Jump to content
Dogomania

Mój najukochańszy przyjaciel właśnie umiera, a ja jestem bezsilna, wszystko zepsułam.


aneeri125

Recommended Posts

Mój najukochańszy piesek, przyjaciel ten, z którym się wychowałam odchodzi w cierpieniach.:placz:

Nigdy sobie nie wybaczę tego co zrobiłam na koniec życia temu psu, nigdy! Biedny nacierpiał się na wizytach u weterynarzy, licznych badaniach, zastrzykach. Dla niego to była męka. W dodatku doktorzy nie potrafili postawić diagnozy i leczyli go po omacku. Jeden z nich tak spartaczył sprawę, że piesek przez środki moczopędne bardzo się osłabił, a co się okazało w ogóle niepotrzebne. Dopiero teraz znamy przyczynę tych cierpień – rak płuc. Piesek wciąż dostaje tabletki na serce, które od pompowania krwi by dotlenić organizm działa trzy razy szybciej i mocniej niż powinno. Widzę jak nasz Nodinek szybko i płytko oddycha, sapie, stęka, męczy się. Boże, Boże proszę wybacz mi, że naraziłam na takie męczarnie i katusze mojego kochanego pieska. Chciałam mu pomóc i ślepo wierzyłam weterynarzom, którzy go narażali na stres i ból bez jakiegokolwiek pozytywnego efektu.


Nie śpię już trzeci dzień, schodzę do niego co róż i sprawdzam jak oddycha. Dzisiaj od kolejnego doktora po RTG i USG dostał lek, który ma rozszerzać oskrzela i ułatwić mu oddychanie Theovent100. W ulotce też przeczytałam, że dodatkowo przyspiesza pracę serca, co u mojego kochanego psa jest ryzykowne. Ale według zalecenia podałam mu ten lek, oraz pozostałe, które dostawał wcześniej: Vetmedin i Earenal raz dziennie. Mam nieodparte wrażenie, że ten biedny pies po tych lekach czuje się coraz gorzej. Faszeruje go nimi codziennie, ale nie ma żadnej poprawy, żadnego uśmierzenia jego straszliwych cierpień. Weterynarz powiedział jasno- to kwestia dni, może nawet godzin. Rozpłakałam się w gabinecie. Nie mogę uwierzyć w to co się dzieje.


Nie mogę wybaczyć sobie co najlepszego temu psu zrobiłam. Jeszcze do niedawna pełny życia, radosny, gawędził z nami, chętnie się bawił nawet w swoim podeszłym już wieku. Boże drogi co się z nim stało, do czego doprowadziły go te konowały, co ja sobie myślałam?


Nie wiem, czy podawać mu te leki, czy zaprzestać? Czy to one pogarszają jego stan, czy to choroba postępuje, a leki nie pomagają? Jedno jest pewne, naraziłam mojego kwiatuszka na ogromny stres, niepotrzebnie. Mogłam jechać od razu do weterynarza, zrobić za jednym zamachem komplet wyników i pies by się tak nie męczył. O ja głupia, o ja idiotka! Wylewam teraz morze łez, staram się uspokoić mojego Nodinka, głaskać go. On resztkami sił próbuje oddać mi całusa. Tak bardzo mi go szkoda i żal, wiem, że umiera, że odchodzi, że już go nigdy nie zobaczę. Tyle razem przeżyliśmy, był moim wsparciem, moją radością w trudnych chwilach, a ja tak strasznie go skrzywdziłam. O Boże Drogi proszę wybacz mi moją głupotę, lekkomyślność i egoizm. Bez mojego Nodisia już nic nie będzie takie samo, nic nie zapełni pustki po nim, nic! To był taki żywy i kochany pies, tyle dróg i tras przemierzyliśmy razem, tyle przygód.


Piszę to , ponieważ wyrzucam sobie kardynalny błąd podczas, gdy mój piesek zbliża się do Tęczowego Mostu. Gdyby nie ja może nie umierałby tak okropnie i tak szybko, może byłby mocniejszy, dałby radę powalczyć. Boże, ile to biedactwo wylewało z siebie płynów, z każdego zakątka tego niewinnego ciałka, gdy nie było to wcale potrzebne. Jak ten pies się niesamowicie osłabił.

[U]Proszę Was[/U], gdy będziecie mieli jakiekolwiek wątpliwości co do diagnostyki Waszego pupila, kierujcie się tam, gdzie jest najwięcej specjalistycznego sprzętu, a nie tylko stoliczek i szafka z lekami. Róbcie jak najszybciej wszystkie badania za jednym razem, żeby pies jak najmniej cierpiał u weterynarza. Ja już nie zdołam naprawić tego co zrobiłam., Teraz być może mój pies umiera w tak okropny sposób przez leki, które mu podaję, nie wiem, nie wiem… Nie wiem co robić. Boże, wybacz mi, że ja głupia egoistka skrzywdziłam tak strasznie Twojego kwiatuszka.Morze moich łez nie jest w stanie wyrazić jak bardzo mi przykro, jak bardzo jestem załamana, jak bardzo boli serce.
Zostanie tylko po nim stos zdjęć i filmików i moich rysunków z dzieciństwa. Był moim wymarzonym prezentem, wymarzonym przyjacielem. Tak bardzo go kocham. Nodiniu proszę wybacz mi. Mam nadzieję, że znowu będziesz biegał beztrosko i szalał po łąkach za Tęczowym Mostem!:placz:

Link to comment
Share on other sites

  • Replies 77
  • Created
  • Last Reply

Top Posters In This Topic

Wyobrażam sobie co przeżywasz i bardzo Ci współczuję. Ale przynajmniej spróbuj nie obwiniać siebie; przecież robiłaś i robisz to co wydawało Ci się dobre dla Twojego pieska. Przeżywałam niedawno podobne rozterki, kiedy walczyłam z ciężką chorobą mojej suni. Też mam wątpliwości, czy leki, które jej podawałam pomagały, czy szkodziły. Ale podawałam, bo bałam się z nich zrezygnować. Przez pół roku walczyłam o każdy dzień życia suni. Kiedy czuła się gorzej, przerażała mnie myśl, że może niepotrzebnie ją męczę.Cały czas miałam wrażenie, że lekarze leczą ją "na oślep", ze nie potrafili do końca zdiagnozować choroby. Ale nie mam do nich pretensji. Wierzę, że oni też zrobili to co wydawało się im słuszne.
Mnie nie było przy Fraszce, kiedy odchodziła. Twój Nodi ma szczęście, że przy nim jesteś.

Link to comment
Share on other sites

[quote name='ma_ruda']Wyobrażam sobie co przeżywasz i bardzo Ci współczuję. Ale przynajmniej spróbuj nie obwiniać siebie; przecież robiłaś i robisz to co wydawało Ci się dobre dla Twojego pieska. Przeżywałam niedawno podobne rozterki, kiedy walczyłam z ciężką chorobą mojej suni. Też mam wątpliwości, czy leki, które jej podawałam pomagały, czy szkodziły. Ale podawałam, bo bałam się z nich zrezygnować. Przez pół roku walczyłam o każdy dzień życia suni. Kiedy czuła się gorzej, przerażała mnie myśl, że może niepotrzebnie ją męczę.Cały czas miałam wrażenie, że lekarze leczą ją "na oślep", ze nie potrafili do końca zdiagnozować choroby. Ale nie mam do nich pretensji. Wierzę, że oni też zrobili to co wydawało się im słuszne.
Mnie nie było przy Fraszce, kiedy odchodziła. Twój Nodi ma szczęście, że przy nim jesteś.[/QUOTE]

Tak strasznie mi go żal. Dzisiaj dostał z rana Theovent na lepszy oddech, ale dostał jeszcze większej tachykardi- serce waliło mu jak oszalałe i miał drgawki. Już sama nie wiedziałam, czy to od lekarstwa, czy może było mu zimno, ale obatuliłam go kocykami i pojechałam do weterynarza się zapytać. Wet kazał spróbować nie podać tego leku. Najgorsze jest to, że tak na prawdę nie wiem, czy on potrzebuje te leki na serce, czy nie. Dostaje jeden na obniżenie ciśnienia i Vetmedin też raz dziennie. W skutkach niepożądanych jest napisane, że czasami występuje przyspieszone bicie serca. Weterynarz też coś wspominał, gdy robiliśmy RTG, że to może powodować przyspieszenie akcji serca, ale żeby się nie zrażać. Ja jednak cały czas się tym denerwuję bo nie chcę, żeby on się męczył w ostatnich chwilach. Tata mój mówi, żeby już go tak nie ciągać po lekarzach bo to dla niego dodatkowy stres i męczarnia. Już sama nie wiem co z tym pieskiem robić. Fakt, ze ogólnie czuje się dużo lepiej, ale to serce mnie niepokoi. Jednak ta pierwsza diagnoza, że to chore serce była zła, a wtedy właśnie zaczął dostawać to wszystkie leki.
Cały czas płaczę i płaczę, chodzę do niego i sprawdzam jak się czuje. Wydaje mi się, że jak się obudzę ze snu to się okaże, że to był tylko koszmar, a Nodi będzie w pełni zdrów i skakał pod drzwiami by wyjść na spacer.
Dziekuję Ci, że mnie rozumiesz.

Link to comment
Share on other sites

Aneeri125, załóż wątek w dziale weterynarii. Dopóki Nodi żyje, trzeba mieć nadzieję. Jest też bardzo dobre forum, na którym porad udziela bardzo dobry wet. (wiem, bo znam osobiście) [url]http://www.krakvet.pl/forum/viewforum.php?f=7[/url]
Nie potrafię powiedzieć czy Twój tata ma rację, żeby "odpuścić" wizyty u weterynarzy. Musisz ocenić czy jest taka potrzeba. Jeżeli kolejna wizyta niczego nowego nie wniesie, to może rzeczywiście lepiej pozwolić Nodiemu odpocząć od stresu jakim niewątpliwie dla każdego psa jest wizyta w lecznicy.

Link to comment
Share on other sites

Bardzo Wam dziękuję za wsparcie, szczególnie Tobie [U]ma_ruda[/U] za polecenie tamtego forum to dużo dla mnie znaczy. Może i masz rację, założę wątek weterynarii, ale ten stworzyłam, żeby wyrazić jak bardzo mi żal i przykro, że naraziłam mojego psa na takie męczarnie.

Gdybyście widzieli jak on się stresował i przeżywał wizyty u weterynarza, a przez ostatni miesiąc było ich niezliczenie dużo. Cały czas obmacywanie i kłucie i tak w kółko. Jak sobie przypomnę jego biedne oczy... Pamiętam jak po jednej z wizyt jak już było z nim tak bardzo źle płakał, dosłownie płakał. Nie wiem, czy psy płaczą z wymęczenia, ale jemu leciały najprawdziwsze łzy! Gdybym wcześniej buszowała po internecie w tej sprawie, pewne sprawy wzięła sama w swoje ręce to piesek pewnie już dawno miałby zrobione wszystkie wyniki i nie męczył by się tak, a przede wszystkim nie dostawałby tych leków moczopędnych. Taki mały piesek, a takie wiadra wody wylewał... to było najgorsze, tak strasznie go to osłabiło, że nie mogł potem ustać na łapkach, przewracał się. Patrzę na niego i za każdym razem go przepraszam za to wszystko. A wszystko zależało tylko od tego głupiego rentgena. Weterynarze widzieli, ze pies ma dwa razy ponad normę powiększone leukocyty( mia ich aż 20 tysięcy!) i nie mogli zalecić prześwietlenia skoro nie mogli nic innego wymacać.
Tego najbardziej żałuję, że od razu nie wzięłam go w samochód i nie zawiozłam do przychodni gdzie na poczekaniu zrobiliby mu wszystko za jednym zamachem.

Nigdy nawet bym nie przypuszczała, że tak będę przeżywać to co się stało i dzieje z moim pieskiem. Miałam 9 lat gdy go dostałam i od tej pory byłam do niego tak przywiązana. Rodzice mówili pół żartem- zobaczymy, czy jak będzie starszy to ci się nie znudzi, a on im był starszy tym bardziej kochany. Myślałam, że przed nami jeszcze lata, a ja na koniec go tak wymęczyłam. Chyba do śmierci sobie tego nie wybaczę.
Może to i głupie, ale ja wierzę, że po śmierci te psy nie znikają całkowicie, że jest dla nich jakaś kraina za tęczowym mostem. Jedynie ta myśl, gdzieś daleko z tyłu głowy chroni mnie przed załamaniem.:-(

[U]Ever Black Rose[/U], powiedz jak wyglądał Twój pies z tą chorobą, jak wyglądały jego ostatnie chwile, czy bardzo się męczył, czy jest szansa na spokojną smierć z tym przypadku?

Link to comment
Share on other sites

Aneeri, widziałam już Twój wątek na forum krakvetu. Mam nadzieję, że dr Jarek wkrótce się wypowie i coś doradzi; niestety czasem trzeba zaczekać na kilka dni.
Moje własne doświadczenia pewnie Ci się nie przydadzą; moja sunia miała chorą wątrobę. Ale historia diagnozy i leczenia a przede wszystkim moich wątpliwości i lęków podczas półrocznej walki o jej życie, wydaje się podobna.
Kiedy zaczęłam leczenie sunia była jeszcze w całkiem niezłej formie. Jedynym objawem choroby, który zauważyłam były powtarzające się wymioty niestrawionym pokarmem. Niestety już pierwsza diagnoza była przerażająca- wyniki badania krwi i USG (na przestarzałym sprzęcie) wskazywały na duże prawdopodobieństwo nowotworu wątroby (a to wyrok:-(). Nie mogłam w to uwierzyć. Ja też myślałam, że Fraszka będzie ze mną jeszcze długie lata. Miała tylko 8-9 lat. Przez pierwszy miesiąc byłam codziennie w lecznicy: kroplówki, zastrzyki, kontrolne badania. Wydawało mi się, ze wybrałam jedną z najlepszych lecznic w Krakowie, ale z różnych powodów to jednak nie był najtrafniejszy wybór:shake:. Tylko kiedy doszłam do tego wniosku, po miesiącu udręki mojej i psa, stan suni był już tak zły, że niewiele brakowało, ze pomogłabym jej "ulżyć w cierpieniu". Wtedy jednak zmieniłam weterynarza i zaczęłam walkę od nowa. Tylko, że było już za późno na diagnozę przyczyny choroby. Więc była leczona metodą "prób i błędów". Też mi się wydaje, że jednym z błędów były leki moczopędne Sunia miała wodobrzusze. Po lekach moczopędnych wodobrzusze się zmniejszało ale pojawiały się inne problemy. Możliwe, że to był problem z doborem odpowiedniej dawki leku (najpierw to był furosemid, później [B]spironol, [/B]który miał być łagodniejszy:cool3:. Jednocześnie przez kolejny miesiąc wciąż trwało nawadnianie kroplówkami. W końcu sama uznałam, że te wizyty w lecznicy nie mają sensu, wydawało mi się, że sunia coraz gorzej je znosi. Jej stan się trochę ustabilizował a ja uczyłam się reagować na pogorszenie. W przypadku choroby wątroby kluczowe znaczenie miała dieta i na tym się głównie skupiłam. Przez ponad miesiąc odpoczęłyśmy od wizyt u wet-a. Kiedy po tej przerwie poszłam właściwie tylko po to, żeby pokazać sunię, okazało się, że ma tragiczną morfologię. Wyniki były tak złe, że wet znowu zaproponowała "ulżenie w cierpieniu". Ale..walczyłam dalej. Tym razem udało się jeszcze "wyrwać" kolejne 3 miesiące. Już bez wizyt w lecznicy. Lekarze nie potrafili zaproponować nic nowego. Chodziłam tylko po recepty na leki. Mimo, że miałam wątpliwości czy tymi lekami nie zabijam suni, nie miałam odwagi ich odstawić. 4 X Fraszka odeszła. W tragicznych okolicznościach (nie potrafię po raz kolejny opisywać szczegółów:placz:). W czasie jej choroby wielokrotnie przeżywałam w wyobraźni te ostatnie chwile. Brałam pod uwagę różne scenariusze, ale zawsze byłam przy niej. Wiedziałam, że bez względu na to jak to się stanie, będzie to dla mnie bardzo trudne. Ale najtrudniejsze jest to, że odeszła sama..

Link to comment
Share on other sites

[quote name='ma_ruda']Aneeri, widziałam już Twój wątek na forum krakvetu. Mam nadzieję, że dr Jarek wkrótce się wypowie i coś doradzi; niestety czasem trzeba zaczekać na kilka dni.
Moje własne doświadczenia pewnie Ci się nie przydadzą; moja sunia miała chorą wątrobę. Ale historia diagnozy i leczenia a przede wszystkim moich wątpliwości i lęków podczas półrocznej walki o jej życie, wydaje się podobna.
Kiedy zaczęłam leczenie sunia była jeszcze w całkiem niezłej formie. Jedynym objawem choroby, który zauważyłam były powtarzające się wymioty niestrawionym pokarmem. Niestety już pierwsza diagnoza była przerażająca- wyniki badania krwi i USG (na przestarzałym sprzęcie) wskazywały na duże prawdopodobieństwo nowotworu wątroby (a to wyrok:-(). Nie mogłam w to uwierzyć. Ja też myślałam, że Fraszka będzie ze mną jeszcze długie lata. Miała tylko 8-9 lat. Przez pierwszy miesiąc byłam codziennie w lecznicy: kroplówki, zastrzyki, kontrolne badania. Wydawało mi się, ze wybrałam jedną z najlepszych lecznic w Krakowie, ale z różnych powodów to jednak nie był najtrafniejszy wybór:shake:. Tylko kiedy doszłam do tego wniosku, po miesiącu udręki mojej i psa, stan suni był już tak zły, że niewiele brakowało, ze pomogłabym jej "ulżyć w cierpieniu". Wtedy jednak zmieniłam weterynarza i zaczęłam walkę od nowa. Tylko, że było już za późno na diagnozę przyczyny choroby. Więc była leczona metodą "prób i błędów". Też mi się wydaje, że jednym z błędów były leki moczopędne Sunia miała wodobrzusze. Po lekach moczopędnych wodobrzusze się zmniejszało ale pojawiały się inne problemy. Możliwe, że to był problem z doborem odpowiedniej dawki leku (najpierw to był furosemid, później [B]spironol, [/B]który miał być łagodniejszy:cool3:. Jednocześnie przez kolejny miesiąc wciąż trwało nawadnianie kroplówkami. W końcu sama uznałam, że te wizyty w lecznicy nie mają sensu, wydawało mi się, że sunia coraz gorzej je znosi. Jej stan się trochę ustabilizował a ja uczyłam się reagować na pogorszenie. W przypadku choroby wątroby kluczowe znaczenie miała dieta i na tym się głównie skupiłam. Przez ponad miesiąc odpoczęłyśmy od wizyt u wet-a. Kiedy po tej przerwie poszłam właściwie tylko po to, żeby pokazać sunię, okazało się, że ma tragiczną morfologię. Wyniki były tak złe, że wet znowu zaproponowała "ulżenie w cierpieniu". Ale..walczyłam dalej. Tym razem udało się jeszcze "wyrwać" kolejne 3 miesiące. Już bez wizyt w lecznicy. Lekarze nie potrafili zaproponować nic nowego. Chodziłam tylko po recepty na leki. Mimo, że miałam wątpliwości czy tymi lekami nie zabijam suni, nie miałam odwagi ich odstawić. 4 X Fraszka odeszła. W tragicznych okolicznościach (nie potrafię po raz kolejny opisywać szczegółów:placz:). W czasie jej choroby wielokrotnie przeżywałam w wyobraźni te ostatnie chwile. Brałam pod uwagę różne scenariusze, ale zawsze byłam przy niej. Wiedziałam, że bez względu na to jak to się stanie, będzie to dla mnie bardzo trudne. Ale najtrudniejsze jest to, że odeszła sama..[/QUOTE]

Matko kochana, łzy jak grochy spływały mi po policzkach jak czytałam Twoją wypowiedź. To straszne, że w przypadku Twojej suczki również było stosowane leczenie po omacku. Ja tak samo chodziłam z moim Nodim do lekarza, który miał świetne opinie w necie, koleżanka mi go polecała, byłam pełna nadziei i wierzyłam, że to właśnie serce jest przyczyną jego dolegliwości. To co się działo z tym psem po lekach moczopędnych to było straszne. Był tak słaby, ze trzeba było go wynosić na dwór, żeby stanął i po prostu załatwił się jednym ciągiem. Dosłownie strumienie się z niego lały, a on taki chudziutki, biedny ledwo stał na łapkach i postękiwał. W dodatku gdy poszłam do tamtego weterynarza się rozliczyć to powiedział, że mojemu psu już raczej nic nie pomoże i że rentgen go nie uleczy. Poza tym był zarozumiały i gdy się pytałam co daje mojemu psu to nie chciał powiedzieć. Szkoda gadać...

Teraz właśnie największy dylemat mam z tymi lekami, jakie podawać, czy w ogóle podawać. Odczuwam dokładnie to samo co ty opisałaś- zastanawiam się, czy nie pogarszam mu stanu lekami, ale nie mam odwagi ich odstawić. Odstawiłam jedynie Theovent na oddychanie, bo miał ogromną tachykardię. Jutro jedziemy na kontrolę jeszcze to postaram się dogadać z lekarzem co dalej. Tak strasznie mi go żal jutro go tam znowu ciągnąć, ale chyba nie mam wyboru bo i tak leki mi się już kończą. Najbardziej właśnie boję się tego jak choroba będzie postępować, boję się, że mój piesek się udusi. W tej chwili jego oddech jest szybki, płytki, ciężki i świszcząco-stękający. Odczuwam paraliżujący strach co będzie dalej. Święta przeleciały mi w okropnej atmosferze lęku i strachu o niego. Ktoś by mógł się śmiać, że to tylko pies, ale ja nie potrafię tego tak potraktować. Mamy tyle wspólnych wspomnień i wspaniałych chwil za sobą i gdy sobie pomyślę co on ma w środku i co go czeka to serce się kraja.

Serdecznie dziękuję Ci, że mi odpowiadasz i że mogę na bieżąco z kimś o tym pisać bo jest naprawdę ciężko:-(

Link to comment
Share on other sites

Znalazłam taki wątek na forum krakvetu [URL]http://www.krakvet.pl/forum/viewtopic.php?f=7&t=13138[/URL]. Czy diagnoza raka płuc Nodiego jest pewna? Pies z tamtego wątku dostawał encorton. Nie pamiętam czy Nodi też jest na sterydzie? Moją sunię encorton "postawił na łapy"kiedy była w największym kryzysie. Raczej nie leczy, ma skutki uboczne ale poprawia komfort życia.
Prawdę mówiąc przeżywam z Tobą na nowo to wszystko co przeżywałam w czasie choroby Fraszki. Tak więc mogę Cie zapewnić, ze naprawdę współczuję. Jestem od Ciebie znacznie starsza; przeżyłam już odejście 4 moich ukochanych psów ale pierwszy raz przeżywałam tę walkę o życie. Do dzisiaj czuję się wyczerpana emocjonalnie, a przez te pół roku byłam tez potwornie zmęczona psychicznie. Były takie chwile, że chciałam, żeby to się już skończyło, ale kiedy było tak źle, że myślałam że to już koniec, wpadałam w histerię. Chorowałam razem z Fraszką. Kiedy czuła się lepiej odzyskiwałam siłę. Też czułam się osamotniona; unikałam przyjaciół i znajomych, którzy uważali,że nie powinnam męczyć siebie i psa (chociaż nikt nie ośmielił się powiedzieć, że to "tylko" pies. Byłam przygotowana na to, że może będę musiała jej pomóc odejść. Raz byłam pewna, że to już jest ten moment; na szczęście stchórzyłam przed wejściem do gabinetu, bo od tamtego dnia sunia żyła jeszcze 5 miesięcy. Świadomość tego "co ma w środku" i czym to się musi skończyć też ściskała mi serce. Ale na szczęście ani Fraszka ani Nodi takiej świadomości nie mają. Za to mają pewność (tak myślę), że są przez nas kochane.

Link to comment
Share on other sites

[U]ma_ruda[/U], dziękuję za tamten wątek. Mój pies chyba nie dostawał sterydu. Wczoraj byliśmy u weterynarza to dał mu dwa zastrzyki, powiedział, że jeden wzmacniający, a drugi, żeby mu się lepiej oddychało. Dodatkowo powiedział, że leki na serce powinnam podawać bo działają osłonowo na ten mięsień i usprawniają jego działanie przy tej chorobie. Co do Theoventu100(też na oddychanie) powiedział, żeby na razie podawać mu po połówce tabletki dwa razy dziennie.
Piesek sobie teraz przynajmniej lżej śpi, na boku, czy w kłębek, nie dusi się już. Widać, że jednak od czasu Świąt, gdy trafiliśmy do tego drugiego weterynarza leki mu pomagają i potrafi złapać oddech. Co prawda oddycha szybko i płytko, ale może spokojnie zasnąć. Cały czas chodzę i sprawdzam mu serce i ogólnie jak wygląda. Dzisiaj zauważyłam, że brzuch mu się trochę powiększył, taki lekko obwisły, jakby wodę tam miał. Jednak na razie nie ma tragedii. Cały czas go obserwuję, czy coś złego się nie dzieje. Cały ten czas strasznie jestem podenerwowana i sprawdzam, czy leki nie powodują jakichś działań niepożądanych, ulotkę przeczytałam juz kilka razy.
Pytałam się weterynarza co robić gdy znowu będzie mu się gorzej oddychało, czy zwiększyć dawkę leku, ale powiedział, że wtedy podjechać. Kurczę, że też wczoraj zapomniałam spytać się go o ten steryd.
Jednak na razie cieszy mnie to, że Nodi nie przewraca się wychodząc na dwór, je i jest spokojniejszy. lekarz też wczoraj uzmysłowił mi, że piesek stopniowo zacznie mieć coraz większe problemy z oddychaniem, a gdy już leki nie pomogą to trzeba będzie go uśpić.
Na tym wątku co podałaś [U]ma_ruda[/U] lekarz kazał powtarzać RTG, jednak w przypadku mojego psa obaj nie mieli wątpliwości co do tego, ze to rak, znaleźli tam aż 5 guzów, a gdy ja patrze na to zdjęcie faktycznie widzę, że obszar płuc jest poważnie zawalony.

To jest taka sytuacja, że ja za wszelką cenę chcę mu stworzyć jak największy komfort życia i przeraźliwie boję się, że mi to się nie uda.Chyba jeszcze dopiszę coś na moim wątku na krakvecie, moze doktor też się do tego odniesie.

[U]ma_ruda[/U] to co opisujesz dokładnie sprawdza się tez u mnie, przezywam to wszystko razem z nim, tez jestem strasznie zmęczona. To jest mój pierwszy pies, który jest ze mną tak długo. Wcześniej miałam innego kundelka, dostałam go mając 4 lata, ale po 4 latach gdzieś przepadł bo był strasznym włóczęgą. Nie byłam do niego bardzo przywiązana, pewnie dlatego, że rzadko bywał w domu, a ja byłam całkiem mała. Dopiero gdy trafił do nas Nodi to totalnie się w nim zakochałam. Był taki żywy, nie chorował, myślałam, że będę już pod 30stkę, a on będąc już starym, po prostu umrze sobie spokojnie we śnie. Niestety ta choroba spadła na nas jak grom z jasnego nieba.

Dziękuję Wam za wsparcie, nie wiem co bym zrobiła gdyby nie to forum i Wasze posty:-(

Edited by aneeri125
Link to comment
Share on other sites

Aneeri, encorton to steryd w tabletkach, więc pewnie Nodi go nie zażywa, bo wiedziałabyś. Zapytaj wet-a co o tym sądzi. Przypomniałam sobie, że podaje się go też w celu spowolnienia rozwoju guzów nowotworowych.
Cieszę się, że piesek czuje się trochę lepiej i mam nadzieję, że jeszcze macie dużo czasu. Z tym kontrolnym USG, to jak zrozumiałam chodzi o to, że coś może "udawać" guzy na zdjęciu i dlatego kolejne może potwierdzić diagnozę. Z drugiej strony badanie RTG jest trochę męczące, więc nie wiem czy warto?

Link to comment
Share on other sites

Czytałam o tym leku i w sumie nie wiem co myśleć bo napisane jest w ulotce, żeby uważać przy problemach z sercem i ciśnieniem. Żaden lekarz nie zaproponował sterydu jeszcze, więc nie wiem, czy to już jest za późno na to, czy jego organizm jest za słaby. Gdy będę u weterynarza to się jeszcze zapytam. Rak płuc jest o tyle okropnym nowotworem, że paraliżuje układ oddechowy i nie można tego tak naprawdę zahamować na tyle, żeby inne organy tj, serce nie ucierpiały. Leki poprawiające oddech jednocześnie powodują przyspieszenie akcji serca, a Nodiemu i tak ono wali ponieważ pracuje podwójnie, żeby dotlenić organizm.

Dodatkowo Nodi bardzo dużo pije i często się załatwia, burczy i grza mu w brzuchu, często oddaje gazy. Dzisiaj zauważyłam, że ten brzuch mu się powiększa, taka bańka się robi. Nie wiem, czy to jakiś skutek uboczny, coś z jelitami, czy z pęcherzem? Cały czas czytam ulotkę Theoventu ze skutkami ubocznymi i zastanawiam się, czy to od tego, czy po prostu już rak obciąża organizm. Jakoś nie może do mnie dotrzeć, że mojego pieska ta straszna choroba stopniowo wyniszcza i jakoś podświadomie mam w głowie, że to leki źle działają.
Przed chwilą go głaskałam to oddycha jak parowóz, strasznie szybko i ciężko. Zauważyłam, że czasem oddech mu się w miarę normuje, a czasem cały aż "chodzi" od nabierania powietrza.

Co do RTG to weterynarze nie mieli wątpliwości, że to to bo płuca są ewidentnie bardzo zajęte. Sama też wątpię, że to coś innego symuluje raka, bo gdyby było podejrzenie jakiejś innej choroby to pewnie doszłaby gorączka i inne objawy. Bardzo bym chciała, żeby tak było, ale wcześniej już był leczony antybiotykami, lekami przeciwbólowymi i nic to nie dało. Miał tez robione USG i nic nie wykazało, wodobrzusza też nie, a w tej chwili widzę jak mu się robi taka bańka z brzucha.
Na takie badania niestety mamy daleko i dość trudno jest mi tam dojechać, a Nodi też by się wymęczył. Zobaczymy jak poczuje się jutro wtedy zastanowię się co dalej.

Link to comment
Share on other sites

U Nodiego niestety następuje pogorszenie. Mimo, że przez ostatnie dwa dni było jakby troszeczkę lepiej, swobodniej oddychał, był żywszy, mógł przejść kilka metrów to teraz już nie daje rady.
Przedwczoraj wieczorem dostał tak jakby "jednorazowego rozwolnienia", a zaraz potem dziwnie się zachowywał i zwymiotował biedny:( Podejrzewałam, że to od Theoventu-na lepsze oddychanie bo lekarz wspominał, że takie mogą być skutki uboczne i na ulotce też było o tym napisane. Zadzwoniłam więc do weta i po konsultacji postanowiłam odstawić mu ten lek. Niestety jednak mimo, ze Nodi nieszczególnie na niego reagował bo wcześniej miał drgawki, a potem wymioty, to jednak duże lepiej mu się oddychało i czuł się lepiej. W sumie to nie jestem w 100% pewna, czy te dolegliwości były spowodowane tym akurat lekiem, ale bałam się, ze dodatkowo będzie się męczył. Poza tym cały czas ma wodobrzusze, a furosemid jednorazowo w zastrzyku praktycznie nic nie dał.
Cały czas obawiam się, że leczeniem mu dodatkowo szkodzę, dlatego jestem powściągliwa co do nadmiernego podawania środków moczopędnych tak jak poprzednio, czy innych medykamentów.
Jutro jedziemy znowu do weta.

Gdy mojemu kochanemu pieskowi było lepiej, to ja także byłam spokojniejsza. Tak jakby gdzieś w głębi serca żywiłam nadzieję, że może to jeszcze nie koniec. Jednak dzisiaj chyba wszelkie pozytywne ze mnie uszły. Najchętniej to cały czas bym spała, żeby potem obudzić się z tego koszmaru.
najgorsze jest to, ze rodzina wciąż sugeruje mi, żebym go uśpiła, ale ja nie potrafię tego zrobić. Mimo, że jego stan jest zły, a choroba śmiertelna, to chyba jeszcze nie ten moment. Nodi lubi jak go się pogłaska, czasami coś zje, pomerda ogonem, nawet ostatnio szczekał na listonosza. Jest jeszcze w nim życie. Tak po prawdzie to nie wiem, kiedy się podejmuje taką decyzję. Nie chcę mu na siłę niepotrzebnie skracać życia. Kompletnie sobie z tym nie radzę, proszę podpowiedzcie, w jakim stanie pies musi być, żeby decyzja o uśpieniu była słuszna? Ever Black Rose, ty pisałeś/aś, że Twój piesek umarł na raka płuc. Jeśli tu zaglądasz to powiedz proszę jak to wygląda, czy Twój pies musiał byc usypiany?

Link to comment
Share on other sites

"proszę podpowiedzcie, w jakim stanie pies musi być, żeby decyzja o uśpieniu była słuszna " Wiele razy na tym forum (i nie tylko) padały podobne pytania i zawsze ta sama odpowiedź: tylko opiekun psa może podjąc taką decyzję i że każdy będzie wiedział kiedy jest ona rzeczywiście słuszna.Nie chcę Ci tego powtarzać, bo wiem, ze to wcale nie jest takie oczywiste. Mnie też się tak wydawało zanim "to" się prawie nie stało. Gdybym się jednak na to wtedy zdecydowała, nigdy nie dowiedziałabym się, że moja sunia mogła jeszcze żyć kilka miesięcy.. Czy było warto? Ja uważam, że tak. W czasie kolejnych miesięcy wiele wycierpiała ale też miała swoje codzienne "psie radości". Później wiele razy myślałam, że może już czas pomóc jej odejść ale zanim skończyłam o tym myśleć jej stan się poprawiał. Zastanawiam się kiedy nie miałabym wątpliwości? Chyba wtedy, gdybym widziała, że jest już tylko cierpienie. Może wtedy, gdyby pies był nieprztomny. Może gdyby nie był w stanie się poruszać samodzielnie? Naprawdę nie wiem. Tym bardziej trudno mi doradzać innym.Pisałam juz chyba, że poprzedniczka Fraszki Punia zachorowała nagle (tzn. nagle wystąpiły objawy), jej stan pogarszał się z godziny na godzinę. nie było juz czasu na dokładną diagnozę. Wiedziałam, że nie mogę pozwolić jej umierać w męczarniach. Weterynarz zaproponował operację- szanse powodzenia oceniał na 20%. Przyznam, że nie wierzyłam nawet w te 20% ale się zdecydowałam. Było to dla mnie łatwiejsze. Dla Puni nie miało znaczenia. Operacja się nie udała a ja oczywiście nie pozwoliłam ją już wybudzić z narkozy. Takie rozwiązanie pewnie Ci się nie przyda, bo domyślam się, że nowotworów płuc się nie operuje? Myślę, że bez względu na to jaka i kiedy podejmiesz decyzję, to będzie decyzja dobra dla Nodiego. Zapewniasz mu to co mozliwe w takiej sytuacji. Najważniejsze, że na pewno wie, że go kochasz i troszczysz się o niego.

Link to comment
Share on other sites

Ja nie potrafię podjąć takiej decyzji. Po prostu widzę w nim jeszcze życie. Wiem, że coraz ciężej oddycha, szybciej i coraz bardziej płytko. Z każdą chwilą pojemność płuc się zmniejsza, a serce bije w zastraszającym tempie by dotlenić cały organizm. Z pewnością jest to dla niego bolesne i męczące, ale mimo wszystko w nim jeszcze jest ta iskierka. Wczoraj na przykład zdołał przejść kilka metrów żeby go pogłaskać, zjadł ze smakiem trochę mięsa, oszczekał listonosza. Przeszedł nawet kawałek po naszej ulicy, by na koniec powąchać co ciekawego się kryje w trawie.
Chodzi bardzo powolutku, załatwia sie jak suczka- już nie podnosi tylnej łapki, ale to jeszcze nie ta chwila. Moim zdaniem pies musi być w stanie agonalnym, ciężkim, żeby go uśpić. Gdy cierpi katusze z powodu bólu, nie wstaje, ledwo się porusza, nie ma z nim kontaktu to wtedy faktycznie można podjąć taką decyzję. Nie wiem jak będzie z moim Nodim, ale ja nie potrafię tak po prostu powiedzieć "żeby się nie męczył" wziąć go pod pachę i zawieść na śmiertelny zastrzyk. Widzę jak on na mnie spogląda, jak prosi, żeby go pogłaskać. Przecież to żywa istota, nie można tak bezmyślnie decydować o jego życiu.
Moja rodzina wciąż sugeruje mi uśpienie. Wcześniej, gdy było bardzo źle też naciskali, ale po zmianie weterynarza nastąpiła poprawa. Gdybym się zgodziła wtedy to Nodiego by już nie było...
To co napisałaś [U]ma_ruda[/U] o Fraszce mimo, że to inny przypadek to daje do myślenia. Nie decydując pochopnie o usypianiu jej dałaś jej na pewno jeszcze wiele przyjemnych i ciepłych chwil spędzonych z Tobą. Piesek mimo, że cierpiał to na pewno zaznał jeszcze przyjemności i radości dzięki Tobie.
Nie wiem dlaczego ludzie tak szybko umieją zadecydować o życiu zwierzaka. Może i one nie mają bardzo rozwiniętej psychiki, ale jednak wiedzą kiedy ktoś je kocha i o nie dba i na pewno nie chciałyby tak szybko umierać. Czasem w chorobie można jeszcze zaznać wiele dobrego.

Ja ostatnio bardzo często oglądam moją ulubioną bajkę Disneya z dzieciństwa" Zakochany kundel". Gdy byłam mała to miałam pirata w wersji niemieckiej i teraz też oglądam moje ulubione fragmenty z niemieckim dubbingiem mimo, że nic nie rozumiem. Ta bajka tak bardzo przypomina mi piękne chwile z dzieciństwa i cudowne chwile spędzone z Nodim. Te śliczne animacje i muzyka w starym stylu tak bardzo ściskają mi serce. Oglądam myśląc jednocześnie o Nodim i płaczę bez opamiętania. To pierwsza istota, tak mi bliska, członek rodziny, który odchodzi.
Nie myślałam, że stanie się to tak wcześnie. Mógłby jeszcze długo żyć, tyle spacerów jeszcze na niego czekało.

Po jego śmierci zostanie ze mnie chyba psychiczna ruina. Trudno mi będzie się z tym pogodzić:placz:

Edited by aneeri125
Link to comment
Share on other sites

Oto mój Nodi.Tak strasznie będę za Tobą tęsknić Nodinku...:placz:[attachment=2102:9399.attach]

[IMG]http://www.dogomania.pl/forum/attachment.php?attachmentid=10220&d=1357572579[/IMG][IMG]http://www.dogomania.pl/forum/attachment.php?attachmentid=10218&d=1357572445[/IMG][IMG]http://www.dogomania.pl/forum/attachment.php?attachmentid=10216&d=1357572400[/IMG][IMG]http://www.dogomania.pl/forum/attachment.php?attachmentid=10217&d=1357572423[/IMG]

Edited by aneeri125
Link to comment
Share on other sites

Guest Elżbieta481

Piszesz,że nie potrafisz podjąć takiej decyzji..Myśmy 15 czerwca 2012 roku taką decyzję podjęłi w-podjęliśmy decyzję o eutamazji Gucia...Nigdy nie będziemy wiedzieć czy mieliśmy prawo,ale zawsze będziemy wiedzieć,że nie ma nic bardziej okrutnego gdy ukochana istota w bólu i męczarni umiera...Podjeliśmy decyzję o eutanazji Przyjaciela-to było wszystko co mogliśmy zrobić,bo go kochaliśmy i z miłości nie można bowiem pozwolić,by cierpiał...E/W/R

Link to comment
Share on other sites

[B]Mój najukochańszy piesek Nodi odszedł od nas dzisiaj po godzinie 11:55... (*)[/B]

Ból jaki czuję w tej chwili jest nie do opisania. Będę za nim tęsknić zawsze, do końca mojego życia i już żaden pies mi nigdy go nie zastąpi. Nodi był wyjątkowym psem, przywiązanym do domu i członków mojej rodziny. Wszyscy płaczemy i jesteśmy pogrążeni w smutku. Nie mogę uwierzyć, że już go ze mną nie ma, że już go nie przytulę.
Wczoraj głaskałam go bardzo długo i przytulałam ostatni raz w życiu.
Dzisiaj z samego rana wstałam, żeby podać mu tabletkę, której tak bardzo nie chciał połykać, ale ja się upierałam. W ostatnich chwilach jeszcze zwilżyłam mu pyszczek wodą, podsunęłam mu kawałek mięsa, ale nie chciał, pogłaskałam i poszłam robić sobie śniadanie. Po śniadaniu wybierałam się z nim do weterynarza. Czuję się okropnie, tak jakbym go zostawiła na pastwę losu.
Boże, Boże czemu on musiał tak szybko od nas odejść? Jestem w rozpaczy i zalewam się łzami.

Nie mogę uwierzyć, że go juz nie ma, że po powrocie do domu już nikt nie będzie na mnie skakał i mnie witał. Ból w sercu jest przeokropny...

Link to comment
Share on other sites

Mój tata jeszcze wyniósł Nodiego, żeby się załatwił. Mój kochany piesek nigdy nie załatwiłby się w domu, nawet w ostatnich minutach znalazł siły, żeby wypróżnić się na zewnątrz. Niestety po tym nagle się przewrócił. Tata go szybko wniósł, a ja w totalnej panice, zapłakana próbowałam dodzwonić się do weterynarza. Niestety gdy się dodzwoniłam Nodi już nie żył. Widziałam jego ostatnie tchnienie... Nie wiem nawet, czy udało mi się przeprowadzić go za Tęczowy Most. Myśli tak szybko płynęły mi przez głowę, próbowałam jeszcze coś zrobić, jakoś go ocucić, ale on juz nie żył, serduszko ustało. Na ostatku już tylko go głaskałam i płakałam. Wszyscy płakali... To pierwsza istota, która ode mnie odeszła, taka kochana i słodka.
Nodi w maju skończyłby 13 lat.

Link to comment
Share on other sites

Bardzo dziękuję za wsparcie.

Dopiero kilka godzin minęło jak Nodiego już nie ma. Wyjdę ze swojego pokoju, a tam pustka. Nie ma z kim iść na spacer, nie ma komu pocykać zdjęć, nie ma kogo przytulić...
Wyglądam za okno i cały czas mam nieodparte wrażenie, że zaraz na tle białego śniegu przemknie mi czarny kundelek, ale nic się takiego nie dzieje. Spoglądam na miejsce gdzie było jego posłanie i tam też nic nie ma. Nodi został pochowany ze swoim ulubionym niebieskim kocykiem w kaczuszki i pomarańczową piłką, która od szczeniaczka z nim była. Ze mną została jego śliczna czerwona obroża w serca, którą kupiłam 3 tygodnie temu. Pamiętam, że bardzo się cieszyłam, gdy jego samopoczucie bardzo się poprawiło po antybiotykach i zauroczona tą śliczną obrożą w sklepie postanowiłam ją kupić.

Właśnie ktoś wychodził z pokoju i znowu wydawało mi się, że to Nodi łapką popycha drzwi i robię sobie przejście. Tyle rzeczy po nim zostało, tyle wspomnień. Nie wiem, czy kiedykolwiek ten straszliwy ból przejdzie. Cały czas mi się wydaje, że gdy jutro się obudzę to zdam sobie sprawę, że to był tylko koszmar, a Nodi już czeka na mnie, żeby się z nim pobawić i pobrykać.
Jeszcze została po nim miska, z niedojedzonymi kawałkami mięsa...:placz:

Oczy mam całe opuchnięte, a łzy z ledwością już wyciekają mi z oczu. Chyba już coraz mniej mogę ich wycisnąć. nie sądziłam nigdy, że to będzie taki straszny, przeszywający ból. W klatce piersiowej odczuwam ogromny, ciążący głaz. Nie wiem co bym zrobiła, gdyby nie to forum...:-(

Link to comment
Share on other sites

[quote name='danka4u1']Anneeri125,byłam tutaj z Tobą w te straszne dni rozpaczy i Twojego bólu..jestem nadal, chociaż daleko, ale też znam ten ból, znam niestety tę rozpacz. Jestem z Tobą.:loveu:[/QUOTE]
Ja również byłam tu i jestem.płaczę razem z Tobą. co można napisać w takiej chwili?nic. bo nie ma słow. Przytulam mocno. <3

Link to comment
Share on other sites

Aneeri, chyba mogę powiedzieć, że przeżywałam te ostatnie dni Nodiego razem z Tobą. Wątpliwości i lęki, które opisywałaś tutaj były mi dobrze znane. Twoja rozpacz też. Wciąż ja czuję- od trzech miesięcy po śmierci Fraszki, ponad sześć lat po śmierci Puni i kilkanaście lat po rozstaniu z Kamą i Abim. Musiałam się jednak nauczyć z tym żyć. Ty też się na pewno nauczysz. Wspomnienia pomagają. Z czasem oprócz trudnych, coraz więcej będzie tych radosnych. Przecież masz co wspominać. Zawsze się wydaje, że nasi przyjaciele odchodzą za wcześnie. Niezależnie od tego ile lat jesteśmy razem, to boli tak samo. Ale tez trzeba mieć świadomość, że to jest nieuniknione tak w naszym "ludzkim" życiu jak i wżyciu naszych zwierząt. Dobrze, że to najczęściej my tutaj zostajemy ze swoim żalem. Największym dramatem jest, gdy to pies zostaje opuszczony przez swojego ukochanego człowieka.
Nodi sam zdecydował, że chce odejść. Teraz już nie cierpi i to najważniejsze. Nam pozostaje wiara, że jeszcze kiedyś się spotkamy...

Link to comment
Share on other sites

Join the conversation

You can post now and register later. If you have an account, sign in now to post with your account.

Guest
Reply to this topic...

×   Pasted as rich text.   Paste as plain text instead

  Only 75 emoji are allowed.

×   Your link has been automatically embedded.   Display as a link instead

×   Your previous content has been restored.   Clear editor

×   You cannot paste images directly. Upload or insert images from URL.


×
×
  • Create New...