Jump to content
Dogomania

Jett Garet III, jr. Kraków - w NOWYM DOMKU-od 07.04.06-GARETOWE OPOWIEŚCI-udręczonej


mar.gajko

Recommended Posts

Garet i Perła, tym razem razem:)
[URL=http://imageshack.us][IMG]http://img170.imageshack.us/img170/2663/3dg4.jpg[/IMG][/URL]
Koleś:
[URL=http://imageshack.us][IMG]http://img222.imageshack.us/img222/6666/4yu8.jpg[/IMG][/URL]
Gacia i Garet przy misce:
[URL=http://imageshack.us][IMG]http://img222.imageshack.us/img222/7305/5rm8.jpg[/IMG][/URL]
prawie wszystkie koty (oprócz Liszki):
[URL=http://imageshack.us][IMG]http://img222.imageshack.us/img222/8420/6nk3.jpg[/IMG][/URL]

Link to comment
Share on other sites

  • Replies 1.7k
  • Created
  • Last Reply

Top Posters In This Topic

UFFF!!! Wszystko w porządku. Nie wiedziałam czy to tylko mój sen, czy Gareta faktycznie ukradli spod sklepu na smyczy. Bardzo realistyczny sen, siedziałam przed komputerem i czytałam takie okropne wiadomości. Jestem z całą rodziną Gareta w stałym kontakcie optycznym, teraz pozdrawiam wszystkich szczęśliwa, że to tylko był sen.

Link to comment
Share on other sites

:megagrin: :megagrin: UFFF!!! Wszystko w porządku. Nie wiedziałam czy to tylko mój sen, czy Gareta faktycznie ukradli spod sklepu na smyczy. Bardzo realistyczny sen, siedziałam przed komputerem i czytałam takie okropne wiadomości. Jestem z całą rodziną Gareta w stałym kontakcie optycznym, teraz pozdrawiam wszystkich szczęśliwa, że to tylko był sen.

Link to comment
Share on other sites

[FONT=Times New Roman]10.12.2006 niedziela[/FONT]
[FONT=Times New Roman] [/FONT]
[FONT=Times New Roman] Cóż, muszę przyznać, że od pory wypadku ani raz nie widziałam tego małego czworonożnego biedaka na ulicy. Na szczęście istoty rozumne potrafią uczyć się na swoich błędach. Mam nadzieję, że ludzie. Aby nie burzyć swojego dobrego mniemania, nie sprawdzam, czy brama jest otwarta... Na sąsiada natknęłam się tylko raz. Warknął mi „Cześć!” takim głosem, jakby pytał, czy chcę w ryja. Ilekroć wtrącam się w czyjeś sprawy pełna szlachetnych intencji, kończy się to źle. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] Pod wpływem impulsu postanowiłam zrezygnować z dekoracji świątecznych na wysokości sufitu i kupić żywą choinkę, która zmieści się na komodzie. Taki ponadmetrowy świerczek w doniczce. Dotarłyśmy z Iwoną do OBI we wtorek przed ósmą wieczorem. Pobieżnie zwiedziłyśmy cały market, przy czym ja szczególną uwagę zwracałam na deski podłogowe, bo podłogi muszę wymienić, zanim któraś z nas wyląduje w piwnicy na głowach śmiertelnie zaskoczonej Szarej Kociej Rodziny. Panele zdecydowanie odpadają. Nie znoszę namiastek. Niestety, ku swojemu rozczarowaniu stwierdziłam, że deski podłogowe wyglądają mało solidnie. Właściwie są to nie tyle deski, co listewki. Tak na moje oko pasują jak ulał do amerykańskich domów, gdzie rozpędzony komar może zrobić dziurę w ścianie. Jakby Garet skrobnął w taką listeweczkę, to przedrapie się na wylot. I tyle na temat niskich kosztów. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] Przygnębił mnie widok pogrążonych w depresji i kurzu roślin, więc poszłyśmy oglądać ozdoby choinkowe. Takie sobie. Zauroczył mnie widok gałązki oklejonej kryształkami. Cenę miała taką, jakby była ze rżniętego kryształu, ale kupiłam. Uległam cudowi rozszczepionego światła. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] Świerczki były bardzo tanie, ładne, dość spore, ale jadowite. Wyciągnęłam do jednego przyjaźnie rękę, a ten skurczybyk mnie użarł. Iwona zwróciła mi uwagę, że jak głosi napis, jest to świerk kłujący, więc nie powinnam mieć pretensji. Ale miałam. Przecież chciałam go tylko pogłaskać! Tak już mam, że wszystko sprawdzam najpierw węchem, potem dotykiem. Za to jodła kaukaska, ze swoimi jedwabistymi igłami, natychmiast zdobyła moje serce. Nadzwyczajna piękność. Co prawda dużo droższa no i dość spora. Przewyższała mnie wzrostem, a to, jak zauważyła Iwona, mogło sprawić pewne problemy przy umieszczeniu jej w niewielkim samochodzie. Tym bardziej, że jodła nie usiądzie. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] -No, po prostu się nie zmieści! – zaprotestowała dobitnie moja koleżanka, widząc, że jestem w stanie amoku wykluczającego odbiór racjonalnych przekazów. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] To samo mówił sprzedawca spoglądający na mnie jak na pleśń, która znienacka obsiadła mu drugie śniadanie. Właściwie mu się nie dziwiłam, bo dobrą chwilę wcześniej ogłoszono zamknięcie marketu i wyglądało na to, że będzie musiała usunąć nas ochrona. Z choinką albo bez. Moja miłość do jodły rosła z każdą sekundą i wbrew rozsądkowi kazałam ją zapakować, mimo dużego prawdopodobieństwa, że zostaniemy razem na parkingu, marznąc we wzajemnej adoracji. Sprzedawca zabrał się do tego tak energicznie, że podczas zawijania w siatkę ogromna doniczka odpadła. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] -Teraz się zmieści – odetchnęła z ulgą Iwona. –To znaczy, zmieszczą się oddzielnie. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] -A gdzie ona ma korzenie? – zaniepokoiłam się. –Przecież to podobno żywe drzewo, które można potem zasadzić w ogrodzie? [/FONT]
[FONT=Times New Roman] -Faktycznie, nie ma korzeni – stwierdziła Iwona. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] -Wygląda jak urwana marchewka... [/FONT]
[FONT=Times New Roman] -To chce pani wybrać inną? – sprzedawca wyglądał, jakby gonił resztkami cierpliwości. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] -Nie, niech już będzie ta, podejrzewam, że inne są w takim samym stanie. Musiały trafić na tego samego mordercę... [/FONT]
[FONT=Times New Roman] Parkingowy zapakował nam cały ładunek do samochodu i ruszyłyśmy. Bardzo mi było przykro, że drzewko jest skazane na zagładę, ale tliła się we mnie nadzieja na cud. Jodła kaukaska, jak sama nazwa wskazuje, powinna być twardą jednostką. Może jednak?... Jeśli będę ją podlewać wodą z nawozem? [/FONT]
[FONT=Times New Roman] Kiedy wjeżdżałyśmy do miasta, zauważyłam samochód Artura. Pomachałam mu, ale minął nas i znikł jak Garet na spacerze. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] -Artur – poinformowałam Iwonę. –Mogłabyś go poznać... Może obraził się o ten koncert? – mamrotałam wciskając jego numer na komórce. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] -No cześć![/FONT]
[FONT=Times New Roman] -Cześć, ja ci macham, a ty dajesz po garach![/FONT]
[FONT=Times New Roman] -Przecież ci odmachałem! Co słychać? [/FONT]
[FONT=Times New Roman] -Wracamy z Krakowa. Mógłbyś pomóc koleżankom wnieść choinkę do domu.[/FONT]
[FONT=Times New Roman] -Jaką choinkę?[/FONT]
[FONT=Times New Roman] -Dużą. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] -Nie ma sprawy.[/FONT]
[FONT=Times New Roman] -Może faktycznie nam pomoże? Za szybki jest, nie widziałam, czy skręca – zwróciłam się do Iwony.[/FONT]
[FONT=Times New Roman] -A właściwie dlaczego nie poszłaś na ten koncert?[/FONT]
[FONT=Times New Roman] -Bo ja wiem? Za późno zaczęłam się przygotowywać. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] -Ale wiedziałaś trzy dni wcześniej. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] -No wiem, nie wiem, to znaczy, odzwyczaiłam się od wszelkich imprez i pewnie nieświadomie pracowałam na to, żeby nie zdążyć. Może to i lepiej, bo wtedy miałam jeszcze różowe włosy. To była faza przejściowa, zanim mi na moim blondzie chwycił brąz. Ale następnym razem pójdę. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] -Może nie być następnego razu... I bardziej mi się podobają twoje jasne włosy.[/FONT]
[FONT=Times New Roman] -Trudno, mam taki okres, że czuję się jak szatynka. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] Artur czekał na nas na parkingu przed moim domem. Przedstawiłam go Iwonie i zaczęliśmy wypakowywać zakupy. To znaczy, ja dopingowałam. Choinka, oparta o ścianę za drzwiami wejściowymi i podparta donicą, została na dworze. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] Otworzenie drzwi zrzuciło na nas lawinę w postaci stęsknionego Gareta. W charakterze rozedrganej kuli wtoczyliśmy się do domu. Hałas przy tym był potworny, bo Garet przesuwał i nas, i meble, a Artur ryczał swoim potężnym głosem:[/FONT]
[FONT=Times New Roman] -Dobry wieczór!!! Przywieźliśmy choinkę!!![/FONT]
[FONT=Times New Roman] -Zamknij się, Irena śpi! – próbowałam go uciszyć, ale chyba mnie nie słyszał. Instruowanie go szeptem, że Irena o choince nic nie wie i to nie najlepsza pora, żeby się dowiedziała, nie odniosłoby skutku, więc dałam spokój. Głuchota Ireny ma swoje granice, więc po chwili moja matka stanęła w drzwiach swojego pokoju, zaciskając szlafrok na piersiach, z wyrazem głębokiego oszołomienia na twarzy. Stwierdziwszy, że to jednak nie napad, przywitała się i wycofała do łóżka. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] Pozbierawszy z foteli części swojej garderoby, z których Garet uwił sobie gniazdo, poszłam do kuchni robić napoje. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] Kiedy wróciłam, Iwona siedziała spokojnie na moim fotelu, Garet na swoim, a Artur obok niego, na piłce rehabilitacyjnej. Potomek Belzebuba, w wyraźnym konflikcie między swoją rozbuchaną naturą a zrodzonym niedawno lękiem przed weterynarzem, wił się jak piskorz. Stulił uszy, przylgnął bokiem do oparcia fotela, odwrócił głowę od Artura aż biała pierś powyginała się w zygzaki i mrugał trzepotliwie długimi, podwiniętymi rzęsami wachlując okazałą kitą. Kiedy usiadłam na dywanie, z ulgą wdrapał mi się na kolana i wtulony bezpiecznie, nadal machał ogonem i rzucał skromne spojrzenia spod opuszczonych powiek. Anioł nie pies. Szkoda, że Artur nie mieszka bliżej nas. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] Garet ochłonął dopiero po wyjściu Artura. Pożegnał go serdecznie przez zamkniętą furtkę i popędził emablować Iwonę. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] -Zobacz, on coś ma... [/FONT]
[FONT=Times New Roman] -A, pewnie jakieś papiery z kosza – machnęłam beztrosko ręką, ale dla świętego spokoju zajrzałam do pyska Gareta. I dzięki Bogu, bo międlił dyskretnie plik banknotów ukradziony z mojej stojącej na parapecie torby. Tak mniej więcej jedną trzecią debetu, za którą mogłabym sobie kupić normalnego, spokojnego psa...[/FONT]
[FONT=Times New Roman] O wpół do pierwszej w nocy, korzystając z pomocy załomu ściany, wsadziłam choinkę z powrotem do donicy i sapiąc z wysiłku, wciągnęłam ją na korytarz. Potem odzyskiwałam siły gapiąc się w gałązkę z kryształami, w których migotały wszystkie kolory tęczy.[/FONT]
[FONT=Times New Roman] Następnego dnia okolice drzewka były obficie podlane. Prawdopodobnie to sprawka Kolesia, lecz nie mogłam wykluczyć Gareta. Niby żadnego nie złapałam za łapę czy raczej coś innego, ale można było przypuszczać, że zjawisko będzie się powtarzać. Żywa czy nie, choinka nie może być wychodkiem. Poprosiłam tatę Darka i jego kolegę o wniesienie drzewka na komodę. Oj, czubek się zagiął przy suficie. Pokój ma blisko trzy metry wysokości, ale najwyraźniej to za mało. O gwieździe na czubku nie ma mowy, bo jakoś nie mam serca obciąć szczytowego pędu. A nuż jednak przeżyje, jeśli spodoba jej się ogródek, który teraz widzi przez okno? [/FONT]
[FONT=Times New Roman] Znowu nawarstwiły mi się sprawy urzędowe. Są takie dni, kiedy wszystko idzie jak po grudzie, pewnie z powodu złego układu planet. W czwartek najpierw zaholowałam Irenę do laryngologa do ostatecznej przymiarki przed odbiorem aparatu słuchowego, a potem zamieszkałam w sądzie. Cztery razy pisałam ten sam wniosek, zanim pani uznała, że jest prawidłowo sformułowany, a przede wszystkim wystarczająco czytelny. Pisanie ręczne przyprawia mnie o taki stres, że wylazłam stamtąd ledwie żywa. Kiedy w kwadrans później wróciłam po parasol, wciąż wisiał na ławce. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] W drodze powrotnej szybko zrobiłam drobne zakupy w hipermarkecie i już zbliżałam się do domu, ściskając triumfalnie parasol pod pachą, kiedy uświadomiłam sobie, że siatek mam jakby za mało. W pół godziny później ponownie zbliżałam się do domu obładowana w sposób uspokajający. Przed furtką zauważyłam kolorowe strzępy świadczące o tym, że Garet drugi dzień z rzędu odebrał naszą pocztę. Tylko on wie, co w niej było. Muszę kupić skrzynkę i zamontować ją na furtce. Przy drzwiach wejściowych leżała ubłocona bluza z polaru, którą założyłam tego dnia rano. W dwu innych też chodziłam tylko przez jeden dzień z tego samego powodu, więc została mi tylko jedna czysta. W korytarzu, gdzie zaplątałam się w szalejącego Gareta i swoje spodnie od dresu, byłam już porządnie wkurzona, a na widok dwóch kałuż kociego moczu, na podłodze umytej trzy godziny wcześniej, wpadłam w prawdziwą pasję. Pokój był usiany poszatkowanym programem telewizyjnym, łóżko skłębione, a na fotelu zalegała kolekcja skórkowych rękawiczek. Niektóre były jeszcze całe. Garet nauczył się odsuwać szybki w szafce pod lustrem. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] -Idź popatrz na stół w moim pokoju, to ci się poprawi – powiedziała ponuro Irena. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] -Co to jest?! Fe!!! – ryknęłam na Gareta wczepionego w mój rękaw, potrząsając resztkami oryginału mapy z projektem podziału nieruchomości. Psa wymiotło, musiałam wyglądać na zdolną do wszystkiego. Chociaż raz wyglądałam dokładnie tak, jak się czułam. Ignorowałam kundla przez cały wieczór nie zwracając uwagi na uwodzicielskie półksiężyce, grzebanie łapą i machanie wachlarzem podkręconych rzęs. Wreszcie, przygnębiony, przyniósł sobie na fotel żabę, położył się na niej i zasnął. Dopiero w nocy dołączył do śpiącej na mnie Perły. [/FONT]
[FONT=Times New Roman]Perła jest w łóżku jeszcze bardziej upierdliwa niż Koleś. Zajmuje kilkakrotnie mniej miejsca, za to nie sposób jej zrazić. Tkwi na mnie jakby była zamontowana na łożyskach kulkowych. Przy każdym ruchu zaczyna potężnie mruczeć, czym wybija mnie ze snu. I tak krótkiego, bo Garet ostatnio wpadł na doskonały pomysł i po wczesnoporannym wypuszczeniu na dwór, kiedy on tryska energią, a ja wczołguję się jeszcze do łóżka, wsuwa nos pod kołdrę i pracowicie ją ze mnie zrzuca. Obok łóżka czeka już na mnie ubranie z poprzedniego dnia, a z poduszki przygląda mi się drwiąco żaba. I już mogę zacząć dzień od gimnastyki, w której z dzikim uporem przeszkadza mi Garet. Potem przechodzę do ścierania zalanego korytarza, czemu w skupieniu przyglądają się włochaci winowajcy usadowieni na kolejnych schodach prowadzących na piętro. Potem zmywanie, sprzątanie, wynoszenie śmieci, przygotowywanie palenia w centralnym, przygotowywanie obiadu, zakupy... Boże drogi, przecież ludzie, siedząc w domu, narzekają, że się nudzą. Marzę o chociaż jednym dniu nudy! Tyle rzeczy obiecywałam sobie zrobić, kiedy będę miała trochę czasu i wciąż mi się nie udaje. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] W tle wszystkich zajęć przebiega pobudzony pies z czymś potrzebnym w pysku, co natychmiast trzeba ocalić albo koty domagające się co godzinę wrzucenia czegoś nadzwyczajnego do pełnych misek. Czasami przebiega pies za kotami albo złorzecząca babcia za psem. Sama rozkosz. [/FONT]
[FONT=Times New Roman]Garet rzadko goni domowe koty, znacznie chętniej przysposobione, ale tylko wtedy, gdy uciekają. Najczęściej mają dość rozsądku, żeby go ignorować. Rano w piwnicy strącił mnie z nóg podmuch powietrza wywołany przez mijające mnie dwie czarno-białe rakiety. Jedną, malutką, ziemia-powietrze i drugą, dużą, ziemia-ziemia. Po chwili dezorientacji zrozumiałam, że był to Garet w dzikiej pogoni za nowym, czarno-białym kotkiem. Maluch jeszcze nie wie, jak się obchodzić z psem, za to wkradł się w łaski Wielkiej Szarej Rodziny, choć nie zdołał przekonać do siebie Adolfa. [/FONT]
[FONT=Times New Roman]Powoli rozmieszczamy ozdoby świąteczne. Girlandę wokół okna zawiesiłam krzywo, więc poprawiałam ją korzystając z pomocy Kai. Powinnam była raczej poczekać do jej wyjazdu. Moja córka okazała się kompletnie nieprzydatna, bo zamiast pomagać, zwijała się w konwulsjach, łkając ze śmiechu, oplątana kablem od lampek i połową girlandy. Sama, pozbawiona lęku wysokości, nie może zrozumieć, że jeśli skupię się na utrzymaniu się na krześle z rękami uniesionymi do góry, wszystkie inne moje czynności są dalekie od koordynacji. Miotałam błyskawice zza okularów warcząc przez wypełniający mi usta zwój zielonych wstążeczek, co przyprawiało ją o jeszcze większe rozbawienie. Kiedy wreszcie postanowiłam walnąć ją w głowę, zaplątałam się w dopiero co zwinięty sznur od żaluzji, który zgrabnie złapał za liście okazałą strzałkę ściągając roślinę na środek mojej poduszki. Tam, gdzie zwykle znajduje się moja głowa. Strzałka spadła już po raz trzeci, toteż Kaja, kiedy wreszcie zdołała się uspokoić, przywiązała ją do półki. [/FONT]
[FONT=Times New Roman]Przed nami ubieranie umieszczonej na wysokościach choinki, ale najpierw Kaja musi ochłonąć po spacerze. Garet jak zwykle zachowywał się jak znikający punkt. Tym razem popędził za jakimś trudnym do zidentyfikowania zwierzakiem aż do widniejących na horyzoncie domów. Do domu wpadł tak rozochocony, że przerył pazurami pięć metrów podłogi w pokoju, zanim wyhamował przed kaloryferem. Potem rzucił się szczupakiem na moje łóżko, budząc popłoch wśród śpiących tam kotów, a wreszcie pogonił za Marchwią, której puściły nerwy, po drodze, w amoku, przerzucając się na babcię. I tu przegiął, bo u babci ma za recydywę same minusy. Długą chwilę trwało, zanim udało nam się go spacyfikować. Normalne psy po spacerze wracają zmęczone, on się nakręca. Muszę kupić trzydziestometrową linkę. On nie może chodzić luzem, nawet gdy jakimś cudem nie ma tłoku na łąkach. Prędzej czy później wróci z broną w plecach. [/FONT]

Link to comment
Share on other sites

[FONT=Times New Roman]14.12.2006 czwartek[/FONT]
[FONT=Times New Roman] [/FONT]
[FONT=Times New Roman] Dzięki Bogu za tę cudną pogodę. Po dwóch dniach poważnego zagrożenia zimą znowu wróciło słońce. Od razu wszystko wygląda inaczej. W pochmurne dni od razu dopada mnie ponury nastrój. Sztuczne światło to jednak nie to samo. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] Sztucznego światła będziemy teraz mieć pod dostatkiem, bo w niedzielę po naszej stronie ulicy zaczęły wyrastać latarnie. Tak mniej więcej co trzydzieści kroków, wiem, bo zmierzyłam. Podobno będą nam świecić w okna dzięki pieniądzom unijnym. Według mnie dotychczasowe oświetlenie było wystarczające, ale może nie znam się na normach. Latarnie są ogromne i proporcjonalnie brzydkie. Prawdę mówiąc, są ohydne. Może nie tyle latarnie, co słupy, na których są umieszczone. Wyglądają jak niebotycznie długie aluminiowe rynny. Cętkowane jakby egzemy dostały. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] -Nie wydaje ci się, że są dziwnie wysokie? – zapytała Kaja, wpatrując się przez okno w ekipę montującą drugą lampę przy naszym domu. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] -Są wyższe niż cokolwiek w mieście – powiedziałam z obrzydzeniem. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] -Dopiero teraz mi będzie walić po oczach. Już przy tamtych nie mogłam wytrzymać... [/FONT]
[FONT=Times New Roman] -Nie trzeba będzie włączać światła – próbowałam znaleźć dobre strony. –Zaraz, gdzie oni postawili tę drugą? Cholera, na naszej działce. Pogięło ich, czy co? Przecież tam ma być nowy wjazd! Bramę miałam przesunąć, bo inaczej nic oprócz roweru się nie zmieści. Chyba że rozbierzemy garaż![/FONT]
[FONT=Times New Roman] Złapałam kurtkę i popędziłam na ulicę, gdzie uprzejmie ale stanowczo zaczęłam molestować jednego z facetów grzebiącego we wnętrznościach łaciatego paskudztwa. Wiedziałam, że u wykonawcy nic nie wskóram, ale liczyłam przynajmniej na informację, kogo mam zabić. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] Okazało się, że ofiary muszę szukać w Urzędzie Miasta. To się da zrobić. Dziś, po krótkich poszukiwaniach, dotarłam do właściwego urzędnika. Jego wiek wskazywał na to, że w tej pracy zjadł zęby, a wyraz twarzy komunikował wyraźnie: „Nawet nie próbuj, nic się nie da zrobić”.[/FONT]
[FONT=Times New Roman] -Nic się nie da zrobić. To było trzy lata temu, ja teraz do tego nie dotrę – oznajmił z uśmieszkiem, kiedy oznajmiłam, że chcę zobaczyć, kto podpisał zgodę na postawienie latarni na naszej działce, mając cichą nadzieję, że to nie ja. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] -Ależ z pewnością panu się to uda. Takie rzeczy muszą być dostępne – spojrzałam na niego prawie czule. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] -I tak nic się nie da zrobić, jak już latarnia stoi. Jakby nie stała...[/FONT]
[FONT=Times New Roman] -Jakby nie stała, to by mi nie przeszkadzała – zauważyłam przytomnie. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] W tym momencie objawiła się moja koleżanka z kursu menedżerskiego. Okazało się, że jej nowa praca to właśnie ten wydział i ten pokój, chociaż nie ta dziedzina. Padłyśmy sobie w ramiona i Anka zaczęła mi natychmiast opowiadać, jak to po raz setny okradli jej budowę. Tym razem buchnęli jej agregat prądotwórczy. Następnego dnia dostała od policji cynk, że skradziony agregat jest zakopany w lesie. Faktycznie, był. Odkopała go i przywiozła. Nie miałam czasu, żeby wysłuchać pełnej wersji tej dziwnej historii. Właściwie już powinnam być w drodze do domu, a najlepiej w domu. Urzędnik na widok naszej zażyłości wykazał mnóstwo inicjatywy i wygrzebał mapę, na której zlokalizowaliśmy wspólnie sporną latarnię, nawiasem mówiąc, zaznaczoną poza terenem naszej działki, ale może to była tylko taka metafora latarni, nie wiem, bo na mapach się nie znam. W przypływie dobrych intencji obiecał, że rzuci na to okiem i będziemy w kontakcie. Przez koleżankę. Ja z kolei już w drodze do drzwi obiecałam Ance, że jeśli przyjedzie, mój pies jej nie zeżre, natomiast za jej rzeczy ręczyć nie mogę. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] Na Gareta nie działa żaden rodzaj kary. Jeśli zostaje sam, żelazną regułą jest, że coś zniszczy. Im dłużej i im bardziej sam, tym ważniejszą rzecz. Nie bronię mu już wywlekania moich ubrań, rozumiem, że lepiej się czuje uwiwszy sobie gniazdo. Wszystko inne jest i powinno być „FE!”. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] Po mapie z projektem podziału został mordercą. Dwa dni temu, wróciwszy z zabiegu, zauważyłam na podłodze kawałki plastyku i jakieś przewody. Oprócz tego watę do wypychania w wielkiej obfitości, ale to u nas zjawisko normalne. Wata zapewne pochodziła z jakiejś maskotki, ale ta reszta była wysoce niepokojąca. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] -Lepiej to obejrzyj, tam są jeszcze jakieś baterie – powiedziała Irena złowieszczo. Faktycznie, znalazłam dwa paluszki i coś jakby głośniczek. Najpierw przyszedł mi na myśl któryś z dyktafonów. I to raczej nie cyfrowy, wnosząc z wielkości części. Potem zauważyłam w pysku Gareta mocno naruszoną powłokę zewnętrzną Pana Świstaka. Stało się oczywistym, że już nigdy nie usłyszymy jego zaczepnego gwizdu i nie będziemy się zastanawiać, w jaką formę życia przeszedł, że od czterech lat funkcjonuje samodzielnie, bo przecież nie wciąż na tych samych bateriach. Czymkolwiek był, zanim Garet porwał go z kuchennego parapetu, zamienił się w kupkę żałosnych kawałków. Pozbierałam z podłogi jego wnętrzności, układ krwionośny i nerwowy. Resztę wciąż międlił w gębie pies. Było mi naprawdę przykro. Straciłyśmy jednego członka rodziny, o czym powiadomiłam Kaję telefonicznie. Morderca świstaków wykazywał nikłe poczucie winy. Jego spojrzenie wyraźnie mówiło, że jeśli będę go opuszczać, on będzie się mścił, mimo iż dobrze wie, że nie wolno. Oko za oko. Szkody za samotność. Nie wiem, z czego wynika ta jego organiczna niezdolność do pozostawania bez obstawy. Towarzystwo kotów się nie liczy. Spokój w domu byłby dopiero wtedy, gdyby całe stado było w kupie, spędzone w jedno miejsce, a wszystkie drzwi otwarte. Tak na wszelki wypadek, gdyby ktoś do tego stada chciał dołączyć...[/FONT]
[FONT=Times New Roman] Niestety, nie ma takiej możliwości, żeby zapewnić Garetowi pełny komfort. O siódmej rano wychodzę na zabiegi. To jeszcze znosi, bo jest lekko rozespany i Irena jest w domu. Kiedy wracam, usuwam ślady zniszczeń, przynajmniej te, które przeszkadzają w poruszaniu się po domu. Idziemy przygotować palenie w piecu, doprowadzić Adolfa do stanu skrajnej frustracji i pobiegać po ogródku. Na grządce z kwiatami, którą Kaja w jesieni obsadziła nowymi cebulkami, Garet zrobił sobie rondo. Ziemia na nim jest systematycznie spulchniana. No, może raczej ryta. Pies okazał się skuteczniejszy niż koń zaprzęgnięty do pługa. Potem zmywamy naczynia i czynimy wstępne przygotowania do obiadu. Później zaczynam się spieszyć, a Garet wpada w depresję. Drepcze do łazienki po jakąś część mojej garderoby, wciąga ją na kuchenny fotel, gdzie układa się z rozdzierającym westchnieniem i śledzi każdy mój ruch żałosnym wzrokiem. Daje się uściskać i wycałować nie odgryzając mi twarzy, a zapadnięte policzki i pofałdowane, obwisłe wargi stanowią żywy dowód mojego okrucieństwa. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] W ramach tego okrucieństwa pomagam koleżance w opiece nad ciężko chorą matką. Pomijając uciążliwy dojazd, te kilka godzin to czas mojego odpoczynku. Siedzę w ciepłym, słonecznym domu, którego ciszę zakłócają jedynie szmer telewizora, tykanie zegarów i delikatny oddech babci, pogrążonej we śnie. Czasami, kiedy gładzę ją po twarzy albo kładę dłoń na czole, otwiera oczy. W zamglonym błękicie odbija się moja twarz i wieczność. Potem powieki opadają, a tykanie zegarów przybiera na sile. W każdym pomieszczeniu są przynajmniej dwa. W ten sposób trudno przegapić upływ czasu. Siedząc w fotelu obok łóżka maluję albo piszę. Czasem rzucam okiem na ekran telewizora. Chyba jeszcze nigdy aż tak wyraźnie nie porażała mnie powierzchowność, pustota i forma obraźliwej infantylności nadawanych programów. Muszę uważać, żeby do babci nie przemawiać podobnym językiem, bo jeśli słyszy i rozumie, poczuje się jak skretyniały odrzut biologiczny. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] Wieczorem dzielnie staję twarzą w pysk żywiołu tęsknoty. Kiedy udaje nam się opanować najbardziej ogniste emocje, przywracamy do stanu używalności zdemolowany dom i podgrzewamy obiad. W międzyczasie zbieram resztki pogryzionych przedmiotów, a dla odmiany ścieram całodzienną kocią produkcję w korytarzu. Chwilowo do kotów nie odzywam się, chyba że po to, aby rozważać, co jeszcze potrafią oprócz żarcia i wypróżniania się we wszystkich możliwych miejscach. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] Do jedzenia zachęca Gareta najczęściej dopiero widok wielkich, włochatych aligatorów zmierzających w kierunku jego talerza. Czasami nawet to na niego nie działa. Kładzie się i z zaciekawieniem obserwuje, jak któryś kot wyławia sobie i pożera co smaczniejsze kąski. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] Najlepszą chwilą rozrywki jest gimnastyka z babcią. Ćwiczymy dopiero od kilku dni, ale mam nadzieję, że uda nam się wytrwać w tym postanowieniu. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] Któregoś popołudnia przyjrzałam się mojej matce świeżym okiem. Jest z pokolenia, które ma w zwyczaju do osiemdziesiątki śmigać na rowerze, a kogo my tu widzimy? Suwającego nogami żółwia, który spod skorupy rzuca ponure spojrzenia i posępnie przeżuwa własne zęby skrzypiąc przy tym niemiłosiernie. Jeszcze trochę, a trzeba będzie przyprawić kółka. I oliwić, żeby nie robiły konkurencji rytmicznie poruszającej się żuchwie. Jezu.[/FONT]
[FONT=Times New Roman] -No, mamo, zostaw te druty. Ćwiczymy![/FONT]
[FONT=Times New Roman] -Co? – Irena oderwała wzrok od przerabianej razem ze skarpetką książki i spojrzała na mnie w oszołomieniu. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] -Gimnastyka! Pamiętasz? Jeszcze kilka lat temu ćwiczyłaś codziennie. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] -Nie chce mi się...[/FONT]
[FONT=Times New Roman] -Wiem. Nic ci się nie chce. No, dawaj![/FONT]
[FONT=Times New Roman] -Stawy mam chore... [/FONT]
[FONT=Times New Roman] -Nie ty jedna. Stawy funkcjonują, tylko mięśnie i ścięgna skamieniały z braku ruchu. Zabieraj ten żelbetowy odlew i chodź na dywan. Przypomnę ci, jak i co robić. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] -Pies na mnie wskoczy – protestowała jeszcze, ale już wstawała. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] -To go walniesz pantoflem. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] Garet na widok sprowadzonej do poziomu podłoża babci wpadł w stan zaskoczonego zachwycenia. Skutkowało to natychmiastowym wzrostem zwykłej nadaktywności. Przez jakiś czas zmagali się na czworakach, aż wreszcie musiałam wkroczyć bardziej zdecydowanie, bo obawiałam się, że matka mi się zniechęci, a pies wręcz przeciwnie. Spora część mojej działalności sprowadzała się do gimnastyki mięśni ramienia podczas wygrażania uchachanemu Garetowi pantoflem. On najczęściej ćwiczył przysiady i skłony. Z komody przyglądał nam się nieruchomym wzrokiem Koleś. Za chwilę dołączyła do niego zdumiona Gacia. Perła, śpiąca od rana na moim łóżku, uniosła czujnie głowę i wybałuszyła jedyne oko. Na widok leżącej na podłodze babci zeskoczyła z łóżka i przytruchtała z zadartym entuzjastycznie ogonem. Mrucząc i gulgocząc oblatywała Irenę dookoła ocierając się o nią czule. Impreza wyraźnie się rozkręcała. Irena ćwiczyła bardzo ambitnie, wygniatając z siebie opary depresji. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] -Mamo?[/FONT]
[FONT=Times New Roman] -Sssssooo? – sapnęła, jakby ją ktoś odłączył do respiratora.[/FONT]
[FONT=Times New Roman] -A czemu ty, do diabła, nie oddychasz? Jedziesz na rezerwie? [/FONT]
[FONT=Times New Roman] -Uch, faktycznie, chyba zapomniałam. Żeby oddychać, muszę o tym myśleć. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] -Co ty powiesz? Wyluzuj, to przyjdzie automatycznie. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] Bóg jeden wie, jak mi się nie chce wieczorem, po długim, męczącym dniu, tryskać entuzjazmem instruktorki fitness. Ale kiedy drugiego dnia Irena przyznała, że jednak po takiej gimnastyce człowiek (czyli ona) czuje się lepiej, uznałam, że warto. No i ta fascynacja Gareta... Na chwilę zupełnie zapomina o swoich dolegliwościach związanych z linieniem. Wciąż jeszcze ma trochę do zrzucenia, aby osiągnąć stan czarnej politury, od której zacznie się odbudowa, i drapie się okrutnie. Ciekawa jestem, jaką wersję sierści wybierze tym razem. Jasność już mamy, będzie zmieniał zdanie dwa razy w roku. Proces przepoczwarzania się jest niesamowicie swędzący i trwa długo. Wynika z tego, że w sumie przez pół roku będzie się czochrał aż do dzwonienia zębów, a przez pozostałe sześć miesięcy będzie się pysznił pięknym futrem. I obciachową spódnicą. Chyba że dotarły do niego moje krytyczne uwagi i zrzuci te hawajskie strzępy z tylnych łap. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] Być może zaawansowany proces łysienia wpływa na to, że Garet bardziej interesuje się moimi ubraniami. Niemal nieustannie coś ze sobą nosi. W nocy zaaportował mi do łóżka cały zestaw. Zrobiło się naprawdę tłoczno, bo na kołdrze już leżała Gacia. Na komodzie, rzędem, siedziały: Koleś, Liszka i Marchew wpatrując się w cierpliwym oczekiwaniu w ścielącego sobie gniazdo Gareta i syczącą jadowicie Gacię. Wyglądały tak, jakby obstawiały sobie najlepsze miejsca na mnie. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] -Wybijcie to sobie z głowy – warknęłam. –To jest małe łóżko![/FONT]
[FONT=Times New Roman] Przymknęły uspokajająco oczy i tkwiły tam nadal, jak stado sępów. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] -No co jest? Będę umierać? – zirytowałam się. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] Koleś pierwszy podjął decyzję. Przeciągnął się i zlazł z komody moszcząc się na moich kolanach. Za nim powędrowała powyginana we wdzięczne łuki Marchew, żeby ktoś jej nie zajął miejsca przy boku ukochanego mężczyzny. Ostatnia zeskoczyła Liszka, nasyczawszy profilaktycznie i na Gareta i na swoje dzieci. W tenże sposób komfort spania miałam zapewniony. [/FONT]
[FONT=Times New Roman][SIZE=3] [/SIZE][/FONT]

Link to comment
Share on other sites

:loveu: Kochani Przyjaciele! Wesołych Zębatych Świąt!
[FONT=Times New Roman]19.12.2006 wtorek[/FONT]
[FONT=Times New Roman] [/FONT]
[FONT=Times New Roman] W piątek Irena stała się szczęśliwą posiadaczką aparatu słuchowego. Początkowo była nieco zdegustowana, bo żadne z jej ponurych przewidywań nie sprawdziło się. Dźwięk nie był okropny i nienaturalny, nic nie szumiało, nie warczało i nie dzwoniło, aparat jest praktycznie niewidoczny i nie wisi na uchu jak skrzynka na listy, a z obsługą poradziłby sobie średnio rozgarnięty dwulatek. Kiedy już pogodziła się z okropną rzeczywistością, pomaszerowała w nowym nabytku do domu i nosiła go przez cały wieczór. Telewizor musiałam sobie przygłośnić, bo nie słyszałam... [/FONT]
[FONT=Times New Roman] Większość soboty spędziłyśmy na ubieraniu choinki. Trwało to w nieskończoność, bo mamy miliony ozdób i wciąż gromadzimy nowe. W tym roku postanowiłyśmy powiesić tylko wyjątkowe, najpiękniejsze, ale tych też były miliony... [/FONT]
[FONT=Times New Roman]Garet, podniecony widokiem pudeł i różnych przedmiotów wspaniale nadających się do gryzienia i noszenia w pysku, przez cały czas plątał się pod nogami. Na nieszczęście w połączeniu z ozdobami choinkowymi wyglądał tak dekoracyjnie, że karciłyśmy go zupełnie bez przekonania. Najbardziej do twarzy było mu z dużą, ażurową gwiazdą z bladozłotej słomki. Zupełnie jakby pochłaniał wyjątkowo duży opłatek. [/FONT]
[FONT=Times New Roman]Koty, w stanie najwyższej ekscytacji, plątały się po komodzie pod drzewkiem. Gacia, która od początku miała szczególny stosunek do choinki i której udało się już oskubać cały sztuczny śnieg z donicy, była wszędzie. Bezskutecznie usiłowałam opanować czworonogi, ale to było jak zagarnianie mrówek grabiami. Jak zwykle – zwierzęta górą. [/FONT]
[FONT=Times New Roman]Kiedy skończyłam sprzątanie i wyzbierałam ostatnie włókna lamety, zanim rozpoczęły długą i uciążliwą drogę przez przewód pokarmowy Gareta, była już późna noc. Gacia złośliwie wybrała tę porę na przewietrzenie ogona i trzeba było zerkać za drzwi balkonowe, czy przypadkiem tam nie czeka zdenerwowana i osaczona przez Wielką Szarą Rodzinę, którą traktuje z bojaźliwą pogardą. Przechodząc w ciemnościach przez pokój babci, usłyszałam jakiś dziwny dźwięk. Z wrażenia wpadłam na stół. Zaklęłam paskudnie, roztarłam sobie biodro i wstrzymałam oddech. Brzmiało to jak popiskiwanie konającej myszy. Przyniosły jakąś biedaczkę i porzuciły? Ale gdzie, na stole?! Sygnał doprowadził mnie do pudełeczka z nową zabawką Ireny. Na szczęście nie była to agonia gryzonia, tylko skarga aparatu słuchowego, którego babcia nie wyłączyła. Zrobiłam to za nią. Rano zupełnie wyleciało mi to z głowy, bo jak zwykle Garet w nocy podniósł raban skacząc na wszystkie klamki i znowu nie miałam szans się wyspać. O aparacie przypomniałam sobie dopiero na widok Ireny wracającej z kościoła. [/FONT]
[FONT=Times New Roman]-Wyłączony? – zdumiała się. –Przecież ten lekarz nic nie mówił o wyłączaniu.[/FONT]
[FONT=Times New Roman]-Ależ oczywiście, że mówił. Od tego zaczął. [/FONT]
[FONT=Times New Roman]-A ja właśnie myślałam, że w aparacie czy bez, i tak nic nie słyszę... [/FONT]
[FONT=Times New Roman]W południe przyjechała Iwona i wyruszyłyśmy na zakupy. Ludzi w sklepach było zdumiewająco mało. Pewnie zbierają siły na ostatnie przedświąteczne godziny, kiedy już pierwsza gwiazdka przeciera oczy, a zwierzęta gimnastykują struny głosowe. Dopiero wtedy zakupy mają posmak przygody. Polowanie na ostatniego, boleśnie żegnającego ten świat karpia, na ostatni, przywiędły pęczek natki, na poszarzałe ze zgryzoty pieczarki... [/FONT]
[FONT=Times New Roman]Pod trzecim hypermarketem zauważyłam stoisko z choinkami. Iwona przytomnie złapała mnie za rękaw, ale twardo parłam naprzód mamrocząc, że naprawdę, tylko spojrzę... Ceny niebotyczne. Jodła kaukaska, taka o połowę mniejsza od naszej, dwa razy droższa. Za to bezsprzecznie żywa... Na skraju stały kaukaskie niemowlęta. Rozczulająco małe. Jedwabiste, jasnozielone... Nie mogłam się oprzeć, odwróciłam donicę i zerknęłam. Korzenie przerastały otwory w dnie, tak właśnie być powinno. A nasza, taka piękna, padnie pewnie zaraz po świętach... [/FONT]
[FONT=Times New Roman]W sklepie zgubiłyśmy się, bo na każdym kroku wpadałam na znajomych i Iwona dyskretnie odeszła. Czekałam na nią przed wejściem. Co chwilę zerkałam na małe jodełki. Żeby odpędzić pokusę, zapaliłam papierosa. Rozumie się, ten właśnie moment wybrał mój lekarz rodzinny, żeby rzucić mi mordercze spojrzenie i przyjazne „dzień dobry”. Ha. [/FONT]
[FONT=Times New Roman]Iwona nadeszła, kiedy już zaczęły boleć mnie ramiona od obejmowania doniczki z choinką. Naprawdę była słodka i na pewno przeżyje zimę, a wiosną zadomowi się w ogródku.[/FONT]
[FONT=Times New Roman]Popołudnie zdominowały koty. Kaja ćwiczyła ich wytrzymałość, bo musiały być na czczo przed kolejną dawką leku na odrobaczanie. Gacia, zawsze najbardziej głodna, wyła posępnie i plątała się wokół nóg, Liszka świeciła przeraźliwą zielenią, Koleś, jak wielkie, włochate wrzeciono, kłusował po kuchni hamując co chwilę przed pustymi miskami. Marchew czaiła się pod stołem i tylko Perła, o wyjątkowo pogodnym i ugodowym usposobieniu, zajrzawszy raz do misek potuptała szukać pocieszenia u Gareta. Garet, pobudzony spacerem i kocim niepokojem, usiłował zrozumieć, dlaczego nagle połowa futrzaków coś do niego ma. Nawet Koleś, pomrukując słodko, podnosił się lekko na łapach i bódł go czołem. Ponieważ Gacia nie złorzeczyła we właściwy sobie sposób, pies postanowił spróbować, czy przemiana jest stała oraz jak daleko sięga i delikatnie macał ją łapą. Gacia żachnęła się, ale była zbyt zajęta wypatrywaniem osoby z krztyną inteligencji, która wreszcie zrozumie, o co chodzi. Jeść!!! Irena narzekała i złościła się, że z powodu jakichś głupot chcemy zagłodzić koty. Prawie uwierzyłam, że będą zmuszone zużyć całą tkankę tłuszczową, żeby przeżyć. Wreszcie zdesperowany Koleś otworzył szafkę z ziołami i wywrócił się podwoziem do góry, żebyśmy nawet przy naszej wrodzonej tępocie zaskoczyły. Nasypałam na podłogę trochę kozłka, którym wszystkie radośnie się naćpały. Koleś brykał na swoich wielkich łapach, a potem wyskoczył na komodę, usiadł pod choinką i pykał rytmicznie pazurami w pozłacaną gwiazdkę. Najwyraźniej zapadł w jakiś trans, bo wzrok miał kompletnie nieruchomy i nie zwracał najmniejszej uwagi na włażącą mu do oczu lametę. Liszka przestawiała meble w kuchni szalejąc z kawałkiem papieru, który uciekał przed nią w panice długimi poślizgami. Garet aż się podnosił i wreszcie nie wytrzymał. Rzucił się szczupakiem i porwał Liszce zabawkę spod łapy. Lisia zaskowyczała w poczuciu krzywdy. Rozejrzała się obłąkanym wzrokiem i runęła na wypatroszonego przez Gareta Pana Świstaka. Zaczynało być gorąco. [/FONT]
[FONT=Times New Roman]-Co się tam dzieje? – zawołała Kaja od telewizora. [/FONT]
[FONT=Times New Roman]-Nic. Garet ukradł Liszce papier. Dajże im wreszcie to lekarstwo! Odbija im z głodu! Chodź tu i zobacz, Kolesiowi się coś stało. [/FONT]
[FONT=Times New Roman]Koleś, porzuciwszy chwilowo choinkę, siedział przy piecu jak wielki posąg kota i wpatrywał się bez ruchu w kafle. Albo medytował albo popadł w katatonię. Wolałam nie sprawdzać.[/FONT]
[FONT=Times New Roman]Spokój zapadł dopiero po nakarmieniu kotów. I była to odpowiednia pora, żeby wyszczotkować psa. Codziennie robię to sama, ale Kaja potrzebowała asystenta. [/FONT]
[FONT=Times New Roman]-Zajmij go czymś! – zażądała, kiedy Garyś, miotając się po obu fotelach, usiłował jednocześnie naprowadzić zębami jej rękę ze szczotką na jedyne interesujące go miejsce, czyli brzuch. Włączyłam się jako starszy drapacz. [/FONT]
[FONT=Times New Roman]-Biedna psina, jak on cierpi podczas tego łysienia! – rozczuliłam się. [/FONT]
[FONT=Times New Roman]-Doskwierają mu raczej te odrastające włosy – sprostowała Kaja. –Zapytaj jakiegoś łysego, czy go swędziało, kiedy łysiał. Powie, że nie, o ile nie dostaniesz w zęby... [/FONT]
[FONT=Times New Roman]-Wszystko jedno, czy łysienie czy porost, ale to się rozgrywa na jednym, małym, biednym psie. Przecież on się czochra przez całą dobę! [/FONT]
[FONT=Times New Roman]Po polerowaniu Garet był gotowy, żeby pozować do świątecznego zdjęcia. Założyłyśmy mu aksamitny, czerwony szaliczek z białymi pomponami. I te pompony to było już za wiele. Garet ruszył w dziki taniec usiłując je upolować na swojej szyi i pożreć. Przez pół godziny nasz ambitny pies z wytrzeszczonymi dziko oczami skakał, pląsał, zawiązywał się w supeł, tarzał się i stawał na głowie kłapiąc zębami w okolicy swojego ucha i upragnionych pomponików. Widać było, że nawet po założeniu kołnierza gipsowego nie popuści. Wreszcie, udało się! Z triumfem zamknął zmęczoną paszczę na białej kuleczce. A wtedy zabrałyśmy mu szaliczek... Perła, poruszona tym świństwem, zlazła z fotela i poszła pocieszać Gareta. Pokłusowały razem aż do kuchni, ale kiedy poszłam za nimi, żadnego nie zauważyłam, dopiero falowanie obrusa zdradziło mi ich kryjówkę.[/FONT]
[FONT=Times New Roman]-Ej, tam, przestańcie się obmacywać pod stołem! Wyłazić! – zażądałam stanowczo, trochę zaniepokojona losem malutkiej, jednookiej Perły w zderzeniu w energią Gareta skondensowaną po tańcu z pomponami. Jednak oboje byli w dobrym stanie. [/FONT]
[FONT=Times New Roman]Wczoraj nastąpiło oczekiwane od miesięcy wydarzenie. Udało mi się wziąć kredyt odnawialny i kupiłam w holenderskich meblach kanapę. Właściwie wypoczynek i to wcale nie taki, o jakim marzyłam. Miał być komplet 3+1 o prostych, lnianych obiciach, z trójdzielną kanapą i oczywiście bajecznie wygodny. Niestety, akurat takiego nie było i w tym roku już nie będzie. A w ogóle bywa rzadko. Z trzech dostępnych 3+1+1 wybrałam najbardziej wygodny. Siedzenie – jak w niebie. Obicia i tak w żadnym mi się nie podobały. Trzeba będzie kiedyś zmienić. Dąb pozostał dębem i był piękny. Na koncie zostały mi cztery złote. Odsuwając od siebie myśl o kredycie, zastanawiałam się, czy Irena uwierzy, że meble dostałam od koleżanki. Uwierzyła! Mamrotała z satysfakcją, że przygarnę wszystkie stare dziady, których ktoś chce się pozbyć. Gdyby wiedziała, ile za to zapłaciłam, dostałaby zawału. Sama omal nie dostałam. [/FONT]
[FONT=Times New Roman]Na czas, kiedy panowie wnosili meble, Gareta zamknęłam w kuchni z babcią. Trochę się tam kotłowali. Pies, słysząc, że coś tajemniczego dzieje się w domu bez jego udziału, dostawał szału. Na razie miałam na głowie czuwanie nad ostrokrzewem, który Kaja musi posadzić w ogródku, wieszakiem i wielkim lustrem w korytarzu. Ostatecznie w oszkloną półkę pod lustrem sama ugodziłam kopytem, z kanapy trzeba było wyjąc poduszki, ale wszystko weszło. [/FONT]
[FONT=Times New Roman]Wypuściłam Gareta, który radośnie zaczął badać zmiany, i popadłam w głębokie zamyślenie. Sama kanapa miała 2,25 metra długości. Plus dwa fotele. Konieczne było małe przemeblowanie. Jeden stary fotel z pokoju poszedł do kuchni, drugi przygarnęła babcia, w zamian za to dwa mniejsze wyrzuciłam na strych. Przez dwie godziny jeździłam z meblami po pokoju, zanim osiągnęłam stan, że wszystko się zmieściło, pozostało wystarczająco dużo miejsca, a w rezultacie pokój nie wyglądał gorzej. Garet, któremu nagle wylazły spod mebli wszystkie zagubione piłki, jeździł na pazurach z jednego końca pomieszczenia na drugi, koty asymilowały zmiany plącząc się upierdliwie pod nogami, a wszystko, co mogło spaść, spadało w najmniej odpowiednim momencie trafiając wprost do psiej mordy. [/FONT]
[FONT=Times New Roman]Kanapę przykryłam holenderskim kocem z puszystej wełny, a fotele jasnymi narzutami, którym angora nadawała jedwabistą gładkość. W założeniu na kanapie miał rezydować wyciągnięty na całą długość Garet, a fotele miały być dla ludzi. Garet, ubrudziwszy sobie łapy w ogródku, natychmiast wskoczył na jasną narzutę fotela i zwinął się w małe kółeczko. Drugi fotel zajęła Gacia wkrótce wygryziona przez Kolesia. Z braku miejsca padłam na kanapę i rozkoszowałam się wygodą, jakiej zaznały moje umęczone plecy. Niedługo jednak. Garet zlazł z fotela, po namyśle wylazł na mnie i położył się jak na chodniku. Zaraz potem coś pod nami zaczęło hałaśliwie wyrywać wnętrzności z kanapy. Okazało się, że wlazła tam Perła i ostrzyła sobie z zapałem pazury. Do końca wieczora zdążyły to zrobić kolejno wszystkie. Ilekroć jakiś kot parkował pod kanapą, Garet leżał na brzuchu wpatrując się w tajemnicze czeluście i usiłując wygrzebać ukrywających się tam partyzantów. Początkowo myślałam, że coś mu tam wpadło, ale kiedy sama padłam na brzuch i zajrzałam pod spód, okazało się, że owszem, wpadły. Perła i Marchew. [/FONT]
[FONT=Times New Roman]Wieczorem na moim fotelu spała głęboko Perła, na drugim chrapał Koleś, na kanapie siedziała babcia, obok niej wyciągnął się jak długi Garet. Z westchnieniem ulokowałam się na dywanie obiecując sobie, że gdy będę silniejsza, zaprowadzę porządek w hierarchii. [/FONT]

Link to comment
Share on other sites

:loveu: Kochani Przyjaciele! Wesołych Zębatych Świąt!
[FONT=Times New Roman]19.12.2006 wtorek[/FONT]

[FONT=Times New Roman]W piątek Irena stała się szczęśliwą posiadaczką aparatu słuchowego. Początkowo była nieco zdegustowana, bo żadne z jej ponurych przewidywań nie sprawdziło się. Dźwięk nie był okropny i nienaturalny, nic nie szumiało, nie warczało i nie dzwoniło, aparat jest praktycznie niewidoczny i nie wisi na uchu jak skrzynka na listy, a z obsługą poradziłby sobie średnio rozgarnięty dwulatek. Kiedy już pogodziła się z okropną rzeczywistością, pomaszerowała w nowym nabytku do domu i nosiła go przez cały wieczór. Telewizor musiałam sobie przygłośnić, bo nie słyszałam... [/FONT]
[FONT=Times New Roman]Większość soboty spędziłyśmy na ubieraniu choinki. Trwało to w nieskończoność, bo mamy miliony ozdób i wciąż gromadzimy nowe. W tym roku postanowiłyśmy powiesić tylko wyjątkowe, najpiękniejsze, ale tych też były miliony... [/FONT]
[FONT=Times New Roman]Garet, podniecony widokiem pudeł i różnych przedmiotów wspaniale nadających się do gryzienia i noszenia w pysku, przez cały czas plątał się pod nogami. Na nieszczęście w połączeniu z ozdobami choinkowymi wyglądał tak dekoracyjnie, że karciłyśmy go zupełnie bez przekonania. Najbardziej do twarzy było mu z dużą, ażurową gwiazdą z bladozłotej słomki. Zupełnie jakby pochłaniał wyjątkowo duży opłatek. [/FONT]
[FONT=Times New Roman]Koty, w stanie najwyższej ekscytacji, plątały się po komodzie pod drzewkiem. Gacia, która od początku miała szczególny stosunek do choinki i której udało się już oskubać cały sztuczny śnieg z donicy, była wszędzie. Bezskutecznie usiłowałam opanować czworonogi, ale to było jak zagarnianie mrówek grabiami. Jak zwykle – zwierzęta górą. [/FONT]
[FONT=Times New Roman]Kiedy skończyłam sprzątanie i wyzbierałam ostatnie włókna lamety, zanim rozpoczęły długą i uciążliwą drogę przez przewód pokarmowy Gareta, była już późna noc. Gacia złośliwie wybrała tę porę na przewietrzenie ogona i trzeba było zerkać za drzwi balkonowe, czy przypadkiem tam nie czeka zdenerwowana i osaczona przez Wielką Szarą Rodzinę, którą traktuje z bojaźliwą pogardą. Przechodząc w ciemnościach przez pokój babci, usłyszałam jakiś dziwny dźwięk. Z wrażenia wpadłam na stół. Zaklęłam paskudnie, roztarłam sobie biodro i wstrzymałam oddech. Brzmiało to jak popiskiwanie konającej myszy. Przyniosły jakąś biedaczkę i porzuciły? Ale gdzie, na stole?! Sygnał doprowadził mnie do pudełeczka z nową zabawką Ireny. Na szczęście nie była to agonia gryzonia, tylko skarga aparatu słuchowego, którego babcia nie wyłączyła. Zrobiłam to za nią. Rano zupełnie wyleciało mi to z głowy, bo jak zwykle Garet w nocy podniósł raban skacząc na wszystkie klamki i znowu nie miałam szans się wyspać. O aparacie przypomniałam sobie dopiero na widok Ireny wracającej z kościoła. [/FONT]
[FONT=Times New Roman]-Wyłączony? – zdumiała się. –Przecież ten lekarz nic nie mówił o wyłączaniu.[/FONT]
[FONT=Times New Roman]-Ależ oczywiście, że mówił. Od tego zaczął. [/FONT]
[FONT=Times New Roman]-A ja właśnie myślałam, że w aparacie czy bez, i tak nic nie słyszę... [/FONT]
[FONT=Times New Roman]W południe przyjechała Iwona i wyruszyłyśmy na zakupy. Ludzi w sklepach było zdumiewająco mało. Pewnie zbierają siły na ostatnie przedświąteczne godziny, kiedy już pierwsza gwiazdka przeciera oczy, a zwierzęta gimnastykują struny głosowe. Dopiero wtedy zakupy mają posmak przygody. Polowanie na ostatniego, boleśnie żegnającego ten świat karpia, na ostatni, przywiędły pęczek natki, na poszarzałe ze zgryzoty pieczarki... [/FONT]
[FONT=Times New Roman]Pod trzecim hypermarketem zauważyłam stoisko z choinkami. Iwona przytomnie złapała mnie za rękaw, ale twardo parłam naprzód mamrocząc, że naprawdę, tylko spojrzę... Ceny niebotyczne. Jodła kaukaska, taka o połowę mniejsza od naszej, dwa razy droższa. Za to bezsprzecznie żywa... Na skraju stały kaukaskie niemowlęta. Rozczulająco małe. Jedwabiste, jasnozielone... Nie mogłam się oprzeć, odwróciłam donicę i zerknęłam. Korzenie przerastały otwory w dnie, tak właśnie być powinno. A nasza, taka piękna, padnie pewnie zaraz po świętach... [/FONT]
[FONT=Times New Roman]W sklepie zgubiłyśmy się, bo na każdym kroku wpadałam na znajomych i Iwona dyskretnie odeszła. Czekałam na nią przed wejściem. Co chwilę zerkałam na małe jodełki. Żeby odpędzić pokusę, zapaliłam papierosa. Rozumie się, ten właśnie moment wybrał mój lekarz rodzinny, żeby rzucić mi mordercze spojrzenie i przyjazne „dzień dobry”. Ha. [/FONT]
[FONT=Times New Roman]Iwona nadeszła, kiedy już zaczęły boleć mnie ramiona od obejmowania doniczki z choinką. Naprawdę była słodka i na pewno przeżyje zimę, a wiosną zadomowi się w ogródku.[/FONT]
[FONT=Times New Roman]Popołudnie zdominowały koty. Kaja ćwiczyła ich wytrzymałość, bo musiały być na czczo przed kolejną dawką leku na odrobaczanie. Gacia, zawsze najbardziej głodna, wyła posępnie i plątała się wokół nóg, Liszka świeciła przeraźliwą zielenią, Koleś, jak wielkie, włochate wrzeciono, kłusował po kuchni hamując co chwilę przed pustymi miskami. Marchew czaiła się pod stołem i tylko Perła, o wyjątkowo pogodnym i ugodowym usposobieniu, zajrzawszy raz do misek potuptała szukać pocieszenia u Gareta. Garet, pobudzony spacerem i kocim niepokojem, usiłował zrozumieć, dlaczego nagle połowa futrzaków coś do niego ma. Nawet Koleś, pomrukując słodko, podnosił się lekko na łapach i bódł go czołem. Ponieważ Gacia nie złorzeczyła we właściwy sobie sposób, pies postanowił spróbować, czy przemiana jest stała oraz jak daleko sięga i delikatnie macał ją łapą. Gacia żachnęła się, ale była zbyt zajęta wypatrywaniem osoby z krztyną inteligencji, która wreszcie zrozumie, o co chodzi. Jeść!!! Irena narzekała i złościła się, że z powodu jakichś głupot chcemy zagłodzić koty. Prawie uwierzyłam, że będą zmuszone zużyć całą tkankę tłuszczową, żeby przeżyć. Wreszcie zdesperowany Koleś otworzył szafkę z ziołami i wywrócił się podwoziem do góry, żebyśmy nawet przy naszej wrodzonej tępocie zaskoczyły. Nasypałam na podłogę trochę kozłka, którym wszystkie radośnie się naćpały. Koleś brykał na swoich wielkich łapach, a potem wyskoczył na komodę, usiadł pod choinką i pykał rytmicznie pazurami w pozłacaną gwiazdkę. Najwyraźniej zapadł w jakiś trans, bo wzrok miał kompletnie nieruchomy i nie zwracał najmniejszej uwagi na włażącą mu do oczu lametę. Liszka przestawiała meble w kuchni szalejąc z kawałkiem papieru, który uciekał przed nią w panice długimi poślizgami. Garet aż się podnosił i wreszcie nie wytrzymał. Rzucił się szczupakiem i porwał Liszce zabawkę spod łapy. Lisia zaskowyczała w poczuciu krzywdy. Rozejrzała się obłąkanym wzrokiem i runęła na wypatroszonego przez Gareta Pana Świstaka. Zaczynało być gorąco. [/FONT]
[FONT=Times New Roman]-Co się tam dzieje? – zawołała Kaja od telewizora. [/FONT]
[FONT=Times New Roman]-Nic. Garet ukradł Liszce papier. Dajże im wreszcie to lekarstwo! Odbija im z głodu! Chodź tu i zobacz, Kolesiowi się coś stało. [/FONT]
[FONT=Times New Roman]Koleś, porzuciwszy chwilowo choinkę, siedział przy piecu jak wielki posąg kota i wpatrywał się bez ruchu w kafle. Albo medytował albo popadł w katatonię. Wolałam nie sprawdzać.[/FONT]
[FONT=Times New Roman]Spokój zapadł dopiero po nakarmieniu kotów. I była to odpowiednia pora, żeby wyszczotkować psa. Codziennie robię to sama, ale Kaja potrzebowała asystenta. [/FONT]
[FONT=Times New Roman]-Zajmij go czymś! – zażądała, kiedy Garyś, miotając się po obu fotelach, usiłował jednocześnie naprowadzić zębami jej rękę ze szczotką na jedyne interesujące go miejsce, czyli brzuch. Włączyłam się jako starszy drapacz. [/FONT]
[FONT=Times New Roman]-Biedna psina, jak on cierpi podczas tego łysienia! – rozczuliłam się. [/FONT]
[FONT=Times New Roman]-Doskwierają mu raczej te odrastające włosy – sprostowała Kaja. –Zapytaj jakiegoś łysego, czy go swędziało, kiedy łysiał. Powie, że nie, o ile nie dostaniesz w zęby... [/FONT]
[FONT=Times New Roman]-Wszystko jedno, czy łysienie czy porost, ale to się rozgrywa na jednym, małym, biednym psie. Przecież on się czochra przez całą dobę! [/FONT]
[FONT=Times New Roman]Po polerowaniu Garet był gotowy, żeby pozować do świątecznego zdjęcia. Założyłyśmy mu aksamitny, czerwony szaliczek z białymi pomponami. I te pompony to było już za wiele. Garet ruszył w dziki taniec usiłując je upolować na swojej szyi i pożreć. Przez pół godziny nasz ambitny pies z wytrzeszczonymi dziko oczami skakał, pląsał, zawiązywał się w supeł, tarzał się i stawał na głowie kłapiąc zębami w okolicy swojego ucha i upragnionych pomponików. Widać było, że nawet po założeniu kołnierza gipsowego nie popuści. Wreszcie, udało się! Z triumfem zamknął zmęczoną paszczę na białej kuleczce. A wtedy zabrałyśmy mu szaliczek... Perła, poruszona tym świństwem, zlazła z fotela i poszła pocieszać Gareta. Pokłusowały razem aż do kuchni, ale kiedy poszłam za nimi, żadnego nie zauważyłam, dopiero falowanie obrusa zdradziło mi ich kryjówkę.[/FONT]
[FONT=Times New Roman]-Ej, tam, przestańcie się obmacywać pod stołem! Wyłazić! – zażądałam stanowczo, trochę zaniepokojona losem malutkiej, jednookiej Perły w zderzeniu w energią Gareta skondensowaną po tańcu z pomponami. Jednak oboje byli w dobrym stanie. [/FONT]
[FONT=Times New Roman]Wczoraj nastąpiło oczekiwane od miesięcy wydarzenie. Udało mi się wziąć kredyt odnawialny i kupiłam w holenderskich meblach kanapę. Właściwie wypoczynek i to wcale nie taki, o jakim marzyłam. Miał być komplet 3+1 o prostych, lnianych obiciach, z trójdzielną kanapą i oczywiście bajecznie wygodny. Niestety, akurat takiego nie było i w tym roku już nie będzie. A w ogóle bywa rzadko. Z trzech dostępnych 3+1+1 wybrałam najbardziej wygodny. Siedzenie – jak w niebie. Obicia i tak w żadnym mi się nie podobały. Trzeba będzie kiedyś zmienić. Dąb pozostał dębem i był piękny. Na koncie zostały mi cztery złote. Odsuwając od siebie myśl o kredycie, zastanawiałam się, czy Irena uwierzy, że meble dostałam od koleżanki. Uwierzyła! Mamrotała z satysfakcją, że przygarnę wszystkie stare dziady, których ktoś chce się pozbyć. Gdyby wiedziała, ile za to zapłaciłam, dostałaby zawału. Sama omal nie dostałam. [/FONT]
[FONT=Times New Roman]Na czas, kiedy panowie wnosili meble, Gareta zamknęłam w kuchni z babcią. Trochę się tam kotłowali. Pies, słysząc, że coś tajemniczego dzieje się w domu bez jego udziału, dostawał szału. Na razie miałam na głowie czuwanie nad ostrokrzewem, który Kaja musi posadzić w ogródku, wieszakiem i wielkim lustrem w korytarzu. Ostatecznie w oszkloną półkę pod lustrem sama ugodziłam kopytem, z kanapy trzeba było wyjąc poduszki, ale wszystko weszło. [/FONT]
[FONT=Times New Roman]Wypuściłam Gareta, który radośnie zaczął badać zmiany, i popadłam w głębokie zamyślenie. Sama kanapa miała 2,25 metra długości. Plus dwa fotele. Konieczne było małe przemeblowanie. Jeden stary fotel z pokoju poszedł do kuchni, drugi przygarnęła babcia, w zamian za to dwa mniejsze wyrzuciłam na strych. Przez dwie godziny jeździłam z meblami po pokoju, zanim osiągnęłam stan, że wszystko się zmieściło, pozostało wystarczająco dużo miejsca, a w rezultacie pokój nie wyglądał gorzej. Garet, któremu nagle wylazły spod mebli wszystkie zagubione piłki, jeździł na pazurach z jednego końca pomieszczenia na drugi, koty asymilowały zmiany plącząc się upierdliwie pod nogami, a wszystko, co mogło spaść, spadało w najmniej odpowiednim momencie trafiając wprost do psiej mordy. [/FONT]
[FONT=Times New Roman]Kanapę przykryłam holenderskim kocem z puszystej wełny, a fotele jasnymi narzutami, którym angora nadawała jedwabistą gładkość. W założeniu na kanapie miał rezydować wyciągnięty na całą długość Garet, a fotele miały być dla ludzi. Garet, ubrudziwszy sobie łapy w ogródku, natychmiast wskoczył na jasną narzutę fotela i zwinął się w małe kółeczko. Drugi fotel zajęła Gacia wkrótce wygryziona przez Kolesia. Z braku miejsca padłam na kanapę i rozkoszowałam się wygodą, jakiej zaznały moje umęczone plecy. Niedługo jednak. Garet zlazł z fotela, po namyśle wylazł na mnie i położył się jak na chodniku. Zaraz potem coś pod nami zaczęło hałaśliwie wyrywać wnętrzności z kanapy. Okazało się, że wlazła tam Perła i ostrzyła sobie z zapałem pazury. Do końca wieczora zdążyły to zrobić kolejno wszystkie. Ilekroć jakiś kot parkował pod kanapą, Garet leżał na brzuchu wpatrując się w tajemnicze czeluście i usiłując wygrzebać ukrywających się tam partyzantów. Początkowo myślałam, że coś mu tam wpadło, ale kiedy sama padłam na brzuch i zajrzałam pod spód, okazało się, że owszem, wpadły. Perła i Marchew. [/FONT]
[FONT=Times New Roman]Wieczorem na moim fotelu spała głęboko Perła, na drugim chrapał Koleś, na kanapie siedziała babcia, obok niej wyciągnął się jak długi Garet. Z westchnieniem ulokowałam się na dywanie obiecując sobie, że gdy będę silniejsza, zaprowadzę porządek w hierarchii. [/FONT]

Link to comment
Share on other sites

[FONT=Times New Roman]24.12.2006 niedziela[/FONT]
[FONT=Times New Roman] [/FONT]
[FONT=Times New Roman] Nastąpiło ostateczne zagospodarowanie nowego kompletu wypoczynkowego. Dlaczego wydawało mi się, że 3 + 1 + 1 to za dużo? W fotelu pod oknem sypia Koleś – czasem z Gacią, czasem z Marchwią. Liszka najczęściej balansuje na szerokim zagłówku. W drugim fotelu rezyduje Gacia, jeśli miejsce przy Kolesiu jest zajęte albo Perła, gdy chce mieć spokój. Zazwyczaj układa się jednak na środku kanapy. Miejsca obok są wolne. Tyle, że dość łatwo jej nie zauważyć. Nie tylko Garet na nią wskakuje, samej zdarzyło mi się na niej usiąść. Co do jasnych narzut z luźno tkanej angory, wyglądają, jakby sentymentalny weteran przywiózł je z frontu, gdzie służyły mu jako onuce w dziurawych butach, w których przedzierał się przez kolczaste zarośla. Wszystkie wredne kociska zdążyły sobie na nich podrasować szpony, a Garyś wielokrotnie wytarzał się w nich wróciwszy z ogródka. [/FONT]
[FONT=Times New Roman]Wszystkie podejmowane przeze mnie żałosne próby uczynienia mieszkania bardziej przytulnym spełzają na niczym. Pewnie ostatecznie skończę jak babcia, z ubraniami i włóczkami rozwleczonymi po wszystkich meblach i sfatygowanymi kartonami wypełniającymi pokój, bo koty używają ich do spania albo do zabawy. Być może zmobilizuję się i posprzątam z nadejściem lata, bo wtedy koty przenoszą się na dwór, pies nie obłazi z sierści i na łóżku jest mu za ciepło, więc jest szansa przespać ze dwie noce bez wzoru błotnistych bukietów na pościeli. Na razie co jakiś czas przychodzi się zagrzać, najchętniej wtedy, kiedy już mnie wybudzi w porze prosektoryjnego poranka, obleci całe włości, pootwiera wszystkie drzwi i z satysfakcją obserwuje, jak bezskutecznie próbuję złapać wycofujące się w panice resztki snu. W nocy chrapie, rozpycha się i wierzga. [/FONT]
[FONT=Times New Roman]Ostatnio trafił kopytem w drewniane półki z płytami kompaktowymi. Zerwałam się przerażona straszliwym łoskotem i zaplątałam się w przewód od lampki nocnej, która odczepiła się od półki i runęła mi na głowę. Nie było jeszcze drugiej, więc Garyś uznał, że na pobudkę jest o godzinę za wcześnie i wielce zdegustowany, postękując z irytacją „Uff, uff, uff” zlazł z łóżka i przedzierając się przez stos płyt poczłapał na kanapę, gdzie uwalił się z ciężkim, spazmatycznym westchnieniem. [/FONT]
[FONT=Times New Roman]Chroniczne niedospanie z powodu psa, który stanowi osobliwe skrzyżowanie typów sowy i skowronka oraz nawał zajęć w ciągu dnia, związany z presją czasu i koniecznością pokonywania dużych odległości, powodują, że jestem przemęczona i rozkojarzona. A może tylko się pocieszam. Może to wcale nie zmęczenie tylko sygnał, że powinnam sobie napisać i przylepić karteczki na przedmiotach, zanim jeszcze mniej więcej czasami pamiętam, jak się co nazywa. Należałoby też pomyśleć o GPS-ie zanim zagubienie w czasie zaskutkuje zagubieniem w przestrzeni i moje zdjęcie pojawi się w „Wyborczej” z adnotacją „Wyszła z domu i nie wróciła...”. Taka posępna refleksja pojawiła mi się, gdy nasypałam na talerz ulubioną herbatę i sięgałam po czajnik z gotującą się wodą. Trzecią ręką mieszałam podgrzewające się jedzenie Gareta, które zjedzą koty, a czwartą swoje pierogi z kapustą w sosie pieczarkowym, które pożre Garet. [/FONT]
[FONT=Times New Roman]Chwilę wytchnienia mam przy chorej na Alzheimera babci Oleńce, gdy już uda mi się dotrzeć na tę zakazaną wieś. Minibusem powozi obleśny erotoman gawędziarz, który złośliwą satysfakcję czerpie z gwałtownego ruszania w momencie, kiedy wszyscy wsiedli, a nie zdążyli jeszcze zająć miejsc. Początkowo myślałam, że to przypadek, ale kiedy po raz kolejny złapałam w lusterku wstecznym zwężone sadystycznym uśmiechem kaprawe oko, zorientowałam się, że to perwersyjna gra dająca satysfakcję sfrustrowanemu obrzydliwcowi. Lecąc w kierunku czyichś kolan przez cały, pozbawiony uchwytów pojazd, staram się zachować kamienną obojętność, jeśli za takową można uznać rozpaczliwe okrzyki: „O, Boże, przepraszam bardzo!”. Przed wysiadaniem przezornie zakładam rękawiczki, bo podczas płacenia paskudnik chwyta moje palce i wygląda na to, że zamierza je zachować na zawsze. Cóż, nie da się ukryć, powodzenie mam jak cholera. [/FONT]
[FONT=Times New Roman]Dzięki sms-om odpadło mi uciążliwe zajęcie, jakim było wysyłanie kartek świątecznych. Zabierałam się do tego zawsze w ostatniej chwili, jęcząc i narzekając. Jak można trzydzieści razy napisać oryginalne życzenia? Ja nie potrafię. W tym roku wysłałam tylko jedną kartkę i mnóstwo sms-ów. Otrzymałam trzy kartki świąteczne i układając je pod choinką pomyślałam, że w tym jednym trudno je zastąpić sms-ami... [/FONT]
[FONT=Times New Roman]Sprzątanie minęło nam spokojnie. Ostatecznie sprzątam ciągle i i tak tego nie widać, więc na święta zdobyłam się tylko na dodatkowy wysiłek przetarcia drzwi środkiem do pielęgnacji kokpitów samochodowych, od czego drewno nabrało pięknego blasku. Wyczyściłam też kafelki w kuchni sprayem do mycia okien, bo widok martwego komara przylepionego do ściany upewnił mnie w tym, że Kaja tego nie zrobiła. Ale i tak podstępnie zapytałam.[/FONT]
[FONT=Times New Roman]-Myłaś kafelki w kuchni?[/FONT]
[FONT=Times New Roman]-Tych za drzwiami nie – odparło dyplomatycznie moje dziecko. [/FONT]
[FONT=Times New Roman]-A te nad stołem? [/FONT]
[FONT=Times New Roman]-Też nie... [/FONT]
[FONT=Times New Roman]Przestałam wyliczać kolejne miejsca i zabrałam się do roboty. Wiem, że umyła nad kuchenką, bo zastałam ją przy tej czynności. Wyglądała na tak umęczoną, jakby właśnie kończyła trzydziesty metr kwadratowy, jak zresztą wówczas naiwnie sądziłam. Za to...[/FONT]
[FONT=Times New Roman]-Wyszorowałam klawiaturę komputera – pochwaliła się moja córka. [/FONT]
[FONT=Times New Roman]-Ooooo?! – zdziwiłam się, pełna uznania, bo chociaż praktycznie tylko ona korzysta ze stacjonarnego, wierzy w głębi duszy, że sprzęt ma przegapioną przeze mnie funkcję samoczyszczącą. [/FONT]
[FONT=Times New Roman]-Bo mi się palce przylepiały do klawiszy – dodała uczciwie. [/FONT]
[FONT=Times New Roman]Staram się nie gnębić Kai zanadto, bo i tak, jak wyznała, święta ją stresują i to nie tylko z powodu babci. Nie wie, dlaczego. [/FONT]
[FONT=Times New Roman]Irena świąt nie znosi, w każdym razie tak twierdzi, i manifestuje to bardzo wyraziście obrzydzając ten okres wszystkim wokół. Pamiętam ten koszmar od dzieciństwa, cud, że mimo pokus, w ogóle nie zaniechałam tradycji. Może dlatego, że sama oprawa świąt wydaje mi się nieodparcie pociągająca, a ja uwielbiam robić dekoracje. [/FONT]
[FONT=Times New Roman]Dziś rano, ponieważ Garet jak zwykle zerwał mnie bezlitośnie z łóżka, zeszłam do piwnicy i rozpaliłam w piecu gotowa znieść wyrzekania Ireny, że przecież wystarczy zapalić wieczorem, to znaczy w momencie, kiedy już wszystkim krążenie zamiera, a dobry humor nie ma szans na zmartwychwstanie, czyli nareszcie panuje atmosfera, w której moja mamusia czuje się jak ryba w wodzie. O dziwo, nie spotkałam się z wyrzutami i obudziła się we mnie nieśmiała nadzieja, że w tym roku będzie inaczej... Niestety, po powrocie z kościoła Irena przypomniała sobie, że są święta. [/FONT]
[FONT=Times New Roman]-To o której robimy to żarcie? – warknęła pytająco, kiedy już zrobiła mi awanturę za niepotrzebnie kupiony kłębek białej, puszystej wełny, który jeszcze bardziej niepotrzebnie podrzuciłam jej do pokoju. [/FONT]
[FONT=Times New Roman]-Myślę, że około czwartej, o słodka subtelności – odparłam spokojnie, wyrzuciwszy uprzednio włóczkę do kosza. [/FONT]
[FONT=Times New Roman]Irena rozejrzała się wojowniczo po kuchni, szczęśliwie zignorowała nowy sosnowy stół, który przywieźli wczoraj, za to wróciła do tematu włóczki, zwinnie prześliznąwszy się na moją rozrzutność. [/FONT]
[FONT=Times New Roman]-Szukasz zaczepki, bo jest wigilia?! – wkurzyłam się. -No to dawaj, zaczynamy, bo nie zdążysz zepsuć nam dnia. Tylko załóż ten cholerny aparat słuchowy, żebym nie musiała wrzeszczeć! Po to w końcu go masz![/FONT]
[FONT=Times New Roman]-Nie chcę, bo się ciężko wkłada i muszę go za każdy raz czyścić![/FONT]
[FONT=Times New Roman]-To dobrze, bo skarżysz się, że nie masz co robić. A wchodzi sam, tylko go nie przekrzywiaj. [/FONT]
[FONT=Times New Roman]Irena spasowała i poczłapała do siebie skarżąc się, że nie ma nic do roboty, kiedy odpędziłam ją od obierania ziemniaków tłumacząc, że do popołudnia całkiem sczernieją. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] Faktycznie, większość potraw była gotowa, zostały mi jeszcze kluski do maku i kompot z suszu, a Kaja miała usmażyć rybę, która rozmrażała się w zlewozmywaku.[/FONT]
[FONT=Times New Roman] -Gacia, nie! Mamuś, ona zjada naszą rybę! [/FONT]
[FONT=Times New Roman] -To ją czymś przykryj. Rybę, nie Gacię. Durszlakiem. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] -Nic z tego, nie odpuszcza. Gacunia! [/FONT]
[FONT=Times New Roman] -Walnij ją – poradziłam. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] -Gacunia, kochanie! Jest taka zdeterminowana! [/FONT]
[FONT=Times New Roman] Na szczęście determinacja Kai była co najmniej równa Gacinej, więc ryba jednak ocalała. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] Najprzyjemniejszym punktem świąt są prezenty. Zanosiło się na to, że najwięcej dostanie Garet. Ilekroć przynosiłam kolejny z miasta, porywał go, zanim zdążyłam zdjąć buty. I już po niespodziance. Tak zdobył pingwina, but do gryzienia i wielkiego misia. Misia chapnął razem z reklamówką, kiedy starałam się ocalić jajka i swój kaszmirowy płaszcz. Łapy wplątały mu się w siatkę, toteż zataczając się dziko i wlokąc za sobą szeleszczącą torbę kuśtykał do kuchni trzymając w pysku zabawkę. Miś, duży i puszysty, zatykał mu nos, więc Garet parskał, fuczał i smarkał, ale nie wypuszczał zdobyczy z roześmianej mordy. Z chodnika łypało na nas samotne oko pingwina. Każdą maskotkę Garyś obłaskawia zaczynając od pozbawienia jej nosa i oczu. Widocznie drzemią w nim resztki sumienia i może patroszyć ofiary dopiero po depersonifikacji. Misiowi natychmiast odgryzł nos, ale z oczami ciężko mu idzie. Są zbyt głęboko osadzone. Największym hitem pozostają jednak błoniaste buty. Garet wyczuwa je natychmiast, nawet ukryte głęboko pod zakupami, i dostaje amoku. Trzęsie się z pożądliwości, dopóki nie dorwie tego cudu. Gdyby istniała konkurencja rzutu butem, miałby gwarantowane pierwsze miejsce. Jeden udało mi się niepostrzeżenie przemycić do domu, będzie miał pod choinkę. Od Kai dostanie świńskie ucho i kość wzbogacaną wapniem. Po namyśle postanowiłyśmy mu to dawkować, żeby nie rozchorował się z nadmiaru dóbr doczesnych. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] Zanim Kaja z Garetem poszli na spacer, ustawiłam na kuchennym stole drewniany talerz z bakaliami. Garet, przejedzony już migdałami, natychmiast porwał wielką figę i podrzucając ją jak foka piłkę popędził do pokoju. Później wchodziłyśmy na nią wszystkie po kolei, dopóki nie odskrobałam jej z dywanu i nie wyrzuciłam do kosza. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] [/FONT]
[FONT=Times New Roman] Wigilię rozpoczęliśmy w zdumiewająco pokojowej atmosferze. Zgodnie życzyłyśmy babci odgruzowania głęboko ukrytych pokładów poczucia humoru i optymizmu. Garyś siedział na największym fotelu i z godnością przyjmował po kawałeczku opłatka. Słaby był wyraźnie, bo od rana nie zdrzemnął się ani na chwilę. Usiadłam obok niego, ale w rezultacie prawie leżałam, bo wlazł na mnie i elegancko usadowił się przy blacie stołu. Wyglądał bardzo wytwornie, jak zawsze w smokingu, srebrzystobeżową łapę założył mi poufale pod ramię i kontrolował sennym acz czujnym okiem nasze talerze. Spróbował wszystkich potraw, ale najbardziej smakowały mu pierogi z kapustą i grzybami oraz kluski z makiem. No i ryba. Zmęczony był niemożliwie, długie, podkręcone rzęsy co rusz opadały mu na oczy, ale dzielnie trzymał fason. Irena burczała, że taki koń powinien już być nauczony posłuszeństwa, bo pies jest wtedy miły, kiedy nie pcha się do ludzi. Do czego to podobne, żeby właził na kolana albo wskakiwał na kogoś łapami. Do psa trzeba mówić ostro i krótko, żeby mieć posłuch. Jak skacze, to trzeba mu nadepnąć na tylną łapę – kontynuowała wykład. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] -Próbowałam – wymamrotałam przez kluski z makiem, drapiąc Gareta po łopatce. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] -Akurat! Ty to potrafisz. „Garyś, nie wolno” – przedrzeźniała mnie sklamrzącym głosem. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] -Cierpliwości – wyszeptałam Garysiowi do ucha, całując go w skroń. Spojrzał na mnie znużonym wzrokiem i westchnął. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] -Zaraz straci przytomność – zauważyła Kaja.[/FONT]
[FONT=Times New Roman] Ale wytrwał do końca. Po jedzeniu babcia nieco złagodniała i przy choince, w otoczeniu prezentów, toczyłyśmy towarzysko-rodzinną pogawędkę. Irena tłumaczyła, że nowe, zamszowe pantofle z futrem są do niczego, bo trzeba je wsuwać na nogi. [/FONT]
[FONT=Times New Roman]-A stare – tu wskazała upiorne obiekty, które tylko ślepy i naćpany optymista mógłby skojarzyć z obuwiem – są świetne, bo same wchodzą. Tylko człapią i trochę w nich szuram – przyznała. [/FONT]
[FONT=Times New Roman]-Trochę?! – jęknęłam. [/FONT]
[FONT=Times New Roman]-Babciu, a jak założysz aparat, to słyszysz, że szurasz? – dociekała Kaja. [/FONT]
[FONT=Times New Roman]-Jak założę, to słyszę. [/FONT]
[FONT=Times New Roman]-I dlatego cwaniara go nie nosi! – zawołałam z triumfem. –Człapie, szura i kłapie paszczą! Klekocze jak kołatek! Wściec się można![/FONT]
[FONT=Times New Roman]-Och, te zęby to prawdziwe nieszczęście – westchnęła Irena, zmagająca się psychicznie i fizycznie z częściową protezką. –Jak wyjmę, to nie żuję. Jak włożę, zaraz zaczynam. Chociaż są tak dobrze dopasowane! W porównaniu z poprzednimi są idealne. Gdy je myję, to tak strasznie uważam, żeby mi nie spadły i nie pękły! [/FONT]
[FONT=Times New Roman]-Daj mi je, jestem specjalistką od zębów! – zapewniłam.[/FONT]
[FONT=Times New Roman]Zachichotałyśmy. Sześć lat temu, kiedy akurat chwilowo byłam bezrobotna, sąsiadka, a obecnie przyjaciółka, poprosiła mnie o pomoc w opiece nad leciwą teściową. Babcia była głucha, z trudem siadała, całą dobę spędzała w łóżku, samotna w swoim mieszkaniu. Prawie się nie odzywała, leżała zapatrzona w okno i w swoje wspomnienia. Z upływem czasu, kiedy poznałyśmy się lepiej, sporo ze mną rozmawiała, chociaż wymagało to wysiłku z mojej strony, a raczej ze strony moich strun głosowych. Ale pierwszego dnia, gdy zobaczyłam osiemdziesięcioparoletnią, drobniutką kobietę o trójkątnej twarzyczce niewinnej, błękitnookiej dziewczynki, byłam przejęta do granic paniki. Na krześle przy łóżku stał pełny basen, babcia spojrzała na mnie ogromnymi oczami i wcisnęła mi w rękę twarde zawiniątko opakowane w papier toaletowy, mówiąc coś cicho. Przypomniałam sobie – faktycznie, sąsiadka mówiła, że teściowa ma uporczywe zatwardzenie. Biedactwo zrobiło taką strasznie kamienistą kupkę! – zmartwiłam się. [/FONT]
[FONT=Times New Roman]-Zajmę się tym, proszę się nie martwić!!! – zapewniłam gromko krzepiącym głosem, biorąc dyskretnie w jedną rękę zawiniątko, w drugą basen. [/FONT]
[FONT=Times New Roman]Po powrocie z łazienki pomogłam babci się umyć, rozpaliłam w piecu, ułożyłam ją wygodnie, wyryczałam kilka uprzejmych uwag, posiedziałam godzinkę i poszłam. Wróciłam w południe, żeby podgrzać i podać obiad. Z garnuszkiem na kolanach, babcia spojrzała na mnie chabrowymi oczami i cichutko poprosiła o zęby. Dzięki bardzo wysokiemu współczynnikowi IQ dość szybko pojęłam, że chodzi o sztuczną szczękę. [/FONT]
[FONT=Times New Roman]-A gdzie są?!!! – ryknęłam uprzejmie, gotowa przynieść je natychmiast. [/FONT]
[FONT=Times New Roman]-Dałam je pani rano – wyszeptała babcia.[/FONT]
[FONT=Times New Roman]-Dała mi je pani?!!! Rano?!!! Oooo... – jeszcze zanim straszne przypuszczenie uformowało mi się w głowie, poczułam, że ciało ogarnia mi paraliż grozy. Tak koszmarnie czułam się ostatnio we wczesnej młodości, kiedy jeden kurdupel-psychopata mnie szantażował. [/FONT]
[FONT=Times New Roman]Dwa kolejne popołudnia spędziłyśmy z sąsiadką nad włazem ogromnego szamba, grzebiąc długim drągiem w gównach. Niestety, choć, według nas, obmacałyśmy całe dno, nowiutkie zęby babci znikły na wieki. Na szczęście miała jeszcze starą protezę. Przez długie lata na jakąkolwiek wzmiankę o zębach czy protezie dręczyły mnie wyrzuty sumienia. [/FONT]
[FONT=Times New Roman]Ponieważ przyjazna rozmowa rodzinna szybko okulała z braku wprawy, włączyłyśmy telewizor. Irena i Kaja siedziały na kanapie, my z Kolesiem w fotelu pod oknem, a Garet żuł kość na dywanie, z oczami przekrwionymi ze zmęczenia. Koleś leżał mi na brzuchu, mamląc namiętnie własny i chrumkając z rozkoszy wyrywał mi kawałki tkanek wielkimi pazurami. [/FONT]
[FONT=Times New Roman]Bracia Golcowie poważnie zachwiali moją opinią, że polskie kolędy są przygnębiające i tragiczno-rzewne. Najwyraźniej to kwestia wykonania. Najczęściej działają na mnie depresjogennie. Najbardziej boję się różnorakich interpretacji, a do szału doprowadza mnie maniera jęcząco-stękająca. Kolejny artysta, dorwawszy się do głosu, koniecznie chce odcisnąć na utworze piętno swojej indywidualności. Zrobi wszystko, byle tylko nie wykonać go w pierwotnej, klasycznej wersji. Najgorsi są ci, którzy prowadzą bocznymi uliczkami linię melodyczną, dla urozmaicenia jęcząc i stękając tragicznym głosem, jakby od tygodni cierpieli na nieuleczalną niestrawność skojarzoną z kolką nerkową. Sama od tego dostaję bólu brzucha i rozstroju nerwowego. Tym razem nie było tak źle. A kiedy pojawiła się Maryla, przestałyśmy słuchać, a zaczęłyśmy patrzeć. [/FONT]
[FONT=Times New Roman]-Jezu, pierwszy raz widzę ją normalnie ubraną – szepnęła z niedowierzaniem Kaja. [/FONT]
[FONT=Times New Roman]-A jak wygląda – dodałam. –Pięknie, wręcz olśniewająco! Ja też chcę taki lifting! – westchnęłam z zazdrością. Garet porzucił kość i słuchał, ustawiwszy uszy w trójkąt i kręcąc głową, żeby złapać lepszy odbiór. Potem wreszcie padł z głową na kolanach Kai, chrapiąc słodko i zbierając siły do przemówienia ludzkim głosem. [/FONT]
[FONT=Times New Roman][SIZE=3] [/SIZE][/FONT]

Link to comment
Share on other sites

Kochana Jadwigo i inni przyjaciele! Z okazji Nowego Roku - pomyślcie sobie życzenie, a my mówimy: niech się spełni!

[FONT=Times New Roman]27.12.2006 środa[/FONT]
[FONT=Times New Roman] [/FONT]
[FONT=Times New Roman] Drugi dzień świąt wstał mieniąc się jak brylant w potokach słońca. Garet, tak jak i poprzedniego poranka, zerwał się przed świtem nabuzowany hormonami. A przynajmniej taką mam nadzieję, bo jeśli cała żeńska część dzielnicy nie ma cieczki, to znaczy, że ADHD mu się nasila. Dom rozbrzmiewał łomotem wszystkich klamek, gwizdaniem, kląskaniem i szlochem psa oraz moimi przekleństwami. Wpuszczałam, wypuszczałam, otwierałam i zamykałam, a Garet galopował i płakał z żalu, że nie jest psem bezpańskim, co zapewniłoby mu nieograniczoną wolność do pierwszego wypadku albo podwórzowym, co dałoby mu wolność długości łańcucha... Wreszcie, zdesperowana, zamknęłam na klucz drzwi do piwnicy. Niech siedzi w ogródku. Niech szczeka. I to głośno, w ramach zemsty za koguta. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] W Boże Narodzenie, o wpół do trzeciej w nocy, obudził mnie dziwny dźwięk. Niedawno zasnęłam, więc początkowo myślałam, że to jeszcze część snu, ale śniły mi się czarne zęby, a zęby z natury nie pieją, więc musiało to być coś innego. Kogut? Wieki całe nie słyszałam koguta, więc chwilę trwało, zanim się z tym pogodziłam. Koguty jako takie kojarzą mi się z sielską wsią, zapachem siana, obornika, upału i mokrymi od rosy oraz rozedrganymi od śpiewu ptaków porankami. Na pewno nie z ciężką zimową nocą pachnącą dymem z kotłowni i zaplataną w mgłę jak w zmięte prześcieradło. Nic, tylko któryś sąsiad dostał na gwiazdkę kuraka, ułaskawił go albo przełożył egzekucję z powodu wiodącej roli karpia i teraz to sfrustrowane stworzenie z rozregulowanym zegarem biologicznym próbuje przypomnieć sobie sekwencję dźwięków prowokującą słońce do wzniesienia się nad horyzont. Z mizernym zresztą rezultatem. Jezu, czy ja już nigdy spokojnie się nie wyśpię?![/FONT]
[FONT=Times New Roman] Garet, zirytowany oporem stawianym przez drzwi piwnicy, postanowił wyrwać je z futryny. Kontynuował to zajęcie z morderczą konsekwencją, ale zaparłam się. Rzuciłam pantoflem w Marchew, która w ramach wczesnoporannej gimnastyki turlała sobie migdał po podłodze i nakryłam ucho kołdrą. Ale wtedy wstała babcia, żeby przez półtorej godziny przygotowywać się do wyjścia do kościoła. Złośliwie założyła stare pantofle i szurała, aż włosy mi się podnosiły i zęby cierpły. Była jeszcze lepsza niż pan Dulski w swoim marszu na Kopiec Kościuszki. Przeszurała z dziesięć kilometrów, tam i z powrotem, ze swojego pokoju do kuchni, cholera wie, po co. Sklerozę ma mniejszą niż ja, więc na pewno nie poganiało jej zapominanie. Podejrzewam, że szurała złośliwie. Za karę powinna nosić przez cały dzień swój aparat podkręcony na maksa. Byłam już tak nabuzowana, że omal nie zrezygnowałam z wielkodusznego zamiaru zapewnienia jej spokojnych świąt i nie opowiedziałam o paskudnych podejrzeniach odnośnie rury. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] Zazwyczaj zbliżanie się kilku wolnych dni prowokuje nadejście stada mniejszych lub większych klęsk typu bolące zęby, choroby wymagające natychmiast konsultacji lekarskiej czy weterynaryjnej albo awarie wymagające szybkiego usunięcia. Tym razem zaczęło się od żarówek. Spaliły nam się po kolei cztery, w tym jedna po zderzeniu lampki z moją głową i jedna z poważniejszymi konsekwencjami, bo przepaliła przewody w kinkiecie. Potem Kaja zauważyła, że w piwnicy przecieka rura od ścieków i to w dwóch miejscach. Gdy udało się po licznych mękach uszczelnić ścianę, to zaczęła przeciekać rura. W wigilię, kiedy dziecko wyręczyło mnie (niedobrowolnie zresztą) w ścieraniu kociego moczu w korytarzu, zauważyło, że boazeria nad założonym przez koty wychodkiem jest wilgotna. Pomacałam, faktycznie. Oprócz instalacji elektrycznej biegnie w tym miejscu na piętro rura z wodą. Gdzie dokładnie, nikt nie wie. Gdzieś tam, w tej okolicy mniej więcej. Optymistyczna wersja – ściana spociła się pod pachami. Pesymistyczna – strzeliła rura i lada moment wszystko się rozsypie. Żeby trafić na rurę, trzeba zerwać boazerię i rozkuć całą ścianę. Postanowiłyśmy chwilowo Irenie nic nie mówić i obserwować zjawisko. Ściany i tak na razie rozkuć się nie da, bo nawet gdybym znalazła jakiegoś fachowca, wyjątkowo nie alkoholika, to pewnie chciałby, żeby mu zapłacić. He, he. I tyle na temat rury. A ja się dziwię, że jestem coraz bardziej nerwowa. Co prawda Kaja, patrząc na drugi półlitrowy kubek wypijanej przeze mnie codziennie kawy, skomentowała złośliwie: -Aż dziwne, że potem mówisz: „O, *****, ale jestem znerwicowana!”, ale ja wiem swoje. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] Koty, pobudzone widokiem słońca, lekkie po swobodnym opróżnieniu pęcherzy, szalały po domu przestawiając meble. Oczywiście do łba im nie przyszło, żeby wyjść na dwór. Jeszcze przypadkiem zachciałoby im się sikać i zabrakłoby im ładunku do zrzucenia w domu. Umyłam korytarz i pomacałam ścianę. Zimna i wilgotna. Że zimna, nic dziwnego, w tym domu oprócz buzujących emocji wszystko jest zimne, ale wilgotna być nie powinna. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] Kaja, mamrocząc pod nosem przekleństwa, kończyła skręcać urządzenie rehabilitacyjne. Wioślarza odebrałam ze sklepu w pudle, to znaczy odebrał go Darek, bo ciężkie to było potwornie. W domu otworzyłam pudło z zamiarem poskładania urządzenia do kupy. Wyjęłam to, co bez trudu rozpoznałam, to znaczy rączki i siodełko. Oprócz tego było sporo dziwnych części i mnóstwo różnych śrub, na widok których pojawiło mi się niemiłe uczucie w okolicy żołądka. Kiedy spojrzałam na instrukcję z rysunkiem przypominającym szpiegowską mapę, uczucie nasiliło się. Po chwili namysłu rozsądnie wpakowałam wszystko z powrotem, zanim znalazłam się na granicy załamania nerwowego. Oczywiście pudło natychmiast wybrzuszyło się w kilku miejscach, bo włożone na powrót części w niezrozumiały sposób dwukrotnie zwiększyły swoją objętość. Wepchnęłam cały ładunek pod łóżko pocieszając się myślą, że gdybym naprawdę się uparła, to bym tę konstrukcję zmontowała. Ostatecznie sama poradziłam sobie ze złożeniem łóżka z IKEI i to mimo tego, że kluczyki do skręcania znalazłam na samym końcu, kiedy wszystko już stało. Doszłam do wniosku, że z wioślarzem Kaja poradzi sobie lepiej. Z natury jest powolnym dłubakiem i jest szansa, że inżynierskie geny ojca jakoś w niej zmutowały i działają, przeciwnie niż u niego, prawidłowo. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] Kaja radziła sobie znakomicie, chociaż do pasji doprowadzał ją niewyraźny rysunek, na którym najwyraźniej pokazane były nieistniejące części, a istniejące nie miały najmniejszego zastosowania. Trochę ich zresztą zostało. Ale ostatecznie wioślarz działa, chociaż sprawdzając jego skuteczność moja córka natychmiast się okaleczyła i rozzłościła jeszcze bardziej. To akurat nic nowego, bo atakują ją nawet proste wałki do masażu, którymi normalny człowiek nie jest w stanie zrobić sobie krzywdy nawet, gdyby bardzo chciał. Przy okazji przeglądania gwarancji znalazłam instrukcję montażu po polsku. Musztarda po obiedzie. Zaczęłam ją studiować w nadziei, że odkryję zastosowanie pozostałych po skręceniu części, ale dałam spokój, kiedy dotarłam do punktu 25 podczas, gdy na rysunku przedstawiono tylko 19 elementów. Kaja, masując kontuzjowaną nogę i sycząc ze złości, dotarła do miejsca, gdzie polecano przed użyciem skonsultować się z lekarzem. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] -Psychiatrą? – podpowiedziałam. Chociaż w jej przypadku chyba z ortopedą. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] Kiedy licznik uprzejmie wskazał, że spaliłam 1,9 kalorii, byłam już kompletnie wyczerpana i czułam, że ramiona mam jak strong man. Przepłynęłam prawdopodobnie długość średnio wyrośniętej kaczki. Na szczęście od dalszych zmagań z urządzeniem i plączącym się niebezpiecznie blisko Garetem wybawił mnie telefon.[/FONT]
[FONT=Times New Roman] Dzwoniła moja przyjaciółka ze studiów, od roku pracująca w Anglii. W kafejce, za najniższą stawkę. Kiedy przestała mieć wyrzuty sumienia z powodu, że czuje się jak na wakacjach, uświadomiła sobie, że ma się świetnie. Żadnego zdenerwowania, żadnych stresów. Pieniądze nie kończą jej się w cztery dni po wypłacie, na urlop pojechała do Paryża, a weekendowy wypad, na przykład do Amsterdamu, nie uszczupla specjalnie jej zasobów finansowych. (Zasobów! Co to właściwie jest i jak człowiek się z tym czuje?). Jest wyluzowana i szczęśliwa. Słuchałam z mieszaniną zadowolenia, że Iwonie się powiodło i zazdrości, że Europa otworzyła drzwi, a ja nawet nie wsunęłam w nie głowy. Iwona zapewniła mnie, że jako Polacy nie mamy się czego wstydzić. To nie nasza wina, że historia potoczyła się tak, a nie inaczej. Doganiamy i przegonimy, a intelektualnie stoimy znacznie wyżej. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] W uniwersyteckim mieście, w którym mieszka, brak jej najbardziej aury intelektualizmu. Wedle mojej przyjaciółki tamtejsze społeczeństwo degeneruje się i w prostactwo stacza, co smutne jest bardzo, bo to przecież stara i bogata kultura, z której już chyba tylko królowa im się ostała. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] Ambicją młodych dziewcząt jest jak najszybsze urodzenie dzieci, bo z tego są pieniądze. Chodzą takie siedemnastoletnie matki z dwójką dzieci, wszystkie niemal identyczne. Wielkie, złote kolczyki, mnóstwo pierścionków, różowa kurteczka odsłaniająca brzuch i dżinsy. Żują gumę z absolutnie bezmyślnym wyrazem twarzy. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] -Oszczędzają najważniejszy narząd – zauważyłam.[/FONT]
[FONT=Times New Roman] -I wszystkie są brzydkie, wiesz, jakie są Angielki.[/FONT]
[FONT=Times New Roman] -Słynna uroda rozmarzonego konia? [/FONT]
[FONT=Times New Roman] -No właśnie. Makijaż z grubą kreską wokół oczu...[/FONT]
[FONT=Times New Roman] -Wyglądają jak maski karnawałowe?[/FONT]
[FONT=Times New Roman] -Dokładnie! U nas naprawdę są ciekawe twarze. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] -Jasne, każda ma ten dramatyczny wyraz indywidualnej frustracji! – potwierdziłam. –Ale wiesz, wczoraj Kaja mówiła, że widziała na ławce w Hypernovej cztery dziewczyny, kompletnie nie do odróżnienia. Identyczny styl, identyczny makijaż, identyczne fryzury z asymetryczną grzywką. Ten sam wyraz twarzy. Podejrzewam, że młodsze pokolenia zaczynają dorównywać europejskim standardom... [/FONT]
[FONT=Times New Roman] Może nie co do dzieci, bo u nas macierzyństwo to najmniej intratne zajęcie. Raczej przeciwnie, im więcej potomstwa tym bliższe widmo nędzy. Za to większa szansa zostania jednodniowym bohaterem reportażu ukazującego bohaterską postawę żyjącego zgodnie z naukami Kościoła rodzica i mającego poruszyć czułe serca i zasobne sakiewki reszty społeczeństwa. Bowiem ów rodzic uwierzył w Słowo, rozmnożył się bez ograniczeń i nagle okazało się, że inne zasoby nie tylko się nie rozmnożyły, ale jakby skurczyły, strefa klimatyczna nieprzyjazna, przyroda mało szczodra, państwo takoż, a ludzka rasa potrzebuje do przetrwania więcej, niż metaforyczne ptaszę polne. Bezpłatny jest jedynie rozwój duchowy, szczególnie ten sterowany z ambony. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] Ponieważ nasze koty gotowe by były w ten sam, spontaniczny sposób podjąć decyzję o rozmnażaniu się, zmierzając radośnie w kierunku analogii z inwazją zwierzątek na króla Popiela, która, jak wiadomo, fatalnie się dla niego skończyła, przejęłyśmy kontrolę w swoje ręce. Raz w tygodniu te, które uniknęły interwencji chirurgicznej, dostają tabletkę. Plus żeńska część Wielkiej Szarej Rodziny oraz, jeśli się pojawi, Plamka, kotka sąsiadów, która od lat z upodobaniem podrzuca nam swoją progeniturę jak duża, włochata i łaciata kukułka. Jest z tym wszystkim trochę zamieszania, bo kotki muszą być na tyle głodne, żeby raczyły spożyć tabletkę wgniecioną w kawałek mięsa. Problemem jest właśnie uzyskanie odpowiedniego poziomu głodu. Potem trwa pogoń za kolejnymi delikwentkami i odizolowanie ich w momencie jedzenia od innych kotek tudzież kocura i psa. Najczęściej zajmuje się tym babcia. Dzięki temu wciąż mamy kotów stanowczo za dużo, ale kataklizm nie przybiera na sile. Na wadze, owszem. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] -Wiesz co, one wszystkie wyglądają, jakby były w zawansowanej ciąży – stwierdziła Baśka, która wpadła z kryształowym, świąteczno-noworocznym aniołkiem. Postawiłam go na stole w kuchni, obok drewnianego talerza, który własnoręcznie wymalowałam w gałęzie cisu i sosny. Aniołek lśnił kryształowym blaskiem do czasu pierwszej wymiany poglądów z Garetem. To znaczy wymiana poglądów nastąpiła ze mną, anioł, jak aniołom przystoi, zachował postawę neutralną, ale z brzękiem stracił jedno skrzydło, kiedy Garet dowodził swoich racji walnięciem łapy w stół. Wstrząs okazał się zbyt mocny. Nieskruszony grzesznik ustawił uszy w trójkąt i zmarszczył czoło, ale mimo intensywnego wpatrywania się w stół nie zdołał zidentyfikować źródła dziwnego dźwięku. Nawet gdyby je zidentyfikował, nic nie zakłóciłoby mu spokojnego, rozchrapanego snu, w który zapadł na połowie mojego łóżka, ułożywszy się swobodnie po przekątnej. Wpełzłam na wolną powierzchnię nieświadoma tego, że właśnie przypadła moja noc w grafiku Kolesia. Ledwie zdążyłam się otulić skrawkiem kołdry, kiedy na klatce piersiowej uwaliło mi się siedem kilo zdeterminowanego kota. Okazał się całkowicie odporny na delikatne sugestie i obojętny wobec skarg mojego kręgosłupa na wymuszoną pozycję. Obudziłam się wczesnym rankiem, całkowicie zesztywniała. Alarmujące i żywe doznania docierały tylko z jednej części mojego ciała. Koleś w ciągu nocy zsunął się w okolice mojego pęcherza, a że na wadze nie stracił, wszyscy troje byliśmy poważnie zagrożeni. [/FONT]

Link to comment
Share on other sites

[FONT=Times New Roman]1.01.2007 poniedziałek[/FONT]
[FONT=Times New Roman] [/FONT]
[FONT=Times New Roman] O rany. Nie wiem, dlaczego ludzie z takim entuzjazmem witają każdy nadchodzący rok. Przecież stajemy się o rok starsi, a historia bezlitośnie dowodzi, że życzenia bogactwa, sukcesów i wielkich miłości pozostają na zawsze w sferze mrzonek. Zamiast tego przybywa nam kilogramów, zmarszczek, dolegliwości i lat. A mimo to za rok znowu z debilnym, nieuleczalnym optymizmem wymyślamy aż do utraty inwencji kolejne życzenia i z wybiciem godziny zero kwiczymy w amoku kretyńskiej radości. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] W tym roku przebiegle życzyłam napotkanym ludziom, żeby spełniły im się wszystkie życzenia, które otrzymali. Garet w prezencie noworocznym dostał automatyczną linkę. Najlepszą dostępną na rynku. Miałabym za to bardzo porządny krem przeciwzmarszczkowy, który być może wywołałby na mojej wygładzonej twarzy uśmiech szczęścia w nowym roku. Ale co się odwlecze to i tak walnie później z większą siłą, a pies zyskał na spacerze bezpieczny zakres wolności w promieniu pięciu metrów. Po przetestowaniu linki Kaja i Garet byli bardzo zadowoleni. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] Ja powitałam Sylwestra wkurzona jak diabli. poprzedniego dnia koty znowu nalały na świeżo wyprany dywan, więc musiałam go prać od początku. Właściwie mogłabym na nim zasiać rzeżuchę. Wykiełkowałaby w ciągu kilku godzin. Moja furia rozrastała się równie bujnie. Wieczór spędziłam z dezodorantem w ręce, bezlitośnie mierząc w każdego bezczelnego futrzaka, który pojawiał się w granicach dywanu. Garet patrzył we mnie jak w obraz, a na hasło: „Won, cholero!” ruszał za kotem jak rakieta i hamował dopiero w połowie pokoju babci, co spowodowało narastanie nieprzyjaznej atmosfery. Wyglądało na to, że popadłam w kolejną obsesję, bo w nocy zrywałam się na każdy szmer, który natychmiast utożsamiałam z ciurkaniem moczu, zapalałam lampkę i obrzucałam dzikim wzrokiem zbezczeszczony dywan. Oczywiście za każdym razem pusty. Rano, kiedy wyczerpana, zdrzemnęłam się, a Garet chrapał przytulony do mnie, wylęgła się babcia. Zamiast oswajać nowe kapcie, znowu założyła stare i zaczęła szurać. Tam i z powrotem, tam i z powrotem...[/FONT]
[FONT=Times New Roman] Międląc pod nosem przekleństwa poddałam się. Włączyłam płytę Sinatry i ułożyłam się na wilgotnym dywanie do gimnastyki, węsząc podejrzliwie. Uznałam jednak, że dręczą mnie histeryczne urojenia. Gdyby zapach był prawdziwy, znaczyłoby to, że moja nocna czujność na nic się nie zdała. Za oknem posępnie wył wiatr, a pod domu hulały przeciągi. Garet wypluł mój rękaw i przypadł nosem do dywanu, a ślina wyciekała mu kroplami spod obwisłej wargi. Oooo... NIE!!! [/FONT]
[FONT=Times New Roman] Kiedy wyszorowałam kolejną mokrą plamę, wyprałam od razu cały dywan. Zanosi mi się na bardzo energochłonną nerwicę natręctw. Powinnam szybko stracić te cztery kilogramy, które nastukałam przez święta. Żrąc w celu uspokojenia się po upokorzeniach doznawanych od kotów. Nie mając pod ręką dezodorantu, rzuciłam książką za Marchwią wykradającą się spod mojego łóżka. Garet pogonił ją dalej. Wracając, ukradł cukierka w pokoju babci. Pomogłam mu odwinąć go z papierka i nerwowo zrobiłam w myślach przegląd posiadanych w domu niezdrowych i wysokokalorycznych produktów, którymi będę mogła się pocieszyć po wyjściu spod prysznica. Wcześniej jednak musiałam dokonać paru odrażających zabiegów, nie wiem czemu nazywanych pielęgnacją urody. Znudzona jeździłam brzęczącym cicho depilatorem po nodze, farba z włosów ściekała mi na kark, Garet skakał na klamkę w kuchni, była dziewiąta, a Kaja wciąż jeszcze spała. O dziesiątej miała jechać z przyjaciółmi do Katowic, a potem wybierała się na Sylwestra z dawną klasą, więc dzień miała napięty. Objawiła się w chwilę później, zbierając po drodze swoją bluzę od dresu, podkoszulek, stanik i rajstopy. Garet szalał z radości mordując z entuzjazmem morsa, którego podarowałam mu poprzedniego dnia, Gacia zawodziła, a wiatr wył coraz mocniej. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] -Ile mam czasu? – zapytała niechętnie Kaja rzuciwszy wrogie spojrzenie na moją głowę. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] -Dziesięć minut – warknęłam przez maseczkę oczyszczającą, zerknąwszy uprzednio na kuchenny zegar. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] -Zdążę wziąć prysznic, ale nie zdążę umyć głowy – odwarknęła nadęta Kaja i zatrzasnęła za sobą drzwi łazienki. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] Kiedy zmyję farbę, zostanie jej jeszcze czterdzieści minut na mycie włosów, ale wtedy musiałaby zrezygnować z towarzyszących temu niezmiennych rytuałów, co wprawiłoby ją w fatalny humor. Sama już miałam takowy, więc nie widziałam powodu, żeby nie kontynuować w dziesięć minut później. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] -Mogłaś wstać wcześniej.[/FONT]
[FONT=Times New Roman] -Nie wiedziałam, że będziesz w łazience![/FONT]
[FONT=Times New Roman] -Ja też tu mieszkam, więc musisz się liczyć z tym, że taki okropny przypadek się przydarzy![/FONT]
[FONT=Times New Roman] -Nie o to chodzi, ale zawsze, jak wstaję, jesteś już na nogach! I na przykład się gimnastykujesz. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] Albo jem obiad – pomyślałam ponuro. Wiatr bombardował szyby kroplami deszczu. Garet chrupał kawałek plastyku, który odpadł od wiadra, gdy rzuciłam nim w Wielką Szarą Kocicę, która niemal mnie staranowała pędząc do domu, kiedy szorowałam schody do piwnicy z kociego moczu. Wyjęłam z psa niebezpieczny materiał. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] Silny wiatr aktywizuje choroby psychiczne, działa fatalnie nawet na zdrowych ludzi, potęgując rozdrażnienie i wywołując agresję. Może nawet doprowadzić do samobójstwa, dlatego powiedzenie, że wieje, bo ktoś się powiesił, jest dokładnym odwróceniem sytuacji. Moje rozdrażnienie wynikało tyleż z niewyspania i daremnych zmagań z kotami, co z energicznej działalności wichury. Zaś Kai, jak się okazało, tyleż z wpływu wiatru, co z oziębłego maila od ojca, któremu wysłała pocztą elektroniczną życzenia na starannie wybranej kartce z Hallmarku. W odpowiedzi na życzenia wycedził, że zrobiła to jak najmniejszym kosztem. Hm, być może zamierzał przesłać jej zaległe życzenia oraz prezenty imieninowe, urodzinowe i z innych okazji z ostatnich dziesięciu lat i czekał na bardziej ognistą zachętę... Ale nie. On nie uznawał żadnych okazji z wyjątkiem dotyczących go osobiście. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] Przestałyśmy warczeć na siebie i zaczęłyśmy na Gareta, który wręcz wyskakiwał ze skóry. Nie wiadomo, czy z powodu wiatru czy z powodu nadpobudliwości. Kaja obiecała, że kupi spray mający odstraszać koty i psy. Miałam nadzieję, że na koty podziała. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] Kiedy Kaja wróciła z obiecanym preparatem, była już Iwona, która właśnie wróciła ze spaceru z Garetem i zaofiarowała się spryskać dywan, bo ja byłam w trakcie robienia sałatki owocowej i właśnie łapałam na szafce kuchennej uciekające wnętrzności z kaki. Zapewniła Kaję, że dywan się nie odbarwia, mnie, że preparat nie śmierdzi i za chwilę okazało się, że urządzenie przestało działać. Ale dywan był już spryskany, co niebawem wszystkie koty sprawdziły komisyjnie wąchając go badawczo, a nawet jakby z lekkim upodobaniem. Garet przez dwie godziny wolał siedzieć w kuchni, być może dlatego, że postawił sobie za punkt honoru doprowadzenie do białej gorączki Kai, przygotowującej swój wkład w postaci koreczków do składkowego sylwestra. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] Uświadomiwszy sobie, że padłyśmy ofiarą oszustwa producenta, na powrót uzbroiłam się w dezodorant jako broń o odpowiedniej sile rażenia. Iwona delikatnie sugerowała, że być może powinnyśmy umieścić na dywanie tabliczki ostrzegawcze, żeby koty wiedziały, o co chodzi. Istniała również możliwość odstraszania kotów poprzez celne rzuty atomizerem, ale nie chciałam tego próbować, bo zamierzałam produkt zareklamować. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] Zanim moja córka wyszła, uczyniwszy się elegancką, a pies dostał długotrwałej histerii, zdążyłyśmy pochłonąć kilka tysięcy kilokalorii. Nie dostałyśmy odleżyn tylko dzięki niezwykłemu komfortowi kompletu wypoczynkowego. Otwierał się przed nami uroczy wieczór pełen żarcia, pieszczenia Gareta i skakania po kanałach telewizora. Wydobywszy spod psa program stwierdziłam, że i tak nic ciekawego w telewizji nie ma, więc można przełączać spokojnie i dowoli. Iwona zaoferowała jakiś polski serial, ale odparłam, że aż tak zdesperowana jeszcze nie jestem. Z polskich seriali oglądam tylko „Nianię”, która jest majstersztykiem o wiele lepszym od oryginału, a także czasami „Helę w opałach”. Jeśli skończę na sitcomach, to się pochlastam. Więc przeskakiwałyśmy z jednego kanału na drugi, przy czym określenie „kanał” nabrało szczególnej wymowy. Nie grymasiłyśmy szczególnie, starannie jednak omijając wszystko związane z polityką. Spóźniony refleks doprowadził nas do refleksji, że jednak aparycja powinna być jednym z kryteriów dopuszczenia do udziału w życiu publicznym. Bo potem człowiek wybija sobie palec na pilocie chcąc uniknąć widoku jednej albo drugiej odrażającej, obleśnej gęby. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] -No rzeczywiście, ten to ma nieciekawą fizjonomię – przyznała Iwona patrząc z odrazą, przezornie wyciszywszy głos, bo od koszmarnych bzdur mózg się lasował. Jeszcze bardziej od tego, że siedemdziesiąt procent rodaków w te bzdury uwierzy. –A ten uśmiech... – skrzywiła się Iwona. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] -Wygląda jak pośladki staruszki leżącej na boku – warknęłam nieprzyjaźnie. –No, sama widzisz, że słusznie wzdragam się przed przebywaniem w miejscach publicznych – osłodziłam krztuszącej się Iwonie niedawną odmowę pójścia do kina. –Coś mi się wypsnie i dostanę dożywocie. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] Garet bardzo dzielnie znosił petardy i fajerwerki. Bardziej podenerwowany był Koleś, który zaparkował pod choinką, a wyraz jego wybałuszonych oczu świadczył niezbicie o tym, że zamierza tę noc spędzić na mnie. Przed północą stanęłyśmy przy oknie i obserwowałyśmy tyleż hałaśliwe co kolorowe widowisko. Rozochocona wodą mineralną postanowiłam to pokazać Garysiowi z bliska. Wyszliśmy przed dom, Garet dość ostrożnie, ale bez uprzedzeń. I w tym momencie w pobliżu grzmotnęła jakaś bomba. Garet runął w drzwi wpadając przy schodach na umykające na oślep z piętra Kolesia i Perłę. Trzy śmiertelnie przerażone stworzenia z pięciorgiem wybałuszonych ze zgrozy oczu staranowały drzwi do pokoju. Przez kolejną godzinę tuliłam i całowałam Garysia kajając się z powodu swojej konkursowej głupoty. Biedna, roztrzęsiona ślicznota siedziała z wytrzeszczonymi oczami, uszami zaplecionymi na potylicy, dysząc, plując się i puszczając bąki. O drugiej Koleś wylazł z umywalki, gdzie siedział jak obłąkana, nadmiernie wybujała sowa, i dołączył do nas w łóżku układając się na moich nogach. Garyś wyczerpany zasnął jak kamień, a ja byłam całkowicie rozbudzona. Co chwilę miałam wrażenie, że słyszę szmer wsiąkającego w dywan kociego moczu. Zapalałam gwałtownie lampkę i połową ciała zwieszałam się na podłogę, żeby wyjrzeć zza komody, czy jakiś złośliwiec nie wycieka mi na dywan. Wreszcie zamknęłam pokój Ireny i drzwi do kuchni i uspokojona, zaczęłam zapadać w drzemkę. Po moich akrobacjach Koleś leżał na głowie Garysia, ale żadnemu to nie przeszkadzało. Nagle usłyszałam łopot drapanego kociego ucha. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] -Nie, *****, przecież to niemożliwe! – wyskoczyłam z łóżka, wskutek czego rozbudzony gwałtownie Garet usiadł na Kolesiu, który tylko westchnął ciężko i wystawił głowę spod czarnej kity przyglądając się, jak na czworakach lustruję przestrzeń pod kanapą. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] -Liszka! Ty wredna wiedźmo, wyłaź stamtąd! – członkini podziemnego ruchu oporu kręcąc arogancko tyłkiem pomaszerowała do pokoju babci. Z pierwszego snu wyrwał mnie powrót Kai, który spowodował zamieszanie w postaci latających pod domu kotów i rozbudzonego psa. Wypędziłam wszystkich i wreszcie zasnęłam. Irena zaczęła szurać o dziewiątej rano i wkrótce pojawił się problem, bo okazało się, że Kai z sylwestrowego podniecenia wszystko się pomyliło i zamknęła drzwi od strony korytarza, co oznaczało, że jesteśmy z Ireną uwięzione na parterze. Przeszkadzało to tylko Garetowi, który usiłował przedrapać się do kuchni i Irenie, która z frustracji zaczęła walić w drzwi pięścią. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] -I co, pomogło? – wycharczałam złośliwie. Wymacałam nad głową komórkę i wysłałam do Kai sms-a, żeby nas przyszła uwolnić zanim Irena podejmie bardziej desperackie kroki. Kaja zleciała zła jak szerszeń i pootwierała drzwi, po czym, fucząc ze złości, pobiegła z powrotem na górę i jak ją znam, zasnęła natychmiast. W południe była już w lepszym nastroju i wysunęła przypuszczenie, że Garet doznał traumy po zdetonowaniu bomby na ich pokazie fajerwerków kilka domów dalej. Ponieważ, jak stwierdziła, mieli fajerwerki kupne i... [/FONT]
[FONT=Times New Roman] -Jezu, puszki z karbidem? – przeraziłam się. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] -Ach, nie, takie robione przez wujka Alana, który chyba się na tym zna... [/FONT]
[FONT=Times New Roman] Cóż, ostatecznie nowy rok nie zaczął się najgorzej. Garet nadal wychodzi na dwór, a moje dziecko wciąż ma wszystkie członki na swoim miejscu. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] [/FONT]

Link to comment
Share on other sites

  • 3 weeks later...

[FONT=Times New Roman]25.1.07 czwartek[/FONT]
[FONT=Times New Roman] [/FONT]
[FONT=Times New Roman] Naprawdę jeszcze chcecie? Myślałam, że już nawet najwytrwalsi się znudzili. Ja najczęściej mam dość, ale tkwię w środku tego układu i nie mogę się wypisać. Kiedy wychodzę z domu, mam poczucie winy i szatańsko się denerwuję. Gdy jestem w domu, denerwuję się jeszcze bardziej. Zmasowany atak nadpobudliwego psa, mojej mamusi i od pięciu do dziesięciu wrednych kotów to jak na mnie jedną zbyt wiele. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] Każdy dom ma swoją atmosferę, na którą składa się wiele czynników. Gdybym miała opisać swój, w rozbiciu na owe czynniki, to kolorystyka jest zdecydowanie ciepła, przeważają barwy jesieni. Materiał – jasne i ciemne drewno, korek, bambus i wełna, w tym częściowo mobilna, na czterech łapach, w kolorach od białego, przez wszystkie odcienie brązu i rudości aż po idealną czerń. Odgłosy: chrobot i stukanie pazurów, trzaskanie klamek i drzwi, tupot łap, miauczenie, syczenie, popiskiwanie, gruchanie, jęki, jadowite mamrotanie mojej matki i szuranie jej pantofli, moje pełne pasji okrzyki na przemian z czułym ćwierkaniem oraz protest brutalnie traktowanych przedmiotów. O zapachu lepiej nie mówić. Chyba że akurat ratuje sytuację suszące się na kaloryferach pranie. Pośród tych czarownych woni snuje się zmęczenie, iskrzy napięcie i brzęczy zniecierpliwienie grożące w każdej chwili wybuchem furii. Toteż gdy Iwona, mrużąc z błogością oczy, mówi, że u mnie wspaniale wypoczywa, z wysiłkiem tłumię jęk rozpaczy. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] Niemal cały styczeń upłynął mi na walce z kotami, którą to walkę sromotnie przegrałam. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] Na nic zdały się bohaterskie próby obrony zabytkowego dywanu. Wyćwiczyłam co prawda celne rzuty różnymi przedmiotami, ale kiedy doszło do tego, że z nerwowej drzemki zrywałam się z dezodorantem w ręce i w dzikim szale, przeklinając okrutnie, spryskiwałam wszystkie zakamarki po to tylko, żeby stwierdzić, że w pokoju nie ma ani śladu napastników, a plam na dywanie wciąż mokrym od środków piorących przybywa, zwinęłam dywan. Nadludzkim wysiłkiem, napędzana furią, wywlokłam go do pustego pokoju na piętrze, żeby poczekał na generalne czyszczenie i suszenie na słońcu. Na zwinięty dywan natychmiast nasikała Perła, która wkradła się za mną na górę. Nie zabiłam jej na miejscu tylko dlatego, że okazała się szybsza. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] Sikanie na schodach prowadzących na piętro skończyło się jak nożem uciął, kiedy w amoku rzuciłam się na Wielką Szarą Kocicę. W jednej ręce miałam dezodorant, w drugiej lakier w sprayu, którym właśnie utrwalałam obraz. WSK, zupełnie słusznie obawiając się o swoje życie, wcisnęła się pod szafę w korytarzu, pod którą, rycząc z furii, opróżniałam oba pojemniki, dopóki Garet nie dostał ataku kichania. Od tego czasu WSK przeniosła się na stałe do swoich apartamentów w piwnicy, gdzie sypia nadęta z urazy na baraniej skórze. Być może nadęta jest z powodu otyłości, ale dopóki mam w mieszkaniu o litr kociego moczu na dobę mniej, wszystko mi jedno. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] Adolf wciąż, z chamskim uporem, oblewa schody do piwnicy i to natychmiast po ich wyszorowaniu. Jestem na etapie poszukiwania nielegalnej broni palnej. Zabiję na miejscu. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] Kałuże moczu w korytarzu pojawiały się systematycznie, kilka razy dziennie. Ale ostatnią kroplą była noc, kiedy nakrywszy swoje umęczone zwłoki kołdrą, stwierdziłam, że jest ona wilgotna. Moja leciutka, mięciutka, ukochana kołderka! Cholera, moje łóżko!!! Tekstu, który wygłosiłam, a raczej wywrzeszczałam, nie da się przytoczyć. Chyba nawet nie potrafiłabym go powtórzyć, bo ryczałam w natchnieniu. Do rana dotrwałam tylko dzięki środkom uspokajającym. Kołdra i narzuta nabierały świeżości w pralce. Na szczęście były to jeszcze dni, kiedy wydawało się, że zima nie nadejdzie, więc wystarczył mi lekki koc. Po głębokim namyśle i dwusetnej zmianie boku musiałam przyznać, że wilgotny obszar był zbyt duży. I zapach nie ten. Albo wszystkie koty ułożyły się na moim łóżku w gwiazdę i zlały równocześnie na „trzy - cztery”, albo Garet w ten sposób wyraził swój protest przeciwko opuszczeniu przeze mnie domu na parę godzin, albo sama, w stanie zaćmienia, zaczęłam znaczyć swój teren. To ostatnie wykluczyłam od razu, bo silne leki psychotropowe mają cholernie niemiłe działania uboczne. Wizja strużki śliny sączącej się z mojego opuszczonego kącika ust, parestezji i wzorku oderwanego od komputera informatyka spowodowała, że przeszył mnie dreszcz zgrozy. Rano, wracając po zabiegach w kołnierzu ortopedycznym, taszczyłam pod pachą pęk dwuipółmetrowych listewek, a w torbie zgrabną piłkę do drewna, kilka torebek gwoździ oraz puszkę lakieru. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] Zaczęłam od wywleczenia na korytarz dwumetrowej dębowej komody, którą od dawna obrzucałam nienawistnymi spojrzeniami. Trudno było tego nie robić, bo gdzie spojrzałam, tam rozpierała się komoda. Następnie, odmierzywszy starannie listewki, przycięłam je i zbiłam zgrabny płotek. Moim działaniom, z zapartym tchem i wnikliwą uwagą, przyglądały się wszystkie koty, którym rzucałam triumfalne spojrzenia pomiędzy atakami mściwego chichotu. W trocinach tarzał się zachwycony Garet z kawałkiem drewna albo papieru ściernego w psyku. Płotek przybiłam do szczytu łóżka i przez chwilę starałam się zrozumieć, jakim cudem każda z piętnastu listewek ma inną długość. Różnice sięgały kilku centymetrów. Nawet ciekawie to wyglądało. Wreszcie doszłam do wniosku, że i tak nikt nie uwierzy, że to błąd w precyzyjnych pomiarach. Sama w to nie wierzyłam. Lepsze wyniki osiągnąłby zezowaty przygłup mierząc słupkiem termometru na lodowisku w ataku padaczki. Więc niech zostanie, że asymetria jest celowa. Do płotka przymocowałam jeden bambusowy parawan, a drugi za pomocą ozdobnych zawiasów na framudze drzwi kuchennych. Wolne końce parawanów utworzyły lekkie drzwi. W ten sposób powstała ażurowa ściana oddzielająca tor prowadzący z pokoju babci do kuchni. Odpowiednio rozmieszczone kwiaty w bambusowych pojemnikach i już z zadowoleniem mogłam obserwować obwą****ące przeszkodę koty. Na podłodze położyłam wełniany dywan z IKEI, na tyle lekki, że wychodząc mogę go zwijać i rzucać na fotel. Niestety, w porównaniu z moim ukochanym dywanem jest szorstki jak papier ścierny, choć czworonogom zdaje się dopowiadać. Koleś, pod moim bacznym spojrzeniem, tulił się do niego czule. Za chwilę w jego ślady poszedł Garet. Tarzał się z zapałem, stękając z zadowolenia i wyszczerzając zęby. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] -Auć, Garecik, uważaj, bo sobie skórę zedrzesz! – ostrzegła Kaja. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] -Za chwilę same uszka zostaną... [/FONT]
[FONT=Times New Roman] Garet w ciągu kilku minut wytresował się na koty. Przepędzał każdego, który przekraczał granicę parawanu. Niestety, w myśliwskim zapale za późno włączał hamulce i zatrzymywał się dopiero w połowie pokoju babci natychmiast usprawniając jej krążenie. Irena przez kilka dni chodziła obrażona z powodu skazanej na wygnanie komody, aż wreszcie zaproponowałam, że wewlokę ją do jej pokoju, skoro ją tak lubi. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] Przekonałam się, że kot przyparty do muru, a raczej do parawanu przez rozochoconego psa, potrafi się zmienić w obiekt dwuwymiarowy i przesączyć dołem. W ekstremalnych sytuacjach potrafi też lewitować, chociaż na moment zawisa brzuchem na szczycie lekkiego płotka, co zagraża trwałości konstrukcji. Ponieważ jednak były to zjawiska odosobnione, nie robiłam z tego problemu. Natomiast opuszczając dom czułam poważny niepokój o moje legowisko, bo przecież nie mogłam odciąć Garysia od pokoju, a zresztą i tak nauczył się otwierać nosem bambusowe drzwi. Zapowiedziałam więc Kai, żeby zasięgnęła języka na uczelni i w Internecie, bo jeśli któreś bydlę powtórnie nasika mi na łóżko, osobiście je wszystkie uśpię. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] Plon poszukiwań był przygnębiający. Okazało się, że lanie wszędzie z wyjątkiem kuwety to ulubione zajęcie kotów. Szczególnie chętnie sikają na dywany i łóżka. Sposoby przeciwdziałania zaczynały się od beznadziejnych i naiwnych – to znaczy mycia feralnych miejsc silnie pachnącymi środkami, skrapiania octem i cytryną, a kończyły na akceptacji nieuniknionego – wyniesieniu dywanu, a nawet, w jednym przypadku, zakupie nowej poduszki i pozostawieniu zasikanej kotu. Niektórzy radzili, żeby w miejscach uporczywie zmienianych w wychodek postawić kocie miski. Wyobraziłam sobie całą zastawę w korytarzu i na schodach do piwnicy, a także na dywanie i w moim łóżku. Nie, w kocim pokarmie sypiać nie będę, tym bardziej obok zasikanej i śmierdzącej poduszki. Uznałam, że zastosowałam jedyne możliwe rozwiązanie w cuchnącej sytuacji. Oprócz zatkania kotów gumowymi koreczkami. To dziwne, ale obecność komody w korytarzu zmniejszyła ilość kałuż. One też jej nie lubią?[/FONT]
[FONT=Times New Roman] Drugim problemem, z którym się zmagam, jest żywiołowy protest Gareta przeciwko opuszczaniu przeze mnie domu. Jak zwykle wywleka wszystkie moje ubrania, a kiedy je już sponiewiera wystarczająco, ścieli sobie z nich gniazdo. Niedawno doszedł do wniosku, że winę za moje wyjścia ponoszą wierzchnie okrycia. W ten sposób straciłam dwie zamszowe kurtki, jeden kaszmirowy płaszcz i jeden wieczorowy, wełniany, obszyty na rękawach i kołnierzu strusim puchem, który to puch unosił się jeszcze przez tydzień w całym domu. Pozostałe płaszcze przytomnie upchnęłam do pękającej w szwach szafy. Niestety, szafę też nauczył się otwierać, mimo iż drzwi klinuję papierem. Napoczął mój nowy kołnierz ortopedyczny, a całe naręcze biustonoszy i wszystkie skarpetki ocaliła mi babcia. Kaja straciła tylko rękawiczkę z koźlęcej skórki. Innego dnia zlikwidował połowę ozdób świątecznych, co było sygnałem do zmiany dekoracji. Żeby go czymś zająć, wyrzuciłam kilkanaście rozbebeszonych zabawek kupując mu w to miejsce nowe. Najbardziej polubił dywanik w postaci psa. Czysta żywa wełna, kremowy w brązowe łaty, ma około półtora metra długości i dużą psią głowę z różowym jęzorem i długimi, kłapciatymi uszami. Garet włóczy go ze sobą niemal wszędzie, używa jako legowiska na podłodze, wciąga na kanapę czy fotel i układa się na nim rozczulająco, w tych rzadkich chwilach, kiedy w ogóle się uspokaja. Czy to możliwe, że z tej bomby emocjonalnej wyrośnie zrównoważony pies? Kiedy miał klika miesięcy, ludzie mówili: „Poczekaj, jak będzie miał rok, to spoważnieje”. Teraz, sponiewierani ognistymi objawami miłości, zbierają do kupy kończyny i strzępki złachmanionych ubrań i mamroczą krzepiąco: „Jak będzie miał półtora roku, to spoważnieje...”. Istnieje również opcja, że za dziesięć lat Garet, z oszronioną siwizną, szlachetną mordą, będzie poruszał się patrycjuszowskim krokiem pomiędzy trzema wózkami inwalidzkimi z trzęsącymi się i śliniącymi resztkami rodziny otępiałymi od środków uspokajających. O ile wcześniej nie padnie na zawał podczas jakiegoś powitania, nie rozbije się o meble albo nie zeżre czegoś naprawdę niebezpiecznego, na przykład włączonego do prądu dekodera czy telewizora. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] Dziś po południu, kiedy trzęsąca się z wyczerpania i głodu wróciłam po wstępnej rozmowie w sprawie pracy, Garet wpadł w taki amok, że obawiałam się o jego życie. Sądząc po tym, co robił w korytarzu, doznał licznych pęknięć kości, w kuchni rozsunął oba ciężkie fotele jak klocki, wskoczył na stół, następnie go przesunął, porwał z drewnianej miski ananasa i rzucił nim przez pół kuchni, zamordował oba moje buty, polar i spodnie od dresu, zaaportował wszystkie pluszaki, gumowe zabawki, ulubionego buta z błony i świńskie ucho, otworzył wszystkie drzwi, przy czym z tych do piwnicy wyrwał zamek, a po godzinie, kiedy ochłonął, zjadł obiad z nowej miski. Potem, ujrzawszy, że się przebieram, znowu wpadł w szał i nie dał sobie wytłumaczyć, że zakładam domowe rzeczy. Wyszliśmy, żeby poszalał sobie na śniegu, dołączył do nas Darek, na którego widok Garet na nowo dostał stanu przedzawałowego z radości. Kiedy zdawało mi się, że łapie równowagę i wróciłam do domu, żeby zająć się swoim obiadem ewentualnie skonać cicho w spokojnym, ciemnym kącie, zwymiotował wszystko rozmieszczając ładunek starannie w kilku punktach kuchni, po czym porwał swojego wielkiego Kłapoucha, upchnął go na fotelu, przycupnął na nim i uśmiechnąwszy się błogo zasnął na całe pięć minut. Kiedy, trzęsąc się ze zmęczenia, myłam podłogę w kuchni i rozmyślałam nad tym, jak w ciągu pięciu dni zdołam przyswoić sobie około tysiąca stron i napisać błyskotliwy, nowatorski program bijący na głowę wszystkie inne, konkurencyjne, Koleś nasrał na środku łazienki, a Perła nasikała w korytarzu. W międzyczasie obudził się Garet i poleciał wyłamywać drzwi chcąc sprawdzić, czy to coś, co szczeka na dworze, zechce obejrzeć jego zabawki: piszczącą zieloną kość, buta z błony i gumowego ludzika. Ludzik mu niestety wypadł z pyska po drodze. Myjąc podłogę w korytarzu przypomniałam sobie, skąd tego ludzika znam. To piszczący gumowy Szwejk, którego drżącą ze wzruszenia dłonią przekazał małej Kai mój były mąż, jako jedną z relikwii własnego dzieciństwa. Okropieństwo plątało się gdzieś na strychu, aż nareszcie, po dwudziestu latach, trafiło na psa myśliwskiego. To uświadomiło mi, że babcia znosiła ze strychu swój zimowy płaszcz, najpewniej nie zamknęła drzwi, a dobiegające z góry łoskoty świadczą o tym, że grasuje tam większość kotów, które będę musiała wywabić zanim wejdą po chwiejnej drabinie na najwyższe piętro strychu i trzeba będzie wzywać straż pożarną. W tym momencie zadzwoniła moja komórka, Garet zaczął żłobić od zewnątrz drzwi wejściowe, a Koleś, uciekając przed Liszką, runął ze schodów i wylał mi na nogi pół wiadra brudnej wody. To są chwile, kiedy nachodzi mnie nieodparta pokusa, żeby zatrzasnąć nad sobą sosnowe wieko i zapleść ręce na klatce piersiowej. [/FONT]
[FONT='Times New Roman'] Oparłam się pokusie. Jest wpół do jedenastej, Garet stracił przytomność na swojej kanapie z głową omotaną moim swetrem z angory. Chrapie tak, że drgania przenoszą mi się na laptopa, a jego świeżo odrodzone gęste, sprężyste futro lśni i słodko pachnie. Sądząc po łoskocie, koty zdjęły już dach i przystąpiły do rozbiórki ścian. Garyś właśnie odwrócił się do góry kołami, zacharczał i śpi z wyszczerzonymi koszmarnie zębami, więc i na mnie czas, bo i tak pies zregeneruje się w porze, kiedy wszystkie moje komórki będą jeszcze w stanie totalnego chaosu. [/FONT]

Link to comment
Share on other sites

[FONT=Times New Roman]26.1.07 piątek[/FONT]
[FONT=Times New Roman] [/FONT]
[FONT=Times New Roman] Do projektu jeszcze się nie zabrałam. Pół dnia spędziłam na oskrobywaniu domu z brudu. Kaja ma sesję, nie przyjedzie, więc liczę tylko na siebie, co doskonale wpływa na dokładność i szybkość prac. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] W ramach odprężenia biegałam i zamykałam drzwi, które Garet uporczywie otwierał. Kłusował jak szalony, jęcząc i popiskując, tylko pazury gwizdały po podłodze, a zabawki latały w powietrzu. Przez otwarte drzwi wdzierał się mroźny wiatr. Irena złorzeczyła i machała trzymanymi w ręce przedmiotami. Koty były obecne wszystkie i też biegały, jeśli akurat nie plątały się wokół pełnych misek wpadając mi pod nogi. Dwa razy wychodziłam, żeby zmęczyć Gareta. Wracaliśmy, kiedy już padał na śnieg. Z nadzieją czekałam, że wreszcie położy się na kanapie i zaśnie, ale to ja spoglądałam coraz bardziej tęsknie w kierunku wygodnego mebla. Garet w ciągu paru sekund nie tylko odzyskiwał, ale pomnażał swoją energię. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] Piwnicę posprzątałam dość pobieżnie, bo Garet z dzikim uporem prześladował Adolfa, który darł się tak straszliwie, że bębenki w uszach łopotały. Zabrałam się za szafę. Otworzyłam drzwi zręcznie uprzednio blokując wypadające rzeczy łokciem i kolanem. Postanowiłam przejść na minimalizm. Zostawiłam sobie tylko sześćdziesiąt swetrów, resztę spakowałam do worków do oddania. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] Nadszedł czas odbioru nowej drukarki, bo stara rozkraczyła nam się ze starości. Można rzec, że zjadła bęben na drukowaniu. Zostawiłam Gareta wciśniętego w najmniejszy kuchenny fotel na podściółce z Kłapoucha. Mordkę ułożył w tragiczną maskę, policzki mu opadły, a w oczach, przysięgłabym, błyszczały łzy. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] Po drodze kupiłam parę rzeczy, więc już po półgodzinie pełzałam po mieście z dwoma wielkimi torbami na ramieniu. Z jednej wystawała mi ogromna kość cielęca. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] Wstąpiłam po farby i pędzle, przy okazji okazało się, że w promocji są śliczne kalendarze. Niestety, producent nie przewidział tego, że kalendarz oprócz dużej ilości miejsca do notatek powinien mieć też kieszeń przy okładce, absolutnie niezbędną do wpychania karteluszków, biletów, wizytówek, rozkładów jazdy, recept i tym podobnych rzeczy, których i tak później nie można znaleźć. Kalendarz mi się podobał, więc postanowiłam rozwarstwić okładkę i wkleić taką kieszeń z folii. Musiałam to przedyskutować sama z sobą i byłam akurat w trakcie, kiedy zauważyłam, że przez otwarte drzwi od biura przygląda mi się z głębokim niepokojem dziewczyna skamieniała z rękami uniesionymi nad klawiaturą. Pomachałam do niej uspokajająco. Ostrożnie mijałam dział dla plastyków, bo jedna z ekspedientek myła podłogę. Właśnie celnym kopem posłała mi wprost pod nogi plastykową skrzynkę pełną tubek z farbami plakatowymi. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] -O, dziękuję! – ucieszyłam się, padając na kolana. – Przedtem ich nie zauważyłam... [/FONT]
[FONT=Times New Roman] Kiedy odebrałam dwieście stron zbindowanego ksero i doszłam do sklepu komputerowego, uświadomiłam sobie, że nie uniosę już nawet drukarki do zdjęć, o wielkim pudle z laserową nie mówiąc, mało, nie doniosę do domu tego, co do tej pory zdążyłam zgromadzić. Na szczęście Darek, ten anioł, przyjechał i załadował mnie z całym bagażem. No, przecież w końcu będę miała sąsiada przekraczającego najśmielsze marzenia. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] Garet zdemolował kuchnię i korytarz witając mnie po dwugodzinnej nieobecności. To nie jest normalne. Każdy pies radośnie wita domowników, ale żaden z moich dotychczasowych nie wpadał w taki amok. Obiad udało mi się zjeść wyłącznie dzięki temu, że wyładował się na kości. Obrobił tego wielkiego cielęcego gnata tak błyskawicznie, że musiałam mu resztę odebrać, bo po nasadzie nie było już śladu. Rozbiłam kość przy pomocy największego młotka i wydłubałam mu smakowity szpik. Resztę wyrzuciłam. Garet z rozpaczy wlazł pod stół i zaczął dręczyć syczącą wściekle Marchew. W tym samym czasie Perła i Gacia wyczuły krew i usiłowały dobrać się do świeżej wołowiny, którą kupiłam dla Gareta, Koleś rozwalał szafkę z ziołami w poszukiwaniu kozłka, a Liszka wygryzała resztki krwawych chrząstek z futrzaka na fotelu. W psiej misce obsychał z samotności kawał indyczego udźca. W kocich też było pełno. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] -Wszyscy spokój! – wrzasnęłam. –Ludzie głodują, a wy, rozbestwione bydlaki, co robicie?! Ja was tu zdyscyplinuję! – zagroziłam. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] Koty, każdy ze swojego miejsca, przyglądały mi się cynicznym wzrokiem. Garet wylazł spod stołu i przymknąwszy oczy usiłował pazurami zdepilować sobie ucho. Uwolniona Marchew pociurkała do pokoju krokiem pijanego marynarza zapadając się pośrodku swego rozłożystego jestestwa. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] Podłączenie drukarki utknęło w martwym punkcie. Nie pomyślałam, że do nowej powinnam mieć kabel z końcówką do wejścia USB. Jutro kupię kabel. Mam nadzieję, że ten brak załatwi wiszącą nade mną klątwę i reszta pójdzie gładko. Nigdy nic nie działa u nas bezawaryjnie. Początki są bolesne i kamieniste. Tydzień temu, kiedy fachowiec w ciągu kwadransa zamontował antenę satelitarną, myślałam, że zła karma się wypaliła. Ale w godzinę później się okazało, że magnetowid nie działa, a antena reaguje na każdy silniejszy podmuch wiatru. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] Ledwie zdążyłam wyszaleć Gareta, zapalić w centralnym i oparzyć sobie jedną czwartą dłoni pogrzebaczem, który utkwił mi w rusztach paleniska, zadzwonił facet z TP, żeby odwieść mnie od rezygnacji z telefonu stacjonarnego. Chuchałam na powiększający się bąbel i myślałam ponuro, że kobieta w ogóle nie powinna wiedzieć, jak wyglądają ruszty pieca CO, a on domagał się informacji, co mnie do tego skłoniło. To znaczy, nie do grzebania w piecu, tylko do rezygnacji. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] Wyjaśniłam, z lekką tylko irytacją, że nie czuję się bezpiecznie jako abonent, gdy byle kto może podłączyć się do skrzynki, wydzwonić na mój numer dwie godziny na 0-700, a ja sobie mogę do upojenia pisać listy z reklamacją i przysięgać, że to nie ja i nie moja głucha matka. I oczekiwać cudu, że TP mi uwierzy. Facet pominął dyskretnym milczeniem sprawę reklamacji, za to radośnie mi zaproponował, żeby zablokować drogie połączenia, przejść na wyższy abonament i dodatkowo zafundować sobie szybką Neostradę. Zaczynał mnie wkurzać. Kiedy człowiek próbuje się dodzwonić do kogoś żywego z obsługi TP, musi wygrać ze trzy razy na przyciskach telefonu „Dla Elizy” albo i dłuższy utwór, zanim mu się uda, ale gdy próbuje wydrapać sobie drogę na wolność, od razu okazuje się, że komuś jednak z naszych abonamentów płacą pensję. Od nieuprzejmości, która narastała wraz z bąblem, uchroniła mnie Lucyna, która zadzwoniła na komórkę. Rozmawiałyśmy z kilkanaście minut, w tym czasie odebrałam nudzącemu się Garetowi mój sweter, skarpetkę Ireny, woreczek foliowy, kamień z amonitem i kawałek gąbki do kąpieli, którą spożył w zeszłym tygodniu. Kiedy zaaportował mi myjkę do garnków, rozległ się dzwonek do drzwi, więc przeprosiłam Lucynę i poszłam otworzyć. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] Na widok Artura Garet zmalał do rozmiarów jamnika i machając nerwowo ogonem próbował wcisnąć się pod kanapę. Ponieważ mu się nie udało, wpełzł na fotel i ulokował się na moich kolanach wibrując jak trzmiel i przewracając wybałuszonymi oczami. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] Artur z lekkim zdumieniem zauważył gromko, że chyba jest jedynym człowiekiem, którego Garet się boi. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] -I ciekawe, dlaczego? Napadasz go, ryczysz i zaglądasz mu bezceremonialnie w miejsca, na które nawet sam nie patrzy... [/FONT]
[FONT=Times New Roman] Dwa tygodnie wcześniej prosiłam Artura, żeby sprawdził, co Garet ma między paluszkami lewej tylnej łapy. Nam to wyglądało na bliznę po starym skaleczeniu, ale wciąż to mamlał. Artur jak zwykle wpadł niczym piorun kulisty rycząc przyjaźnie z siłą alarmu przeciwlotniczego. Garet, świeżo po spacerze, nakręcony jak bąk, od razu zwiądł. Wcisnął w czaszkę uszy, które poprzednio były obiektem ataku Artura, a tu ten podstępny człowiek złapał go za nogę. Mało tego, za chwilę złapał go za...[/FONT]
[FONT=Times New Roman] -A czemu on ma takiego czerwonego siusiaka?![/FONT]
[FONT=Times New Roman] Garet przywarł do oparcia kanapy starając się osłonić wachlarzem ogona i rzucał nam rozpaczliwe spojrzenia. Staliśmy nad nim wszyscy troje gapiąc się w strategiczne miejsce. Artur oskarżycielsko, ja z powątpiewaniem, Kaja z zakłopotaniem. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] -Czerwony? – wymamrotałam niepewnie. –Czy ja wiem? Kaktus, jak kaktus...[/FONT]
[FONT=Times New Roman] -Jest po spacerze – przypomniała Kaja. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] -No przecież się nim nie podpierał![/FONT]
[FONT=Times New Roman] -Ale się nawąchał i mu wali... [/FONT]
[FONT=Times New Roman] Po Urosepcie Garet dostał sraczki, na smarowanie Clotrimazolem wpadłam sama, ale po dwóch zabiegach Kaja zwróciła uwagę, że wszystko jest w porządku, a przekrwienie na pewno było spowodowane koktajlem działających na hormony zapachów na łące. Dałam psu spokój, dzięki czemu odetchnął z ulgą, odzyskał wigor, a organ przestał zanikać ze strachu. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] Tym razem Artur nie wykazywał zainteresowania żadną częścią ciała Gareta, chociaż pokiwał z niepokojem głową nad jego nadpobudliwością. Za parę dni nasz wulkan będzie miał rok, powinien być bardziej zrównoważony. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] -ADHD...[/FONT]
[FONT=Times New Roman] -Ale nowina – warknęłam. –Od dawna to mówię. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] Artur znowu zapomniał czapki, co pozwoli mu niedługo wrócić, a zszokowany Garet zasnął przytulony do Kłapoucha. Koty też wymiotło, w kuchni zastałam tylko Gacię siedzącą w zlewozmywaku i gapiącą się na kafelki. Możliwe, że nie zdążyła uciec i zgłupiała ze strachu. Wiatr kojąco wyje za oknem, na górze włochate aligatory robią przemeblowanie, aż sufit dygocze, nareszcie mam spokój i aż pół godziny do północy. Pozdrawiam Was serdecznie. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] [/FONT]
[FONT=Times New Roman][SIZE=3] [/SIZE][/FONT]

Link to comment
Share on other sites

Join the conversation

You can post now and register later. If you have an account, sign in now to post with your account.

Guest
Reply to this topic...

×   Pasted as rich text.   Paste as plain text instead

  Only 75 emoji are allowed.

×   Your link has been automatically embedded.   Display as a link instead

×   Your previous content has been restored.   Clear editor

×   You cannot paste images directly. Upload or insert images from URL.


×
×
  • Create New...