Jump to content
Dogomania

Jett Garet III, jr. Kraków - w NOWYM DOMKU-od 07.04.06-GARETOWE OPOWIEŚCI-udręczonej


mar.gajko

Recommended Posts

  • Replies 1.7k
  • Created
  • Last Reply

Top Posters In This Topic

[FONT=Arial]07.01.2008 poniedziałek[/FONT]

[FONT=Arial] -To ile ten twój pies już ma? – zapytała dawno niewidziana koleżanka, na którą wpadłam zaraz po opuszczeniu busa. [/FONT]
[FONT=Arial] -W lutym skończy dwa lata – odparłam i zdziwiłam się. Dwa lata! Niemożliwe! Jak to zleciało, mój Boże...[/FONT]
[FONT=Arial] -Powinien już zmądrzeć – spojrzała na mnie wyczekująco.[/FONT]
[FONT=Arial] -Pewnie tak, ale on o tym nie wie... – pożegnałam się mówiąc, że jutro wywożą śmieci, więc jeszcze przy dziennym świetle muszę wywlec kosz z podjazdu przed bramę. [/FONT]
[FONT=Arial] Kosz swoją drogą, ale w gruncie rzeczy niepokoiłam się, co zastanę w domu, bo Garet pierwszy raz od kilku tygodni został na dłużej sam, bowiem Kai skończyły się ferie, Irena wybrała się w swoje wojaże, a ja, bez specjalnego zapału, do pracy. Rano zachowywał się normalnie, to znaczy widząc, że przygotowuję się do wyjścia, zapadł w depresję na kuchennym fotelu i wsadził nos w moją bluzę od dresu, którą położyłam na oparciu, żeby nie musiał jej rozrywać ściągając z wieszaka w łazience. Do towarzystwa miał poza tym koty i długą stonogę, którą kupiłam mu pod koniec tygodnia. Obydwa moje kożuchy wisiały bezpiecznie na wieszaku w korytarzu na pierwszym piętrze, pantofle położyłam wysoko na kredensie, szufladę z lekarstwami zasunęłam, książek już od dawna nie czyta...[/FONT]
[FONT=Arial] Ponieważ podjazd jest stromy, a pojemnik stoi jakieś trzy metry od bramy, śmieci i popiół składamy w workach, które wrzucam dopiero po wywleczeniu pojemnika. Tym razem zaparłam się, a ten skurczybyk tylko lekko zachybotał. Po chwili gorączkowych zmagań wciąż był wygrany, ale już zaczęłam wpadać w furię, która miała mi dać kopa wystarczającego nawet do przetoczenia odrzutowca.[/FONT]
[FONT=Arial] -Dajże to, sieroto – usłyszałam za sobą głos Mariusza. [/FONT]
[FONT=Arial] -Ten... (syn prostytutki wykorzystywany seksualnie przez mężczyznę) – wysapałam ze złością. Mariusz bez wysiłku wyciągnął pojemnik przez bramę. Zajrzałam do środka i okazało się, że Kaja zapełniła go w trzech czwartych workami z popiołem. Nic dziwnego, że miałam problemy. Ale dlaczego niewysoki, szczuplutki Mariusz sobie z nim poradził?! [/FONT]
[FONT=Arial] Szybko załadowałam resztę śmieci, otrzepałam brudne ręce i poszłam do domu. Garet oczywiście rzucił się na mnie jak wampir po wielkim poście. Udało mi się przedrzeć do kuchni i uwolnić od torby z zakupami. Na pierwszy rzut oka wydawało się, że wszystko jest w porządku. Odetchnęłam z ulgą. Opędzając się od kundla umyłam ręce, wyrzuciłam stojące w misce od rana, wzgardzone mięso, umyłam miskę i nałożyłam mu świeże udka bez kości. Zamiast jeść, popędził na korytarz, z rumorem otworzył drzwi wejściowe i zaczął pyskować przed domem. Przerwałam tarcie marchewki i poszłam zamknąć drzwi, niech się trochę przewietrzy ten obłąkany zgniluch. W połowie korytarza dotarło do mnie, że na schodach katem oka dostrzegłam coś dziwnego. Zawróciłam. W kształcie przypominającym rozesłane na stopniach zwłoki rozpoznałam kupiony przed trzema tygodniami długi kożuch, który znakomicie mi służył w czasie ostatnich, mroźnych dni. Niemiłe uczucie w żołądku nasiliło mi się, gdy w lekkich jak puch czarnych kłębkach rozpoznałam jedwabiste futro lamy, które jeszcze rano stanowiło integralną część kaptura i rękawów. Zaczęło mi wściekle dzwonić w uchu i przez moment przeraziłam się, że wreszcie kundel dopiął swego i zaraz trafi mnie wylew. Sapiąc z wściekłości obejrzałam rozmiary zniszczeń. Kołnierz wzdłuż kaptura został równiutko oderwany, futro już raczej nie będzie powiewać, tylko sterczeć, ale dziur nie zauważyłam. Być może dlatego, że pole widzenia dziwnie mi pociemniało. Zaniosłam oba kożuchy do pokoju pełniącego rolę garderoby i zatrzasnęłam drzwi. Sycząc przez zaciśnięte zęby odciągnęłam na bok dużą, dębową rzeźbę ludową przedstawiającą górala na hali w otoczeniu owieczek. Rzeźba od dawna poniewiera się po domu, bo nigdzie nie pasuje stylem, powiesić się jej nie da, bo wyrwałaby kawał ściany, stoi niestabilnie i co jakiś czas, po kolejnej kolizji, odpada z niej jedna z osadzonych na kołkach owieczek. Sprawdzałam w Internecie, jest sporo warta, gdybym ja ją chciała kupić, ale nic, gdybym usiłowała ją sprzedać. Oparłam tego grzmota o poręcz schodów, widocznie góralowi ta przeprowadzka się nie spodobała, bo bez chwili namysłu opuścił swój kołek na hali i runął wprost na moją stopę. Zawyłam, łzy spłynęły mi po policzkach, niebaczne na trwający od lat zespół suchego oka; jęcząc boleśnie, z trudem uwolniłam zmiażdżoną stopę od przeklętego pasterza i Bóg mi świadkiem, że gdyby Garet nawinął mi się pod rękę, nie dożyłby drugich urodzin. Klnąc w paskudny sposób przewróciłam na długi bok stojącą w korytarzu szafkę i zablokowałam nią wejście ze schodów. Pokuśtykałam na dół i wpuściłam potwora z dworu. [/FONT]
[FONT=Arial] -Co to, do... (nierządnicy) nędzy, jest?!!! – podetknęłam mu pod nos kłąb mięciutkiego włosia. Ty.... wstrętny, niewdzięczny (synu prostytutki)... – rozpoczęłam długą i pełną pasji przemowę, której skruszony przestępca wysłuchał w całości wciśnięty w kuchenny fotel. Kiedy brakło mi tchu, przestałam się do niego odzywać i starannie omijałam go wzrokiem. Ze złości przez całe popołudnie pożarłam równowartość mniej więcej pięciu obiadów przynależnych robotnikom kopiącym rowy w glinie. Tak już mam, agresję wyładowuje w jedzeniu. [/FONT]
[FONT=Arial] Myślałam, że już będzie spokój. Ostatni płaszcz poszatkował mi miesiąc wcześniej, ale uznałam, że to moja wina, bo nie wyniosłam go na piętro, i słowem się nie odezwałam. Ale nie, przecież on nie odpuści. Nie wystarczyło mu, że sponiewierał pozostawioną do towarzystwa bluzę od dresu. Stonogą w ogóle się nie zainteresował, leżała tam, gdzie ją porzucił rano, a po podłodze plątała się wciąż ta sama, oderwana o świcie noga. Naczytałam się okropnych historii, porad behawiorystów rodem z filmów grozy, żeby psy z lękiem separacyjnym zamykać na czas nieobecności właścicieli w dużej klatce, bo w gruncie rzeczy tam będą się czuły bezpieczniej. Już widzę w klatce Gareta, który nie może znieść nawet zamkniętych drzwi. Zabiłby się o pręty. I podobno ten amok trwa tylko przez parę pierwszych minut, potem pies kładzie się i resztę samotnych godzin przesypia. Przez parę minut to nawet stado rozjuszonych knurów nie zdołałoby dokonać tylu zniszczeń co Garet, kiedy ma lepszy dzień. [/FONT]
[FONT=Arial] Nie da się ukryć, nic nie mija, powiedziałabym nawet, że objawy się nasilają. W czasie ferii Kai przechodził sam siebie, chociaż wydawałoby się, że powinien być zadowolony, bo całe stado miał na oku. Przed spacerem szalał, ale to zrozumiałe. Po spacerze jeszcze bardziej, co już jest niezrozumiałe. Kradł wszystko, co mu tylko wpadło w pysk i to zanim przedmiot objawił się fizycznie. Marek jeszcze nie dotarł do kuchni z workiem pełnym świątecznego zaopatrzenia, a Garet już siedział w fotelu i był w połowie swojskiej kaszanki, którą troskliwy syn przywiózł dla Ireny. [/FONT]
[FONT=Arial] Żadne z nas nie mogło pojąć, jak to się stało, bo przecież w worku nie było dziury, a poza tym Marek nie wypuszczał go z ręki. Z tego naszego zdziwienia na ogól uchodzi mu wszystko na sucho. Bułkę, oscypek, pomarańczę czy inny kawałek zakupów ma w zębach, zanim zdążę zdjąć torbę z ramienia. Kiedy i jakim sposobem – nie wiem, nigdy nie zauważyłam. Kiedy jestem z nim sama, wydaje się spokojniejszy, może dlatego, że nie jest w stanie wymóc na mnie szantażem ani umizgami tyle uwagi, ile uzyskuje od nas obu, szczególnie w dni wolne. Zaczyna się, jak zwykle, wieczorem, na ogół wtedy, kiedy Kaja skupia uwagę na masowaniu mojego kręgosłupa. Pierwszy odgłos raźnego tupania wyrywa nam zgodny jęk z piersi. [/FONT]
[FONT=Arial] -Poszedł po poduszkę Ireny... – za chwilę Garet pojawia się z wełnianą poduszką w pysku. Potem z rajstopami babci. Za chwilę z rachunkiem ściągniętym z jej stołu. [/FONT]
[FONT=Arial] -Co mu jeszcze zostało? – usiłuję się domyślić. –Chyba tylko poduszka pod głową Ireny... [/FONT]
[FONT=Arial] -Wynoś się stąd, ty zarazo!!! – dobiega nas przytłumiony od snu głos mojej matki. A jednak...[/FONT]
[FONT=Arial] Ponieważ Garet nie uznaje pustych przebiegów, aportuje do ostatniego ważącego mniej niż dwadzieścia kilo przedmiotu. Z łazienki: spodnie Kai, moją bluzę od dresu, skarpetki Kai, potem moje, pumeks, pilnik do paznokci z częściowo obgryzionym uchwytem... Bluzę Kai, mój czarny sweter z angory, który po tej podróży nadaje się praktycznie do wyrzucenia, bo nie znam Kopciuszka, który byłby skłonny obrać go z miliona kłaków, chusteczki higieniczne, szczotkę do rąk. Z kuchni: moje krople do oczu, pudełko maści żywokostowej, bułkę, mandarynkę, pędzel, fakturę za Internet, pół zawartości kosza na śmieci, latarkę... Jego pomysłowość i energia są niewyczerpane. Czasem na odczepnego pozwalamy mu zatrzymać skarpetki – nie wypuszcza ich z zębów nawet wtedy, gdy wreszcie padnie bez przytomności. [/FONT]
[FONT=Arial] Po długiej przerwie, kupiłam mu nową maskotkę – dużą stonogę w wesołych barwach, z co prawda nie stoma, ale dwudziestoma nogami. Chodziło mi o to, żeby miał na czym wyładować swoją agresję, a długie maskotki świetnie się do tego nadają, bo majta nimi tak energicznie, że nawet słonia zwaliłby z nóg. Niestety, od razu zabrał się za szczegóły. Najpierw oderwał jej oczy, potem czułki, następnie, mimo ostrzeżeń Kai, zabrał się do trepanacji czaszki i po kilku minutach wydłubał jej mózg – z czystej zazdrości, widocznie miała większy... Kaja odebrała mu zabawkę i ulokowała na regale przy moim łóżku, jak wszystkie śmieci zresztą... Co jakiś czas podrzucam mu stonogę, żeby ją sobie poszarpał, jest wyjątkowo solidnie wypchana, nawet specjalnie się nie sypie. Pulchne nóżki z bawełny ma przyszyte do pluszowego tułowia, więc może je odrywać bez obawy, że wypatroszy całość. Na razie straciła tylko jedną, zostało dziewiętnaście. Jeśli tylko nie zakopie jej gdzieś w śniegu, będzie miał zajęcie, bo wszystkie swoje i kocie piłeczki powrzucał pod meble, a nie zamierzam ich wyjmować. Jutro po pracy jadę do Krakowa, muszę się dobrze zastanowić, co i gdzie powinnam jeszcze ukryć. [/FONT]

Link to comment
Share on other sites

Dawno tu się nie odzywałam, czytam tylko z doskoku.
I z powodu "nadprodupcji" zbyt szybkiej dla mojego wolnego czasu, nie jestem w stanie przeczytać wszystkiego.
I po raz kolejny mam wniosek racjonalizatorski, zresztą już była o tym mowa, pewnie inni czytający też mają takie wnioski. Te opowieści należałoby wydać w formie książkowej!
Skoro na rynku znalazła się powieść o goldenie Marleyui, kłopotach i radościach jego państwa, tłumaczenie z wydania w USA, to "Opowieści udręczonej", tym bardzie znalazłyby nabywców!
Kto ma kontakty w wydawnictwach?
Joanna, tekst książki już masz, wystarczy skopiować z dogo, jeżeli nie zapisujesz tego u siebie. A ja na Twoim miejscu bym zapisywała!:p

I to chyba niemożliwe, żeby skończył już dwa lata w lutym!

Link to comment
Share on other sites

:shake:Hej, oczywiście, mam zapisane i nawet przeprowadziłam korektę, bo tu jednak jest praktycznie na żywca. Mało tego, zdobyłam się na wysiłek i wysłałam próbki do kilku wydawnictw (chyba do trzech) - nikt nie był zainteresowany, więc dałam spokój. Jakoś nie bardzo wierzę w branie autorów wprost "z bruku". Trzeba mieć wejścia, żeby ktos w ogóle raczył rzucić okiem. Całuski. Joanna
ps wczoraj zeżarł Kai puchową kurtkę. Musi idzie wiosna i on to czuje?...;)

Link to comment
Share on other sites

w GALAKTYCE próbowałam. Wy mi tu o zimie nie mówcie, bo nie mamy w czym chodzić :angryy:
[FONT=Arial]9.01.2008 środa[/FONT]

[FONT=Arial] O Boże, żeby już był piątek. To nic, że będę starsza o kolejne dwa dni, chcę się wreszcie wyspać. W weekendy nic się nie dzieje. W ciągu tygodnia, kiedy muszę wstać przed szóstą, domowe życie rozkręca się po północy. Garet zajmuje swoje stanowisko na parapecie i zaczyna dyżur. Wybałusza gały na ciemny ogród i ilekroć dostrzeże tam jakiś ruch, zeskakuje z łomotem i kląskając rozpaczliwie otwiera z hukiem drzwi od pokoju, a potem usiłuje otworzyć kuchenne, ale porażka – są zamknięte na klucz. Kiedy wreszcie to do niego dotrze, zaczyna biegać tam i z powrotem stękając jak roznamiętniona foka. Wreszcie z powrotem wskakuje na parapet i znowu podejmuje wnikliwą obserwację i wkrótce wszystko zaczyna się na nowo. Gdy sytuacja na ogrodowym froncie jest szczególnie nagląca, drze ryja i żadne groźby na niego nie działają. [/FONT]
[FONT=Arial] Gdybym przywykła do tego rodzaju hałasu, pozostają jeszcze koty. Zaczynają cwałować po domu jak stado perszeronów, gryzą chrupki tak głośno, jakby miały w gębie mikrofon i co jakiś czas szarpią pazurami drzwi do mojego matecznika – zapewne po to, żeby znaleźć sobie nowe, dogodne miejsce do sikania. Garet natychmiast usłużnie się zrywa i otwiera drzwi. Więc wstaję, przeklinam ponuro i zamykam je. Zabawa zaczyna się od nowa w momencie, gdy na powrót uda mi się przybrać w miarę wygodną pozycję. Przysięgam, nocami nienawidzę zwierząt. Wszystkich, bez wyjątku. Pewnie, gdybym hodowała gąsienice, też okazałoby się, że po północy tupią, wyją, a może chrzęszczą i chroboczą. [/FONT]
[FONT=Arial] W dniu zagryzienia kożucha zasnęłam bliżej świtu niż wieczoru, drapiąc czarnego, wtulonego we mnie, przestępcę po brzuchu. Obudziłam się ze stonogą w objęciach. Zerkała na mnie posępnie oczodołem, z którego wystawały smętne kępki waty. Garet czyhał na parapecie na ogródkowe zjawy. [/FONT]
[FONT=Arial] Przed wyjazdem do Krakowa wyniosłam na górę ostatnio używane okrycia. Te Kai zostawiłam, ponieważ Garet działa w myśl żelaznych reguł swoistej logiki – niszczy rzeczy zbrodniarza, który porzucił go ostatni. [/FONT]
[FONT=Arial]Tym razem w drodze powrotnej udało mi się zająć przedostatnie miejsce siedzące w busie. Ostatnie, obok mnie, zajął jakiś gość, który przez całą drogę fuczał jak kaszalot. Najwidoczniej miał ropne zapalenie zatok, gardła albo górnych dróg oddechowych, a możliwe, że wszystko jednocześnie. Odwracałam głowę niemal do tyłu, ale ciężki, mdły zapach ropy wydawał się wszechobecny. Bez mała widziałam, jak wpełzają we mnie wielkie, tłuste gronkowce. Nogi miałam powykręcane, bo nie mieściły mi się na długość i objawy korzeniowe nasiliły mi się do tego stopnia, że zabiłabym za dodatkowe dziesięć centymetrów wolnej przestrzeni. Mam nadzieję, że ci, którzy projektowali rozkład siedzeń w busach, skończą na dnie piekła upchnięci w szybkowarze o pojemności jednego litra. [/FONT]
[FONT=Arial]Kiedy skrobałam po drzwiach usiłując trafić w ciemnościach do dziurki od klucza, miałam wrażenie, że oprócz jęków Gareta słyszę jakiś dziwny szelest. Udało mi się wreszcie otworzyć, a gdy wydostałam się spod czarnej lawiny, wpadłam prosto w miękką, szeleszczącą pułapkę na podłodze. Pułapką okazała się nowa, puchowa kurtka Kai. To znaczy prawie nowa. Wyglądała jak wieloryb po seppuku. [/FONT]
[FONT=Arial]-Co to, do (nadużywanej seksualnie nierządnicy), ty (wykorzystywany seksualnie) debilu, jest?!! – wrzasnęłam, potrząsając wściekle wybebeszoną sztuką odzieży. Obawiam się, że staję się monotematyczna i zadaję wciąż te same, retoryczne pytania. Dzień po dniu... Garet popędził na kuchenny fotel i wtopił się w oparcie nie podejmując dyskusji. Ciekawe, co Kaja założy w mroźny dzień na spacer z recydywistą. Przed świętami straciła jedną kurtkę, teraz drugą... Musi nadejść wiosna. Zresztą wszystko na to wskazuje, jeszcze parę dni, a na powrót zacznę rozpoznawać słońce. [/FONT]
[FONT=Arial]Dziś po pracy nie spieszyłam się z robieniem zakupów, nie chciało mi się wracać do domu. Ale słońce zaszło i od razu zrobiło się zimno, więc krótkimi ślizgami po oblodzonych chodnikach wyruszyłam w kierunku królestwa zwierząt. Cholerny zamek się zaciął i długo nie mogłam dostać się do środka. Kiedy weszłam, zrobiło mi się czarno przed oczami. Moja dżinsowa ocieplana kurtka leżała pod drzwiami, a Garet tańczył kankana w strzępach lśniącej, złocistobrązowej włóczki. Tej, po którą specjalnie pojechałam do Krakowa, z której, przezwyciężywszy organiczną niechęć do kobiecych robótek, zrobiłam sobie długi, mięciutki szalik. Śliczny. Znaczy, był... Jeszcze rano wisiał omotany wokół mosiężnego wieszaka na wysokości dwóch metrów. Za nisko. Wieszak, rozłamany na pół, połyskiwał agonalnie na podłodze, obok kurtki, która szczęśliwie nie ucierpiała. Widocznie targanie szalika było zbyt absorbujące. [/FONT]
[FONT=Arial]Właściwie nie wiem, dlaczego tak bardzo obrażałam matkę Gareta, ale akurat ten motyw wypływał mi wraz z pianą na usta. Potem nawrzeszczałam na Irenę (muszę wrzeszczeć, żeby przebić się przez jej głuchotę, która w takich chwilach rozjusza mnie jeszcze bardziej), bo wróciła do ogranego wątku – po co ci był potrzebny ten cholerny głupek, takiego szkodnika jeszcze u nas nie było, sama do tego doprowadziłaś, bo od małego dawałaś mu ciągle nowe zabaweczki i nauczył się targać szmaty, to teraz masz... Nic, tylko na kolanach i ciągle nowe maskotki, dziecko tego nie miało... [/FONT]
[FONT=Arial]W odpowiedzi ryczałam, że on niszczy intencjonalnie, a nie szmaty jako takie, bo ręczników, ścierek i narzut nie rusza. Na koniec zamilkłam i przestałam dostrzegać wszystko, co czarne. Nawiasem mówiąc, zbrodniarz już trzeci dzień nie ośmielił się wyleźć na moje kolana, chociaż dziś wcisnął się na fotel za moje plecy, ale go zignorowałam. Zlikwidowałam wszelkie tekstylia. Teraz zostały mu tylko meble. [/FONT]

Link to comment
Share on other sites

[quote name='joannasz'] Wy mi tu o zimie nie mówcie, bo nie mamy w czym chodzić :angryy:
[FONT=Arial]. [/FONT][/quote]

kochana - to tylko kwestia właściwej perspektywy.
przecież zawsze możecie sobie narzucić na ramiona Gareta z puchową kurtką w środku...

Link to comment
Share on other sites

Ekhem - szczerze?
Ubiłabym gada. :lmaa:

Wczoraj kupiłam sobie nowe butki - takie skórkowe, elegantsze bo w trampkach na rozmowy kwalifikacyjne nie wypada :shake:
I postawiłam przed lustrem w moim pokoju żeby się sobie (buty) dobrze przyjrzały czy ładne.
Poszłam na 2 raty spacerowe i co jak wróciłam się okazało?
Że jakaś mała glizda, lub nawet 2 do spółki :mad: , powyjmowała z moich nowiutkich bucików wkładki :angryy:
Nie ubiłam tylko dzięki Garetowi - pomyślałam sobie, ze Garecio wywinąłby je (butki) na lewą stronę i dokładnie sprawdził punkty zaczepów wewnętrznej warstwy ocieplającej :roll: i w tym kontekście wybryk glizd wydał mi się tyciusieńkim tylko nadużyciem zaufania :loveu:
...bo butki po włożeniu wkladek wyglądają nadal na nówki :loveu:

Wiesz... klatka sprawdziła sie doskonale w przypadku niszczycielkich zapędów psów moich znajomych...

Link to comment
Share on other sites

  • 2 weeks later...

Obraz pokażę, jak skończę. Jeśli nie rozwalę go na Garetowym łbie :angryy:
[FONT=Arial]21.01.2008 poniedziałek[/FONT]

[FONT=Arial] Dzięki ukrywaniu ubrań udaje nam się chronić resztę przyodziewku. Garet cierpliwie czeka aż nasza czujność osłabnie. On na pewno się nie zagapi. Udowodnił to kilka dni temu. Wróciłam z pracy odurzona wiosenną aurą, nastrojona łagodnie i przyjaźnie. Część łagodności co prawda wsiąkła w kałuże kociego moczu na podłodze korytarza, ale trzymałam się. Pies konał w powitalnych konwulsjach na fotelu w kuchni, ale przez chwilę go ignorowałam, żeby uczył się cierpliwości. Prezentując kamienną obojętność złapałam zabytkowy fotel, który wykatapultował w kierunku zlewozmywaka, kolanem podparłam zsuwającą się ze stołu paterę z owocami, w ostatniej chwili ocaliłam wysypujące się z rozdartej reklamówki bułki... no, prawie wszystkie. Dopiero wtedy dostrzegłam psa i zaczęłam się z nim witać. Emocje wykończyły go do tego stopnia, że był już w stanie omdlenia. Osuwał się po oparciu fotela rozkrzyżowany jak rozjechana żaba. A spod fotela coś wystawało. Coś baaardzo dziwnego. Lekko włochate, trochę skórzaste, kształtem przypominało wydmuszkę z żółwia. Wzięłam to ostrożnie w dwa palce i obejrzałam ze szczerym zdumieniem. Po dłuższych oględzinach rozpoznałam w dziwnym obiekcie resztki swojej czarnej, skórzanej rękawiczki. Ponieważ było ciepło, rano zostawiłam rękawiczki we wnęce kredensu. Szatan w niszczycielskim zapędzie musiał wspiąć się z fotela na blat kredensu i balansując ryzykownie, ściągnąć rękawiczkę. Trudno, moja wina. Przecież wiem, że to akrobata... Chyba że posłużył się Liszką. Ta wstrętna ruda zaraza kiedyś straszliwie łomotała w łazience. Gdy poszłam sprawdzić, co tam demoluje, zastałam wysuniętą środkową szufladę komody, a moje majtki wywleczone na podłogę. Nawet nie mogłam jej dokopać, bo uciekła. A ja się naiwnie dziwiłam, jakim cudem któryś z obrzydliwców nasikał mi do dolnej szuflady ze skarpetkami! Łatwizna niewarta wzmianki.[/FONT]
[FONT=Arial] W czwartek i piątek wzięłam urlop, ponieważ byłam umówiona na badania. Garet najwyraźniej wykombinował sobie, że weekend już się zaczął, wobec czego lada moment pojawi się Kaja. Galopował, jęcząc i szlochając, pomiędzy stanowiskiem obserwacyjnym na parapecie, drzwiami wejściowymi i drzwiami do piwnicy. Ja też galopowałam, klnąc i pieniąc się ze złości, otwierając i zamykając drzwi. Za każdym razem przysięgałam sobie, że robię to ostatni raz, ale jego piski były tak przeraźliwe, że nie wytrzymywałam nerwowo. Przestałam się dziwić Irenie. Chociaż nie, właściwie dopiero zaczęłam się dziwić, że jeszcze kompletnie nie ześwirowała, spędzając większość dnia z tym obłąkańcem. Teraz rozumiem, dlaczego nie nosi aparatu słuchowego. Też bym nie nosiła. [/FONT]
[FONT=Arial] Szarpany emocjami, czarny kretyn stanowczo odmówił jedzenia. W ciągu dwóch lat jego życia przetestowałam wszystkie gatunki mięsa i każdą dostępną w sklepach jego postać – ostatecznie udka z kurczaka jakoś skubał, chociaż bez zbytniego entuzjazmu i dopiero wtedy, kiedy nic ciekawszego, niemięsnego, nie było. Drugiego dnia postu poddałam się i usmażyłam mu filet z soli, ale też nie chciał. Zjadł trochę, karmiony z ręki. Gdy przyjechała Kaja, niewiele się zmieniło. Swoją miskę kompletnie lekceważył, natomiast zachłannym wzrokiem wpatrywał się w nasze talerze. Kotlet z żółtego sera utknął mi w przełyku. [/FONT]
[FONT=Arial] -Cholera! To samo masz w misce! – wrzasnęłam. Garet mrugnął zdegustowany moim zachowaniem i nadal patrzył mi w zęby.[/FONT]
[FONT=Arial] -Kaja, zaskocz go. Przynieś mu tutaj miskę. No proszę cię, kiedyś tak załatwiłam Wajsa. [/FONT]
[FONT=Arial] Kaja z ciężkim westchnieniem odłożyła talerz, wzięła Garetową miskę i cisnęła mu ją między łapy. Garet musnął przeszkodę przelotnym spojrzeniem, wstrząsnął się lekko, jakby z obrzydzenia i usiadł z drugiej strony fotela kontynuując intensywną obserwację mojego widelca. [/FONT]
[FONT=Arial] -Słuchaj, a może on nie lubi jeść z tej miski? Jest stalowa, może się jej brzydzi albo co...[/FONT]
[FONT=Arial] -Albo co – warknęła Kaja. [/FONT]
[FONT=Arial] -Spróbujemy mu dawać na talerzu. [/FONT]
[FONT=Arial] -Oj, mamuś![/FONT]
[FONT=Arial] -Ha, widzisz? Z talerza je! – zawołałam po chwili z triumfem. [/FONT]
[FONT=Arial] -Akurat. Wywlókł jeden kawałek i zostawił.[/FONT]
[FONT=Arial] -No to ja już nie wiem...[/FONT]
[FONT=Arial] -Dajże spokój, niech się trochę przegłodzi. [/FONT]
[FONT=Arial] Poddałam się. Wypiłam w spokoju herbatę, którą Garet nie był zainteresowany. Przeczytałam parę stron książki, rozplątałam się i zlazłam z fotela. [/FONT]
[FONT=Arial] -O żesz (nierządnica) jego mać!!! – wrzasnęłam potrząsając wściekle bosą stopą. Z pokoju dobiegł mnie pełen satysfakcji rechot Kai. [/FONT]
[FONT=Arial] -Wlazłam w jego miskę! – poskarżyłam się. [/FONT]
[FONT=Arial] -Wiedziałam![/FONT]
[FONT=Arial] Kaja wyjechała w niedzielę, zaraz po spacerze z psem. Była w domu dobę, co dla Gareta stanowiło jakąś drobną minutkę. Po jej wyjściu wpadł w szał. Parapet – jedne drzwi – drugie drzwi – parapet – drzwi... a wszystko to przy wtórze rozdzierających serce jęków w tonie sugerującym tragedię unicestwiającą duszę. Po godzinie ze współczucia przeszłam gładko w furię zaćmiewającą wzrok. Pod wieczór wszystko leciało mi z rąk i byłam jednym kłębem rozedrganych nerwów. Nawet malowanie mnie nie uspokajało, wręcz przeciwnie, drażniło jeszcze bardziej. Gdyby nie to, że tyle wysiłku kosztowało mnie przyklejenie dwóch arkuszy płótna na desce, do której przykleiłam bez trudu spodnie od dresu i palce, rozbiłabym ten wielki kawał drewna na czarnym, szalonym łbie. O jedenastej w nocy po raz mniej więcej czterysta pięćdziesiąty otworzyłam drzwi wejściowe. Garet runął na zewnątrz drąc pysk na całą dzielnicę. Kiedy upewnił się, że wystraszył wszystkich czających się w pobliżu wrogów, zaczął poszczekiwać bardziej rozważnie, choć wcale nie ciszej. [/FONT]
[FONT=Arial] Wykąpałam się i wpuściłam go do domu. Od razu poleciał na parapet i utkwił pełen napięcia wzrok w ciemności. Wzięłam pod pachę Kolesia i zapakowaliśmy się do łóżka. Ledwie Koleś rozpoczął rytuał usypiający na moim brzuchu, Garet świszcząc przeraźliwie pogalopował do drzwi kuchennych. Te od pokoju wybił głową. [/FONT]
[FONT=Arial] -A to nieprzyjemność – wysyczałam złośliwie, kiedy rumor ucichł. – Zamknięte! [/FONT]
[FONT=Arial] Garet, który nie poddaje się tak łatwo, spróbował jeszcze raz.[/FONT]
[FONT=Arial] -Dość tego! Spać![/FONT]
[FONT=Arial] Powłócząc pazurami przyczłapał do łóżka. Wlazł, stękając boleśnie i wystawił pierś do drapania. Po kilku minutach westchnął rozdzierająco, trącił nosem Kolesia i znowu wdrapał się na parapet. Po chwili zaczął wściekle ujadać przez szybę. Jedną ręką złapałam się za serce, drugą przycisnęłam przerażonego Kolesia.[/FONT]
[FONT=Arial] -Zamknij się! – wrzasnęłam. [/FONT]
[FONT=Arial] Wreszcie, po kilku szczeknięciach, dał za wygraną. Wrócił do łóżka i zwinął się w kłębek na poduszce. Udało mi się ocalić jaśka, którego wcisnęłam w szparę przy ścianie. Koleś od nowa rozpoczął rytuał przygotowywania się do snu. Przyklejona do ściany, z Kolesiem na brzuchu i tyłkiem Gareta na prawym ramieniu, usiłowałam choć trochę rozluźnić przykurczone mięśnie lewej, chorej połowy ciała. Kiedy niemal udało mi się zignorować piekący ból promieniujący do lewej nogi, Garet zasnął. Jego uwertura omal nie wysłała nas w Kosmos. Wczepiliśmy się z Kolesiem w siebie, powoli odzyskując równowagę. A Garet chrapał, trąbił, rzęził i charczał tak potężnie, że drżało łóżko, a wyjący za oknem wiatr przestał być słyszalny. Męczyliśmy się tak do anemicznej zapowiedzi brzasku. Kiedy po piątej zwlokłam się z łóżka, kundel poczłapał do kuchni i zwinął się w swoim ulubionym fotelu, żeby odespać ciężką noc. [/FONT]
[FONT=Arial] Dziś popołudnie i wieczór spędziłam na słuchaniu gwizdania, jęków i rozpaczliwego szlochu oraz na bieganiu od drzwi do drzwi... [/FONT]

Link to comment
Share on other sites

[quote name='joannasz']a tu blat stłu, który malowałam w lecie
[URL="http://imageshack.us"][IMG]http://img204.imageshack.us/img204/5508/082007026ym2.jpg[/IMG][/URL][/quote]

Joanno - ale chyba na blacie tego stołu nie oddajecie się z Garetem tak prozaicznej czynności, jak konsumpcja? :crazyeye:

Link to comment
Share on other sites

A co to, Garet zeżarł zdjęcie słoneczników? :crazyeye: :mad:

Chciałam napisać, że bardzo mi się podobają, a tu ni ma!
A maki są superanckie, po prostu przepiękne.
Nie pogardziłabym takim stołem.

Czy Garetowi smakuje jedzenie na nim, czy za bardzo go rozprasza? :diabloti:

Cuda jakieś, czy co????? Teraz już są.

Link to comment
Share on other sites

Join the conversation

You can post now and register later. If you have an account, sign in now to post with your account.

Guest
Reply to this topic...

×   Pasted as rich text.   Paste as plain text instead

  Only 75 emoji are allowed.

×   Your link has been automatically embedded.   Display as a link instead

×   Your previous content has been restored.   Clear editor

×   You cannot paste images directly. Upload or insert images from URL.


×
×
  • Create New...