Marmir Posted November 11, 2008 Posted November 11, 2008 Brawo!!!Joasiu Jesteś wielka :multi: niedługo Będziesz" królową szos "i życzę Ci tego z całego serca . Quote
ma_ruda Posted November 11, 2008 Posted November 11, 2008 :eek2: Tak tak, świetnie Ci Joanno idzie, ale.......dobrze, że Garecik tego nie widzi. Przypomniałas mi moją nauke jazdy, wiele lat temu. Było podobnie:razz: Quote
Marmir Posted November 12, 2008 Posted November 12, 2008 Widzicie kobietki to już 101 strona !trzeba to uczcić :knajpa:;) Quote
joannasz Posted November 13, 2008 Posted November 13, 2008 :cunao:No to świętujmy, dopóki żyję, być może tylko do niedzieli. Jestem absolutnie pewna, że nie ma większego nieudacznika i panikarza za kierownicą. Garecik by sobie poradził sto razy lepiej. Zwłaszcza gdyby mu na masce połozyć wędzone ucho :razz: Quote
kinga Posted November 13, 2008 Posted November 13, 2008 [quote name='joannasz']. Garecik by sobie poradził sto razy lepiej. Zwłaszcza gdyby mu na masce połozyć wędzone ucho :razz:[/quote] kochana, to na co czekasz? połóż sobie COŚ na tej masce...:p Quote
joannasz Posted November 14, 2008 Posted November 14, 2008 :megagrin: przystojniaka w typie Toma Sellecka! Quote
joannasz Posted November 14, 2008 Posted November 14, 2008 [FONT=Arial][COLOR=black]13.11.2008 czwartek[/COLOR][/FONT] [FONT=Arial][COLOR=black] [/COLOR][/FONT] [FONT=Arial][COLOR=black]DZIKI TAKIE I INNE[/COLOR][/FONT] [FONT=Arial][COLOR=black] [/COLOR][/FONT] [FONT=Arial][COLOR=black] Chyba mamy już za sobą spacer w ostatni kryształowo pogodny listopadowy dzień. Chociaż... może jeszcze będzie ładnie. Na jednej stronie w Internecie zapowiadają, że zimy nie będzie, co napawa mnie niewysłowionym szczęściem, na drugiej przewidują za parę dni opady śniegu, co powoduje natychmiastowy spadek drżącego poziomu serotoniny. Stawiam na optymizm, ponieważ według mnie meteorologia rządzi się fundamentalną zasadą „na dwoje babka wróżyła”. [/COLOR][/FONT] [FONT=Arial][COLOR=black] Pokicaliśmy w trójkę, z mieszanymi uczuciami, na ten spacer. Kaja, ta normalna i odpowiedzialna w naszym tercecie, szła ze świadomością, że ciągnie na lince obłąkanego psa oraz, bez linki, obłąkaną, niezdarną i rozkojarzoną matkę. Już dawno się poddałam i zrezygnowałam z udawania dominacji i podążam potulnie za moją zdecydowaną, dojrzałą, dominującą córką, co jakiś czas zmagając się z symptomem buntu nastolatków (znaczy moim). [/COLOR][/FONT] [FONT=Arial][COLOR=black] Oczywiście nie wszyscy kicaliśmy. Kaja maszerowała wyprężona, z zadartym dumnie podbródkiem, ja zataczałam się po nierównym, marginalnym poboczu, potykając się o własne stopy, a Garet kicał. Haniebnie. Przykucał, zbierał się do skoku, robił „kic”, przykucał, zbierał się... Poruta. Zawsze tak pokonuje stumetrowy odcinek wąskiej ulicy dzielącej nas od łąk. W ten sposób mijamy dom najbliższego sąsiada od zachodniej strony, dom kompletnie mi nieznajomego sąsiada, dom wynajęty, w którym mieszka rodzina Ukraińców handlująca na targu, dawny dom Artura z którego nowy właściciel stworzył uroczą rezydencję, która podoba mi się o wiele bardziej niż nowy pałac Artura, po czym dochodzimy do domu z drewnianą bramą, przy której nasz wojowniczy porost wykonuje prowokujący szczek, na który, na ową zmurszałą nieco bramę, przypuszczają morderczy szturm jej prawowici, krwiożerczy obrońcy – brzoskwiniowy foksterier, rudy, ogromny, seter irlandzki, i jakiś, średniej wielkości trzeci, trudny do zidentyfikowania. Brama trzeszczy i wygina się, seter już prawie przelatuje górą, nam prawie puszczają zwieracze, a Garecik jest pełen zadziorności jak rodacy pod Grunwaldem. Wreszcie, na drążących nogach, skręcamy w sąsiednią ulicę, całkowicie pozbawioną pobocza. Tam najpierw atakuje nas przez lichy płot kolejny seter, wielki i stary jak Matuzalem, z racji wieku niezdolny szczekać, lecz pohukiwać jak puszczyk z zapaleniem krtani. Niestety, widok Gareta wyzwala w nim dawno zapomniane pokłady sił, a przynależny mu płot jest w tak fatalnym stanie, że nasze życie wisi na włosku. [/COLOR][/FONT] [FONT=Arial][COLOR=black] W kolejnym domu rezyduje ogromny owczarek alzacki, często nieobecny. Zaś w następnym mieszka ukochana Gareta, Julia, najbardziej szkaradny, znany mi pies. Niestety, czego żałuję niemal na równi z Garetem, Julia też często jest nieobecna.[/COLOR][/FONT] [FONT=Arial][COLOR=black] Nareszcie docieramy do łąk. Garecik zyskuje piętnastometrową linkę, z której w pełni korzysta, moje przytomne i zdecydowane dziecko zamienia szyję w peryskop, usiłując wypatrzyć z wyprzedzeniem wszystkie czworonożne, śmiertelne zagrożenia, a ja nadal potykam się o własne nogi oraz psią linkę, która zmusza mnie do nieprzewidywalnych podskoków wprawiających Kaję w zdecydowanie dobry nastrój. W wolnych chwilach rozglądam się gorączkowo swoim przymulonym wzrokiem (zagrażający pies musiałby mieć kolor czerwony oraz migające pomarańczowe światło, żebym go zauważyła, zanim wgryzie mi się w nogę)n oraz spazmatycznie sapię i rzężę w proteście dla tempa tak zwanego spaceru. Według mnie jest to marszobieg w terenie z przeszkodami z przewagą wzniesień. Kaja nadal chichocze. Boże, wybacz, wychowałam sadystkę, w dodatku egoistyczną i rozpieszczoną. [/COLOR][/FONT] [FONT=Arial][COLOR=black] Na szczycie wzniesień łapię charczący oddech. Niebo jest lazurowe, bez jednej chmurki, trawy płowe, pachnące, z ciemnej ziemi (dlaczego w naszym ogrodzie zastępuje ją piasek?!) wyzierają kremowe i białe kawałki piaskowca, zaczynają powtórnie kwitnąć maki, jeszcze zmięte i bezbronne, a ptaki świergolą jak na wiosnę. [/COLOR][/FONT] [FONT=Arial][COLOR=black] -Popatrz, jak tu jest zryte, to chyba dziki? – Kaja wskazała okolice kępy krzaków, przy której dziwnie zesztywniały, z uszami w trójkąt, zamarł Garet. [/COLOR][/FONT] [FONT=Arial][COLOR=black] -Dzięki za dodanie odwagi – sapnęłam posępnie.[/COLOR][/FONT] [FONT=Arial][COLOR=black] Fakt, że kępa była zbyt mała, żeby ukryła się w niej nawet świnka wietnamska, ale groza przeleciała mi dreszczem po plecach.[/COLOR][/FONT] [FONT=Arial][COLOR=black] Nagle przeraziło mnie iście dzicze chrząknięcie, złapałam się za serce, Garet przytomnie odskoczył, a z kępy krzaków wystrzeliły dwa bażanty. Garet szybko oprzytomniał, gotów do pościgu z płożonymi po sobie uszami, na który nie pozwoliła mu Kaja, a ja po chwili hyperwentylacji zdołałam odzyskać normalny oddech. [/COLOR][/FONT] [FONT=Arial][COLOR=black] Oczywiście o normalności nie ma mowy, gdy w spłowiałych trawach kryją się podstępne, spłowiałe kuropatwy. Te podstępne, złośliwe gadziny, tłumiąc sardoniczny chichot, czają się, dopóki naiwny, pełen ufności podróżny nie zbliży się do ich miejsc parkingowych. Wyczekawszy do ostatniej chwili, zrywają się do lotu z obelżywym klekotem. Ale bynajmniej nie równocześnie. Ledwie zdołasz złapać głębszy oddech po pierwszej traumie, spod nóg wyskakuje ci kolejna gadzina. [/COLOR][/FONT] [FONT=Arial][COLOR=black] Po trzecim takim doświadczeniu, słaniając się na nogach, wrzasnęłam:[/COLOR][/FONT] [FONT=Arial][COLOR=black] -Do nierządnicy nędzy, spier...ć wszystkie równocześnie!!! [/COLOR][/FONT] [FONT=Arial][COLOR=black] Kaja była już w stanie lekkiej histerii i rechotała bez przerwy. Każde moje potknięcie i zapętlenie się w linkę Gareta tylko ją pobudzało. [/COLOR][/FONT] [FONT=Arial][COLOR=black] Cóż, niewiele miałam do powiedzenia na swoją obronę. Pokicaliśmy, chrumkając jak dziki, każde na inny temat, z powrotem. [/COLOR][/FONT] Quote
Marmir Posted November 22, 2008 Posted November 22, 2008 Joanno żyjesz ?to napisz jak kolejne lekcje jazdy ?jak uszko Garecika wyleczone?czy ta maść pomogła?pozdrawiam i czekam na wieści Quote
joannasz Posted November 23, 2008 Posted November 23, 2008 Kochana, maści jeszcze nie mam, bo Artur się szlaja po Indiach. [FONT=Arial]21.11.2008 pt.[/FONT] [FONT=Arial]SEZON POLOWAŃ[/FONT] [FONT=Arial]W domu, pomimo codziennego przepalania, zrobiło się naprawdę chłodno. Miałam uruchomić piec dopiero w grudniu, jak w ubiegłym roku, ale pozostawiłam decyzję Irenie. Ja spędzam siedem godzin w przegrzanym pomieszczeniu, gdzie kombinuję, jak wywołać przeciąg, żeby się nie sfajczyć, za to ona siedzi w swoim pokoju na okrągło i to najczęściej bez ruchu. [/FONT] [FONT=Arial]-To jak, mamo, zapalamy?[/FONT] [FONT=Arial]-Eeee...ja nie wiem...[/FONT] [FONT=Arial]-Zdecyduj; jest ci zimno? Ostatecznie to ty spędzasz cały dzień w domu. [/FONT] [FONT=Arial]-Jest zimno, ale może jakoś wytrzymam? Najwyżej się owinę jakimś kocem – odparła drżącym głosem, zarezerwowanym do sugerowania cierpienia znoszonego z pokorą. [/FONT] [FONT=Arial]Odczytałam sygnał właściwie i poinformowałam Kaję, że gdy nastawię obiad, idziemy czyścić piec. Sama myśl o tym, że znowu będę musiała wpychać rękę aż po szyję w zamontowany w niewłaściwym miejscu wycior kominowy, żeby chochelką wybrać sadze, przyprawiła mnie o irytację. W dodatku ostre krawędzie betonu zdrapią mi ramię do krwi, a i tak będę miała poczucie, że nie wyczyściłam wszystkiego należycie. [/FONT] [FONT=Arial]Na domiar złego Gacia, zwykle natrętna jak czyrak na tyłku, w obecności Kai robi się wręcz nie do zniesienia, więc nie tylko plątała się pod nogami, mrauczała na wszelkie sposoby, ale i kontrolowała wszystko, co brałam do ręki. Oczywiście Kaja gruchała czule i wpatrywała się w nią rozanielonym wzrokiem. Ale podobno to ja rozpieszczam zwierzęta.[/FONT] [FONT=Arial]-No, co masz dla kotka? Daj...[/FONT] [FONT=Arial]-Łap! – zamachnęłam się selerem. [/FONT] [FONT=Arial]Zamiast Gaci zareagował Garet. W ułamku sekundy przefrunął z ławy na fotel, mebel wraz z psem i Gacią na oparciu przechylił się niebezpiecznie, Gacia spadła, Kaja ocaliła resztę ładunku i wybuchnęła śmiechem, bo widok Gareta obezwładnionego pożądaniem czegoś jest nieodparcie zabawny. Stanął napięty i drżący jak wibrująca struna, uszy zjechały mu na tył głowy, a ogromne, rzewne oczy tknięte zbieżnym zezem zrobiły się małe i mysie. Widać było, że padnie, a nie odpuści, a jeśli odpuści, to padnie. [/FONT] [FONT=Arial]-To nie piłka, tylko seler, durniu![/FONT] [FONT=Arial]W odpowiedzi załkał krótko lecz rozpaczliwie i zatrząsł się spazmatycznie, więc wetknęłam selera w mordę, która natychmiast zatrzasnęła się zachłannie. Uszczęśliwiony, zeskoczył z fotela, zadarł ogon i rozkołysanym krokiem podążył na ławę, gdzie zabrał się za drobiazgowe badanie obiektu. Obrał go częściowo ze skóry, spróbował trochę, przemyślał sprawę, skubnął jeszcze odrobinę, upewnił się i zostawił. [/FONT] [FONT=Arial]Zanim dotarłyśmy do piwnicy, przejechała Iwona i pojechaliśmy wszyscy obejrzeć Pustynię Błędowską, zanim całkiem zarośnie. [/FONT] [FONT=Arial]Garet, który dawno nie jechał samochodem, kompletnie oszalał. Miotał się, jęczał, stękał, kląskał, parskał i pluł, dokładając wszelkich starań, żeby, nie zważając na liczbę ofiar, przedrzeć się na przednie siedzenie. Zarzuciłam ramię na oparcie siedzenia Iwony, żeby go przyhamować, a Kaja gorączkowo działała z tyłu. Przeklinałam, bo czułam, że staw barkowy mi się rozpada, a Garet nadal gorączkowo próbował się zhyperwentylować, w przerwach przepraszająco plując nam do uszu. [/FONT] [FONT=Arial]Na szczęście nie było daleko i wkrótce przy pomocy nawigatora oraz napotkanych po drodze osób dotarliśmy na miejsce. Niestety, za późno. Pustynia w większości zarosła... [/FONT] [FONT=Arial]Iwona, jak większość osób posługujących się od wielu lat samochodem, ma nawyk starannego ochraniania tych mięśni nóg, które nie służą do naciskania pedałów i usiłowała wjechać na naturalny punkt widokowy na skraju wysokiej skarpy, ale zaprotestowałam dzikim wrzaskiem. Ofuknęły mnie obie z Kają, że przesadzam. Rozzłościłam się, że mam lęk wysokości i nawarczałam na nie, że skoro tak szanujemy wzajemnie swoje fobie, to przy najbliższej okazji obrzucę je pająkami i będę mówić, że przesadzają... Skrzyżowałyśmy paskudne spojrzenia, ale lodowate podmuchy wiatru ostudziły emocje. Garet znalazł się na zewnątrz, zanim zdążyłam odchylić oparcie siedzenia. Tyle cudownych zapachów! Najbliższa okolica w promieniu kilometra była szczelnie zasłana grubą warstwą śmieci i butelek. Najwyraźniej wycieczkowicze usiłowali jakoś wyrównać rzewny nastrój ogarniający ich na widok zanikającej pustyni. [/FONT] [FONT=Arial]Przez las zeszliśmy na dół, Garet zapluty z podniecenia. Zrobiło się zaciszniej i bardziej czysto, za to zaczęło się błoto z odciśniętymi kołami quadów, których para z rykiem minęła nas chwilę wcześniej. Pod skarpą, wśród sosen, stała tablica: „Teren na sprzedaż”. No proszę, gdyby ktoś się uparł, może zamieszkać w sercu pustyni, a ciszę będą zakłócać mu tylko pijani imprezowicze napawający się podwójnie, przez podwójne widzenie, pięknem natury oraz współczesne, dwuśladowe anioły piekieł. [/FONT] [FONT=Arial]Na górę wróciliśmy po okrutnie stromym zboczu, które Kaja z Garetem pokonali swobodnym krokiem, Iwona z zadyszką, a ja niemal na czworakach, charcząc i rzężąc. [/FONT] [FONT=Arial]Czyszczenie pieca okazało się przy tym miłą rozrywką. Kochane urządzenie ruszyło, Kaja wyjechała, bo, jak się zdaje, ostatni rok studiów spędza głównie na rozrywkach, a ja zaczęłam się martwić, ponieważ okazało się, że woda w bojlerze się nie nagrzewa. Sprawa może być poważna, bowiem leżące w niewłaściwym miejscu przy rurze przewody nadtopiły się. To znaczy stopiła się izolacja na przewodzie od konsoli sterującej i od pompy. Kaja zakleiła je taśmą izolacyjną i wydawało się, że wszystko jest w porządku, ale może ten od pompy trzeba wymienić...[/FONT] [FONT=Arial]W niedzielę moje myśli zdominowała druga lekcja jazdy, czyli kolejna życiowa porażka. [/FONT] [FONT=Arial]Mój instruktor wyglądał jak po remoncie generalnym. Ostrzygł się, a dwucentymetrowe, połamane szpony znikły. O Boże... czyżby szykował się na śmierć? ...[/FONT] [FONT=Arial]-Słuchaj – zaczęłam stanowczo. – Ja cię bardzo przepraszam, ale za cholerę nie ruszę się dziś z tego placu, nawet gdybyś mnie zabił. Będę się po nim kręcić aż do zawrotów głowy, dopóki nie zacznę wyczuwać skrętów kierownicy. Każdy reaguje inaczej, ja nigdy nie nauczę się tego na ulicy, bo gdy wpadam w panikę, przestaję widzieć, słyszeć i oddychać. [/FONT] [FONT=Arial]Rzeczywiście, przez pół godziny jeździliśmy po placu. Zawracałam, cofałam, zataczałam koła, aż mi się to samej znudziło. Czasami nawet udawało mi się wyłączyć kierunkowskaz, zanim zrobił to automat. Inna sprawa, że raz udało mi się też wyłączyć światła mijania i w ogóle tego nie zauważyłam, jako że nawet w warunkach stosunkowo bezstresowych wciąż brakowało mi co najmniej dwóch par oczu, jednej ręki i jednej nogi do pedałów oraz kolejnej, którą mogłabym się zaprzeć o podłogę. Kolan natomiast miałam za dużo i w dodatku zdecydowanie wadliwych, bo nieprzezroczystych. Nie protestowałam specjalnie, kiedy wyjechaliśmy, żeby okrążyć plac dworca. Po kilku okrążeniach zaczęliśmy jeździć po większym kole, częściowo ulicą wśród składów budowlanych, częściowo główną. Za każdym razem w tym samym miejscu na wzniesieniu gasł mi silnik. [/FONT] [FONT=Arial]-Musisz przyzwyczaić się do większej prędkości. Żeby nie stwarzać zagrożenia na drodze... Dodaj gazu![/FONT] [FONT=Arial]Pospiesznie rzuciłam okiem na prędkościomierz. Osiem na godzinę wydało mi się całkowicie wystarczające, ale widząc, że mój anioł bębni palcami w kolano, zaszalałam i zwiększyłam do dziesięciu. A, niech ma. Zagrożenie... niby jakie? Zagrożenie stwarzają ci, którzy jeżdżą jak wariaci! A zresztą, i tak już prawie zdecydowałam się zrezygnować. [/FONT] [FONT=Arial]-Ależ nie myśl nawet o tym, niedługo będziesz się z tego śmiała! Dobrze ci idzie, to dopiero druga lekcja. [/FONT] [FONT=Arial]-Żartujesz chyba! Brakuje mi koordynacji, nic nie robię dobrze i w ogóle nie panuję nad samochodem![/FONT] [FONT=Arial]-Przynajmniej nie zataczasz się na drodze, mam kursantkę, która po siódmej lekcji nadal szarpie kierownicą jak szalona. [/FONT] [FONT=Arial]-Hm... jeszcze tydzień temu robiłam to samo... [/FONT] [FONT=Arial]Rozstaliśmy się w stanie ostrożnego zadowolenia z siebie umawiając się na kolejną niedzielę. [/FONT] [FONT=Arial]Garet te pięć minut, które dzieliło moje wyjście od powrotu Ireny z kościoła, wykorzystał bardzo pracowicie. Moje skarpetki i koszulę znalazłam w ogródku. W kuchni pod stołem walała się rozgryziona torebka z ryżem, którą wydobył z zamkniętego kredensu. Bojler nadal nie działał. Zeszłam do piwnicy i zapatrzyłam się w ukochany piec. Wyszło mi na to, że winna jest niepracująca pompa. Nic, tylko ten przewód. [/FONT] [FONT=Arial]Zadzwoniłam do Leszka. Na delegacji, być może przyjedzie dopiero na święta. Zadzwoniłam do Roberta, ostatecznie nadzorował montaż i tyle się w tym domu uśmiał, że aż zaprzyjaźniliśmy się. Nie odbierał. Wreszcie zadzwoniłam do Pawła, sąsiada, który ma firmę wod-kan, a z którym się zaprzyjaźniłam, gdy w przed dwoma laty, w czasie najgorszych mrozów, pękł mi stary piec. Na delegacji! Wraca za dwa tygodnie. Potwierdził moje podejrzenie, że to może być wina którejś z pomp, niekoniecznie się spaliła, ale mógł podejść jakiś mały okruszek i zablokować skrzydła wiatraczka. Opisał mi budowę pompy i najwyraźniej przeceniając moje umiejętności, zaczął instruować, jak ją oczyścić. Drobiazg. Wystarczy odkręcić rurę i przedmuchać albo wykałaczką oczyścić wiatraczek. Podziękowałam z wdzięcznością i rozłączyłam się. [/FONT] [FONT=Arial]-Widzisz, stary? Wystarczy odkręcić rurę – oznajmiłam optymistycznie Garetowi, który zakończył inspekcję piwnic i wpatrywał się we mnie promiennym wzrokiem. Pomachał ogonem i uśmiechnął się. [/FONT] [FONT=Arial]Schowałam komórkę do kieszeni dresu i przyjrzałam się podejrzanej pompie. Przewód raczej nie, bo kontrolka świeciła normalnie, ale na wszelki wypadek poruszyłam przewodem. Potem włączyłam jej drugi bieg w nadziei, że jeśli ten paproch nie jest duży, to wypadnie sam... ruszyła z przyjaznym pomrukiem! Dzięki Bogu! Po dziesięciu minutach, które wykorzystaliśmy z Garetem na rzucanie piłeczki w ogródku, w kranach była już ciepła woda. Hurra! Co za szczęście, że zanim bez śladu przepadła, i tak beznadziejna, instrukcja budowy i działania pieca, zdołałam ją przestudiować, a poza tym prześladowałam pytaniami fachowców, bo po prostu lubię wiedzieć, jak działa coś, z czym mam do czynienia. Obojętne, czy jest to komputer, ksero, drukarka, organizm, piec czy inne urządzenie. Nie do przyjęcia jest dla mnie sytuacja, że przyciskam guziczek w przekonaniu, że reszta jest działaniem małych, niewidocznych, złośliwych ludzików albo magii. [/FONT] [FONT=Arial]Nastawiłam piec poniżej minimalnej temperatury, ale w domu jest komfortowo. Stałe osiemnaście stopni to aż za dużo. Zakręciłam nawet kaloryfer w kuchni, ku żalowi Perły, która leżąc na ławie z rozkoszą się na nim przypiekała. Drzwi do kotłowni obiłam styropianem, choć to i tak najcieplejsze pomieszczenie w domu. [/FONT] [FONT=Arial]Popołudniami, gdy już nie musiałam co chwilę latać do piwnicy, przybyło mi trochę czasu, który wykorzystałam na zaległe sprzątanie oraz wylewanie reszty wody z basenu. Garet w tym czasie brykał po ogródku. Z wyszczerzoną zieloną piłeczką, którą wydobyłam z basenu, przez chwilę tknięta okropnym podejrzeniem, że utopił się tam jakiś kot, bo pies stał na brzegu zwieszony dramatycznie do środka. Przesadziłam gruszę i laur w bardziej sensowne miejsca i wykopałam suchą czereśnię. [/FONT] [FONT=Arial]Z właściwego właścicielom psów, szczególnie tych cierpiących na zaburzenia trawienia, przyzwyczajenia, oglądałam każdą kupkę, którą zdołałam namierzyć w trakcie produkcji. Raz coś mnie zdekoncentrowało... [/FONT] [FONT=Arial]-No, stary, całkiem niezła konsystencja – oznajmiłam z przygnębieniem, wpatrując się w bok swojego buta. [/FONT] [FONT=Arial]Kiedy posypał pierwszy śnieg, znalazłam w Internecie przepisy na masę solną i postanowiłam przećwiczyć lepienie aniołków. Z niezrozumiałych dla mnie przyczyn (pewnie to wrodzona skłonność do utrudniania sobie życia) zastosowałam taki z solą gruboziarnistą. Mam nadzieję, że to była pomyłka w druku, a nie złośliwość autorki. Zanosiło się na to, że resztę życia spędzę na wyrabianiu ciasta, a sól i tak się nie rozpuści. I nie rozpuściła się. Przynajmniej nie od razu. Ćwiczyłam na dostępnym mi materiale, aniołki ułożyłam na deseczkach na kaloryferze u Ireny. Tam Garet nie był w stanie wcisnąć się za maszynę do szycia, a swoje mysie, pełne pożądania oczy mógł sobie wsadzić gdzieś. [/FONT] [FONT=Arial]Następnego dnia kupiłam sól drobnoziarnistą, ale i tak masa odbiegała od moich oczekiwań i wyobrażeń. Kolejna partia aniołków była już bardziej fantazyjna. Kaja przyjechała wczoraj akurat w momencie, gdy postanowiłam pomalować te pierwsze. Okazało się, że częściowo jakby się rozpłynęły (pewnie z powodu grubych ziaren soli), z przodu wyschły, a plecy miały nadal mokre. Ale i tak chciałam przynajmniej poćwiczyć. Przy okazji stwierdziłam, że dawno nieużywane, źle zakonserwowane pędzle zamieniły się w twarde, rosochate miotły. Kilkaset złotych w plecy. [/FONT] [FONT=Arial]Garet z mysią miną wpatrywał się w rozłożone na stole anioły. A figę! Udało nam się kilkakrotnie ocalić im życie, choć w gruncie rzeczy może nie było warto... [/FONT] [FONT=Arial]Zaczęłam od tego ze złamanym skrzydłem. O, kurde. Wyszedł transwestyta. Następny miał akromegalię. Kolejny, jak orzekła Kaja, wyglądał, jakby nie żył. Pozostałe trzy nawet nieźle, ale odbiegały rażąco od moich wyobrażeń. Przynajmniej rozpracowałam technikę malowania. Spryskałam je lakierem i w tym momencie straciły dla Gareta całą atrakcyjność, więc spokojnie zostawiłam je na stole. Z przygnębieniem zabrałam się za przepisy ruchu drogowego, jeden z czterech podręczników dobrego kierowcy (cha, cha!). Za cholerę mi to nie wchodzi do głowy, głównie z powodu drętwego opracowania przez, bez wątpienia, fachowca, który daru słowa nie posiadł w najmniejszym stopniu, za to dar komplikowania najprostszych informacji w stopniu perfekcyjnym. Wreszcie, znękana, oznajmiłam, że idę do łóżka, ale zatrzymał mnie doktor Haus, chyba jedyny serial, który mogę oglądać z przyjemnością. Oczywiście pod warunkiem, że Kaja włączy telewizor, którego sama nie używam. [/FONT] [FONT=Arial]W połowie filmu postawiłam trafną diagnozę, co sprawiło mi dużą satysfakcję i wzbudziło niegasnący żal, że z medycyną rozwiodło mnie nieodwołalnie i idiotycznie prosektorium. Socjologia medycyny to nie to samo. A byłabym takim dobrym diagnostą! No, może w następnym wcieleniu uda mi się pokonać te absurdalne, atawistyczne lęki. [/FONT] [FONT=Arial]Kiedy definitywnie oznajmiłam, że idę spać, z łazienki wywabiły mnie pełne emocji okrzyki Kai. Pełna złych przeczuć rozejrzałam się po kuchni, gdzie rozgrywała się niezrozumiała dla mnie akcja, w której, jak zauważyłam, przeszkodą były wszystkie koty i pies, a Kaja goniła jak potłuczona z garnkiem do ziemniaków w ręce. [/FONT] [FONT=Arial]Okazało się, że Marchew przyniosła mysz. Żywą. Na tyle żywą, że ukryła się w niedostępnym schowku za rurami od kaloryfera, z boku kredensu, gdzie zwykle stoi zapasowy taboret. [/FONT] [FONT=Arial]Taboret powędrował za stół, Kaja zakotwiczyła na ławie obok Perły i obie wpatrywały się z napięciem w rury. Obok rur leżał garnek, na ławie zmiotka. Prawdopodobnie Kaja miała nadzieję, że mysz uprzejmie wejdzie do garnka albo przynajmniej stanie na jego brzegu i pozwoli się tam zagonić zmiotką. Gacia latała wokół i wyła, Garet latał za Gacią w stanie najwyższej histerii, sapiąc, świszcząc i jęcząc. Full obłęd. [/FONT] [FONT=Arial]Powlokłam się do łóżka i zagłębiłam w wyprzedzaniu opisanym starannie w taki sposób, żeby nikt o IQ powyżej 100 nie mógł go zrozumieć. Ja nie mogłam. Doszłam do wniosku, że muszę to sensownie posegregować, przepisać i dopiero, błyskawicznie, przyswoję. Hm, może powinnam napisać naprawdę prosty poradnik dla kandydatów na kierowców?[/FONT] [FONT=Arial]Z kuchni emanowała atmosfera aż gęsta od emocji. Dobiegało mnie stamtąd, pomijając odgłosy wydawane przez nasze zwierzęta, jakieś syczenie, dźwięk suszarki do włosów (?!), stukanie i szuranie. [/FONT] [FONT=Arial]Wreszcie Kaja dała za wygraną, za to Gacia nie. Gruchała, jęczała i kląskała głębokim, gardłowym głosem, jakby te dźwięki godowe miały nakłonić mysz do wyjścia i uległego oddania się w jej pazury. A może miała nadzieję, że udręczona denerwującymi dźwiękami mysz zdecyduje się popełnić samobójstwo.[/FONT] [FONT=Arial]-Kaja! Zabierz ze sobą tę cholerną wariatkę, bo nie zasnę, dopóki jej nie zabiję! Gacię mam na myśli, a nie mysz! – sprecyzowałam. [/FONT] [FONT=Arial]Po chwili hałasów rozległ się szczęk klucza w zamku i zapadła błogosławiona cisza. Perła od dawna mruczała na mojej poduszce olawszy wszystkie myszy świata. [/FONT] [FONT=Arial]Jasne, co za atrakcja. Od schyłku lata myszy mamy dostatek. Ich truchła walają się wszędzie. W ogródku, w piwnicy, w domu i to po kilka naraz. Sezon polowania w pełni. [/FONT] [FONT=Arial]Rano za kredensem ze zdumieniem zauważyłam: przewrócony garnek, mój but upleciony z pasków miękkiej skóry wypełniony pszenicą i spryskiwacz podciśnieniowy. Oraz pobudzoną Gacię. Na ławie leżała zmiotka. [/FONT] [FONT=Arial]Później wyszło na jaw, że Kaja próbowała wypłoszyć z ukrycia mysz suszarką do włosów, spryskiwaczem (nie wiem w jakiej, być może odwrotnej, kolejności), a gdy to się nie powiodło, postawiła mój but z ziarnami, w nadziei, że tak jak kiedyś, inna, ta też wlezie do niego i da się wynieść (dzięki, nic o tym nie wiedziałam, za to znalazłam but przed domem zniszczony przez deszcz i wina spadła na Gareta). [/FONT] [FONT=Arial]Zostawiłam ten rozpierdul, ale już byłam wkurzona narastającym bałaganem. Dodatkowo byłam wkurzona kolejnym incydentem kilkunastodniowego opóźnienia doręczenia faktury za Internet. Nabuzowana poszłam na zakupy i do mojego ulubionego lekarza. [/FONT] Quote
joannasz Posted November 23, 2008 Posted November 23, 2008 [FONT=Arial]Po powrocie zastałam basen umyty i gotowy do zabezpieczenia przed zimą, więc nieco pary mi uszło, ale i tak zalegała mi ta faktura. [/FONT] [FONT=Arial] Zadzwoniłam do kierowniczki oddziału pocztowego i wyłuszczyłam swoje pretensje. Uprzejmie i asertywnie. Podobno faktury przejmuje od poczty i roznosi firma o nazwie z trzech pierwszych liter alfabetu. Kierowniczka obiecała do nich zadzwonić. Może jeszcze nie roznieśli wszystkich. Nie roznieśli?! To co, wyrobili normę kwartalną i dostanę swoją w marcu?![/FONT] [FONT=Arial] Zabezpieczyłyśmy basen folią, najmocniej, jak to było możliwe, zacisnęłyśmy linkę i jeszcze umocniłyśmy ją cegłami. I tak na pewno wszystko się zapadnie. Poinstruowałam słuchającego uważnie Gareta, że na folię NIE WOLNO wskakiwać. Liźnięciem w nos i w okulary dał mi sygnał, że pojął. [/FONT] [FONT=Arial] Kaja, zachwycona, zawołała mnie do kotłowni, gdzie Mała Szara Kocica owinęła się w bardzo niewygodnej pozycji wokół rur i zwisała stamtąd jak rękawiczka, gruchając i pojękując z zadowolenia. Kaja dotknęła rur i cofnęła rękę z syknięciem. No, to już wiemy, kto poprzesuwał kable. [/FONT] [FONT=Arial] -Super – warknęłam, patrząc nieprzyjaźnie na kocicę. –Mamy szansę przekonać się, jak pachnie fajczący się kot. [/FONT] [FONT=Arial] Sama już nie wiem, co lepsze – smażona kocica w sosie własnym czy jej obłąkany brat, Szkaradny Kocurek, pokryty szronem w cierpiętniczej pozie na progu drzwi balkonowych w pokoju Ireny. [/FONT] [FONT=Arial] Gdy brałam do ręki widelec, rozległ się dzwonek przy furtce. Wyrecytowawszy w myśli całą litanię obelżywych przymiotników powlokłam się za ujadającym Garetem do drzwi. Nie było nikogo, mignął mi tylko jakiś biały, oddalający się samochód. Coś mnie tknęło i zajrzałam do skrzynki. [/FONT] [FONT=Arial] O Boże!! Faktury! Moja, spóźniona o dwa tygodnie i Kai, spóźniona o trzy dni. [/FONT] [FONT=Arial] Uszczęśliwiona wróciłam do kuchni i poinformowałam Kaję o cudzie. Postanowiłam zadzwonić do kierowniczki poczty z podziękowaniem. Trzeba wzmacniać właściwe zachowania. Na szczęście jeszcze ją zastałam. Powiedziała, że przeprowadziła z paskudną firmą taką rozmowę, od której wciąż przewracają jej się wnętrzności. [/FONT] [FONT=Arial] Wciąż uśmiechnięta, w tym samym momencie, co równie wyszczerzona Kaja, skupiłam wzrok na Garecie. Nasz ukochany, myszeńka, dziubuś, warchlaczek, i inne takie, siedział grzecznie wyprostowany w fotelu i z gracją, powoli, delektował się moim obiadem. Brakowało mu tylko haftowanej serwetki na kolanach. [/FONT] [FONT=Arial] -Kurde!! Jak cię walnę!!! – zamachnęłam się. [/FONT] [FONT=Arial] Uchylił się z wdziękiem, zamrugał długimi rzęsami i z powrotem skupił się na talerzu. Kaja wybuchnęła śmiechem. Bardzo wychowawcze warunki. A podobno to głównie ja go rozpieściłam. W chwilę później mały wrzód kończył posiłek, a ja dzieliłam się następnym z kocurem, który pojawił się jakby miał włączony nawigator. Cóż, uwielbia moją kuchnię... [/FONT] [FONT=Arial] Po południu poddałam się i odsunęłam kredens. I tak kiedyś słyszałam, że coś za niego wpadło. Zanim skończyłam, Garet rzucił się w szparę i wygrzebał stamtąd wędzone świńskie ucho. Ponieważ był już przeżarty, a nie mógł takiego przysmaku zostawić myszy, popędził do pokoju i za chwilę dobiegło mnie stamtąd gorączkowe grzebanie. Gdzieś zakopał. Kanapa, fotel albo moje łóżko. Z naciskiem na to ostatnie.[/FONT] [FONT=Arial] Kiedy pognał do ogródka, żeby spacyfikować walczące koty, znalazłam ucho zagrzebane starannie w moim łóżku. Zaniosłam je do spiżarni. [/FONT] [FONT=Arial] Sprawa wyszła na jaw, gdy z zakupów wróciła Kaja. Garet, po powitalnym szale, tradycyjnie gorączkowo poszukiwał czegoś, co mógłby wziąć do mordki. Popędził prosto do łóżka. Grzebanie, niedowierzające sapanie i pełne frustracji chrząkanie obrazowało jego stan emocjonalny. [/FONT] [FONT=Arial] Kurde! Było i nie ma! Ktoś ukradł![/FONT] [FONT=Arial] Z wyrazem głębokiego zawodu i poczucia krzywdy na ślicznej buzi wrócił do kuchni. [/FONT] [FONT=Arial] -Widzisz, co zrobiłaś? – skarciła mnie Kaja. –Nie martw się, myszunia kochana, po czyszczeniu uszek dostaniesz. [/FONT] [FONT=Arial] Garet markotnie pomachał ogonkiem. Nikomu już nie można wierzyć. Chowasz sobie coś w swojej własnej jadalni i to znika. Poczułam się jak ostatnia łajza. [/FONT] [FONT=Arial] Na szczęście czyszczenie uszek odbyło się zaraz. [/FONT] [FONT=Arial] Niedługo później Gacia runęła za odsunięty kredens i wyskoczyła grając czymś w kiwanego. Tym czymś była mysz. Malutka, ale najwidoczniej bystra. [/FONT] [FONT=Arial] -Kaja! Twoja kocica złapała mysz! – zawołałam. [/FONT] [FONT=Arial] Niestety, najprędzej zareagował Garet. Pokonał odległość pokój-kuchnia szybciej, niż wydany przeze mnie dźwięk. Mysz i Gacia rozprysły się w przeciwnych kierunkach. Mysz prawdopodobnie do mojego pokoju. Jest dobrze. Kaja zauważyła pogodnie, że przynajmniej możemy przysunąć kredens. Na co odparłam nieco zjadliwie, że dopiero wtedy, gdy wyjmie zza niego akcesoria w postaci spryskiwacza, mojego buta z pszenicą i garnka. [/FONT] [FONT=Arial] W łóżku znalazłam nadgryzionego aniołka. I to z tych ładniejszych, z drugiej partii. Rozzłościłam się, bo wszystkie leżały pod kaloryferem, za fotelem, na którym siedziała zagapiona w telewizor Kaja. [/FONT] [FONT=Arial] -Przecież on ci go praktycznie spod tyłka wyjął i nie zauważyłaś?![/FONT] [FONT=Arial] Obraziła się, że przecież odebrała mu przed chwilą transwestytę, lekko tylko naruszonego. Akurat tego to mogła sobie darować. [/FONT] [FONT=Arial] [/FONT] [FONT=Arial]23.11.2008 niedziela[/FONT] [FONT=Arial] [/FONT] [FONT=Arial]POLOWANIA CIĄG DALSZY[/FONT] [FONT=Arial] [/FONT] [FONT=Arial] Przespałam głębokim snem trzy godziny, do wpół do trzeciej i los zdecydował, że wystarczy. Ostatecznie sobota to jeden z niewielu dni w tygodniu, gdy mam szansę wypocząć, ale przecież nie można mnie rozpieszczać. [/FONT] [FONT=Arial] Obudził mnie wizg pazurów po podłodze i łoskot. Brzmiało to tak, jakby Garet oszalał i rozdzielił się na dwie części poruszające się niezależnie od siebie, zgodne jednak co do tego, że należy zabić się o meble, rozrzucając uprzednio jak najwięcej rzeczy. [/FONT] [FONT=Arial] Chwilę trwało, zanim zrozumiałam, że to co najmniej dwie kocice polujące w moim pokoju na mysz. Westchnęłam ciężko i obróciłam się na drugi, mniej zdrętwiały bok. Wśród trwających wciąż hałasów rozróżniłam trzeszczenie telewizora (przecież chyba na telewizor nie wylazła? Chociaż kto wie, jedna z zeszłorocznej hodowli Gaci z upodobaniem wyłaziła na ścianę i sprawdzała czas na zegarze), stuk spadających z półek książek, chrobot korali w rzeźbionym, dębowym koszu i grzechot... grzechot aniołków suszących się na tacy pod kaloryferem. A potem grzebanie. Wyobraziłam sobie, że któraś z włochatych wariatek pomyliła blachę z kuwetą... No, bez przesady! Diabelskie pomioty![/FONT] [FONT=Arial] Zapaliłam gwałtownie lampkę i zwiesiłam się z łóżka. [/FONT] [FONT=Arial] -Won stąd!!! – wrzasnęłam.[/FONT] [FONT=Arial] Spod fotela wychynęła dzika morda jakiegoś kota. W półmroku wyglądał na czarnego, białe poduszki na wąsy miał nastroszone i wpatrywał się we mnie wściekłym wzrokiem. [/FONT] [FONT=Arial] -Jezu, co to jest? – wymamrotałam zaskoczona, macając w poszukiwaniu okularów. Mój skorygowany wzrok z trudem, głównie po braku jednego oka, rozpoznał Perłę. W niczym jednak nie przypominała przytulnej maskotki o słodkiej buzi. Dr Jekyll i mr Hyde. A raczej miss Hyde. [/FONT] [FONT=Arial] -Wynocha od aniołków! – zdenerwowałam się.[/FONT] [FONT=Arial] Dzika morda znikła. W pobliżu wojowniczo zagrzechotała Gacia. Wylazła z łóżka i powlokłam się do łazienki, uważając, żeby nie wleźć na mysz i nie zderzyć się z żadnym polującym kotem. [/FONT] [FONT=Arial] Potem było już tylko gorzej. Z pokoju Kai, zwabiony zachęcającymi odgłosami rozkręcającej się imprezy, przytruchtał Garet. O dwie godziny wcześniej niż zwykle. Zazwyczaj zaczyna mnie prześladować dopiero około piątej, nawiązując werbalny kontakt ze zjawami w ogródku, wyśledzonymi z parapetu. [/FONT] [FONT=Arial] Aktywność przedświtu odsypia dopiero wtedy, kiedy już na drżących, zaplatających się nogach zwlokę się z łóżka. [/FONT] [FONT=Arial] Udzieliła mu się radośnie histeria kocic. Wkrótce po pokoju grasowały trzy obłąkane bydlaki ryjąc pazurami po panelach i po moich znękanych, rozprzęgniętych półkulach, na których, czułam wyraźnie, następował błyskawicznie ubytek istoty szarej. Złorzeczyłam w wymyślny sposób oscylując pomiędzy furią i rozpaczą. [/FONT] [FONT=Arial] Wreszcie Garet zaniechał pogoni za widmem i uplasował się na parapecie. W ogródku musiał odbywać się jakiś doroczny sabat zjaw, bo co chwilę zaczynał skrzekliwie lamentować. Udało mu się pokonać nawet barierę niedosłuchu Ireny, bo około szóstej wrzasnęła ochrypłym od snu głosem:[/FONT] [FONT=Arial] -Zamknij się wreszcie, ty głupku!!![/FONT] [FONT=Arial] O siódmej poddałam się i wytoczyłam z łóżka. Wypuściłam Gareta do ogródka i obserwowałam, jak z entuzjazmem bryka po śniegu, w międzyczasie odczytując najnowsze wiadomości pod każdym krzakiem. Wreszcie zrobił kupę w malinach, co napełniło go taką radością, że ruszył zygzakowatym galopem przez ogród. Potężna kita powiewała triumfalnie, uszka podskakiwały, pierzasta, biała pierś majtała się na boki, a srebrzystobeżowe big milki i delfinki miękko brykały jak u rozochoconego źrebaka. Można go było schrupać, taki cudny. Fala miłości niemal pozbawiła mnie tchu. Na koniec popędził pomiędzy sosny i oszczekał ulicę, potem głębokim barytonem wypowiedział się pod oknem. Wrócił przez piwnicę, niemal wyrywając z zawiasów drzwi na korytarz i przytruchtał do pokoju zimny, ośnieżony i roześmiany od ucha do ucha. Natychmiast dał mu buzi, załkał z rozczulenia i popędził na górę, żeby przynieść drugi pantofel Kai, o którym poprzednio zapomniał. [/FONT] [FONT=Arial] Pogimnastykowałam się z psem na każdej aktywnej części ciała i poszłam się wykąpać. Kocice przeniosły się do kuchni i zaparkowały przy szafce pod zlewozmywakiem. [/FONT] [FONT=Arial] Wróciłam do gimnastyki nie tylko dlatego, że już z trudem się poruszam, ale również dlatego, że według obecnych wytycznych można cofać tylko śledząc sytuację z tyłu przez tylną szybę. I nikogo nie obchodzi, że robię prawo jazdy głównie ze środków PFRON tylko dlatego, że jestem niepełnosprawna ruchowo, co w moim przypadku obejmuje oprócz kończyn dolnych również kręgosłup. Jeśli zwinę się w korkociąg na tylną szybę patrzę dokładnie przez szparę pomiędzy okularami a skronią, czyli nie widzę nic, bo przy skojarzonej wadzie wzroku sfery i cylindry dają -6 dioptrii, a w dodatku przed oczyma latają mi mroczki, co jest, nie wgłębiając się w szczegóły, skutkiem uszkodzenia kręgosłupa szyjnego. Jest to problem, który muszę rozwiązać, choć jeszcze nie wiem, w jaki sposób. [/FONT] [FONT=Arial] Wymęczona, z oczami jak dół flagi narodowej, wkurzona widokiem trwających twardo od dwóch dni za kredensem garnka, spryskiwacza i mojego buta, usiłowałam zjeść śniadanie podczas, gdy Irena zaanektowała całą kuchnię na przygotowanie pierogów. Postanowiła wypróbować świeżo zdobyty przepis na pierogi z białym serem, cebulą i kapustą włoską i jak zwykle zabrała się do tego o pięć godzin za wcześnie, zestresowana, jakby chodziło o przygotowanie wyrafinowanego przyjęcia na cześć rodziny królewskiej. [/FONT] [FONT=Arial] Po wnikliwej obserwacji i głębokich przemyśleniach staram się jej nie wyręczać w czynnościach, z którymi bez trudu może sobie poradzić, bo zauważyłam, że ma tendencje do uporczywej inercji i chętnie zaprzestałaby wszelkiej działalności popadając w bezruch, aż w końcu musiałabym ją przenosić, z wszystkimi kończynami zesztywniałymi pod kątem prostym, z krzesła na łóżko. Wyraźnie potrzeba jej stymulacji. [/FONT] [FONT=Arial] Irena zajęła już kuchenkę, szafkę i osiemdziesiąt procent stołu, a teraz zerkała na mnie nieprzychylnie zamierzając zagospodarować resztę. To prawda, że kuchnię mamy niedużą, około szesnastu metrów kwadratowych, ale w blokach są jeszcze mniejsze. W gruncie rzeczy niewiele większe od szafy na ubrania... I jakimś cudem, nie wiem, jakim, ludzie sobie radzą. [/FONT] [FONT=Arial] Żułam chleb patrząc, jak Irena rozkłada stolnicę. To oczywiste, że ciasta robić nie będzie, jak dla niej trochę za ciężko. Zerknęłam na Kaję, która użalała się nad gruchającą Gacią z powodu ciężkiej, pracowicie spędzonej nocy. Zerknęłam jeszcze raz, już paskudnym wzrokiem. Nic. Moje dziecko jest dobre, ale ma naturę ojca, trzeba jej wyraźnie powiedzieć, czego się od niej oczekuje. Nadmie się w najbardziej możliwy z wkurzających sposobów, a potem zrobi. Na spontaniczne reakcje i domyślanie się nie ma co liczyć. [/FONT] [FONT=Arial] -Zarób ciasto! – wysyczałam półgębkiem. Zareagowała błyskawicznie.[/FONT] [FONT=Arial] -Daj, babciu, ja zarobię![/FONT] [FONT=Arial] -O, to dobrze, ja nie miałabym siły! – ucieszyła się Irena. [/FONT] [FONT=Arial] Znowu Kaja wali punkty. Ha! Zazdrosna o własną córkę! Patologia ciągnąca się przez pokolenia. Nic na to nie poradzę, ale szlag mnie trafia, kiedy Irena użala się nad Kają, że musiała przejść jedną ulicę dalej. [/FONT] [FONT=Arial] -No i byłam jeszcze w tym banku na Kazimierza zapłacić fakturę za Internet. [/FONT] [FONT=Arial] -Ojej, tak daleko? A nie mogłaś zapłacić w tym punkcie po schodkach?[/FONT] [FONT=Arial] -O mój Boże! Aż dwieście metrów dalej! Biedne, niepełnosprawne maleństwo, takie przeciążone i haniebnie wykorzystane! – wymamrotałam do Gareta strzygącego uszkami na fotelu w kuchni. [/FONT] [FONT=Arial] I tak mniej więcej to wygląda. Ja mogłabym spływać krwawym potem, a moja matka najwyżej wywarczałaby, że brudzę podłogę. [/FONT] [FONT=Arial] Docisnęłam się do czajnika i zrobiłam sobie kawę. Właściwie umyłabym tę okropną podłogę w kuchni, co miałam zamiar zrobić już poprzedniego dnia, ale coraz bardziej jeżyłam się na widok garnka, spryskiwacza i mojego buta za kredensem, które wyglądały, jakby już na stałe wkomponowały się w wystrój wnętrza. No i posegregowanych śmieci, wysypujących się z szafki pod zlewozmywakiem. Wzięłam kilka głębokich wdechów, żeby zlikwidować szum w uszach. Kaja walczyła z ciastem. [/FONT] [FONT=Arial] -Chyba wyszło mi za twarde. Nie da się rozwałkować. Co zrobić?[/FONT] [FONT=Arial] -Dodaj wody, poszukaj miejsca z najbliższymi robotami drogowymi, to ci rozwałkują – doradziłam. [/FONT] [FONT=Arial] -Wciąż twarde.[/FONT] [FONT=Arial] -Sprzedaj alpinistom, ukręcą sobie z tego liny....[/FONT] [FONT=Arial] Kaja dolała więcej wody. [/FONT] [FONT=Arial] -Znakomicie – pochwaliłam. –Teraz wszystko się do tego przylepi. Ciamka jak wielki ślimak po kąpieli. [/FONT] [FONT=Arial] Udało mi się wreszcie wyegzekwować usunięcie pułapki na myszy, umyłam podłogę i trochę mi odpuściło. Polowanie na mysz przeniosło się do spiżarni, więc noc, do piątej rano, kiedy pojawił się Garet z pantoflem Kai w pysku, miałam stosunkowo spokojną. [/FONT] [FONT=Arial] Pogimnastykowałam się, wykąpałam, odwaliłam przy pomocy Kai drobne roboty krawieckie przy skórzanej kurtce (za krótkie rękawy; Kaja stwierdziła, że wypowiedziała się już na ten temat – czyli że mam ręce jak szympans) i poszłam na trzecią lekcję jazdy. [/FONT] [FONT=Arial] Nawet pogoda sprzysięgła się przeciwko mnie. Zwały śniegu, lodowaty wiatr i wciąż sypało. [/FONT] [FONT=Arial] Anieli byli w fatalnym nastroju, czego nie omieszkałam się zauważyć. [/FONT] [FONT=Arial] -Ależ skąd – zaprotestował, bębniąc palcami w kolano. [/FONT] [FONT=Arial] Zanim wsiadłam, z samochodu wysiadł nastoletni kursant, wyrośnięty, jak to współczesna młodzież. Ja też jestem wyrośnięta, cokolwiek nietypowo, jak na młodzież sprzed trzydziestu lat. Zawahałam się przed przesunięciem fotela. [/FONT] [FONT=Arial] -Jak myślisz? – zagadnęłam wkurzonego anioła. [/FONT] [FONT=Arial] -No zostaw, przecież nie będziesz stale leżeć na kierownicy, bo nie masz żadnej możliwości ruchu. [/FONT] [FONT=Arial] Zostawiłam. I pokornie poddałam się instrukcjom, które dziś mijały pod hasłem: „WIĘCEJ GAZU!!!”. [/FONT] [FONT=Arial] Matko święta, z dziesięciu na godzinę sprzed tygodnia przeszłam do sześćdziesięciu. Na ośnieżonych drogach. Wciąż nie mogę załapać celownika, czyli punktu, na którym mam się skupić, żeby nie jechać zbyt blisko środka albo zbyt blisko prawej krawędzi. Pomocy!!! Na co patrzeć?! [/FONT] [FONT=Arial] Wykombinowałam sobie, że po zakończeniu jazdy usytuuję sobie lewe koło na odpowiedniej części lewej wycieraczki. Na co mój anioł wywarczał, że wtedy będę się gapić tylko na lewą wycieraczkę. Powinnam to załapać na wyczucie. Może i racja. [/FONT] [FONT=Arial] Objechaliśmy (więcej gazu!) okoliczne miejscowości. Wpadałam w panikę tylko na skrzyżowaniach. A już do rozpaczy doprowadzało mnie, kiedy na środku skrzyżowania, na łuku, anioł żądał ode mnie zmiany biegu. A kurde, w życiu! Mam o jedną rękę i jedną nogę za mało. Matka Natura co prawda jest suką, ale nawet ona nie przeznaczyła człowieka do tak samobójczych zadań. Jak wjeżdżając na ruchliwą trasę, pośrodku łuku w lewo, można śledzić pas, na którym auto powinno się znaleźć, puścić jedną ręką kierownicę, wcisnąć sprzęgło, wrzucić bieg i jeszcze dodać gazu, utrzymując właściwy tor ruchu? Fizycznie i anatomicznie niemożliwe. [/FONT] [FONT=Arial] Dwa razy złapał za kierownicę. Raz na gołoledzi, a raz, gdy próbowałam wyprofilować niedoskonały kształt cinquecento zaparkowanego piracko na poboczu. Stał, więc potraktowałam go jak zwały śniegu. Nadal nie istnieją dla mnie lusterka i w sytuacjach stresowych jestem pewna, że pomylę gaz z hamulcem. [/FONT] [FONT=Arial] Chryste, pomocy!!![/FONT] [FONT=Arial] [/FONT] [FONT=Arial] [/FONT] [FONT=Arial] [/FONT] Quote
cyganka Posted November 24, 2008 Posted November 24, 2008 co te adhadowce maja w sobie???? Czasami jak sie przytulaja to miod na serce ale w porownaniu z numerami jakie wycinaja :diabloti: Z drugiej strony brak tych numerow.... zastanawiam sie jak zyja ludzie z psami takimi normalnymi. A noszenie kapci w pysiu to znak firmowy:loveu: Quote
mimiś Posted November 24, 2008 Posted November 24, 2008 [IMG]http://www.dogomania.pl/forum/images/smilies/klatsch.gif[/IMG][IMG]http://www.dogomania.pl/forum/images/smilies/klatsch.gif[/IMG]Joanno -jak zawsze: chapeau bas! Quote
joannasz Posted November 25, 2008 Posted November 25, 2008 :loveu:adhd-ki mają 1000% WIĘCEJ UROKU właśnie po to, żeby wyrównać szkody. Są zabójczo uwodzicielskie. A Garecik pantofle i buty nosi tylko okazjonalnie, jego znakiem firmowym jest piszcząca piłeczka tłamszona godzinami w cudnej mordzie. Niestety, szybko się zużywa. Koszt mniej więcej taki sam, jak poniewieranego mięsa. :-( Quote
Katcherine Posted December 4, 2008 Posted December 4, 2008 :evil_lol: a co tutaj tak cichutko? :-( zimno, mokro, wiewiorki kradna torebki orzeszkow :cool3: a tu nie ma nowych Garettowych opowiesci.... :shake: Normalnie dola mozna zlapac. Quote
joannasz Posted December 4, 2008 Posted December 4, 2008 :roll: Też mamy doły. [FONT=Arial]02.12.2008[/FONT] [FONT=Arial] [/FONT] [FONT=Arial]ALEŻ PANI STRASZNIE NERWOWA![/FONT] [FONT=Arial] [/FONT] [FONT=Arial] Ostatnio sny mi się spełniają. Niestety, nie wszystkie. Ten o wypełnianiu czeku na dwa miliony rozbudził we mnie prawdziwą nadzieję. Tym bardziej, że straciłam kilkanaście złotych na dużego lotka, co mi się raczej nie zdarza, bo należę do tych szczęśliwców, którzy wygraliby krocie, gdyby płacono za nietrafienie żadnej liczby. Dałam się jednak skusić napisom „kumulacja”. W wyobraźni widziałam się już w małym, jednopoziomowym domu z bali, stojącym w uroczym, spokojnym miejscu w pobliżu bezkolizyjnego terenu do spacerów z psem, robiącą kojące, przyjemne rzeczy i żyjącą z odsetek. Po kompleksowych zabiegach odmładzających, z artystycznie odremontowanym uzębieniem, dla zabicia czasu, gdybym go miała w nadmiarze, pływającą swobodnym stylem rozpaczliwym we własnym basenie albo zanurzoną po uszy w rozkosznie bulgoczącym własnym jakkuzi. [/FONT] [FONT=Arial] Położyłam przed sobą kupon, otworzyłam stronę z wynikami i sprawdzam. Pierwsza – jest! Druga – jest! Zrobiło mi się gorąco i duszno. Na szczęście los uchronił mnie przed poważną awarią układu krążenia. Za dwójkę jeszcze nikt nie dostał dwóch milionów...[/FONT] [FONT=Arial] Spełnił mi się za to sen o wypadającym zębie. Jednym z tych świeżo przez Renatę odremontowanych, na sztyfcie. Rano przy płukaniu ust odpadł mi kawałek. Po południu poszłam do Renaty. Przerwała uzupełnianie ubytku.[/FONT] [FONT=Arial] -Słuchaj, on się cały rusza! Dobrze, że zauważyłam.[/FONT] [FONT=Arial] -No właśnie, śniło mi się, że odpadł cały – wybełkotałam. [/FONT] [FONT=Arial] W trakcie odbudowy zęba słuchałam o labradorze przyjaciółki i chichotałam przez rozwartą paszczę. Następny z ADHD. [/FONT] [FONT=Arial] Renata godziny pracy musiała dostosować do psa. Nie może sam zostać w domu, bo niszczy wszystko, co mu wpadnie w zęby. W ogrodzie też boi się go zostawić, bo z zapałem zabiera się do szukania wyjścia albo próbuje pokonać ogrodzenie górą. W samochodzie dostaje histerii i usiłuje jej wejść na głowę. Jeśli już naprawdę musi wyjść, a nie ma nikogo z domowników, wynajmuje opiekunkę. [/FONT] [FONT=Arial] -Mam nadzieję, że gdy skończy rok, to mu to przejdzie? – spojrzała na mnie z nadzieją znad pikającego lasera. [/FONT] [FONT=Arial] -Ah wh hżyciu! – wycharczałam radośnie. [/FONT] [FONT=Arial] Umówiłyśmy się na najbliższy wieczór, kiedy uda jej się zapewnić psu opiekę. [/FONT] [FONT=Arial] Wróciłam do domu dość późno, zastawszy psa w stanie skrajnej histerii, a Irenę w stanie najwyższego wzburzenia spowodowanego skrajnym znudzeniem i moją nieobecnością. Ślad do ogrodu znaczyły: moja rękawiczka, buty Kai i moje spodnie, namokłe od śniegu. [/FONT] [FONT=Arial] Podczas gorączkowo i w nadmiarze pożeranego posiłku Garet patrzył mi z napięciem w zęby leżąc częściowo na kolanach, częściowo w talerzu. Robił przy tym na przemian zbieżnego i rozbieżnego zeza, wzdychał spazmatycznie i mrugał ćwiartką oka. Na jego misce żałośnie obsychało mięso, któremu nie dały rady koty. [/FONT] [FONT=Arial] Po przyjeździe Kai Garet zapomniał o depresji i odzyskał pełnię sił witalnych. Nowej, makabrycznie wyszczerzonej piłeczki, nie wypuszczał z zębów, chyba że po to, żeby zaaportować czyjś pantofel albo poduszkę z krzesła Ireny. Udało mi się kupić drugi egzemplarz makabrycznej piłeczki, co uszczęśliwiło nas wszystkich. Poprzednia najpierw straciła wybałuszone oczy, a potem, w strzępach, przeniosła się do wieczności poprzez kubeł ze śmieciami. [/FONT] [FONT=Arial] Nowa miała te same zalety – początkowo bardzo głośny dźwięk, powodujący odruchowy szczękościsk i usztywnienie włosów na głowie, a u Gareta objawy euforii. Potem, gdy piszczałka wpadła do środka, dźwięk stawał się do zniesienia, a co najważniejsze, wciąż się wydobywał, dzięki wyjątkowo małemu otworowi w piłeczce. Wymagało to gorączkowej pracy żwaczy naszego pupila, ale wcale mu to nie przeszkadzało. Może tak godzinami. Co najważniejsze, kocha makabryczną piłeczkę do tego stopnia, że rzadko pozwala jej wpaść pod meble, a jeśli już wpadnie, używa całej swojej przedsiębiorczości i inteligencji, żeby ją samodzielnie wydostać. Naszej pomocy domaga się w ostateczności, dzięki Bogu, bo żadna z nas nie lubi czołgać się po owłosionej i zapiaszczonej podłodze. [/FONT] [FONT=Arial] Wspólne dni mijały pod znakiem dobrze znanego obłędu. Pies notorycznie kradnący wszystkie rzeczy do jedzenia, rozwłóczący po domu obuwie i grający namiętnie na piłeczce, w przerwach otwierający wszystkie drzwi, przez które z uporem maniaka, kontynuując rodzinną tradycję, wkradał się Szkaradny Kocurek – ohydny, uparty, obelżywie pokorny, zmierzwiony i zapluty. We mnie wywoływał chęć mordu, odrazę i poczucie winy, w Kai rozbawienie.[/FONT] [FONT=Arial] -O rany, nie uwierzycie, wlazł do pralki i śpi w bębnie![/FONT] [FONT=Arial] Garet meldował o jego obecności, ale nie był w stanie go wypłoszyć, bo gdy naciskał go łapą w nadziei, że obiekt da nogę i będzie można go pogonić, obiekt w perfidny sposób zamierał i przywierał do podłoża, co w psie skutecznie gasiło instynkt myśliwski (zasada fair play – nie goń niczego, co nie ucieka) i wywoływało rozpaczliwą, łzawą frustrację. W pełni go rozumiałam. Sama kiedyś próbowałam wygonić Kocurka zmiotką, bo jest zbyt obrzydliwy, żeby wziąć go do ręki, ale wyciekł na piętro i ukrył się w łazience. [/FONT] [FONT=Arial] Wszystkie posiłki mijały pod znakiem kompulsywnego degustatora. Pokorny pies rozesłany na kolanach albo niezobowiązująco stojący przednimi łapami na stole i jednym okiem wpatrzony melancholijnie w okno, a drugim badawczo w talerz. [/FONT] [FONT=Arial] Zawsze osiągał to, czego chciał. Już nie mówię o kiszonej kapuście czy ogórkach, bo to jego przysmak. Ale marynowana papryka?![/FONT] [FONT=Arial] -Chyba cię, gościu, pogięło – warknęłam na granicy wybuchu. –No dobra, masz![/FONT] [FONT=Arial] Patrzyłam z sadystyczną satysfakcją na psa, który wziął do mordki kawałek papryki i zamarł. Poruszył żuchwą, przełknął, przymknął oczy i pogrążył się w medytacji. Po chwili uśmiechnął się szeroko, wybałuszył oczy i zażądał dokładki. To samo było z mandarynką, po której przez kilkanaście sekund miałam drgawki, taka była kwaśna. Co gorsza, wybrane przez niego potrawy mu nie szkodzą. Jak zameldowała Kaja, kupę ma coraz bardziej zwartą. Po prostu lubi ekstremalne doznania smakowe, zresztą nic dziwnego, zauważyła Kaja jadowicie, skoro od niemowlęcia zażerał się sałatą z sosem czosnkowym, który normalnego człowieka (tzn. Kaję), zabiłby od razu. Ostatecznie nie wiem, co mu szkodzi. Czy to zespół jelita nadwrażliwego i winę ponoszą emocje, czy też, jak sądzą znajomi, a w chwilach zwątpienia i ja, ktoś go podtruwa. [/FONT] [FONT=Arial] Wieczorem, ukradłszy już wszystko, co się dało, łącznie z poduszką babci, podreptał szybko i dyskretnie na moje łóżko. Delikatny szelest obudził podejrzenia Kai, jak się okazało, słuszne. W ostatniej chwili wyrwała mu z paszczy pół kostki masła. [/FONT] [FONT=Arial] Sobotnia wieczorna lekcja jazdy była szczytem koszmaru. W ustawie prawo o ruchu drogowym zapomniano powiedzieć: „zabrania się debilom z kurzą ślepotą, astygmatyzmem i zaburzeniami orientacji przestrzennej prowadzić po zmroku”. [/FONT] [FONT=Arial] Nie widziałam nic. Ani drogi, ani krawężników, ani poboczy. Światło nielicznych latarń odbijało się w kałużach wody potęgując moją dezorientację. Nie znam peryferii miasta, nie mam pojęcia, gdzie byłam. Na niedzielną lekcję poszłam załamana i całkowicie wyzuta z wiary w siebie.[/FONT] [FONT=Arial] A tu niespodzianka. Jazda po placu, z koperty do koperty, między pachołkami. Jedynka, półsprzęgło, zakręt w prawo, wsteczny, półsprzęgło, zakręt, korkociąg, tylna szyba, skurcz mięśni, koperta. [/FONT] [FONT=Arial] Przez pół godziny miotałam się tam i z powrotem ani razu nie najeżdżając na linię i nie potrącając pachołka. Mojego instruktora wprawiło to w nieuprawnioną euforię. Idiota. Powinien się zastanowić nad tym, jakie perfidnie złośliwe siły wyższe to spowodowały i co jeszcze mają w planie, parszywce jedne. [/FONT] [FONT=Arial] Przez kolejne pół godziny siałam postrach w mieście nie zdejmując nogi z gazu (przez cholerne hasła „gaz, gaz, więcej gazu!!!”) nawet podczas zmieniania biegów, na co biedny samochód reagował żałosnym wyciem, jak pies podczas przejazdu karetki pogotowia. [/FONT] [FONT=Arial] Jak zwykle widok pieszego zbyt blisko krawężnika wprawiał mnie w taką panikę, że traciłam panowanie nad kierownicą, a gdy przystawałam lub zwalniałam przed włączeniem się do ruchu, traciłam dodatkowo wzrok i resztki rozumu. Przegwizdane. Że już nie wspomnę o tym, co produkowała moja wyobraźnia na temat rzucających się pod koła zwierząt, nieumyślnego zabójstwa, a w konsekwencji samobójstwa. Człowiek – trudno, ale zwierzę przecież jest niewinne...[/FONT] [FONT=Arial] Co gorsza ten szaleniec wpisał na kolejną niedzielę dwie godziny jazdy i oznajmił, że jedziemy do Dąbrowy. Wariat, Chryste Panie. Próbowałam mu uświadomić, że na tym odcinku trasy, gdzie trwają roboty drogowe, codziennie jest kilka wypadków. Właściwie to powinny tam na stałe parkować ze dwie karetki i wóz straży pożarnej. Nic do niego nie dociera. Ja wiem, że nie jestem gotowa. Wiem, że nie mam jeszcze wystarczających umiejętności ani, co gorsza, wystarczającej pewności siebie. Osaczona przez psychopatycznych kierowców zgłupieję do szczętu, a jeśli nawet uda mi się dojechać, to dam się staranować przez pierwszy tramwaj. O Jezu. Po co ja to sobie robię?![/FONT] [FONT=Arial] -Bo ty jesteś taka strasznie nerwowa![/FONT] [FONT=Arial] W poniedziałek przed świtem Kaja stanęła w kolejce, żeby mnie zarejestrować do okulisty, ponieważ wyczerpałam już swoją pomysłowość w dobieraniu leków, a oczy dokuczały mnie coraz bardziej. [/FONT] [FONT=Arial] Załapałam się na popołudnie z numerem dziesiątym. Bałam się, że nie zdążę dojechać z pracy. Wpadłam do przychodni za kwadrans trzecia. Spoko, przez ponad godzinę z właściwej kolejki weszły tylko trzy osoby. Przez kolejną – żadna. Powód był prosty – ilekroć otworzyły się drzwi, rzucały się na nie stare, cwane ropuchy i z uporem wpychały się do środka w nadziei, że uda im się przeskoczyć kilkanaście osób z kolejki, co faktycznie skutkowało. Po dwóch godzinach obserwowania tych bezczelnych praktyk byłam w stanie wrzenia, czułam, że włosy mi z furii sterczą jak po wyjęciu paluchów z kontaktu, mój wzrok zabijał, a ręce tęskniły do tego samego. [/FONT] [FONT=Arial] Wreszcie, o piątej, weszłam wraz z inną wywołaną pacjentką. Z nami jeszcze dwie ropuchy przekonane, że uda im się załapać na krzywy ryj. Udało się. [/FONT] [FONT=Arial] -A kiedyż to pani ostatnio była?[/FONT] [FONT=Arial] -Dawno.[/FONT] [FONT=Arial] -Dlaczego tak dawno?[/FONT] [FONT=Arial] -Żeby uniknąć tego – wskazałam drzwi do poczekalni. – Jeszcze przez dwa dni będę roztrzęsiona.[/FONT] [FONT=Arial] -Ach, dzisiaj jest jakiś wyjątkowo paskudny dzień. Wszyscy pchają się jednocześnie. Ale całe tygodnie było naprawdę spokojnie.[/FONT] [FONT=Arial] -Ciekawe, skąd wiedzieli, że dzisiaj przyjdę? – wymamrotałam głosem sfrustrowanego paranoika.[/FONT] [FONT=Arial] Badanie, zakrapianie oczu i kolejna godzina w poczekalni. Oprócz bab obgadujących swoich znajomych harcowały tam dodatkowo dzieci. Wspaniała rozrywka – dziki galop tam i z powrotem po długim korytarzu. W przerwach włażenie i wyłażenie z szafy ściennej. Wydawało się niemożliwe, żeby stosunkowo niewielkie stworzenia tak ogłuszająco tupały. [/FONT] [FONT=Arial] Baby przyglądały im się z rozanielonymi minami. [/FONT] [FONT=Arial] -Fajne dzieci. Żywe... [/FONT] [FONT=Arial] To ostatnie nie ulegało wątpliwości. Gdyby usiadły spokojnie na tyłku, prawdopodobnie oznaczałoby to fizjologiczne znamiona agonii. [/FONT] [FONT=Arial] Czując, że moja nienawiść do ludzkości osiąga apogeum, wyszłam na zewnątrz zapalić. Wieczór był wilgotny, ale ciepły. Pachniało wiosną. [/FONT] [FONT=Arial] Weszłam na kolejne badania. Najpierw pielęgniarka posadziła mnie przy jakimś obrzydlistwie, które co chwilę, z obelżywym – Pufff! – dmuchało mi w któreś oko. Ledwie zdążyłam odkleić się od sufitu, proces powtarzał się od początku. [/FONT] [FONT=Arial] -Ależ pani strasznie nerwowa![/FONT] [FONT=Arial] Przeszłam do ciemni. Niczym detektyw Monk przetarłam chusteczką podpórki pod brodę we wszystkich aparatach. W trakcie badań poplotkowałam chwilę z moją okulistką, starając się rozluźnić. [/FONT] [FONT=Arial] -A, właśnie, co to za koszmar, który dmuchał w moje spopielałe śluzówki? [/FONT] [FONT=Arial] -Aparat do bezdotykowego mierzenia ciśnienia w gałce ocznej. Ma pani za wysokie, zmierzę jeszcze raz tradycyjną metodą.[/FONT] [FONT=Arial] -Dzięki Bogu...[/FONT] [FONT=Arial] Tradycyjną metodą też było za wysokie. Nie potrafiłam powiedzieć, czy ktoś w rodzinie miał jaskrę. Być może chwalebnie oślepnę jako pierwsza. Wspaniale, za kilka tygodni do kontroli. Jeszcze raz czekają mnie rozkoszne przeżycia w poczekalni. [/FONT] [FONT=Arial] Lekki problem pojawił się przy lekach przeciwzapalnych. [/FONT] [FONT=Arial] -Nie, dicortineff nie, skończyłam brać tydzień temu. Bez skutku. Atecortin trochę mi pomaga, przynajmniej już nie czuję tego wściekłego bólu. [/FONT] [FONT=Arial] Okulistka odłożyła pióro i spojrzała na mnie znad okularów. [/FONT] [FONT=Arial] -No dobrze, to co pani brała?[/FONT] [FONT=Arial] W ciągu ostatnich kilku miesięcy neomycynę, gentamycynę, tobradex, dicortineff i atecortin. Moja pomysłowość się skończyła.[/FONT] [FONT=Arial] -Moja chyba też...[/FONT] [FONT=Arial] Udało jej się jednak coś przepisać. W dodatku działającego również nieźle w zakażeniach odzwierzęcych. Ostatecznie co rano wydłubuję sobie kocie kudły z oczu. Błe... [/FONT] [FONT=Arial] Wyszłam z nową receptą na okulary i długą listą lekarstw. Na zespół suchego oka, stan zapalny i alergię (bo kocia sierść strasznie uczula). [/FONT] [FONT=Arial] Do domu dotarłam o siódmej. Najpierw napadł na mnie Garet. Na szczęście przytomnie trzymałam w ręce wędzone ucho, które wyrwał mi już w drzwiach. Dzięki temu uwagę miał podzieloną i nie rozdarł mnie pazurami. Za to moja uwaga natychmiast skoncentrowała się na podłodze korytarza. [/FONT] [FONT=Arial] Stęskniony potwór zerwał ze ściany mosiężny hak razem z dwiema kurtkami Kai i jedną moją. Kai zostały obsikane przez koty. Przed przymkniętą szafą leżały miękkie kozaki Kai z beżowego zamszu. Obsikane przez koty. Wrzuciłam je z powrotem i zanotowałam w pamięci, żeby na uchwyty przy drzwiach założyć gumkę. Dotychczas żaden z naszych psów nie otwierał szaf. No cóż, żaden również nie łaził po stole i nie leżał na parapecie. [/FONT] [FONT=Arial] Długo i treściwie przemawiałam do rozochoconego debila, ale pełen zadowolenia z siebie błysk w jego oku świadczył niezbicie o tym, że ani słowa nie przyjął do siebie. [/FONT] [FONT=Arial] Potem napadła na mnie Irena.[/FONT] [FONT=Arial] -A gdzieś ty, na litość boską, tak długo była?![/FONT] [FONT=Arial] Cóż, kurde, relaksowałam się. [/FONT] [FONT=Arial] Irena, siedząc niemal cały czas w domu, kona z nudów. Nie mam pojęcia, jak ona to robi. Czyta, układa pasjansa, karmi koty, ale twierdzi, że mimo to jest śmiertelnie znudzona. Czasami Garet zmusza ją do większej aktywności. [/FONT] [FONT=Arial] -Dzisiaj, ja wróciłam z miasta, musiałam szukać swojej poduszki w ogródku, bo ten cymbał ją wywlókł. Przyniosłam też twoje spodnie i jednego buta. [/FONT] [FONT=Arial] -Dzięki.[/FONT] [FONT=Arial] -A te buty Kai to on wyjął z szafy? [/FONT] [FONT=Arial] -Jeśli ty tego nie zrobiłaś, to on. Koty je już obsikały, Kaja się ucieszy...[/FONT] [FONT=Arial] -Co to za zaraza nie pies![/FONT] [FONT=Arial] Zaraza leżała na ławie, radośnie majtała ogonem, chrumkała i łypała na nas znad resztek wędzonego ucha. Perły przed wieprze. A potem wychodzi, że taka strasznie nerwowa jestem... [/FONT] [FONT=Arial] [/FONT] [FONT=Arial] [/FONT] [FONT=Arial] [/FONT] [FONT=Arial] [/FONT] [FONT=Times New Roman][SIZE=3] [/SIZE][/FONT] Quote
Katcherine Posted December 4, 2008 Posted December 4, 2008 :loveu: Dzieki - od razu lepiej. Wrazenia z przychodni okulistycznej jakby z zycia wziete ;)- mojego;).Tylko ze ja chyba bardziej nerwowa jestem- tuz po dostaniu sie do gabinetu robie awanture zeby wyzwolic drzemiace od godzin szalenstwo. Dopiero pod koniec wizyty zaczynam byc kooperatywna. Mnie tylko strasznie zal kocurka. No bo on jest jakis taki ukladny- poddajacy sie i zamiast byc wyprzytulany...to ty go tak strasznie szkalujesz.:shake: Quote
mar.gajko Posted December 4, 2008 Author Posted December 4, 2008 Garecika też szkaluje:angryy: Okropnie:shake: Quote
mimiś Posted December 7, 2008 Posted December 7, 2008 Uwolnić Szkaradnego Kocurka! [od pomówień] Quote
joannasz Posted December 9, 2008 Posted December 9, 2008 No dobra. Pogadamy jutro albo w czwartek. Na razie doba jest za krótka. Ucałowania od nas i cuchnące charknięcia od Szkaradnego Kocurka. Quote
joannasz Posted December 18, 2008 Posted December 18, 2008 [FONT=Arial]18.12.2008 śr.[/FONT] [FONT=Arial] [/FONT] [FONT=Arial]DIABŁY I ANIOŁY[/FONT] [FONT=Arial] [/FONT] [FONT=Arial] Jak ludzie to robią, że się nudzą? Marzę o tym, żeby się czasem trochę ponudzić. Nie wychodzi. Doba za krótka. Noc też za krótka i niewygodna. [/FONT] [FONT=Arial] Ostatnio Koleś znowu postanowił ze mną sypiać. To jedyny kot, którego kocham niemal równie mocno, jak Gareta. Rozkoszny bydlak, przeuroczy. Nadałam mu ksywkę Grucha, bo gabaryty ma jak gruszka do przewozu betonu, a w dodatku, jak zwykle małomówny, dawne „mi!” zamienił na dźwięczne „grr!”. [/FONT] [FONT=Arial] Obecność kocura zajmującego połowę wąskiego łóżka, wtulonego we mnie, budzi dziką zazdrość w Garecie. Wystarczy, że raz czule zagruchamy do siebie z Gruchą, psisko porzuca kanapę albo fotel i gramoli się na trzeciego. Leżę pomiędzy moimi ukochanymi facetami sztywna jak kreska procentowa i cierpnę w różnych miejscach bez większych szans na spanie. Pół biedy, gdy Garecik zlituje się i zajmie dolną połowę łóżka. Wtedy jakoś sobie radzimy. Gładzę go stopą kiedy wpada w bezdech albo wzdycha spazmatycznie. Jest naładowany nawet we śnie. Nigdy nie może wyluzować. Nic dziwnego, że sama jestem coraz bardziej nerwowa. Potrzeba mi porządnego odpoczynku poza domem. A jednocześnie boję się go opuszczać, bo nie wiadomo, co tu się może wydarzyć, gdy mnie nie będzie, nawet jeśli zastąpi mnie Kaja. W pierwszej kolejności wyobraźnia podsuwa mi wizję niezablokowanej furtki i Gareta wyskakującego na ulicę. [/FONT] [FONT=Arial] Przemogłam się i pojechałam na dwudniowe szkolenie do Ustronia. Same plusy. Odwołałam jazdę do Dąbrowy, dzięki czemu przedłużyłam sobie życie, szkolenie było fantastyczne, jego dwie części jeszcze przede mną, w dodatku temat bardzo mnie interesuje „terapia krótkoterminowa skoncentrowana na rozwiązaniu”. [/FONT] [FONT=Arial] Przez dwa dni czułam się komfortowo. Ktoś dbał o pyszne jedzenie, puszyste białe ręczniki czekały na użycie, apartamencik był całkiem przyzwoity, widoki zapierały dech w piersi, a moje spojówki przestały przypominać sok z buraków. Tym samym moje podejrzenie potwierdziło się i okulistka miała rację – jestem uczulona na kocią sierść i w domu zawsze będę wyglądać jak po ciężkim przepiciu. Jedyna nadzieja, że kolejny obłąkany trend w modzie obejmie barwienie spojówek. Będę miała jak znalazł, bez najmniejszego wysiłku. [/FONT] [FONT=Arial] Gdy wróciłam, Garet omal mnie nie rozerwał na strzępy. Rozpaczliwe wrzaski nie odnoszą najmniejszego skutku, polecane metody wychowawcze (ignorować) też. Do niego w momencie amoku po prostu nic nie dociera. Równie dobrze można próbować zatrzymać tajfun parasolem. [/FONT] [FONT=Arial] Zdałam na piątkę egzamin z zaawansowanego migowego i jedno obciążenie spadło mi z głowy.[/FONT] [FONT=Arial] Coraz bardziej gnębiła mnie myśl o kolejnej jeździe. Ja się po prostu do tego nie nadaję. Zadzwoniłam do Włodka, właściciela szkoły, i powiedziałam, że chyba zrezygnuję. Odwiódł mnie od tego zamiaru i zaproponował zmianę instruktora. Polecił mi Andrzeja, który, jak niektórzy uważają, za dużo gada, ale jeśli mam niedosyt informacji, to może będzie w sam raz... [/FONT] [FONT=Arial] W sobotę, nieco podenerwowana, powędrowałam na plac manewrowy. [/FONT] [FONT=Arial] Z samochodu wylazł wysoki (dzięki Ci, Boże), ciepło i szczerze uśmiechnięty (dzięki!) facet starszy nieco ode mnie, o urodzie jastrzębia. Rzeczywiście gadatliwy, a mówi tak szybko, że słowa potykają się o siebie, co sprawia wrażenie, jakby się jąkał. Ale jakaż to miła odmiana! Wypaliliśmy papierosa i uświadomiłam sobie, że czuję się, jakbym go znała całe życie. Oczywiście, że byłam wściekle zdenerwowana, bo sam widok samochodu teraz budzi we mnie takie emocje, ale jednocześnie w duszy zapaliło mi się małe słoneczko i świeciło nieprzerwanie. No, jeśli on mnie nie nauczy jeździć, to już nikt. [/FONT] [FONT=Arial] Od razu, na wstępie, otrzymałam parę cennych wskazówek. Może jeszcze zdołam wyrobić sobie prawidłowe nawyki. To znaczy, wykorzenić stare, złe. [/FONT] [FONT=Arial] Pojeździliśmy trochę po mieście. Tym razem punto. W porównaniu z grande wydał mi się wołowaty i o wiele gorzej czułam sprzęgło. Ściślej mówiąc, nie czułam go wcale. Może po trosze była to wina moich butów. Mam fatalny zwyczaj kupowania o numer za dużych, luźnych i wygodnych i takie właśnie miałam na nogach. Nawet zaciągnięcie sznurówek w tych welurach niewiele dało. Przy odrobinie szczęścia mogłam jedną stopą przycisnąć wszystkie trzy pedały. Oczywiście co krok popełniałam kardynalne błędy, ale Andrzej jak nietoperz wisiał mi na kierownicy, co dawało mi poczucie bezpieczeństwa. [/FONT] [FONT=Arial] Najczęściej powtarzanym zdaniem było, naturalnie, „dodaj gazu!”. [/FONT] [FONT=Arial] -Czemu zwalniasz? A, już widzę, piesek biegnie. [/FONT] [FONT=Arial] -Co, znowu piesek?[/FONT] [FONT=Arial] -Nie, tym razem dwa – wymamrotałam przez zaciśnięte zęby. [/FONT] [FONT=Arial] No i ostatecznie Dąbrowa. Trudno, kiedyś to musi nastąpić. Obiecałam wziąć urlop w środę. Wyjazd na trzy godziny. Kiedy wracałam do domu, słoneczko w duszy wciąż świeciło. Może uda mi się przeżyć?[/FONT] [FONT=Arial] W korytarzu, kiedy już wydostałam się z pazurów Gareta, zauważyłam strzępy folii. W kuchni pod stołem leżała podziurawiona zębami pomarańcza. Garecik musiał dostrzec na kredensie piękną, pomarańczową piłeczkę, która na pewno była przeznaczona dla niego. Wylazł na stół, stamtąd wdrapał się na kredens, złapał zabawkę, rozerwał reklamówkę, żeby się do niej dostać, po czym próbował wydobyć z piłeczki głos, zapewne skomponowawszy uprzednio wspaniałą melodię. Niestety, zamiast rozkosznych dźwięków z piłeczki trysnął gryzący, aromatyczny sok, który skutecznie ugasił płomień twórczości naszego wirtuoza. Z braku innych podniet wywlókł moje spodnie od dresu pod jałowiec, ale nie chciało mi się już wychodzić do ogrodu. [/FONT] [FONT=Arial] Koleś dostał zakaz wstępu do mojego łóżka, bo wypudrował się w węglu i przypominał górnika w mundurze galowym. Nie wiem, co one z tym mają. Tylko Liszka i Gacia nie wkradają się do kotłowni, żeby co jakiś czas wytarzać się w ekogroszku. Najbardziej widać te zabiegi upiększające po Marchwi, z natury w większości białej. Podejrzewam, że jest to coś w rodzaju farbowania włosów. Blondynka jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zamienia się w brunetkę. [/FONT] [FONT=Arial] A propos brunetki. Znowu weszłam w fazę przemian i na blond włosy nałożyłam sobie kawowy brąz. Może byłby kawowy, gdyby Irena nie uraczyła mnie informacją, że wymacała sobie guzek w pachwinie. Zbadałam, według mnie to nie był węzeł chłonny, bo zbyt blisko pod skórą, raczej jakieś zaczopowane gruczoły łojowe, ale natychmiast zorganizowałam akcję ratunkową. Zmobilizowałam Kaję, wspólnymi siłami namierzyłyśmy w Krakowie dawnego ginekologa Ireny, ustaliłyśmy, że następnego dnia Kaja odbierze Irenę z busa i dostarczy na miejsce. Kiedy sytuacja się wyklarowała, uprzytomniłam sobie, że włosy co prawda mam suche, ale od półtorej godziny pokryte farbą. I w tenże sposób z blondynki stałam się brunetką. Po początkowym szoku nawet mi się spodobało. [/FONT] [FONT=Arial] W przerwach dręczenia się prawem jazdy i koniecznością przerobienia podręczników oraz przepisaniem notatek ze szkolenia, zanim zapomnę, o co chodziło i nie będę w stanie tego odcyfrować, lepiłam anioły z masy solnej. Początkowo miałam zamiar zrobić tylko kilka, do rozdania w pracy, ale osiągnęły tak oszałamiające powodzenie, że nie nadążam z produkcją. Już nie wyglądają jak transwestyci. Są takie, jakie powinny być. Zabawne, słodkie i święte w swojej zwyczajności. Jak się odrobię, zacznę je wystawiać na allegro, żeby zarobić na dodatkowe godziny jazdy. Zorientowałam się, że anioły mają powodzenie przez cały rok. Przecież każdy chciałby mieć jakiegoś zaprzyjaźnionego aniołka :)[/FONT] [FONT=Arial] Nocami w panice zabrałam się za przeglądanie czterystu dziewięćdziesięciu pytań egzaminacyjnych. Mój analityczny umysł buntował się przy co drugim. Kompletny brak logiki i konsekwencji. Ratunku!!! Nigdy nie zdołam się tego nauczyć. Nie umiem uczyć się odtwórczo. Na pewno nie przy obłąkanym psie szlochającym rozdzierająco i przenikliwie bo natychmiast: musi wybiec do ogrodu, musi wrócić do domu, musi wyskoczyć przed dom, musi wpaść z powrotem i da capo el fine. W międzyczasie szlocha jak wyżej, bo musi, natychmiast, być głaskany, pieszczony i czochrany. Albo nakarmiony tym, co właśnie się je. ZARAZ!!! [/FONT] [FONT=Arial] Każda sekunda zwłoki wywołuje kląskający lament, od którego iskrzą synapsy. Skarcenie napotyka ogromne, pełne półksiężyców, oczy śmiertelnie ugodzonej niewinności, po czym człowiek czuje się jak ostatnie, sparszywiałe bydlę. Impas.[/FONT] [FONT=Arial] W środę na wstępie pożegnałam się z życiem. Ostatecznie, cóż mogę jeszcze zrobić? Wysłucham i pocieszę paru nieszczęśników więcej, namaluję kilka obrazów, odremontuję coś, stworzę parę śmiesznych rzeczy czy kilka zabawnych tekstów. I jest się o co martwić? Każdy może zrobić to samo. [/FONT] [FONT=Arial] Na widok Andrzeja moje słoneczko rozgorzało jaśniej, co w najmniejszym stopniu nie przytłumiło paniki. Zgodnie potakując, wysłuchałam wykładu o usztywniających lękach, dołowaniu się i panice, po czym, zgasiwszy papierosy, ruszyliśmy. [/FONT] [FONT=Arial] Nie, ja się nie denerwowałam, to szło poza świadomością, wegetatywnie. Kiedyś napisałam dobry felieton o przedstawianej w amerykańskich filmach tendencji anglosasów do rzygania w każdej stresowej sytuacji. U nas to nie występuje. U mnie – wcale. Co tam, że jestem właśnie na trasie, na której kilka razy dziennie wyją erki, wozy bojowe straży pożarnej i policyjne. Spoko. [/FONT] [FONT=Arial] W połowie drogi wyznałam Andrzejowi, że jest mi tak niedobrze, że chyba za chwilę się porzygam. Jastrząb jest zwolennikiem teorii „nic na siłę”, więc wjechaliśmy na najbliższą stację benzynową, gdzie on zamówił sobie kawę, ja nic, bo hydroxyzyny nie mieli. Zapaliliśmy papierosa i pogadaliśmy chwilę. [/FONT] [FONT=Arial] Kilka skrzyżowań W mieście przejechałam w stanie takiego szoku, że nic nie pamiętam, a gdyby nie Andrzej, rodziny z trudnością zidentyfikowałyby nasze zwłoki. Nie mam pojęcia, jak normalny człowiek może wykonać kilka sprzecznych ze sobą czynności równocześnie dysponując jednym mózgiem i tylko czterema kończynami. [/FONT] [FONT=Arial] Wyjazd z miasta był łatwiejszy. Andrzej musiał zadzwonić, więc zaparkowaliśmy przy zwierzyńcu. Z ulgą wysiadłam z samochodu i wdałam się w długą i pouczającą rozmowę z utytłanym w błocie dzikiem. Rozumieliśmy się doskonale. Oboje mamy przegwizdane. [/FONT] [FONT=Arial] W drodze powrotnej Andrzej mnie porzucił i zajął się swoimi notatkami i telefonem. Deszcz rozpadał się na dobre. Początkowo czułam się zagubiona, aż wreszcie postanowiłam poradzić sobie sama. Ostatecznie przez całe życie muszę to robić, jestem na prostej drodze, na której codziennie wydarza się tylko kilka ciężkich wypadków, więc co mi tam. Byłam już tak zrezygnowana, że prawie wyluzowałam. [/FONT] [FONT=Arial] W pewnym momencie zerknęłam na prędkościomierz i zauważyłam, że jadę setką. Chryste Panie!!! Chyba mnie pojebało! Natychmiast zdjęłam nogę z gazu. W mieście od razu opuściła mnie brawura. Andrzej znowu zawisł na kierownicy, dzięki czemu paru bezmyślnych idiotów, nieświadomych swojej śmiertelności, zupełnie niepotrzebnie, zyskało inny termin na spotkanie ze świętym Piotrem. [/FONT] [FONT=Arial] Pokornie wysłuchawszy kolejnego wykładu na temat stresu, zgasiłam papierosa i pogodziłam się z tym, że kolejne jazdy odbędziemy dopiero po ustaleniu terminu egzaminu praktycznego. Żebym była na bieżąco. Hm... nawet wewnętrznego jeszcze nie zdałam, bo muszę choć ze dwa razy przerobić testy. [/FONT] [FONT=Arial] Ale nadal w wolnych chwilach lepię anioły, a mój diabeł roznosi części mojej garderoby po ogrodzie, szlocha rozdzierająco, jęczy i spazmuje.[/FONT] [FONT=Arial] Ach, zapomniałam o Szkaradnym Kocurku. Jest do adopcji, jeśli ktoś zniesie kota, który ma łeb jak awokado, uszy wyrastają mu z oczu, a jego sierść wygląda tak, jakby dopadł go widzący inaczej w przekonaniu, że ma do czynienia z gęsią i zorientował się w ostatnim momencie, że to jednak czworonóg. Całość wieńczy długi i żałośnie cienki ogon.[/FONT] [FONT=Arial] Próbowałyśmy go leczyć według wskazówek Artura, wypił hektolitry tranu, jednak zachował swoją oszałamiającą urodę, pluje się, śmierdzi mu z pyska i zostawia za sobą cuchnące gluty jak jego śp. matka, czyli zmutowany ślimak. Oddamy za darmo!!! W promocji siostra, przystojna kocica, która to, co Szkaradny Kocurek ma wynaturzone, ma zharmonizowane i pełne uroku. Wystarczy jej piec centralnego, wokół rur owinie się jak rękawiczka. Oczywiście oboje żarcie na najwyższym poziomie, mięso, zero chemii. Przyjmuję zapisy. [/FONT] [FONT=Arial] [/FONT] [FONT=Arial] [/FONT] [FONT=Arial] [/FONT] Quote
joannasz Posted December 22, 2008 Posted December 22, 2008 :tree1:Wszystkim dwu- i czteronożnym życzymy cudownych Świąt, a w Nowym Roku nieustannego uśmiechu na buziach i mordkach. Quote
Camara Posted December 23, 2008 Posted December 23, 2008 tyle razy obiecywałam sobie, że TEGo NIE będę robić :cool1: NIE będę czytała opowieści Joanny w pracy.. i CO... :shake: dziś taki spokojny dzień... a ja mam zaległości kilkustronicowe.... i zaglądnęłam na chwileńkę :roll: a teraz dusząc się od powstrzymywanego śmiechu, z oczami zalanymi łzami (ze śmiechu) udaję przed szefem atak kaszlu :oops: boszeszzzzz... [B]Wszystkiego najlepszego w świąteczny czas[/B] :tree1: Quote
mar.gajko Posted December 23, 2008 Author Posted December 23, 2008 Rodzino Gareta i Ty Garecie, mój mały horrorku:p Wszystkiego, naj, naj, naj. Albo i więcej. Quote
joannasz Posted December 30, 2008 Posted December 30, 2008 [FONT=Arial]29.12.2008 poniedziałek[/FONT] [FONT=Arial] [/FONT] [FONT=Arial]ŚWIĘTA PO NASZEMU[/FONT] [FONT=Arial] [/FONT] [FONT=Arial] Wigilie w tym roku, podobnie jak w poprzednim, miałam dwie. Jedną w pracy, integracyjną z naszymi podopiecznymi, drugą w domu. Też integracyjną. Sprytnych ze sprytniejszymi. [/FONT] [FONT=Arial] W pracy było bardzo miło. W tym roku Sala Klubowa była ogrzana, co wybitnie wpłynęło na ocieplenie atmosfery. Nie, żeby kiedykolwiek była chłodna, ale trudno się wzruszać, kiedy człowiek jest siny na twarzy i kurczowo zaciska na sobie wszystkie warstwy odzienia, żeby ocalić umykające w panice resztki ciepła. Zresztą ze wzruszaniem się jest kiepsko. Bez wątpienia należymy do kultur dalekiego kontaktu. Być może jesteśmy przed Anglikami, ale bardzo daleko za Włochami. Szczególnie, gdy chodzi o publiczne wzruszanie się. [/FONT] [FONT=Arial]Jest żenujące. Wyłażą traumy dzieciństwa kultywowane od pokoleń. [/FONT] [FONT=Arial] Myślałam, że tylko ja mam taki problem ze składaniem życzeń. Okazało się, że dotyczy to większości moich znajomych. Co za ulga! Trwająca niedługo. Do pierwszej okazji, kiedy trzeba te życzenia złożyć. Przecież na ogół ludziom życzy się dobrze. Zwłaszcza takim, których się lubi i tym, którzy jeszcze nam się nie narazili. Dlaczego nie można po prostu powiedzieć „wszystkiego dobrego” tylko trzeba przelecieć cały alfabet?! Atrakcyjnych partnerów, Beztroskich dni, Ciepłych świąt, Długich weekendów, Ekskluzywnych wakacji, Forsy, aż do Sukcesów w każdej dziedzinie życia i Zdrowia. Deklamacja na pół godziny, jeśli ktoś dobrze zna alfabet. Jak się zgubi i zaplącze, to na godzinę. Nogi bolą od przestępowania z jednej na drugą, a mięśnie twarzy od kurczowych, serdecznych uśmiechów. W rezultacie przy każdym następnym, któremu trzeba życzyć, człowiek czuje się coraz mniej wiarygodnie. Z oczu zaczyna wyzierać mu rozpacz, głos staje się jękliwy, ciało popada w konflikt wewnętrzny, bo nogi dążą do wyjścia, a tyłek do najbliższego krzesła. I jeszcze całowanie się. To też ma swój rytm i Boże broń się pomylić. Na ogół „na trzy”. Jeden policzek, drugi i jeszcze raz ten pierwszy. Jeśli ktoś próbuje być oryginalny i wystartuje na dwa, druga strona natychmiast się gubi, wpada w popłoch i kiwa w panice jak wańka-wstańka. Sabotażysta ma dwa wyjścia – uciec jak najszybciej albo przejść na „służby specjalne” i przycisnąć do siebie miotającego się partnera oklepując go kojąco jak w poszukiwaniu ukrytej broni. [/FONT] [FONT=Arial] Wydawało się, że tym razem unikniemy większości problemów dzięki pani burmistrz. To cudowna kobieta, którą podziwiam od pierwszego spotkania i będę podziwiać do ostatniego oraz o wiele dłużej. Przychodzi na wszystkie imprezy, jeździ na wszystkie spotkania, jeśli tylko nie musi się w tym celu sklonować, wskutek czego praktycznie nie ma życia prywatnego, a już na pewno wolnego czasu, przysługującego ustawowo każdej osobie pracującej. Znani mi dotychczas burmistrzowie pojawiali się tylko wtedy, gdy było to absolutnie niezbędne, to znaczy, gdy wpływało to na ich wizerunek oraz przyszłą atrakcyjność wyborczą, w pozostałych przypadkach wyręczając się swoimi reprezentantami. Ale nie ona. Pojawia się i jest naprawdę oczekiwana; nie z racji swojej funkcji tylko dlatego, że jest taka normalna, ciepła, urocza, nie wstawia głodnych kawałków w napuszonych przemówieniach tylko wygłasza parę słów krótko, jasno, swojsko i na temat. Stwarza taką atmosferę, że wszyscy czują, iż jest z tej samej rodziny. [/FONT] [FONT=Arial] Wyglądała na zmęczoną, a nawet wyczerpaną. Mam nadzieję, że wypocznie w czasie świąt, które w tym roku wpasowały się wyjątkowo dobrze w kalendarz ludzi pracujących. Kilkoma serdecznymi zdaniami wprawiła nas w dobry nastrój. -Ponieważ wielu z nas jest przeziębionych, miejmy to na względzie przy składaniu życzeń i łamaniu się opłatkiem – dodała, w odpowiedzi na wcześniejszy dyskretny apel swoich pracowników. Była zatem szansa, że zdołamy przed upływem godziny uporać się z życzeniami uniknąwszy serdecznej wymiany wirusów. Nie do końca się udało. Widok ściskających się przyjaciół pobudzał wszystkich innych do rzucania się w objęcia, chyba że stało się na wyciągnięcie uzbrojonego w opłatek ramienia. [/FONT] [FONT=Arial] Jedzenie było znakomite, mnie najbardziej smakowały ziemniaki, bo nasze w tym roku wyglądają i smakują jak krótka encyklopedia rzadkich schorzeń warzyw. [/FONT] [FONT=Arial] Wyszłam mocno spóźniona na minibus i gdyby przyjechał punktualnie, nie zdążyłabym, bo założyłam najbardziej śliskie z butów i na dekoracyjnym, mieniącym się diamentowo śniegu, przyczepność miałam mniej więcej taką, jak na łyżwach, których nie miałam na nogach od trzydziestu pięciu lat. [/FONT] [FONT=Arial] Choinkę w tym roku Kaja ubierała w ostatniej chwili i sama, bo byłam skupiona na uczeniu się do testu i o świętach przypominałam sobie rzadko i z irytacją. [/FONT] [FONT=Arial] Dzień przed wigilią z roztargnieniem zauważyłam obecność gołej choinki i pudeł z ozdobami oraz tego, że nie wzięłam z pracy książeczki z testami, a egzamin wewnętrzny zamierzałam zdawać nazajutrz. Włączyłam laptopa, ale przy szybkości domowego Internetu szansa na przebrnięcie przez 490 pytań plasowała się gdzieś około czerwca przyszłego roku. [/FONT] [FONT=Arial] Poddałam się. Kaja też, opuszczając chwilowo zagracony pokój i zagłębiając się w „Lolicie” Nabokova. Garet, wyczerpawszy naszą cierpliwość w kwestii otwierania kolejno wszystkich drzwi i wypuszczania go, szlochającego spazmatycznie, na wszystkie strony domu, poczłapał do pokoju. [/FONT] [FONT=Arial] -Co ty tam robisz, myszko? – zainteresowała się Kaja zaniepokojona trudnym do zidentyfikowania szeleszczącym dźwiękiem. Garecik przydreptał z całkowicie niewinną miną i pustą mordką. Nic, oczywiście. Przypadkiem zapewne zaplątał się w foliowe worki. Gdy okazało się, że wszystkie ozdoby są obficie obsikane, było za późno, żeby go karcić. Tym bardziej, że upierałam się przy winie kotów. [/FONT] [FONT=Arial] W wigilię zdałam bezbłędnie egzamin wewnętrzny. Oby tak samo poszedł mi państwowy teoretyczny... Co do praktycznego nie mam złudzeń. W biurze dzielnie dyżurował Włodek, właściciel szkoły. Gdyby szukał innego zawodu, jako showman zrobiłby światową karierę. Może są tańsze szkoły nauki jazdy, ale wykłady Włodka są tak znakomite, że nic ich nie przebije. Nigdy w życiu nie uczyłam się tak radośnie. Po każdych zajęciach wychodziłam sponiewierana, ledwie żywa ze śmiechu. Gdyby nie on, rzuciłabym to w diabły już dawno temu. Czy wspomniałam o tym, że jako psychoterapeuta również zrobiłby zawrotną karierę? [/FONT] [FONT=Arial] Upojona drobnym sukcesem dotarłam do domu, wpadając wprost w pazurzaste objęcia Gareta. Jeśli to możliwe, był pobudzony bardziej, niż zwykle. Ziemniaki już się gotowały, ale Kaja zapomniała rozmrozić ryby, a wszystkie podłogi oczekiwały na mycie. Ponieważ chwilowo byłam odciążona, nic nie było w stanie wyprowadzić mnie z równowagi. Nawet pies w stanie najwyższej histerii, czyli ostatnio normalnym. [/FONT] [FONT=Arial] W godzinę później rozpoczęłyśmy wigilię modlitwą. Irena, jako najstarsza, zainaugurowała. Pomna poprzednich lat, z nikłą nadzieją, że forma jej spadła, nabrałam głęboko powietrza. Nic z tego. Moja matka wystartowała jak persching i nie było szans, że ktokolwiek ją dogoni. Dławiąc się oddechem próbowałyśmy bezskutecznie dotrzymać jej kroku. Ona jechała na jednym, co było zdumiewające choćby dlatego, że pali przez siedemdziesiąt procent swojego życia. [/FONT] [FONT=Arial] Kaja, z zalążkami łez w oczach, być może z wysiłku, wskazała mi wzrokiem Gareta. Siedział wyprężony w fotelu, uszy miał ustawione w badawczy trójkąt, w wybałuszonych oczach jarzył mu się dokuczliwy głód zrozumienia i wodził wzrokiem po nas, gorączkowo próbując wpasować się w niezrozumiałą sytuację. Ochłonął dopiero w sprzyjających warunkach, gdy wyekspediowany z fotela usiłował spróbować wszystkiego siedząc wszystkim na kolanach, co było technicznie niewykonalne, ale na tyle możliwe, żeby następnego dnia dostał sraczki. Oprócz potraw wigilijnych zeżarł swój prezent, czyli ogromne wędzone ucho, drugi, kość z błony, bezpieczne ukrywszy w moim łóżku. Na trzecim, czyli nowej piłeczce o wyjątkowo głośnym dźwięku, zaczął grać kolędy, ale nie znalazł uznania. Irena i Kaja jednogłośnie i bezlitośnie wyrzuciły go z pokoju. [/FONT] [FONT=Arial] Zgnębiony przyszedł do kuchni, gdzie męczyłam się nad wędzonym halibutem myśląc smętnie, że chyba trochę przegięłam z rybami, bo jakkolwiek na halibuta byli czworonożni chętni, wędzonego łososia nie chciał nikt, co źle wróżyło dwom kilogramom chłodzącym się w lodówce... [/FONT] [FONT=Arial] Pierwszego dnia świąt Garet fatalnie zaspał. Zamiast przed szóstą wstał o wpół do ósmej, wpadł jak burza do pokoju, wskoczył na parapet, zaszlochał histerycznie, runął przez oparcie fotela w kierunku mojego łóżka i zatrąbił mi wprost do ucha tak rozpaczliwie, że przeklinając poderwałam się na równe nogi. Przez resztę poranka usiłował nadrobić stracone godziny miotając się w stanie najwyższego podniecenia od jednych drzwi do drugich. Jeszcze trochę ćwiczeń, a zdoła być jednocześnie przed domem, w ogródku i na parapecie. O ile go wcześniej nie uduszę. [/FONT] [FONT=Arial] Na spacerze walnął tak smrodliwą kupę, że zapach nas gonił przez dobre dwadzieścia metrów. [/FONT] [FONT=Arial] Przez cały dzień proponowałam wszystkim ryby. [/FONT] [FONT=Arial] -Może odrobinkę łososia? Chociaż troszeczkę?... – kusiłam. [/FONT] [FONT=Arial] Zlekceważyli mnie po kolei wszyscy dwunożni i czworonożni. [/FONT] [FONT=Arial] -Cholera! Ludzie na świecie głodują!!! – rozzłościłam się. [/FONT] [FONT=Arial] Zrozumiałam, że dwóch kilogramów nie zjem za nic w świecie, a to co zjem spowoduje, że nabiorę na resztę życia wstrętu do wędzonego łososia. Zadzwoniłam do Baśki, była u swojego chłopaka, ale obiecała, że jak będzie wracać, to weźmie trochę dla swojej kocicy. Kiedy po południu rozległ się dzwonek, myślałam, że to ona. Stratowana przez Gareta otworzyłam drzwi, które pies natychmiast wyrwał mi z ręki runąwszy z ujadaniem do furtki. Za furtką stało dwóch gości odzianych w białe poszewki z otworami na oczy. Zastygłam w osłupieniu historyczno-kulturowym i rozdziawiłam paszczę gorączkowo usiłując odnaleźć się w sytuacji. Ku-Klux-Klan???!!! [/FONT] [FONT=Arial] -Bóg się rooodzi...!!! – ryknęli znienacka domniemani rasiści. Ocknęłam się i ogarnęła mnie złość. [/FONT] [FONT=Arial] -A idźcie sobie! – warknęłam mało uprzejmie z taką dozą irytacji, że od razu ich wymiotło. Kolędnicy, psiakrew. Niedługo będą chodzić w pończochach na łbie i z bronią. [/FONT] [FONT=Arial] W listopadzie hordy gówniarzy wrzeszczących „słodycze albo psikus” wyżarły Kai cały zapas ciastek w czekoladzie, a teraz jakieś mutanty straszą białymi czubatymi giełzami. Tradycja ewoluuje błyskawicznie i w zgoła nieprzewidzianym kierunku. [/FONT] [FONT=Arial] Możliwe, że Baśka przyszła po łososia, bo jeszcze kilkakrotnie ktoś dzwonił, ale nie otwierałam bojąc się tego, co mogę zobaczyć. Trudno, mogła zadzwonić z komórki. Dwa kilogramy łososia ostatecznie zjadły piwniczne koty. Może Szkaradnemu Kocurkowi dobrze zrobi na urodę... [/FONT] [FONT=Arial] Święta postanowiła wykorzystać na wypoczynek. Pomijając wczesnoporanne pobudki fundowane przez nakręconego Gareta, prawie mi się udało. Skończyłam obraz jesiennego drzewa, który od kilku miesięcy budził we mnie mdłości, ulepiłam nową partię aniołków, bo poprzednie miały niebywałe powodzenie i wypróbowałam nową technikę malując kilka róż. Kilkakrotnie podchodziłam do „Terapii krótkoterminowej”, ale konsekwentnie zasypiałam po pierwszych przeczytanych zdaniach. W niedzielę udało mi się, po wypuszczeniu Gareta na wszystkie strony świata, zasnąć ponownie i przespać do jedenastej. Mgliście zarejestrowałam wychłodzoną burzę, która wtargnęła na moje łóżko i wetknęła mi mokry nos do ucha gwiżdżąc jak czajnik, przygarnęłam mocniej mruczącego rozkosznie Kolesia i zasnęłam ponownie. Zwlokłam się wreszcie słaba i wymęczona, bo przypomniałam sobie, że muszę zażyć lekarstwa. Zamiast śniadania zjadłam obiad. [/FONT] [FONT=Arial] Talerz strasznie mi trzeszczał na stole, nic dziwnego, na kaflach było tyle piasku, że dwóch trzylatków spokojnie mogło bawić się w stawianie babek. [/FONT] [FONT=Arial] -Matko święta, co wyście tu robili? – zirytowałam się. [/FONT] [FONT=Arial] -A, to Garecik po powrocie ze spaceru chodził po stole – Kaja na chwilę oderwała się od książki. [/FONT] [FONT=Arial] -Hm. Rozumiem, że zaraz po tym, jak wyskoczył z mojego łóżka?- przypomniałam sobie zabłocone prześcieradło. Zanotowałam w myśli, że muszą zmienić pościel, bo odłamki kości wbijają mi się w tyłek, piasek wchodzi za paznokcie, a Garetowe i kocie kudły do oczu, o obficie owłosionych drogach oddechowych nie mówiąc. [/FONT] [FONT=Arial] Nie wiem, dlaczego moje łóżko, zabudowane ze wszystkich stron i dodatkowo osłonięte parawanem jest bardziej uczęszczane niż molo w Sopocie w sezonie letnim. Jest na nim wszystko, co tylko da się tam zawlec. Badacze popluliby się z zachwytu rejestrując nowe szczepy mikroorganizmów radośnie i bez skrępowania rozmnażające się w mojej pościeli. Pardon, barłogu. I ja w tym sypiam... [/FONT] [FONT=Arial] Po raz pierwszy od roku zajrzałam na stronę Amicusa. I poczułam się jak okropna, wredna świnia, bo dowiedziałam się, że stowarzyszenie przeżywa dramatyczny kryzys finansowy. Jezu. Jak mogłam być tak egoistyczna, tak bezduszna! I jak się ma do tego całe to gadanie o miłości do zwierząt! Przepraszam świnie, jestem nieznane naturze odrażające bydlę. [/FONT] [FONT=Arial] Od czasu ściągnięcia sobie na głowę w chwili niezrozumiałego zidiocenia ukochanej klęski żywiołowej w postaci Gareta, nabożnym i bezbrzeżnym podziwem darzę jego dwie chrzestne matki – Mariolę i Luizę. To jedyne żywe święte, jakie znam. Za to, co robią dla bezdomnych, odrzuconych, nieszczęśliwych zwierząt, powinny iść prosto do nieba w zabłoconym ubraniu, a jeśli nieba nie ma, powinno zostać stworzone specjalnie dla nich. [/FONT] [FONT=Arial] Po pracy, do późnej nocy, błąkają się w każdych najgorszych warunkach, ratując od śmierci nieszczęsne czworonogi, najbardziej niewinne i najbardziej krzywdzone przez ludzi istoty. Nie istnieją dla nich święta i życie prywatne. Załatwiają im opiekę lekarską, chwilowe przytuliska i ciepłe, kochające rodziny. Karmią, hołubią i otaczają miłością. Dają wszystko to, co inni, tak zwani ludzie, brutalnie odebrali. I najczęściej, jak się okazało, płacą za to z własnej kieszeni. Bo kochają naprawdę. A inni tylko mówią, że kochają. [/FONT] [FONT=Arial] Trzecia nad ranem to moja ulubiona godzina. Obudziłam się dręczona niemożliwymi do ukojenia wyrzutami sumienia. W poniedziałek rano przesunęłam planowany wyjazd do Krakowa i stanęłam w upiornej kolejce w banku, żeby dać zlecenia stałe na przelew. Nie stać mnie na wiele, ale to żadna różnica czy wejdę w debet dziewiątego czy dziesiątego. Cholera, żeby tę pieprzoną książkę o Garecie ktoś wydał, zwierzęta miałyby solidne wsparcie. [/FONT] [FONT=Arial] Doczekałam się wreszcie na swoją kolej, podałam numer konta, ale adresu nie znałam, na stronie nie było. Zadzwoniłam do Luizy, bo komórki Marioli nie mam, ale miała włączoną pocztę głosową.[/FONT] [FONT=Arial] Oddzwoniła, kiedy byłam w minibusie, w drodze do Krakowa. Cóż, mój poryw dobrego serca okazał się spóźniony. Ostatniego grudnia konto będzie zamknięte, stowarzyszenie przestaje istnieć. Obydwie są zadłużone po uszy.[/FONT] [FONT=Arial] Po powrocie z Krakowa wycofałam zlecenie przelewu. I mam okropnego moralnego kaca.[/FONT] Quote
cyganka Posted December 31, 2008 Posted December 31, 2008 o rany niech nie zamykaja a 1%???? Ludziska teraz beda wplacac. zaloze sie, ze wszyscy dogomaniacy cos przekaza. tak to niestety jest i to jest straszne ze pomaganie zwierzakom to badzmy szczerzy podziemie. jak zalapiesz wirusa dogomaniackiego to i tak bedziesz pomagac tak jak umiesz i mozesz i na tym sie to wszystko opiera. A to ze wzielas "potworka" i po pierwszych jego wystepach nie oddalas go z powrotem jest najwieksza nagroda dla dziewczyn. NIe wiem czy znalazla by sie druga osoba, ktora w ten jakze cudny sposob, reagowalaby na wszystkie psie przestepstwa. Wiec mysle, ze dziewczyny sa w niebowziete, ze pojawil sie taki domek. Kazdy pomaga jak potrafi:lol: Szczesliwego nowego roku i oby ten przyniosl nam wiecej ludzi zarazonych naszym wirusem :diabloti: Pozdrawiam Quote
Recommended Posts
Join the conversation
You can post now and register later. If you have an account, sign in now to post with your account.