Jump to content
Dogomania

Morus - nie było mnie przy Tobie


szarotka11

Recommended Posts

Szajbus,
Dziękuję bardzo za te słowa. Bardzo chciałabym wierzyć, że tak właśnie jest, jak mówisz.
Myślę, że Szarotka nie ma nam za złe- napisałam tu bo chciałam jej powiedzieć, że też wiem, jakie straszne jest to poczucie winy, że się nie było do końca i że nie powiedziało, jak bardzo się kocha. Ja sobie to inaczej zaplanowałam, że będzie w domku, ze wszystkimi i że wszyscy mu pomogą przejść za TM... ale śmierci nie można przecież zaplanować. Żadna nie będzie łatwa.
Łatwiej jest, kiedy myślę, że nawet jeśli teraz Arenio myśli, że go zawiodłam i nie dotrzymałam obietnicy, to kiedyś będę miała szansę mu to wynagrodzić. Z tą myślą kiedyś będzie łatwiej umierać- że tam jest i że czeka. Może Morusek z nim porozmawia i Arenio też przyjdzie do mnie we śnie i powie, że nie ma pretensji? Że to z miłości do mnie chciał mi wszystkiego oszczędzić? Bardzo na to czekam.

Link to comment
Share on other sites

  • Replies 594
  • Created
  • Last Reply

Top Posters In This Topic

A ja nie mogę wykrztusić słowa.Płacze i jestem z wami i z waszymi psami.
Po tylu latach wiem , że ten ból nigdy nie minie.Nigdy nie zniknie obraz operacji, śmierci , ostatniego oddechu.
Cholera.Ból jest czasem nie do zniesienia.Tak jak w tej chwili....
Drupti,jestem z Tobą.Z Szarotką, Iri, Szajbusem,Agą i z wieloma innymi.Bowiem łączy nas coś szczególnego...

Link to comment
Share on other sites

To prawda Moniu, połączył nas ból po stracie naszych psin.
Wiem, że ten obraz nie zniknie. Staram się jak mogę wymazać go z pamięci, ale on wraca. Zamykam wtedy oczy i go odpędzam. Chcę pamiętać ją szczęśliwą i beztroską.

Dla Moruska i Arenia
[img]http://images.google.pl/images?q=tbn:vTcDEI4X_F3PTM:http://tn3-1.deviantart.com/300W/fs7.deviantart.com/i/2005/223/f/c/Candle_by_StereoGTX.jpg[/img][img]http://images.google.pl/images?q=tbn:vTcDEI4X_F3PTM:http://tn3-1.deviantart.com/300W/fs7.deviantart.com/i/2005/223/f/c/Candle_by_StereoGTX.jpg[/img]

Link to comment
Share on other sites

Czytałam historię MORUSA i tych innych psów,które odeszły za TM ,mój Zbój umarł (18 03 ) w domu,trzymałam jego głowę na kolanach,kiedy zaprzyjażniony wet. podawał mu "lekarstwo" na śmierć,byłam przy nim przez cały czas- mam urlop roczny,opiekowałam się skazanym na śmierć Przyjacielem ,widziałam jak powolutku zżera go rak,jak słabnie ,chudnie, jak patrzy na mnie ,jak na Boga-że na pewno mu pomogę,a ja byłam tylko jego panią równie bezradną jak On!!!!!! I ZAPEWNIAM Was,nic to nie zmienia :nie mam spokoju,czy to był "ten" czas,czy musiałam to zrobić,czy dobrze się z Nim pożegnałam ,było tyle ludzi-syn, synowa,mąż! w SNACH ODCHODZI SMUTNY ODWRACA SIE,KIEDY GO WOŁAM a kiedy żył świata za mna nie widział-był pieknym,dobrym i mądrym znajdą-prawie 100%onkiem.Tak bardzo za nim tęsknię

Link to comment
Share on other sites

Drupti, mam nadzieję, że inni wybaczą, Szajbus też, zacytuję:
[quote name='zdrojka']Pod koniec sierpnia wyjechałam na Mazury z moim TŻ i żeby Migaczka nie męczyć, bo miał spore kłopoty z chodzeniem, nie obudziłam go, jak żegnałam się z rodzicami. I nie mogę sobie tego darować!!!
Dwa dni później, przez telefon, będąc oddalona od Migaczka o 200 km uczestniczyłam w jego odejściu.
Nagle, bez żadnego znaku pękł mu podobno teg guz... Piesio już nawet nie wstał, tak go bolało, nawet na dźwięk głosu mojej Siostry nie był w stanie zamerdać ogonem. Wszystko załatwili szybciutko, żeby cierpiał jak najkrócej.
A mnie tam nie było!!! Nie pożegnałam się z Nim! Odchodził beze mnie...
Wiem, że nie sam, że była z Nim moja Siostra, Tata, płakali strasznie, Mama w domu też, ale mnie z nim nie było, nie mogłam Go potrzymać za łapę w tej ostatniej chwili po tej stronie... Nie mogę tego sobie do dziś darować![/quote]
Wiemy, co to znaczy, jak odchodzą bez nas. Wydaje nam się, że same, biedne, opuszczone... Ale po tylu rozmowach tutaj już wiem, że one to robią dla nas, żeby nam było łatwiej. Trzeba to tylko zrozumieć i uwierzyć, potem jest łatwiej...

Link to comment
Share on other sites

Łzy odbiły sie o klawiaturę.

Tak Isiu, najgorsze jest to spojrzenie, pokladające całą nadzieję i absolutne zaufanie w swojego ukochanego pana, który w rzeczywistości jest absolutnie bezradny i nie śpiąc po nocach i poświęcając się bez reszty walce o przyjaciela, traci go. To cierpienie jest tak bezgranicznie trudne. Przez pół roku walczylam o Alberta, 10,5 letniego Berneńczyka,który odszedł 5 stycznia ubieglego roku.
Nigdy nie zapomne podroży samochodem do najlepszego chirurga, długiego spaceru po parku nad rzeką bo się zgubiliśmy i w końcu jak już trafiliśmy i rozstaliśmy w celu badań, godzin oczekiwania, potem wyroku, jak do niego mówił doktor, Klapouchu i jak mi zabraniał przy nim plakać. Potem nocy w hotelu, czuwania. Drogi do domu, rozpaczy i w końcu buntu. Gotowości podjęcia walki, nadziei, że może to nie to - diagnoza była na podstawie rentgena pluc a nie głowy bo istniało ryzyko, że nie obudzi się z narkozy przy tomografii. Po powrocie ataku padaczki, nieprzespanych nocy na kanapie przy przedpokoju obłożonym poduszkami, żeby się nie udeżył, gdyby się powtórzyło. Spacerów i zabaw szyszkami i wlaśnie tego spojrzenia: zobacz jak sobie radzę, jak wysoko podnoszę łapki, to dla ciebie! Prawda, że mi pomożesz? I dławiącego bólu, bezsilności. Wstawania w nocy i wychodzenia na śnieg i 25 stopniowy mróz prosto z łóżka, na szelkach. Podnoszenia jak sieprzewracal. Jak już nabrał wody do płuci musiałam go zostawić w szpitalu (nie pozwolili mi przy nim czuwać), lęku, telefonów i drogi do szpitala, w desparacji, 150 km/h. Spotkania i wdzięczności, że mogę go jeszcze wziąć w ramiona. Potem zabiegów, i w końcu ostatecznego werdyktu po punkcji - nie ruszać bo próbka aż chodzi. I tej ladnej nazwy, brzmiącej jak nazwa motyla lub kwiatu - m e z o t e l i o m a. Powrotu do domu i patrzenia mu w oczy kiedy tak sobie hasał bo dostał sterydy i lepiej sie czuł i wierzył, że będzie żył, że będziemy razem i pobawimy sie jeszcze szyszkami nie jeden raz. Piekla cierpienia, bólu. Drogi do onkologa w sylwestra, zasp, rozmytego obrazu przez łzy. Decyzji o próbie podjęcia leczenia. I w końcu ostatniego wieczoru, nocy, kroplowki i tych ostatnich ruchów łapkami. I poczucia winy za to, że jestem losowi wdzięczna, że to już koniec jego męczarni. A przede wszystkim wdzięczności Albertowi, za to, że odszedł sam i się nie męczył (to nie trwało więcej niż 10 sek), że zrobił mi na koniec tak wspaniały prezent - zdecydował sam. Ja bym nie była w stanie. Dalej boli ale nie muszę już patrzeć Albertowi w oczy i okłamywać go dusząc w sobie łzy. To było nie do zniesienia.

Daliśmy naszym psom miłość, przyjaźń, cieplo, dom. Dzieliliśmy z nimi piękne chwile. Niestety nie wszystko jest w naszych rękach. Ale skoro siedzimy tu i po miesiącach a nawet latach piszemy jak bardzo je kochaliśmy, to one na pewno bardzo dobrze o tym wiedziały, niezależnie od tego czy mieliśmy takie szczęście jak ja, że nasz przyjaciel odszedł sam, czy nie. Czy byliśmy przy nich w chwili agonii, czy nie.
Najważniejsze, że zrobiliśmy wszystko, żeby jak najdlużej były szczęśliwe, żeby je ratować. A w przypadku Moruska, jak mogłby myśleć, że go zdradziłaś? Ciebie tam nie bylo. Gdybyś była, byłoby tak samo. Chwila nieodwracalnego zastrzyku jest strasznie ciężka (moj kot miał 20 lat i w agonii zawiozlam go w Świeta Bożego Narodzenia do weta), trzeba być niezmiernie silnym, żeby to znieść. Ja bym nie zniosła, mimo świadomości konieczności i słuszności takiej decyzji ze względu na cierpienie psa. To największy koszmar jaki można sobie wyobrazić. I wspomnienia tych ostatnich chwil zawsze będą bolały. Bo mowiąc to ostatnie tak, czujesz się jak zdrajca. Jak by sie to nie odbyło, śmierć ukochanego zwierzęcia zawsze jest tragedią. I macie rację, pocieszajmy sie tym, że kiedyś się z Nimi spotkamy. Do zobaczenia!

Link to comment
Share on other sites

Morusku coraz bardziej mi Cię brakuje. Mimo tego, że już mogę o Tobie mówić poza tym forum. Ale ostatnio niestety pękłam, rozryczałam się. Zrozumiałam, że czas nie jest moim przyjacielem. Ze to tak jeszcze boli.
To nasze ciągłe rozpamiętywanie choroby, ostatnich chwil, szarpanie się z sumieniem....Wmawianie sobie, że one wiedzą o naszej miłości ale i bezsilności....Czasami jest to pociechą, ale przychodzi chwila, że cała ta konstrukcja rozsypuje się jak domek z kart. Zostaje wielkie poczucie winy.
Lenana nie było mnie przy Morusku i to nie daje mi spokoju. Ale też nie mam odwagi zapytać męża jak poszedł w tą ostatnią drogę. Nie wiem, czy kiedyś się odważę. Mam przed oczami jego uśmiechnięty pysio i nie męczy mnie obraz jego cierpienia i umierania. Ale nie wiem czy to lepiej. Myślę, że winna mu byłam obecność w ostatnich chwilach, bez względu na MOJE samopoczucie.
Isia właśnie tak jak Ty chciałam odprowadzić Moruska. Teraz myślę, że lepiej bym się czuła, że nie miałabym poczucia zdrady i nie dręczyłaby mnie świadomość tego,że On nie rozumiał dlaczego mnie nie ma. Ale widzę że w obliczu śmierci i naszej powinności wejścia w szafarza życia i śmierci, nie ma dobrych rozwiązań.
Dlatego tak się boję obecności drugiego psa. Poza poczuciem zdrady, jeszcze dochodzi myśl o nieuchronności podjęcia takich decyzji.
A z drugiej strony nie mogę dłużej żyć bez psa.
Po majowym weekendzie wyruszam do schroniska. To już postanowione.

Link to comment
Share on other sites

Szarotko, pokochałam Balbinke całym sercem ( nie tylko ja, ale cała rodzina). Nie mogłam i nie mogę żyć bez psa. Nie potrafię.
Dom bez psa? jaki to był dom? Pusty, zimny, obcy ( pomimo tego, ze wszyscy sie kochamy). Brakowało w nim szczekacza, tych 4 łapek tego mokrego jęzorka na policzkach tego spojrzenia wyrażającego miłość na każdym kroku.
Sama wiesz, ze nie wytrzymaliśmy więcej nic 2 miesiące,ale nie żałuję.

Szarotko podjęłaś decyzje i wkrótce sie przekonasz, że potrafisz kochać nie tylko Moruska, ale i nowego przybysza.

Morusku bedziesz miała braciszka albo siostrzyczkę
[IMG]http://images.google.pl/images?q=tbn:vTcDEI4X_F3PTM:http://tn3-1.deviantart.com/300W/fs7.deviantart.com/i/2005/223/f/c/Candle_by_StereoGTX.jpg[/IMG]

Link to comment
Share on other sites

Szarotko,
tak Ci zazdroszczę,........ze podjęłaś tę CUDOWJNA DECYZJĘ o zaadoptowaniu psa ze schroniska!!!!!!Ja ciągle nie mogę ,jest we mnie taki lęk ,że powtórzy się to po raz trzeci!!!!Miałam dwa psy Draba -znajda wilkopodobna,a kiedy miał 7 lat przygarnęłam Zbója-ok.4,5 mc.Drab zgodził się na obecność szczeniaka ,mimo że cierpiał i był zazdrosny ale Zbój podbił go swoją bezgraniczną miłością i uwielbieniem. Tak było do końca,14-letni ,mocno zchorowany (po amputacji ogona,padaczką,olbrzymim wodniakiem,powiększoną wątrobą i wreszcie paraliżem) Drab był przewodnikiem stada-to był niezwykły Pies! Największa miłość mojego życia-tak wtedy myślałam-musiałam i jego "zabić'-do końca razem. Lenana-można to przejć ,w chwili kiedy masz to zrobić ale potem ,Boże ,dobry Boże potem..SZarotko potem jest tak samo żle wątpliwości gniotą z równą siłą -a ,że iinne....Teraz w marcu znowu mój Zbój -inny charakter-łagodny,skromny -to on mnie wyprowadził z czarnej dziury po śmierci Draba ,a co najgorsze taki jeszcze zbuntowany wobec swojej choroby ,z wolą życia -ale albo śmierć głodowa,albo uduszenie albo zastrzyk, a może nie wolno było -ludzi nie usypiamy!!!!!-dlaczego ,bo nie jesteśmy ich panami????
W międzyczasie znalazłam śliczną sunie ok.1-roku,ważyła 14 kilo prawie w stanie agonalnym ,była rasowym czrnym wilkiem ,leczyłam ,chciałam potem wysterylizować.i zatrzymać-znowu byłyby dwa psy,ona miała raka wszystkiego nieomal!!!!! Przyznam ,że chciałam,aby syn był przy niej ,ale ona tak patrzała na mnie ,byłam i żałuję,Szarotko ,chcę psa ale nie mogę-nie mogę się już tak wystawić!!!! Znowu ...,nie chcę ślicznego rasowego ,którego każdy weżmie,ale "bidę"-a wtedu wszysko się powtórzy,przeglądam " Psy w potrzebie",ale nie mogę,nie mogę.Szarotko staraj się zrozumieć swojego męża-zrobił żle,ale to dlatego,że kocha i Ciebie i Morusa równo.
trzymam kciuki

Link to comment
Share on other sites

Isia rozumiem twój lęk.
Moja Balbinka 4 dni po adopcji walczyła z ropomaciczem, a cztery dni po wyjściu ze szpitala z kaszlem kenelowym i potworną dusznością.
Cały czas drżałam o nią, wszak 2 miesiące wcześniej straciłam Psonię.
Jednak kiedy patrzę na to wcześniej wylęknione zwierzę, na jej szczęśliwego pycholka , na to, ze odzyskała poczucie bezpieczeństwa mówię. "warto było ".
Być może trzeba będzie walczyć o jej życie i z pełną świadomością podejmiemy się tej walki. Dla nas ważne jest to, że jest kochana,bezpieczna że ma swoją przystań na dobre i na złe. Jest po prostu NASZA.
Dziś wiem także, że kolejny nasz psiak nie będzie cudeńkiem z hodowli, ale bidą ze schronu bez względu na wszystko.

Link to comment
Share on other sites

Szrotko,
oczywiście masz rację. Jesteśmy im to winni. Nasze samopoczucie w ogóle się nie liczy. Nasz stan emocionalny jest jednak dla zwierzęcia niesamowicie istotny. To dlatego są tak wspaniałymi przyjaciółmi. One wyczuwają nasz smutek, lęk. Tak więc dusząc się własnymi łzami trzeba uśmiechać się i zapewniać, że wszystko będzie dobrze. I po prostu nie wiem czy gdybyśmy miały szansę, czy byłybyśmy w stanie tego dokonać. A nawet, myślę, że tak jak pisze Isia, nie uśmierza to bólu, nie likwiduje wątpliwości - odejście psa to tak jak odejście dziecka. To tragedia, dramat. To jest jak spadanie w czarną przepaść. I jeżeli Morusek i tak miał być uśpiony, nie miej wyrzutów sumienia. Myślę, że to dla Ciebie miałoby znaczenie, że tam byłaś. A jego musiałabyś i tak okłamywać. On nie rozumiałby, że to Wasza ostatnia wspólna droga. Ciesz się, że ostatni raz widział Cię wesołą.

Każda choroba jest inna i podanie zastrzyku kiedy pies już jest w trakcie odchodzenia to nie to samo co decyzja o eutanazii zanim zacznie zdychać. Bo nigdy nie jest się pewnym kiedy ten moment nadejdzie i czy to już. I jeszcze na domiar złego, w trakcie choroby między nami a psem, więź się pogłębia. Ja podobnie jak Ty i jak wszyscy tutaj, poświęciłam się bez reszty, podporządkowałam całe moje życie pod chorobę Alberta. Nic się nie liczyło. Też pamiętam nasze nocne spacery, po pare razy w nocy, brnąc przez zaspy po kolana, pilnując czy się nie przewróci. Ale on dla mnie chciał być silny. I ja nie mogłam go zawieść. To taka najczystsza forma miłości. Pelna wyrzeczeń, gotowa na wszystko. Nigdy dla nikogo tyle nie zrobiłam, co dla swojego ukochanego psa.
Albert, podobnie jak Morusek był przytomny. Nie znam całej Waszej historii, nie wiem czy jego stan się pogarszał (jeżeli możesz mi podać link do forum o ktorym wspominają Zurdo i Ma ruda, bardzo chętnie przeczytam - choć z ogromnym smutkiem, skoro Moruska już z nami nie ma). Mnie lekarze zobowiązywali do uśpienia - nie potrafiłam. Postanowiłam spróbować chemioterapii, istniała nikła szansa, chciałam mu ją dać. Wiem teraz, że skoro był taki słaby, nie przeżyłby. Zawsze wyobrażalam sobie, że jak przyjdzie ten ostateczny moment, chciałabym, żeby odbyło się to w domu, żeby dostał zastrzyk u siebie a ja oczywiście byłabym przy nim. Tylko jak przyszło co do czego, nie potrafiłam się zdecydować. Wiedzialam, że ponieważ płuca nabieraly wody może zacząć się dusić i zanim przyjedzie weterynarz, strasznie się będzie męczył. Jednak gdyby nie odszedł sam, zrobiłabym to chyba w klinice, zmuszona przez weterynarzy. Nie mogłam spojrzeć w te ukochane i pełne nadziei i chęci walki oczy i powiedzieć komukolwiek, żeby je zgasił, za plecami przyjaciela (bo w odróżnieniu od ludzi, którzy świadomie chcą zdecydować się na eutanazję, zwierzęta są jak bezbronne małe dzieci). To było ponad moje siły. Dlatego jestem Ci mój najdroższy przyjacielu wdzięczna za ten ostatni prezent. Dziękuję z czałego serca, że zdecydowaleś sam (chętnie pokarzę Wam mojego Albercinka ale nie umiem wklejać zdjęć).

Co do decyzji o piesku, to chyba dobry pomysl. Zanim odszedł Albert, los podarował mi drugiego psa. Ale po śmierci kolegi, Frodo był taki cichy, że po pół roku zdecydowalam się na kolejnego. Przygarnęłam młodą suczkę, która znów napełniła dom radością. To nigdy nie będzie to samo ale one są takie cudowne. Każdy na swoj sposób. Za jakiś czas twój nowy przyjaciel nauczy Cię znowu jak się śmiać.
Jesteśmy z Tobą Szarotko.

Link to comment
Share on other sites

Morusku, wyjeżdżam na majowy weekend. Nie bedzie mnie tu przez tydzień.
Jest piękna wiosna, wszystko kwitnie i straszny żal mi ściska serce, że tego nie widzisz. Zarosły już nasze ścieżki....samej mi się nie chce chodzić, bo to smutno i bez sensu.
Po długiej majówce wybieram się do schroniska po nowego psa. Nie mam pojęcia jak to będzie. Boję się. Może na spacerze z nowym psem będę płakać z żalu i porównywać wszystko z Tobą??? Ale pustka jest silniejsza. Zawsze u nas był pies, więc teraz jest smutno i źle.
[B] Trzymaj się piesku i nie miej mi za złe[/B][IMG]http://www.obrazki.info/obrazy/serc_6pb6.jpg[/IMG]

Link to comment
Share on other sites

  • 2 weeks later...

[B][I][FONT=Georgia][SIZE=3][COLOR=black]Morusku - na zawsze w sercu i pamięci[/COLOR][/SIZE][/FONT][/I][/B]

[URL="http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/ac82eff8a1e91a7f.html"][IMG]http://images14.fotosik.pl/30/ac82eff8a1e91a7fm.jpg[/IMG][/URL]

[I][FONT=Georgia][SIZE=3]Szarotko, odezwij się...[/SIZE][/FONT][/I]

Link to comment
Share on other sites

Jesteś zawsze ze mną gdziekolwiek jestem. Morusie nie myślałam,że tak będzie mi Ciebie brak. Że tyle miejsca zajmowałeś w moich myślach...
Jeszcze nie zdecydowałam się na konkretnego psa. Mąz chce młodego, a mnie jest wszystko jedno, chociaż wiem, że pies schroniskowy i stary będzie potrzebował dużo czasu i serca. Oglądam zdjęcia w internecie, ale do schroniska nie mam odwagi się wybrać. Raz kiedyś byłam i wrażenie było okropne.
Dziekuję Wam że pamiętacie o nas :loveu:. Ja też myślę zawsze o Was ciepło, i o tym specjalnym miejscu....Dobrze że jesteście.. że jesteśmy:lol:

Link to comment
Share on other sites

Join the conversation

You can post now and register later. If you have an account, sign in now to post with your account.

Guest
Reply to this topic...

×   Pasted as rich text.   Paste as plain text instead

  Only 75 emoji are allowed.

×   Your link has been automatically embedded.   Display as a link instead

×   Your previous content has been restored.   Clear editor

×   You cannot paste images directly. Upload or insert images from URL.


×
×
  • Create New...