Jump to content
Dogomania

Recommended Posts

Posted

Jestem dzis zrozpaczona w schronisku odszedl moj kochany Jaro,

Jeszcze w sobote bylam z nim na spacerze - rozmawialam z opiekunka, bo mial podpuchniete stawy w tylnych lapkach.

 

Podobno silna mocznica - ale czy faktycznie tego i tak juz sie nie dowiem,

 

Jaro czekal na swoja szanse w schronisku od 2005 roku ,

 

Jaro2_zpsgthyebwx.jpg

Posted

Biedny Jaro - żegnaj Piesku[*]...

 

Spotkamy się kiedyś po tamtej stronie Tęczy...

A teraz bądź TAM Szczęśliwy, niech czuwają nad Tobą Psie Anioły....

 

c59a7b17bb657c7d5d383fd7de4b0996.jpg

 

Dziękuję

Posted

Ile takich biedaków jak Jaro było :( jest :( i będzie :( siedziało całe życie za kratami przez głupotę i okrucieństwo ludzi :(

najprawdziwsza prawda i najgorsza jest nasza bezsilność

Posted

najprawdziwsza prawda i najgorsza jest nasza bezsilność

pocieszam sie tylko ze Jego ostatnie mce byly najlepsze w z tych , ktore przezyl w schronisku.

Jesienia zostal umieszczony w geriatrii - teraz psy maja tam lepsze warunki niz kiedys Mial swoj boks, nie musial zginac sie i szukac wejscia do budy, Spacery ze mna w soboty ale tez dodatkowo w tygodniu z innymi wol. - troche lepsze jedzonko (od nas) .

Ale i tak bedzie siedzial we mnie bol, ze nie udalo mu sie pojsc do prawdziwego domu

  • 3 weeks later...
Posted

Cicho u nas na wąrku - Kasia zapracowana - ja mam troszke dołek psychiczny - chociaz jedno pocieszajace, ze słońce świeci a w perspektywie cieplejsze dni.

W sobtę pójde jak zwykle do psiaków -czekaja na nas,  na swoją chwilkę spaceru ....

  • Upvote 1
Posted

Kasiu, Iwonko trzymajcie się.... ja zaglądam, ale nie zawsze piszę....

Wciąż chylę czoła z szacunkiem za pomoc tym wszystkim Psim Seniorom............

 

podpisuję się pod tymi słowami, też  jestem z Wami;

  • Upvote 1
Posted

U Kasi w domu dni uplywaja pod znakiem matury trzeba to jakos przetrwac Trzymamy kciuki za Maturzystow :)

uwielbiam, maj i kwitnące kasztany, ale maturzystom współczuję

Posted

Też  współczuję - ale za to potem długie wakacje.

W W-wie zimno, pochmurno i ponuro - w taka pogode tylko smutne mysli po głowie sie kołaczą.

U Kasi prawie spokój - tylko do Marsika niestety jakies choróbsko sie przyplatało., robia mu sie podchodzace ropą zmiany skórne - pewnie jakies uczulenie

  • 2 weeks later...
Posted

Ten rok byl/jest bardzo trudny i bolesny dla Kasi - znowu kolejni jej podopieczni przeszli na druga stronę Teczowego Mostu.

Ksia poprosiła mnie, zebym wkleila jej  opis o Gai i Marsiu, których juz nie ma w psim domku.

 

 
" Ciężko mi tu wrócić...może za jakiś czas, ale jeszcze nie teraz.
Kiedy Gaja przegrała z chorobą, jak nigdy wcześniej nie miałam krzty siły i chęci pisać i opowiadać o naszej Gajeczce.
Za każdym razem kiedy odchodził przyjaciel , wylewanie z siebie bólu, dzielenie się z innymi tym co było , stawało się dla mnie formą oczyszczenia. Przedstawiałam słowami obrazy ,które mogłyby dać czytającemu wyobrażenie naszych wspólnych dni, radosnych i smutnych chwil i stać się w pewnym sensie ich częścią. Przekazywałam emocje i uczucia, starałam się oddać jak najdotkliwiej naszą prawdę - nasze wyboiste drogi, wędrówki pod wiatr - walki z chorobami, które przegrywaliśmy raz za razem. Gaja , jak przed nią inni, stoczyła z losem nierówny bój , u niej ostatecznie pierwsze poddały sie nerki.
Najgorsze jest to, że kiedy podejmujesz próbę, kiedy jesteś na początku drogi i wyruszasz ze swoim psem w podróż, mimo nadziei i wiary , którą wypychasz szczelnie plecak, na samym jego dnie chowa się prawda, ta okrutna, ta, której nie chcesz zobaczyć, nie przyjmujesz do wiadomości, nakładasz na nią do środka warstwy pozytywnych uczuć i odpychasz mysli, które mogłyby ją do Ciebie zbliżyć, tylko to przeczucie....,
tak ciężko się go pozbyć i wyrzucić z podświadomości....
- tak naprawdę ,od samego początku, jeszcze zanim ruszysz toczyć bitwe o każdy dzień, czujesz , że na końcu drogi napotkasz mur - przegraną - prawdę obdartą z resztek nadziei, której z dnia na dzień w trakcie wędrówki ubywało z waszego ekwipunku.
Nie będzie odwrotu, ścieżki w bok , mozliwości ucieczki - często wiesz o tym juz na starcie, ale łudzisz się, oszukujesz, bo nikt nie chce godzić się z taką prawdą, tą od której nie ma odwrotu, która nie zwróci mi mojej cudownej Zuzi , kochającego ponad wszystko Borysa, Gai , Dorotki i Pineski, tych, których prawda odbierała okrutnie, bez litości.
 
Miodziu, Kazan, Natka, Tara ,Cezar , Zora, Sara, Bosman, Amis, Igunia, Amon , Zoran, Aza ,Twiksiu ,Kacperek i Oleńka -
czasem prawda była łaskawa - przynosiła spokojny , łagodny sen, ale czasem po morderczym wyścigu o życie ,rozbijaliśmy się z całą siłą o betonową ścianę.
Coś się skończyło ,coś umarło we mnie razem z nimi, zabierali mnie ze sobą po kolei i po kawałeczku, moje serce, moje myśli, to kim jestem i jak się sobą z nimi dzieliłam. Po śmierci Gai nie potrafiłam, nie chciałam pisać o kolejnej przegranej walce, nie chciałam już nic a najbardziej nie chciałam doświadczać kolejnych chorób i cierpień.
Moje "chce czy nie chce" szybko stało się zyczeniem, z którego los zakpił po raz kolejny. Dwa tygodnie temu niespodziewanie rozchorował sie Mars. Niewinna gorączka, ogólne złe samopoczucie - w wynikach z krwi wyszedł silny stan zapalny, który szybko dał o sobie znać na zewnątrz - zmiany skórne na łapach, na pierwsze rzut oka pozdzierane, poobcierane palce , oddzielające sie od nich poduszki i zmiany na podbrzuszu . --Badania, kroplówki, zastrzyki a choroba hulała jak wiatr i rozprzestrzeniała się błyskawicznie. Każda próba opatrywania ran kończyła sie moją porażką . O ile nad łapami w nieznacznym stopniu mozna było zapanować, o tyle podbrzusze, to była jedna, żywa , ślimacząca się rana przesiana warstwą ropy . Zasypywanie, zapsikiwanie, smarowanie - nic nie dawało, wszystko natychmiast zamieniało się w "kisiel" a pozornie przysychające fragmenty rany , jeśli juz sie zdarzały, okazywały sie po dotknięciu ,ruchomą skorupą unosząca się nad skórą , która po "oderwaniu" odsłaniała straszny widok.
Kolejna wizyta w klinice - pobrane zeskrobiny i wycinki do badań histopatologicznych.
Przez pierwsze dni choroby, mimo "zdartych" łap , Mars nie poddawał się bólowi, próbował życ jak dotychczas, dzielnie podnosil sie z legowiska i szedł przez ogród, chociaz kilka kroków - starał się ze wszystkich sił. Dzień za dniem, sił ubywało a ból był coraz większy, ale walczył a Ja chwilami naprawdę myslałam, ze się uda, ze ten jeden raz, to My będziemy górą, wygramy!, zwłaszcza, ze Mars był taki silny, starał się nie poddawać chorobie i w jej trakcie okazał się wyjątkowym zwierzakiem.
Nasz rozdarciuch, gruboskórny "agresor' , który kłapał zębami przy każdej okazji , okazał się najłagodniejszym i najcierpliwszym pacjentem pod słońcem. Cierpienie znosił w absolutnym milczeniu i nawet najpotężniejszy ból nie sprawił, żeby w akcie obrony skierować zęby w strone moich rąk. Widziałam jak boli....ale milczał jak głaz , każdego dnia stawiał czoło chorobie , przyszły dni, kiedy zaczął pić wodę a potem taki, kiedy z własnej woli chciał jesć, wyciągnął głowe do góry i nosem namierzał zapach jedzenia. Mimo, ze skóra wyglądała fatalnie, to ogólne samopoczucie wydawało się delikatnie poprawiać.
Ponieważ badania kontrolne z krwi były bardzo złe(znikoma ilosc czerwonych krwinek),dzień przed śmiercią , Mars dostał krew -
pokładałam w niej duzo nadziei, myslałam, ze będzie jak z Twiksiem, myslałam, ze Marsik nabierze wigoru i już "widziałam" jak chce pędzić przed siebie na tych łapinach biednych , z poduszkami trzymającymi sie palców do połowy. Ale prócz tego, że Marsikowi poprawiła sie barwa dziąseł, żadnej innej poprawy nie było. Tego samego dnia doczekaliśmy sie wyników z badań bakteriologicznych i wiadomo było jakie konkretnie antybiotyki powinien dostawać . Równiez w tą pamiętną środę, okazało się, że zapanowalismy nad krwawieniami z przewodu pokarmowego i Marsik zaczął robić normalną kupe. A jakby tego "szczęścia" było mało, to brzegi rany pod brzuchem zaczynały się delikatnie zabliźniać. Można by uwierzyć, że zaczęliśmy wygrywać, udało Nam sie zwyciężyć w kilku bitwach, ale przyszedł czwartek i przyniósł początek końca , rozpoczęła sie najcięższa batalia - tej Marsik nie dał rady przetrwać.
Od rana przechodził kryzys, czuł sie wyraźnie gorzej, nie chciał pić, był niespokojny , oddychał szybko i głęboko. Pierwsze skojarzenia- ból , telefon do kliniki i daje Marsowi zastrzyk , ale to nie pomaga, wychwytuje niepokojące dźwięki w płucach, których dotychczas nie było albo Ja ich nie dosłyszałam - może cos przegapiłam, pominęłam nieświadomie - to mnie zamęcza, ale przeciez jeszcze wczoraj bylismy w klinice na transfuzji krwi, nic sie nie działo, nic złego nie słyszałam , nikt nie słyszał, przecież weterynarka oddając mi Marsa mówiła, ze byłoby świetnie za tydzień podać mu jeszcze jedną jednostkę krwi, więc? , chyba wszyscy wierzyli w cud...
 
Kolejne telefony do weterynarza, Mars dostaje furosemid, jadę do kliniki, żeby mógł dostać lek dożylnie- ten zadziała szybciej/lepiej, dwie godziny później Marsik nie żyje.
 
Przez cały czas podawania leków,bałam się o nerki, o wątrobę, żołądek , który osłanialiśmy jak najszczelniej , przed ich destrukcyjnym działaniem . Nie pomyślałam o płucach, tym razem płuca umknęły mojej uwadze, zupełnie nie myślałam o płucach, może gdybym myślała...może wtedy wsłuchiwałabym się w nie dokładniej, może wychwyciłabym wtedy coś, co pomogłoby Nam zareagować szybciej, może to "szybciej" dałoby szanse....
Od czego wszystko sie zaczęło? - tego jeszcze nie wiemy, czekam na wyniki z badań histopatologicznych, boje sie tylko, że nie przyniosą jednoznacznej odpowiedzi.
Choroba Marsa, który nie wymagał podawania żadnych leków odkąd przyjechał , zupełnie żadnych, był silny , zdrowy i pełen życia, pozostaje zagadką, dla mnie i dla wszystkich, którzy Marsa znali i wiedzieli w jakiej dobrej jest formie.
 
Kwiecień - ostatni m-c radości i zdrowia ,przyniósł w jego życiu duże zmiany , które mieliśmy nadzieję, staną sie z czasem jeszcze większe. Najbardziej dumny z Marsa był Mariusz, dogadywali sie ze sobą świetnie, Marsik dotrzymywał Mariuszowi towarzystwa przy wszystkich pracach na dworzu a ze dzień zaczynał sie i kończył późną porą poza domem, Marsik non stop miał przy sobie ludzi . "Agresor" kłapiący paszczą na każdego i za wszystko, zmienił się nie do poznania.
Oczy niewiele widziały, ale nos zawsze podążał za człowiekiem we właściwym kierunku.
Korzystał z każdej okazji, żeby nastawić futro do głaskania, przestał udawać twardziela i pozwalał Mariuszowi na takie mizianka o jakie jeszcze kilka tygodni wcześniej sam siebie by nie podejrzewał.
Może w końcu zrozumiał, ze nie musi sie bronić, kłapać , udawać groźnego , niedostępnego , ze w tym domu może czuć się bezpiecznie, że nie jest gorszy, nie jest inny i są ludzie , którym na nim naprawdę zależy - cały kwiecień czerpał ze zmian , które w nim zaszły.
03 maja Mariusz wyjechał a Ja obserwując Marsa przez okno, zauważyłam , że coś jest nie w porządku - wtedy wszystko się zaczęło.......
 
Przesyłam Iwonce do załączenia zdjęcia z kwietnia , Marsa zdrowego, radosnego, pełnego sił, w świetnej formie -
nie dane mi takiego go zapamiętać, mnie prześladować będą obrazy z czasu choroby.... "
 
Nie odszedł sam wszyscy , którzy z nim byli,  a przede wszystkim Kasia walczyli o niego do ostatniej chwili - nie zawsze uda sie wygrać.
 
Marsik (TM*)
 
Mars1_zpsg9pay0ok.jpg
 
Mars2_zps0vcq7mst.jpg

Join the conversation

You can post now and register later. If you have an account, sign in now to post with your account.

Guest
Reply to this topic...

×   Pasted as rich text.   Paste as plain text instead

  Only 75 emoji are allowed.

×   Your link has been automatically embedded.   Display as a link instead

×   Your previous content has been restored.   Clear editor

×   You cannot paste images directly. Upload or insert images from URL.

×
×
  • Create New...