Jump to content
Dogomania

Jett Garet III, jr. Kraków - w NOWYM DOMKU-od 07.04.06-GARETOWE OPOWIEŚCI-udręczonej


mar.gajko

Recommended Posts

[URL=http://img140.imageshack.us/my.php?image=listopad2007014ll7.jpg][IMG]http://img140.imageshack.us/img140/3299/listopad2007014ll7.th.jpg[/IMG][/URL]

[URL=http://img252.imageshack.us/my.php?image=listopad2007016jk2.jpg][IMG]http://img252.imageshack.us/img252/6811/listopad2007016jk2.th.jpg[/IMG][/URL]


[URL=http://img211.imageshack.us/my.php?image=listopad2007019yy7.jpg][IMG]http://img211.imageshack.us/img211/4991/listopad2007019yy7.th.jpg[/IMG][/URL]

Link to comment
Share on other sites

  • Replies 1.7k
  • Created
  • Last Reply

Top Posters In This Topic

Mimiś! Pozdrawiamy i całujemy;)
[FONT=Arial]30.11.2007 piątek[/FONT]

[FONT=Arial] Andrzejki! I już prawie po. Garet wymęczony jak rzadko. Obżarty też jak rzadko kiedy. Andrzejki przygotowałam w ciągu niespełna godziny, bo tyle mi zostało do godziny rozpoczęcia od powrotu ze szkolenia w Krakowie. Szkolenie było dwudniowe, a dało mi więcej, niż całe lata psychoterapii. Warsztaty były ukierunkowane na szkolenie z zakresu skutecznej komunikacji interpersonalnej, ale zadziałało przeznaczenie/atmosfera/umiejętności genialnego trenera/potrzeby – do wyboru, a może wszystko równocześnie, że zdarzyło się tyle, co na maratonie psychoterapeutycznym. Doznania były wręcz mistyczne. Do domu przyjechałam w charakterze strzępu emocjonalnego, ale w fazie integracji, w towarzystwie Maćka (genialny, charyzmatyczny trener), pokrewnej duszy, z którą, mam nadzieję, połączy mnie przyjaźń na wiele lat. Maciek oczywiście na Andrzejki nie został, bo czekała go jeszcze ośmiogodzinna podróż w fatalnej, zimowej aurze. Garet pożegnał go z głębokim żalem, ponieważ kilkunastominutowe drapanie i głaskanie to było nic wobec jego niezmierzonych potrzeb. Nie miał pojęcia, że jego emocjonalna czarna dziura jeszcze dziś będzie częściowo i chwilowo załatana. [/FONT]
[FONT=Arial] Dzięki Bogu Kaja z grubsza posprzątała, a przede wszystkim upiekła naleśniki, więc dla mnie pozostało starcie kurzu (to według Kai w zakres sprzątania nie wchodzi) oraz przygotowanie nadzienia ze szpinaku i sosu z sera gorgonzola. Zdążyłam na styk. Widok ukochanej cioci Magdy, Renaty i Jarka wprawił psisko w takie podniecenie, że trzeba było kłaść się na przedmiotach nie przymocowanych na stałe do podłogi, żeby nie rozpoczęły entuzjastycznego lotu w kierunku sufitu. W ciągu kilkunastu sekund Garet wycałował i sponiewierał wszystkich, a także niepostrzeżenie ukradł z torby Magdy woreczek z mięsnymi pałeczkami i wchłonął je w mgnieniu oka. Magda najpierw nie chciała uwierzyć, a potem zamartwiała się, że coś mu się stanie, ale uspokoiłam ją, że w stanie amoku jest zdolny do rzeczy nadprzyrodzonych i kilkanaście pałeczek mu nie zaszkodzi. Garet, król i arcymistrz złodziei, pospiesznie i z właściwą sobie wirtuozerią przeszukał torbę Renaty, ale nie znalazł w niej niczego wartego uwagi. Dokumenty przejrzał pojedynczo i zaręczam, że gdyby któryś go zainteresował, potrafiłby go wyjąć nie zmieniając położenia innych. Gdyby go tak podszkolić w tym kierunku, nigdy nie cierpiałybyśmy biedy. [/FONT]
[FONT=Arial] Artura nie było, ostatnio się nas, Judasz, wyparł, ale i tak pojawił się problem z miejscami do siedzenia. Renata ulokowała się w fotelu, a Magda na czteroosobowej kanapie. Natychmiast okazało się, że czteroosobowa jest tylko teoretycznie, bo pozostałe trzy miejsca swobodnie zajął Garet. W tej sytuacji Jarek przytaszczył sobie zabytkowy fotel z kuchni, a ja przesunęłam czarne, włochate dupsko, które bez oporów wylazło na zachwyconą Magdę i położyło się jej na kolanach. Po części z miłości, po części dlatego, że Magda siedziała w pobliżu stolika, na którym stały ciasteczka. Zeżarł mniej więcej połowę, zanim zaczęły mu opadać powieki, przez co wyglądał jeszcze bardziej błagalnie, a Magda niemal rozpłynęła się z rozczulenia. Jarek wzdychał z zazdrości, a Renata sugerowała, żeby nauczył się Garetowych min, to owinie sobie żonę wokół małego palca. Możliwe, że wzdychał też z przejedzenia, bo naleśniki okazały się pyszne i trochę przesadziliśmy. Siedzieliśmy potem z otępiałym wyrazem twarzy i szklistym wzrokiem, medytując nad swoim życiem wewnętrznym. Dopiero po trzech godzinach Jarek zdołał się podnieść i zaczął grzebać w płytach. Ja ruszyłam się znacznie wcześniej, bo trzeba było przygotować akcesoria do wróżb. [/FONT]
[FONT=Arial] Wróżyliśmy sobie z obierzyn jabłek, przy czym Garet, skończywszy swoje naleśniki, wróżył sobie z samych jabłek. Potem było domino, później Magda i Renata czytały horoskopy (Magda ma jeszcze dobry wzrok, a Renata miała właściwe okulary), a kiedy Garet wreszcie padł, mogliśmy bezpiecznie powróżyć sobie ze szpilek. Z wosku po namyśle zrezygnowałam, ponieważ wyglądało na to, że mam tylko całkowicie spalające się świeczki. Być może na strychu jest gdzieś gromnica, ale nie wydawała nam się odpowiednia, nawet gdyby ktoś ją znalazł. Tym bardziej, że Renata właśnie opowiedziała nam, jak to kilka dni wcześniej, w jej salonie, matka była świadkiem dziwnego zjawiska. Otóż przy zamkniętych oknach i drzwiach firanka wydymała się, jakby targał nią przeciąg, a wystraszona Pola cofała się i warczała. [/FONT]
[FONT=Arial] -Dzięki, że to opowiedziałaś. I tak boję się schodzić do piwnicy. A jak tam szanowny eks-małżonek? Dobrze się miewa? – zainteresowałam się nagle. [/FONT]
[FONT=Arial]Jarek zachichotał szatańsko, a Rena spojrzała na mnie posępnym wzrokiem, bo codziennie zmaga się z problemami wynikłymi z długów, których jej eks narobił, a które teraz ona spłaca. [/FONT]
[FONT=Arial]-Tak sobie pomyślałam, że może był zszedł szczęśliwie i stąd ta firanka. W oku Reny błysnęła iskierka nadziei i natychmiast zgasła. [/FONT]
[FONT=Arial]-Myślisz, że ograniczyłby się tylko do ruszania firanką?[/FONT]
[FONT=Arial]-Może… na razie. To jakby taka lekka sugestia zanim przejdzie do konkretów. [/FONT]
[FONT=Arial]Wzdrygnęliśmy się odrobinę, ale potem pomyślałam, że gdyby byłe szczęście Reny miało straszyć, to straszyłoby raczej w łazience, gdzie za życia, owinięte wokół muszli, szukało czegoś ulotnego… [/FONT]
[FONT=Arial]Na następne spotkanie umówimy się, gdy zapracowany Jarek sprawdzi swój grafik. Radośnie doszedł do wniosku, że skoro jest nas czworo, to moglibyśmy grać w brydża. Przeraziło mnie to, bo gram raczej słabo z uwagi na roztargnienie i rozpaczliwe tchórzostwo w licytowaniu. Od razu przypomniał mi się mój genialny ojciec, który patrzył na mnie morderczym wzrokiem i syczał z furią:[/FONT]
[FONT=Arial]-Z takimi kartami ty licytujesz dwa?! Przecież mamy szlema!!![/FONT]
[FONT=Arial]Dobrze mu było mówić. On szlema potrafił zrobić z najsilniejszą dziesiątką… [/FONT]
[FONT=Arial]Poza tym nie grałam od blisko trzydziestu lat. Czarno to widzę, ale Jarek oznajmił optymistycznie, że z brydżem jest jak z jazdą na rowerze, tego się nie zapomina. [/FONT]
[FONT=Arial]Lubię piątkowe imprezy, bo potem człowiek ma dla siebie cały weekend i można się wyspać. Przynajmniej można mieć taką nadzieję. Tak samo łudziłam się przed wyjazdem na szkolenie. Co z tego, że położyłam się o jedenastej, kiedy o pierwszej Garet zaczął dobijać się do wszystkich drzwi. Początkowo to ignorowałam, ale potem pomyślałam, że może mu się coś chce i wypuściłam go przed dom. Owszem, chciało mu się, drzeć ryja na całą dzielnicę. Ta sama sytuacja powtórzyła się o trzeciej, ale tym razem tak walił w drzwi i jęczał, że byłam przekonana, że dostał ciężkiej sraczki, bo tego wieczoru nawpychał się różności, a ukoronowaniem uczty był filet z soli z sosem serowym i surówką z kapusty. Ale nie. Zaparkował w zaspie i grzmiącym basem wysyłał w mroźny mrok pytające frazy. Co gorsza za nic nie dał się przywołać z powrotem, choć w końcu to, co ja wysyłałam w ten sam mroźny mrok zagłuszyło jego wypowiedzi, w dodatku za treść jak nic dostałabym kolegium. Trzęsąc się z furii wróciłam do kuchni i zapaliłam papierosa odgrażając się, że przeczekam do rana, a nie wpuszczę skurczybyka. Ale po półgodzinie się poddałam i bocząc się na siebie poczłapaliśmy do łóżka. Ledwie jako tako się rozgrzałam, do drzwi zaczęła drapać Gacia. Ignorowaliśmy ją do momentu, gdy rozległ się dziki pisk świadczący o tym, że niechcący wlazła na rękawicę bokserską. Wybuchnęłam śmiechem, a Garet wystrzelił z łóżka i runął na drzwi, pędząc na ratunek ulubionej zabawce. Gacia skorzystała z okazji, weszła do pokoju i wskoczyła mi na nogi, za chwilę z głuchym stęknięciem ulokował się na mnie pies, uprzednio przezornie ukrywszy rękawicę pod kołdrą, o czym przekonałam się rano. O szóstej wstałam z tak przekrwionymi oczami i opuchniętą twarzą, że przestraszyłam się sama siebie. Podobno najlepszym kosmetykiem kobiety jest sen…[/FONT]

Link to comment
Share on other sites

[FONT=Arial]4.12.2007 wtorek[/FONT]

[FONT=Arial] Garecik właśnie zakończył grę na rękawicy bokserskiej, jedynej piszczącej zabawce, która jeszcze działa, a którą, nawiasem mówiąc, co noc znajduję pieczołowicie ulokowaną na mojej poduszce tam, gdzie zwykle, Boże uchroń, znajduje się moja głowa. Irena rapowała.[/FONT]
[FONT=Arial] -Wy-noś-się-stąd-ty-pas-kud-ny-psie! Won-ob-rzyd-liw-cu! [/FONT]
[FONT=Arial] Ja dochodzę do siebie po zmaganiach z piecem i wykopaliskach. W płucach przesypuje mi się pół kilograma syfu, z nosa wypadają bryłki węgla, włosy mam szare bynajmniej nie z racji wieku, a przedramiona pokryte bąblami, które przez długą chwilę kontemplowałam ze zdumieniem (coś mi się odcisnęło? Ale co, u diabła? Żwirowisko?!), zanim zrozumiałam, że to reakcja alergiczna na bliżej niesprecyzowane obrzydlistwa – jakiś rodzaj drewna, pleśnie, grzyby, bakterie, wirusy czy inne robaki, albo nieznane jeszcze nauce osobliwe formy życia obecne od lat i mutujące radośnie w naszej kotłowni. W całości mam kolorystykę rdzawo-szaro-czarną, przynajmniej na zewnątrz. Wewnątrz zdecydowanie czarną. [/FONT]
[FONT=Arial] Fachowiec, obiecany w piątek na sobotę w celu uruchomienia automatycznego podajnika w cholernie drogim, ekologicznym piecu, którego historię już znacie, nie pojawił się. Kiedy wyczerpałam już limit swoich darmowych minut, pogrążyłam się w błogim przekonaniu, że zgodnie z obietnicą przyjdzie w poniedziałek około szóstej wieczorem. Przygotowałam się solidnie. Po powrocie z pracy przez godzinę odkurzałam dokładnie piec (co moje dziecko rzekomo zrobiło w czasie weekendu), pozamiatałam podłogę w kotłowni i bezskutecznie usiłowałam nakłonić Plamkę do opuszczenia strategicznego miejsca obok konsoli z elektronicznym wyświetlaczem. Patrzyła na mnie wzrokiem psychopatycznego mordercy i charczała ponuro plując śluzem. [/FONT]
[FONT=Arial] To, że Plamka jeszcze żyje, to cud prawdziwy i zasługa mojej matki. Pierwotnie kotka należała do naszych sąsiadów. Urodziła im kilkoro kociąt, z których przynajmniej jedno przyniosła do naszej piwnicy (czarny kocurek z przepukliną, tuż przed planowaną operacją zginął pod kołami samochodu). Radziła sobie nieźle, bo zakładam, że sąsiedzi trochę ją karmili, a na dożywianie przychodziła do nas. Wreszcie, pół roku temu, w stanie agonalnym, wprowadziła się na stałe, dołączywszy do grona bezpańskich, „piwnicznych” kotów (Greebo, Szkaradny Kocurek, Koteczka i Wrzaskliwy Adolf), zwiększając ich liczbę do pięciu. Wyglądała makabrycznie – szkielet, po którym przepełzło kilkanaście generacji ślimaków z nadczynnością wydzielniczą, bez zębów, charcząca, z liną śluzu zwisającą z pyska i językiem zwisającym na jedną stronę. Okazało się, że nie może i nie chce jeść makaronu gotowanego z mięsem, więc Irena zaczęła ją karmić drobno posiekaną surową wątróbką. Czyli tym, co (bez rozdrabniania) stanowi wyłączne pożywienie Gaci. Plamka okazała się nienasycona. Potrafi zjeść tej wątróbki ponad pół kilo dziennie i nigdy nie ma dosyć. W międzyczasie została, dość w ślepo, przeleczona antybiotykami zleconymi przez Artura, ma podawany tran i witaminy, ale niczego to nie zmieniło. Intensywne dożywianie sprawiło, że zaokrągliła się i przybyło jej energii, co spowodowało, że patrzy na nas z jeszcze większą nienawiścią. Według mnie, oprócz braku zębów, cierpi na nowotwór złośliwy umiejscowiony w obrębie głowy/szyi, który, wskutek naciekania nerwów, powoduje częściowy niedowład krtani i języka. W gruncie rzeczy to nieistotne, jest kotem specjalnej troski, w dodatku otoczonym opieką pozbawioną satysfakcji, ponieważ nie widać (i nie ma na to szans) poprawy, za to widać wyraźnie, że bez względu na to, co robimy, jesteśmy obiektem jej nienawiści. Pierwsze miejsce zajmuje, naturalnie, Garet, ze swoją delikatnością kuli dum-dum. [/FONT]
[FONT=Arial] Po zmaganiach z piecem, uciszywszy poczucie winy tudzież odrazy związane z Plamką, pogrążyłam się w oczekiwaniu, a Irena w ponurym cierpieniu. Wyjęłam z zamrażalnika tort szwarcwaldzki dla fachowca, a z torby czekoladki dla jego żony. Irena co chwilę raportowała, w jakim stanie zamrożenia i związanego z tym obumarcia tkanek jest jej organizm, apelując z delikatnością irackiego terrorysty do mojego wrodzonego poczucia winy. Gacia żałosnym wyciem domagała się wątróbki przeznaczonej dla Plamki, a w międzyczasie w celu ogrzania się usiłowała mi wleźć na plecy/klawiaturę laptopa/głowę/kolana, Garet z uporem maniaka kradł i aportował różne rzeczy z pokoju Ireny (wełnianą poduszkę z krzesła, wełniane rajstopy wleczone za nogawkę z jedną zwisającą żałośnie skarpetką, kłębek włóczki, rękawiczkę), Liszka testowała szponami rattanowe krzesło w korytarzu, Perła darła ryja i błyskała obłąkańczo jedynym okiem, Marchew z dwuznacznymi zamiarami usiłowała dostać się do mojego pokoju (ostatnio któryś skurwiel uparcie sika mi obok kanapy), a Koleś z nawiedzonym wzrokiem biegał dziko z pomieszczenia do pomieszczenia pobudzając Gareta do jeszcze większej nadaktywności. Wskutek tych kolektywnych działań doszłam do stanu takiego wzburzenia, że drżąc, zaczęłam się rozglądać za skutecznym narzędziem mordu, przy czym obiekt był mi zupełnie obojętny. Wreszcie, przed ósmą, wysławszy zjadliwego sms-a do ulubionego fachowca, poszłam zapalić w piecu resztką węgla, koksem i drewnem. Najlepiej spisało się drewno, choć na krótką metę. [/FONT]
[FONT=Arial] Plamka przeniosła się na podajnik ekogroszku, życzliwie zostawiając swoje gluty na pudełku zapałek, o czym przekonałam się natychmiast przy odpalaniu pieca, który i tak nie chciał zaskoczyć. W szampańskim nastroju udałam się na górę i po kilku godzinach copółgodzinnego biegania do pieca udało mi się podnieść temperaturę pomieszczeń do czternastu stopni, co uznałam za swój osobisty sukces. [/FONT]
[FONT=Arial] Dziś, po telefonicznym monicie, uzyskawszy od kierownika sklepu obietnicę, że jutro na pewno albo on, albo ktoś inny przyjdzie, zanurzyłam się w piwnicy. W międzyczasie rozważałam, czy uplasowanie się na progu sklepu firmowego w pozycji zdesperowanego Rejtana odniesie jakikolwiek skutek. Wcześniej Irena uprzytomniła mi, że już naprawdę nie ma czym palić, w związku z czym ona zamarznie na śmierć. Z taką podbudową motywacyjną zabrałam się do przeszukiwania zwałów chrustu, drewna i śmieci w poszukiwaniu okruchów węgla, które musiały się tam dostać, jako że węgiel przerzucało z miejsca na miejsce w poczuciu krzywdy i wykorzystywania niewinnych niewolników moje niedbałe i kontestujące dziecko. Po godzinie gmerania w toksycznej stercie udało mi się uzyskać opał na dwa dni i stracić około roku życia. Dla zaczerpnięcia tlenu czasami wychodziłam na dwór. W pewnym momencie mój wzrok padł na jedyną ocalałą zaspę topniejącego śniegu, która pośrodku ukształtowała się w napis „adidas”. Przekonana, że z powodu stresu oraz zatrucia nieidentyfikowalnymi substancjami zaczynam doznawać urojeń, dotknęłam wizji palcem, po czym wyciągnęłam lekko zmrożone, ociekające deszczówką, swoje spodnie od dresu. Zważywszy na to, że podczas weekendu Kaja znalazła na kupie piasku obok basenu moją całkowicie zmrożoną bluzę, był to już komplet. [/FONT]
[FONT=Arial] -Ty paskudny, złośliwy kundlu! – warknęłam w roześmianą, szlachetną, myśliwską twarz Garecika, który delikatnie obracał w wielkich zębach dowapnione, białe świńskie ucho. [/FONT]
[FONT=Arial] -TO-JEST-FE!!!! [/FONT]
[FONT=Arial] W odpowiedzi z aprobatą pomachał puszystym ogonem i przewrócił oczami. Jasne, że fe, tylko idiota założyłby coś takiego, nawet udając się na potyczkę z piecem... [/FONT]

Link to comment
Share on other sites

Gorzej. On jest prawdziwy:angryy:!!!
[FONT=Arial]6.12.2007 środa[/FONT]

[FONT=Arial] Sukces! Połowiczny... Wczoraj wieczorem, kiedy straciłyśmy już resztki nadziei i resztki ciepła w tkankach, pojawił się osobiście kierownik sklepu, żeby odpalić podajnik w piecu. Z lekką rezerwą odniósł się do wylewnego powitania Gareta i schylając głowę podążył za mną do piwnicy. Odetchnęłam z wielką ulgą, gdy stwierdziłam, że ogluciała Plamka nie zwisa z pieca. Tego fachowiec mógłby nie wytrzymać. [/FONT]
[FONT=Arial] Po godzinie piec hulał, a ja nadal czułam niedosyt, bo dopóki nie zrozumiem dokładnie, jak obsługiwać jagfv kieś urządzenie, zwłaszcza zapatrzone w elektroniczne sterowanie, jestem nieszczęśliwa. Fakt, że elektronika w tym piecu jest wyjątkowo prymitywna, ale przez to trudniejsza w obsłudze. Ktoś, kto to wymyślił, nie kierował się logiką i stosował metody takie, jak ja przy grze w brydża, które jedna z moich koleżanek określiła jako „prosty białostocki” (tzn. niepodlegający regułom, partyzancki, piracki i ogólnie mówiąc – wkurwiający, czyli cios między oczy). [/FONT]
[FONT=Arial] Wypytawszy o wszystko, co mi przyszło do głowy, uspokoiłam się nieco. Przynajmniej odnośnie pieca, bo Garet, który dorwał się do worka ze śmieciami i co chwilę aportował fachowcowi pod nogi jakiś kompromitujący przedmiot, doprowadzał mnie do szału. Wszystko przez to, że facet nie zwracał na niego uwagi, i za nic nie chciał mu dać buzi, więc usiłował mu się przypodobać. [/FONT]
[FONT=Arial] W nocy tylko dwa razy sprawdzałam, czy wszystko chodzi. Działało bez zarzutu, przynajmniej na pierwszy rzut oka, co wzbudziło moją podejrzliwość. W tym domu NIGDY NIC nie działa bez zarzutu.[/FONT]
[FONT=Arial] W nocy było na tyle ciepło, że spałam nie tylko bez dresu, ale odkryta, to znaczy, przykryta tylko Kolesiem. Rano Garet, zamiast wyjść na dwór, popędził na górę i długo tam nerwowo gwizdał, zanim udało mi się go wykopać przed dom. Koleś, zamiast jak zwykle wyjść przez piwnicę do ogrodu, ostrożnie, wyciągnięty na całą długość, popełzł na górę i natychmiast stamtąd wrócił z oczami jak półmiski. O szóstej nie jestem zbyt bystra, ale domyśliłam się, że coś nie gra. Równie ostrożnie jak Koleś udałam się na górę i w połowie schodów natknęłam się na lady Glut, bulgoczącą wrogo i wbijającą we mnie wzrok wrzący od bezbrzeżnej nienawiści. I, sorry, wzajemnie. Plamka, zupełnie nieświadoma tego, że gdyby się uparła, nic by jej z domu nie ruszyło, bo nikt dobrowolnie by jej nie dotknął, zareagowała wreszcie na mój pełen furii i odrazy wrzask i potruchtała do piwnicy. W drzwiach jeszcze odwróciła się i splunęła obelżywie. [/FONT]
[FONT=Arial] Praca zakończyła się dziś miłym akcentem, ponieważ pani burmistrz, w rocznicę objęcia urzędu, zaprosiła nas do pubu na kawę i ciastka. No cóż, żałuję, że nie mieszkam w tym mieście, w którym pracuję. Pani burmistrz nie tylko jest kobietą prześliczną, ale i charyzmatyczną, błyskotliwie inteligentną, mądrą, bezpośrednią, szanującą innych i zwyczajnie, nadzwyczajnie uroczą. Niedościgły wzór. Po pysznej kawie z bitą śmietaną, pysznym cieście i lampce szampana dostałam takiej zgagi, że prawie ziałam ogniem z gardzieli. W dodatku w przypływie zidiocenia kupiłam w miejscowej piekarni figurki Mikołaja z drożdżowego ciasta, które działa na mnie fatalnie, i skubnęłam trochę. Natychmiast potem uświadomiłam sobie, że powinnam połknąć gaśnicę, żeby zniwelować bolesne skutki. Na szczęście pozostałe półtorej figurki Mikołaja zaraz po powrocie do domu ukradł mi z torby Garet i w większości skonsumował. [/FONT]
[FONT=Arial] Zeszłam do piwnicy, żeby wybrać popiół, którego było dziwnie dużo. Na wszelki wypadek zajrzałam do podajnika i osłupiałam. Ekogroszku powinno wystarczyć na trzy, cztery dni, a podajnik był prawie pusty po upływie niespełna doby. Czyżbym założyła najdroższe ogrzewanie na świecie? I kto, *****, będzie je utrzymywał? Przytomnie nie powiedziałam nic Irenie i zadzwoniłam do sklepu. Fachowiec wyjaśnił, że tak się dzieje na rozruchu, a w ogóle to powinnam mieć ciepło w piwnicy, bo piec reaguje na temperaturę otoczenia. Cóż, w piwnicy kaloryferów nie mam, dotychczas naiwnie myślałam, że mam mieć ciepło w domu... Poza tym drzwi wejściowe nie zamykają się i są podparte ciężkim, kolistym kamieniem pochodzącym najpewniej z dawnych żaren, możliwe, że mającym wartość historyczną. Teoretycznie jest to zabezpieczenie wystarczające, bo muszę solidnie się zaprzeć, żeby je odsunąć. W praktyce – Adolf otwiera je jednym, brutalnym szarpnięciem łapy. W niczym nie przypomina zeszłorocznego szkieletu. Waży bydlak z dziesięć kilo, jest dwa razy większy od ogromnego Kolesia. Kiedy dziś rozesłał się na jabłonce, zajął połowę pnia. [/FONT]
[FONT=Arial] Po kolejnej telefonicznej konsultacji udało mi się ustawić w pozycji mniej więcej optymalnej mieszacz wody. Przy każdym zejściu do piwnicy potykałam się w progu o gulgoczącą nienawistnie lady Glut. Garet, parskając z obrzydzenia, ale z wielkim zapałem, ruszał mi na odsiecz, Glut charczała w rozterce, które z nas zabić najpierw, co groziło zbiorową śmiercią po upadku ze stromych schodów i wspólną, ogluciałą mogiłą. [/FONT]
[FONT=Arial] Ledwie wraz ze swoją zgagą ulokowałam się w fotelu, a Garet z ciężkim westchnieniem w drugim, Irena przyczłapała do spiżarni, żeby zaopatrzyć w świeżą wątróbkę Plamkę czyhającą przy drzwiach balkonowych. Glut, jak na umierającego kota, była w zdumiewająco dobrej kondycji. Za chwilę z pokoju Ireny dobiegł mnie rozpaczliwy wrzask. Nie zareagowałam, bo myślałam, że coś jej spadło. Na przykład miseczka z wątróbką. Przybiegłam dopiero na bezpośrednie wezwanie. Irena z obrzydzeniem zaglądała w czeluście jednej ze swoich szaf. [/FONT]
[FONT=Arial] -Co się, u diabła, stało?[/FONT]
[FONT=Arial] -Ta cholera tu wskoczyła. Wdarła się do pokoju! Zobacz, czy jej tam nie ma... [/FONT]
[FONT=Arial] -Super. Teraz za każdymi drzwiami i każdym oknem będzie się czaił ten Glut, a ty ją będziesz dokarmiać siekaną wątróbką, bo normalnego żarcia jeść nie może... – warknęłam złośliwie. Mogłam sobie warczeć dowolnie długo, Irena i tak nie zakłada aparatu słuchowego i odbiera wybiórczo. To znaczy to, co jej pasuje. [/FONT]
[FONT=Arial] Nie zwariowałam, żeby w szafie grzebać ręką, więc pomacałam wieszakiem na ubrania. Nic nie charczało wrogo, to znaczy, że Plamki tam nie było. Najlepsza opcja – jest pod szafą, skąd wypłoszę ją dezodorantem. Najgorsza – wlazła za pianino, skąd nie wypłoszę jej niczym. [/FONT]
[FONT=Arial] Przyniosłam latarkę i aerozol na pchły, bo żadnego taniego dezodorantu nie mogłam znaleźć. Plamka tkwiła pod szafą. Po krótkiej akcji wyskoczyła stamtąd gotowa do opuszczenia domu, ale Irena w międzyczasie, w przypływie druzgocącej inteligencji, zamknęła drzwi balkonowe. Glut, po chwili wahania, przemieściła swoje obrzydliwe ciało do kuchni. Garet popędził za nią, ja za nimi, a za nami podążyła Irena z woreczkiem foliowym w ręce. Przemknęło mi przez głowę, że zamierza nim złośliwie szeleścić, żeby Glutowi uprzykrzyć życie. Glut tymczasem zręcznie przemknęła po klawiaturze mojego otwartego laptopa, wskoczyła na szafkę i zręcznym susem zaparkowała na kuchence. Prawdopodobnie, a nawet na pewno, wydawałam ryki pełne obrzydzenia i furii. Wreszcie wyhamowałam, bo sytuacja wydała mi się patowa. Gapiłyśmy się na siebie z nienawiścią – Glut na kuchence, ja obok fotela. Pomiędzy nami szalał podniecony do granic możliwości Garet, a z tyłu szeleściła Irena przeżuwając w skupieniu własne zęby.[/FONT]
[FONT=Arial] -Przytrzymaj przynajmniej psa, skoro nie potrafisz nawet otworzyć drzwi, żeby wypuścić tego parcha! – warknęłam w jej kierunku zamachnąwszy się atomizerem z trucizną na Gluta. [/FONT]
[FONT=Arial] Irena zignorowała mój apel, rozpostarła woreczek i ruszyła z nim niczym z muletą na Plamkę.[/FONT]
[FONT=Arial] -Podrapie cię – ostrzegłam, chwytając Gareta za obrożę, która nagle zrobiła się o połowę za długa. [/FONT]
[FONT=Arial] Irena, zdeterminowana, bez przeszkód złapała Gluta przez woreczek i wyrzuciła na schody do piwnicy. Odetchnęliśmy wszyscy, gdy tylko udało mi się przekonać Gareta, że to nie atrakcyjny aport, który powinien natychmiast przynieść. Przez kolejne kilka minut dokładnie dezynfekowała skażoną okolicę.[/FONT]
[FONT=Arial] Ilekroć schodziłam do piwnicy, na progu potykałam się o parskającą wrogo, sparszywiałą glucicę. [/FONT]
[FONT=Arial] -...To wcale, *****, nie jest zabawne – syczałam przez telefon do Kai. – Chyba, że jest się pięćdziesiąt kilometrów dalej![/FONT]
[FONT=Arial] -No właśnie, dlatego jest takie śmieszne! – rechotało radośnie moje dziecko. [/FONT]
[FONT=Arial] -I jeszcze te cholerne koty! Wczoraj wieczorem przez półtorej godziny sprzątałam, umyłam wszystkie podłogi, bo znowu nasikały mi przy kanapie i pod telewizorem, kuwetę im co chwilę wymieniam, a tu masz, kuweta sucha, a te skurwysyny zalały cały korytarz!!! – skarżyłam się żałośnie. –Nienawidzę ich!!![/FONT]
[FONT=Arial] -Ale przyznasz, że to tylko jeden minus, poza tym są urocze – zachichotała przymilnie. [/FONT]
[FONT=Arial] -Tak, *****, jeden minus, ale wielki jak *******ony równik! – wrzasnęłam w poczuciu bezsilności. [/FONT]
[FONT=Arial] W odpowiedzi usłyszałam radosny, zupełnie pozbawiony empatii śmiech. [/FONT]

Link to comment
Share on other sites

W sumie trzy koty to jeszcze nie pięć (+pies). I te jaja z sikaniem nie dzieją się od początku, dość długo był spokój. Co nie ułatwia wyjaśnienia sprawy... Ja bym brała trzeciego:loveu: ale jestem troszkę zakręcona na punkcie kotów:evil_lol:

Link to comment
Share on other sites

[FONT=Arial]11.12.2007 wtorek[/FONT]

[FONT=Arial] Zupełny obłęd z tymi minibusami do Krakowa. A raczej – z Krakowa. Odjeżdżają teraz z trzech miejsc. Pełna dezorientacja, a tłok jest taki, że można zupełnie mimochodem nabrać nowych kształtów. Po prostu ludzie rozkładają się nierównomiernie na te trzy przystanki startowe. Gdy wracałam ostatnio, udało mi się wcisnąć na ostatnie wolne miejsce na tylnym siedzeniu. Wiadomo, minibusy, o czym mówi przedrostek, są przystosowane do przewozu anorektycznych Japończyków, a nie ludzi normalnej postury. W związku z tym kolana lepiej zapleść sobie na uszy, jeśli nie ma możliwości ułożenia nóg ukośnie. Na ogół nie ma. Pięć osób wzrostu około metr osiemdziesiąt siedzących obok siebie to już tłok nie do wytrzymania. Ramiona krzyżowały nam się na mostku. W pewnym momencie poprawiałam spadającą torbę i dotknęłam kolana. Ogarnął mnie niepokój. Cholera, straciłam czucie w nogach? Pomacałam jeszcze raz – nic. Niby dżinsy czuję, ale kolana – nie. I wtedy zorientowałam się, że łapię za kolano chłopaka siedzącego obok. Jezu. Podczas dojazdów do pracy znienawidziłam zupełnie obcego faceta, z którym nigdy nie zamieniłam ani słowa. Często się zdarza, że jedyne wolne miejsce jest obok niego. Co ja mówię, miejsce, jedna czwarta miejsca! Nie dość, że facet jest nadmiernie rozbudowany, to jeszcze siedzi w szpagacie, który pozwala przypuszczać, że ma w stosunkowo młodym wieku poważne problemy z prostatą. Wskutek tego każdy, kto desperacko uwiesi się wolnego skrawka siedzenia, wystaje na wąskie przejście i jest ustawicznie potrącany i deptany. I z tego powodu nie cierpię tego sukinsyna. Mam dziwne wrażenie, że Garecik w minibusie byłby przeszczęśliwy. Bez specjalnych zabiegów ciągle na czyichś kolanach! Od razu by mu przeszła choroba lokomocyjna. [/FONT]
[FONT=Arial] Nieprawdą jest to, co Kaja mówi, że kocie siki rozmieszczane złośliwie w całym domu to nowość. Guzik prawda, to tradycja, proces przygnębiająco stały. Leją wszędzie. Przestrzegam Was, nie przygarniajcie więcej niż jednego, maksimum dwa koty!!! Chyba, że zależy Wam na tym, żeby znienawidzić ten gatunek. Jeśli uda mi się przeżyć nasze koty, nigdy w moim domu kota już nie będzie. Pies tak. Jeśli pies zesika się w domu, to znaczy, że miał ku temu ważki powód. Jeśli pies wyłazi na stół, to znaczy, że zapatrzył się na koty. Jeśli pies je z mojego talerza, to nic mi to nie robi – po kocie się brzydzę. Jeśli pies zostawia pół kilograma futra w moim łóżku, to nie włazi mi ono do oczu, bo jest zbyt duże. Jeśli pies przytula się do mnie, to z miłości, a nie dlatego, że chce mnie użyć jako otwieracza do puszek czy taśmociągu połączonego z lodówką. Jeśli pies niszczy mi sztukę odzieży wartości średniej klasy szczeniaka po światowych championach, to dlatego, że go porzuciłam samego w domu, a nie dlatego, że ostrzy sobie paskudne szpony. Pies podstępnie nie nasika mi do szuflady w komodzie, w której trzymam skarpetki. A nawet, gdyby mu się to jakimś cudem udało, smród nie wyludni całej dzielnicy. I tak dalej. Zdecydowanie psy![/FONT]
[FONT=Arial] Garecik czuł się dziś bardzo porzucony, bo po raz pierwszy zostawiłam go wychodząc do pracy, a po raz drugi – jadąc do Krakowa. Nic dziwnego, że rozerwał woreczki z zupami Knorra, które niebacznie zostawiłam na stole i w szale frustracji wybebeszył długoszyją gęś, którą tak wspaniale się bawił, mimo, iż straciła oczy, grzywkę, obie łapy i wyglądała jak mandolina. Muszę mu poszukać nowej zabawki, z jedną częścią ciała długą, za którą będzie mógł ją złapać, żeby markować zabijanie. To pies stworzony dla myśliwego, w mig zakończy każde nieudane morderstwo. W dodatku, jeśli polowaniem nie zarobią na życie, okradnie każdego w ułamku sekundy, niepostrzeżenie, i wyjdzie z tego obronną łapą. Nikt nie ośmieli się podejrzewać o niecne uczynki tego słodkiego stworzenia ze szlachetną, myśliwską mordką i bezgranicznie szczerym, uczciwym i naiwnym wyrazem oczu ocienionych długimi, podkręconymi rzęsami. [/FONT]

Link to comment
Share on other sites

"[FONT=Arial] Nieprawdą jest to, co Kaja mówi, że kocie siki rozmieszczane złośliwie w całym domu to nowość."

Wcale nie mówię, że to nowość, tylko że nie zawsze tak było. I uprzedzając fakty: nie, wcale okres niesikania nie zamyka się w okresie przebywania w brzuchu Liszki.8-)
[/FONT]

Link to comment
Share on other sites

  • 2 weeks later...

Aniu, jesli żywiołowe to wystarczy:evil_lol:
Joanna chyba lepi pierogi, i nie ma czasu..
zacznę-bo to juz chyba czas na życzenia:

:tree1: Nieznani Kochani: [ a własciwie znani, nawet z tak intymnych szczegółów jak siki w szufladzie ze skarpetkami:evil_lol:]
życzę Wam wszystkim zdrowia, zdrowia, zdrowia i pieniędzy.Resztę [czyli niebanalną urodę, rozliczne talenty, miłość najblizszych ] -macie.
Szczególnie pozdrawiam kotkę Glut, której wyrazista osobowość mnie urzekła.
A nam wszystkim życze dalszych wizyt w Waszym ciepłym domu-co dzieki łaskawosci Joanny niech sie zdarza jak najczęściej:loveu:

WESOłYCH SWIąT

Link to comment
Share on other sites

Och, moi drodzy, my już tylko zdążymy życzyć cudownego Nowego Roku. Zdrowia, dobrego humoru, cierpliwości i pieniędzy niezbędnych do życia z naszymi koszmarnymi milusińskimi. Wczoraj w nocy już naprawdę myślałam, że zaduszę Gareta własnymi skarpetkami, które bez przerwy nosi. Nie ma określenia, które oddałoby jego nadaktywność. Ale patrzy człowiek na tę roześmianą mordę i jeszcze się powstrzymuje...

Link to comment
Share on other sites

Ja już też tylko noworoczne życzenia zdążę złożyć, na święta zafundowałam sobie prawie 39 stopni gorączki, a pomiaru dokonałam dopiero wczoraj, bo wydało mi się, że jakaś pokręcona i zmęczona jestem - to musi być coś z głową :diabloti:, czego nikomu nie życzę. Życzę Wam radości, cierpliwości, zdrowia, pieniędzy ........... i całej reszty :loveu:!

Link to comment
Share on other sites

[FONT=Arial]01.01.2008 wtorek[/FONT]

[FONT=Arial] Podsumowując życzenia – nowy rok ma być lepszy od poprzedniego. I niech się nie ośmieli być inny. Podniósł mnie na duchu ogólnopolski toast kobiet: „Pijemy za zdrowie facetów, którzy nas zdobyli, kolesi, którzy nas stracili, debili, którzy nas rzucili i farciarzy, którzy nas poznają”.[/FONT]
[FONT=Arial] Dostaliśmy z Garecikiem bardzo miłe zaproszenie na Sylwestra, ale ostatecznie zostaliśmy w domu, ponieważ Kaja, w towarzystwie kataru i chrypki wybrała się do Krakowa. Po namyśle doszłam do wniosku, że gdybym też wyjechała, i tak przez cały czas miałabym wyrzuty sumienia, że Irena ze swoimi lękami została sama i martwiłabym się, że ona się zamartwia. Postanowiłam w spokoju dokończyć obraz ze słonecznikami, do którego, z coraz większą niechęcią, podchodziłam już trzeci dzień. Nie rozumiem, czemu się uparłam przy fotograficznej wierności. Okrutnie niewdzięczne rośliny do odtworzenia. Już wiem, czemu van Gogh namalował je w taki właśnie, a nie inny sposób. [/FONT]
[FONT=Arial] Już po południu rozpoczął się ostrzał. Na zabytkowym fotelu w kuchni Koleś wyswobodził się z objęć śpiącej smacznie Marchwi i wybałuszył oczy jak kulki agrestu. Garet na próbę wpadł w panikę, ale przytomnie nie zaczęłam go pocieszać, żeby nie wzmacniać niepożądanych zachowań, tyko rozmawiałam z nim spokojnym głosem. Najpierw omówiliśmy idiotyzm niepotrzebnego robienia hałasu, potem opracowaliśmy projekt ustawy zabraniającej używania świątecznej amunicji z wyjątkiem kwadransa około północy, a wreszcie ustaliliśmy, co zrobimy ze wszystkimi, którzy się do tego nie zastosują. Garet, uspokojony nieco, westchnął spazmatycznie, uwalił się na moich stopach i zasnął. Nic innego nie miał do roboty, bo zjedliśmy już wszystkie słodycze, na dwór się nie wybierał, a na kolana po kilku nieudanych próbach przestał mi wyłazić. Nie mieścił się po prostu, bo słoneczniki malowałam na dość pokaźnych rozmiarów półce ze starej szafy. Byłam obstawiona kubkami z kawą, herbatą, wodą do farb, tubkami farb, pędzlami, popielniczką i papierosami. W normalnych warunkach zdarza mi się pomylić, a co dopiero w takim zagęszczeniu. Zupełnie niegroźnie podpaliłam pędzel zamiast papierosa, w chwilę potem, w wyniku maksymalnej koncentracji na robieniu cieni, zamiast z lufki pociągnęłam z tubki z zielenią soczystą. Było to o tyle dziwne, że pędzel, którego w tym celu używałam kilkakrotnie, jest mnie więcej grubości lufki, a tubka niekoniecznie. Całe szczęście, że od kilku lat przestałam sobie zawracać głowę robieniem nigdy niedotrzymywanych świątecznych postanowień. Jeden powód do depresji mniej – pocieszyłam się, chlapnąwszy zdrowo ze szklanki do płukania pędzli. A tak, tylko trochę przygnębienia po chwili rozczulania się na własny temat. Talerzyk, pełniący rolę palety, z hukiem grzmotnął o podłogę w okolicy Garetowego ogona. Podjąwszy beznadziejną próbę złapania go, walnęłam się w żuchwę zamalowaną deską, aż mi w oczach pociemniało. [/FONT]
[FONT=Arial] -Spokojnie, śpij, piesku, nic się nie stało – Garet na tak jawne kłamstwo otrząsnął się nerwowo rykoszetując pędzel i łyżeczkę podążające śladem talerzyka. Udało mi się na powrót ustabilizować deskę, ale zdecydowałam, że liście domaluję następnego dnia, bo akurat rozpoczęła się kanonada zwiastująca zbliżanie się północy i kolejnego roku oraz przyprawiająca o zawał wszystkie jako tako słyszące psy. Tym razem Garet nie od razu dał się przekonać, że to nic takiego. Przez dobre dziesięć minut dygotał na kanapie zezując nerwowo, bo i za oknem w pokoju i za kuchennym, eksplozjom towarzyszyły wybuchy kolorowych ogni. Sąsiedzi urządzili sobie Sylwestra w firmie, toteż zza ściany dobiegały nas coraz radośniejsze okrzyki ukoronowane serią strzałów przed drzwiami frontowymi. Garet, czując, że zagrożenie niemal dosłownie puka do drzwi, zebrał się w sobie i szczekając groźnym barytonem runął bohatersko na korytarz. Nie wierzę, nareszcie jakieś zwierzę obronne w tym domu! [/FONT]
[FONT=Arial] Ten zryw przywrócił Garetowi pewność siebie i kiedy w chwilę później ktoś zaczął dobijać się do drzwi, był gotów walczyć. Zza drzwi dobiegał głos Mariusza, który przedstawiwszy się jako policja, CBŚ, UOP i coś jeszcze, czego nie zrozumiałam, ponieważ jego dykcja cokolwiek ucierpiała od toastów, zapewnił z pogodnym uporem, że poczeka, po czym znowu zaczął dzwonić i pukać. Odpuścił po długiej chwili. Zapewne chciał nam złożyć życzenia, ale byłam już w nocnej koszuli i bluzie od dresu, którą chwilę wcześniej wyciągnęłam spod Kolesia i Marchwi, co było widać. Poza tym na głowie miałam coś na kształt nieodwołalnie porzuconego bocianiego gniazda, a na twarzy smugi z ochry i chromowej żółci, zaś mój nastrój oscylował pomiędzy depresją a furią. [/FONT]
[FONT=Arial] Około drugiej w nocy zapędziłam podnieconego Gareta do spania. Wstaliśmy bliżej południa niż poranka. Świat spowijała mgła i martwa cisza pachnąca kacem. Zamykając drzwi za Garetem zorientowałam się, że to bynajmniej nie metafora. Korytarz wypełniał intensywny zapach przetrawionego alkoholu. Przyjrzałam się podejrzliwie ścianie oddzielającej nasz dom od domu sąsiadów, co do której dotychczas miałam pewność, że niewiele jej brakuje do metra grubości. Nadal wyglądała solidnie, w przeciwieństwie do przekonania o moim stanie psychicznym. Wreszcie odetchnęłam z ulgą, bo zorientowałam się, że upojne miazmaty musiały wydostawać się przez rurę, która dawniej doprowadzała gaz do sąsiedniego budynku, a teraz, ucięta, sterczała pod sufitem jak wątpliwa ozdoba. Postanowienie noworoczne – zająć się rurą. [/FONT]
[FONT=Arial] Pierwszy dzień nowego roku. Na razie spokojnie, jeśli nie liczyć tego, że dwa razy zdążyłam zarobić w ryja – raz deską z obrazem, a drugi raz pazurami od Gareta, przy gimnastyce. Po jednym mam siniec na żuchwie, po drugim sznyty na policzku. Możliwe, że Garet chciał wyrównać rachunki. Dwa dni wcześniej byłam z Magdą i Jarkiem na koncercie muzyki klezmerskiej. Zaprosiłam ich potem na kawę, Garet oczywiście szalał, a ja wciąż byłam roztrzęsiona. I jego zachowaniem, które od świat osiągnęło szczyty i zmierzało dalej, i wyjściem, co u mnie typowe, nawet jeśli wychodzę z przyjaciółmi czy znajomymi i wskutek procesu odmarzania, bo wieczór był przeraźliwie zimny. Nic dziwnego, że puszka z kawą wystrzeliła mi z rąk. Jak wszystkie przedmioty, które rozstają się ze mną w sposób gwałtowny, zlekceważyła grawitację i podążyła w górę. Po kilku sekundach przypomniała sobie o prawach fizyki lądując Garetowi na głowie i wysypując na niego swoją aromatyczną zawartość, zanim ostatecznie brzdęknęła o podłogę i wtoczyła się pod fotel, na którym siedział śmiertelnie zdumiony pies, oszołomiony dodatkowo po ciosie pokrywką w ucho. Na ratunek rzuciły się Kaja i Magda, która i tak już od progu mierzyła mnie pełnym niedowierzania i zgrozy spojrzeniem, bo nie mogła pojąć, dlaczego warczę na Gareta. W dobroci serca usprawiedliwiła to moją nerwowością, ale teraz, otrzepując osłupiałego psa z kawy, minę miała pełną wątpliwości. Kiedy ze złośliwej przekory, właściwej skazańcom narzekającym na szorstkość sznura, wymamrotałam, że teraz wystarczy go po prostu polać wrzątkiem, popatrzyła na mnie jak na psychopatycznego mordercę. Garet stosunkowo szybko odzyskał wigor, choć przez jakiś czas trzymał się ode mnie w bezpiecznej odległości, a wieczorem musiałam się kajać i długo go przepraszać, zanim przestał mierzyć mnie chłodnym, pełnym urazy wzrokiem. [/FONT]

Link to comment
Share on other sites

Join the conversation

You can post now and register later. If you have an account, sign in now to post with your account.

Guest
Reply to this topic...

×   Pasted as rich text.   Paste as plain text instead

  Only 75 emoji are allowed.

×   Your link has been automatically embedded.   Display as a link instead

×   Your previous content has been restored.   Clear editor

×   You cannot paste images directly. Upload or insert images from URL.


×
×
  • Create New...