Jump to content
Dogomania

RomanS

Members
  • Posts

    126
  • Joined

  • Last visited

Everything posted by RomanS

  1. Kres tułaczki. Skończona „Odysea”. Wczoraj opuścił nas ciężko schorowany HOMER. Psiak z pozoru nijaki. Niewielki, podłużny, czarny staruszek bez ogonka. Ot, taki sobie zwykły ryjek. A jednak było w nim to „coś” co szczególnie mocno zapada w pamięć. Dla mnie to „coś” było w sobotę 27 marca b.r., zbieg okoliczności sprawił, że był to ostatni dzień w którym go widziałem. Nieporadny, zataczający się psiak, żyjący już jakby w nie swoim świecie, niezbyt kojarzący otaczającą go rzeczywistość. A jednak jego wzrok: tak bezgranicznie smutny, zrezygnowany, proszący (?), z pewnością przejmująco tragiczny, porażał najczulsze struny współczucia, niegodne tzw. „prawdziwego mężczyzny”. Dziś Homerka już nie ma. Pozostało wrażenie: pamięć wyrazu jego oczu. Tego dojmującego spojrzenia! Oby zaznał radości na tym drugim, mam nadzieję lepszym świecie!
  2. Po czwarte: AMIK i SONIA. AMIK, ten schorowany ślepaczek, chyba ma już dosyć diety i tęskni za jakimś normalnym kąskiem. Przy nim trzeba uważać na swoje palce; on próbuje je chwytać myśląc że to smakowite paluszki. I choć paluszkami są, to jednocześnie nie są! Taka to przy nim filozofia! SONIA jest suczką bardzo „pokrętną”. A to za sprawą niezwykle zakręconego ogona („skręt” nr 1 w całym schronisku). Mimowolnie nasuwają się pytania: - Kto jej pozwolił nosić tak mocno zakręcony ogon? - Jak podle muszą czuć się inne psy, które nie doświadczyły takiego wyróżnienia? - Czemu to właściwie ma służyć? Odpowiedź też zawarta jest w pytaniu: - Ile trzeba wypić aby zgłębić te problemy? Po piąte: KUPON i PIPI. KUPON to nieduże lecz masywne psisko, bardzo energetyczne. Trzeba mieć „trochę” siły, żeby go skutecznie „opanować”! I uważać na uzębienie, bo w zetknięciu z tym wulkanem energii, może się posypać jak zerwany sznur szklanych paciorków. No ..., chyba że ma się sztuczną szczękę! PIPI jest wdzięczną, smukłą panienką, na ogół spokojną (o ile jej nie sprowokuje niesforny KUPON). Co charakterystyczne, na pośladkach ma symetrycznie położone dwa „medaliony” (po jednym na każdym), utworzone ze skręcających się kosmków sierści. Któż to widział, żeby symptomy elegancji lokować na tak niechlubnej części ciała? Tego rodzaju wiadomości nie nadają się do rozpowszechniania, a tym bardziej do naśladowania! Po szóste: TYTUS i SZIBA (SHIBA). TYTUS to permanentny rozrabiaka. Wszędzie go pełno. Będąc z nim trzeba mieć oczy dookoła głowy! Pomysłów ma tyle, że trudno nadążyć, żeby się przed nimi zabezpieczyć. Przy nim budzimy się najczęściej mało komfortowo, bo już „z ręką w nocniku”. SZIBA – niby spokojna, stateczna, czasami jednak zadzior. To wszystko wina TYTUSA. Gdy on coś chwyci (gałąź, kamień) i zacznie się nad tym znęcać, SZIBA nie chce pozostać w tyle. Oddaje się wtedy czynności zwyczajowo zarezerwowanej dla naczelnych a więc „małpowaniu”. Nie chcąc być gorsza, chwyta jakiś przedmiot i targa nim do wtóru Tytusowi. Cierpliwość prowadzącego zostaje wówczas wystawiona na wielką próbę. Jego zdrowie psychiczne również! To tylko niektóre obrazki z wielu bardzo osobliwych sytuacji. Ich wymowa może skłaniać do defetystycznej konkluzji: „Nic, tylko się pochlastać!”. Ja jednak (z racji wieku) takiej młodzieżowej „modzie” nie ulegnę. Mam na to inną radę. Jak tylko otworzą schronisko, pójdę tam i z desperacji dam się pogryźć. Tylko nie mówcie tego GASI ! Ona już wie!
  3. Ten tekst powstał 28 kwietnia 2020 jako grafomańskie wspomnienie niedawnych kontaktów z czeredą rozmaitych włochatych przyjaciół. Przeciągający się brak styczności ze „swoimi” czworonogami skłania do postaw sentymentalnych, nierzadko wybielających te istoty. Postanowiłem zatem (z wrodzoną przekorą) dać odpór tym „niezdrowym” tendencjom, czego oczywiście nie należy traktować zbyt dosłownie. W przypadku dwóch opisanych ryjów (Shiba i Puszkin) to już wspomnienie. Albowiem oba one właśnie wyruszyły w daleką podróż do swoich nowych, szczęśliwych domów – w Niderlandy (o czym pisząc nie wiedziałem). Tak więc jest to swego rodzaju upamiętnienie ich subiektywnego wizerunku. Po pierwsze: tandem JARO – LILKA. JARO to typ osiłka prącego jak taran do przodu. Trudno go zatrzymać. A jednocześnie jazgotliwy histeryk, takie „Wiele hałasu o nic ...” Co ciekawe, pewnego razu, na spacerze bardzo się wystraszył sterczącego pnia przeciętego drzewa. Więc „prężenie muskułów” prysło niczym bańka mydlana. Aż się prosi by zrymować: „Taki tchórz, taki tchórz! Ledwo wyszedł, zląkł się już!” LILKA jako dama w tym zestawie, to powinna być taka subtelna panienka. Akurat! Gdzież tam! Ledwo się z nimi wyfrunie z boksu (inaczej się nie da), LILKA doskakuje do JARO i zapalczywie dziobie go w kark! Czy tak powinna zachowywać się dobrze ułożona panna? Chyba nie! Taka emancypacja w zabawach siłowych to już „lekka” przesada! Po drugie: zestaw GASIA i DRAKO. GASIA to taka chuda nieobliczalna „pijanica”. Na spacerach zawsze się zatacza a zwieszony ryj majta jej się bezwładnie na boki. Czy to aby dobry przykład dla innych, w dodatku całkiem trzeźwych psów? DRAKO jest niedużym, za to głośnym i mocno nastroszonym brzdącem. Lubi porządzić! Kiedyś zauważyłem kłębek włosia wystający mu z boku pyska. Chciałem go usunąć, myśląc że coś mu się po prostu przyczepiło. Okazało się, że to kępki włosów wyrastające z zagięcia paszczy, i to po obu jej stronach! A więc DRAKO ma bokobrody! Czy psom przystoi taka ozdoba? Po trzecie: KAJTEK i PUSZKIN. KAJTEK ma posturę przyziemnego, obłego „klusecznika”. W dodatku przednie łapki rozstawia na zewnątrz, co przypomina nóżki jakiegoś staromodnego stylowego mebla. Czy to normalne aby pies udawał wiekowy rokokowy podnóżek? PUSZKIN to permanentny hip-pies! Ten biały kłębek wełny jest tak porośnięty, że znalezienie obroży z zaczepem (przed wyjściem na spacer) może być sporym wyzwaniem. A przy tym potrafi się wiercić, bo jak każdy hip-pies ma nieposkromione ciągoty do jakiejś trawki. Więc służyć przykładem raczej nie powinien!
  4. Zwrot, wg rejestru nr 7/2019. Lecz dla nas co Go znaliśmy, to był Zwrocik! ___________________________________________________________________________ Dla wieloletnich wolontariuszy to był taki szkrab, który przez cały czas znajomości był motorem empatycznej percepcji, tzn. tej pewnej delikatnej aury postrzegania możliwości i oczekiwań bezbronnych staruszków. Znów ktoś mógłby spytać z powątpiewaniem: A cóż to takiego osobliwego było w tym Zwrocie? Ot, jeden z wielu mu podobnych, wynędzniałych, przyziemnych sierściuchów! A jednak nie! Nie można się z tym pogodzić! Bo Zwrot należał do tych z którymi obcowaliśmy od bardzo dawna, mówiliśmy że „od zawsze”. I było jeszcze coś, co zdecydowało, że ten mały Zwrocik tak mocno nami zawładnął: - jego postura i zachowanie. Otóż Zwrocik to był taki mały, czarny, drżący „klusecznik”, który poruszał się niespiesznie, niczym nakręcona mechaniczna zabawka albo warchlaczek niepewny jeszcze swych pierwszych kroków. Tym nas „powalał”. Lecz mógł nas również zwodzić. Wystarczyło bowiem, aby w strefie przemieszczania się Zwrocika pojawił się jakiś inny (nawet pokaźny) szczeciniasty ryj, a ten maluch od razu się nakręcał i mimo swych niewielkich gabarytów, głośno dawał wyraz dezaprobaty a nawet wrogości, nie bacząc na niekorzystne relacje sił! Więc ten nieduży, mocno podstarzały Zwrocik wyraźnie aspirował do grona osobników godnych szlachetnego miana: „waleczne serce”. A przy tym poddawał się wszelkim wolontariackim operacjom, był niezwykle spolegliwy (w przeciwieństwie do niesfornej towarzyszki – Murki). Wg szacunków Zwrocik przeżył 16 lat, z czego 11 ostatnich w schronisku. Już od pewnego czasu, ze względu na podeszły wiek, miewał swoje chwile słabości. Pamiętam jak kiedyś trzeba go było przynieść ze spaceru. Jednak trzymał się dzielnie i przeżył jeszcze wiele wspólnych, miłych nam dni. Ostatnio wyraźnie podupadł na zdrowiu, został objęty ścisłą dietą , czasem przyjmował kroplówki. Biedaczysko odszedł w boksie, 15 sierpnia 2019 nad ranem. Bolesna luka, która pojawiła się po stracie Zwrocika, jest (jak zwykle) nie do wypełnienia! Lecz życie, jak mawiają, toczy się dalej, przybywają nowe, pilne do „obróbki” nieszczęścia. A nasz Zwrocik dołączył do grona istot na zawsze zapamiętanych, „wielkich duchem”, które mamy nadzieję spotkać gdy przyjdzie na to czas.
  5. Miśka, Misieńka, Misiutka, ................ bardzo wiekowa sunia .......... __________________________________________________________________________ Ta weteranka spędziła w schronisku prawie 11 lat ! Poznałem ją dawno, dawno temu ... Była wówczas sunią wycofaną, bojaźliwą, nieufną. Zawsze miała lekką nadwagę, pośrednio może dlatego że była zbyt statyczna, początkowo wcale nie dawała wyprowadzać się na spacer. A więc to jedna z tych skromnych, prawie niewidocznych istot, bez większych szans na adopcję. Przez pewien czas urzędowała na wspólnym wybiegu z dużym, ślepym Klintem i dobrze się z nim dogadywała. Aż przyszedł czas, gdy sterany życiem Klint musiał nas opuścić. Wkrótce Misia popadła do boksu maluchów: najpierw wiekowy już, podługowaty skrzat Ringo, potem nie dbający o linię Pedro, wreszcie sierściowy „zębowotrofiejny” Tofik. To było dobre towarzystwo, przy nich Misia ośmieliła się i można ją było zabierać na wspólny spacer. W ich obecności spędziła wiele dni i nocy, których monotonii, niedogodności i strachu od nieprzewidzianych zdarzeń mogą się domyślać (i to tylko po części) osobnicy obdarzeni przez naturę instrumentem, co zwie się: „wyobraźnia”. Jednak dawała radę. Do czasu, gdy i na nią przyszedł kres. Wiek, liczne schorzenia, braki w uzębieniu, złożyły się na tę fatalną noc z dnia 14 na 15 lutego 2019 r., gdy nad ranem odeszła w boksie, wśród swoich czworonożnych przyjaciół. Wykruszają się nasze poczciwe staruszki! Dla nas, który dobrze znaliśmy Misię, ta wiadomość, choć spodziewana, była wstrząsem. I ta obsesyjna niepewność: jak do tego doszło, czy nie cierpiała? Lecz ja wciąż mam nadzieję, że mimo wszystko nasza Misia zasnęła spokojnie, nie będąc samotną, w gronie swych najbliższych, ogoniastych towarzyszy: Pedro, Ringo i Tofika. Staram się w to głęboko wierzyć (ja, ateista!), bo przecież czymś się trzeba pocieszać. P.S. A więc, po raz kolejny, stało się! Ledwo się nam zawinęła nasza dobra Misia, a już, niecały tydzień po niej, bo 20.02.2019 r. znów trzeba było żegnać się z następnym, ogólnie znanym staruszkiem. To Gandalf, bardzo wiekowy, ponoć aż 18-letni, spory sierściuch o aparycji „mamuciej” (to z powodu okazałego owłosienia). Gandalf, ten łagodny olbrzym, był ulubieńcem wielu wolontariuszy i pracowników schroniska. Jego stoicki spokój i szelmowskie spojrzenie spod krzaczastych brwi, zjednywały mu wielu przyjaciół, którzy z różnych powodów „ocierali się o niego”. Gandalf to jedna z bardziej charakterystycznych istot, tych które na zawsze zapadają w pamięć. Oby im wszystkim, gdzieś tam ... wysoko, niczego już nie brakowało!
  6. SONIA, SONIUTA, SONIECZKA ..... Do olsztyńskiego schroniska chadzam od wielu lat. I od wielu lat mam tam swoich ugruntowanych „znajomych”. Są to istoty uprzywilejowane, godne „pierwszego wglądu”. Więc jak to się stało, że tak świeża paszcza jak Sonia, tak bezpardonowo mną zawładnęła? Nie wiem, nie potrafię tego wytłumaczyć, zabijcie mnie! Może dlatego, że mimiką tak bardzo przypominała Tolę, jej poprzedniczkę, a może dlatego, że taka skromna, tak intymna ... Ta Sonia ujęła mnie swą niesamowitą empatią i ufnością niespotykaną w dotychczasowej (mej) rzeczywistości. Sonia to po mojemu z wyglądu taki typ „arlekin”(ciemny równomierny klin pomiędzy siwiejącymi oczodołami). Ta „moja” mała Sonia to straszny chudzielec, jak mawiałem: skóra, kości i brzuszyska okrągłości. To ostatnie niestety wciąż przybierało na skutek poważnego schorzenia serca i przeszkadzało operacji usunięcia guza z okolic śledziony. Poza tym fatalne wyniki wątrobowe i mocno zagrzybiony nos. Na przekór temu, „moja” Sonia uwielbiała nurkowanie ryjkiem w śniegu, polegiwanie na nim i tarzanie się w nim na grzbiecie. Wciąż przypominała mi dwie charakterystyczne postaci ze słynnego filmu „Shrek”: smoczyca, gdy siedziała z przybranym brzuszkiem, oraz osiołek, gdy leżała na boku ze swymi krótkimi wyciągniętymi nóżkami. Co charakterystyczne, gdy była głodna i czuła w pobliżu coś smacznego, potrafiła delikatnie kłapać paszczą na znak pożądania jadła. Sonia nie była nachalna, nigdy nie łasiła się ani przymilała. A jednak cieszyła się na widok opiekuna, podbiegała i merdała ogonkiem, ufnie patrząc na głaszczącego ją po główce. Zabrana na wieczny „tymczas” w dniu 20.12.2018; oddana do eutanazji dnia 06.01.2019. Zdążyła się pożegnać nie wiedząc o tym – po raz ostatni podała łapkę. W takiej chwili serce powinno mi pęknąć! Powinno ..... Mój świętej pamięci wujek zwykł mawiać przy takiej okazji: „Człowiek to jest takie bydlę, które bardzo dużo może wytrzymać” (cytat jest dosłowny, nic nie ujmując bydlątkom, do których też czuję wielką atencję). Jednak jestem absolutnie pewien, że Sonia to było coś najlepszego, co mogło mi się w tym czasie przytrafić! P.S. 17 stycznia 2019 r. pożegnaliśmy ANAKINA, towarzysza SONI z boksu nr 17. Ten ślepy owczarek miał wyrok wypisany na boku tułowia: nieoperacyjny rozległy guz wrastający w żebra. Guz stopniowo się powiększał, niby nie wadził, lecz w końcu utrudniał poruszanie się. Lada moment miał wywołać ucisk serca, żołądka i innych organów, powodując duszności i bóle. A tego bezwzględnie należało mu oszczędzić. To był bardzo łagodny, przemiły dla wielu z nas przyjaciel. Będziemy go pamiętać.
  7. Wielkie mi uczyniłaś pustki w domu moim, Moja droga Toleńko, tym odejściem swoim. Dziękuję za wspólny czas [24.06.2017 - 16.06.2018]
  8. Szarutek ___________________________________________________ 4 listopada 2017 r. opuścił nas poczciwy owczarek Szaruś, nie doczekawszy własnego domu. O tym, jak wyglądał i jak zachowywał się gdy trafił do schroniska, świadczy poniższy gotowy tekst (jakby „kartka z pamiętnika”), ułożony w intencji nakłonienia dobrych ludzi do adoptowania go. Opisane w nim czynności, dziś niestety wyrażam już tylko w czasie przeszłym: Szaruś - Nr rejestru 206/2016 Ten pies namierzany był kilkakrotnie i od początku przywoływany jako SZARI (K). Problematyczna decyzja o objęciu go regularną opieką spowodowana była obawą o dalsze jego samotne funkcjonowanie w obliczu podeszłego wieku, braku stałego schronienia, braku codziennych posiłków, oraz wobec grożących mu niebezpiecznych schorzeń. SZARUSIEM został nazwany dla odróżnienia od innego Szarika, rezydującego wówczas w olsztyńskim schronisku. Dla uniknięcia zmiękczenia, bywał przeze mnie nazywany SZARUTKIEM (choć zdrobnienie zostało). Dostarczony został do Schroniska Olsztyn w dniu 6 stycznia 2016 z bezludnych okolic, gdzie wiódł samotnicze życie włóczęgi. Szaruś to spory, dobrze zbudowany owczarek w sile wieku (ok. 12 lat). Był psem masywnym, gęsto owłosionym, o dostojnym, szlachetnym wyglądzie. Głowa i szyja jasnobrązowe. Uszy odstające, zakończone owalnie. Oczy duże, brązowe, wyraziste. Ryj kształtny, smukły. Szyja i tors pokryte kołnierzem z okazałego futra. Boki i grzbiet przybierały barwę czarniawą, która ku spodowi rozjaśniała się, wybielając się na łapach. Ogon długi, obfity, „w przekroju” trójgraniasty, zwieszający się prawie do ziemi, z ciemną „struną” na wierzchu. Nie wiadomo ile czasu ten pies przebywał na odkrytym terenie bez budy, wiadomo jednak, że z tego powodu był zahartowany do ekstremalnych warunków pogodowych. Na pewno musiał być bardzo zaradny. Przyzwyczajony był do swobodnych, niczym nieskrępowanych wędrówek. W schronisku, na każdą możliwość wyjścia z boksu reagował spontanicznie – bardzo ożywiał się i autentycznie się cieszył. Poruszał się spokojnie, najczęściej człapał – w tym tempie mógł pokonywać nawet spore odległości; chwilami kłusował (ale tylko „w porywach”). Przez pewien czas obawiał się i nie wchodził do otwartych wód (chyba miał jakiś uraz). Lecz mu to przeszło. Niedowidział i niedosłyszał, czasem zdarzało mu się z lekka potknąć, lecz w żaden sposób nie był przez to niepełnosprawny. Nieomylnie prowadził go węch – absolutny król zmysłów. Mimo dosyć pokaźnej postury, był bardzo spokojny i nadzwyczaj spolegliwy. Jego charakter można było określić w dwóch słowach: „Łagodny olbrzym”. Miał bardzo przyjacielski (choć nie pozbawiony pewnej dozy obojętności) stosunek do ludzi. W relacjach z innymi psami wykazywał stoicki spokój i dystans, nawet gdy te jazgotały na niego. Dla kogo był ten pies? Szaruś nie był łasy na pieszczoty czy zabawy, „nie czuł tego”. Nie był skoczny ani stróżujący. On takich rzeczy nie potrafił, bo nie był do nich przysposobiony. Jednak lgnął do człowieka i pragnął jego towarzystwa. Więc to taki kompan do stałego obcowania, a co pewien czas do dłuższych wędrówek, gdzie razem spacerując, można było sobie spokojnie pomilczeć. Wskazania adopcyjne. Chyba dobrze by się czuł mając do swojej dyspozycji jakąś sporą działkę, którą mógłby na bieżąco doglądać. A na działce buda odpowiedniej wielkości z suchą słomą wewnątrz. Ta buda z pewnością mu się należała, bo on przedtem nie miał swojego domku (żył „pod chmurką”). Z tego właśnie względu nie mógłby przebywać w ciepłym i ciasnym mieszkaniu w bloku – to byłoby dla niego zabójcze! Poza tym bardzo wskazane byłyby spacery, to przedłużenie jego zwyczajów - echo samotniczych wędrówek. On je uwielbiał, to do nich z pewnością wciąż tęsknił! Tyle o przeszłości. Bo tekst ten, podobnie jak w przypadku wielu innych futrzanych istnień, nie spełnił pokładanej w nim nadziei. Dziś jest to już tylko świadectwo tamtego dobrodusznego bytu, pamiątka godna naszego wspomnienia. Niestety, z upływem czasu Szarutek mizerniał a jego główna przypadłość objawiała się w postępującej niemocy tylnych kończyn. Dolegliwości podeszłego wieku w końcu zmogły poczciwca. W schronisku przeżył prawie dwa lata. Już nic mu nie dokucza. Liczę na spotkanie z nim, gdy i mnie już nic nie będzie uwierać.
  9. Moje widzenie wolontariatu W związku z nagłą potrzebą wprowadzenia ścisłych zapisów regulaminu i porozumień dla wolontariatu w Schronisku dla Zwierząt w Szczytnie, na oficjalnej stronie internetowej tego schroniska ogłoszono wzorcowe teksty takich dokumentów. Spostrzegłem jednak, że są one obarczone pewnymi błędami, które jak przypuszczam, w większości mogą wynikać z bezpośredniego przeniesienia tych wzorców z innych podobnych placówek, które jednak działają w odmiennych warunkach. Sprawa takich dokumentów, jeśli już wprowadza się je do obiegu, warta jest gruntownego, logicznego przemyślenia. A to dlatego, żeby nie stanowiły one jedynie formalnych, biurokratycznych „zaliczeń”. Bo one, w moim odczuciu powinny porządkować pewne sprawy i ułatwiać funkcjonowanie schroniska. Korzyści mogłyby dotyczyć wszystkich stron zaangażowanych w utrzymanie dobrostanu zwierząt. Schronisko dla Zwierząt w Szczytnie działa w bardzo ciężkich warunkach, na ogół dużo gorszych od tych, jakie panują w podobnych lecz już docelowo urządzonych placówkach. Dlatego, przy braku zasadności działań inwestycyjnych na obiekcie wciąż tymczasowo zlokalizowanym (takim jest schronisko w Szczytnie), bardzo ważne jest opracowanie zasad sprawnej organizacji. I temu właśnie mogą służyć dobrze opracowane dokumenty, w tym m.in. podstawowy dla działalności wolontariuszy - „Regulamin wolontariatu”. Powinien on jasno i dobitnie określać reguły współpracy na styku: kadra schroniska - wolontariusze. Jest to istotne również dlatego, że z jego nadrzędnych, generalnych ustaleń, wynikają szczegółowe zapisy porozumień zawieranych z poszczególnymi wolontariuszami. Po zapoznaniu się z treścią dokumentów dla wolontariatu, świeżo przedstawionych na stronie Schroniska dla Zwierząt w Szczytnie (Regulamin, Porozumienia), postanowiłem zaproponować pewne zmiany, skupiając się przede wszystkim na treści podstawowego dokumentu, jakim jest „Regulamin wolontariatu” i zachowując jego zasadnicze punkty (działy tematyczne). Niektóre zmiany uważam za konieczne, inne mogą być dyskusyjne. Przedstawiając niżej ten „zaczyn”, który może być pomocny dla wypracowania ostatecznej treści „Regulaminu wolontariatu”, załączyłem osobisty komentarz do proponowanych zmian. Szczerze pisząc, nie wyobrażam sobie aby regulamin ten pozostawić w istniejącej treści. Zawiera zbyt wiele niejasności i niedostosowań. A więc: Regulamin wolontariatu w Schronisku dla Zwierząt w Szczytnie [propozycje zmian] 1. Wolontariat w Schronisku dla Zwierząt w Szczytnie działa na podstawie ustaleń niniejszego regulaminu oraz indywidualnych porozumień zawieranych na piśmie z poszczególnymi wolontariuszami. Wzory porozumień z osobami dorosłymi i osobami niepełnoletnimi, stanowią odpowiednio załączniki Nr 1 i Nr 2 do niniejszego regulaminu. 2. Wolontariuszem może zostać każdy, kto ukończył 18 lub 16 lat, a ponadto: # szanuje zwierzęta i uznaje ich prawo do ochrony zdrowia i życia # nie ma przeciwwskazań zdrowotnych do pracy w schronisku dla zwierząt # odbędzie z pozytywnym skutkiem rozmowę kwalifikacyjną z kierownikiem schroniska w obecności osoby towarzyszącej, co zostanie poświadczone w porozumieniu # osobą towarzyszącą będzie: dla kandydata dorosłego - wolontariusz wprowadzający, dla osoby niepełnoletniej - rodzic lub opiekun prawny # wyboru wolontariusza wprowadzającego dokonuje kandydat, a w razie braku takiego wyboru, kierownik schroniska może dokooptować do rozmowy pracownika schroniska # dostarczy zdjęcie i podpisze porozumienie zgodnie z załącznikami Nr 1 lub Nr 2 do niniejszego regulaminu 3. Zakres prac wykonywanych przez wolontariusza szczegółowo określa zawierane porozumienie. Zmiana zakresu porozumienia wymaga formy pisemnej. 4. Do obowiązków wolontariuszy pracujących w Schronisku dla Zwierząt w Szczytnie należy: # wpisywanie czasu rozpoczęcia i zakończenia pracy na liście obecności wolontariatu wyłożonej w biurze schroniska # uzgodnienie rodzajów czynności i miejsc świadczenia pracy (sektory, numery boksów) # wykonywanie pilnych, doraźnych poleceń kierownika schroniska i innych wskazanych przez niego pracowników funkcyjnych (lekarza weterynarii, opiekunów zwierząt) # noszenie identyfikatora w czasie wykonywania prac na terenie schroniska jak też podczas imprez organizowanych przez schronisko # przestrzegania przepisów BHP, p-poż. i zasad bezpieczeństwa w schronisku # ścisłe przestrzeganie zasad regulaminu a także zawartego porozumienia, pod rygorem natychmiastowego jego rozwiązania w przypadku dopuszczenia się rażącego naruszenia dyscypliny obowiązującej w schronisku 5. Nadzór nad wolontariuszami jest prowadzony na bieżąco przez schronisko. Wszelkie ważne dla świadczenia wolontariatu informacje będą zamieszczane jako: # plan graficzny organizacji schroniska z zaznaczonym usytuowaniem obiektów, sektorów i numerów boksów (wybiegów) - w widocznym miejscu na terenie schroniska # wykaz wszystkich pracowników funkcyjnych wraz ze zdjęciem legitymacyjnym identyfikującym tę osobę - wywieszony jedynie do wglądu w biurze schroniska # informacja o możliwości i trybie wnoszenia ewentualnych uwag i odwołań, # bieżące ogłoszenia na stronie internetowej Schroniska dla Zwierząt w Szczytnie, w zakładce wolontariat, podawane z 3-dniowym wyprzedzeniem 6. Wolontariusz może zostać skreślony z listy wolontariuszy w przypadkach: # pisemnej rezygnacji ze świadczenia wolontariatu # nie złożenia pisemnego oświadczenia woli kontynuowania wolontariatu, po nieprzerwanym półrocznym okresie niepodejmowania żadnych czynności na rzecz schroniska # poważnego naruszenia dobrostanu zwierząt, świadomego narażenia ich na cierpienia fizyczne lub psychiczne, zaniechania możliwych do wykonania działań zapobiegawczych # dopuszczenia się na terenie schroniska zachowań rażąco sprzecznych z obowiązującym porządkiem, zasadami bezpieczeństwa i normami zachowań, a w szczególności: pijaństwa, grubiaństwa, niszczenia mienia, awanturnictwa, itp. # nagminnego zakłócania rutynowych czynności obsługi schroniska poprzez własne nieprzemyślane działania, mimo zwracania mu uwagi na te nieprawidłowości # nieuzasadnionej odmowy pomocy podczas wykonywania pilnych prac naprawczych, np. w sytuacjach awaryjnych. Komentarz do zmian regulaminu Ad.2. Moim zdaniem określenie „kocha zwierzęta” może być już trochę „zużyte” i czasami nawet wprowadzać w błąd. W miejsce płochego nieraz uczucia, raczej bym eksponował zasady odpowiedzialności i powinności wobec zwierząt. Co nie przeszkadza prawdziwie kochać! Obecność osoby towarzyszącej może być wskazana z wielu względów: - umacnia zasadę obiektywizmu (przeczy podejrzeniom o stronniczość) - jest istotną pomocą merytoryczną, bo np. wolontariusz wprowadzający może podzielić się wiedzą nabytą podczas długotrwałych obserwacji zwierząt, zadać dodatkowe pytania, itp. - pozwala zapoznać rodzica lub opiekuna małoletniego kandydata z realnymi warunkami panującymi w schronisku, wyjaśnić obowiązujące zasady, w razie potrzeby rozwiać stawiane wątpliwości, itp. - pracownik schroniska dokooptowany do rozmowy z osobą dorosłą, która zazwyczaj po raz pierwszy podejmuje się świadczenia pomocy w pełnym zakresie, powinien uczulić kandydata na zasady organizacji pracy obiektu i obowiązujące tu warunki bezpieczeństwa Ad.4. Lista obecności wolontariatu powinna być wyłożona w ogólnodostępnym miejscu. Miejsce i rodzaj przewidywanych do wykonania prac, powinny być uzgodnione z obsługą schroniska tak, aby nie kolidowały z rutynową organizacją pracy tej placówki. Z uwagi na brak pełnego wyposażenia osobistego i odpowiedniej odzieży ochronnej, niepełny wiek wolontariusza, itp., nie wszystkie czynności wykonywane przez obsługę nadają się do realizacji przez wolontariat. Polecenia nie powinny być wydawane jednemu wolontariuszowi przez wszystkich pracowników schroniska, bo to może prowadzić do bałaganu. Stąd potrzeba pewnego ograniczenia, przynajmniej do kierownika i osób przez niego wskazanych. Rozwiązanie porozumienia powinno wynikać z jakiejś ważnej przyczyny. Ad.5. Schemat sytuacyjny schroniska ułatwia poruszanie się po terenie i planowanie działań. Wykaz pracowników powinien zapobiegać nieporozumieniom i ułatwiać dotarcie do konkretnych osób (zamiast rozpytywania w oparciu o słabo zapamiętany wygląd). Wolontariusz powinien mieć możliwość wysłuchania go i obrony własnych racji w razie zaistnienia jakiejś kontrowersyjnej sytuacji. Informacje wyprzedzające pozwolą na przygotowanie się do nowych warunków. Ad.6. Na okoliczność bardzo rzadko wykonywanych czynności, stawiał bym raczej na oświadczenia niż „szkolne” usprawiedliwienia. Świadczenie wolontariatu jest dobrowolne! W przypadku pijaństwa należy rozumieć nie tylko samo wykonywanie tej czynności na terenie schroniska, lecz również obecność w stanie wskazującym na spożycie. Indywidualne działania wolontariusza nie mogą dezorganizować pracy schroniska a zwłaszcza nie mogą zakłócać przebiegu takich czynności, jak karmienie, przeganianie psów, sprzątanie stanowisk, zabiegi lecznicze, drobne inwestycje, prace naprawcze, itp . W razie wyższej konieczności, wolontariusz nie powinien odmawiać udzielenia pilnej, często niezbędnej pomocy. Wyjątkiem mogą być sytuacje stwarzające poważne zagrożenie dla zdrowia lub życia wolontariusza. Ponadto, mogę jeszcze ogólnikowo zasygnalizować kilka innych zauważonych mankamentów, jak np. wymagające objaśnienia zapisy z pozostałych dokumentów (porozumień): - niezrozumiały wymóg posiadania legitymacji szkolnej przez wolontariusza pełnoletniego, - niejasne oświadczenie że „posiada kwalifikacje ... do wykonywania powierzonych mu czynności”, - kontrowersyjne godziny otwarcia schroniska, miejscami nieprecyzyjne (latem, tzn. kiedy?), niekorzystne dla możliwości wolontariatu (ograniczenia dotychczasowych pobytów), - brak deklaracji schroniska o zapewnieniu wolontariuszom podstawowych środków do utrzymania higieny rąk (środki myjące, dezynfekujące, itp.). Lecz to może być sprawą wtórną, nadającą się do uściślenia po wypracowaniu podstawowych reguł „Regulaminu wolontariatu”. Powyższe podaję pod rozwagę, do dowolnego wykorzystania. Oczywiście, jeśli się do czegoś nadaje. Roman Stachurski, wolontariusz z Olsztyna
  10. Bas, Basałyk, Basista ... Tak tu pusto i szaro ..... Był Bas, gdy nie było jeszcze nas (a przynajmniej niektórych wolontariuszy - jak ja). Bo ten poczciwy czternastolatek przebywał w schronisku od maja 2007 roku. Tak długo, jakby był tutaj „od zawsze”. Jeszcze jeden łagodny weteran, wierny towarzysz i jakby przeciwwaga dla hałaśliwego i nieco histerycznego Otto, z którym przez ostatnie lata dzielił wspólny kojec. Czarny, obfity, mocno wydłużony niskopodwoziowiec z okazałą puszystą kitą. Obdarzony niezwykle miękkim, ładnie pokarbowanym futerkiem. Z tego powodu aż się prosiło, żeby mówić o nim: „Oto ten, któremu udało się zwiać spod gofrownicy!” A gdyby przebywał wśród Indian, zapewne miałby swą ksywkę: „Drżąca paszcza”. Bo on właśnie w ten sposób reagował na wszelkie nowe sytuacje: wyjmowanie na spacer, próby obłaskawiania a nawet niewinne pieszczoty. Wówczas dolna szczęka drżała mu tak, jakby płakał! Lecz to nie płacz, tylko specyficzny sposób okazywania podniecenia. Taka wybitnie indywidualna, osobnicza właściwość. Bas, mimo że nie ułomek, był psem cichym i nienachalnym. Nie był łasy na pieszczoty. Wręcz przeciwnie. On nawet tak jakby odganiał się (wyślizgiwał jak piskorz) od wszelkich prób czesania, głaskania go, gmerania po pysku, itp. Zatem - kolejny „niedotykalski”! Te jego uniki świadczyły o dużej niezależności. Nie można jednak wykluczyć, że to była tylko taka „programowa” poza (gra), która przynosiła mu jakąś satysfakcję. Odkryłem bowiem, że lubił masowanie otworu ucha, starając się to ukryć, trochę na zasadzie „chciałby a boi się”. Więc jednak „coś było na rzeczy”? Jego krótkie łapki z pazurkami rozchodzącymi się na zewnątrz, kojarzyły mi się z odnóżami słynnej ryby trzonopłetwej - Latimerii, odkrytej ongiś u wybrzeży Afryki jako wielka naukowa sensacja. A sposób poruszania się, Bas miał dość oryginalny. Zwłaszcza gdy dokazywał i brykał niczym osiołek, wykonując chwilami susy tak zwinne i sprężyste, jakby to była najprawdziwsza łasica! A w takt tych susów poruszały się falując, jego duże, wiotkie i zazwyczaj oklapnięte uszy. Zdarzało się to wówczas, gdy ten łakomczuch poczuł w pobliżu jakiś przysmak lub zobaczył kota albo ptaka. Bo instynkt łowiecki nigdy go nie opuszczał. Na takie widoki wyraźnie się ożywiał, nawet gdy miał gorsze dni. Niestety, ostatni, ten najdłuższy skok ... dokonał się dnia 09.12.2016. Gdy Bas odchodzi, wnet niebo się smuci! Tabuny chmur po horyzont rozrzuci, I deszcz delikatny, jak Bas był za życia, Niczym szloch dziecka - jak echo z ukrycia. On już nie będzie wraz z Otto tu hasał, Zabraknie miękkich, zwinnych susów Basa! RomanS
  11. Praga odchodzi. Brudnopis wspomnień sporządzony 31.10.2016 - w dniu następnym / tytuł zaczerpnięty z tomiku Tadeusza Różewicza: „Matka odchodzi” /. Duża owczarkowata sunia zgięta w pałąk jak tęcza. Praga to ładne imię. I ładne porównanie. Bo mimo poważnych przypadłości zdrowotnych, od tej łagodnej istoty emanowała jakaś równowaga i dobre ułożenie. A więc to ze wszech miar słuszne zestawienie jej imienia ze starą, dostojną, czeską Pragą. Fakt, że nasza sunia była mało ruchliwa. Lecz może to właśnie dlatego niektóre podstarzałe maluchy tak lubiły z nią obcować a nawet dzielić jedną budę. Choć innych „domków” obok nie brakowało. Tak było kiedyś z rudzielcem Atosikiem, a potem z pociesznym Leosiem. Oba te smyki koczowały we wspólnej budzie z Pragą, która w porównaniu z nimi jawiła się być jakimś „olbrzymem”. A to o czymś świadczy! Te maluchy nie obawiały się Pragi, i to nie bez powodu. One dobrze wiedziały, że Praga nie ma wobec nich żadnych złych zamiarów. Mało tego! Najpewniej czuły, że w jej obecności mogą czuć się bezpieczne. Więc funkcjonowały takie nieco zabawne tandemy, zupełnie jak w powiedzonku: „Były sobie dwa Michały, jeden duży, drugi mały!” Można powiedzieć, że Praga zaskarbiła sobie szacunek i uznanie wśród „braci naprawdę mniejszych”. Zastanawiające, bo wyprowadzona na spacer, w obecności innych mijanych futrzaków, momentalnie nakręcała się do sprzeczek artykułowanych głośną wymianą zdań. Więc zew waleczności wciąż się w niej odzywał, pomimo starczych dolegliwości! Nieraz tak sobie myślałem, że gdyby ona była psim samcem, pewnie nazwałbym ją „Pragulcem” (niezłośliwie, taka nazwa też mi się podoba). Nasza Praga na spacerach była powolna, jakby zajęta swoimi sprawami. Czesanie i różne masaże przyjmowała mimowolnie. Lecz było coś, co ją szczególnie rajcowało, a było to masowanie zewnętrznego otworu jej ucha, opuszkiem kciuka. Ona wówczas parła na rękę całym ciężarem swej pokaźnej głowizny, przechylając ją ku ziemi i wydając odgłosy najwyższej rozkoszy. A ja, nie wiedzieć czemu, nazywałem te odgłosy „kumkaniem”. Nikt ze znanych mi paszczaków nie reagował tak spontanicznie na tego rodzaju masaże (no, może jeszcze trochę Ozzy). Więc Praga była niepowtarzalna! Z pozoru taka zwyczajna, nieco ociężała i „nijaka”. A jednak! Jej atutem był wielki spokój, empatia i mądre, choć zmęczone już oczy. I jak zwykle skromnie opuszczony wzrok. Teraz pusto bez tego „Pragulca”. Po raz kolejny trzeba przyzwyczajać się do niedobrej zmiany. Cóż rzec na to wszystko? W tym miejscu mogę tylko przytoczyć fragment sms-a od jednej z najlepszych wolontariuszek (mam nadzieję, że będzie mi to wybaczone): „Smutno ... One chorują, odchodzą, a nam już brakuje łez ...” RomanS
  12. Portos czyli ucieczka półstarca /paszczaka w średnim wieku/ W dniu 8 września tego roku, kilkoro nawiedzonych maniaków udało się do Bartoszyc w celu dorwania zbiega z nowego własnego domku, byłego Olsztyniaka – psa Portosa. Poczciwi mieszkańcy tegoż miasteczka, z minami pełnymi najgorszych przeczuć obserwowali dziwaczne zachowanie przybyszów. Czujne, nerwowe ruchy oraz rozbiegane spojrzenia gości rzucane na wszystkie strony świata, od razu skojarzyły im się z wysłannikami dżihadu! Co gorsza, czynności te przeciągały się jakoby w nieskończoność. Nieubłaganie zbliżał się wieczór. Mieszkańcy osady byli przygotowani na to, że ze strachu nie zmrużą już oczu tej nocy. Na szczęście, po kilkugodzinnych desperackich poszukiwaniach, nasz Portos ujawnił się sam. Najpewniej od początku siedział sobie bezpiecznie gdzieś w krzakach i obserwował dziwactwa swych niedawnych znajomych. I może nawet tak sobie myślał: „Jak kochają - niech szukają! A ja sobie popatrzę! Może w końcu im się znudzi?” Wreszcie nie wytrzymał i wyszedł z ukrycia. Oj, warto było! Tyle dobroci w życiu chyba nie doświadczył! No i nie musiał sam zgadywać, którędy wrócić w domowe pielesze! Komfortowo został tam doprowadzony. Tę krótką wzmiankę dedykuję cierpliwym mieszkańcom Bartoszyc: „Spokojnych snów Bartoszycczanie! - Do następnej łapanki!” RomanS I ja tam byłem, też biegałem. Jęzor do pasa zwieszałem! W końcu psu wybaczyłem. Czemu? Całe miasto zwiedziłem!
  13. Dora, Dorcia, Doreńka ... Taka duża, a tak była subtelna! Dawno nie było takiego fatum. Zbiegło się tak, że w krótkich odstępach czasu opuściły nas cztery wspaniałe istoty. Najpierw 14-letni corgowaty Mazurek (26.06.2016); potem 12-letni weteran Ozzy (02.07.2016); wreszcie nie tak dawno adoptowany, wielce schorowany futrzak Diuk (11.07.2016); a teraz, zupełnie niespodziewanie, pogrążająca się w nagłym nieszczęściu 10-letnia Dora (13.07.2016). Tyle dolegliwości u niej stwierdzono, a przecież nigdy nie widziałem u niej żadnych oznak boleści ani nie słyszałem żadnych skarg na to, że coś może ją gnębić! Dora przez długi czas była w jednym boksie z „moim” Szarutkiem i wydawało się, że to ona dominuje. Była pewna siebie, żwawa, czasami go strofowała i nawet zachodziła obawa, że niekiedy może się zagalopować i przypadkowo zrobić mu jakieś nieprzewidziane „kuku”! Nic takiego się nie wydarzyło, to były tylko takie ostrzegawcze poburkiwania. Szarutek czuł przed nią respekt i to był bardzo dobry układ. Bo teraz, gdy jest z innymi paszczami, bywa, że to on za bardzo sobie pozwala! A Dorcia, zawsze tak dostojna i opanowana, nagle osłabła, więc została przygarnięta do biura; na obserwację, na badania, na karmienie, ..... To była duża sunia. Na te słowa, uszami wyobraźni słyszę złośliwe komentarze: „No tak, wielka, toporna, zwalista. Po prostu kloc!” Nic podobnego! Mimo całkiem sporych gabarytów, Dora była psiną nadzwyczaj kształtną, w dodatku o bardzo łagodnym charakterze. Zdjęcia Dorci, pozyskane jeszcze z wątku „psy do adopcji”, nie kłamią. Na nich Dora wygląda znakomicie! Jej postura i umaszczenie to harmonia dobrego gustu, coś w sam raz dla konesera łaknącego autentycznego piękna. Szkoda, że to już tylko wspomnienie. Ta biedna sunia ostatnio dosłownie gasła w oczach, w niesamowitym tempie. Dorcia nie była mi dobrze znana, nasze sporadyczne kontakty to zaledwie powierzchowność doznań. Lecz myślę, że to jedna z tych skromnych, cierpliwych istot, których postawa, tak uległa i mimo doznawanych od losu krzywd nie skarżąca, pozwala zaliczyć ją do jednostek wybitnych, o których wciąż będziemy pamiętać! RomanS P.S. Ona również należała do grona tych paszczaków, które bardzo lubią czochranie po bokach pyska, a niekiedy nawet u nasady ogona. Więc: Spieszmy się czochrać! Tak szybko odchodzą!
  14. BUGI czyli pochwała Domów Tymczasowych. Dokładnie rok temu odszedł za Tęczowy Most niegdysiejszy bywalec olsztyńskiego schroniska: corgowaty staruszek Bugi (znak szczególny: rozdarty koniuszek lewego ucha). Ten rezolutny ok. 10-letni niskopodwoziowiec w 2012 r. wyemigrował do psiego hoteliku „U Murki” na lubelszczyźnie. A było to możliwe dzięki społeczności corgomaniaków, którzy tam ufundowali mu pobyt z nadzieją na znalezienie stałego docelowego domu. Zanim opuścił nas na zawsze, zmorzony licznymi dolegliwościami podeszłego wieku, spędził w tym hoteliku prawie 3 lata beztroskiego, szczęśliwego życia. Doskonale było to widać po fotkach zamieszczanych przez opiekującą się nim Murkę na jego „osobistym” wątku w Dogomanii. Pamiętam, jak wspaniale prezentował się na fotografiach wykonanych w początkach czerwca 2014 r. Aż mu zazdrościłem! Najczęściej buszował po ogrodzie z ryjkiem unurzanym w trawach, mijając pobliskie drzewka i krzewy. A na ganku hoteliku, nasz Bugi - „strzępiaste ucho” bratał się z innymi, jemu podobnymi niskopodwoziowcami. Jednym słowem: sielanka! Takie obrazki natchnęły mnie do tego stopnia, że zaraz spreparowałem rymowankę, do której zawsze z ochotą będę wracać, jak tylko wspomnę Bugiego: Po „ogrodowych” fotkach sądząc, mniemam że: Szczęściarz Bugi już rezyduje w Niebie, bo w zieloności lubo ryjem wodzi wśród łanów traw soczystych i krzaków gałęzistych, w towarzystwie równie futrzanej gawiedzi. Z chęcią też bym się tak utytłał w tej zieleninie, Lecz gdy wspomnę wiek mój, to mi szybko minie! P.S. To tak, aby również po Bugim zostało jakieś spisane wspomnienie.
  15. Miałem nie pisać ..... Nie spodziewałem się ..... Jak inni, łudziłem się, że to będzie trwać wiecznie ..... Dziś, niestety już tylko wspomnienie: KLINT, KLINTEK, KLINCIOR. A dla mnie ta wspaniała sylwetka to także dokończenie Jego unikalnego imienia równie szlachetnym nazwiskiem: Eastwood. Skojarzenia nasuwają się same, choć naszemu Klinciakowi brakowało tak właściwej temu aktorowi stanowczości. Ale nie w tym rzecz! To porównanie ma głębszą wymowę, bo świadczy o szlachetności uczuć i uczciwości zachowań, tak charakterystycznych dla owego „Brudnego Harry’ego”. Nasz staruszek KLINT trafił do olsztyńskiego schroniska 14 października 2012 roku w wieku ok. 10 lat. Ten postawny mieszaniec był jednak całkowicie ślepy. I pewnie dlatego „bujał się” przestępując z nogi na nogę, próbując dopasować się w ten sposób do niewidocznej dla Niego przestrzeni. Niejednokrotnie obijał się o różne napotkane przedmioty, bywało że się o nie zadrasnął. Nie narzekał. Na szczęście prowadził Go węch lub może jakiś „szósty zmysł”, który niekiedy pozwalał nawet na harce i gonitwy z sąsiadami wzdłuż wspólnego ogrodzenia wybiegów. Tak było kiedyś, gdy mieszkał z Misią obok Flory i Greena. Z tamtego okresu zapamiętałem zabawne zdarzenie z Jego udziałem, któremu od razu nadałem stosowny tytuł: „Jak to KLINT koniecznie chciał pomagać!” Otóż wspólnie z Karoliną, która poświęciła kawał życia aby Mu „przychylić nieba”, przeprowadzaliśmy akcję uzupełniania „posłania” ze słomy w budach zamieszkiwanych przez nasze paszczaki. W pewnym momencie, tuż po wrzuceniu słomy do jednej z bud, natychmiast pojawił się w niej KLINT, całkowicie wypełniając ją swą pokaźną zawartością. W takiej sytuacji oczywiście już nie było mowy o prawidłowym, równomiernym rozłożeniu słomy w budzie. Uznaliśmy, że KLINT wdarłszy się tu, zapewne chce po swojemu porządzić, wyręczyć nas, inaczej mówiąc - pomóc. Jakiekolwiek miał zamiary, było to dla nas nadzwyczaj rozbrajające! Oficjalnie KLINT opisywany był jako egzemplarz, który nie przepada za innymi psami. Ale chyba dotyczyło to jedynie równie dużych jak On „osobników”, bo z małą Misią spędził wiele czasu w całkowitej zgodzie (we wspólnej zagrodzie). Charakterem przypominał mi dużego ślepego Medora, który już odszedł 1,5 miesiąca wcześniej. Takie olbrzymy, z pozoru budzące respekt (u niektórych może nawet trwogę), to dla mnie istna „kraina łagodności”. Oba one roztaczały wokół siebie jakąś szlachetną aurę, którą można przyrównać tylko do zapachu i smaku starego, wytrawnego wina. Niestety, nic nie trwa wiecznie. Mimo wielkiego poświęcenia Karoliny, która jak nikt dbała o KLINTA, Jego stan zdrowia powiązany z wiekiem, stale się pogarszał. To najsmutniejsze dokonało się 25 listopada 2015 roku. Tego dnia ok. godz. 13.00, po raz kolejny czas zatrzymał się, ....... westchnął, ....... i ....... ruszył ponownie. Bo życie musi toczyć się dalej. Inne futrzane nieszczęścia też na nas czekają! A gdzieś TAM - wysoko, pomiędzy jedną chmurką a drugą, nasz KLINTEK ..... buja się dalej .....
  16. Nadszedł czas opisania stałych rezydentów („wolnobiegów”) oraz starszyzny zgromadzonej w zagródce nr 16, bo to do nich ostatnio najczęściej zaglądam. Ci pierwsi to dwa niezapomniane okazy: FUNIA - taka dyżurna schroniskowa sunia. Drobna filigranowa psina, cała czarna, z postury ratlerkowata, tylko wyraźnie większa. Krótkowłosa zgrabna panienka - niewątpliwie dba o linię! Kiedyś, gdy tylko zjawiałem się w schronisku, ona pierwsza zaczynała krążyć i obszczekiwać mnie. Teraz widocznie już się do mnie przyzwyczaiła, bo powitanie wygląda zupełnie inaczej. Dla mnie to taki "Hołd pruski". Bo i miejsce stosowne (dawne Prusy) i sposób wykonania kojarzący się ze słynnym dziełem Matejki. Otóż Funia, gdy mnie tylko dojrzy, ostrożnie podchodzi, wyciąga przed siebie przednie łapki i opuszcza ku nim swój czarny ryjek, zupełnie tak jakby się czegoś wstydziła lub nawet kajała się przede mną. Stąd takie moje skojarzenie z "Hołdem pruskim". Bo kto wie? Może ta sunia pochodzi z jakiegoś psiego, prastarego pruskiego rodu? Niezbadane są wyroki niebios! KLAPEK. Mały, poza główką cały biały, niezwykle uroczy piesek, typowy niskopodwoziowiec. Już samo jego dostojne imię nasuwa pozytywne skojarzenia. Aktualnie to świeżo z włosia oskubany (podstrzyżony) „baranek” ze szczątkowym ogonkiem. Podobno kiedyś był trochę ostry i wyobcowany. Teraz to przykładny słodziaczek - łasuch na przysmaki i różne gilgotki. Zwykle biega luzem po dziedzińcu, więc jest stale „na oku" obsługi. Trzeba go pilnować, bo zachodzi podejrzenie, że ten brzdąc może uprawiać zakazane gry hazardowe. Jego ulubiony karciany kolor to karo - takim właśnie stygmatem jest naznaczony na czubku głowy. Tak, tak! Zadawanie się z Klapkiem może być niezwykłym (czytaj: rujnującym) doświadczeniem. Ale i tak warto. Bo to rozkoszny malec! Ze starszyzny można wymienić kolejne frapujące egzemplarze: RONI - największa sztuka w tym stadzie, jedyny olbrzym wśród reszty maluchów. Nikt mu nie podskoczy! Roni budzi respekt swymi gabarytami; gdy wciśnie się do budy, to już nikt tam miejsca nie zagrzeje - po prostu tego miejsca już nie ma! Cielisty, krótkowłosy „cerber” o łagodnym usposobieniu. Swoje najlepsze lata już przeżył, widać to po uzębieniu a raczej po tym co niego zostało (dolne kły starte do kanałów zębowych). Często bywa rozbrajający: gdy sprawuję oczodoły niskopodwoziowcom, niejednokrotnie czuję, że coś mi podbija łokieć uniesionej ręki a po chwili w tym miejscu pojawia się wielki łeb Roniego. On w ten sposób domaga się smakołyków, łaskotek, itp. przyjemności. Operacje higieniczne na maluchach trzeba rozpoczynać od nowa. A na spacerach Roni uwielbia tarzać się na grzbiecie niczym jakiś wij - sprawia mu to nieopisaną rozkosz. MURZYN - to chyba jegomość najmniej urodziwy z całej tej gromadki staruszków. Niski, podługowaty, szarobury „zaropialec” (często ma zapaprane prawe oko). Ten kołtuniasty „burek” jest bardzo grzeczny i skromny - a takie lubię najbardziej. Pewnie dlatego od razu zapałałem do niego wielką sympatią, choć to zapewne najzwyklejszy pod słońcem „urwipołeć”. Parafrazując cytat z Koziołka Matołka, można by rzec: „Murzynek Canis w schronisku mieszka, Szorstkie ma futro ten nasz koleżka.” [co znaczy łacińskie słowo Canis, nie będę tłumaczył] REKSIK - nieduży, krótkowłosy chudzielec, czarny z białymi skarpetkami i takimż torsem. To bystrzak, który stale usiłuje wysforować się przed inne ryje, wystawiając swój jako pierwszy (oczywiście w nadziei że mu weń jakiś smakołyk skapnie). Jest w tym tak zapamiętały, że nawet nie zważa po czym a raczej po kim stąpa: zdarza mu się bowiem deptać po innych włochatych kadłubach. A że jest łagodny i wdzięczny, więc i to mu uchodzi płazem! PUSZEK - niewielki psiak w typie dobrze owłosionego, dosyć „żywego” terrierka. Jego szare „roztrzepane” futerko jest niezwykle miękkie i przyjazne w dotyku. Poprzez obfitość owłosienia, zazwyczaj ma przysłonięte nim oczy, które czasem trzeba gruntownie oczyścić. Tu należy dobitnie stwierdzić, że Puszek jest „The Best” - to psiak nadzwyczaj spolegliwy. Poddaje się wszelkim zabiegom higienicznym, choć to wcale nie musi być dla niego przyjemne. W takich momentach zawsze podziwiam jego cierpliwość i wyrozumiałość. Jedynie przy częstowaniu przysmakiem trzeba uważać na palce - biedak pewnie słabo widzi, więc z kiełkami może się zapędzić nieco za daleko! DZIDEK /DZIUDZIUŚ/. Od zabarwienia zwany „Czekoladka”. Foremny mały psiak o niezbyt obfitym lecz gęstym owłosieniu przypominającym okrycie pluszowego misia. Dziudziuś to taki grzeczny piesek, co to nie wadzi nikomu. Jejku! Nawet nie wiem co miałbym o nim napisać! Nic nie zbroił, żadnych szaleństw ni wybryków! Można by rzec, że to piesek nijaki. A jednak jest coś ujmującego w jego zachowaniu, karności i „ułożeniu”. Z pewnością Dziudziuś jest wyznawcą „dobrego smaku”. Może to esteta? Jak ja? BOBIK. Brązowo-czarna niskopodwoziowa baryłeczka z białym krawatem. Fama głosi, że Bobik jest coraz bardziej kwadratowy! Jego nieposkromiona chęć do jedzenia przynosi widoczne efekty. Mimo kuśtykania na jedną łapkę, jest tak szybki do przysmaków, że zazwyczaj ubiega w tym innych łakomczuchów. A przy tym bywa ostry! Więc mówią, że ma „wredną naturę”. Jednak Bobik potrafi być miły: w razie potrzeby bez problemu daje sobie wyczyścić oczy a w oczekiwaniu na pieszczoty wali się na grzbiet i w wiadomym celu wystawia ku górze swe krągłe brzucho. Ten okaz jest również bardzo fotogeniczny - dla mnie to niezły „twarzowiec”. TOST /po wielkości TOŚCIK/ - to jedyny „funkcyjny” w tym stadku. Tylko on wie na czym polega jego powinność. Przyziemny podłużny malec, ogólnie czarny i dość obficie owłosiony (szczególnie rozeta ogona, wybielająca się od spodu). I chociaż rezolutny, to jednak nadzwyczaj stateczny. Moja ksywka: „Brat Furtian”. Dlaczego? To proste! Otóż Tościk ma taką właściwość, że stale rezyduje przy furtce od boksu - stoi wciąż zwrócony ryjkiem do wyjścia. Gdy się go przestawi, on zaraz wraca na swoje miejsce i znów „pilnuje furtki”. Jest tak zawzięty w wypełnianiu tego „obowiązku” że raz, gdy wszystkie starce smacznie sobie spały, zdybałem go w pozycji siedzącej, ze zwieszonym ryjkiem i zamkniętymi oczyma - oczywiście przy furtce! A więc „Brat Furtian” nie zdzierżył: też przysnął, lecz wciąż był na swoim posterunku! MILEWSKI - biedaczysko. O nim chyba najmniej mogę „powiedzieć”. Mały, cały czarny, porządnie owłosiony psiak o dość aktywnym usposobieniu. Niedawno przeszedł do innej zagródki w celu odbycia rekonwalescencji po niefortunnym starciu z jakimś niezbyt mu przychylnym paszczakiem. Trochę straciłem go z oczu, chociaż czasami widuję go na spacerze po dziedzińcu schroniska, w całkiem znośnej kondycji. P.S. Ostatni pobyt w Szczytnie [16.08.2015] wprawił mnie w niemałe zakłopotanie. I to z dwóch powodów. Po pierwsze: Funia, miast zwyczajowo okazać mi „Hołd Pruski”, przywitała mnie (jak dawniej) szczekaniem. Czyżby już zapomniała? Na domiar złego „Brat Furtian” porzucił cel swego stróżowania i zaszył się w ślepym zaułku tuż za „budą Roniego”. Teraz pilnował tej małej zamkniętej przestrzeni. Czego to upał nie robi ze zwierzętami (nie mówiąc już o ludziach)?
  17. Pisane dnia 15.08.2015. Do Tomaryn wybrałem się w Dzień Wniebowzięcia NMP, który to dzień pamiętający o nim obchodzą bardzo uroczyście, np. w uświęconym Gietrzwałdzie. Ale ponieważ to środek lata a z nieba emanuje istne piekło, podejrzewam, że co niektóre osobniki smażą w onym czasie swe grzeszne cielska gdzieś w pobliżu otwartych zbiorników wodnych. Jako właściciel cielska bardziej nobliwego, udałem się w ten gorący czas do zapoznanego niegdyś międzygminnego schroniska dla bezdomnych paszczaków. Przez szparę pod bramą szybko smyrgnęła do środka jakaś wystraszona, mało towarzyska sunia, i wtedy już oczywiście mogła mnie soczyście obszczekać. Nie zważając na takie dowody uznania, wtargnąłem do środka i powitałem Kierowniczkę tego przytułku, Monikę K. (nie mylić z bohaterem słynnej powieści Franza Kafki - Józefem K. - zbieżność inicjału przypadkowa!). A pierwsze i najważniejsze wrażenie (oczywiście po Monice K.), to 18-letni staruszek Rysio. Ten mały rachityczny piesek jawił mi się jako taka nieporadna, drżąca pchełka. Tak sobie wówczas pomyślałem: „Ileż to razy byłem świadkiem prężenia muskułów i rozgłaszania wszem i wobec autoreklamy przez osobniki nic nie znaczące (często „mniej niż zero”), gdzie jednak sam fakt dopuszczenia ich do publikatorów i rozpowszechniania ich wizerunku w opinii publicznej, powodował dla nich skutki pozytywne i oczywiste korzyści (tak jakby rzeczywiście na nie zasługiwali!). I w tym kontekście, gdy patrzyłem na tego wynędzniałego Rysia, który ostatkiem sił trzymał się życia, nic nikomu nie obiecując ani się nie afiszując, pomyślałem po raz drugi: „Ilu tych wymuskanych celebrytów potrzeba aby zrównoważyć wartość życia Rysia, które z pozoru niewiele warte, bo tak skromne, ale za to jakże proste i czyste, i tak bezinteresowne?” Rysio jest już u kresu swej drogi, już nawet niewiele kojarzy. Wkrótce odejdzie. Ale myślę, że zapamiętam Go dłużej, niż tych wszystkich speców od samozadowolenia. Bo Rysio jest autentyczny! On nic nie udaje. I w tym jest piękny! Tego dnia krótkie spacery wykonali ze mną trzej włochaci pacjenci o raczej sporych gabarytach: BLACK - czarny, gęstoowłosiony, spokojny i dobrze prowadzący się ryjek z przeoraną chrapą (ślady dawnej walki lub urazu). Od razu przychodzi mi do głowy ksywka: „Przeor”. TIMUR - żywy, „rączy” psiak, umaszczony ciemno z białym na przemian, miejscami liniejący. Rzecz charakterystyczna: boi się skubania wylinki z „pobocza” ogona. Ma wtedy odruch „paszczowy” (czytaj: odwetowy). A więc kolejna nasuwająca się ksywka to „Skubi”. KAPSEL - to takie duże „cielę”. Brązowo umaszczone, z niezbyt długim futerkiem. Problematyczny: co chwila zapiera się i nie chce dalej iść. Może to zapalony „domator”, a może po prostu mnie-obcego się obawia (czemu się specjalnie nie dziwię)? Dziś bym go przezwał: „Veto”. Na deser dnia pozostał jeszcze jeden weteran: DZIADEK - spory paszczak, „uprawiający turystykę” jedynie po obejściu schroniska. Ten właściciel smukłego („pociągłego”) ryjka zazwyczaj wyleguje się w otwartym boksie. Lubi łakocie i (jak to odkryłem) jest łasy na rozmaite masaże (policzkowe, uszne). Bardzo przyjemnie było spędzać czas w jego towarzystwie. Tu zaskoczenie! Po powrocie do domu, dzięki zachowanym notatkom, odkryłem, że rok wcześniej (19.06.2014) byłem tu z jakimś Dziadkiem na spacerze. Tego nie spamiętałem. A jeśli to ten sam? To dopiero niespodzianka! P.S. Dziś dopadła mnie wiadomość, że Rysio właśnie zakończył swą wędrówkę. A ja miałem już gotowy rękopis-sprawozdanie z pobytu w Tomarynach, aktualny na dwa dni wstecz. Postanowiłem nic nie zmieniać (mimo pewnych elementów humorystycznych). Niech ten „komputeropis” będzie wyrazem hołdu dla wszystkich skromnych piesków, które zawsze „za szybko odchodzą”.
  18. Lisek już gdzie indziej stąpa ... Lisek to był jeden z najbardziej rozpoznawalnych rezydentów, kolejna „ikona” tego schroniska. Ten „rudogłowy” weteran liczył sobie ok.13 lat a przebywał tu od marca 2008 roku. Tak ogłaszała Liska mocno zasłużona w tej branży Bejotka: „Lisek jest mieszańcem owczarka niemieckiego, drobniejszym jednak i mniejszym od przedstawicieli rasy. Grzeczny, spokojny, opanowany, taki nieco wyciszony... Jest psem bardzo towarzyskim, przyjaznym i łagodnym, ufnie zaglądającym w oczy, przyjacielskim do ludzi a do tego również przystojnym.” Najszczersza prawda! Aż dziw, że nikt się o niego nie upomniał. Średniej wielkości, smukły, wychudzony „wilczek” o szlachetnym wyrazie pyska i delikatnej urodzie. Cecha charakterystyczna: odgryziony(?) czubek prawego ucha. To jeden z tych skromnych, niezwykle łagodnych paszczaków, co po cichutku podchodzą do ogrodzenia i ze zwieszonym ryjkiem patrzą, patrzą, patrzą ..... A Lisek potrafił to robić przejmująco jak mało kto! Można by pomyśleć, że usiłuje zwrócić na siebie uwagę rozpaczliwym wołaniem: „Niech mnie ktoś przytuli!” To oczywiście humorystyczny cytat osiołkowej wypowiedzi ze „Shreka”. Lecz tu miałby on zupełnie inną, niezwykle smutną, bo aż nazbyt realną wymowę. Nic na to nie poradzę, że właśnie ta fraza skojarzyła mi się z widokiem Liska, choć w zupełnie innym kontekście, bo za kratami. Jedynym domem był mu schroniskowy kojec. Ten psiak był charakterystyczny z kilku powodów, począwszy od wyglądu ni to wilka ni to owczarka, na Lisku z nazwy kończąc (to chyba z powodu pociągłego rudziejącego ryjka, skośnie ustawionych oczu i sterczących jak radary uszu). W dodatku miał w sobie coś szlachetnego, nieomal arystokratycznego (podobną aurę roztaczał kiedyś wokół siebie inny weteran - Bingo). Przy tym Lisek był psem cichym, niekonfliktowym a nade wszystko bardzo skromnym (jak niegdysiejsze Nutka czy Józia). Od pewnego czasu występował w parze z bardziej ruchliwym Gryziem, który wyraźnie brylował na wybiegu. A jednak, o dziwo, gdyśmy wracali znad rzeki, bywało, że to właśnie Lisek próbował podporządkować sobie Gryzia, kładąc na jego grzbiecie swój wydłużony, jeszcze mokry od wody ryj. Więc potrafił zadziwić! Niestety, ostatnio bardzo się posunął, wychudł i z dnia na dzień dosłownie „zapadał się w sobie”. Odszedł w poniedziałek 8 czerwca 2015. Teraz On gdzieś z góry na nas patrzy, patrzy, patrzy .....
  19. Spóźnione dzięki za przemiłe słowa pod moim adresem, wystukane na kompie w Dniu Dziecka (naprawdę - bez żadnej ironii!). Jestem zaszczycony, jako że wciąż czuję się jak duże (raczej już podstarzałe) dziecko. A spóźnienia to niestety moja osobnicza specjalność. Niedziela 7 czerwca to kolejna niespodzianka. Zaraz po wejściu na teren schroniska, widząc mnie ktoś powiedział: „Już idzie Julia!”. Słowa szczęśliwie dla mnie wypowiedziane, bo bym się okropnie zbłaźnił. Julia, która jest od początku takim moim „pierwszym łącznikiem” w schronisku Cztery Łapy, tego dnia wystąpiła w nowej „świetlistej” fryzurze i przynajmniej dla mnie była nie do poznania (!). To wyraźny dowód na to, jak toporne i prymitywne mogą być chłopy. Pamięć wzrokowa i nic więcej! Wstyd! Bo „nowa” Julia wygląda całkiem atrakcyjnie - tylko inaczej dla schematycznych prostaków. Jednym słowem - faceci to niezłe bęcwały! A na wybiegu proza życia - kolejne dwa drzewka przywiędły, więc znów próba ratowania ich wegetacji: rozgrzebanie ziemi (gliny) do korzeni, nawodnienie, zasypanie pozyskaną (sypką) glebą, ponowne zalanie wodą. Teraz tylko czekać - ruszą albo nie! No i oczywiście podlewanie całości. Szczęśliwie wolontariusz, który akurat „wypasał” tam parkę dorodnych futrzaków, częściowo wyręczył mnie zużywając połowę zapasu przygotowanej wody. Jednak przez te dodatkowe czynności dzień na wybiegu przeciągnął się do godz. 16-tej. Po powrocie do schroniska okazało się, że przybyła tu Pani Krystyna i właśnie robiła „przegląd wojsk”. Wiadomo: „Pańskie oko konia tuczy!”. Ale żeby o takiej porze, w niedzielę, w dodatku przy długim weekendzie? Godne podziwu! Ktoś przytomnie zauważył(a), że mam zabandażowaną jedną rękę. No cóż? Czasem muszę się zabezpieczyć jakąś praktyczną podpórką. Powoli lecz nieuchronnie zbliżam się do wizerunku późnego Breżniewa (jeśli jeszcze ktoś pamięta tego nieodżałowanego towarzysza). Dla młodzieży wyjaśniam, że był to istny „superman” - żywy pomnik radzieckiej myśli technicznej, doskonale funkcjonujący dzięki rozmaitym sprężynkom i recepturkom, zastosowanym w odpowiednich miejscach tegoż organizmu! Najfajniejsze było jednak to, że akurat w tym czasie trafiłem na akcję sprzątania boksu staruszków. W tym celu został on opróżniony z włochatej zawartości. Na dziedziniec schroniska wysypała się cała czereda rozmaitej maści paszczaków: od czarnych, poprzez przypalane, brązowe a nawet piaskowe. A żeby jeszcze było do rymu - głównie „niskopodwoziowe” (takie szczególnie lubię!). Podwórzec od razu natchnął je do działania, wyraźnie odżyły: biegały, wąchały, sikały, a wszystko w radosnym uniesieniu - dzieje się coś nowego! No i łasiły się. Jeden brzdąc nawet pokładał się na wznak, żeby wymusić czochranie po brzuchu. Łobuzeria! Taka sytuacja to dla nich powiew beztroskiej swobody! A dla mnie nagroda po ciężkawym dniu spędzonym na wybiegu. P.S. Podsłuchane na temat nieprzewidzianych skutków upiększania: „W pewnej rodzinie zaistniał poważny dylemat. Mąż nie chciał wpuścić do mieszkania swojej żony, wracającej od fryzjera. Kategorycznie twierdził, że to nie może być jego Stara. Bo za ładna!”
  20. Niedziela 17.05.2015 - to miał być brzydki, mokry dzień ! Poprzednio nawet nieźle popadało, teraz się ochłodziło i zewsząd straszyli przymrozkami przy gruncie. Zapowiadali opady niemal ciągłe. Więc postanowiłem odpuścić sobie z podlewaniem drzewek, niech same też popróbują sobie radzić, wypuszczając nowe korzonki w poszukiwaniu życiodajnych soków. Ten dzień wykorzystałem na zbieranie z wybiegu różnego szklanego śmiecia. A ponieważ pogoda odmówiła prognostykom posłuszeństwa (była całkiem niezła), zabrałem ze sobą dwie paszcze ze znanej mi zagródki przy kociarni. Był to burkliwy Cyryl i spolegliwa Klara. Pasowały do siebie jak ulał: oba średniej wielkości, umaszczone na ciemno (nie licząc wysepek siwizny), sylwetki w sam raz na Hallowe’en (istne „szkieletory”). Urwis, który teraz z nimi przebywa, o szlachetnym imieniu Klapek (ależ mi się ono podoba!), stawiał zdecydowany opór już przy próbie zasmyczenia i nie załapał się na spacer. A szkoda! Więc może innym razem. Początkowo Cyryl z wyraźną dezaprobatą warczał na Klarę a ona potulnie schodziła mu z drogi. Jednak wkrótce okazało się, że pobyt na wybiegu może odsłonić (tu czasownik odzwierzęcy) nieco inne charaktery tych wyraźnie przerzedzonych futrzaków. Cyryl już w drodze na łączkę nachapał się trawy, po czym zwiedzał cały wybieg brnąc leniwie w zieleninie. Klara niewiele pochodziła, szybko zaległa ucinając sobie drzemkę na łonie natury. W trakcie odwiedziły nas niezmordowane wolontariuszki Klaudia i Monika (najczęściej właśnie je widuję) z paszczakami przywleczonymi tu na sesję zdjęciową. A wybieg i sesja to już pokaz mody! Psiej mody! Moi asystenci na tę okoliczność oczywiście ożywili się i pognali obwąchać przybyszy. Lecz teraz to Cyryl był całkiem spokojny, natomiast Klara pozwalała sobie na śmiałe zaczepki (parafrazując: Cyryl spokojny - nie wadzi nikomu, Klara - najdziksze wyczynia swawole!). To oczywiście przesada. W sumie oba te psiaki były bardzo łagodne i chętne na różne przyjemne „masaże”. A Klara dosłownie dawała zrobić ze sobą wszystko! Cyryl, który dzielnie mi sekundował w zbieractwie, jak zwykle poburkiwał sobie pod nosem, zupełnie jakby nucił jakąś smętną przyśpiewkę. Chyba robił to raczej „dla zasady”, bo był bardzo przyjacielski i nawet chciał mi „pomagać”. Trzeba było uważać: on w poszukiwaniu łakoci, niczym mrówkojad zapuszczał swój szorstki ryj na samo dno wiaderka. Ten głuptas raz nawet chwycił stamtąd jeden kawałek szkła, myśląc pewnie że to jakiś wyborny przysmak. Na szczęście nie pokaleczył się, szybko zgubił ten niedobry kąsek „strawy”. Za to dał sobie wyczyścić zapaprane kąciki oczu. Ten opryskliwy Cyryl z mety stał się moim kumplem! A Klara tak się rozbestwiła w przysypianiu na trawie, że przy każdej nadarzającej się okazji zaraz polegiwała. Nawet jak już trzeba było pędem wracać (bo pociąg powrotny), ona w korytarzyku tuż przed swoją zagródką beztrosko rozpłaszczyła się, licząc zapewne na pieszczoty. Żadne podnoszenie zadka i popychanie „do domku” nie skutkowało. Pomogło dopiero ponowne złapanie na arkan i kategoryczne zaproszenie do środka. I tak miałem dużo szczęścia. Bo co by było, gdyby ta sunia była psiną masywną i zwalistą? Znany z dzieciństwa wierszyk mógłby się groźnie dla mnie zakończyć: „I choćby przyszło tysiąc atletów, A każdy zjadłby tysiąc kotletów, I nie wiadomo jak się wytężał, Klary nie dźwigną - taki to ciężar!”
  21. Strasznie dziękuję za tak miłe słowa! Słowa „strasznie” użyłem celowo, bo choć wg prof. Bralczyka w tym kontekście jest ono niewłaściwe, w dalszej części mojej odsłony jeszcze o strachach i straszeniu coś niecoś będzie - więc to takie nawiązanie. Z satysfakcją muszę stwierdzić, że 26 kwietnia wreszcie zakończyliśmy ostatnie nasadzenia. A w ogóle było to możliwe również dzięki udziałowi kilku przychylnych osób. I tak : Pani Anetka - w dniu wytyczania dołków dostarczyła mnie wraz z dwoma groźnymi wężami na teren wybiegu, pokonując trasę Olsztyn Szczytno. A wymagało to przezwyciężenia nie tylko właściwej niewiastom ofidiofobii (strach przed wężami), ale również - a może nawet przede wszystkim: „Romofobii” (to powinien być strach przed rozmaitymi Romkami!). Pani Krystyna sprawująca pieczę nad tym przytułkiem - szczodra matka licznej gromadki florystycznych podlotków o wdzięcznej nazwie Tilia platyphyllos. Dwaj młodzi Panowie odrabiający zadane im prace - udziałowcy większości nasadzeń. Panie z bezpośredniej obsługi schroniska ( nie wymieniam bo większość znam tylko z widzenia, więc żeby nie ukrzywdzić ... ) - zabezpieczanie porcji życiodajnej wody do okresowej pielęgnacji roślin. A skąd się to wszystko wzięło? Kto temu winien? Za to całe zamieszanie odpowiada Franciszek, którego już nie ma wśród nas (na takiego łatwo przerzucić całą winę!). Niegdyś czarny Franek tak aktywnie buszował po łączce (wybiegu), że aż się zmęczył, więc zaległ i przysypiał. A miejsce naszych spacerów było tak odkryte, że przy bezchmurnym niebie stanowiło istną „patelnię”. Wówczas trzeba było staruszka chronić przed przegrzaniem (parawan z materiału). Wtedy to zakradła się myśl: A gdyby tak na tej pustyni urządzić jakieś strefy naturalnego cienia? I tak, krok po kroku ... (jak dawniej mawiano: „od pomysłu do przemysłu”). To oczywiście ma służyć wszystkim paszczakom - te biedaki zasługują na chwilę wytchnienia. A ponieważ są to permanentne niuchacze, tych nowych innych wrażeń nie powinno im tu zabraknąć. Więc na pewno będzie to dobra odskocznia od monotonnej codzienności. Trzeba tylko pamiętać, że one latem nie zdejmą futerka, nie włożą jak my krótkiego rękawka. Kawałek cienia z pewnością podniesie im komfort przebywania w tym miejscu. A w niektórych przypadkach może nawet uchronić przed zgubnymi skutkami sciafobii (strach przed własnym cieniem)! Tu chyba się zapędziłem (bo czyż psy to mają?). A wracając do ostatniej niedzieli na wybiegu. Kilka piesków znów odwiedziło te strony. Był z nimi znany mi, gęsto i długoowłosiony czarny półślepiec, którego imię oczywiście zaraz mi wywietrzało (bo nie zapisałem). Niezwykle sympatyczne i przymilne psisko! Tego dnia z pomocą Klaudii udało się dosadzić we wcześniej wykopane ostatnie dołki, trzech smukłych młodzieńców (Quercus robur), tak by zielonym pannicom nie było smutno i aby nie toczyły między sobą swarów (jak są same, potrafią być nieznośne). Niektóre wolontariuszki cierpliwie przegrabiały murawę. Wśród nich najwytrwalej działała Sylwia. A ponieważ jedną już wcześniej wymieniłem, więc teraz w kolejności będzie to Sylwia II (prawie jak w słynnych monarchiach). I tu miłe zaskoczenie, bo: młoda, dobrze ułożona, w dodatku pracowita. Znany z mediów Piotr Bałtroczyk, na takie „dictum” z pewnością rzekłby z nieukrywanym pobłażaniem: „Ależ kolego! Chyba mówicie o trzech różnych osobach!” Okazało się, że z Sylwią można nie tylko „konie kraść” ale i góry przenosić! (efekt tego ostatniego widoczny jest przy wejściu na wybieg). Po przebrnięciu prac najbardziej uciążliwych (roboty ziemne), pozostaje podlewanie drzewek i ochrona przed znakującymi wszystko paszczakami. Osobiście dręczy mnie jeszcze jakaś „glassofobia” (lęk przed rozbitym szkłem). Mam nadzieję, że uda mi się powybierać resztkę rozmaitych niebezpiecznych drobiazgów (kawałki szkła, ostrej ceramiki, itp.), zanim nowa trawa to przykryje. Jednak pocieszam się, że dotknęła mnie tylko taka mała „fobijka”. No bo cóż to jest w porównaniu z Anatidefobią - strach przed byciem obserwowanym przez kaczki! (leksykon różnych rodzajów fobii).
  22. 9 kwietnia - A życie toczy się dalej, czyli: Szczęśliwe chwile bezdomnych paszczaków. Tego dnia ujrzałem coś niezwykle miłego. Na łączkę spacerową dwukrotnie wpadały radosne stada brykających paszczaków, za drugim razem było ich ze dwadzieścia. A przychodziły bez obroży, bez smyczki, w jednym zgodnym stadzie, prowadzone przez doświadczoną opiekunkę Sylwię. Moja pierwsza myśl: „Oto Cesar Millan w spódnicy!” Wróć! To nie tak! Bo przecież „Dziś prawdziwych spódnic już nie ma”. Praktyczne spodnie zdominowały nawet gender! A psiaki, widać było że kipią ze szczęścia: pełna zgoda, ani cienia agresji. No i nieposkromiona chęć do psotek. Jeden z futrzaków /nie pomnę już który/ dorwał się do mojej raportówki, zanurkował w niej całym swym ryjem i momentalnie wyskubał psie salami. Szczęśliwie zdążyłem na czas, bo opakowanie mogło mu zaszkodzić. Ledwo zażegnałem to niebezpieczeństwo a już inny paszczak porwał jedną z moich rękawic i zwiał „gdzie pieprz rośnie”. Wkrótce udało się ją jednak odzyskać. W stadzie rozpoznałem „starych znajomych”, wśród nich Krzywego, który od razu się do mnie przylepił, chcąc popróbować mych palców w charakterze smakowitych gryzaczków. Nie dałem się na to nabrać. Ale po starej znajomości, czyli „na krzywy ryj”, Krzywy dostał ode mnie kilka miłych gilgotek. Drugi znajomek to Puszek z zagrody Cyryla, przyziemny, bardzo owłosiony i roztrzepany „pompon”. Godne podziwu, z jaką determinacją ten smyk wpadał w kolejny świeżo wykopany dołek, z którego samodzielnie nie mógł się wydostać. Z odsieczą zawsze podążała nieoceniona Sylwia. A ten dopiero co oswobodzony głuptas, niepomny stresujących doświadczeń, zaraz wpadał w następny dół! Sytuacja powtarzała się ze trzy razy. Wyglądało to dosyć komicznie. Ale najważniejsze, że na tym krótkim spacerze wszystkie psy, niezależnie od temperamentu, były naprawdę szczęśliwe - to było po nich widać! Dobrze, że mogą mieć takie miłe, chociaż niezadługie chwile. No i jak przyjemnie wówczas na nie popatrzeć! P.S. Na łączce nie spotkam już / jak kiedyś / Bary’ego - ksywka „trzymający miskę”. Bo Bary poszedł do adopcji. Z pewnością przygarnął go jakiś „Władca Mich”.
  23. 9 kwietnia, jak to się później okazało, był dniem bardzo smutnym. Tego dnia odszedł Polek, zwany przeze mnie Nietopkiem. To ten, którego żałosny stan był jednym wielkim oskarżeniem zadufanej w sobie tzw. „ludzkości”. I który mimo wszystko wciąż miał wielką ochotę na życie, a przy tym patrzył tak ufnie i tak przejmująco jak mało kto. Cudem przetrwał zimę a teraz oczekiwał na skomplikowaną operację ścięgna. Niestety, do licznych pozostałych dolegliwości dołączyły nowe - bardzo groźne. Byłem u Niego 8 kwietnia i zauważyłem, że jest bardzo źle, nigdy wcześniej takim Go nie widziałem. Sam zastanawiałem się, czy nie lepiej byłoby już biedaka uśpić. Ten psiak, tak ciężko dotknięty przez los, zasługiwał na lepsze życie. Lecz nie doczekał. Już nie musi walczyć z wieloma paskudnymi choróbskami. W słynnym filmie Spielberga jest taka niezwykle mądra kwestia: „zasłużyć na życie”. Myślę, że Polek, któremu nie dane było dłużej pożyć, jednak zasłużył, nawet na tak krótki byt! Dziś, gdy patrzę na obrazki które po Nim zostały / zwłaszcza na jedną fotkę /, to tak jakbym słyszał pytanie: „Czy zasłużyłem?”. Odpowiedź jest tylko jedna: „TAK - na pewno!” Teraz niestety już tylko na pamięć! Przynajmniej tyle mogę Ci obiecać, Wielki Łakomczuchu! więc gdzieś, tam wysoko: „Wciąż spokojnie sobie śpij, O przysmakach stale śnij.” P.S. Teraz, gdy to się dokonało, powinno być lżej, bo przecież nie trzeba już czasami zastanawiać się: Co On robi w taką pogodę? Czy zdołał wejść do budy? Czy nie marznie na wyłysieniach? Jak sobie radzi z odnawiającymi się ranami? Tak, powinno być lżej. A nie jest. Dziwny jest ten świat.
  24. Po ostatniej wizycie na tym kąciku, z nadzieją czytałem pojawiające się pierwsze Bugo-relacje. Imponująca była ta przekora malucha i silna wola przetrwania. Radość z własnej pomyłki nie trwała jednak długo. Niestety ..... One już często tak mają, że w tych podbramkowych chwilach dostają jakiś silny impuls i rwą się do życia, dając wciąż nadzieję na kolejne jutro. Dobrze się stało, że przynajmniej pod koniec Bugi mógł spocząć „na własnych śmieciach”. Można powiedzieć, że jednak Mu się poszczęściło. Bo przecież jego poprzednik [Lucjusz Luckiem zwany ...] mimo tak dobrych warunków jakie tu miał, zdołał spędzić w Hoteliku zaledwie 3 miesiące [odnowiły się stare paskudne rany]. A nasz Bugi - „strzępiaste ucho”, przetrwał tutaj w dobrej kondycji i w doborowym towarzystwie innych czworonogów a także pod troskliwą opieką przychylnych dwunogów - prawie 3 lata [od 05.06.2012 r.]. Śmiem twierdzić, że mógł mieć tu lepiej niż u niejednego tzw. „pana”. A ja nieskromnie mogę się chełpić, że w życiu stykałem się ze znanymi postaciami: byłem na koncercie Ewy Demarczyk, posiadam autograf Allana Starskiego, no i ... swego czasu wyprowadzałem na spacer Bugiego [Olsztyn - 2012]. To smutne, że największa sfora świata znów powiększyła się o kolejny poczciwy ryjek. Lecz będzie do kogo iść, gdy przyjdzie na to czas.
  25. Wielkie Nieba! Dopiero dziś mnie dopadła ta ponura wiadomość. Z tych wieści widać, że z naszego chwata porobiło się dosłownie sito! W tej sytuacji chyba nie ma co już Go dłużej męczyć [na pewno cierpi z powodu tak rozległych i tak poważnych dolegliwości]. To jakieś złe fatum narastające jak efekt domina. Myślę, że biedak nie ma już szans na wykaraskanie się z tego co Go tak mocno nęka. To brutalne i BARDZO smutne, ale myślę, że trzeba Mu pozwolić godnie odejść. Myślę, że wciąż będziemy o Nim pamiętać!
×
×
  • Create New...