[FONT=Georgia]Serdecznie witam. To znowu my. Prawdę mówiąc, myślałam, że już macie dość tych nudnych opowieści o Garecie, który zastraszająco szybko dojrzewa i naszej szurniętej rodzinie, która nigdy nie dojrzeje. Ale jeśli nie, to się męczcie dalej. Serdeczne ucałowania i ugryzki![/FONT]
[FONT=Georgia]Joanna[/FONT]
[FONT=Georgia]26.09.2006 wtorek[/FONT]
[FONT=Georgia]Poszpitalne otępienie i rozleniwienie mogłabym tłumaczyć ponowną aklimatyzacją w środowisku naturalnym. Przywykanie do zanieczyszczeń i hałasu jest znacznie trudniejsze niż do spokojnego i czystego otoczenia. Przywykanie do Ireny jest trudniejsze niż do czegokolwiek. Moja, dość makabryczna, wyobraźnia w porównaniu z jej pomysłowością jest jak ziarnko piasku wobec wydmy. Już po pierwszym dniu pobytu w domu balansowałam na skraju depresji klinicznej, w którą nie popadłam wyłącznie dlatego, że co jakiś czas ogarniała mnie grzmiąca furia. Moja matka w ciągu pięciu minut potrafi wymyślić setki absurdalnych problemów, które nie przyszłyby do głowy największemu pesymiście, nawet gdyby kombinował przez całe długie, nudne życie. Babcię można zatrudnić jako jednoosobową brygadę antyterrorystyczną o stuprocentowej wydajności. Najbardziej wrednych terrorystów wykończyłaby psychicznie w ciągu godziny, a niedobitki, które już nie miałyby sił, żeby uciec czy unieść broń do skroni, błagałyby, żeby je zastrzelić w akcie miłosierdzia. Przy wywrotowej działalności Ireny nadpobudliwość Gareta i jego niemalejący z wiekiem talent do siania zniszczenia to już doprawdy drobnostka. Ale kiedy człowiek dymiąc z uszu, z przegrzanymi, sypiącymi iskry zwojami szuka spokojnego kąta, żeby sobie trochę powyć z frustracji i w tymże kącie napotyka czarnego psa, spożywającego właśnie z niewinną miną jego ulubioną, najczęściej kosztowną i unikalną rzecz, może z nadmiaru emocji wylecieć w kosmos. Dwie sukienki wyrzuciłam bez specjalnego żalu, i tak zostało mi kilkanaście, kołnierz z norek zdołałam dopaść pod porzeczką, akurat w chwili, gdy Garet zmienił tryb z „transport” na „rozdrabnianie”, ale nowej chusty Kai obydwie nie możemy odżałować. Kupiłam ją olśniona jej urodą, niejako na pocieszenie, bo moje dziecko przegrało w walce z wirusem, który we mnie reprodukuje się podstępnie od kilku dni atakując głównie mięśnie i głowę. U Kai bez namysłu radośnie osiadł w oskrzelach, więc snuje się biedna kaszląc sucho i pobijając rekordy gorączki. Podziwiałyśmy wspaniałe barwy tej chusty, po czym zostawiłyśmy ją na stole w kuchni, bo wynikł problem z chlebem. Problem z chlebem wynika codziennie, bo babcia popadła w obsesję na punkcie jego braku, toteż pół domu mamy wypchane krojonym grahamem w różnych stadiach podsuszenia, babcia dwa razy dziennie robi nam awantury, że chleb się kończy, sama dokupuje jakieś inne gatunki, których potem nie może jeść, my też dokupujemy w nerwowych porywach tenże graham oraz inne pełnoziarniste, jednak najwyraźniej z częstotliwością niezdolną zaspokoić babcię. Co jakiś czas próbujemy wyzwolić się z oparów absurdu, co skutkuje kolejną awanturą, po której w babci zaczyna młodzieńczo krążyć krew, mnie ciśnienie skurczowe skacze do dwustu, a Kaja zapracowuje sobie na kolejne dwa lata intensywnej psychoterapii. [/FONT]
[FONT=Georgia]-Muszę jeść ten paskudny chleb, który przygotowałam sobie wczoraj... – mamrotała ponuro Irena nadcinając nożem gumowatą skórkę. [/FONT]
[FONT=Georgia]-Masz dwa grahamy w szafce – powiedziałam mieszając jajecznicę. [/FONT]
[FONT=Georgia]-...bo przecież nie wyrzucę, a kupiłyście takie świństwo...[/FONT]
[FONT=Georgia]-Bo w niedzielę innego w sklepie nie było, a histeryzowałaś, że się kończy, chociaż był jeszcze cały! – warknęłam. –Mogłaś sobie z niego zrobić kanapkę![/FONT]
[FONT=Georgia]-No przecież tego nie wyrzucę![/FONT]
[FONT=Georgia]-A niby dlaczego nie? Już dwie wielkie torby wiszą w spiżarce, a dwie kolejne będą, jak posprzątam szafkę. Będziesz miała dla kaczek... [/FONT]
[FONT=Georgia]-Nie dość, że człowiek nie ma apetytu, wszystko jest takie wstrętne, to jeszcze musi jeść stary chleb...[/FONT]
[FONT=Georgia]-Nie musi, tylko chce – sprostowałam. W normalnym domu je się świeży chleb i wyrzuca resztki. Ty jesz stary, w tym czasie schnie nagromadzony w nadmiarze nowy, upominasz się o kolejny, jesz ten, który się zestarzał, w międzyczasie wrzucamy trzy kilo suchego i tak w kółko! – zirytowałam się. [/FONT]
[FONT=Georgia]-Bo u nas stale nie ma chleba![/FONT]
[FONT=Georgia]-Boże!!![/FONT]
[FONT=Georgia]-I nic do chleba![/FONT]
[FONT=Georgia]-A czego byś chciała? – wysyczałam – Jest twarożek, biały ser, żółty, pleśniowy, szynka, są pomidory, ogórki, papryka, powidła, dżem, jajka... [/FONT]
[FONT=Georgia]-Ale wszystko wstrętne![/FONT]
[FONT=Georgia]-Porzygam się – wymamrotała Kaja.[/FONT]
[FONT=Georgia]-Wrrr!!! Chcesz jajecznicę?! – wrzasnęłam opanowanym głosem.[/FONT]
[FONT=Georgia]-Daj. Na pewno przesolona – Irena z posępną miną nałożyła sobie jajecznicy na stary chleb. [/FONT]
[FONT=Georgia]-Babciu, tu masz koktajl malinowy. Dobry, zrobiłam na śmietance! – zawołała pojednawczo Kaja.[/FONT]
[FONT=Georgia]-Nie chcę. U nas je się sam cukier – warknęła Irena. –A jeszcze muszę zjeść te stare drożdżówki, bo jak kupiłam, to nie chciałaś – dodała z wyrzutem. [/FONT]
[FONT=Georgia]-Nawet ich nie zauważyłam! A poza tym mam temperaturę! Niedobrze mi! I za chwilę szlag mnie trafi... [/FONT]
[FONT=Georgia]-Niech pies wypije.[/FONT]
[FONT=Georgia]-Nie chciał – przyznałam uczciwie. [/FONT]
[FONT=Georgia]-Bo ma pełno w tyłku, a stary człowiek nawet nie ma co do gęby włożyć... Nawet chleba nie ma, tylko wstrętny jak guma...[/FONT]
[FONT=Georgia]Zderzyłyśmy się z Kają w drzwiach pędząc do pokoju. Walnęłam patelnią w stolik do kawy, kubki podskoczyły, kawa zalała program telewizyjny, a ja w długiej, wyszukanej przemowie wyjaśniłam, co mam zamiar zrobić i co niechybnie zrobię, jeśli jeszcze raz usłyszę o chlebie. W tym czasie Kaja dusiła się w ataku kaszlu, a kiedy odzyskała głos, zamachała mi przed nosem nową, śliczną chustą, w której ziała wyżarta dziura wielkości głowy winowajcy siedzącego niewinnie w fotelu i strzelającego białymi półksiężycami spod wywiniętych rzęs. [/FONT]
[FONT=Georgia]-I co ja z tym zrobię? Ehe, ehe... Nawet nie podarł, tylko zeżarł! Ty cymbale! Idź stąd! Wynoś się! Ehe, ehe... Nawet nie wiem, kiedy to ściągnął ze stołu... Ehe, ehe...[/FONT]
[FONT=Georgia]Garet wzruszył ramionami, zlazł z fotela i zabrał się do przeżuwania kawałka skóry z futrzaka, który rozłożył na czynniki pierwsze któregoś bezsennego poranka, kiedy już wypatroszył poduszkę i opróżnił kosz na pranie. [/FONT]
[FONT=Georgia]-Garet? Co z tobą, do cholery, jest! Czemu jesteś taki wredny! Masz już prawie osiem miesięcy, a zachowujesz się jak rozpaskudzony bachor![/FONT]
[FONT=Georgia]-Całe szczęście, że ma te chwile, kiedy jest taki słodki – wykaszlała Kaja. [/FONT]
[FONT=Georgia]-Właśnie, chwile... Niedługo zostaniemy w obżartym do gołych kości szkielecie domu, a Garyś będzie mrugał słodkimi rzęskami i puszczał półksiężyce. [/FONT]
[FONT=Georgia]Garet zareagował na dźwięk swojego imienia i przytruchtał radośnie roześmiany sprawdzając wścibskim nosem, czy nie powinien się włączyć w przeprowadzenie ekspertyzy chustki. Odpędzony przez Kaję jęknął z rozczarowania i w porywie frustracji zakleszczył się na mojej sukience. Rozległ się trzask dartego materiału. [/FONT]
[FONT=Georgia]-Chyba znowu masz jedną mniej? Ehe, ehe... ucieszyła się Kaja. [/FONT]
[FONT=Georgia]-I tak ostatnio zaczynam skłaniać się ku minimalizmowi – wystękałam rozwierając czarną paszczę. –Gdyby nie temperatura panująca w naszym domu, najrozsądniej byłoby chodzić nago. Nie czepiałby się kiecek, rękawów i nogawek. [/FONT]
[FONT=Georgia]-Ehe, ehe, ehe!!![/FONT]
[FONT=Georgia]-Dziecko kochane, nie wiem, jak ci pomóc. Nie przychodzi mi nic do głowy oprócz przytrzymania ci poduszki na twarzy... – powiedziałam ze współczuciem.[/FONT]
[FONT=Georgia]-Ehe, ehe! – zaprotestowała Kaja.[/FONT]
[FONT=Georgia]-No to może usiądź przy furtce, przynajmniej wszyscy przechodzący będą porządnie oszczekani, bo nasz pies się do tego nie nadaje... [/FONT]
[FONT=Georgia]Faktycznie, Garet straszy tylko tych, którzy przychodząc do nas niebacznie założyli strój wyjściowy albo mają przy sobie delikatne, łatwo tłukące się przedmioty. Zarówno jedno jak i drugie jest poważnie zagrożone podczas serdecznego powitania. Ostatnio zakochał się w naszym geodecie, a kominiarz uczciwie oznajmił, że jeśli pies zginie, najlepiej szukać go u niego. Naszego przyszłego sąsiada, Darka, traktuje jak bliskiego członka rodziny, co dobrze wróży rozwojowi stosunków sąsiedzkich. Przynajmniej do czasu, dopóki nie skończy się prześliczna pogoda i nie nadejdzie jesienna plucha, go Darek lubi chodzić w jasnych spodniach i nie wiem, jak podejdzie do abstrakcyjnych wzorów na nogawkach. Darka i Gareta łączą szczególnie bliskie więzi, bowiem w części domu, którą zamierza kupić Darek, jest uszkodzony zamek w drzwiach wejściowych i piesek codziennie przeprowadza tam inspekcję. Opracował już metodę wydostawania się z pułapki zatrzaskujących się za nim drzwi, bo od dłuższego czasu nie powtórzyła się sytuacja z zaginionym bez wieści psem. Duża, wolna powierzchnia działa na Gareta inspirująco. Ponad sto metrów kwadratowych potrafił dokładnie zasrać w dwa tygodnie. Na szczęście zauważyłam to i Kaja zdążyła pozbierać dowody zbrodni zanim Darek przyszedł w celu zrobienia pomiarów niezbędnych do zaplanowania wystroju wnętrza. Prezentacja zrobiona przez Gareta mogłaby nie przypaść mu do gustu. [/FONT]
[FONT=Georgia]Na razie jedyne przejawy zachowań obronnych pojawiły się u Gareta w czasie spaceru. Zaczęłyśmy zabierać ze sobą babcię, żeby miała trochę rozrywki. Zazwyczaj dochodzi z nami do skraju łąk i tam na nas czeka. Przepada jej przez to mnóstwo rozrywki, typu pies znikający za horyzontem w pogoni za śliczną furą z sianem albo nurkujący radośnie w kupie cudnie woniejącego obornika czy uzupełniający minerały z krowich placków. Kiedy wracaliśmy po raz pierwszy do oczekującej nas babci, Garet dostrzegł ją z odległości około trzydziestu metrów i zjeżył się jak spanikowana hiena. Pod wpływem perswazji posuwał się czasami do przodu, chociaż miał raczej tendencję do taktycznej zmiany kierunku. W odległości dwóch metrów od babci stało mu już wszystko z wyjątkiem pazurów i wyglądał jak żywopłot z berberysu. Ale zwycięstwo! Poznał babcię, trąciwszy ją nosem w nogę. Jak się ucieszył! [/FONT]
[FONT=Georgia]-Jezu – zmartwiłam się – on jest kompletnie ślepy! [/FONT]
[FONT=Georgia]-Ależ mamuś, wcale nie jest ślepy! Przecież potrafi dostrzec lecący samolot i obserwować go! [/FONT]
[FONT=Georgia]-Toteż nie mówię, że głuchy, tylko ślepy! Jakby babcia warczała i latała jak samolot, to też kierowałby się w stronę dźwięku. Ja też tak potrafię, co nie znaczy, że widzę... – odruchowo poprawiłam okulary.[/FONT]
[FONT=Georgia]-Ma doskonały wzrok, to po prostu kwestia nauczenia się oceniania odległości i proporcji przedmiotów. Na przykład buszmen wydostawszy się na otwartą przestrzeń wziął stado bawołów za stado much, bo nie miał doświadczeń postrzegania przedmiotów na otwartej przestrzeni. Zobaczysz, że następnym razem będzie wiedział, że to babcia. [/FONT]
[FONT=Georgia]-Jasne, następnym razem weźmie za babcię nawet zatknięty na kiju woreczek foliowy... – powiedziałam sceptycznie przyglądając się uszczęśliwionemu Garetowi, który optymistycznie ciągnął w kierunku podeschłej nieco krowiej kupy. Nierozpoznany przedmiot człapał przed siebie uśmiechając się ponuro i wykonując ruchy żucia. [/FONT]
[FONT=Georgia]Następnym razem ja byłam nierozpoznanym obiektem. Wyruszyłam w kilkanaście minut po Kai i Garecie, bo czekałam na telefon. Wylazłam na pagórek i rozejrzałam się. Nie wiedziałam, w którym kierunku poszli, bo zależy to zazwyczaj od tego, który obszar jest wolny od intruzów. Widać nic nie było, za to głos Kai słyszalny był w promieniu kilku kilometrów. [/FONT]
[FONT=Georgia]-Garet!!! Garet, do mnie!!![/FONT]
[FONT=Georgia]Była dość monotematyczna. Wreszcie pojawili się w oddali. Stałam i nie odzywałam się. Garet spostrzegł mnie z odległości mniej więcej pięćdziesięciu metrów. Stanął jak wryty i po chwili namysłu zawrócił. Zachęcające okrzyki Kai zwabiły go z powrotem, ale znacznie więcej przeszedł do tyłu i na boki. Przed siebie posuwał się zakosami i z wyraźną niechęcią. Widocznie jednak kiełkowało w nim jakieś nieśmiałe podejrzenie, bo zjeżył się nieco mniej niż przy babci. Całkowitej pewności nabrał jednak dopiero, kiedy zaparkował nosem na mojej łydce. [/FONT]
[FONT=Georgia]-Jak to było? Proporcje, odległość? Wyraźnie nabiera doświadczenia, z każdym dniem jest lepiej – zauważyłam zjadliwie rozsmarowując po czarnej kurtce gęste gluty, które wytarł sobie o mnie nasz bystrooki pies. [/FONT]
[FONT=Georgia]Mając w perspektywie jeszcze dwa tygodnie poszpitalnego zwolnienia zabrałam się za sprzątanie piwnicy. Wybrałam dzień, kiedy babcia poszła na targ. Wychodząc nie zamknęła drzwi do swojego pokoju, o czym przekonałam się natychmiast, ujrzawszy na płycie przed domem ogromny kłąb czarnej wełny, w większości rozesłany po okolicy. W środku, jak wielki, obłąkany pająk, uwijał się pracowicie Garet. Zawyłam rozpaczliwie i rzuciłam się na tę konstrukcję zgarniając w pośpiechu poplątane nici i warcząc na rozbawionego psa. Z wełną w objęciach wdrapałam się na piętro i niewiele myśląc wrzuciłam ten kołtun pod kołdrę smacznie śpiącej Kai. Doszłam do wniosku, że to ostatnie miejsce, gdzie trafi babcia w czasie ekspedycji poszukiwawczej. Zresztą nie przewidywałam jej w najbliższym czasie, ostatecznie lato w pełni i sam dotyk wełny wywołuje nieprzyjemne skojarzenia. [/FONT]
[FONT=Georgia]Na widok naszej piwnicy Herakles uciekłby z wrzaskiem, ile sił w mocarnych nogach. Stajnia Augiasza w porównaniu z nią to salon. Przy czym muszę sprawiedliwie zauważyć, że substancje naniesione w czasie powodzi to jedynie delikatny makijaż. Główna zawartość to setki przedmiotów, w większości niewiadomego pochodzenia i przeznaczenia, w różnym, przeważnie terminalnym stopniu zużycia, które według mojej mamusi z pewnością się jeszcze przydadzą. Nie wiadomo do czego. Może do rzucania we włamywaczy. Jeśli nie zginą od razu, to na pewno po jakimś czasie z powodu tężca, sepsy lub zarażenia zmutowaną formą nieznanego, a śmiertelnie złośliwego wirusa. Raz na rok wkraczam do tego królestwa i wyrzucam bezlitośnie przynajmniej połowę tego śmietnika. Skutkuje to potworną awanturą i wielomiesięcznym wyliczaniem unicestwionych przeze mnie, niezbędnych rzeczy, bez których funkcjonowanie domu jest niemożliwe, nawet jeśli połowy tych przedmiotów nigdy nie widziałam na oczy. Znoszę to w zaciętym milczeniu, a nagrodą jest to, że ludzie zmuszeni do przejścia przez piwnicę nie czynią odruchowo na progu znaku krzyża i nie doznają obrażeń podczas nerwowego slalomu z zaciśniętymi powiekami i pobladłą ze zgrozy twarzą. [/FONT]
[FONT=Georgia]Po całym dniu pracy w dwóch pomieszczeniach ukazała się przestrzeń. Odrąbałam ze ścian i sufitów pajęczyny przypominające czarny filc, odskrobałam muł z podłogi, wymiotłam resztki pyłu i zrobiwszy śmiertelny koktajl ze wszystkich najmocniejszych środków czyszczących znajdujących się w domu, wyszorowałam wszystko, co się dało. W efekcie do smrodu kociego moczu dołączył nieśmiało zapach chloru, lizolu i innych toksycznych substancji. Garet co jakiś czas sprawdzał, czy jeszcze się ruszam. Na koniec wyrzuciłam ubranie i wskoczyłam pod prysznic, żeby pozbyć się przynajmniej z powierzchni ciała nieznanych form życia, które, czułam wyraźnie, rozwijają się na mnie i we mnie w zastraszającym tempie. [/FONT]
[FONT=Georgia][/FONT]