Jump to content
Dogomania

Jett Garet III, jr. Kraków - w NOWYM DOMKU-od 07.04.06-GARETOWE OPOWIEŚCI-udręczonej


mar.gajko

Recommended Posts

[FONT=Times New Roman][SIZE=3]Z pracy mnie wywalą normalnie. Czytam i rżę jak głoopia i łzy lecą mi ze śmiechu. A jestem dopiero przy maju.[/SIZE][/FONT]
[FONT=Times New Roman][SIZE=3][/SIZE][/FONT]
[FONT='Times New Roman']Normalnie fanką Jett Garett’a III, jr. zostałam :).[/FONT]

Link to comment
Share on other sites

  • Replies 1.7k
  • Created
  • Last Reply

Top Posters In This Topic

[FONT=Georgia]6.10.2006 piątek[/FONT]
[FONT=Georgia] [/FONT]
[FONT=Georgia] Kaja leży i kaszle, Garet prezentuje wszystkie fazy opętania na najwyższym możliwym do osiągnięcia poziomie, a ja jestem w żałobie, bo kończy mi się wolne i w poniedziałek idę do pracy. Nie, żebym nie lubiła zrywać się o piątej rano, kłusować piętnaście minut na przystanek po to, żeby przez pół godziny pokonać osiem kilometrów i oddać jedną trzecią dziennego zarobku na dojazdy. Nie, żeby mi się nie podobała ogłupiająca, ciężka harówka, w której nie wykorzystuję nawet pięciu procent swoich kwalifikacji, za to zużywam całotygodniowy limit energii. Uwielbiam to. Z utęsknieniem witam każdy kolejny interesujący dzień uwieńczony powrotem do kojącego domu, w którym czeka na mnie kochająca mamusia z wysuniętymi zębami jadowymi, posępnym spojrzeniem i włosami sterczącymi od kotłujących się w głowie absurdalnych pomysłów. Wymiękam. Powinny być domy spokojnej dojrzałości dla dorosłych dzieci zmuszonych do mieszkania z rodzicami. Żeby można było się choć trochę nacieszyć tym, teoretycznie, całkiem przyjemnym okresem życia. Kiedy jeszcze większość organów jako tako funkcjonuje wspomagana lekami, człowiek mniej więcej pamięta swój adres, wzrok ma na tyle dobry, że może czytać, jeśli rzuci gazetę w odległy róg pokoju i na tyle kiepski, że w słabo oświetlonej łazience widzi tylko połowę zmarszczek i wciąż potrafi się śmiać z siebie, w dodatku orientując się, o kogo chodzi. [/FONT]
[FONT=Georgia] -...I wygrzebała ze śmietnika swój szlafrok, który pamiętam od urodzenia, po czym złożyła go na powrót pieczołowicie w piwnicy, chyba na wieczny spoczynek. Awanturowała się też o zwój trzydziestoletniej wykładziny, z której zamierzała sobie robić wkładki do butów, ale kiedy zaproponowałam łagodnym głosem, żeby ją sobie przyniosła, dała spokój – skarżyłam się Arturowi, którego odwiedziłam w celu nabycia tabletek do profilaktycznego odrobaczenia Gareta. Według mnie robaków nie ma, a gdyby jakiś mu się przyplątał, na sto procent nie przeżyłby morderczej diety, jaką nasz pies stosuje. [/FONT]
[FONT=Georgia] -Boże, jak ja bym chciała żyć w normalnej rodzinie! – jęknęłam tęsknym głosem. –Chociaż nie wiem, czy takie w ogóle są... [/FONT]
[FONT=Georgia] -Nie ma – zapewnił Artur patrząc na mnie ze współczuciem i zrozumieniem. Sam mieszka z mamusią, która w dodatku jest w znakomitej formie i piekielnie energiczna oraz despotyczna z natury, więc też nie ma lekko. Hm... możliwe, że ma jeszcze gorzej. [/FONT]
[FONT=Georgia] -...Mam czterdzieści cztery lata, a sam mogę się tylko podpisać...[/FONT]
[FONT=Georgia] -Pod warunkiem, że na swojej własnej pieczątce – uzupełniłam przytomnie kiwając wspierająco głową. [/FONT]
[FONT=Georgia] Siedzieliśmy w części biurowej jego przychodni, popijając aromatyczną kawę z pięknych filiżanek i szukając pociechy we wzajemnych wynurzeniach. Wirtualne pępowiny dyndały nam na szyjach jak zmacerowane krawaty. [/FONT]
[FONT=Georgia] -Jest jeden plus – uśmiechnął się uszczęśliwiony – w tym domu nie ma piwnic![/FONT]
[FONT=Georgia] Zrzuciwszy z dusz balast, kolejną godzinę przerechotaliśmy radośnie trenując swoje złośliwe poczucie humoru. Kiedy Artur rozmawiał przez komórkę, zalecałam się do jego papugi żako. [/FONT]
[FONT=Georgia] -Kokunia? No powiedz cioci coś miłego! [/FONT]
[FONT=Georgia] Kokunia najwyraźniej miała kiepski dzień, bo jedynie kręciła głową mierząc mnie kosym spojrzeniem lewego oka depresyjnego i prawego wkurzonego. [/FONT]
[FONT=Georgia] Kokunię Artur dostał od znajomych. Właściwie przywieźli ją do uśpienia, bo przestała się odzywać, powyrywała sobie pióra i stała się równie atrakcyjna jak kurczak w hypermarkecie. Artur, po przeprowadzeniu wywiadu rodzinnego doszedł do wniosku, że papuga po prostu wpadła w depresję z powodu długotrwałego osamotnienia. Wówczas jeszcze pracował w Powiatowym Inspektoracie, więc tam ulokował Kokunię, która stała się ulubienicą wszystkich pracowników oraz okolicznej dziatwy. Owa dziatwa bezustannie tkwiła przy klatce, więc papuga na samotność narzekać nie mogła, raczej przeciwnie. Wskutek odwiedzin przyszłości naszego narodu niezwykle rozwinęły się umiejętności lingwistyczne Kokuni. Czy w pożądanym kierunku, stało się sprawą dyskusyjną po kontroli z województwa. Kontrolą kierowała powszechnie nielubiana wampirzyca, która nieoczekiwanie okazała się wielbicielką ptaków i ćwierkając czule zawisła nad klatką Kokuni. [/FONT]
[FONT=Georgia] -Jaki ślicny ptasek! No powiedz coś! Umies mówić?[/FONT]
[FONT=Georgia] Papuga przez chwilę przekrzywiała głowę zapewne robiąc przegląd rozległego zasobu wiedzy. Wreszcie nastroszyła nowe pióra, przymknęła oczy i wrzasnęła z głębi piersi: [/FONT]
[FONT=Georgia] -*****! *****! Cześć!!![/FONT]
[FONT=Georgia] -Och! – zapowietrzyła się wampirzyca. –No, coś podobnego![/FONT]
[FONT=Georgia] -Spierdalaj! – zaproponowała pogodnie Kokunia. [/FONT]
[FONT=Georgia] Na moje dzisiejsze zachęty jednak nie reagowała. Być może uznała, że nie znamy się na tyle blisko, żeby rozmawiać o sprawach osobistych. A może po prostu wytrąciła ją z równowagi pierwsza jesienna pełnia księżyca. [/FONT]
[FONT=Georgia] Przed wyjściem, bez specjalnej nadziei, zapytałam Artura czy ma pompkę do samochodu. [/FONT]
[FONT=Georgia] -Mam – odparł spokojnie. [/FONT]
[FONT=Georgia] -Och! Cudownie! – ucieszyłam się wyjmując z torby plastykowy wentylek z metalową kuleczką w środku. –Będzie pasowała do tego?[/FONT]
[FONT=Georgia] -Możemy przymierzyć – Artur przyglądał mi się z umiarkowanym zdziwieniem. Udaliśmy się w kierunku garażu. Przedmiot w mojej ręce nieco go rozpraszał, toteż zanim skupił wzrok na pilocie, otworzył najpierw bramę wjazdową, zamknął ją, uruchomił ponownie, aż wreszcie trafił w uchylne drzwi do garażu. Pompka pasowała! [/FONT]
[FONT=Georgia] -Pożyczysz mi?[/FONT]
[FONT=Georgia] -Pewnie. Chcesz sobie do tego podmuchać w domu?[/FONT]
[FONT=Georgia] -Co? A, nie, będę pompować piłkę rehabilitacyjną. Przez ten wentylek.- Wydawało mi się, że odetchnął z ulgą. Może obawiał się, że moje rozkojarzenie osiągnęło stan, któremu nareszcie można przypisać znaną medycynie nazwę. [/FONT]
[FONT=Georgia] Zanim uściskaliśmy się na pożegnanie, przekrzywiając sobie wzajemnie okulary, zapewnił mnie, że Garetowi wciąż mogą dolegać rosnące trzonowe zęby i jego gryzienie nie jest objawem szaleństwa. No, nie wiem, jak on sobie poradzi z domknięciem tej zębatej paszczy, jeśli jeszcze coś mu urośnie. Na szczęście nas gryzie rzadziej. Zamiast tego opracował metodę dźgania. Rozwiera się, namierza i dźga boleśnie kłami popychając żuchwą od dołu. Dzięki temu mamy o połowę sińców mniej, a on ma poczucie, że nie robi nam krzywdy. Za to wszystko inne gryzie i żuje z intensywnością większą niż kiedykolwiek. Tekstylia szatkuje jak batalion wojowniczych moli, twarde przedmioty miażdży lub rozdrabnia. Pilot od telewizora przybrał nowoczesny, bardzo płaski kształt, na szczęście jakimś cudem wciąż działa. Duża piłka wydała z siebie ostatnie „pufff!” i w charakterze kolorowych strzępów wala się po całym domu. Płat onduliny, który upolował na strychu, zamienił w ciemnobrązowe puzzle. Futrzane rękawiczki babci wyglądają jak szczury po depilacji, chociaż ona jeszcze o tym nie wie. Niestety, Garyś swoimi długimi palcami łapie za uchwyt szafki w korytarzu i otwiera ją bez trudu. Również na strychu, gdzie pomagał mi chować worki z letnimi rzeczami, upolował sobie kołnierz z lisa. Odprułam go od jakiegoś grubego kaszmirowego swetra, bo wyglądał dość makabrycznie, jako że oprócz łap miał łeb, oczy, uszy i nawet wąsy. Garet niósł znalezisko tanecznym krokiem, ze śmiejącymi się oczami. Wywołałam Kaję z łóżka, żeby zobaczyła śliczny portret psa myśliwskiego. Ostatecznie odebrałyśmy mu zdobycz, żeby mu te kłaki nie zaszkodziły. Chociaż może niepotrzebnie, bo jeśli strawił dużą deskę do krojenia mięsa...[/FONT]
[FONT=Georgia] Deskę wykonałam własnoręcznie, w pocie czoła, w szkole podstawowej na zajęciach technicznych. Trzydzieści pięć lat użytkowania odcisnęło na niej swoje piętno. Już od dawna nie mogłam na nią patrzeć, ale oczywiście babcia była do niej niezwykle przywiązana. Powiedziałabym, że z czasem jej przywiązanie rosło. Ostatnio kupiłam piękną, solidną deskę z jakiegoś orientalnego drewna. [/FONT]
[FONT=Georgia] -Chyba nadszedł czas na wymianę? – szukałam poparcia u Kai.[/FONT]
[FONT=Georgia] -No... nie wiem. A babcia?[/FONT]
[FONT=Georgia] -Przecież ta stara jest odrażająca i już pęka. Jakby mi tak przypadkiem spadła, to by się rozpadła, prawda?[/FONT]
[FONT=Georgia] -Czy ja wiem? Gruba jest.[/FONT]
[FONT=Georgia] -A zdajesz sobie sprawę, ile i jakich form życia kłębi się tam w środku? Uważam, że ona po prostu stanowi poważne zagrożenie epidemiologiczne! – oznajmiłam, waląc deską o próg. –O, widzisz? Pękła. Taka jestem niezdarna... Jaka szkoda... Boże, ona jest po prostu przesiąknięta tym całym syfem. Trzydziestoletni tłuszcz! Mniam – wyrzuciłam kawałki deski do śmieci. [/FONT]
[FONT=Georgia] Kiedy zainteresowałyśmy się, dlaczego Garet tak długo leży spokojnie, resztki deski w charakterze niewielkich kawałków walały się już po całym pokoju. Trociny powbijały się w wełniany koc na fotelu. Czarny kornik z nawiedzonym wzrokiem siedział w tym tartaku i w pośpiechu konsumował. [/FONT]
[FONT=Georgia] -Jezu! Ty szurnięty termicie! Wiesz, jak będą wyglądały twoje jelita?[/FONT]
[FONT=Georgia] Garet machnął niedbale ogonem, pokazał dolne półksiężyce i nagarnął otwartą paszczą jak szuflą kolejną porcję. Zanim zdołałam pozbierać co większe kawałki, zdążył jeszcze sporo ocalić. Aż się trząsł. Sprawdziłam, czy komórka jest naładowana, żeby w razie czego szybko wezwać pomoc medyczną. Ale widocznie jego przewód pokarmowy poradził sobie z tym drewnem bez trudu. Nic dziwnego, że mięso z jego talerza zjadają koty. On po prostu nie ma miejsca na normalne posiłki. Wczoraj zjadł trochę tylko dlatego, że przy swojej misce zastał Gacię. Właśnie biedziła się nad wywleczonym na podłogę kawałkiem wielkości swojej głowy. Na widok Gareta odwróciła się bokiem najeżywszy całe futro, ale mięsa nie wypuściła. Szarpała je nadal wyjąc złowróżbnie. Garet stanął nad nią machając niepewnie ogonem i uśmiechając się nieśmiało. Gacia warknęła i rzuciła mu spode łba mrożące zielone spojrzenie. Garet zrobił mały kroczek do przodu, potem jeszcze jeden, a kiedy Gacia odsunęła się niechętnie, wziął delikatnie w zęby odzyskany kawałek i powoli wycofał się pod stół. Gacia spojrzała na niego z odrazą i wyjęła kolejną porcję. Po chwili cała sytuacja powtórzyła się. Gdy jednak przybyły posiłki w postaci Kolesia i Liszki, Garyś odpuścił. Albo już się najadł, albo widok trzech rozkraczonych wokół jego miski, zdeterminowanych kotów, odebrał mu apetyt. Oglądając się przez ramię podreptał do kociej tacy i zaczął wyjadać ich chrupki, a potem wypił im śmietankę. Mecz zakończył się remisem. [/FONT]
[FONT=Georgia] -On albo śpi, albo jest niedobry! – jęknęła Kaja, bezskutecznie szukając po całym domu skarpetki, którą Garyś ukradł jej spod poduszki. Poprzedniego ranka, kiedy spała, wyjął jej jedną z poduszek spod głowy i wyniósł przed dom. Nawet się nie obudziła. Chwile, kiedy nie biega i nie robi szkody, są niezmiernie rzadkie. Zazwyczaj wtedy śpi albo nawiązuje bliskie kontakty z nowym psem sąsiada. Pies jest wielkości wyrośniętego szczura i większy raczej nie będzie, ale dla Gareta stanowi niezwykle intrygujący obiekt. Wyleżał sobie już dołek przy ogrodzeniu i kotłuje się w nim nie tracąc nadziei, że mały kumpel zdoła się jakoś przesączyć przez siatkę. To towarzyskie czołganie się w okopach zniweczyło wszystkie efekty kąpieli. Garet wygląda gorzej, niż kiedykolwiek – zazwyczaj śnieżnobiały żabot poszarzał mu i zżółkł, łapy straciły srebrzysty połysk, a długie włosy na brzuchu sterczą usztywnione pyłem. Takie drobiazgi jednak nie psują mu dobrego nastroju. Dopóki ma co chwycić w zęby, świat jest piękny. Czyli jest piękny przez cały czas. Dla nas znacznie mniej. [/FONT]
[FONT=Georgia]Dwa dni temu, znękana rozbrzmiewającym wciąż okrzykiem „Garet, fe!!!”, wyniosłam się do ogródka. Wspomniany okrzyk powędrował ze mną, tłukł mi się po czaszce i radośnie pluskał w naczyniach krwionośnych. Przez sześć miesięcy zdołał wniknąć w każdy zmurszały atom naszego domu i nawet nie mrugnę okiem, kiedy komoda zaklekocze szufladą: - Garet, fe! Chwilowo Garet zachowywał się wzorowo. Wystraszył śmiertelnie Adolfa, który wskoczył na lipę i zawodził jękliwym głosem, zrobił przelot przez cały ogródek, wpadł do piwnicy, skąd po krótkim łomocie wywlókł sobie nowy karton i zległ pod modrzewiem. Wyciągnęłam się na materacu, okulary ukryłam w stojącej na murku donicy z suchymi roślinami i wystawiłam twarz na ciepłe promienie jesiennego słońca. Garet szeleścił, stękał, potem gdzieś odbiegł, przybiegł pełen serdecznych uczuć i polizał mnie po twarzy jęcząc z rozczulenia. Ja też jęknęłam, bo chuchnął na mnie wodą z pokrzyw, aż mnie zatchnęło. Do chóru dołączył się Adolf. Od czasu, kiedy się przybłąkał, odpasł się i zrobił się dwa razy większy, ale ani odrobinę bardziej sympatyczny. W dodatku ma paskudny zwyczaj bezustannego trąbienia przeraźliwym, szarpiącym nerwy głosem. [/FONT]
[FONT=Georgia]-Zamknij się! – krzyknęłam usiłując zetrzeć z twarzy smród specyfiku z pokrzyw. Przeskoczył z lipy na balkon i wył dalej. Garet nie wytrzymał i zaczął szczekać. Pozbierałam się, klnąc pod cuchnącym nosem. Natychmiast potrzebowałam kontaktu z wodą i mydłem. Pomacałam w donicy w poszukiwaniu okularów. Pomacałam jeszcze raz. Zajrzałam z niedowierzaniem. Pusto! Zrobiło mi się słabo. Rozejrzałam się nerwowo dookoła w nadziei, że coś mi błyśnie. Jednak oprócz dzikiej paniki w oku nie błysnęło mi nic. Bez okularów nie nadaję się do niczego. Mogę tylko łazić z wyciągniętymi rękami i mrugać bezradnie jak sowa z kataraktą. Nowe, przy mojej skojarzonej wadzie wzorku, kosztowałby trzy czwarte mojej pensji. Obijając się o ściany, popędziłam przez piwnicę do domu. [/FONT]
[FONT=Georgia]-Kaja, rany boskie, proszę cię, ubierz coś ciepłego! Tragedia! – zawołałam grzebiąc w szafce, w poszukiwaniu jakichś starych, połamanych okularów.[/FONT]
[FONT=Georgia]-Co się stało? – przestraszyło się moje dziecko. [/FONT]
[FONT=Georgia]-Ten cymbał ukradł mi okulary! Pomożesz mi szukać, przecież ja nic nie widzę! [/FONT]
[FONT=Georgia]-Ufff... Na przyszłość przynajmniej sygnalizuj, o co chodzi. Wiesz, tak jak ja, od razu wykrztusiłam „zastrzyki!”. Serce mi stanęło, myślałam, że jakieś nieszczęście![/FONT]
[FONT=Georgia]-No bo nieszczęście! A jeśli je pogryzł, to tragedia![/FONT]
[FONT=Georgia]Przez długą chwilę chodziłyśmy ostrożnie po ogródku. W pewnym momencie coś chrupnęło mi pod stopą. Zanim zemdlałam, zdołałam spostrzec, że to resztki słonecznych Iwony, a nie moje. Postanowiłam zastosować jakąś metodę. Najpierw przeszukałam gniazdo Gareta pod modrzewiem. Potem namierzyłam drugi śmietnik, w okolicy forsycji, w pobliżu babcinego wiadra z toksyną z pokrzyw. I tam właśnie leżały. Całe! Zdeformowane i z przeżutym do cna jednym zausznikiem, ale poza tym zdatne do użytku. Przyginając delikatnie mniej więcej przywróciłam im poprzedni kształt. Trochę odstają z lewego boku i drapią za uchem, ale widzę! Chyba powinnam podziękować Garetowi, że ich nie zeżarł. [/FONT]

Link to comment
Share on other sites

[FONT=Georgia]10.10.2006 wtorek[/FONT]
[FONT=Georgia] [/FONT]
[FONT=Georgia] Wątek, niestety, lubi się powtarzać. Dwa dni temu, wieczorem, babcia przyniosła do konsultacji swoje wyniki badań laboratoryjnych. Stała z jednej strony komody, ja z drugiej i obydwie wpatrywałyśmy się przez okulary w ledwie widoczny wydruk. Przy tym babcia dość beznadziejnie, bo i tak się na tym nie zna. Przestudiowałam trzy strony formatu A4 i pocieszyłam ją, że wyniki są doskonałe. Minimalnie podwyższony cholesterol, ale naprawdę minimalnie. Według poprzednich polskich norm, gdy górna granica wynosiła 240, byłby znacznie poniżej limitu. Cóż, od paru lat, gdy schabowy z kapustą zasmażaną przestał być trendy, normy zbliżyły się do tych z krajów wysoko rozwiniętych. A niesłusznie. Historia pokazuje, że Polak ma specyficzny organizm. Choćby taki alkohol. Polak przekroczy dwukrotnie dawkę letalną, z promili przejdzie na procenty i nie tylko żyje, ale funkcjonuje. Sama byłam świadkiem, jak kilka lat temu jakiś maluch pruł pod prąd lewą stroną głównej ulicy miasta. Samochody spłoszone uskakiwały mu z drogi trąbiąc rozpaczliwie, co bynajmniej nie wytrącało go z równowagi. Za nim jechał wóz straży miejskiej i radiowóz policji. Nie na sygnale, żeby nie spłoszyć „Anglika”. O wyprzedzeniu i zajechaniu drogi też nie było mowy, bo całe wolne miejsce było zajęte przez rozjeżdżających się w panice innych współużytkowników jezdni. Maluch dopyrkotał do skrzyżowania i zaparkował tuż przy łańcuchach odgradzających deptak, na wprost ogromnego mosiężnego pomnika rycerza wspierającego się ciężko na potężnym mieczu. Kierowca wylazł, nieco chwiejnie stanął opierając się na otwartych drzwiach i z fascynacją zapatrzył się w woja. Być może doznał głębokiej dezorientacji co do epok i pracowicie usiłował zrozumieć, jakim cudem natknął się na niedobitka spod Grunwaldu. Z wybałuszonego zagapienia wyrwała go policja. Okazało się, że w wydychanym powietrzu miał 4,8 promila. [/FONT]
[FONT=Georgia] Zatem babcia miała wyniki w normie. Uspokojona, poszła do kuchni zrobić sobie kawę. Poszłam za nią, ponieważ Liszka wrzeszczała za oknem w spiżarni i trzeba ją było wpuścić, a potem nakarmić. Na stukanie łyżki o puszkę opuściły swoje kryjówki wszystkie koty. Każdy życzył sobie czego innego i najlepiej natychmiast. Zimy ani śladu, jesień wygląda jak środek słonecznego lata, a te bestie już hodują tkankę tłuszczową. Najlepiej, jak co roku, idzie Kolesiowi. Wygląda, jakby mu ktoś nadmuchał w wentyl pod ogonem. Pręgi mu się rozlazły, chodzi okrakiem, obejrzeć się już nie może, bo wielki balon zasłania mu horyzont, więc aby zobaczyć, co dzieje się z tyłu, musi przedreptać 180 stopni. Wygląda, jakby lada moment miał powić siedemnastoraczki. Je i trawi ospale ograniczając do minimum wydatki energetyczne, żeby nic się nie zmarnowało. Przejście od miski do najbliższej miękko wyścielonej plamy słońca jest wystarczająco wyczerpujące. [/FONT]
[FONT=Georgia] -Cholera!!! Ty debilu!!! Fe!!! – podskoczyłam razem z kotami. Moje dziecko ma głos, któremu nie oparłyby się najgrubsze mury Jerycha. [/FONT]
[FONT=Georgia] -Co się znowu stało? [/FONT]
[FONT=Georgia] -Ten kretyn porwał z komody okulary babci. Cholera![/FONT]
[FONT=Georgia] -O, cholera! – przeraziłam się. –Nic im nie jest?[/FONT]
[FONT=Georgia] -Właśnie, że jest! Przegryzł je i szkło wypadło![/FONT]
[FONT=Georgia] -O, Boże! To już po nas. Pakuj się. Cicho, bo babcia usłyszy![/FONT]
[FONT=Georgia] Babcia na razie buszowała w kuchni, przygotowując sobie herbatę. Zaraz weźmie kubek i poczłapie do swojego pokoju, zabierając po drodze okulary z komody. To znaczy, chcąc zabrać. Ale ich tam nie będzie. Krótkie śledztwo ujawni całą prawdę. Mdlący strach ścisnął mnie za żołądek. [/FONT]
[FONT=Georgia] -Może da się włożyć? A potem pomyśli, że same pękły? – syknęłam w kierunku Kai.[/FONT]
[FONT=Georgia] -To chyba nie babcia. Ty byś pomyślała. Ona jest spostrzegawcza. Nie da się włożyć, wypada, daj mi Kropelkę. [/FONT]
[FONT=Georgia] Błyskawicznie zaaportowałam klej. Babcia właśnie ujmowała kubek z herbatą. Musiałam ją zatrzymać. [/FONT]
[FONT=Georgia] -Mamo, może napij się wody z cytryną albo wody z sokiem. Pijesz tylko herbatę i kawę, a potem mówisz, że jesteś słaba. [/FONT]
[FONT=Georgia] -Ale ja dużo piję![/FONT]
[FONT=Georgia] -Ale kawa i herbata w bilansie płynów liczą się ujemnie! Przecież ci to tłumaczyłam. Nie wypłukujesz toksyn, masz zaburzenia elektrolitowe i potem ci się w głowie chrzani. [/FONT]
[FONT=Georgia] -Niech ci będzie – wymamrotała babcia nalewając sobie kubek wody Jana. Trochę to trwało, bo kurek przy pojemniku niewygodnie się odgina i płyn ledwie ciurka. Kątem oka zauważyłam, jak Kaja kładzie sklejone okulary z powrotem na komodzie i wali w łeb Gareta, który właśnie rozdziawiał uśmiechniętą paszczę, żeby przeprowadzić kolejną korektę. Odetchnęłam z ulgą. [/FONT]
[FONT=Georgia] -No i bardzo dobrze, tak pij codziennie – powiedziałam słabo. [/FONT]
[FONT=Georgia] [/FONT]
[FONT=Georgia] Babcia przejęła się i faktycznie pije. To najlepszy dowód na to, żeby powtarzać coś do znudzenia, a za którymś razem trafi. W poniedziałek nie pomogłaby mi nawet beczka wody mineralnej. I idealna równowaga elektrolitów. Po pierwszym dniu pracy po tak długiej przerwie byłam wykończona. W gruncie rzeczy zdradzałam wszystkie objawy szoku. O siódmej wieczorem, roztrzęsiona, z dreszczami, uczuciem przenikającego zimna i całkowitego otępienia, wpełzłam do łóżka. Na dziś udało mi się wyżebrać urlop. Dyrekcja pokazała klasę i nie zabiła mnie laptopem, chociaż widziałam, że ręka sama jej skoczyła. Ale musiałam być w domu, bo zapowiedzieli się geodeci i był potrzebny mój podpis na protokole. Po czternastu godzinach snu wstałam w lepszej formie. Garet, przeraźliwie aktywny od świtu, po każdym wypadzie na dwór wskakiwał na moje łóżko, żeby przeprowadzić pospieszną toaletę. Dzięki temu jasnoniebieskie, założone poprzedniego dnia prześcieradło, zyskało gustowny szary wzór, kremowy kocyk przestał być kremowy, a moja koszula wyglądała tak, jakby po drodze z bagnistego stawu przemaszerowało po niej stado kaczek. Ale to nie zepsuło mi nastroju i cieszyłam się każdą chwilą pięknego, słonecznego dnia. Garet też się cieszył. Posikał się z radości na widok wujka geodety, podczas wizyty wujka Darka aż zatchnął się ze szczęścia, żadnego z nich nie próbował rozszarpać, siedział jak anioł i tulił się im do nóg wyglądając tak, jakby od urodzenia cierpiał na deprywację emocjonalną. [/FONT]
[FONT=Georgia] -Zdrajca – warknęłam.[/FONT]
[FONT=Georgia] -Nasz pies potrzebuje męskiego autorytetu – oznajmiła Kaja. –I ewentualnie jakiejś blondynki. [/FONT]
[FONT=Georgia] -Ale oczywiście nie mnie – zauważyłam zjadliwie. [/FONT]
[FONT=Georgia] -Nie, takiej prawdziwej, platynowej blondynki. [/FONT]
[FONT=Georgia] -No to ma problem – oznajmiłam bezlitośnie. [/FONT]
[FONT=Georgia] Pozbawiony atrakcyjnego towarzystwa, Garet był jeszcze bardziej nieznośny, niż zwykle. Nawet na słońcu nie zapadł w sen, tylko biegał jak szalony, wynosząc z piwnicy stosy paskudztwa, bo udało mu się rozerwać nowy worek ze śmieciami. Kotłownia wygląda tak, jakby nie widziała miotły od czterdziestu lat. Ogródek przypomina plac po tygodniowym maratonie zespołów rockowych. A pies wciąż działa. Kaja leży na rozłożonym fotelu i pomiędzy atakami kaszlu wrzeszczy: -Garet, Fe!!! [/FONT]
[FONT=Georgia] Po południu dopadłam szatana przeżuwającego na sąsiednim fotelu kawałek opakowania z papierosów, które poprzedniego dnia rozdrobnił na legowisku Kai wykorzystując moment, gdy karmiłyśmy w kuchni koty. Rozdziawiłam mu szerzej paszczę i zajrzałam w czarne czeluście. [/FONT]
[FONT=Georgia] -Jezu, Kaja, Artur miał rację. Rosną mu! Z tyłu. Wykluły się. Cholera, one mu rosną prawie w gardle! Przecież on się za nic w świecie nie domknie![/FONT]
[FONT=Georgia] -No to już po nas. Dobra, Garet, przekonałeś mnie. Zaraz dostaniesz kość. Nic dziwnego, że jest taki niedobry, rosną mu cztery na raz. [/FONT]
[FONT=Georgia] Garet z kością w zębach wskoczył radośnie na moje łóżko, bo Kaja spędziła go ze swojej kołdry, w której nie wiadomo kiedy powygryzał dziury. [/FONT]
[FONT=Georgia] -Patrz, jak on śmiesznie obchodzi się z tą kością. Raz ją poliże, raz ugryzie – zachwyciła się Kaja.[/FONT]
[FONT=Georgia] -Bo ją kocha, ale niestety, musi ją zjeść. [/FONT]
[FONT=Times New Roman][SIZE=3] [/SIZE][/FONT]

Link to comment
Share on other sites

[FONT=Georgia]12.10.2006 czwartek[/FONT]
[FONT=Georgia] [/FONT]
[FONT=Georgia] Między Kają a Garetem trwa ostra walka o rozłożony fotel. Z uwagi na chorobę legowisko przed telewizorem należy się Kai, ale pies też dostrzegł plusy większej powierzchni. Wystarczy, że pacjentka na chwilę wstanie, Garet natychmiast wskakuje w przytulne gniazdko pomiędzy kołdrą i poduszką.[/FONT]
[FONT=Georgia] -No nie, przecież tylko zdążyłam się odwrócić! – oburzyła się Kaja. [/FONT]
[FONT=Georgia] Odpowiedziało jej potężne chrapanie. Garet nie tylko się zalągł, ale w ułamku sekundy zasnął. [/FONT]
[FONT=Georgia] -Odsuń mu trochę kołdrę, bo się zadusi. [/FONT]
[FONT=Georgia] -No pewnie, jeszcze mu będę ułatwiać – burknęła. –W dodatku trzyma tyłek na mojej poduszce. Czy on myśli, że moja twarz równa się jego dupa? Wyciera sobie tam te swoje paskudne jajca...[/FONT]
[FONT=Georgia] -O, przepraszam, jajeczka ma bardzo zgrabne i ślicznie opakowane w gęste czarne futerko – zaprotestowałam.[/FONT]
[FONT=Georgia] Cały wieczorny film Kaja przesiedziała skurczona na brzegu legowiska. Garet, zmęczony całodziennym psoceniem, spał jak zabity. Czasami tylko zmieniał pozycję. Prawy bok, lewy bok, kołami do góry, z odchyloną dolną wargą, ukazując gęste białe sztachety, co przy jego oszronionej i oczułkowanej brodzie wyglądało tak zabawnie, że pękałyśmy ze śmiechu. Wreszcie zregenerował siły, zlazł przednimi łapami, zrobił koci grzbiet i chycnął tylnymi gotów do dalszej pracy. Pół nocy spędził na gorączkowym bieganiu, otwieraniu wszystkich drzwi ze wszystkich możliwych stron, odrywaniu nam rękawów, kradzeniu skarpetek i pantofli oraz gonieniu kotów. Stękał przy tym, jęczał i poszczekiwał, odpyskowując psom z sąsiedztwa. Gacia wyczaiła spokojniejszy moment i wskoczyła Kai pod kołdrę. Kaja, rozczulona, zwinęła się wokół niej jak matka wokół niemowlęcia i tak zasnęła. Kiedy gasiłam światło, Garet ulokował się w dolnej części legowiska. Do mnie wpadł tylko na chwilę, żeby rzucić mi na brzuch suchą piętkę chleba i ogryzek z łopatki. Każdemu według jego zasług...[/FONT]
[FONT=Georgia] Nad ranem śniło mi się, że jestem na spotkaniu mojej klasy z liceum. Siedziałam obok Tadzia, który jest obecnie konstruktorem lotniczym, wiem, bo go kiedyś pokazywali w telewizji. We śnie Tadzio był jakiś niedomyty i zaniedbany, w dodatku kapało mu z nosa. Męczyłam się okropnie, bo oparł się na mnie, a ja nie wiedziałam, jak mu zwrócić uwagę, żeby go nie urazić. Co chwilę na nosie zbierała mu się duża kropla. Kap... kap... na moją rękę. Obudziłam się i z ulgą spostrzegłam, że to Garet wepchnął mi się w objęcia i zdrzemnął się smarkając w moją dłoń. Nawet nie musiałam sprawdzać, żeby wiedzieć, że jest po piątej i zaraz zadzwoni budzik. Ilekroć przytuli się do mnie pies albo ułożą się na mnie koty, podrywa nas potężny łoskot sędziwego budzika. Dźwięk jest taki, jakby wykoleił się pociąg w metalowym tunelu. Zerwałam się z walącym sercem i w pośpiechu zablokowałam wajchą metalowy tłuczek. Jestem pewna, że wraz ze mną budzi się pół dzielnicy. Oczywiście z wyjątkiem mojej córki, którą można wystrzelić z armaty i będzie spała nadal i oprócz Ireny, która słyszy wybiórczo. [/FONT]
[FONT=Georgia] Rano było naprawdę zimno. Mimo grubego kaszmirowego swetra jedwabna bluzka przymarzła mi do pleców. Zanim słońce na dobre przedarło się przez wysokie świerki wokół szpitala, było już południe. Dla mnie bez różnicy, bo i tak jedyne światło, jakie widzę, to poświata od monitora. Dziś dodatkowo zajrzała mi w oczy światłość wiekuista. Omal zawału nie dostałam. Dwa lata temu upominałam się o ubezpieczenie z tytułu leczenia szpitalnego, ale poinformowano mnie, że taka opcja u nas nie jest możliwa, ponieważ jest za mało chętnych. Dziś dowiedziałam się, że rok temu „chodziła” lista. Chodzić może i chodziła, nie wiem, jakimi drogami, bo do mnie nie dotarła. Gdyby informacja była jawna, a nie typu tajne przez poufne, za wrześniowy pobyt w szpitalu dostałabym 900 zł zwrotu. Mogłabym spłacić jedną pożyczkę. Albo kupić kanapę, na której zmieściłaby się swobodnie leżąca Kaja, a oprócz niej Garet, Gacia i ja. Po prostu wspaniale. Ciekawe, dlaczego mnie nie zdarzają się żadne fuksy finansowe, tylko wyłącznie straty. I po jaką cholerę ludzie wymyślili liczby ujemne? [/FONT]
[FONT=Georgia] Po powrocie do domu wyżaliłam się Kai. Siedziałyśmy na ławce w ogródku w zachęcającym blasku chylącego się ku zachodowi słońca. Nasturcje płonęły barwami od jaskrawej żółci do głębokiej purpury, gaura prześwietlona słońcem wyglądała jak stado różowych motyli, dzikie wino mieniło się rubinowo, a jesienne róże pachniały. Na balkonie nad naszymi głowami Szara Rodzina wygrzewała pręgowane futra i tylko na psa i Adolfa nie działał kojąco wpływ natury. Adolf swoim zwyczajem darł ryja bez chwili przerwy, a Garet, wciąż pobudzony po moim powrocie, robił gorączkowy porządek w swoim gnieździe pod modrzewiem. W międzyczasie ukradł nam wełnianą poduszkę, mój pantofel, pogonił koty, zszarpał nam rękawy i próbował odgryźć mi nos. Potem złapał w zęby jakiś trudny do zidentyfikowania przedmiot i klekotał nim z upodobaniem. Na szczęście było to prostokątne i nic z tego nie sterczało. Kiedy kilka dni temu zaczęłam dociekać, co z takim zaangażowanie nosi w pysku, po bliższych oględzinach okazało się, że to coś ma liczne odrosty i wygląda jak duży, rozdeptany pająk. Przezornie nie użyłam ręki, ale wytrzęsłam to z niego. Okazało się, że postąpiłam słusznie. Cztery odrosty miały pazurki, piąty nie, za to był znacznie dłuższy. Całość po pełnym zgrozy namyśle uznałam za mysz, która musiała opuścić ten padół dobre parę miesięcy wcześniej, zapewne przy czynnym udziale któregoś z kotów. Garet był niepocieszony, kiedy charcząc z obrzydzenia zawinęłam sponiewierane zwłoki w gazetę i wyniosłam do pojemnika na śmieci.[/FONT]
[FONT=Georgia] Zrobiło się chłodno, więc wróciliśmy do domu. Garet był wszędzie. Kuchnia, pokój, kuchnia, korytarz, ogródek przed domem, łazienka... Jedne drzwi, drugie, trzecie... skarpetka Kai, poduszka, pilot, moja komórka, skarpetka, moja komórka... [/FONT]
[FONT=Georgia] -Garet!!! Fe!!! No czy ty widzisz? Ten cholernik po prostu stoi sobie na stole w kuchni i szpera! – oburzyła się Kaja. –Wiesz, co dziś zrobił? Ukradł mi portfel ze stołu! Wyszłam, żeby zamknąć drzwi za panią ordynator, jak mnie już zbadała, patrzę, a na progu coś błyszczy. I zgadnij, co to było? Moje karty kredytowe! Na szczęście był zajęty i jeszcze nie zdążył ich zeżreć. Przykro to powiedzieć, ale słowa babci zaczynają się spełniać. O, poznajesz ten dźwięk?[/FONT]
[FONT=Georgia] -Jaki dźwięk?[/FONT]
[FONT=Georgia] -To skrzypienie. Twoja szafa – powiedziała z satysfakcją Kaja. [/FONT]
[FONT=Georgia] -Garet! Fe! Cokolwiek masz w pysku, natychmiast to wypluj![/FONT]
[FONT=Georgia] Garet przytruchtał z korytarza z parą moich zielonych skarpetek w zębach. Odebrałam mu je i zaniosłam z powrotem do szafy. Przez chwilę ogryzał Kaję, potem próbował przyczepić się do mojego rękawa, skarcony zaczął przeżuwać kołdrę, wreszcie, nie mogąc się z nami dogadać, krokiem kowboja opuścił pokój. Za chwilę znowu rozległo się zdradliwe skrzypienie.[/FONT]
[FONT=Georgia] -Garet! Fe!!! Zostaw skarpetki![/FONT]
[FONT=Georgia] -Och? Naprawdę? TE skarpetki? – drwiła Kaja. Tym razem z pyska zadowolonego z siebie Gareta wystawała para szarych. –On myślał, że chodziło ci o zielone... [/FONT]
[FONT=Georgia] Kolejne zaplute skarpetki wrzuciłam do szafy i zablokowałam drzwi opakowaniem z papierosów. Garet, patrząc mi w oczy, wziął w zęby moją komórkę.[/FONT]
[FONT=Georgia] -Fe! – wypuścił ją posłusznie, na szczęście z powrotem na stolik i porwał pantofel Kai. [/FONT]
[FONT=Georgia] -Ty diable. Kojec, własnoręcznie zbuduję ci kojec! Nawet bez jednego gwoździa, uplotę go, powiążę sznurkami! – Garet przyglądał mi się uważnie przekrzywiając głowę. Zatrąbił i pobiegł, żeby otworzyć drzwi do kuchni i na dwór. Kiedy już zrobił przeciąg, przyniósł sobie resztkę ogryzionej łopatki i wlazł na legowisko Kai, gdzie zaczął skrobać kość zębami rzucając mi pełne wyrzutu półksiężyce. Kość z łomotem spadła mu z fotela. Zwiesił łeb, zmarszczył czoło i wpatrywał się w nią wyczekująco. Ponieważ nie chciała wejść z powrotem, sam musiał się pofatygować. Za trzecim razem zrezygnował i położył się w poprzek nóg Kai pojękując i wzdychając. Przyniosłam mu ze spiżarni wędzone świńskie ucho. Powitał je ze szczerą radością i natychmiast rozpoczął intensywny masaż obolałych dziąseł. [/FONT]
[FONT=Georgia] -Jezu! Ty czujesz, jak to śmierdzi?! Weź go ze mnie![/FONT]
[FONT=Georgia] -Do bewnie, że czuję – wymamrotałam przez ściśnięty palcami nos. –Brzebraszam, bewnie za długo leżało w woreczku. Dam jest jeszcze jedno... [/FONT]
[FONT=Georgia] -Starsze? – zapytała z niepokojem Kaja.[/FONT]
[FONT=Georgia] -Die wiem. Zawołaj bnie, jak zgończy – wyszłam do kuchni, bo zaczęło mi brakować powietrza. –Albo jak mu te zęby wreszcie urosną![/FONT]
[FONT=Georgia] Sama nie wiem, czy to tylko zęby. Do dziewiątej Garet truchtał w kółko wciąż łapiąc coś do paszczy, a w międzyczasie uparcie otwierając wszystkie drzwi, które na zmianę zamykałyśmy. Postękiwał i jęczał, stukał pazurami, a ogon wciąż miał zagięty w korbę. Uspokoił się dopiero, kiedy dostał klapsa od babci, bo korzystając z jej obecności w moim pokoju, wpadł do jej twierdzy i wrócił aportując szpulkę nici w kolorze trawiastej zieleni. Kompletnie nie mógł zrozumieć, że nikt nie podziela jego entuzjazmu. Z rozczarowania obwisły mu wargi, czoło zjechało na oczy, a dolne półksiężyce wielkością przypominały raczej pełnię. Z trudem się powstrzymałam, żeby nie ucałować tej mordy. Najczęściej w tym samym momencie mam go ochotę uściskać i zabić. [/FONT]
[FONT=Georgia] Niedobrze mi było po antybiotyku, więc już o dwunastej zaczęłam przygotowywać się do snu. Zażywam, bo istnieje niewielka nadzieja, że mój ząb trzonowy zmieni zamiar i zostanie ze mną na dłużej. Wolności mu się zachciało, idiota nie wie, że wyląduje w koszu na odpadki uprzednio przyprawiwszy mnie o śmierć ze strachu... [/FONT]
[FONT=Georgia] Na szafce w łazience leżakował Koleś. Wielki i śliczny. Przybrał już takie rozmiary, że długość równa się szerokości. Wyraźnie na coś czekał. Cierpliwie zniósł moje pieszczoty i spróbował nawiązać dialog.[/FONT]
[FONT=Georgia] -Mi, mi! Mi, mi...[/FONT]
[FONT=Georgia] -Kaja, chodź zobaczyć Kolesia, jest taki cudny! I bardzo mi, mi![/FONT]
[FONT=Georgia] -Nie chcę, ilekroć na niego popatrzę, to mam wrażenie, że zaraz umrze na otłuszczenie serca. Jak idzie, to się kołysze z boku na bok.[/FONT]
[FONT=Georgia] -A, przesadzasz. Mówię ci, jaki jest przystojny, kiedy tak leży. Wygląda... jest taki... ukorzeniony![/FONT]
[FONT=Georgia] -O, na pewno. Jeszcze kilka dni takiego żarcia, a będzie leżał między korzeniami...[/FONT]
[FONT=Georgia] Wlazłam do łóżka badając nieufnie językiem obolałe dziąsło. Kaja zaczęła zwijać pościel przed pójściem na górę i tylko Garet biegał jak z piórkiem. Ogon wciąż miał w kształcie korby. Koleś siedział na komodzie i wybałuszał oczy, wreszcie podjął decyzję i na skróty, po telewizorze, wskoczył na moje łóżko. Po chwili głębokiego namysłu wpełzł pod koc na wysokości mojej pachy i zaczął potężnie mruczeć, formując sobie legowisko wielkimi pazurami. Rozdarłam się boleśnie i odpełzłam na bok starając się ocalić resztki całej skóry. Koleś natychmiast się przysunął i zapałem fanatyka kontynuował dzieło. Kaja przybiegła, żeby go popieścić, Garet za nią. Wskoczył na łóżko, a usłyszawszy dobiegający spod koca warkot, omal sobie głowy nie ukręcił. W oczach miał głód zrozumienia. [/FONT]
[FONT=Georgia] -Mamusi burczy w brzuchu – poinformowałam go. –Koleś, cholera, przestań wyrywać sprężyny z materaca![/FONT]
[FONT=Georgia] Garet, nie rozstrzygnąwszy zagadki, pobiegł za Kają na górę, Koleś przytulił się, sprężyny odetchnęły z pełnym ulgi brzęknięciem, a ja chichotałam po raz piąty czytając „Tatusia”. Dwa komary udało mi się zabić celnym klaśnięciem w locie, został mi jeszcze jeden z napędem odrzutowym i coś ogromnego. Tego z napędem trafiłam na swoim palcu, a coś ogromnego wytrąciło mi książkę z ręki. Po zderzeniu spadło na koc, chwilowo ogłuszone. Po błyskawicznych oględzinach uznałam, że to paskuda, zmutowana mucha, przerośnięta jak minister edukacji i rozgniotłam ją z prawdziwą satysfakcją. Chwilowo przestrzeń powietrzna była czysta, zgasiłam światło i położyłam się na boku. Koleś natychmiast przeniósł się na swoje ulubione miejsce, w zgięciu kolan. Zaraz rozległo się tupanie i na łóżko wskoczyła osierocona przez Kaję Gacia. Zwiedziwszy okolicę i zidentyfikowawszy mruczącego pod kocem Kolesia, ułożyła się z drugiej strony moich nóg. Byłam zablokowana. Teraz pozostało mieć nadzieję, że nie dołączy do nas Garet i nie zostanę rozszarpana żywcem. [/FONT]
[FONT=Georgia] W pracy zaczęto wdrażać mój projekt mający na celu oszczędność czasu, energii i nerwów, krótko mówiąc zapobiegający powielaniu pracy. W nagrodę informatyk cofnął mnie o dwie epoki wstecz i wgrał mi Windowsa 98, bo XP odmówił współpracy z Novelem. Rozżalona i wściekła przez dwie i pół godziny klęłam, zgrzytałam zębami i czekałam na koniec egzekucji, żeby zamknąć całe skrzydło po wyjściu informatyka. [/FONT]
[FONT=Georgia] -Wszystko będzie dobrze, pani Asiu – uspokajał mnie kierownik. –Idzie ku lepszemu. [/FONT]
[FONT=Georgia] -Jasne! Najpierw księgowa zagrabiła mi komputer, potem zabraliście mi nową klawiaturę, a teraz odmłodniałam o osiem lat przez tego Windowsa. I niech pan sobie wybije z głowy ten program antywirusowy. Nie przy takich parametrach komputera. Nie będę czekać pół godziny, aż się wyzbiera po każdym naciśnięciu klawisza – warknęłam. [/FONT]
[FONT=Georgia] -Ale kupiliśmy licencję... [/FONT]
[FONT=Georgia] -To sobie ją wsadźcie albo oddajcie mi mój komputer! Boże, jak ja nie znoszę tego miejsca![/FONT]
[FONT=Georgia] -Pani Asiu, przecież pani jest taką spokojną kobietą...[/FONT]
[FONT=Georgia] -A kto panu takich głupot nagadał?! To kolejna nauczka, żeby się nie wychylać. Żadnych cholernych pomysłów więcej![/FONT]
[FONT=Georgia] -Ale to jest doskonały projekt. Usprawni wszystkim pracę...[/FONT]
[FONT=Georgia] -I koniecznie mnie trzeba było za to ukarać![/FONT]
[FONT=Georgia] Poleciałam na dwór, żeby sobie zapalić, bo informatyk wczytywał się z zainteresowaniem w kolejne komunikaty o błędach. Mój ulubiony kolega też wyszedł na papierosa, więc mogłam się wyżalić. Słońce świeciło łagodnie, sosny pachniały, a klony jarzyły się wszystkimi odcieniami złota. Nagle w tym kojącym krajobrazie pojawił się pies. Ciemnoszary, wielkości wilka, ze śmiesznymi, odgiętymi na boki uszami. Na oko roczny. W ogromnych oczach czaiła się rozpaczliwa nadzieja. Rozdziawiłam ze zgrozy usta i papieros wypadł mi z ręki. To po prostu niemożliwe, żeby istota tak wychudzona jeszcze żyła. Charty wyglądałyby przy nim jak spaślaki. [/FONT]
[FONT=Georgia] -*****, nienawidzę ludzi! Patrz, co te skurwysyny potrafią zrobić niewinnemu zwierzakowi! Boże, masz może coś do jedzenia? Ten cholerny sklepik jest zamknięty![/FONT]
[FONT=Georgia] -Nic nie mam, sam jestem głodny. Kuchnia też już zamknięta. Pewnie ktoś go wyrzucił...[/FONT]
[FONT=Georgia] -Ale nowina! – burknęłam. –Cholera, mam tylko daktyle... Może jednak zje?[/FONT]
[FONT=Georgia] -Wiesz, to nie będzie dobrze widziane, że się go tu karmi... [/FONT]
[FONT=Georgia] -I ja to chromolę. Jest za to dobrze widziane, gdy doprowadzi się zwierzę do śmierci głodowej![/FONT]
[FONT=Georgia] -Może on jest chory? [/FONT]
[FONT=Georgia] -Jasne, że jest. Praktycznie powinien nie żyć![/FONT]
[FONT=Georgia] -Ty tak z powodu tego psa, czy komputera? [/FONT]
[FONT=Georgia] -Pieprzę komputer – odparłam treściwie ocierając łzy i pobiegłam po daktyle. [/FONT]
[FONT=Georgia] -No chodź, malutki, spróbuj, proszę cię. Jutro przywiozę ci coś innego. [/FONT]
[FONT=Georgia] Pies zbliżył się patrząc na mnie z obawą i nadzieją. Z bliska wyglądał jeszcze gorzej, o ile to możliwe. W oczach tliły mu się resztki energii młodego psa. Przez chwilę przypominał mi Gareta. Obwąchał daktyle, rozstawił uszy na boki i przysięgłabym, że w oczach zalśniły mu łzy. A może to były moje. Odszedł oglądając się co krok. [/FONT]
[FONT=Georgia] -Przepraszam, naprawdę nie mam nic innego... Jutro przywiozę ci masę żarcia – wyszlochałam. [/FONT]
[FONT=Georgia] Wracałam z Tomkiem. Przez pół drogi klęłam w najgorszy sposób, potem zapadłam w ponure milczenie. Ludzie są największą zakałą świata. [/FONT]
[FONT=Georgia] W domu Garyś obwąchiwał w zadumie miskę z pieczonym specjalnie dla niego indykiem. Cholera![/FONT]
[FONT=Times New Roman][SIZE=3] [/SIZE][/FONT]

Link to comment
Share on other sites

[quote name='Ludek']To super, bo ja się uzależniłam. Mojej niestpełna 6-latce cztam opowieści o Garecie jako bajkę na dobranoc.:). A wczoraj mój mąż się zainteresował co my tam tak czytamy i też wsiąkł.[/quote]
Ludek, kochana, ja Cię proszę, omijaj moje językowe kwiatki, :-o gdy czytasz dziecku! Całuski. Joanna

Link to comment
Share on other sites

[FONT=Georgia]13.10.2006 piątek[/FONT]
[FONT=Georgia] [/FONT]
[FONT=Georgia] Trzynasty i piątek. Na ogół to dla mnie szczęśliwe połączenie. Rano nie było najgorzej, wstałam tylko trochę obolała, bo w nocy spały na mnie Gacia, Koleś i Marchew, więc nie mogłam się zbytnio kręcić. Ręce tak mi zdrętwiały, że nie mogłam chwycić budzika, już nie mówiąc o jego wyłączeniu. Kaja, która zasnęła zanim zdążyła przenieść się do swojego pokoju mówiła, że doznała pierwszego w życiu zawału. Pokolenie rozpieszczone bzykającymi komórkami. Jeśli jeszcze raz będzie narzekała, że wyłączyła komórkę nie wiadomo kiedy i zaspała, dam jej swój budzik. Nawet jeśli zdoła go szybko unieruchomić – chociaż to wątpliwe, bo wajcha do blokowania jest krzywa od czasu, gdy Garet zgłębiał przy pomocy budzika działanie przyciągania ziemskiego – i tak nie zaśnie, bo układ krążenia jeszcze długo będzie walił w dzwon alarmowy. [/FONT]
[FONT=Georgia] Sterczałyśmy z Beatą na przystanku, a autobus nie podjeżdżał. Wreszcie pojawił się na pętli spóźniony o kwadrans i zamarł. [/FONT]
[FONT=Georgia] -Skubany, zrobił sobie przerwę śniadaniową – zadzwoniłam zębami z zimna i niecierpliwości. [/FONT]
[FONT=Georgia] -Co chcesz, trzynasty i piątek – wymamrotała fatalistycznie Beata. [/FONT]
[FONT=Georgia] Wreszcie podjechał. Dobrze, że zdążyłam złapać się kasownika, bo jak walnął po garach, to pokonał w dziesięć minut trasę, którą pełznie zwykle pół godziny. Nic dziwnego, że się spóźnił. Pewnie miał kłopoty z wyjechaniem z chłodni. Podejrzewam, że tam je w jesieni parkują, żeby im się nieliczni pasażerowie nie zepsuli w czasie drogi. [/FONT]
[FONT=Georgia] -I nasze miejsca zajęte – powiedziała z niezadowoleniem Beata wyrzucając z siebie kłęby pary. Wzruszyłam ramionami, bo autobus jak zwykle był prawie pusty, a jest mi doskonale obojętne, gdzie siedzę, byle by mi się nogi mieściły. Rzeczywiście, na ulubionym przez Beatę siedzeniu rozkrzyżowała się jakaś kobieta z „Faktem” i obmacywała wzrokiem sensacyjny tytuł na rozkładówce. Trzydziestocentymetrowe litery waliły się jak stare blokowisko. Obrażeń mózgu można dostać od samego patrzenia. [/FONT]
[FONT=Georgia] W pracy wciąż panuje atmosfera lekkiej sensacji i zanikającej żałoby po ostatnich zwolnieniach. Ze starej ekipy w dziale administracji zostałam tylko ja i jeszcze jedna kobieta. I z nas dwóch to ja mam umowę na czas określony. Gdy dwa lata temu pojawiła się nowa, niezwykle atrakcyjna Dyrekcja z mózgiem jak wysokiej klasy komputer i najpiękniejszymi nogami świata, na wszystkich padł siny strach. W ciągu kilku tygodni zmutował nowy gatunek pracownika z oczami jak ET i wielkimi ruchliwymi uszami. Oczy wylazły mu z przerażenia, a uszy przystosowały się do podsłuchiwania pod każdym oknem i każdą szczeliną. O stare mury obijało się jedno pytanie – kto następny? Posypały się zwolnienia, które obniżyły średnią wieku o dobre dwadzieścia lat. Niby wszyscy rozumieli, że Dyrekcja pewniej się poczuje w dobranym przez siebie gronie, ale i tak od wylanych łez wzburzyły się wody gruntowe i trzeba było zainstalować nową stację uzdatniania. Stopniowo częstotliwość zwolnień zmalała, a wzburzone głosy przycichły, niekoniecznie z powodu ukojenia wzburzonych uczuć, tylko dlatego, że nawet jeśli człowiek mamrotał żale we własny brudny rękaw, ich treść w niezrozumiały sposób dochodziła na najwyższy szczebel zanim przebrzmiały słowa. I można było od razu ćwiczyć kaligrafię, żeby podpis ładnie wyglądał na wypowiedzeniu. Bo saper myli się tylko raz, a władza nigdy. No i na koniec, jak ten ostaniec, jak chwiejący się ząb w zaawansowanej chorobie beri-beri, zostałam ja. Chwilowo jednak zajęta byłam zgrzytaniem zębami nad, wczoraj jeszcze tak przyjaznym, komputerem. Z bólem serca machnęłam ręką na estetykę, bo z barchanu satyny się nie zrobi. Już przy pierwszym dokumencie cofnęłam się o blisko dekadę i wróciły wszystkie zapomniane uczucia, jakich doznawałam na widok komunikatu „program wykonał nieprawidłową operację... bla, bla... skontaktuj się ze sprzedawcą”. Chyba raczej z twórcą tej wersji, żeby mu łeb urwać przy samym tyłku! Po szóstym restarcie musiałam napić się Hydroxyzyny, żeby z miejsca nie walnąć wypowiedzeniem o największe biurko w firmie. Ostatecznie, już na zwolnionych obrotach, wydrukowałam listę błędów i postanowiłam poczekać do poniedziałku, żeby dać szansę informatykom. Jeśli zrezygnuję z dodatkowej pracy, praktycznie mogę obejść się bez komputera. Jednak jeśli tę paskudną robotę będą musieli podzielić pomiędzy innych, natychmiast okaże się, że ta szacowna instytucja obejdzie się beze mnie, przy czym, zanim ostygnie mój fotel, pojawią się dwa nowe komputery z właściwym, współczesnym oprogramowaniem zdolnym do zawarcia związku małżeńskiego z Novellem. Kocham to miejsce.[/FONT]
[FONT=Georgia] Byłam zmartwiona, bo ani razu nie natknęłam się na śmiertelnie zagłodzonego psa i kilo karmy w postaci grubej kiełbasy musiałam zabrać z powrotem. Nie było komu zostawiać, bo nowy ład wymiótł do ostatniej pchły wszystkie czworonogi z okolicy, dawniej bardzo liczne. Wolę nie wiedzieć, kto przeprowadził egzekucję. Dobrze chociaż, że udało mi się znaleźć wspaniały dom dla kociego Księcia. [/FONT]
[FONT=Georgia] -Bo my to robimy zakłady – wyznała najelegantsza z naszych salowych, obok której siedziałam w minibusie. Ostrożnie zwróciłam ku niej twarz, bo moje Allure i z pięćdziesiąt procent nerwów węchowych padły jak martwy komar przy jej pachnidle. Zastukała kilkucentymetrowymi tipsami w ozdobną torebkę. Tipsy wyglądały jak dzieła sztuki, na każdym pobłyskiwał spory kryształ i trudno było od nich oderwać wzrok. Też bym takie nosiła, gdyby nie to, że na sam widok długich szponów drętwieje mi kręgosłup i cierpną zęby, a wyobraźnia podsuwa różne makabryczne obrazy. [/FONT]
[FONT=Georgia] -Jakie zakłady? – zdumiałam się, bo jakoś mi tak sportem i wyścigami konnymi powiało.[/FONT]
[FONT=Georgia] -No, typujemy, kto następny poleci. Ja tam stawiam na panią, bo pani nie muszą płacić odprawy – wyznała z okrutną otwartością migocząc prawie szlachetnymi kamieniami w uszach. Jakbym miała więcej siły, to Hydroxyzyna wzburzyłaby mi się we krwi. Ale przecież jestem zwolenniczką szczerości... [/FONT]
[FONT=Georgia] -Ja też stawiam na siebie – westchnęłam. –Wy tak na pieniądze? Można się przyłączyć? – zapytałam z nadzieją. [/FONT]
[FONT=Georgia] -A ona coś kombinuje. Ja to od razu poznaję, bo wtedy jej się jedna łydka tak trzęsie. [/FONT]
[FONT=Georgia] Rozdziawiłam się w zdumieniu, bo do głowy by mi nie przyszło, żeby obserwować zachowanie łydek Dyrekcji. Łydki jako takie, owszem, bo są wyjątkowo ładne. [/FONT]
[FONT=Georgia] -Ja wszystko rozumiem, ale to, co ona robi... Wycisnąć człowieka do ostatniej kropli i wyrzucić na śmietnik. I to wie pani, kobieta kobietom! A ja tam pieprzę, nie będę się poniżać. I tak gorszej pracy, niż tu, to nigdzie nie będę miała – zauważyła przytomnie obciągając kusą bluzeczkę na pępek, w którym, jak obiecała, już za tydzień będzie miała kolczyk. –Bo już jesteśmy w takim wieku, że trzeba od życia brać, co się da – oznajmiła twardo. Nawet gdybym się przestawiła na branie, nie jestem pewna, czy byłby to jakiś ćwiek w brzuchu... [/FONT]
[FONT=Georgia] Kiedy dopełzłam do domu, byłam tak wyczerpana, że Kaja musiała mnie bronić przed ognistym garetowym powitaniem. Odpuściłam sobie fasolkę szparagową, bo nie mogłam utrzymać widelca w ręce. Przerzuciliśmy się z Garysiem na bułki sojowe, bo ich transport do paszczy wymaga mniejszej precyzji. Napiłam się aromatycznej herbaty i rozejrzałam półprzytomnie po kuchni starając się zdusić narastającą ekscytację i coś dziwnie podobnego do uczucia szczęścia. Gdyby faktycznie miało paść na mnie, powinnam się, cholera, martwić. Tylko idiota cieszyłby się w dzisiejszych czasach z zagrożenia utratą pracy. Tfu, jeszcze sobie wykraczę. [/FONT]
[FONT=Georgia] -No, ja nie wiem, czy ona cię zwolni – zastanawiała się moja przyjaciółka, czochrając rozanielonego Gareta. –Kto będzie robił tę paskudną robotę? Chociaż... ma takie posunięcia, że trudno przewidzieć. Powód już ci kiedyś podała – masz za wysokie kwalifikacje na takie stanowisko. [/FONT]
[FONT=Georgia] Ooooch, jutro o świcie jadę na szkolenie. I jeszcze do końca miesiąca. Nie wypocznę w weekendy. Chyba że... [/FONT]

Link to comment
Share on other sites

[FONT=Georgia]18.10.2006 środa[/FONT]
[FONT=Georgia] [/FONT]
[FONT=Georgia] O żesz ty... Teraz część będzie ocenzurowana. Nie, nie ta o Garysiu, a przecież głównie o niego tu chodzi. [/FONT]
[FONT=Georgia] W sobotę pogoda się załamała. A raczej – wpadła w depresję. Naród osłabł jak jeden mąż. Ciężko było nawet rozdziawić się do ziewania. Ogólny poziom inteligencji obniżył się razem z temperaturą. Podczas ósmej godziny kursu mogłam już tylko patrzeć baranim wzrokiem i to ćwiartkami oczu, bo przegrzane pomieszczenie okazało się zabójcze dla moich spojówek. Tak z kwadrans przed końcem uciekłam do czekającej na mnie Iwony, która od tygodnia zapraszała mnie do siebie na flaczki sojowe. Co nie znaczy, że flaczki miały tydzień, tylko tydzień temu zdarzył nam się falstart. [/FONT]
[FONT=Georgia] U Iwony byłam po raz pierwszy. Jakoś zawsze do mnie było bliżej, no i ta garetowa siła przyciągania... Spokojna dzielnica, jasne, dobre energetycznie mieszkanie. Zregenerowałam się na tyle, że w drodze powrotnej, na którymś kolejnym biegu schodów, zagadnęłam ostrożnie:[/FONT]
[FONT=Georgia] -W tamtą stronę jechałyśmy windą?... [/FONT]
[FONT=Georgia] -Skąd, tu windy nie ma![/FONT]
[FONT=Georgia] -O, Jezu... Na którym piętrze mieszkasz?[/FONT]
[FONT=Georgia] -Na czwartym![/FONT]
[FONT=Georgia] -O, kurde. Było gorzej, niż myślałam. A niektórzy muszą pić, żeby się odmeldować. [/FONT]
[FONT=Georgia] Zanim pojechałyśmy do domu, odprężałyśmy się w IKEI, skąd przywiozłam dwa bardzo oryginalne kwiatki.[/FONT]
[FONT=Georgia] Garet przeżył nawałnicę uczuć. Powitanie nas obu, za chwilę pożegnanie Iwony. Przez połowę nocy był nie do wytrzymania. Nie chciałam się z nim kłócić, bo byłam oblężona przez koty. Nie to, żebym się bała, że uciekną, ale przy każdym mocniejszym ruchu Koleś się włączał i od nowa ugniatał sobie pazurami legowisko, co było baaardzo bolesne. [/FONT]
[FONT=Georgia] Niedzielne przedpołudnie przeznaczyłam na sprzątanie. Tylko łóżka pościelić nie mogłam, bo ciągle spał tam okopany któryś kot, a czasami nawet dwa. Garet był nie do wytrzymania. W trzech miejscach jednocześnie, w każdym siejąc zniszczenie, a po drodze z uporem maniaka otwierając wszystkie drzwi, przez które wdzierało się zimne, wilgotne powietrze oraz Wielka Szara Kocica. Zaczynam rozumieć babcię. Kiedy po raz dziesięciotysięczny wrzasnęłam: -FE!! – wydzierając mu z gęby jakiś zakazany przedmiot, pogroziłam mu szmatą do podłogi. Bardzo się przejął. Oczy mu zalśniły i przekrzywił głowę, żeby jak najszybciej pojąć zasady tej zabawy. [/FONT]
[FONT=Georgia] -Zgaś ten blask w oczach – warknęłam. –Tym dostaniesz w łeb, jeśli się nie uspokoisz. [/FONT]
[FONT=Georgia] Kaja leżała w swoim fotelu i chichotała złośliwie korzystając z chwili wytchnienia. Ja postępuję podobnie, kiedy nasz ukochany piesek czepia się jej rękawów, jej nogawek, jej rzeczy. I, oczywiście, kotów, bo jestem zdania, że same muszą wypracować sobie relacje z psem. Wydaje mi się, że wszystko jest na dobrej drodze. Przestały świrować, a i Garet nic im nie robi pod warunkiem, że nie biegną. Jeśli biegną, nie ma siły. Rusza za nimi wpadając w poślizg na zakrętach i nic nie jest w stanie go powstrzymać. Chyba że wysokość. Nie musi być duża, już na komodzie koty czują się pewnie. A że mebel ma dwa metry długości, czasami układają się tam trzy równocześnie. Tworzą wytrwałą publiczność, która lekko oszołomionym wzrokiem obserwuje wyczyny Gareta. Przesuwają im się tylko głowy, jak poruszane jednym sznurkiem. Kiedy Garet, rozhukany, roześmiany i sapiący z podniecenia zbyt się spoufala, syczą jak stado nieuprzejmych żmij. Gacia dodatkowo wyje, jeśli akurat nie cierpi na afonię, co się często zdarza. Perła, swoim zwyczajem, drze się bez przerwy. Tylko w czasie drzemki i głaskania przerzuca się na ogłuszające mruczenie. Garet znosi te przeraźliwe wrzaski lepiej, niż ja. Macha radośnie ogonem, wyraźnie nastawiony na odbiór. [/FONT]
[FONT=Georgia] -Zamknij się wreszcie, ty Ślepowronie! – krzyknęłam na Perłę rozdziawiającą swoją malutką, różową mordkę na stole w kuchni. [/FONT]
[FONT=Georgia] -MIAU!!! – odkrzyknęła pogodnie, mrugając przyjaźnie swoim jedynym okiem. [/FONT]
[FONT=Georgia] -Iiiuuu! – pisnął Garet i trącił ją nosem. Perła rozmruczała się rozkosznie, pochyliła główkę i zaczęła ocierać się o czoło zdumionego Gareta. [/FONT]
[FONT=Georgia] -Kaja, wstawaj szybko, możesz mieć ostatnią szansę zobaczenia Perły żywej, bo łasi się do Gareta! Na razie osłupiał, ale nie wiem, co będzie, kiedy się ocknie![/FONT]
[FONT=Georgia] Za chwilę Garet, powróciwszy z piętra, gdzie pomknął w pogoni za wrzeszczącą zachęcająco kotką, jakimś cudem przeniknął do pokoju babci i z błogą miną zaczął przeżuwać jej rajstopy w kuchni pod stołem. [/FONT]
[FONT=Georgia] -Fe! Oszalałeś? Życie ci zbrzydło? – odebrałam mu rajstopy i dyskretnie odniosłam na miejsce. Zanim wróciłam, Garet żuł już szczotkę do butów, którą wydobył z zamkniętej szafki w korytarzu. Zamieniłam ją na Długasa, który, po operacji plastycznej w wykonaniu Kai, od kilku tygodni porastał w zapomnieniu kurzem na regale. To był strzał w dziesiątkę. Garyś powlókł długie pluszowe cielsko na dwór. Zamknęłam drzwi i odetchnęłam z ulgą. Garet natychmiast otworzył drzwi i wrócił do ulubionej zabawki. Zamknęłam drzwi i przekręciłam zamek. Po krótkim łomotaniu klamką zapadła cisza. Zaraz potem rozległy się głuche skrobnięcia i łupnięcia. [/FONT]
[FONT=Georgia] -Coś nam zjada drzwi wejściowe? – zainteresowała się Kaja. [/FONT]
[FONT=Georgia] -Tak. Duży, czarny kronik – westchnęłam z rezygnacją. Ponieważ łupanie nie ustawało, wyjrzałam na zewnątrz. Garet leżał na Długasie w otoczeniu drzazg i uśmiechał się z nadzieją. Zatkałam go kością. Porwał ją z wdzięcznością i popędził na moje łóżko, które powitało go wściekłym sykiem.[/FONT]
[FONT=Georgia] -Garet! Fe! Nie będziesz jadł na Gaci i Marchwi! – zaprotestowała Kaja. [/FONT]
[FONT=Georgia] -O moje łóżko oczywiście mniejsza – wymamrotałam. [/FONT]
[FONT=Georgia] Nawet kość nie pomagała, gdy znajdowałyśmy się w różnych pomieszczeniach. Kundel biegał jak oszalały usiłując nas spędzić do kupy. Rękawy tylko trzeszczały. [/FONT]
[FONT=Georgia] -Cholera, chyba musimy mu kupić stado owiec – jęknęłam. –Już trzy by wystarczyły. Miałby wspaniałe zajęcie przez cały dzień. [/FONT]
[FONT=Georgia] Uspokoił się dopiero wieczorem. Wykorzystując chwilową nieobecność Kai wlazł na jej miejsce i natychmiast zasnął. Kaja przycupnęła na skraju legowiska. Rechocząc radośnie oglądałyśmy „Nianię”. Błogi wieczór skończył się, gdy zadzwonił telefon. Na filmie. Garet zerwał się, rozejrzał nieprzytomnie i podbiegł do telewizora. Nasłuchiwał czujnie, przekrzywiając głowę, wreszcie zajrzał za telewizor. [/FONT]
[FONT=Georgia] -Zaraz odbierze! – ucieszyła się Kaja. Nie odebrał, ale się rozbudził. Właśnie rozglądał się, o co zaczepić zęby, kiedy za komodą pojawiła się babcia zmierzająca do swojego pokoju. Utkwiła twarde spojrzenie w mrugającym niewinnie Garecie. Przez długą chwilę mierzyli się wzrokiem. Garet wymiękł pierwszy i z westchnieniem wciągnął na łóżko Długasa. [/FONT]
[FONT=Georgia] -Garyś, idźże spać, przecież oczy masz podpuchnięte![/FONT]
[FONT=Georgia] -Boże, ty czujesz, jak on śmierdzi? – Kaja z obrzydzeniem odepchnęła stopą maskotkę. –Muszę go jutro wyprać, bo nie wytrzymam. Nie wiem, co tak cuchnie. Ślina czy coś innego?[/FONT]
[FONT=Georgia] -Coś innego – oznajmiłam stanowczo. -Garet od początku uprawia z nim entuzjastyczny seks. [/FONT]
[FONT=Georgia] -A fuj! [/FONT]
[FONT=Georgia] -A nawet do rymu... – dodałam, przyglądając się Garetowi, który porzucił partnera i bezskutecznie usiłował wejść pod łóżko. Niestety, już się nie mieści. Tyłek mu został, osadzony symetrycznie pomiędzy pionowo ustawionymi srebrzystobiałymi stopami. Z tego wynika, że Porost jednak trochę urósł. Niewiele, odrobinę. Jest zbyt zajęty, żeby poważnie się tym zająć. Nawet wyspać się nie ma kiedy. [/FONT]
[FONT=Georgia] W nocy jak zwykle spały na mnie trzy koty, a rano, z drugiej strony, dołączył Garet. Wcześniej wypuściłam go na dwór, więc prześcieradło od razu zyskało fantazyjny wzór. Kiedy wstałam, Garyś zarzygał jedyny czysty i niezajęty przez koty kawałek. Muszę rozejrzeć się za czarnym, podgumowanym. Mój materac i ja poczujemy się lepiej. [/FONT]
[FONT=Georgia] Poniedziałek zapowiadał się pogodnie. Zamierzałam rozglądać się za psim szkieletem. Kaja miała przyjechać w godzinę po mnie, z Tomkiem, na kontrolne zdjęcie i badania. Prosiłam, żeby przywieźli mi piłkę rehabilitacyjną do siedzenia. O ile będzie przy czym siedzieć, bo wątpiłam, żeby Word samoistnie naprawił przez weekend swoje wady genetyczne. Nie ma nic bardziej frustrującego, niż bezskuteczne użeranie się z tępym mechanizmem. Już nigdy żadnych pomysłów racjonalizatorskich. Zgodnie z prawem Murphy’ego „Dobry uczynek nigdy nie pozostanie nieukarany”. [/FONT]
[FONT=Georgia] Pędząc do autobusu, mniej więcej w połowie drogi, zauważyłam na środku ulicy zabitego kotka. Z rozpędu przeleciałam jeszcze kilkanaście metrów i zamarłam. Perła? Niemożliwe. A jednak. Wyglądał zupełnie jak Perła. Mała, wyciągnięta łasiczka z białym podwoziem. Cholera, tylko nie Ślepowron. A Kaja? Jak ja to powiem Kai? Wahałam się przez kilka sekund, ale dźwięk dzwonów podziałał jak ostroga. Pognałam przed siebie, czując, jak wewnątrz rozlewa mi się ołowiany ciężar. Cholerna, ciągle włócząca się mała idiotka. Pociągając nosem zastanawiałam się, jak po powrocie zdołam zebrać z ruchliwej ulicy ciało kotki. A może to jednak nie ona, tylko jakiś podobny? W półmroku ciężko poznać... [/FONT]
[FONT=Georgia] (.................)[/FONT]
[FONT=Georgia] Garet biegał tam i z powrotem, stale otwierając drzwi i wystawiając moją mocno nadszarpniętą cierpliwość na próbę. Kiedy przyjechał Darek, przelał na niego część kłębiących się w nim uczuć. Kolejną porcją obdzielił pracowników Darka, którzy pojawili się, żeby obejrzeć pomieszczenia do remontu. Na korzyść Gareta muszę przyznać, że zanim rzucił im się w objęcia, przez kilka sekund wyciągał szyję i obwąchiwał ich badawczo. [/FONT]
[FONT=Georgia] Kiedy zostaliśmy sami, Garet powrócił do ulubionego zajęcia – intensywnego wietrzenia domu, ku uciesze Wielkiej Szarej Kocicy. Ja zabrałam się za sprzątanie, żeby dać ujście gorączkowej, rozpierającej mnie energii i odpędzić myśli o Perle, ale wcześniej za radą Iwony potwierdziłam urlop na żądanie mailem. Garet, otworzywszy wszystkie drzwi, rozpoczął ukradkowe wypady do pokoju babci. Ledwie wytłumaczyłam mu, że skarpetka babci jest „fe”, już trzymał w pysku drugą. Ręce opadają! Wreszcie zatkał się kawałkiem starego kołnierza z karakułów. W międzyczasie drapał się, aż iskry leciały. Drapie się już od jakiegoś czasu, chociaż nie znalazłyśmy na nim żadnej pchły. Kaja prorokuje, że znowu zmienia futro, tak, jak na wiosnę. Aż strach pomyśleć, na jakie. Znowu wyłysieje i dla odmiany zrobi się krótkowłosy? A może zmienia tylko kolor? Zauważyłam, że srebrzyste włosy spod brzucha jakby mu się coraz bardziej rozpełzały. Pewnie je sobie przedrapuje i przeszczepia. Ogon od spodu zrobił mu się już szpakowaty. [/FONT]
[FONT=Georgia] Moja krzątanina wywabiła z kryjówek Kolesia i Gacię. A z kolei dźwięk sypiących się na tacę chrupek przyciągnął z piętra... Perłę. Albo jej ducha...[/FONT]
[FONT=Georgia] -Perła? To naprawdę ty?![/FONT]
[FONT=Georgia] -MIAU!!!! – wrzasnęła bardzo materialnym głosem. [/FONT]
[FONT=Georgia] -Ty cholerny Ślepowronie! Tak się martwiłam! – porwałam ją na ręce, czując, jak zalewa mnie obezwładniające uczucie ulgi. [/FONT]
[FONT=Georgia] -Grrrr! – rozmruczała się głośno nie żywiąc urazy, że oderwałam ją od miski pełnej śmietanki. [/FONT]
[FONT=Georgia] W południe wróciła Kaja. Z ponurą miną nalała sobie soku z wodą. [/FONT]
[FONT=Georgia] -Powinnam pić więcej wody, bo mam za gęstą krew. Wiem, mówiłaś, że herbata się nie liczy. Ale ja nie lubię wody. Z sokiem może być?[/FONT]
[FONT=Georgia]Odpakowałam kolejną paczkę papierosów i zaczęłyśmy się dzielić wrażeniami. W chwilę później przyjechała babcia. Starannie wybrała moment, kiedy Garet, wykorzystawszy naszą nieuwagę, zacieśniał więzy z jej skarpetką. Po krótkiej, acz zaciętej walce oddał łup, za co dostał nim w łeb. Babcia gromko domagała się drugiej skarpetki „Zanim to bydlę ją zeżre”. Znalazłam ją pod bydlęciem. Kiedy już wprawiłyśmy się nawzajem w wystarczająco fatalny humor i podniecenie nerwowe, poszłam do miasta. Na wszelki wypadek kupiłam kropelki przeciwko pchłom, które Kaja wtarła w Gareta. Nie zrobiło to na nim wrażenia. [/FONT]
[FONT=Georgia]Dopiero w nocy zapanował względny spokój. Garet, zmęczony wrażeniami dnia, padł nareszcie. Myśliwskie policzki osunęły mu się na siwą, pasterską brodę, uszy rozpełzły się po oparciu fotela, podkręcone rzęsy opadły pod ciężarem zafrasowanego, pomarszczonego czoła. Wyglądał tak słodko i niewinnie! [/FONT]
[FONT=Georgia]Udało mi się wcisnąć do łóżka obok Gaci i Marchwi. Zostawiły mi nawet trochę kołdry. Głuche łupnięcie, od którego zadrżała podłoga, oznajmiało zbliżanie się Kolesia. Kiedy wskoczył do łóżka, jęknęły sprężyny materaca. Przez chwilę mnie zwiedzał, wreszcie podjął decyzję i wpełzł pod kołdrę. [/FONT]
[FONT=Georgia] Wtorkowe przedpołudnie spędziłam z Garetem w ogródku. Irena w rzadkim przypływie rozsądku zrezygnowała z uprawy ziemniaków w przyszłym roku, więc przygotowywałam bazę pod trawnik. Trzeba było zacząć od wyrwania chwastów i zrycia ziemi. Garet wybrał to drugie. Kopał bardzo wydajnie, z ogromnym entuzjazmem, charcząc i krztusząc się. Mimo nawału zajęć znalazł odrobinę czasu, żeby wynieść z kotłowni trochę śmieci i drewna, pogonić kota kotom i rozwalić stos chwastów przeznaczonych do suszenia i spalenia. Potem odpoczywaliśmy grzejąc się w słońcu. Garyś co chwilę podchodził po porcję pieszczot i głaskania. Jest nienasycony. Sielską atmosferę zakłócał sygnał mojej komórki, a w przerwach jękliwy wrzask Adolfa. Co za obrzydliwe, nawiedzone kocisko! Przybyło mu dwieście procent masy i z wdzięczności postanowił zadręczyć nas miauczeniem. Kaja uważa, że przedtem się nie odzywał, bo był tak zagłodzony, że wydatek energetyczny na miauknięcie by go zabił. Teraz za to nadrabia. I kompletnie nie wzruszają go moje groźby. Garet też z trudem znosi te koszmarne dźwięki i rzuca się z kłótliwym ujadaniem w kierunku muru, gdzie Adolf przenosi się z balkonu na skutek moich złorzeczeń i wygrażania pantoflem. Gdyby pies był lżejszy, chętnie bym go podsadziła... [/FONT]
[FONT=Georgia] Dopiero w domu mógł się odprężyć. Nie musiał wybierać, kogo pilnować – mnie czy Kaję. Wykorzystując moment, kiedy się podniosłam, natychmiast wskoczył na fotel. Oparł się z westchnieniem i przymknął powieki opuszczając brodę na pierś. [/FONT]
[FONT=Georgia] -A któż mnie tu podsiadł? Tajemniczy brunet w białym bucie? [/FONT]
[FONT=Georgia] Zasypiający Garet jest nieodpartą pokusą. Robi cudowne miny i można go miętosić i całować nie ponosząc uszczerbku na ciele. Kiedy miał nas już dość, zwinął się w kłębek i znikł. Kiedy schowa wszystkie białe części, trzeba się bardzo dobrze wpatrzeć, żeby go dostrzec na tle czarnego futrzaka pokrywającego fotel. [/FONT]
[FONT=Georgia] Po południu w okrutny sposób opuściłyśmy go obydwie. Kaja wiozła swoje zdrowiejące płuca na jakieś ważne ćwiczenia, ja wybrałam się do przychodni. Po drodze kupiłam dla Gareta cudnego w swojej ohydzie, dużego, szarego szczura. Ma owłosione uszy i tułów, resztę łysą i cwano -obleśny wyraz pyska. Garet, kiedy już zwyzywał mnie za zbrodnię porzucenia, rzucił się sprawdzać, co przyniosłam. Natychmiast dopadł szczura i wywlókł go z siatki, po czym przystąpił do egzekucji na dywaniku pod kuchennym stołem. Tylko chrupało. Z dziesięć minut zajęło mu odgryzienie nosa. Ja tymczasem zajmowałam się zbieraniem pięciuset karteczek do notatek, które to karteczki sfrustrowany, osierocony Garyś ukradł ze stołu w kuchni i częściowo rozdrobnił w pokoju. Poprzedniego dnia to samo zrobił z pudełkiem pompki samochodowej Artura. Pompka na szczęście ocalała. Przynajmniej na pierwszy rzut oka wygląda zdrowo. Teraz wystarczy, żebym przekonała Artura, że wygodniej mu będzie trzymać ją w woreczku. [/FONT]

Link to comment
Share on other sites

[FONT=Georgia]20.10.2006 piątek[/FONT]
[FONT=Georgia] [/FONT]
[FONT=Georgia] Kontynuujemy pracę w ogródku i opalanie. Boże, cóż za cudna jesień! To chyba nagroda za paskudną, długą zimę. Jeśli o mnie chodzi, zima mogłaby się kończyć tuż po Bożym Narodzeniu. Ostatecznie po Nowym Roku. Wcześniej jakoś podnosi nastrój ta przedświąteczna aura, a później to już tylko odliczanie do wiosny, która wybiera się jak typowa kobieta na przyjęcie. Już gotowa, a tu jeszcze oczko poleciało i trzeba wrócić. Ostatni rzut oka w lustro i okazuje się, że makijaż się rozmazał. Z autopsji tego nie znam, bo po pierwsze – na przyjęcia nie chodzę, po drugie – rajstop nie znoszę i nie pamiętam, kiedy ostatnio miałam je na sobie, ale jakoś mgliście mi się majaczy, że u mnie w grę nie wchodzi oczko, tylko od razu oderwana nogawka, po trzecie – od wielu lat w lustro spoglądam tylko fragmentarycznie i najlepiej bez okularów, bo wtedy lepiej widzę. No dobrze, korzystniej widzę, gdy nic nie widzę. [/FONT]
[FONT=Georgia] Garecik znalazł gdzieś wśród roślin starą piłkę do tenisa i biegał z nią jak opętany, dopóki nie wydusił z biedaczki ostatniego tchnienia, a raczej dopóki jej kulistość nie zamieniła się w płaszczyzny. Potem biegał z suchym badylem słonecznika i wyglądał trochę jak akrobata na linie, tylko miał większe problemy z utrzymaniem równowagi. Zwłaszcza, gdy wpadał w wykopane przez siebie dołki. Świetne zobrazowanie przysłowia. [/FONT]
[FONT=Georgia] Około południa moje napięcie zaczęło osiągać apogeum, a w ogródku już wiele zdziałać nie mogłam, bo ilekroć się schylałam, robiło mi się czarno w oczach. Przejaśniło mi się dopiero w pokoju, który obrzuciłam badawczym wzrokiem. Kai jeszcze nie było, więc nie miało się komu zrobić słabo. Musiałam, po prostu musiałam coś zmienić! Chociaż jeden mały fragmencik. Za każdym razem mi się wydaje, że przez całe lata mojej natchnionej działalności wszystko już stało we wszystkich możliwych konfiguracjach i za każdym razem okazuje się, że nie powiedziałam jeszcze ostatniego słowa. Padło na kąt za długą komodą. Regały powędrowały za drzwi, na ich miejsce zza drzwi wylazło duże lustro, przestawiłam jeszcze największe kwiatki i zrobiło się więcej miejsca. I jakoś tak bardziej harmonijnie... W trakcie pracy prowadziłam jednocześnie walkę z Garetem odbierając mu: pantofle babci, pluszowego łosia, kilka książek, notatki do mojej niedoszłej pracy doktorskiej, motek włóczki, wełnianą poduszkę ukradzioną z pokoju Kai, polar Kai ukradziony z łazienki, zmiotkę, ścierkę do podłogi, szczotkę do butów, drewniane rolki do masowania stóp, doniczkę, narzutę na łóżko, kłąb kurzu wielkości piłki futbolowej, swoją bluzę od dresu, swój rękaw od swetra razem z ręką, pantofel, różę i wazonik, Wielką Szarą Kocicę, wielki kawał wapienia z amonitem, pudełko zapałek oraz parę innych drobiazgów. [/FONT]
[FONT=Georgia] Po tych wszystkich zmaganiach z satysfakcją obejrzałam efekt. Było dobrze. Co tam, było znakomicie! Czułam się wyczerpana, ale nadal mnie tłukło. Wyprałam więc wełniane koce z foteli, jeden z dywaników Gareta oraz wielką skórę baranią. Pralka wytrzymała, chociaż bałam się, że przy tej skórze wymięknie. Potem, już ręcznie, wyprałam część maskotek. Moich. Tych, które leżakują na najwyższych piętrach mebli, bo albo mają jakąś wartość sentymentalną, albo są tak śliczne i mięciutkie, że nie mogę się zdobyć na oddanie ich Garetowi na pewną śmierć w męczarniach. W międzyczasie Garet wyniósł wszystkie wełniane poduszki z pokoju Kai, rozwalił blokadę na schodach balkonowych, wypłoszył wszystkie koty z balkonu, zeżarł im wszystko z misek (muszę go w końcu odrobaczyć, być może już nie tylko profilaktycznie) i próbował mnie wziąć na litość lamentując za drzwiami balkonowymi prowadzącymi do pokoju babci. No i na ten moment wróciła babcia. Opuściłam pole walki i poszłam do miasta. Wróciłam niemal równocześnie z Kają, obwieszona zakupami, z czego najcięższe były ceramiczne doniczki, bo większość Garet już wytłukł, a najbardziej niewygodny bambusowy chodnik. Zaś najbardziej kruche jajka. Doniosłam je jednak, wyjątkowo, w całości. Rozbiły się dopiero wtedy, kiedy pełna ulgi i zachwytu dla siebie rzuciłam je na stół w kuchni. Garet z radości wyskoczył na tenże stół i porwał banana. Wskoczył z nim pod stół na swój dywanik do konsumowania skradzionych łupów i trzymając w długich paluchach zręcznie wyjadł środek zostawiając skórkę. [/FONT]
[FONT=Georgia] Kaja zaakceptowała zmianę w pokoju, koty chyba też, bo leżały we trzy w plamie słońca na moim łóżku: Koleś, Liszka i Gacia. Kiedy Garet usiłował nawiązać z nimi bliższy kontakt, syczały trójgłosem jak gniazdo węży. Znieważony pies powędrował za nami do kuchni i grymasił nad indykiem. [/FONT]
[FONT=Georgia] -Nie mogę na to patrzeć – zirytowałam się. –Kombinuj dalej, za chwilę przyjdą koty i zeżrą wszystko. Może niedługo będziesz płakał z wdzięczności nad suchymi ziemniakami – dodałam ponuro, usiłując docisnąć się do kuchenki, przy której Kaja kombinowała z ziemniakami. Kroi gotowane na cienkie plasterki i opieka z obu stron. Pyszne są, ale trwa to niewiarygodnie długo. I jest mało wydajne, bo jeden taki ziemniak po sekcji zajmuje całą patelnię. [/FONT]
[FONT=Georgia] -Cholera, czy ty musisz być wszędzie? – jęknęłam usiłując ją wyminąć z czwartego boku. –Chciałam sobie tylko odgrzać kapustę. Co zajmie dwie minuty – dodałam zjadliwie.[/FONT]
[FONT=Georgia] -Ziemniaczka? – zaproponowała ze stoickim spokojem. [/FONT]
[FONT=Georgia] -Żartujesz? Zdechłabym z głodu, zanim usmażyłabyś dwa! Sterczysz tu z godzinę i wyprodukowałaś dopiero cztery plasterki! [/FONT]
[FONT=Georgia] -No już, grzej sobie tę kapustę. Dobrze, że tracimy cierpliwość przy innych rzeczach. [/FONT]
[FONT=Georgia] -Dzięki temu tworzymy stale wkurwiony duet![/FONT]
[FONT=Georgia] Wyszliśmy w trójkę do ogródka, bo słońce nadal cudnie świeciło. Wyciągnęłam się na ławce, Kaja usiadła obok, a Garet doskakiwał do naszych rękawów próbując nas uruchomić. Miło było, dopóki Adolf nie rozdarł japy. [/FONT]
[FONT=Georgia] -No przecież szlag mnie trafi przez tego obłąkanego kota! Złapię go za tę łaciatą szyję i wcisnę mu struny głosowe w kręgosłup! [/FONT]
[FONT=Georgia] -MRAUMRAUMRAU!!! – wył w natchnieniu Adolf, kompletnie obojętny na moje groźby.[/FONT]
[FONT=Georgia] -ZAMKNIJ SIĘ!!! – wrzasnęłam.[/FONT]
[FONT=Georgia] -HAU!!! – ryknął mi w tej samej sekundzie Garet prosto do lewego ucha. [/FONT]
[FONT=Georgia] Kaja wybuchnęła śmiechem. Zgięła się w pół i kwiczała, Adolf wył, a Garet z szerokim uśmiechem domagał się pochwał. Trzymałam się za głowę niemal czując pod ręką rozsypujące się kosteczki słuchowe. [/FONT]
[FONT=Georgia] -Cholera, zdemolował mi ucho środkowe! Mam migotanie błony bębenkowej! – narzekałam. –Ja w takich warunkach odpoczywać nie mogę. Poza tym już za zimno. [/FONT]
[FONT=Georgia] W domu było jeszcze zimniej. [/FONT]
[FONT=Georgia] -Idź zapytaj babcię, czy można zapalić w piecu – zaproponowała Kaja.[/FONT]
[FONT=Georgia] Irena leżała w łóżku, ale moje wejście wyrwało ją z drzemki.[/FONT]
[FONT=Georgia] -Mamo, może zapalimy? Nie zimno ci?[/FONT]
[FONT=Georgia] -No to ja muszę wstać, przecież ty nie umiesz nałożyć do pieca.[/FONT]
[FONT=Georgia] -A co ty opowiadasz! A kto palił przez całą zimę?[/FONT]
[FONT=Georgia] -Ja.[/FONT]
[FONT=Georgia] -No nie, szlag mnie trafi. Ja paliłam i doskonale nakładam do pieca. [/FONT]
[FONT=Georgia] -I zaraz ci gaśnie.[/FONT]
[FONT=Georgia] -W życiu mi nie zgasło![/FONT]
[FONT=Georgia] -Bo to trzeba odpowiednio ułożyć drewno, żeby węgiel się dobrze zajął, a ty...[/FONT]
[FONT=Georgia] -Chcesz arbuza? – zapytałam znienacka.[/FONT]
[FONT=Georgia] -Co? – Irena spojrzała na mnie z osłupieniem.[/FONT]
[FONT=Georgia] -Kupiłam arbuza. Chcesz?[/FONT]
[FONT=Georgia] -A... nie, nie teraz – wymamrotała z zaskoczeniem, porzucając temat pieca i mojej nieudolności we wszystkich dziedzinach. [/FONT]
[FONT=Georgia] -No to sobie pośpij – uśmiechając się triumfalnie wróciłam do kuchni. Przecież to czysta analiza transakcyjna. Przecież się o tym uczyłam. Jak łatwo przerwać grę, kiedy człowiek nie da się ponieść emocjom – myślałam zachwycona.[/FONT]
[FONT=Georgia] -Widzisz? To chyba będzie metoda na babcię. Kiedy czegoś się uczepi, z zaskoczenia przyłożyć jej między oczy czymś zupełnie nie na temat![/FONT]
[FONT=Georgia] -Słyszałam. Ale czy to znaczy, że możemy zapalić w piecu? [/FONT]
[FONT=Georgia] Zanim w domu trochę się ociepliło, Kaja siedziała zwinięta w fotelu, a na niej drzemał Garet. [/FONT]
[FONT=Georgia] -Mam dwie pary wełnianych skarpetek, a nogi lodowate. Tobie nie zimno?[/FONT]
[FONT=Georgia] -Zimno. Na razie Garet stanowi tu jedyne źródło ciepła. [/FONT]
[FONT=Georgia] -Wy wiecie, że kaloryfer w kuchni się zagrzał? – za komodą pojawiła się Irena, tak zadowolona, jakby usłyszała komunikat, że wraca lato. [/FONT]
[FONT=Georgia] -Co ty powiesz? – zadrwiła Kaja lekko sina na twarzy.[/FONT]
[FONT=Georgia] -No, nie cały, ale górą jest ciepły. [/FONT]
[FONT=Georgia] -Szkoda, że niczego nie ogrzeje. Jego po prostu trzeba wymienić na jakiś bardziej współczesny! Całe to ogrzewanie trzeba wymienić![/FONT]
[FONT=Georgia] -Sąsiad mi mówił, że on zakręca piec, jak jest pięćdziesiąt stopni, bo wtedy się powoli i spokojnie grzeje. [/FONT]
[FONT=Georgia] -Oj, mamo, ale on ma normalny piec, a nie wyrób jakiegoś obłąkanego, domorosłego sadysty! – zniecierpliwiłam się. –Gdyby miał taki, jak nasz, to by sobie zakręcił, ale sznur na szyi![/FONT]
[FONT=Georgia] - ......A my zakręcamy, jak jest siedemdziesiąt i zaraz się woda w kaloryferach gotuje... – kontynuowała niezrażona Irena. [/FONT]
[FONT=Georgia] -Bo u nas gotuje się przy czterdziestu! A w domu jest dwanaście! I w ogóle ten piec jest do dupy! – warknęła moja córka, której zaczęła się gotować krew w żyłach. [/FONT]
[FONT=Georgia] -No dobra, będziemy próbować jego metodą! – zawołałam polubownie. [/FONT]
[FONT=Georgia] Gareta rozbudziły nasze wrzaski, ogon mu się wykorbił i ruszył do akcji. Od razu podgrzał atmosferę. Kiedy odczepił się wreszcie od naszej odzieży i zaczął mordować Długasa, było nam już całkiem ciepło. [/FONT]
[FONT=Georgia] -No popatrz, jakie straszne są te jego pierzaste pantalony – wskazałam na rewers Gareta. –Przednie łapy ma normalne, solidne, a tylne cienkie i krzywe. [/FONT]
[FONT=Georgia] -Oj, mamuś, ty zawsze się czepiasz. To przez te portki tak się wydaje. [/FONT]
[FONT=Georgia] -Akurat, przez portki. Wygląda jak ułan z krzywicą![/FONT]
[FONT=Georgia] [/FONT]
[FONT=Georgia] Nadal z Garysiem pracujemy w ogródku. Brygada powiększyła się, bo wyniósł Długasa i Obleśnego Szczura. Szczura próbował pochować, może miał nadzieję, że mu się na wiosnę rozrośnie. [/FONT]
[FONT=Georgia] Po południu szczotkowałam wypraną baranią skórę, a Garet wyrywał mi narzędzia. To był naprawdę ogromny baran.[/FONT]
[FONT=Georgia] Dziś nadal szczotkowałam skórę. Zaparłam się i skończyłam, a moja prawa ręka nadaje się na temblak. Położyłam futro pod kaloryferem. Garet z zaskoczenia wypuścił Długasa z zębów. Koleś śledził nas z komody nieruchomym wzrokiem. [/FONT]
[FONT=Georgia] -Ciekawa jestem, czy będzie na niej leżał...[/FONT]
[FONT=Georgia] -Zaraz ją zwinie i będzie kopulował – powiedziała ponuro Kaja. –O, nie mówiłam? – Garet, obwąchawszy pobieżnie skórę, złapał Długasa w zęby i rzucił na posłanie, które zgarnął jednym mocnym pociągnięciem łap w celu przewidzianym przez Kaję. Skarcony, rozpoczął dziki galop ślizgając się po świeżo nawoskowanej podłodze. [/FONT]
[FONT=Georgia] -Oszalał! – zawołała Kaja.[/FONT]
[FONT=Georgia] -Okorbiał – poprawiłam. – I płyn hamulcowy mu wyciekł... [/FONT]

Link to comment
Share on other sites

[FONT=Georgia]22.10.2006 niedziela[/FONT]
[FONT=Georgia] [/FONT]
[FONT=Georgia] Wczoraj było wręcz upalnie. Kiedy wróciłam wieczorem do domu, zmęczona i zgrzana, jedynym gorącym obiektem okazał się Garet. Takie powitanie rozpuściłoby Antarktydę. Dobrą chwilę trwało, zanim gejzer uczuć przycichł i Garyś, zakotwiczony w fotelu, górną połową ciała padł na stół i położył się na boku, jęcząc z rozczulenia i wystawiając podbródek do głaskania. Długie rzęsy opadły, wargi podwinęły się na ogromnych zębiskach, a krótkie, trójkątne uszka przylgnęły do skroni. [/FONT]
[FONT=Georgia] Kaja z ponurą miną zamieszkiwała garetowy fotel, a babcia dreptała nerwowo macając kaloryfery i dopytując się, czy Kaja na pewno piec odkręciła i jak właściwie ułożyła w nim wszystko, że się nie pali. [/FONT]
[FONT=Georgia] -Najpierw dałam papier. Potem drobne drewienka. Potem grubsze, a na koniec węgiel! - powiedziała Kaja bardzo spokojnie i robiła jeszcze bardziej ponurą minę. [/FONT]
[FONT=Georgia] W chwilę później było już oczywiste, że się pali. Kaloryfery co prawda nadal były zimne, ale po domu rozsnuły się gęste kłęby dymu. Zaczęła mnie boleć głowa, więc otworzyłam wszystko, co się dało i zrobiłam przeciąg. Irena człapała po domu i dramatyzowała, że piec się zepsuł. Piec udowadniał, że działa i dymił jak cholera. [/FONT]
[FONT=Georgia] -Nic mu się nie stało! – zniecierpliwiłam się. –On tak ma, nie pamiętasz? Jest wrażliwy na pogodę. A jest halny. [/FONT]
[FONT=Georgia] -Nic podobnego. Zawsze dobrze się paliło![/FONT]
[FONT=Georgia] -Mówimy o tym samym piecu? Naszym? On jest większym meteoropatą niż my wszystkie razem.[/FONT]
[FONT=Georgia] Jedynie koty w najmniejszym stopniu nie przejęły się zadymionym środowiskiem. Marchew spała na poduszce na komodzie, Gacia, która odzyskała chwilowo głos, jadła i trąbiła miłośnie do Kai, Koleś nie trąbił, bo nie umie, tylko zawoławszy „MI, MI!” dużymi literami, zakotwiczył przy miskach i systematycznie niszczył wszystko. Wreszcie rozkraczył się na tacy z chrupkami i zamarł.[/FONT]
[FONT=Georgia] -Pojemność mu się skończyła? – zdziwiłam się. –Koleńku, ależ ty jesteś przystojny! Chodź do mamusi! – stękając z wysiłku podniosłam kocisko i nie zważając na wybałuszone oczy zaczęłam obcałowywać mięciutką białą kamizelkę. Kolesia można solidnie poprzytulać, jest z niego kawał kota.[/FONT]
[FONT=Georgia] -Ostrożnie! Nie przechylaj! – ostrzegła mnie Kaja. –Pewnie jeszcze nie wszystko doszło mu do żołądka. I stoi w przełyku w długiej kolejce... [/FONT]
[FONT=Georgia] Koleś jeszcze bardziej wybałuszył oczy i beknął potężnie. Czym prędzej postawiłam go obok Marchwi na komodzie. Niby nie ma zwyczaju rozstawać się z tym, co pochłonął, ale nigdy nie wiadomo... Marchew na widok miłości swojego życia wygięła się we wdzięczny łuk, zrobiła słodką minkę i zamrugała zalotnie, prężąc ogon. Koleś z całkowitą obojętnością przesunął się krokiem dostawnym na drugi koniec komody, rozłożył szeroko łapy, osadził podwozie i zapatrzył się nieruchomym wzrokiem na Gareta, który właśnie okorbiał i zjeżony od karku po tyłek odrywał Kai rękaw. Było jasne, że lada moment padnie, bo przez cały dzień nie miał czasu się zdrzemnąć, tak bardzo był zapracowany. Rzeczywiście, po chwili wlazł na fotel, a raczej na Kaję i wydawało się, że zasypia fantazyjnie powykręcany, ale ocknął się na zapach musu z truskawek. Spadł na podłogę, wchłonął przeznaczony dla siebie pojemniczek i chwiejnym krokiem podążył na baranią skórę, której poświęciłam dwa dni życia. [/FONT]
[FONT=Georgia] -Kaja, weź ten kawałek fiesty![/FONT]
[FONT=Georgia] -Za późno – zawiadomiła moja córka, nie drgnąwszy nawet. –Już się na nim położył. [/FONT]
[FONT=Georgia] -Cholera, mogłam go nie smarować masłem. A chciałam mu zrobić dobrze...[/FONT]
[FONT=Georgia] Oboje uwielbiamy chrupiące, kukurydziane paluchy z sezamem i zapieczonym serem. Garyś woli jednak bez masła, a przynajmniej nie z taką grubą warstwą i dlatego nie zjadł tego ostatniego kawałka, który właśnie winkrustował mu się w ucho. Całe masło przeszło na Gareta, co wyraźnie było widać później, kiedy wcisnął się na czwartego do mojego łóżka. Z drugiej strony mojej, wyciągniętej na baczność postaci, leżały: Marchew i Koleś. Kiedy wstawałam w nocy, staczały się ze mnie jak piłki, potem, niezrażone, wpełzały z powrotem. [/FONT]
[FONT=Georgia] Rano babcia wstała przed słońcem i zaczęła ganiać do piwnicy. Oświadczyła, że nie spała od czwartej, bo piec się zepsuł, a nikogo oprócz niej to nie obchodzi. [/FONT]
[FONT=Georgia] -Niby jak się zepsuł – nie wytrzymałam – rozrusznik mu wysiadł? [/FONT]
[FONT=Georgia] -Tobie dobrze mówić, ale on nigdy nie dymił. [/FONT]
[FONT=Georgia] -I co, sprawdziłaś? Wciąż dymi? [/FONT]
[FONT=Georgia] -Nie, dzisiaj jakoś działa... [/FONT]
[FONT=Georgia] Nieco uspokojona powędrowała do kościoła, a potem do poradni na zastrzyk. [/FONT]
[FONT=Georgia] -Skorzystałaś z badania słuchu? – zagadnęłam ją, kiedy wróciła.[/FONT]
[FONT=Georgia] -Z jakiego badania?[/FONT]
[FONT=Georgia] -Słuchu! Dziś od dziesiątej jest w naszej przychodni![/FONT]
[FONT=Georgia] -Na to trzeba pieniędzy! – warknęła.[/FONT]
[FONT=Georgia] -Ale babciu! To jest bezpłatne! – zawołała zachęcająco Kaja obejmując czule wełnianą poduszkę, którą znowu Garet ukradł jej spod głowy, kiedy w najlepsze spała.[/FONT]
[FONT=Georgia] -Wiem! Ale na aparat słuchowy trzeba pieniędzy![/FONT]
[FONT=Georgia] -To przecież nie mówię, że otworzyli sklep z aparatami słuchowymi, tylko że jest badanie, które mogłaś sobie bez kłopotu zrobić! – zirytowałam się. [/FONT]
[FONT=Georgia] Poszliśmy z Garysiem uspokajać się na słońcu. Potem wybraliśmy się w trójkę na łąki, słusznie przypuszczając, że w porze obiadu nie będzie innych spacerujących. Była tylko krowa. Kolorystycznie bardzo podobna do Garysia, smukła, ładnie umięśniona i dziwnie przytomna. Wyprostowała się i wpatrzyła w nas bystrym wzrokiem, od niechcenia, z wdziękiem, przeżuwając trawę. [/FONT]
[FONT=Georgia] -Patrzy na Gareta – pocieszyła się Kaja. –Sprawdza, co to za dziwna, mała krówka. Nie, już się nie boję, ale pojęcia nie masz, co to dawniej był za paniczny lęk! [/FONT]
[FONT=Georgia] -Teraz lęk przed zastrzykami wyparł lęk przed krowami. Często z jednej fobii wpada się w drugą. Garyś, nawet tam nie patrz, to naprawdę duży pies, lepiej nie ryzykować. [/FONT]
[FONT=Georgia] Jeżyny, lekko już podmrożone, były bardzo słodkie. Pasłam się sama, bo Kaja stwierdziła, że dla niej są za cierpkie. Wlazła na drzewo i jak z bocianiego gniazda śledziła wycieczki Gareta, w razie potrzeby używając swojego donośnego głosu. Pół powiatu wiedziało, że Garet jest na spacerze. Słońce świeciło rozkosznie, załamując się w rozbłyskach tęczy na prawym szkle moich okularów. Jednak już przestałam się niepokoić, że coś mi się dzieje z okiem, bo wczoraj zauważyłam, że w czasie ostatniego porwania okularów Garyś nie tylko przeżuł mi zausznik, ale zrobił też którymś ząbkiem dziurę w szkle. Kaja pocieszyła mnie, że okulary i tak miały fuksa. Musiałam się zgodzić, że to był ich szczęśliwy dzień. Mogło skończyć się o wiele gorzej. A tak, powłoka ochronna posypie się powoli, a w międzyczasie może nastąpi jakiś cud finansowy i będzie mnie stać na nowe. Ostatecznie wystrugam sobie laskę, puszkę białej emulsyjnej mam w piwnicy. [/FONT]
[FONT=Georgia] Kiedy wracałyśmy, pojmawszy Gareta po ostatniej ucieczce w kierunku drogi, krowa wpatrywała się w nas jeszcze intensywniej, niż przedtem. [/FONT]
[FONT=Georgia] -Naprawdę jesteś bardzo przystojna! – pomachałam do niej przyjaźnie. Krowa postąpiła krok naprzód. [/FONT]
[FONT=Georgia] -Może tylko to źdźbło zwisające z pyska psuje idealny efekt – grymasiła Kaja jak ten z przysłowia, co to belki nie widzi. –Jak ona macha ogonem, to co to znaczy, jak myślisz, mamuś?[/FONT]
[FONT=Georgia] -Może podejmuje decyzję – odparłam beztrosko i lekko przyspieszyłam. –Wygląda, jakby była gotowa do nawiązania bliskich kontaktów towarzyskich... i jest sprawna fizycznie. Model sportowy – dodałam z niepokojem. –Przed krową jeszcze nie uciekałam... [/FONT]
[FONT=Georgia] Na szczęście, zanim czarno-biała piękność na coś się zdecydowała, zniknęliśmy za pagórkiem.[/FONT]
[FONT=Georgia] Garet tak wyszalał się na spacerze, że do wieczora był niemal spokojny. Wyjąwszy drobne prześladowanie kotów i to, że balansując na fotelu wypił Kai ze szklanki stojącej na regale sok pomarańczowy, był bez zarzutu. [/FONT]

Link to comment
Share on other sites

[FONT=Times New Roman]27.10.2006 piątek[/FONT]
[FONT=Times New Roman] [/FONT]
[FONT=Times New Roman] Ciekawe, czy są ludzie, którzy pamiętają, co działo się przed tygodniem. Jeśli, naturalnie, nie był to kataklizm albo pożar, w którym spłonął ich dom. Ja nie pamiętam, co działo się dnia poprzedniego. Dlatego robię sobie hasłowe notatki, które potem uruchamiają mi pamięć. Niestety, te notatki muszę potem przeczytać. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] -Cholera![/FONT]
[FONT=Times New Roman] -Co znowu zepsułaś? – zainteresowała się moja córka. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] -Nic nie zepsułam. Chodź tu, pomóż mi to przeczytać. To chyba było coś ważnego, bo widzę, że nawet potem poprawiałam, żeby było wyraźniej... [/FONT]
[FONT=Times New Roman] -Wyraźniej? – zapytała z przekąsem Kaja, wpatrując się w notatnik. –Które masz na myśli?[/FONT]
[FONT=Times New Roman] -Te trzy pierwsze. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] -Aha. Uuubłeee? Ublony? Co, jednak nie? Czekaj, teraz będzie najtrudniejsze. Odroooo... Nie używasz dużych liter?[/FONT]
[FONT=Times New Roman] -Mogłam użyć – warknęłam. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] -Hm... to drugie to może być „d”. Tak, raczej „d” niż „b”. Chociaż... jeśli się wpatrzeć uważniej... [/FONT]
[FONT=Times New Roman] -Dawaj to. Za bardzo się wczuwasz. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] -No cóż, po prostu to zeskanuj. Może ktoś odczyta... [/FONT]
[FONT=Times New Roman] We wtorek Irena, po moich namowach, wybrała się do okulisty. Według mnie to, co zrobiło jej się w oku, to nie zapalenie spojówek. Chyba coś na rogówce.[/FONT]
[FONT=Times New Roman] Wróciła wściekła i wyczerpana. Mogła próbować jeszcze raz, około południa, ale kolejnej wyprawie nie sprostałaby kondycyjnie. Jeśli nie, to następnego dnia przed siódmą do rejestracji, a później jeszcze raz do lekarza. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] Jeden okulista na pięćdziesięciotysięczny rejon to rzeczywiście nie jest dużo. Można ostatecznie iść prywatnie, ale kiedy człowiek pomyśli, ile co miesiąc potrącają na NFZ, to wolałby to wykorzystać. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] Z westchnieniem nastawiłam sobie budzik na szóstą. Oczywiście moja matka padnie, a nie poprosi, bo nie ma tego zwyczaju. Ale nie daj Boże, gdybym się sama nie domyśliła. Wypomni mi to w długiej, kwiecistej przemowie za dwadzieścia lat. Mogłaby dawać lekcje prokuratorom oskarżającym o najcięższego kalibru zbrodnie. A gdyby ją postawić na sali sądowej, oskarżonego o kradzież pudełka zapałek, i to w procesie poszlakowym, posłałaby za kratki na dożywocie. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] Po południu pojechałam do Krakowa, a gdy wróciłam późnym wieczorem, od furtki trasę wyznaczały mi moje ubrania. Spodnie od dresu, podkoszulek, polar, sweter i stanik od stroju kąpielowego. Garet powitał mnie z nocną koszulą w zębach. Musieli wcześniej być na spacerze w ogródku, bo z trudem ją rozpoznałam. W każdym razie nie po kolorze.[/FONT]
[FONT=Times New Roman] Od razu wiedziałam, że ze snem będzie ciężko. Garet, wciąż cierpiący na chorobę sierocą po poniedziałkowym wyjeździe Kai, biegał po całym domu świszcząc, stękając i z dzikim uporem otwierając wszystkie drzwi. Garet w najbardziej ospałym nastroju jest trudny do zniesienia, a wyprowadzony z równowagi może doprowadzić do szału cały oddział chorych na katatonię. Około północy pozamykałam wszystkie drzwi na klucz, więc z konieczności ograniczył się do skakania na klamki, co było równie irytujące, ale przynajmniej zlikwidowało większość przeciągów w domu. Jedynymi spokojnymi elementami były koty, śpiące głęboko w najcieplejszych i najwygodniejszych miejscach. Czuwał tylko Koleś. Siedział na umywalce i wpatrywał się posępnym wzorkiem w leżący w niej kawałek wapienia z amonitem, który czekał od poniedziałkowego spaceru na wyszorowanie. Na mój widok zawołał:[/FONT]
[FONT=Times New Roman] - Mi, mi, mi! – gruchnął na podłogę i kolebiącym się truchtem podążył do misek, dając do zrozumienia, że babcia postanowiła go zagłodzić. Prawdopodobnie ostatni posiłek skończył dobre pół godziny wcześniej i potężne ssanie w żołądku nie pozwalało mu zasnąć. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] Gdy nakarmiłam już wszystkie obecne w domu koty i Gareta, za drzwiami wejściowymi włączyła sygnał alarmowy Perła, więc wpuściłam ją i cały proces rozpoczął się do początku. Kiedy szłam spać, Perła jeszcze z charkotem mordowała, wywleczony z Garetowego talerza, kawał mięsa wielkości swojej głowy. Wyciągnęłam spod Kolesia, Gaci i Marchwi kawałek kołdry i mniej więcej udało mi się przykryć. Garet jeszcze przez chwilę tuptał po domu, potem przyniósł sobie z kuchni gumową kość i zaczął grać. Wylazłam z łóżka, odebrałam mu instrument i kazałam iść spać. W odwecie zabrał mi pantofel i tłukł nim zapamiętale o podłogę. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] O trzeciej obudził mnie łoskot. To tylko nasz piesek otwierał sobie drzwi do piwnicy. Nie mogłam sobie przypomnieć, czy zamknęłam je na klucz... nie zamknęłam. Przez jakiś czas kotłował się w ogródku, możliwe, że gonił koty. Potem z piwnicy, z worka z plastykiem, przyniósł sobie pięciolitrową butlę po wodzie, obecnie zredukowaną do kształtu zdeformowanego naleśnika, ale robiącą wciąż wystarczająco dużo hałasu. Wśród kotów zapanowało krótkotrwałe poruszenie, ale szybko zorientowały się, że to tylko nasz obłąkany pies i zasnęły wzdychając. Wylazłam z łóżka, odebrałam mu butelkę, nawarczałam i położyłam się z powrotem. Garet, pozbawiony zabawki, wskoczył na mnie zabłoconymi, zimnymi łapami i z głuchym jękiem uwalił się na mojej klatce piersiowej. Teraz ja wydałam jęk, dla odmiany bolesny, i z trudem usiłowałam zdobyć sobie trochę miejsca między zwierzętami. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] Otworzyłam oczy przed szóstą i spojrzałam wprost na Gareta, który wisiał nade mną zmarszczony w głębokim namyśle. Zerwałam się w panice, zanim ten namysł czymś zaowocował. I tak musiałam wstać... [/FONT]
[FONT=Times New Roman] W kolejce do rejestracji stałam godzinę. Na szczęście tego dnia rejestrowali więcej niż piętnaście osób i babcia się załapała. W drodze powrotnej zrobiłam zakupy i było mi naprawdę ciężko. Z Garetem przezornie przywitałam się najpierw przez pręty furtki. Jeśli miałam nadzieję, że osłabi to jego zapał, myliłam się. Skupiona na tym, żeby szybko wcisnąć się przez szparę i natychmiast zamknąć furtkę na klucz, miałam niewielkie możliwości obrony. Garet w rozpędzie zahaczył mnie w palec pazurem, z bólu wypuściłam pięciolitrową butlę z wodą, którą natychmiast zahaczył paszczą. Klnąc z furią stałam w kałuży wody mineralnej tuląc do piersi dwa woreczki mleka i opędzając się przed obłąkanym kundlem zranioną ręką. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] W progu potknęłam się o swoje spodnie od dresu zasupłane z ręcznikiem, dalej leżał mój stanik od bikini w takim stanie, że musiał zostać pochowany, a następnie ekshumowany co najmniej trzy razy. W kuchni na podłodze leżało dziwnie płaskie pudełko z herbatą miętową, którą kupiłam poprzedniego dnia, a na stole, z wygryzioną okładką, moja ulubiona książka. Czytałam ją właśnie po raz n-ty i pierwotnie znajdowała się na półce nad moim łóżkiem. Skretyniały szkodnik uwalił się na plecach w fotelu przy stole i łypał radośnie, uśmiechnięty od jednego kłapciatego ucha do drugiego. Wykazałam mnóstwo hartu ducha i nie zadusiłam go. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] W południe zjawił się nasz młody sąsiad, Paweł, z którym byłam umówiona pół roku temu. Miał naprawić wypadające drzwiczki od pieca do CO oraz umocnić zamek przy furtce, a raczej to coś, do czego wchodzi języczek zamka, a co jest przymocowane do ściany. U nas zostało przymocowane do samego ocieplenia, toteż drżałam na myśl, że pewnego razu nie wytrzyma naporu tęsknoty opuszczonego Gareta i opuszczony kundel wraz ze swoją deprywacją emocjonalną zginą marnie pod pierwszym przejeżdżającym samochodem. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] Od tej chwili zaczął się sądny dzień. Paweł musiał podjechać ze sprzętem pod drzwi piwnicy, wskutek czego brama została otwarta, jednocześnie wymontował to coś ze ściany i z drugiej strony domu była niedomknięta furtka. Paweł co jakiś czas musiał się ze mną skontaktować, ja zaś musiałam zapanować nad szalejącym w domu obłąkanym psem, który kompletnie nie mógł zrozumieć, dlaczego nie wolno mu okazywać gorących uczuć nowemu wujkowi. Obłąkany pies usiłował wydostać się na zewnątrz przez piwnicę, przez drzwi wejściowe, przez drzwi balkonowe i przez okno. Dwukrotnie złapałam go tuż przy ulicy, byłam wściekła, rozdygotana i momentami robiło mi się słabo. Wreszcie zamknęłam świra w kuchni i poszłam do piwnicy szukać odpowiednio dużej nakrętki. W sekundę później pojawił się tam Garet. Wciąż jeszcze osłupiała, złapałam go za kark i zapędziłam do domu. Tu okazało się, że drzwi do kuchni nadal są zamknięte na klucz, zaś te od pokoju otwarte. Była tylko jedna możliwość – dokonał cudu i przelazł przez wysoką, długą i szeroką komodę. Jeden rzut oka na pokój uświadomił mi, że komody jednak nie pokonał, za to wlazłszy na łóżko przecisnął się przez wąską szparę między komodą a dużym, stojącym lustrem, odsunąwszy uprzednio masywny stolik z telewizorem. Telewizor balansował na krawędzi stolika, a wazonik z różą ozdabiał podłogę. Zasłoniłam deską nieszczęsną szparę i tym razem zamknęłam potwora w pokoju. Zanim dotarłam do Pawła, pies już tam był i wcisnąwszy mu się w objęcia, lizał go po twarzy. Zawyłam z wściekłości i zapędziłam go do domu. Pokonał deskę i odsunąwszy telewizor przedostał się przez kuchnię. Po drodze zdążył wstąpić do pokoju babci i wywlec jej rajstopy. Doniczka z zakupionym kilka dni temu, bardzo oryginalnym kwiatkiem, turlała się po podłodze. Obok, zasypany ziemią, ale cały, leżał pojemnik w kształcie gruszki, z masy perłowej i mosiądzu, w którym przechowujemy pazury zgubione przez Funiaczka. No dobra, wiem, nie jest to bardzo normalne, ale w obliczu tego, co robi Garet... [/FONT]
[FONT=Times New Roman] Kiedy wyszłam zamknąć bramę wjazdową za samochodem Pawła, pies zbliżał się właśnie do krawężnika kompletnie lekceważąc pędzące ulicą samochody. Ależ ucieszył się na mój widok! Roztrzęsiona i wyczerpana do ostateczności zabarykadowałam dom od środka. Furtka nadal nie funkcjonowała, bo Paweł nie zdążył i miał skończyć pracę następnego dnia. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] W czwartek przytomnie założyłam Garetowi kolczatkę i smycz, zanim przyszedł Paweł. Teraz pies spokojnie mógł się z nim witać co piętnaście minut od nowa. Czochrając roześmiany pysk Paweł powiedział, że początkowo miał wrażenie, że widzi swojego dawnego psa albo jego potomka. Mieli ponoć identycznego. Też z Krakowa. Zachowywał się tak samo. Nadpobudliwy, groźnie pomysłowy, niereformowalny, pełen miłości do całego świata i wszystkich ludzi. Notorycznie uciekał, trzy razy potrącił go samochód, szkód w domu narobił na kilka tysięcy i po kolejnej ojciec Pawła oddał go komuś na wieś. Jest to dowód na to, że Garetowa rasa istnieje i ma tak genetycznie.[/FONT]
[FONT=Times New Roman] Po południu furtka działała, a ja cieszyłam się myślą, że nie trzeba zmieniać pieca, wystarczy zamontować pompę wspomagającą obieg wody. Tak przynajmniej stwierdził Paweł, czyli fachowiec, po oględzinach naszej instalacji CO, kiedy już oczy mu wróciły do właściwych rozmiarów. Zaofiarował się, że to zrobi od ręki, poza terminami. Piec wymieniałby dopiero wtedy, kiedy zacznie przeciekać, bo szkoda kosztów. A zbiornik kontrolny czy też wyrównawczy, który jakiś geniusz zamurował w ścianie łazienki na piętrze, też na razie by zostawił. Jeśli do tej pory jakimś cudem nie pękł, może jeszcze wytrzyma. Moja radość trwała, dopóki do kuchni nie przyczłapała babcia. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] -On nie ma racji, ta pompa jest u nas niepotrzebna – zaczęła konwersacyjnym tonem. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] -Co ty mówisz? Wreszcie wszystkie kaloryfery będą ciepłe! W domu przestanie być tak śmiertelnie zimno, palenie będzie bardziej efektywne![/FONT]
[FONT=Times New Roman] -U nas i tak ten piec grzeje jak szalony. Zaraz woda gotuje się w kaloryferach. Potrzebujemy czegoś, co spowolniłoby grzanie – oznajmiła z niezachwianą pewnością siebie. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] -Ale przecież nie chodzi o to, żeby piec ogrzewał sam siebie! W domu jest dwanaście stopni, kaloryfery w kuchni i na piętrze w tym pionie nie grzeją, tak samo w łazience, a reszta, z wyjątkiem tego w twoim pokoju, jest ciepła tylko górą! Nic dziwnego, że woda się gotuje, jeśli ma do dyspozycji tylko dwa grzejniki![/FONT]
[FONT=Times New Roman] -Ja lepiej wiem, jak nasz piec się zachowuje. Nie ma potrzeby wpędzać się w koszty przez jakąś pompę.[/FONT]
[FONT=Times New Roman] -Ale przecież oszczędzasz cztery tysiące![/FONT]
[FONT=Times New Roman] -On się nie zna. Jakby się udało jakoś spowolnić...[/FONT]
[FONT=Times New Roman] -Dobrze. Koniec tematu. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] -Z tobą w ogóle nie można porozmawiać! Zaraz się wściekasz![/FONT]
[FONT=Times New Roman] -Powiedziałam – dość na ten temat. Przekonałaś mnie. Mamy wspaniałą instalację, wszystko działa ze stuprocentową wydajnością. W zimie będziemy otwierać okna, żeby się nie usmażyć – dygocząc ze złości pobiegłam do ogródka. Byłam zbyt wściekła, żeby wytrzymać na ławce. Wytypowałam suche drzewka do wykopania i mój wzrok padł na Gareta bawiącego się obok grządki truskawek. Wykopał już spory grobowiec i właśnie usiłował w nim pochować moją wełnianą poduszkę. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] Wieczorem zniosłam z góry Wielką Szarą Kocicę, przez pół drogi przyczepioną do świeżo wypranego dywanika z łazienki, na którym spała. Kiedy wypuściła dywanik z pazurów, wyrzuciłam ją do piwnicy. Dałam czwartą kolację kotom i pierwszą Garetowi, odczepiłam Kolesia od garnka z mlekiem, odebrałam Garetowi rajstopy babci i ukradkiem podrzuciłam jej do pokoju, rozbiłam trzy szklanki, pozmiatałam szkło i poszłam spać. Tym razem Garyś ułożył się bez protestów na swoim fotelu i ledwie zasnął, zaczął chrapać tak donośnie, że oblegające mnie koty co chwilę podnosiły głowy. Pół nocy przecmokałam i przegwizdałam. Bez skutku. Garet poprawiał się z udręczonym stękaniem i zaczynał z nową siłą. Uspokoił się dopiero nad ranem, kiedy wepchnął się na piątego do mojego łóżka. [/FONT]
[FONT=Times New Roman] [/FONT]

Link to comment
Share on other sites

Join the conversation

You can post now and register later. If you have an account, sign in now to post with your account.

Guest
Reply to this topic...

×   Pasted as rich text.   Paste as plain text instead

  Only 75 emoji are allowed.

×   Your link has been automatically embedded.   Display as a link instead

×   Your previous content has been restored.   Clear editor

×   You cannot paste images directly. Upload or insert images from URL.


×
×
  • Create New...