Jump to content
Dogomania

RomanS

Members
  • Posts

    126
  • Joined

  • Last visited

RomanS's Achievements

Newbie

Newbie (1/14)

17

Reputation

  1. Kres tułaczki. Skończona „Odysea”. Wczoraj opuścił nas ciężko schorowany HOMER. Psiak z pozoru nijaki. Niewielki, podłużny, czarny staruszek bez ogonka. Ot, taki sobie zwykły ryjek. A jednak było w nim to „coś” co szczególnie mocno zapada w pamięć. Dla mnie to „coś” było w sobotę 27 marca b.r., zbieg okoliczności sprawił, że był to ostatni dzień w którym go widziałem. Nieporadny, zataczający się psiak, żyjący już jakby w nie swoim świecie, niezbyt kojarzący otaczającą go rzeczywistość. A jednak jego wzrok: tak bezgranicznie smutny, zrezygnowany, proszący (?), z pewnością przejmująco tragiczny, porażał najczulsze struny współczucia, niegodne tzw. „prawdziwego mężczyzny”. Dziś Homerka już nie ma. Pozostało wrażenie: pamięć wyrazu jego oczu. Tego dojmującego spojrzenia! Oby zaznał radości na tym drugim, mam nadzieję lepszym świecie!
  2. Po czwarte: AMIK i SONIA. AMIK, ten schorowany ślepaczek, chyba ma już dosyć diety i tęskni za jakimś normalnym kąskiem. Przy nim trzeba uważać na swoje palce; on próbuje je chwytać myśląc że to smakowite paluszki. I choć paluszkami są, to jednocześnie nie są! Taka to przy nim filozofia! SONIA jest suczką bardzo „pokrętną”. A to za sprawą niezwykle zakręconego ogona („skręt” nr 1 w całym schronisku). Mimowolnie nasuwają się pytania: - Kto jej pozwolił nosić tak mocno zakręcony ogon? - Jak podle muszą czuć się inne psy, które nie doświadczyły takiego wyróżnienia? - Czemu to właściwie ma służyć? Odpowiedź też zawarta jest w pytaniu: - Ile trzeba wypić aby zgłębić te problemy? Po piąte: KUPON i PIPI. KUPON to nieduże lecz masywne psisko, bardzo energetyczne. Trzeba mieć „trochę” siły, żeby go skutecznie „opanować”! I uważać na uzębienie, bo w zetknięciu z tym wulkanem energii, może się posypać jak zerwany sznur szklanych paciorków. No ..., chyba że ma się sztuczną szczękę! PIPI jest wdzięczną, smukłą panienką, na ogół spokojną (o ile jej nie sprowokuje niesforny KUPON). Co charakterystyczne, na pośladkach ma symetrycznie położone dwa „medaliony” (po jednym na każdym), utworzone ze skręcających się kosmków sierści. Któż to widział, żeby symptomy elegancji lokować na tak niechlubnej części ciała? Tego rodzaju wiadomości nie nadają się do rozpowszechniania, a tym bardziej do naśladowania! Po szóste: TYTUS i SZIBA (SHIBA). TYTUS to permanentny rozrabiaka. Wszędzie go pełno. Będąc z nim trzeba mieć oczy dookoła głowy! Pomysłów ma tyle, że trudno nadążyć, żeby się przed nimi zabezpieczyć. Przy nim budzimy się najczęściej mało komfortowo, bo już „z ręką w nocniku”. SZIBA – niby spokojna, stateczna, czasami jednak zadzior. To wszystko wina TYTUSA. Gdy on coś chwyci (gałąź, kamień) i zacznie się nad tym znęcać, SZIBA nie chce pozostać w tyle. Oddaje się wtedy czynności zwyczajowo zarezerwowanej dla naczelnych a więc „małpowaniu”. Nie chcąc być gorsza, chwyta jakiś przedmiot i targa nim do wtóru Tytusowi. Cierpliwość prowadzącego zostaje wówczas wystawiona na wielką próbę. Jego zdrowie psychiczne również! To tylko niektóre obrazki z wielu bardzo osobliwych sytuacji. Ich wymowa może skłaniać do defetystycznej konkluzji: „Nic, tylko się pochlastać!”. Ja jednak (z racji wieku) takiej młodzieżowej „modzie” nie ulegnę. Mam na to inną radę. Jak tylko otworzą schronisko, pójdę tam i z desperacji dam się pogryźć. Tylko nie mówcie tego GASI ! Ona już wie!
  3. Ten tekst powstał 28 kwietnia 2020 jako grafomańskie wspomnienie niedawnych kontaktów z czeredą rozmaitych włochatych przyjaciół. Przeciągający się brak styczności ze „swoimi” czworonogami skłania do postaw sentymentalnych, nierzadko wybielających te istoty. Postanowiłem zatem (z wrodzoną przekorą) dać odpór tym „niezdrowym” tendencjom, czego oczywiście nie należy traktować zbyt dosłownie. W przypadku dwóch opisanych ryjów (Shiba i Puszkin) to już wspomnienie. Albowiem oba one właśnie wyruszyły w daleką podróż do swoich nowych, szczęśliwych domów – w Niderlandy (o czym pisząc nie wiedziałem). Tak więc jest to swego rodzaju upamiętnienie ich subiektywnego wizerunku. Po pierwsze: tandem JARO – LILKA. JARO to typ osiłka prącego jak taran do przodu. Trudno go zatrzymać. A jednocześnie jazgotliwy histeryk, takie „Wiele hałasu o nic ...” Co ciekawe, pewnego razu, na spacerze bardzo się wystraszył sterczącego pnia przeciętego drzewa. Więc „prężenie muskułów” prysło niczym bańka mydlana. Aż się prosi by zrymować: „Taki tchórz, taki tchórz! Ledwo wyszedł, zląkł się już!” LILKA jako dama w tym zestawie, to powinna być taka subtelna panienka. Akurat! Gdzież tam! Ledwo się z nimi wyfrunie z boksu (inaczej się nie da), LILKA doskakuje do JARO i zapalczywie dziobie go w kark! Czy tak powinna zachowywać się dobrze ułożona panna? Chyba nie! Taka emancypacja w zabawach siłowych to już „lekka” przesada! Po drugie: zestaw GASIA i DRAKO. GASIA to taka chuda nieobliczalna „pijanica”. Na spacerach zawsze się zatacza a zwieszony ryj majta jej się bezwładnie na boki. Czy to aby dobry przykład dla innych, w dodatku całkiem trzeźwych psów? DRAKO jest niedużym, za to głośnym i mocno nastroszonym brzdącem. Lubi porządzić! Kiedyś zauważyłem kłębek włosia wystający mu z boku pyska. Chciałem go usunąć, myśląc że coś mu się po prostu przyczepiło. Okazało się, że to kępki włosów wyrastające z zagięcia paszczy, i to po obu jej stronach! A więc DRAKO ma bokobrody! Czy psom przystoi taka ozdoba? Po trzecie: KAJTEK i PUSZKIN. KAJTEK ma posturę przyziemnego, obłego „klusecznika”. W dodatku przednie łapki rozstawia na zewnątrz, co przypomina nóżki jakiegoś staromodnego stylowego mebla. Czy to normalne aby pies udawał wiekowy rokokowy podnóżek? PUSZKIN to permanentny hip-pies! Ten biały kłębek wełny jest tak porośnięty, że znalezienie obroży z zaczepem (przed wyjściem na spacer) może być sporym wyzwaniem. A przy tym potrafi się wiercić, bo jak każdy hip-pies ma nieposkromione ciągoty do jakiejś trawki. Więc służyć przykładem raczej nie powinien!
  4. Zwrot, wg rejestru nr 7/2019. Lecz dla nas co Go znaliśmy, to był Zwrocik! ___________________________________________________________________________ Dla wieloletnich wolontariuszy to był taki szkrab, który przez cały czas znajomości był motorem empatycznej percepcji, tzn. tej pewnej delikatnej aury postrzegania możliwości i oczekiwań bezbronnych staruszków. Znów ktoś mógłby spytać z powątpiewaniem: A cóż to takiego osobliwego było w tym Zwrocie? Ot, jeden z wielu mu podobnych, wynędzniałych, przyziemnych sierściuchów! A jednak nie! Nie można się z tym pogodzić! Bo Zwrot należał do tych z którymi obcowaliśmy od bardzo dawna, mówiliśmy że „od zawsze”. I było jeszcze coś, co zdecydowało, że ten mały Zwrocik tak mocno nami zawładnął: - jego postura i zachowanie. Otóż Zwrocik to był taki mały, czarny, drżący „klusecznik”, który poruszał się niespiesznie, niczym nakręcona mechaniczna zabawka albo warchlaczek niepewny jeszcze swych pierwszych kroków. Tym nas „powalał”. Lecz mógł nas również zwodzić. Wystarczyło bowiem, aby w strefie przemieszczania się Zwrocika pojawił się jakiś inny (nawet pokaźny) szczeciniasty ryj, a ten maluch od razu się nakręcał i mimo swych niewielkich gabarytów, głośno dawał wyraz dezaprobaty a nawet wrogości, nie bacząc na niekorzystne relacje sił! Więc ten nieduży, mocno podstarzały Zwrocik wyraźnie aspirował do grona osobników godnych szlachetnego miana: „waleczne serce”. A przy tym poddawał się wszelkim wolontariackim operacjom, był niezwykle spolegliwy (w przeciwieństwie do niesfornej towarzyszki – Murki). Wg szacunków Zwrocik przeżył 16 lat, z czego 11 ostatnich w schronisku. Już od pewnego czasu, ze względu na podeszły wiek, miewał swoje chwile słabości. Pamiętam jak kiedyś trzeba go było przynieść ze spaceru. Jednak trzymał się dzielnie i przeżył jeszcze wiele wspólnych, miłych nam dni. Ostatnio wyraźnie podupadł na zdrowiu, został objęty ścisłą dietą , czasem przyjmował kroplówki. Biedaczysko odszedł w boksie, 15 sierpnia 2019 nad ranem. Bolesna luka, która pojawiła się po stracie Zwrocika, jest (jak zwykle) nie do wypełnienia! Lecz życie, jak mawiają, toczy się dalej, przybywają nowe, pilne do „obróbki” nieszczęścia. A nasz Zwrocik dołączył do grona istot na zawsze zapamiętanych, „wielkich duchem”, które mamy nadzieję spotkać gdy przyjdzie na to czas.
  5. Miśka, Misieńka, Misiutka, ................ bardzo wiekowa sunia .......... __________________________________________________________________________ Ta weteranka spędziła w schronisku prawie 11 lat ! Poznałem ją dawno, dawno temu ... Była wówczas sunią wycofaną, bojaźliwą, nieufną. Zawsze miała lekką nadwagę, pośrednio może dlatego że była zbyt statyczna, początkowo wcale nie dawała wyprowadzać się na spacer. A więc to jedna z tych skromnych, prawie niewidocznych istot, bez większych szans na adopcję. Przez pewien czas urzędowała na wspólnym wybiegu z dużym, ślepym Klintem i dobrze się z nim dogadywała. Aż przyszedł czas, gdy sterany życiem Klint musiał nas opuścić. Wkrótce Misia popadła do boksu maluchów: najpierw wiekowy już, podługowaty skrzat Ringo, potem nie dbający o linię Pedro, wreszcie sierściowy „zębowotrofiejny” Tofik. To było dobre towarzystwo, przy nich Misia ośmieliła się i można ją było zabierać na wspólny spacer. W ich obecności spędziła wiele dni i nocy, których monotonii, niedogodności i strachu od nieprzewidzianych zdarzeń mogą się domyślać (i to tylko po części) osobnicy obdarzeni przez naturę instrumentem, co zwie się: „wyobraźnia”. Jednak dawała radę. Do czasu, gdy i na nią przyszedł kres. Wiek, liczne schorzenia, braki w uzębieniu, złożyły się na tę fatalną noc z dnia 14 na 15 lutego 2019 r., gdy nad ranem odeszła w boksie, wśród swoich czworonożnych przyjaciół. Wykruszają się nasze poczciwe staruszki! Dla nas, który dobrze znaliśmy Misię, ta wiadomość, choć spodziewana, była wstrząsem. I ta obsesyjna niepewność: jak do tego doszło, czy nie cierpiała? Lecz ja wciąż mam nadzieję, że mimo wszystko nasza Misia zasnęła spokojnie, nie będąc samotną, w gronie swych najbliższych, ogoniastych towarzyszy: Pedro, Ringo i Tofika. Staram się w to głęboko wierzyć (ja, ateista!), bo przecież czymś się trzeba pocieszać. P.S. A więc, po raz kolejny, stało się! Ledwo się nam zawinęła nasza dobra Misia, a już, niecały tydzień po niej, bo 20.02.2019 r. znów trzeba było żegnać się z następnym, ogólnie znanym staruszkiem. To Gandalf, bardzo wiekowy, ponoć aż 18-letni, spory sierściuch o aparycji „mamuciej” (to z powodu okazałego owłosienia). Gandalf, ten łagodny olbrzym, był ulubieńcem wielu wolontariuszy i pracowników schroniska. Jego stoicki spokój i szelmowskie spojrzenie spod krzaczastych brwi, zjednywały mu wielu przyjaciół, którzy z różnych powodów „ocierali się o niego”. Gandalf to jedna z bardziej charakterystycznych istot, tych które na zawsze zapadają w pamięć. Oby im wszystkim, gdzieś tam ... wysoko, niczego już nie brakowało!
  6. SONIA, SONIUTA, SONIECZKA ..... Do olsztyńskiego schroniska chadzam od wielu lat. I od wielu lat mam tam swoich ugruntowanych „znajomych”. Są to istoty uprzywilejowane, godne „pierwszego wglądu”. Więc jak to się stało, że tak świeża paszcza jak Sonia, tak bezpardonowo mną zawładnęła? Nie wiem, nie potrafię tego wytłumaczyć, zabijcie mnie! Może dlatego, że mimiką tak bardzo przypominała Tolę, jej poprzedniczkę, a może dlatego, że taka skromna, tak intymna ... Ta Sonia ujęła mnie swą niesamowitą empatią i ufnością niespotykaną w dotychczasowej (mej) rzeczywistości. Sonia to po mojemu z wyglądu taki typ „arlekin”(ciemny równomierny klin pomiędzy siwiejącymi oczodołami). Ta „moja” mała Sonia to straszny chudzielec, jak mawiałem: skóra, kości i brzuszyska okrągłości. To ostatnie niestety wciąż przybierało na skutek poważnego schorzenia serca i przeszkadzało operacji usunięcia guza z okolic śledziony. Poza tym fatalne wyniki wątrobowe i mocno zagrzybiony nos. Na przekór temu, „moja” Sonia uwielbiała nurkowanie ryjkiem w śniegu, polegiwanie na nim i tarzanie się w nim na grzbiecie. Wciąż przypominała mi dwie charakterystyczne postaci ze słynnego filmu „Shrek”: smoczyca, gdy siedziała z przybranym brzuszkiem, oraz osiołek, gdy leżała na boku ze swymi krótkimi wyciągniętymi nóżkami. Co charakterystyczne, gdy była głodna i czuła w pobliżu coś smacznego, potrafiła delikatnie kłapać paszczą na znak pożądania jadła. Sonia nie była nachalna, nigdy nie łasiła się ani przymilała. A jednak cieszyła się na widok opiekuna, podbiegała i merdała ogonkiem, ufnie patrząc na głaszczącego ją po główce. Zabrana na wieczny „tymczas” w dniu 20.12.2018; oddana do eutanazji dnia 06.01.2019. Zdążyła się pożegnać nie wiedząc o tym – po raz ostatni podała łapkę. W takiej chwili serce powinno mi pęknąć! Powinno ..... Mój świętej pamięci wujek zwykł mawiać przy takiej okazji: „Człowiek to jest takie bydlę, które bardzo dużo może wytrzymać” (cytat jest dosłowny, nic nie ujmując bydlątkom, do których też czuję wielką atencję). Jednak jestem absolutnie pewien, że Sonia to było coś najlepszego, co mogło mi się w tym czasie przytrafić! P.S. 17 stycznia 2019 r. pożegnaliśmy ANAKINA, towarzysza SONI z boksu nr 17. Ten ślepy owczarek miał wyrok wypisany na boku tułowia: nieoperacyjny rozległy guz wrastający w żebra. Guz stopniowo się powiększał, niby nie wadził, lecz w końcu utrudniał poruszanie się. Lada moment miał wywołać ucisk serca, żołądka i innych organów, powodując duszności i bóle. A tego bezwzględnie należało mu oszczędzić. To był bardzo łagodny, przemiły dla wielu z nas przyjaciel. Będziemy go pamiętać.
  7. Wielkie mi uczyniłaś pustki w domu moim, Moja droga Toleńko, tym odejściem swoim. Dziękuję za wspólny czas [24.06.2017 - 16.06.2018]
  8. Szarutek ___________________________________________________ 4 listopada 2017 r. opuścił nas poczciwy owczarek Szaruś, nie doczekawszy własnego domu. O tym, jak wyglądał i jak zachowywał się gdy trafił do schroniska, świadczy poniższy gotowy tekst (jakby „kartka z pamiętnika”), ułożony w intencji nakłonienia dobrych ludzi do adoptowania go. Opisane w nim czynności, dziś niestety wyrażam już tylko w czasie przeszłym: Szaruś - Nr rejestru 206/2016 Ten pies namierzany był kilkakrotnie i od początku przywoływany jako SZARI (K). Problematyczna decyzja o objęciu go regularną opieką spowodowana była obawą o dalsze jego samotne funkcjonowanie w obliczu podeszłego wieku, braku stałego schronienia, braku codziennych posiłków, oraz wobec grożących mu niebezpiecznych schorzeń. SZARUSIEM został nazwany dla odróżnienia od innego Szarika, rezydującego wówczas w olsztyńskim schronisku. Dla uniknięcia zmiękczenia, bywał przeze mnie nazywany SZARUTKIEM (choć zdrobnienie zostało). Dostarczony został do Schroniska Olsztyn w dniu 6 stycznia 2016 z bezludnych okolic, gdzie wiódł samotnicze życie włóczęgi. Szaruś to spory, dobrze zbudowany owczarek w sile wieku (ok. 12 lat). Był psem masywnym, gęsto owłosionym, o dostojnym, szlachetnym wyglądzie. Głowa i szyja jasnobrązowe. Uszy odstające, zakończone owalnie. Oczy duże, brązowe, wyraziste. Ryj kształtny, smukły. Szyja i tors pokryte kołnierzem z okazałego futra. Boki i grzbiet przybierały barwę czarniawą, która ku spodowi rozjaśniała się, wybielając się na łapach. Ogon długi, obfity, „w przekroju” trójgraniasty, zwieszający się prawie do ziemi, z ciemną „struną” na wierzchu. Nie wiadomo ile czasu ten pies przebywał na odkrytym terenie bez budy, wiadomo jednak, że z tego powodu był zahartowany do ekstremalnych warunków pogodowych. Na pewno musiał być bardzo zaradny. Przyzwyczajony był do swobodnych, niczym nieskrępowanych wędrówek. W schronisku, na każdą możliwość wyjścia z boksu reagował spontanicznie – bardzo ożywiał się i autentycznie się cieszył. Poruszał się spokojnie, najczęściej człapał – w tym tempie mógł pokonywać nawet spore odległości; chwilami kłusował (ale tylko „w porywach”). Przez pewien czas obawiał się i nie wchodził do otwartych wód (chyba miał jakiś uraz). Lecz mu to przeszło. Niedowidział i niedosłyszał, czasem zdarzało mu się z lekka potknąć, lecz w żaden sposób nie był przez to niepełnosprawny. Nieomylnie prowadził go węch – absolutny król zmysłów. Mimo dosyć pokaźnej postury, był bardzo spokojny i nadzwyczaj spolegliwy. Jego charakter można było określić w dwóch słowach: „Łagodny olbrzym”. Miał bardzo przyjacielski (choć nie pozbawiony pewnej dozy obojętności) stosunek do ludzi. W relacjach z innymi psami wykazywał stoicki spokój i dystans, nawet gdy te jazgotały na niego. Dla kogo był ten pies? Szaruś nie był łasy na pieszczoty czy zabawy, „nie czuł tego”. Nie był skoczny ani stróżujący. On takich rzeczy nie potrafił, bo nie był do nich przysposobiony. Jednak lgnął do człowieka i pragnął jego towarzystwa. Więc to taki kompan do stałego obcowania, a co pewien czas do dłuższych wędrówek, gdzie razem spacerując, można było sobie spokojnie pomilczeć. Wskazania adopcyjne. Chyba dobrze by się czuł mając do swojej dyspozycji jakąś sporą działkę, którą mógłby na bieżąco doglądać. A na działce buda odpowiedniej wielkości z suchą słomą wewnątrz. Ta buda z pewnością mu się należała, bo on przedtem nie miał swojego domku (żył „pod chmurką”). Z tego właśnie względu nie mógłby przebywać w ciepłym i ciasnym mieszkaniu w bloku – to byłoby dla niego zabójcze! Poza tym bardzo wskazane byłyby spacery, to przedłużenie jego zwyczajów - echo samotniczych wędrówek. On je uwielbiał, to do nich z pewnością wciąż tęsknił! Tyle o przeszłości. Bo tekst ten, podobnie jak w przypadku wielu innych futrzanych istnień, nie spełnił pokładanej w nim nadziei. Dziś jest to już tylko świadectwo tamtego dobrodusznego bytu, pamiątka godna naszego wspomnienia. Niestety, z upływem czasu Szarutek mizerniał a jego główna przypadłość objawiała się w postępującej niemocy tylnych kończyn. Dolegliwości podeszłego wieku w końcu zmogły poczciwca. W schronisku przeżył prawie dwa lata. Już nic mu nie dokucza. Liczę na spotkanie z nim, gdy i mnie już nic nie będzie uwierać.
  9. Moje widzenie wolontariatu W związku z nagłą potrzebą wprowadzenia ścisłych zapisów regulaminu i porozumień dla wolontariatu w Schronisku dla Zwierząt w Szczytnie, na oficjalnej stronie internetowej tego schroniska ogłoszono wzorcowe teksty takich dokumentów. Spostrzegłem jednak, że są one obarczone pewnymi błędami, które jak przypuszczam, w większości mogą wynikać z bezpośredniego przeniesienia tych wzorców z innych podobnych placówek, które jednak działają w odmiennych warunkach. Sprawa takich dokumentów, jeśli już wprowadza się je do obiegu, warta jest gruntownego, logicznego przemyślenia. A to dlatego, żeby nie stanowiły one jedynie formalnych, biurokratycznych „zaliczeń”. Bo one, w moim odczuciu powinny porządkować pewne sprawy i ułatwiać funkcjonowanie schroniska. Korzyści mogłyby dotyczyć wszystkich stron zaangażowanych w utrzymanie dobrostanu zwierząt. Schronisko dla Zwierząt w Szczytnie działa w bardzo ciężkich warunkach, na ogół dużo gorszych od tych, jakie panują w podobnych lecz już docelowo urządzonych placówkach. Dlatego, przy braku zasadności działań inwestycyjnych na obiekcie wciąż tymczasowo zlokalizowanym (takim jest schronisko w Szczytnie), bardzo ważne jest opracowanie zasad sprawnej organizacji. I temu właśnie mogą służyć dobrze opracowane dokumenty, w tym m.in. podstawowy dla działalności wolontariuszy - „Regulamin wolontariatu”. Powinien on jasno i dobitnie określać reguły współpracy na styku: kadra schroniska - wolontariusze. Jest to istotne również dlatego, że z jego nadrzędnych, generalnych ustaleń, wynikają szczegółowe zapisy porozumień zawieranych z poszczególnymi wolontariuszami. Po zapoznaniu się z treścią dokumentów dla wolontariatu, świeżo przedstawionych na stronie Schroniska dla Zwierząt w Szczytnie (Regulamin, Porozumienia), postanowiłem zaproponować pewne zmiany, skupiając się przede wszystkim na treści podstawowego dokumentu, jakim jest „Regulamin wolontariatu” i zachowując jego zasadnicze punkty (działy tematyczne). Niektóre zmiany uważam za konieczne, inne mogą być dyskusyjne. Przedstawiając niżej ten „zaczyn”, który może być pomocny dla wypracowania ostatecznej treści „Regulaminu wolontariatu”, załączyłem osobisty komentarz do proponowanych zmian. Szczerze pisząc, nie wyobrażam sobie aby regulamin ten pozostawić w istniejącej treści. Zawiera zbyt wiele niejasności i niedostosowań. A więc: Regulamin wolontariatu w Schronisku dla Zwierząt w Szczytnie [propozycje zmian] 1. Wolontariat w Schronisku dla Zwierząt w Szczytnie działa na podstawie ustaleń niniejszego regulaminu oraz indywidualnych porozumień zawieranych na piśmie z poszczególnymi wolontariuszami. Wzory porozumień z osobami dorosłymi i osobami niepełnoletnimi, stanowią odpowiednio załączniki Nr 1 i Nr 2 do niniejszego regulaminu. 2. Wolontariuszem może zostać każdy, kto ukończył 18 lub 16 lat, a ponadto: # szanuje zwierzęta i uznaje ich prawo do ochrony zdrowia i życia # nie ma przeciwwskazań zdrowotnych do pracy w schronisku dla zwierząt # odbędzie z pozytywnym skutkiem rozmowę kwalifikacyjną z kierownikiem schroniska w obecności osoby towarzyszącej, co zostanie poświadczone w porozumieniu # osobą towarzyszącą będzie: dla kandydata dorosłego - wolontariusz wprowadzający, dla osoby niepełnoletniej - rodzic lub opiekun prawny # wyboru wolontariusza wprowadzającego dokonuje kandydat, a w razie braku takiego wyboru, kierownik schroniska może dokooptować do rozmowy pracownika schroniska # dostarczy zdjęcie i podpisze porozumienie zgodnie z załącznikami Nr 1 lub Nr 2 do niniejszego regulaminu 3. Zakres prac wykonywanych przez wolontariusza szczegółowo określa zawierane porozumienie. Zmiana zakresu porozumienia wymaga formy pisemnej. 4. Do obowiązków wolontariuszy pracujących w Schronisku dla Zwierząt w Szczytnie należy: # wpisywanie czasu rozpoczęcia i zakończenia pracy na liście obecności wolontariatu wyłożonej w biurze schroniska # uzgodnienie rodzajów czynności i miejsc świadczenia pracy (sektory, numery boksów) # wykonywanie pilnych, doraźnych poleceń kierownika schroniska i innych wskazanych przez niego pracowników funkcyjnych (lekarza weterynarii, opiekunów zwierząt) # noszenie identyfikatora w czasie wykonywania prac na terenie schroniska jak też podczas imprez organizowanych przez schronisko # przestrzegania przepisów BHP, p-poż. i zasad bezpieczeństwa w schronisku # ścisłe przestrzeganie zasad regulaminu a także zawartego porozumienia, pod rygorem natychmiastowego jego rozwiązania w przypadku dopuszczenia się rażącego naruszenia dyscypliny obowiązującej w schronisku 5. Nadzór nad wolontariuszami jest prowadzony na bieżąco przez schronisko. Wszelkie ważne dla świadczenia wolontariatu informacje będą zamieszczane jako: # plan graficzny organizacji schroniska z zaznaczonym usytuowaniem obiektów, sektorów i numerów boksów (wybiegów) - w widocznym miejscu na terenie schroniska # wykaz wszystkich pracowników funkcyjnych wraz ze zdjęciem legitymacyjnym identyfikującym tę osobę - wywieszony jedynie do wglądu w biurze schroniska # informacja o możliwości i trybie wnoszenia ewentualnych uwag i odwołań, # bieżące ogłoszenia na stronie internetowej Schroniska dla Zwierząt w Szczytnie, w zakładce wolontariat, podawane z 3-dniowym wyprzedzeniem 6. Wolontariusz może zostać skreślony z listy wolontariuszy w przypadkach: # pisemnej rezygnacji ze świadczenia wolontariatu # nie złożenia pisemnego oświadczenia woli kontynuowania wolontariatu, po nieprzerwanym półrocznym okresie niepodejmowania żadnych czynności na rzecz schroniska # poważnego naruszenia dobrostanu zwierząt, świadomego narażenia ich na cierpienia fizyczne lub psychiczne, zaniechania możliwych do wykonania działań zapobiegawczych # dopuszczenia się na terenie schroniska zachowań rażąco sprzecznych z obowiązującym porządkiem, zasadami bezpieczeństwa i normami zachowań, a w szczególności: pijaństwa, grubiaństwa, niszczenia mienia, awanturnictwa, itp. # nagminnego zakłócania rutynowych czynności obsługi schroniska poprzez własne nieprzemyślane działania, mimo zwracania mu uwagi na te nieprawidłowości # nieuzasadnionej odmowy pomocy podczas wykonywania pilnych prac naprawczych, np. w sytuacjach awaryjnych. Komentarz do zmian regulaminu Ad.2. Moim zdaniem określenie „kocha zwierzęta” może być już trochę „zużyte” i czasami nawet wprowadzać w błąd. W miejsce płochego nieraz uczucia, raczej bym eksponował zasady odpowiedzialności i powinności wobec zwierząt. Co nie przeszkadza prawdziwie kochać! Obecność osoby towarzyszącej może być wskazana z wielu względów: - umacnia zasadę obiektywizmu (przeczy podejrzeniom o stronniczość) - jest istotną pomocą merytoryczną, bo np. wolontariusz wprowadzający może podzielić się wiedzą nabytą podczas długotrwałych obserwacji zwierząt, zadać dodatkowe pytania, itp. - pozwala zapoznać rodzica lub opiekuna małoletniego kandydata z realnymi warunkami panującymi w schronisku, wyjaśnić obowiązujące zasady, w razie potrzeby rozwiać stawiane wątpliwości, itp. - pracownik schroniska dokooptowany do rozmowy z osobą dorosłą, która zazwyczaj po raz pierwszy podejmuje się świadczenia pomocy w pełnym zakresie, powinien uczulić kandydata na zasady organizacji pracy obiektu i obowiązujące tu warunki bezpieczeństwa Ad.4. Lista obecności wolontariatu powinna być wyłożona w ogólnodostępnym miejscu. Miejsce i rodzaj przewidywanych do wykonania prac, powinny być uzgodnione z obsługą schroniska tak, aby nie kolidowały z rutynową organizacją pracy tej placówki. Z uwagi na brak pełnego wyposażenia osobistego i odpowiedniej odzieży ochronnej, niepełny wiek wolontariusza, itp., nie wszystkie czynności wykonywane przez obsługę nadają się do realizacji przez wolontariat. Polecenia nie powinny być wydawane jednemu wolontariuszowi przez wszystkich pracowników schroniska, bo to może prowadzić do bałaganu. Stąd potrzeba pewnego ograniczenia, przynajmniej do kierownika i osób przez niego wskazanych. Rozwiązanie porozumienia powinno wynikać z jakiejś ważnej przyczyny. Ad.5. Schemat sytuacyjny schroniska ułatwia poruszanie się po terenie i planowanie działań. Wykaz pracowników powinien zapobiegać nieporozumieniom i ułatwiać dotarcie do konkretnych osób (zamiast rozpytywania w oparciu o słabo zapamiętany wygląd). Wolontariusz powinien mieć możliwość wysłuchania go i obrony własnych racji w razie zaistnienia jakiejś kontrowersyjnej sytuacji. Informacje wyprzedzające pozwolą na przygotowanie się do nowych warunków. Ad.6. Na okoliczność bardzo rzadko wykonywanych czynności, stawiał bym raczej na oświadczenia niż „szkolne” usprawiedliwienia. Świadczenie wolontariatu jest dobrowolne! W przypadku pijaństwa należy rozumieć nie tylko samo wykonywanie tej czynności na terenie schroniska, lecz również obecność w stanie wskazującym na spożycie. Indywidualne działania wolontariusza nie mogą dezorganizować pracy schroniska a zwłaszcza nie mogą zakłócać przebiegu takich czynności, jak karmienie, przeganianie psów, sprzątanie stanowisk, zabiegi lecznicze, drobne inwestycje, prace naprawcze, itp . W razie wyższej konieczności, wolontariusz nie powinien odmawiać udzielenia pilnej, często niezbędnej pomocy. Wyjątkiem mogą być sytuacje stwarzające poważne zagrożenie dla zdrowia lub życia wolontariusza. Ponadto, mogę jeszcze ogólnikowo zasygnalizować kilka innych zauważonych mankamentów, jak np. wymagające objaśnienia zapisy z pozostałych dokumentów (porozumień): - niezrozumiały wymóg posiadania legitymacji szkolnej przez wolontariusza pełnoletniego, - niejasne oświadczenie że „posiada kwalifikacje ... do wykonywania powierzonych mu czynności”, - kontrowersyjne godziny otwarcia schroniska, miejscami nieprecyzyjne (latem, tzn. kiedy?), niekorzystne dla możliwości wolontariatu (ograniczenia dotychczasowych pobytów), - brak deklaracji schroniska o zapewnieniu wolontariuszom podstawowych środków do utrzymania higieny rąk (środki myjące, dezynfekujące, itp.). Lecz to może być sprawą wtórną, nadającą się do uściślenia po wypracowaniu podstawowych reguł „Regulaminu wolontariatu”. Powyższe podaję pod rozwagę, do dowolnego wykorzystania. Oczywiście, jeśli się do czegoś nadaje. Roman Stachurski, wolontariusz z Olsztyna
  10. Bas, Basałyk, Basista ... Tak tu pusto i szaro ..... Był Bas, gdy nie było jeszcze nas (a przynajmniej niektórych wolontariuszy - jak ja). Bo ten poczciwy czternastolatek przebywał w schronisku od maja 2007 roku. Tak długo, jakby był tutaj „od zawsze”. Jeszcze jeden łagodny weteran, wierny towarzysz i jakby przeciwwaga dla hałaśliwego i nieco histerycznego Otto, z którym przez ostatnie lata dzielił wspólny kojec. Czarny, obfity, mocno wydłużony niskopodwoziowiec z okazałą puszystą kitą. Obdarzony niezwykle miękkim, ładnie pokarbowanym futerkiem. Z tego powodu aż się prosiło, żeby mówić o nim: „Oto ten, któremu udało się zwiać spod gofrownicy!” A gdyby przebywał wśród Indian, zapewne miałby swą ksywkę: „Drżąca paszcza”. Bo on właśnie w ten sposób reagował na wszelkie nowe sytuacje: wyjmowanie na spacer, próby obłaskawiania a nawet niewinne pieszczoty. Wówczas dolna szczęka drżała mu tak, jakby płakał! Lecz to nie płacz, tylko specyficzny sposób okazywania podniecenia. Taka wybitnie indywidualna, osobnicza właściwość. Bas, mimo że nie ułomek, był psem cichym i nienachalnym. Nie był łasy na pieszczoty. Wręcz przeciwnie. On nawet tak jakby odganiał się (wyślizgiwał jak piskorz) od wszelkich prób czesania, głaskania go, gmerania po pysku, itp. Zatem - kolejny „niedotykalski”! Te jego uniki świadczyły o dużej niezależności. Nie można jednak wykluczyć, że to była tylko taka „programowa” poza (gra), która przynosiła mu jakąś satysfakcję. Odkryłem bowiem, że lubił masowanie otworu ucha, starając się to ukryć, trochę na zasadzie „chciałby a boi się”. Więc jednak „coś było na rzeczy”? Jego krótkie łapki z pazurkami rozchodzącymi się na zewnątrz, kojarzyły mi się z odnóżami słynnej ryby trzonopłetwej - Latimerii, odkrytej ongiś u wybrzeży Afryki jako wielka naukowa sensacja. A sposób poruszania się, Bas miał dość oryginalny. Zwłaszcza gdy dokazywał i brykał niczym osiołek, wykonując chwilami susy tak zwinne i sprężyste, jakby to była najprawdziwsza łasica! A w takt tych susów poruszały się falując, jego duże, wiotkie i zazwyczaj oklapnięte uszy. Zdarzało się to wówczas, gdy ten łakomczuch poczuł w pobliżu jakiś przysmak lub zobaczył kota albo ptaka. Bo instynkt łowiecki nigdy go nie opuszczał. Na takie widoki wyraźnie się ożywiał, nawet gdy miał gorsze dni. Niestety, ostatni, ten najdłuższy skok ... dokonał się dnia 09.12.2016. Gdy Bas odchodzi, wnet niebo się smuci! Tabuny chmur po horyzont rozrzuci, I deszcz delikatny, jak Bas był za życia, Niczym szloch dziecka - jak echo z ukrycia. On już nie będzie wraz z Otto tu hasał, Zabraknie miękkich, zwinnych susów Basa! RomanS
  11. Praga odchodzi. Brudnopis wspomnień sporządzony 31.10.2016 - w dniu następnym / tytuł zaczerpnięty z tomiku Tadeusza Różewicza: „Matka odchodzi” /. Duża owczarkowata sunia zgięta w pałąk jak tęcza. Praga to ładne imię. I ładne porównanie. Bo mimo poważnych przypadłości zdrowotnych, od tej łagodnej istoty emanowała jakaś równowaga i dobre ułożenie. A więc to ze wszech miar słuszne zestawienie jej imienia ze starą, dostojną, czeską Pragą. Fakt, że nasza sunia była mało ruchliwa. Lecz może to właśnie dlatego niektóre podstarzałe maluchy tak lubiły z nią obcować a nawet dzielić jedną budę. Choć innych „domków” obok nie brakowało. Tak było kiedyś z rudzielcem Atosikiem, a potem z pociesznym Leosiem. Oba te smyki koczowały we wspólnej budzie z Pragą, która w porównaniu z nimi jawiła się być jakimś „olbrzymem”. A to o czymś świadczy! Te maluchy nie obawiały się Pragi, i to nie bez powodu. One dobrze wiedziały, że Praga nie ma wobec nich żadnych złych zamiarów. Mało tego! Najpewniej czuły, że w jej obecności mogą czuć się bezpieczne. Więc funkcjonowały takie nieco zabawne tandemy, zupełnie jak w powiedzonku: „Były sobie dwa Michały, jeden duży, drugi mały!” Można powiedzieć, że Praga zaskarbiła sobie szacunek i uznanie wśród „braci naprawdę mniejszych”. Zastanawiające, bo wyprowadzona na spacer, w obecności innych mijanych futrzaków, momentalnie nakręcała się do sprzeczek artykułowanych głośną wymianą zdań. Więc zew waleczności wciąż się w niej odzywał, pomimo starczych dolegliwości! Nieraz tak sobie myślałem, że gdyby ona była psim samcem, pewnie nazwałbym ją „Pragulcem” (niezłośliwie, taka nazwa też mi się podoba). Nasza Praga na spacerach była powolna, jakby zajęta swoimi sprawami. Czesanie i różne masaże przyjmowała mimowolnie. Lecz było coś, co ją szczególnie rajcowało, a było to masowanie zewnętrznego otworu jej ucha, opuszkiem kciuka. Ona wówczas parła na rękę całym ciężarem swej pokaźnej głowizny, przechylając ją ku ziemi i wydając odgłosy najwyższej rozkoszy. A ja, nie wiedzieć czemu, nazywałem te odgłosy „kumkaniem”. Nikt ze znanych mi paszczaków nie reagował tak spontanicznie na tego rodzaju masaże (no, może jeszcze trochę Ozzy). Więc Praga była niepowtarzalna! Z pozoru taka zwyczajna, nieco ociężała i „nijaka”. A jednak! Jej atutem był wielki spokój, empatia i mądre, choć zmęczone już oczy. I jak zwykle skromnie opuszczony wzrok. Teraz pusto bez tego „Pragulca”. Po raz kolejny trzeba przyzwyczajać się do niedobrej zmiany. Cóż rzec na to wszystko? W tym miejscu mogę tylko przytoczyć fragment sms-a od jednej z najlepszych wolontariuszek (mam nadzieję, że będzie mi to wybaczone): „Smutno ... One chorują, odchodzą, a nam już brakuje łez ...” RomanS
  12. Portos czyli ucieczka półstarca /paszczaka w średnim wieku/ W dniu 8 września tego roku, kilkoro nawiedzonych maniaków udało się do Bartoszyc w celu dorwania zbiega z nowego własnego domku, byłego Olsztyniaka – psa Portosa. Poczciwi mieszkańcy tegoż miasteczka, z minami pełnymi najgorszych przeczuć obserwowali dziwaczne zachowanie przybyszów. Czujne, nerwowe ruchy oraz rozbiegane spojrzenia gości rzucane na wszystkie strony świata, od razu skojarzyły im się z wysłannikami dżihadu! Co gorsza, czynności te przeciągały się jakoby w nieskończoność. Nieubłaganie zbliżał się wieczór. Mieszkańcy osady byli przygotowani na to, że ze strachu nie zmrużą już oczu tej nocy. Na szczęście, po kilkugodzinnych desperackich poszukiwaniach, nasz Portos ujawnił się sam. Najpewniej od początku siedział sobie bezpiecznie gdzieś w krzakach i obserwował dziwactwa swych niedawnych znajomych. I może nawet tak sobie myślał: „Jak kochają - niech szukają! A ja sobie popatrzę! Może w końcu im się znudzi?” Wreszcie nie wytrzymał i wyszedł z ukrycia. Oj, warto było! Tyle dobroci w życiu chyba nie doświadczył! No i nie musiał sam zgadywać, którędy wrócić w domowe pielesze! Komfortowo został tam doprowadzony. Tę krótką wzmiankę dedykuję cierpliwym mieszkańcom Bartoszyc: „Spokojnych snów Bartoszycczanie! - Do następnej łapanki!” RomanS I ja tam byłem, też biegałem. Jęzor do pasa zwieszałem! W końcu psu wybaczyłem. Czemu? Całe miasto zwiedziłem!
  13. Dora, Dorcia, Doreńka ... Taka duża, a tak była subtelna! Dawno nie było takiego fatum. Zbiegło się tak, że w krótkich odstępach czasu opuściły nas cztery wspaniałe istoty. Najpierw 14-letni corgowaty Mazurek (26.06.2016); potem 12-letni weteran Ozzy (02.07.2016); wreszcie nie tak dawno adoptowany, wielce schorowany futrzak Diuk (11.07.2016); a teraz, zupełnie niespodziewanie, pogrążająca się w nagłym nieszczęściu 10-letnia Dora (13.07.2016). Tyle dolegliwości u niej stwierdzono, a przecież nigdy nie widziałem u niej żadnych oznak boleści ani nie słyszałem żadnych skarg na to, że coś może ją gnębić! Dora przez długi czas była w jednym boksie z „moim” Szarutkiem i wydawało się, że to ona dominuje. Była pewna siebie, żwawa, czasami go strofowała i nawet zachodziła obawa, że niekiedy może się zagalopować i przypadkowo zrobić mu jakieś nieprzewidziane „kuku”! Nic takiego się nie wydarzyło, to były tylko takie ostrzegawcze poburkiwania. Szarutek czuł przed nią respekt i to był bardzo dobry układ. Bo teraz, gdy jest z innymi paszczami, bywa, że to on za bardzo sobie pozwala! A Dorcia, zawsze tak dostojna i opanowana, nagle osłabła, więc została przygarnięta do biura; na obserwację, na badania, na karmienie, ..... To była duża sunia. Na te słowa, uszami wyobraźni słyszę złośliwe komentarze: „No tak, wielka, toporna, zwalista. Po prostu kloc!” Nic podobnego! Mimo całkiem sporych gabarytów, Dora była psiną nadzwyczaj kształtną, w dodatku o bardzo łagodnym charakterze. Zdjęcia Dorci, pozyskane jeszcze z wątku „psy do adopcji”, nie kłamią. Na nich Dora wygląda znakomicie! Jej postura i umaszczenie to harmonia dobrego gustu, coś w sam raz dla konesera łaknącego autentycznego piękna. Szkoda, że to już tylko wspomnienie. Ta biedna sunia ostatnio dosłownie gasła w oczach, w niesamowitym tempie. Dorcia nie była mi dobrze znana, nasze sporadyczne kontakty to zaledwie powierzchowność doznań. Lecz myślę, że to jedna z tych skromnych, cierpliwych istot, których postawa, tak uległa i mimo doznawanych od losu krzywd nie skarżąca, pozwala zaliczyć ją do jednostek wybitnych, o których wciąż będziemy pamiętać! RomanS P.S. Ona również należała do grona tych paszczaków, które bardzo lubią czochranie po bokach pyska, a niekiedy nawet u nasady ogona. Więc: Spieszmy się czochrać! Tak szybko odchodzą!
  14. BUGI czyli pochwała Domów Tymczasowych. Dokładnie rok temu odszedł za Tęczowy Most niegdysiejszy bywalec olsztyńskiego schroniska: corgowaty staruszek Bugi (znak szczególny: rozdarty koniuszek lewego ucha). Ten rezolutny ok. 10-letni niskopodwoziowiec w 2012 r. wyemigrował do psiego hoteliku „U Murki” na lubelszczyźnie. A było to możliwe dzięki społeczności corgomaniaków, którzy tam ufundowali mu pobyt z nadzieją na znalezienie stałego docelowego domu. Zanim opuścił nas na zawsze, zmorzony licznymi dolegliwościami podeszłego wieku, spędził w tym hoteliku prawie 3 lata beztroskiego, szczęśliwego życia. Doskonale było to widać po fotkach zamieszczanych przez opiekującą się nim Murkę na jego „osobistym” wątku w Dogomanii. Pamiętam, jak wspaniale prezentował się na fotografiach wykonanych w początkach czerwca 2014 r. Aż mu zazdrościłem! Najczęściej buszował po ogrodzie z ryjkiem unurzanym w trawach, mijając pobliskie drzewka i krzewy. A na ganku hoteliku, nasz Bugi - „strzępiaste ucho” bratał się z innymi, jemu podobnymi niskopodwoziowcami. Jednym słowem: sielanka! Takie obrazki natchnęły mnie do tego stopnia, że zaraz spreparowałem rymowankę, do której zawsze z ochotą będę wracać, jak tylko wspomnę Bugiego: Po „ogrodowych” fotkach sądząc, mniemam że: Szczęściarz Bugi już rezyduje w Niebie, bo w zieloności lubo ryjem wodzi wśród łanów traw soczystych i krzaków gałęzistych, w towarzystwie równie futrzanej gawiedzi. Z chęcią też bym się tak utytłał w tej zieleninie, Lecz gdy wspomnę wiek mój, to mi szybko minie! P.S. To tak, aby również po Bugim zostało jakieś spisane wspomnienie.
  15. Miałem nie pisać ..... Nie spodziewałem się ..... Jak inni, łudziłem się, że to będzie trwać wiecznie ..... Dziś, niestety już tylko wspomnienie: KLINT, KLINTEK, KLINCIOR. A dla mnie ta wspaniała sylwetka to także dokończenie Jego unikalnego imienia równie szlachetnym nazwiskiem: Eastwood. Skojarzenia nasuwają się same, choć naszemu Klinciakowi brakowało tak właściwej temu aktorowi stanowczości. Ale nie w tym rzecz! To porównanie ma głębszą wymowę, bo świadczy o szlachetności uczuć i uczciwości zachowań, tak charakterystycznych dla owego „Brudnego Harry’ego”. Nasz staruszek KLINT trafił do olsztyńskiego schroniska 14 października 2012 roku w wieku ok. 10 lat. Ten postawny mieszaniec był jednak całkowicie ślepy. I pewnie dlatego „bujał się” przestępując z nogi na nogę, próbując dopasować się w ten sposób do niewidocznej dla Niego przestrzeni. Niejednokrotnie obijał się o różne napotkane przedmioty, bywało że się o nie zadrasnął. Nie narzekał. Na szczęście prowadził Go węch lub może jakiś „szósty zmysł”, który niekiedy pozwalał nawet na harce i gonitwy z sąsiadami wzdłuż wspólnego ogrodzenia wybiegów. Tak było kiedyś, gdy mieszkał z Misią obok Flory i Greena. Z tamtego okresu zapamiętałem zabawne zdarzenie z Jego udziałem, któremu od razu nadałem stosowny tytuł: „Jak to KLINT koniecznie chciał pomagać!” Otóż wspólnie z Karoliną, która poświęciła kawał życia aby Mu „przychylić nieba”, przeprowadzaliśmy akcję uzupełniania „posłania” ze słomy w budach zamieszkiwanych przez nasze paszczaki. W pewnym momencie, tuż po wrzuceniu słomy do jednej z bud, natychmiast pojawił się w niej KLINT, całkowicie wypełniając ją swą pokaźną zawartością. W takiej sytuacji oczywiście już nie było mowy o prawidłowym, równomiernym rozłożeniu słomy w budzie. Uznaliśmy, że KLINT wdarłszy się tu, zapewne chce po swojemu porządzić, wyręczyć nas, inaczej mówiąc - pomóc. Jakiekolwiek miał zamiary, było to dla nas nadzwyczaj rozbrajające! Oficjalnie KLINT opisywany był jako egzemplarz, który nie przepada za innymi psami. Ale chyba dotyczyło to jedynie równie dużych jak On „osobników”, bo z małą Misią spędził wiele czasu w całkowitej zgodzie (we wspólnej zagrodzie). Charakterem przypominał mi dużego ślepego Medora, który już odszedł 1,5 miesiąca wcześniej. Takie olbrzymy, z pozoru budzące respekt (u niektórych może nawet trwogę), to dla mnie istna „kraina łagodności”. Oba one roztaczały wokół siebie jakąś szlachetną aurę, którą można przyrównać tylko do zapachu i smaku starego, wytrawnego wina. Niestety, nic nie trwa wiecznie. Mimo wielkiego poświęcenia Karoliny, która jak nikt dbała o KLINTA, Jego stan zdrowia powiązany z wiekiem, stale się pogarszał. To najsmutniejsze dokonało się 25 listopada 2015 roku. Tego dnia ok. godz. 13.00, po raz kolejny czas zatrzymał się, ....... westchnął, ....... i ....... ruszył ponownie. Bo życie musi toczyć się dalej. Inne futrzane nieszczęścia też na nas czekają! A gdzieś TAM - wysoko, pomiędzy jedną chmurką a drugą, nasz KLINTEK ..... buja się dalej .....
×
×
  • Create New...