzo niewygodnie. Między psami i kotem totalna komitywa. Nawet Koloratka jakby nieco bardziej odważna. Wczoraj odbyły się jakieś kocie wrzaski w kuchni, podejrzewam, że doszło do bezpośredniego kontaktu Rudolfa i Koloratki (na ogół jedno jest w kuchni, drugie w pokoju), ale psy uznały tę sytuację za wesoły początek gonitwy i pognały za Koloratką, w związku z czym nie było żadnej poważnej kociej awantury. Póki nie ma szalonej Stokroty od myśliwego, wszystko jest ok, bo Koloratka ucieka na myśliwską działkę, gdzie moje psy nie mają wstępu. O przyszłość będę się martwić jutro (Jak Scarlet O'Hara, pamiętacie?)
  9. No więc tak. Wyniki całkiem niezłe. Za dużo leukocytów (dużo za dużo), co wskazuje na jakiś stan zapalny, i mocznika. Nerki w porządku, kreatynina nawet nieco za niska, pani Magda przypuszcza, że to z niedożywienia, podobnie jak albuminy. Ogólnie jest raczej dobrze, niż źle. Rudolfo Agresto będzie brał antybiotyk, w piątek mam go pokazać, pani Magda sprawdzi za pomocą usg czy nie ma płynu w jamie brzusznej. I to by było na tyle na razie. Odkarmiamy i podajemy antybiotyk.
  10. Właściwie kolejność powinna być odwrotna. Na powyższym zdjęciu Rudolf Agrest (Agrest został uznany za zbyt trudny do wymówienia, dlatego wróciłam do pierwszego Rudolfa, ale żeby odnotować że było inne imię, w piśmie używam ob u) śpi po powrocie od lekarza, a Juka korzysta z sytuacji, żeby się przytulić. A tu u pani wetki w klatce, w której w piątek odpoczywała po sterylizacji przepiękna koteczka. Jak widzicie (trochę niewyraźnie) na pyszczydle maluje się zdziwione rozczarowanie.
  11. Ale mi się trafił kot! To, że Agrest nie boi się psów, już wiadomo. Dziś okazało się, że jest wytrawnym podróżnikiem. Całą drogę do i z Makowa przebył stojąc na moich kolanach, oparty o ramię, podziwiając przelatujące za oknami krajobrazy. U pani wetki dokonał podboju jej serca, zwiedził gabinet, zjadł kolejnego winstona (tym razem z antybiotykiem na koci katar), po czym zakochał się w prześlicznej koteczce leżącej w klatce po sterylizacji, przelazł przez nią i położył się z miną "ja zostaję". Pani Magda musiała go stamtąd wyciągać gwałtem i przemocą, kiedy nadeszła chwila odjazdu. Po powrocie psy przywitały go entuzjastycznie. Nadal się ich nie boi, ale wyraźnie miał dość wrażeń, bo gdzieś się schował. Niech odpocznie. Badania krwi nie zrobiłyśmy, bo Agrest rzucił się na psie żarcie, zanim zdążyłam je wycofać. Uzgodniłyśmy z panią Magdą, że przyjadę z rana w poniedziałek, żeby go nie katować zbyt długo głodem. Koloratka była na swoim posłaniu, kiedy wróciliśmy, ale jak nas usłyszała, znowu dała nogę. Troszkę się uspokoiłam, że wszystko z nią w porządku, bo już się bałam, że dała nogę, tak jak inne koty i że nigdy więcej jej nie zobaczę.
  12. PS2 Ale mi głupio! Obiecałam pomoc, a kompletnie zapomniałam, że do obiadu piłam wino! Biedna pani Magda będzie musiała poszukać kogoś innego. Strasznie mi przykro z tego powodu.
  13. PS Jadę do Ostrołęki zawieźć jakiego onka z interwencji do Łomży. Taka przynajmniej była pierwsza wersja. Odewzwę się, jak wrócę.
  14. Dzisiaj byliśmy z Agrestem (uzgodniłam z Krysią, że tak go nazwę, bo ma oczy koloru tego owocu) u pani wetki w Makowie. Więc tak: kot jest raczej starszawy, niekastrowany, brak mu siekaczy, ma za to koci katar (dziś już mu z nosa i oczu leciała ropa. Widać wczoraj była zamarznięta) i prawdopodobnie chore nerki. Widok, który zastałam dziś rano po prostu ściął mnie z nóg. Agrest był w sikach po szyję! Dosłownie. Cała budka, w której spał, też przesiąkła moczem, smród po prostu zwalał z nóg. Pani wetka dała mu zastrzyk na koci katar, zaaplikowała krople na pasożyty na skórze (znalazła jakieś żółtawe jaja) oraz kroplówkę nawadniającą i oczyszczającą nerki. Po powrocie wsadziłam kotka do świeżo wypranej budki (nawet nie wiecie, jaka to wygoda, gdy jest elektryczna suszarka do ubrań!) i poszłam zrobić sobie herbatę. Za chwilę słyszę jakieś szuru buru. Lecę do schodów - kota nie ma! No to do pokoju, a tam taka scena: Agrest z miną paszy siedzi na psim tapczanie, a trzy waryjaty kłaniają się przed nim, usiłując wykrzesać z niego jakąś reakcję, i trącają go nosem. Kocisko nie dało się sprowokować, nawet na nie nie spojrzało, tak więc poszły sobie jak niepyszne. Mało rozrywkowy ten kot! Za to przytulaśny i pieszczotliwy! Bardzo sympatyczny zwierz. mam nadzieję, że wydobrzeje i pobędziemy sobie razem jeszcze kilka latek. Zdjęcie nieostre, bo dość mocno powiększone. Ale można się zorientować, jak Agrest wygląda. Szerlok jako pierwszy uznał kota za swojego i postanowił go popilnować. Psotka i Juka nie traciły nadziei, że uda się go pobudzić do ruchu.
  15. Dzięki. Kot wypił calutką miseczkę wody, a kiedy dolałam, znowu się do niej przypiął. Taki biedak był odwodniony. Zjadł jeszcze jedną porcję kociego jedzenia, Zrobił siusiu na schody i zadrapał (kolejny dowód, że był domowy, mało tego - kuwetowy!), a teraz znowu śpi. Na pierwszy rzut oka jest jeden problem ze zdrowiem - ma ataki kaszlo - kichania. Dzwoniłam do Bonifacego, pani Magda powiedziała, że to mogą być robaki, zważywszy także na jego/jej chudość. Ja myślę, że raczej biedak głodował, ale robaków też nie wykluczam (o znowu kicha!) Z oczu ani z nosa nic mu nie leci, czyli to raczej nie koci katar. Umówiłąm się na wizytę na jutro. Będzie odrobczanie, odpchlanie i inne konieczne "ania". Psy chwilowo przestały się nim interesować. Nuda - nie rusza się. Cały czas mam nadzieję, że przyzwyczają się do niego, naprawdę byłoby szkoda, gdyby musiał wrócić "w przyrodę", strasznie jest zabiedzony.
  16. Nie wiem, czy to Rudy czy Ruda. Jeszcze w te okolice nie dotarłam. Kot na razie śpi w budce, psy na swoich miejscach. Schodki są odgrodzone od reszty domu barierką (taką jak dla dzieci), tak więc psy tam się raczej nie dostaną. Kot zastanawiająco spokojnie reaguje na psy, wygląda jakby był w domu z psami. Co nie znaczy, że się ich nie boi. Ucieczka pod samochód była spowodowana strachem przed psami, nie wiedział przecież, że je zamknęłam u Maćka. Wszystko ma swoje dobre i złe strony na tym świecie. Oczywiście, że posłuszne psy w tej sytuacji byłyby najlepsze. Mam nadzieję, że uda mi się zapanować nad tym żywiołem. Trzymaj kciuki.
  17. Wiem, Krysiu, wiem! A teraz zupełnie inna historia. Znalazłam kota. Rudego. Jechałam z Różana, pod nasłonecznioną ścianą siedziało coś rudego, nastroszonego, brudnego i STRASZNIE chudego. I patrzyło na mnie. Zatrzymałam się, ostrożnie zbliżyłam, ale to coś wcale się nie bało. Dało się wziąć na ręce. Kości sterczą tak, że sobie można dłonie pokaleczyć! Coś jednak wyraźnie musiało być domowe, bo przytuliło się do mnie, dało bez protestów zanieść do samochodu, tam usiadło mi na ramieniu (!) i tak dokonałyśmy objazdu wsi, pytając na lewo i prawo, czy ktoś nie przyjmie pod swój dach biednego, chudego, bezpańskiego kota. Nikt. Nawet nie miałam złudzeń, objazd zrobiłam "dla proformy" jak mawia moja kuzynka. Powstał problem, jak przemycić kota do domu pod obstrzałem spojrzeń czterech psów, które mają już przecież na sumieniu jedno kocie życie. Wpadłam na absolutnie genialny pomysł: zaprowadziłam gadzinę na działkę sąsiada Maćka, którą uwielbiają, a on nie ma nic przeciwko ich obecności na niej. Zamknęłam bramę i pognałam do samochodu, gdzie siedział kot. Jak tylko otworzyłam drzwi kot dał nogę po auto. Jednak kiedy zobaczył talerzyk z jedzeniem, czym prędzej się do niego przypiął i bez oporu dał się wziąć na ręce (razem z talerzykiem, oczywiście) i zanieść do domu, na opuszczone przez Koloratkę naschodne kocie stanowisko. Zjadł dwa pudełeczka Winstona, napił się sporo wody i schował w budce (zajmowanej przedtem przez Koloratkę). Psy wróciły do domu, podekscytowane jak wszy na grzebieniu, ale zajęłam je morlińską kiełbasą z kurczaka. Teraz kręcą się przy schodach na strych, ale ponieważ kot się nie rusza, to i one zaczęły się mościć na swoich zwykłych miejscach. Czyli na razie jest dobrze. To na razie tytle doniesień z kociego frontu. Koloratka tam już zaglądała, ale jako że psy wpadły do domu z impetem, ona się profilaktycznie ewakuowała.
  18. U mnie zaskakująco na termometrze zupełnie inna temperatura niż w telefonie. Ten mnie straszy - 16 stopniami, a termometr pokazuje tylko - 9! Fakt, że tuż przy domu i pod daszkiem, ale zawsze. Rzeka pokryta płynącą krą wydaje dźwięki jak na biegunie północnym. Kiedy pod naporem innych kier (tak to się odmienia? Dziwaczne.) pęka lód na brzegu rozlega się taki huk (no - huczek), jakby osuwał się kawał lodowca. I trzeszczenie. Jak wspomniałam wyżej, nie ma gdzie chodzić na spacer, bo łąki zalane i zamarznięte. Właściwie można by po lodzie chodzić, ale zatarła się granica między wodą i lądem, boję się, żeby psy nie wpadły w nurt, bo przecież ich nie wyciągnę! Dlatego w ogóle tam nie chodzimy. Została nam wieś, gdzie grozi nam grzywna, no i pola za naszym domem. Na szczęście jest zimno nawet dla Szerloka, nie robimy więc jakichś wielkich spacerów: kółko wokół domu i pod kocyk!
  19. Strasznie jesteście miłe, dziewczynki! Z opowieści mogę zaserwować dzisiejsze spotkanie z policją. Po krótkiej wymianie zdań pt. "a pani znów z psami bez smyczy", ale tak zupełnie bez przekonania, widać, że pan policjant też uważa za bezsens chodzenie po pustej wsi z psami na smyczy i uzgodnieniu, że nadal będę uważała i chodziła z nimi po polach, bądź nad rzeką (jak rozlewiska odmarzną i woda się cofnie), przeszłam do sprawy szczeniaczka na krowim łańcuchu w dziurawej budzie. Ciekawa byłam, czy złożyli tam ponowną wizytę, jak obiecali. Podobno tak. A kiedy spytałam, czy buda została ocieplona, odpowiedzieli, że nie są od sprawdzania ocieplenia budy i że ustawa wymaga tylko żeby pies miał schronienie i dach nad głową. Podejrzewam, że ustawa może istotnie takich szczegółów nie zawiera, ale powinny być do niej jakieś przepisy, które pewne sprawy precyzują. Mam rację? Muszę przyznać, że czytanie ustaw nie jest moją silną stroną ze względu na używany przez prawników język. Na koniec pan, który jechał obok policjanta (był po cywilnemu, nie wiem więc czy policjant, czy nie) stwierdził, że reszta to już sprawa sumienia każdego człowieka. Niby racja, ale chyba jednak nie do końca.
  20. Dopiero dziś dowiedziałam się o Tobim, muszę przyznać się ze skruchą, że ten okropny Facebook zabrał mi ostatnio dużo czasu i nerwów. Ale postanowiłam jednak wrócić do dogomanii, bo to zdecydowanie bardziej pozytywne przeżycia. Może pamiętacie, że ja też zgarnęłam połamańcę z rowu, też miała złamaną miednicę (chociaż nie zdruzgotaną) i zadawnione złamanie tylnej łapy, które się krzywo zrosło, tak więc łapa jest o ok. 5 cm krótsza od drugiej. Juka też przeleżała w rowie jakieś dwa tygodnie, tak powiedziała wetka po obejrzeniu zdjęć. Operację wetka odradziła. Sunia nigdy jednak nie była unieruchomiona, sama regulowała sobie ilość ruchu, który była w stanie znieść, a teraz... pershing po prostu! Skacze na metr (chociaż o 19 kg, które pokazała waga, kiedy ją znalazłam, dawno zdążyła zapomnieć. Teraz waży ok 30, ale jako że jest spokrewniona z rotweilerem, to chyba nie za dużo), lata jakby miała w pupie odrzut, no a poza tym to wcielona radość życia. Piszę to po to, żebyście nabrały przekonania, że na psie goi się jak na psie i również Tobi będzie niedługo biegał. Jestem tego pewna. Kejciu, nie będę Cię katować ciasteczkami (chyba, że masz już gotowe to wezmę ze dwa zestawy) i tak jesteś zakopana w robocie po uszy, dawaj numer konta to cuś na nie wrzucę. Dużo też nie będzie, ostatnio nie jestem przy forsie, ale zawsze cuś.
×
×
  • Create New...