Jump to content
Dogomania

Godna starość??? Staruszki z Olsztyńskiego Schroniska


Recommended Posts

  • 2 weeks later...
  • 2 weeks later...

z mojego bazarku pieniążki idą niestety na moje prywatne konto, ja przekazuje je dla osób, które kupują karmę/witaminy itp dla dziadków i potem wstawiam fakturę na bazarku:)zatem jak chcesz mogę podać swoje dane i przekażę kwotę tak, jak robię to u siebie

 

Poproszę:)

Link to comment
Share on other sites

  • 2 weeks later...
  • 2 weeks later...
  • 1 month later...

Lisek już gdzie indziej stąpa ...  

Lisek to był jeden z najbardziej rozpoznawalnych rezydentów, kolejna „ikona” tego schroniska.
Ten „rudogłowy” weteran liczył sobie ok.13 lat a przebywał tu od marca 2008 roku.  
Tak ogłaszała Liska mocno zasłużona w tej branży Bejotka:
„Lisek jest mieszańcem owczarka niemieckiego, drobniejszym jednak i mniejszym od przedstawicieli rasy. Grzeczny, spokojny, opanowany, taki nieco wyciszony... Jest psem bardzo towarzyskim, przyjaznym i łagodnym, ufnie zaglądającym w oczy, przyjacielskim do ludzi a do tego również przystojnym.”
Najszczersza prawda!  Aż dziw, że nikt się o niego nie upomniał.
Średniej wielkości, smukły, wychudzony „wilczek” o szlachetnym wyrazie pyska i delikatnej urodzie. Cecha charakterystyczna:  odgryziony(?) czubek prawego ucha.  To jeden z tych skromnych, niezwykle łagodnych paszczaków, co po cichutku podchodzą do ogrodzenia i ze zwieszonym ryjkiem patrzą, patrzą, patrzą .....  A Lisek potrafił to robić przejmująco jak mało kto!  Można by pomyśleć, że usiłuje zwrócić na siebie uwagę rozpaczliwym wołaniem: „Niech mnie ktoś przytuli!”  To oczywiście humorystyczny cytat osiołkowej wypowiedzi ze „Shreka”.  Lecz tu miałby on zupełnie inną, niezwykle smutną, bo aż nazbyt realną wymowę. Nic na to nie poradzę, że właśnie ta fraza skojarzyła mi się z widokiem Liska, choć w zupełnie innym kontekście, bo za kratami. Jedynym domem był mu schroniskowy kojec.
Ten psiak był charakterystyczny z kilku powodów, począwszy od wyglądu ni to wilka ni to owczarka, na Lisku z nazwy kończąc (to chyba z powodu pociągłego rudziejącego ryjka, skośnie ustawionych oczu i sterczących jak radary uszu). W dodatku miał w sobie coś szlachetnego, nieomal arystokratycznego (podobną aurę roztaczał kiedyś wokół siebie inny weteran - Bingo).   Przy tym Lisek był psem cichym, niekonfliktowym a nade wszystko bardzo skromnym (jak niegdysiejsze Nutka czy Józia).
Od pewnego czasu występował w parze z bardziej ruchliwym Gryziem, który wyraźnie brylował na wybiegu.  A jednak, o dziwo, gdyśmy wracali znad rzeki, bywało, że to właśnie Lisek próbował podporządkować sobie Gryzia, kładąc na jego grzbiecie swój wydłużony, jeszcze mokry od wody ryj.  
Więc potrafił zadziwić!   Niestety, ostatnio bardzo się posunął, wychudł i z dnia na dzień dosłownie „zapadał się w sobie”.   Odszedł w poniedziałek 8 czerwca 2015.

Teraz On gdzieś z góry na nas  patrzy, patrzy, patrzy .....
 

Link to comment
Share on other sites

  • 4 weeks later...
  • 4 weeks later...
  • 3 months later...

Miałem nie pisać .....  Nie spodziewałem się .....
Jak inni, łudziłem się, że to będzie trwać wiecznie .....

Dziś, niestety już tylko wspomnienie:   KLINT,  KLINTEK,   KLINCIOR.
A dla mnie ta wspaniała sylwetka to także dokończenie Jego unikalnego imienia równie szlachetnym nazwiskiem:  Eastwood.  Skojarzenia nasuwają się same, choć naszemu Klinciakowi brakowało tak właściwej temu aktorowi stanowczości.  Ale nie w tym rzecz!  To porównanie ma głębszą wymowę, bo świadczy o szlachetności uczuć i uczciwości zachowań, tak charakterystycznych dla owego „Brudnego Harry’ego”.
Nasz staruszek KLINT trafił do olsztyńskiego schroniska 14 października 2012 roku w wieku ok. 10 lat.  Ten postawny mieszaniec był jednak całkowicie ślepy.   I pewnie dlatego „bujał się” przestępując z nogi na nogę, próbując dopasować się w ten sposób do niewidocznej dla Niego przestrzeni.  Niejednokrotnie obijał się o różne napotkane przedmioty, bywało że się o nie zadrasnął.  Nie narzekał.  Na szczęście prowadził Go węch lub może jakiś „szósty zmysł”, który niekiedy pozwalał nawet na harce i gonitwy z sąsiadami wzdłuż wspólnego ogrodzenia wybiegów.  Tak było kiedyś, gdy mieszkał z Misią obok Flory i Greena.   Z tamtego okresu zapamiętałem zabawne zdarzenie z Jego udziałem, któremu od razu nadałem stosowny tytuł:  „Jak to KLINT koniecznie chciał pomagać!”  Otóż wspólnie z Karoliną, która poświęciła kawał życia aby Mu „przychylić nieba”, przeprowadzaliśmy akcję uzupełniania „posłania” ze słomy w budach zamieszkiwanych przez nasze paszczaki.  W pewnym momencie, tuż po wrzuceniu słomy do jednej z bud, natychmiast pojawił się w niej KLINT, całkowicie wypełniając ją swą pokaźną zawartością.  W takiej sytuacji oczywiście już nie było mowy o prawidłowym, równomiernym rozłożeniu słomy w budzie.  Uznaliśmy, że KLINT wdarłszy się tu, zapewne chce po swojemu porządzić, wyręczyć nas, inaczej mówiąc - pomóc.  Jakiekolwiek miał zamiary, było to dla nas nadzwyczaj rozbrajające!  
Oficjalnie KLINT opisywany był jako egzemplarz, który nie przepada za innymi psami.  Ale chyba dotyczyło to jedynie równie dużych jak On „osobników”, bo z małą Misią spędził wiele czasu w całkowitej zgodzie (we wspólnej zagrodzie).  Charakterem przypominał mi dużego ślepego Medora, który już odszedł 1,5 miesiąca wcześniej.  Takie olbrzymy, z pozoru budzące respekt (u niektórych może nawet trwogę), to dla mnie istna „kraina łagodności”.  Oba one roztaczały wokół siebie jakąś szlachetną aurę, którą można przyrównać tylko do zapachu i smaku starego, wytrawnego wina.
Niestety, nic nie trwa wiecznie. Mimo wielkiego poświęcenia Karoliny, która jak nikt dbała o KLINTA, Jego stan zdrowia powiązany z wiekiem, stale się pogarszał.  To najsmutniejsze dokonało się 25 listopada 2015 roku.  Tego dnia ok. godz. 13.00,  po raz kolejny czas zatrzymał się, ....... westchnął, ....... i ....... ruszył ponownie.  Bo życie musi toczyć się dalej.  Inne futrzane nieszczęścia też na nas czekają!     



A gdzieś TAM - wysoko, pomiędzy jedną chmurką a drugą,
nasz KLINTEK ..... buja się dalej .....
 

Link to comment
Share on other sites

  • 3 weeks later...
  • 1 month later...
  • 2 months later...

BUGI  czyli pochwała Domów Tymczasowych.

Dokładnie rok temu odszedł za Tęczowy Most niegdysiejszy bywalec olsztyńskiego schroniska: corgowaty staruszek Bugi (znak szczególny: rozdarty koniuszek lewego ucha). Ten rezolutny ok. 10-letni niskopodwoziowiec w 2012 r. wyemigrował do psiego hoteliku „U Murki” na lubelszczyźnie. A było to możliwe dzięki społeczności corgomaniaków, którzy tam ufundowali mu pobyt z nadzieją na znalezienie stałego docelowego domu.
Zanim opuścił nas na zawsze, zmorzony licznymi dolegliwościami podeszłego wieku, spędził w tym hoteliku prawie 3 lata beztroskiego, szczęśliwego życia. Doskonale było to widać po fotkach zamieszczanych przez opiekującą się nim Murkę na jego „osobistym” wątku w Dogomanii. Pamiętam, jak wspaniale prezentował się na fotografiach wykonanych w początkach czerwca 2014 r. Aż mu  zazdrościłem!  Najczęściej buszował po ogrodzie z ryjkiem unurzanym w trawach, mijając pobliskie drzewka i krzewy. A na ganku hoteliku, nasz Bugi - „strzępiaste ucho” bratał się z innymi, jemu podobnymi niskopodwoziowcami. Jednym słowem:  sielanka!
Takie obrazki natchnęły mnie do tego stopnia, że zaraz spreparowałem rymowankę, do której zawsze z ochotą będę wracać, jak tylko wspomnę Bugiego:


Po „ogrodowych” fotkach sądząc, mniemam że:

Szczęściarz Bugi już rezyduje w Niebie,
bo w zieloności lubo ryjem wodzi
wśród łanów traw soczystych
i krzaków gałęzistych,
w towarzystwie równie futrzanej gawiedzi.

Z chęcią też bym się tak utytłał w tej zieleninie,
Lecz gdy wspomnę wiek mój, to mi szybko minie!

 

P.S. To tak, aby również po Bugim zostało jakieś spisane wspomnienie.     

 

Link to comment
Share on other sites

  • 3 months later...

Dora,  Dorcia,  Doreńka  ...
Taka duża, a tak była subtelna!
Dawno nie było takiego fatum.  Zbiegło się tak, że w krótkich odstępach czasu opuściły nas cztery wspaniałe istoty. Najpierw 14-letni corgowaty Mazurek (26.06.2016); potem 12-letni weteran Ozzy (02.07.2016); wreszcie nie tak dawno adoptowany, wielce schorowany futrzak Diuk (11.07.2016); a teraz, zupełnie niespodziewanie, pogrążająca się w nagłym nieszczęściu 10-letnia Dora (13.07.2016).
Tyle dolegliwości u niej stwierdzono, a przecież nigdy nie widziałem u niej żadnych oznak boleści ani nie słyszałem żadnych skarg na to, że coś może ją gnębić!
Dora przez długi czas była w jednym boksie z „moim” Szarutkiem i wydawało się, że to ona dominuje. Była pewna siebie, żwawa, czasami go strofowała i nawet zachodziła obawa, że niekiedy może się zagalopować i przypadkowo zrobić mu jakieś nieprzewidziane „kuku”!  Nic takiego się nie wydarzyło, to były tylko takie ostrzegawcze poburkiwania.  Szarutek czuł przed nią respekt i to był bardzo dobry układ.  Bo teraz, gdy jest z innymi paszczami, bywa, że to on za bardzo sobie pozwala!
A Dorcia, zawsze tak dostojna i opanowana, nagle osłabła, więc została przygarnięta do biura; na obserwację, na badania, na karmienie, .....   
To była duża sunia.  Na te słowa, uszami wyobraźni słyszę złośliwe komentarze: „No tak, wielka, toporna, zwalista. Po prostu kloc!”  Nic podobnego! Mimo całkiem sporych gabarytów, Dora była psiną nadzwyczaj kształtną, w dodatku o bardzo łagodnym charakterze.  Zdjęcia Dorci, pozyskane jeszcze z wątku „psy do adopcji”, nie kłamią. Na nich Dora wygląda znakomicie! Jej postura i umaszczenie to harmonia dobrego gustu, coś w sam raz dla konesera łaknącego autentycznego piękna. Szkoda, że to już tylko wspomnienie. Ta biedna sunia ostatnio dosłownie gasła w oczach, w niesamowitym tempie. Dorcia nie była mi dobrze znana, nasze sporadyczne kontakty to zaledwie powierzchowność doznań. Lecz myślę, że to jedna z tych skromnych, cierpliwych istot, których postawa, tak uległa i mimo doznawanych od losu krzywd nie skarżąca, pozwala zaliczyć ją do jednostek wybitnych, o których wciąż będziemy pamiętać!

RomanS         

P.S.  Ona również należała do grona tych paszczaków, które bardzo lubią czochranie po bokach  pyska, a niekiedy nawet u nasady ogona. 

Więc:  Spieszmy się czochrać! Tak szybko odchodzą!

 

Link to comment
Share on other sites

  • 4 weeks later...
  • 5 weeks later...

Portos czyli ucieczka półstarca /paszczaka w średnim wieku/

W dniu 8 września tego roku, kilkoro nawiedzonych maniaków udało się do Bartoszyc w celu dorwania zbiega z nowego własnego domku, byłego Olsztyniaka – psa Portosa. Poczciwi mieszkańcy tegoż miasteczka, z minami pełnymi najgorszych przeczuć obserwowali dziwaczne zachowanie przybyszów. Czujne, nerwowe ruchy oraz rozbiegane spojrzenia gości rzucane na wszystkie strony świata, od razu skojarzyły im się z wysłannikami dżihadu! Co gorsza, czynności te przeciągały się jakoby w nieskończoność. Nieubłaganie zbliżał się wieczór. Mieszkańcy osady byli przygotowani na to, że ze strachu nie zmrużą już oczu tej nocy. Na szczęście, po kilkugodzinnych desperackich poszukiwaniach, nasz Portos ujawnił się sam. Najpewniej od początku siedział sobie bezpiecznie gdzieś w krzakach i obserwował dziwactwa swych niedawnych znajomych. I może nawet tak sobie myślał:

„Jak kochają - niech szukają!
A ja sobie popatrzę!
Może w końcu im się znudzi?”

Wreszcie nie wytrzymał i wyszedł z ukrycia. Oj, warto było! Tyle dobroci w życiu chyba nie doświadczył! No i nie musiał sam zgadywać, którędy wrócić w domowe pielesze! Komfortowo został tam doprowadzony.

Tę krótką wzmiankę dedykuję cierpliwym mieszkańcom Bartoszyc:
„Spokojnych snów Bartoszycczanie!
- Do następnej łapanki!”

RomanS

I ja tam byłem, też biegałem.
Jęzor do pasa zwieszałem!
W końcu psu wybaczyłem.
Czemu? Całe miasto zwiedziłem!

Link to comment
Share on other sites

  • 2 months later...

Praga odchodzi.

 

Brudnopis wspomnień sporządzony 31.10.2016 - w dniu następnym  / tytuł zaczerpnięty z tomiku Tadeusza Różewicza: „Matka odchodzi” /.

 

Duża owczarkowata sunia zgięta w pałąk jak tęcza. Praga to ładne imię. I ładne porównanie.

Bo mimo poważnych przypadłości zdrowotnych, od tej łagodnej istoty emanowała jakaś równowaga i dobre ułożenie. A więc to ze wszech miar słuszne zestawienie jej imienia ze starą, dostojną, czeską Pragą. Fakt, że nasza sunia była mało ruchliwa. Lecz może to właśnie dlatego niektóre podstarzałe maluchy tak lubiły z nią obcować a nawet dzielić jedną budę.  Choć innych „domków” obok nie brakowało. Tak było kiedyś z rudzielcem Atosikiem, a potem z pociesznym Leosiem.  Oba te smyki koczowały we wspólnej budzie z Pragą, która w porównaniu z nimi jawiła się być jakimś „olbrzymem”. A to o czymś świadczy!  Te maluchy nie obawiały się Pragi, i to nie bez powodu. One dobrze wiedziały, że Praga nie ma wobec nich żadnych złych zamiarów. Mało tego!  Najpewniej czuły, że w jej obecności mogą czuć się bezpieczne.  Więc funkcjonowały takie nieco zabawne tandemy, zupełnie jak w powiedzonku: „Były sobie dwa Michały, jeden duży, drugi mały!”  Można powiedzieć, że Praga zaskarbiła sobie szacunek i uznanie wśród „braci naprawdę mniejszych”.  Zastanawiające, bo wyprowadzona na spacer, w obecności innych mijanych futrzaków, momentalnie nakręcała się do sprzeczek artykułowanych głośną wymianą zdań.  Więc zew waleczności wciąż się w niej odzywał, pomimo starczych dolegliwości!  Nieraz tak sobie myślałem, że gdyby ona była psim samcem, pewnie nazwałbym ją „Pragulcem” (niezłośliwie, taka nazwa też mi się podoba).

Nasza Praga na spacerach była powolna, jakby zajęta swoimi sprawami. Czesanie i różne masaże przyjmowała mimowolnie.  Lecz było coś, co ją szczególnie rajcowało, a było to masowanie zewnętrznego otworu jej ucha, opuszkiem kciuka.  Ona wówczas parła na rękę całym ciężarem swej pokaźnej głowizny, przechylając ją ku ziemi i wydając odgłosy najwyższej rozkoszy.  A ja, nie wiedzieć czemu, nazywałem te odgłosy „kumkaniem”.  Nikt ze znanych mi paszczaków nie reagował tak spontanicznie na tego rodzaju masaże (no, może jeszcze trochę Ozzy). 

Więc Praga była niepowtarzalna!  Z pozoru taka zwyczajna, nieco ociężała i „nijaka”.  A jednak! Jej atutem był wielki spokój, empatia i mądre, choć zmęczone już oczy.  I jak zwykle skromnie opuszczony wzrok.

Teraz pusto bez tego „Pragulca”. Po raz kolejny trzeba przyzwyczajać się do niedobrej zmiany.   Cóż rzec na to wszystko?

W tym miejscu mogę tylko przytoczyć fragment sms-a od jednej z najlepszych wolontariuszek

(mam nadzieję, że będzie mi to wybaczone):

 

 

„Smutno ...  One chorują, odchodzą, a nam już brakuje łez ...”

 

 

 

 

RomanS    

Link to comment
Share on other sites

  • 1 month later...

Bas, Basałyk, Basista ...     Tak tu pusto i szaro .....



Był Bas, gdy nie było jeszcze nas (a przynajmniej niektórych wolontariuszy - jak ja). Bo ten poczciwy czternastolatek przebywał w schronisku od maja 2007 roku. Tak długo, jakby był tutaj „od zawsze”. Jeszcze jeden łagodny weteran, wierny towarzysz i jakby przeciwwaga dla hałaśliwego i nieco histerycznego Otto, z którym przez ostatnie lata dzielił wspólny kojec.
Czarny, obfity, mocno wydłużony niskopodwoziowiec z okazałą puszystą kitą.  Obdarzony niezwykle miękkim, ładnie pokarbowanym futerkiem.  Z tego powodu aż się prosiło, żeby mówić o nim: „Oto ten, któremu udało się zwiać spod gofrownicy!”  A gdyby przebywał wśród Indian, zapewne miałby swą ksywkę: „Drżąca paszcza”.  Bo on właśnie w ten sposób reagował na wszelkie nowe sytuacje: wyjmowanie na spacer, próby obłaskawiania a nawet niewinne pieszczoty. Wówczas dolna szczęka drżała mu tak, jakby płakał!  Lecz to nie płacz, tylko specyficzny sposób okazywania podniecenia. Taka wybitnie indywidualna, osobnicza właściwość. Bas, mimo że nie ułomek, był psem cichym i nienachalnym. Nie był łasy na pieszczoty. Wręcz przeciwnie. On nawet tak jakby odganiał się (wyślizgiwał jak piskorz) od wszelkich prób czesania, głaskania go, gmerania po pysku, itp.  Zatem - kolejny „niedotykalski”!  Te jego uniki świadczyły o dużej niezależności.  Nie można jednak wykluczyć, że to była tylko taka „programowa” poza (gra), która przynosiła mu jakąś satysfakcję.  Odkryłem bowiem, że lubił masowanie otworu ucha, starając się to ukryć, trochę na zasadzie „chciałby a boi się”.  Więc jednak „coś było na rzeczy”?  Jego krótkie łapki z pazurkami rozchodzącymi się na zewnątrz, kojarzyły mi się z odnóżami słynnej ryby trzonopłetwej - Latimerii, odkrytej ongiś u wybrzeży Afryki jako wielka naukowa sensacja.  A sposób poruszania się, Bas miał dość oryginalny.  Zwłaszcza gdy dokazywał i brykał niczym osiołek, wykonując chwilami susy tak zwinne i sprężyste, jakby to była najprawdziwsza łasica!  A w takt tych susów poruszały się falując, jego duże, wiotkie i zazwyczaj oklapnięte uszy.  Zdarzało się to wówczas, gdy ten łakomczuch poczuł w pobliżu jakiś przysmak lub zobaczył kota albo ptaka.  Bo instynkt łowiecki nigdy go nie opuszczał.  Na takie widoki wyraźnie się ożywiał, nawet gdy miał gorsze dni.
Niestety, ostatni, ten najdłuższy skok ...  dokonał się dnia  09.12.2016.



Gdy Bas odchodzi, wnet niebo się smuci!
Tabuny chmur po horyzont rozrzuci,
I deszcz delikatny, jak Bas był za życia,
Niczym szloch dziecka - jak echo z ukrycia.

On już nie będzie wraz z Otto tu hasał,
Zabraknie miękkich, zwinnych susów Basa!

 

 

RomanS

 

Link to comment
Share on other sites

  • 10 months later...
  • 1 month later...

 

Szarutek

___________________________________________________

4 listopada 2017 r. opuścił nas poczciwy owczarek Szaruś, nie doczekawszy własnego domu. 

O tym, jak wyglądał i jak zachowywał się gdy trafił do schroniska, świadczy poniższy gotowy tekst

(jakby „kartka z pamiętnika”), ułożony w intencji nakłonienia dobrych ludzi do adoptowania go.

Opisane w nim czynności, dziś niestety wyrażam już tylko w czasie przeszłym:

 

Szaruś - Nr rejestru 206/2016

Ten pies namierzany był kilkakrotnie i od początku przywoływany jako SZARI (K).  Problematyczna decyzja o objęciu go regularną opieką spowodowana była obawą o dalsze jego samotne funkcjonowanie w obliczu podeszłego wieku, braku stałego schronienia, braku codziennych posiłków, oraz wobec grożących mu niebezpiecznych schorzeń.  SZARUSIEM został nazwany dla odróżnienia od innego Szarika, rezydującego wówczas w olsztyńskim schronisku. Dla uniknięcia zmiękczenia, bywał przeze mnie nazywany SZARUTKIEM (choć zdrobnienie zostało).  

Dostarczony został do Schroniska Olsztyn w dniu 6 stycznia 2016 z bezludnych okolic, gdzie wiódł samotnicze życie włóczęgi.   Szaruś to spory, dobrze zbudowany owczarek w sile wieku (ok. 12 lat).  Był psem masywnym, gęsto owłosionym, o dostojnym, szlachetnym wyglądzie. Głowa i szyja jasnobrązowe. Uszy odstające, zakończone owalnie. Oczy duże, brązowe, wyraziste. Ryj kształtny, smukły. Szyja i tors pokryte kołnierzem z okazałego futra.  Boki i grzbiet przybierały barwę czarniawą, która ku spodowi rozjaśniała się, wybielając się na łapach. Ogon długi, obfity, „w przekroju” trójgraniasty, zwieszający się prawie do ziemi, z ciemną „struną” na wierzchu.

Nie wiadomo ile czasu ten pies przebywał na odkrytym terenie bez budy, wiadomo jednak, że z tego powodu był zahartowany do ekstremalnych warunków pogodowych. Na pewno musiał być bardzo zaradny.  Przyzwyczajony był do swobodnych, niczym nieskrępowanych wędrówek.  

W schronisku, na każdą możliwość wyjścia z boksu reagował spontanicznie – bardzo ożywiał się i autentycznie się cieszył.  Poruszał się spokojnie, najczęściej człapał – w tym tempie mógł pokonywać nawet spore odległości; chwilami kłusował (ale tylko „w porywach”).  Przez pewien czas obawiał się i nie wchodził do otwartych wód (chyba miał jakiś uraz). Lecz mu to przeszło. Niedowidział i niedosłyszał, czasem zdarzało mu się z lekka potknąć, lecz w żaden sposób nie był przez to niepełnosprawny.  Nieomylnie prowadził go węch – absolutny król zmysłów. Mimo dosyć pokaźnej postury, był bardzo spokojny i nadzwyczaj spolegliwy.  Jego charakter można było określić w dwóch słowach: „Łagodny olbrzym”.  Miał bardzo przyjacielski (choć nie pozbawiony pewnej dozy obojętności) stosunek do ludzi.  W relacjach z innymi psami wykazywał stoicki spokój i dystans, nawet gdy te jazgotały na niego.

            Dla kogo był ten pies?

Szaruś nie był łasy na pieszczoty czy zabawy, „nie czuł tego”. Nie był skoczny ani stróżujący. On takich rzeczy nie potrafił, bo nie był do nich przysposobiony.  Jednak lgnął do człowieka i pragnął jego towarzystwa. Więc to taki kompan do stałego obcowania, a co pewien czas do dłuższych wędrówek, gdzie razem spacerując, można było sobie spokojnie pomilczeć.  

            Wskazania adopcyjne.

Chyba dobrze by się czuł mając do swojej dyspozycji jakąś sporą działkę, którą mógłby na bieżąco doglądać.  A na działce buda odpowiedniej wielkości z suchą słomą wewnątrz. Ta buda z pewnością mu się należała, bo on przedtem nie miał swojego domku (żył „pod chmurką”).  Z tego właśnie względu nie mógłby przebywać w ciepłym i ciasnym mieszkaniu w bloku – to byłoby dla niego zabójcze!  Poza tym bardzo wskazane byłyby spacery, to przedłużenie jego zwyczajów - echo samotniczych wędrówek. On je uwielbiał, to do nich z pewnością wciąż tęsknił! 

 

 

Tyle o przeszłości. Bo tekst ten, podobnie jak w przypadku wielu innych futrzanych istnień, nie spełnił pokładanej w nim nadziei. Dziś jest to już tylko świadectwo tamtego dobrodusznego bytu, pamiątka godna naszego wspomnienia.  Niestety, z upływem czasu Szarutek mizerniał a jego główna przypadłość objawiała się w postępującej niemocy tylnych kończyn.  Dolegliwości podeszłego wieku w końcu zmogły poczciwca.  W schronisku przeżył prawie dwa lata.  Już nic mu nie dokucza.

Liczę na spotkanie z nim, gdy i mnie już nic nie będzie uwierać.

  • Upvote 1
Link to comment
Share on other sites

  • 5 months later...
  • 6 months later...

SONIA, SONIUTA, SONIECZKA .....

Do olsztyńskiego schroniska chadzam od wielu lat.  I od wielu lat mam tam swoich ugruntowanych „znajomych”. Są to istoty uprzywilejowane, godne „pierwszego wglądu”. Więc jak to się stało, że tak świeża paszcza jak Sonia, tak bezpardonowo mną zawładnęła?  Nie wiem, nie potrafię tego wytłumaczyć, zabijcie mnie!  Może dlatego, że mimiką tak bardzo przypominała Tolę, jej poprzedniczkę, a może dlatego, że taka skromna, tak intymna ... 

Ta Sonia ujęła mnie swą niesamowitą empatią i ufnością niespotykaną w dotychczasowej (mej) rzeczywistości. Sonia to po mojemu z wyglądu taki typ „arlekin”(ciemny równomierny klin pomiędzy siwiejącymi oczodołami). Ta „moja” mała Sonia to straszny chudzielec, jak mawiałem: skóra, kości i brzuszyska okrągłości. To ostatnie niestety wciąż przybierało na skutek  poważnego schorzenia serca i przeszkadzało operacji usunięcia guza z okolic śledziony. Poza tym fatalne wyniki wątrobowe i mocno zagrzybiony nos. Na przekór temu, „moja” Sonia uwielbiała nurkowanie ryjkiem w śniegu, polegiwanie na nim i tarzanie się w nim na grzbiecie. Wciąż przypominała mi dwie charakterystyczne postaci ze słynnego filmu „Shrek”: smoczyca, gdy siedziała z przybranym brzuszkiem, oraz osiołek, gdy leżała na boku ze swymi krótkimi wyciągniętymi nóżkami. Co charakterystyczne, gdy była głodna i czuła w pobliżu coś smacznego, potrafiła delikatnie kłapać paszczą na znak pożądania jadła.

Sonia nie była nachalna, nigdy nie łasiła się ani przymilała.  A jednak cieszyła się na widok opiekuna, podbiegała i merdała ogonkiem, ufnie patrząc na głaszczącego ją po główce.

Zabrana na wieczny „tymczas” w dniu 20.12.2018; oddana do eutanazji dnia 06.01.2019.

Zdążyła się pożegnać nie wiedząc o tym – po raz ostatni podała łapkę. W takiej chwili serce powinno mi pęknąć!  Powinno .....  Mój świętej pamięci wujek zwykł mawiać przy takiej okazji: „Człowiek to jest takie bydlę, które bardzo dużo może wytrzymać” (cytat jest dosłowny, nic nie ujmując bydlątkom, do których też czuję wielką atencję).

Jednak jestem absolutnie pewien, że Sonia to było coś najlepszego, co mogło mi się w tym czasie przytrafić!

 

P.S. 17 stycznia 2019 r. pożegnaliśmy ANAKINA, towarzysza SONI z boksu nr 17.

Ten ślepy owczarek miał wyrok wypisany na boku tułowia: nieoperacyjny rozległy guz  wrastający w żebra. Guz stopniowo się powiększał, niby nie wadził, lecz w końcu utrudniał poruszanie się. Lada moment miał wywołać ucisk serca, żołądka i innych organów, powodując duszności i bóle.  A tego bezwzględnie należało mu oszczędzić.

To był bardzo łagodny, przemiły dla wielu z nas przyjaciel. Będziemy go pamiętać.  

Link to comment
Share on other sites

  • 4 weeks later...

Join the conversation

You can post now and register later. If you have an account, sign in now to post with your account.

Guest
Reply to this topic...

×   Pasted as rich text.   Paste as plain text instead

  Only 75 emoji are allowed.

×   Your link has been automatically embedded.   Display as a link instead

×   Your previous content has been restored.   Clear editor

×   You cannot paste images directly. Upload or insert images from URL.

×
×
  • Create New...