Jump to content
Dogomania

Drupti

Members
  • Posts

    10
  • Joined

  • Last visited

Drupti's Achievements

Newbie

Newbie (1/14)

10

Reputation

  1. To świetna wiadomość! Co do ludzi... wiesz, czasami jest tak, że ludzie kompletnie nie mają wyczucia. Ja słyszałam takie teksty, jak: To leczenie jest strasznie drogie, taniej byłoby uśpić... Albo tuż po śmierci: To kiedy następny? itd. Szkoda słów. Ale wiem też, że czasami właściciele są tak skupieni na sobie, że nie patrząc na cierpienie zwierzęcia za wszelką ceną starają się je zatrzymać. A to przecież nie oni są w chorobie psa najważniejsi, tylko pies. I w takich sytuacjach potrzebny jest ktoś z zewnątrz, kto sytuację oceni trzeźwym spojrzeniem. Oczywiście trzeźwym, nie znaczy bez empatii i współczucia. Czasami właściciele zbyt łatwo się poddają ale czasami też nie pozwalają odejść. Jutro mija 11 tygodni. Jest strasznie. Ale wiem, że nigdy nie zgodziłabym się na kolejne zastrzyki, zabiegi, operacje, szpitale... To był Jego czas.
  2. Mój Pępuszek odszedł 5 dnia po operacji. A wszystko miało być dobrze- transfuzja krwi bardzo go wzmocniła, ale zabił pobyt w szpitalu. Wiem co mówią lekarze (kardiogenny obrzęk płuc, bo chorował na serce) ale znam mojego psa i wiem, że po prostu stracił nadzieję na to, że ktoś go zabierze ze szpitala. Po prostu serce mu pękło. Dlatego strasznie się cieszę, że udało Ci się zabrać Variuska do domu. W tej chwili musi walczyć tylko z chorobą, a nie z chorobą i zabójczą tęsknotą za Tobą. To bardzo dużo. Oby nie stracił ochoty do walki i nigdy nie zwątpił, że wszystko co robisz, robisz dla niego.
  3. Oczywiście, że trzymamy kciuki! Chciałabym Ci powiedzieć, że wszystko będzie dobrze i że nie musisz się martwić. Niestety, to wszystko nie jest takie proste... Najważniejsze, że Vario się wybudził i że jesteś przy nim cały czas. On wie, że ma dla kogo walczyć. Oby Wam się udało!
  4. Mojemu Pępuszkowi usunięto śledzionę z powodu raka i lekarz od razu powiedział, że to jest jednak nowotwór i pies- dla jego dobra- powinien zostać na obserwacji. No bo gdyby coś... to w domu mu nikt nie pomoże. Umówiliśmy się więc, że w szpitalu zostanie ale ja z nim. Oddano mi go do tzw. pokoju konsultacyjnego "prosto ze stołu". Bardzo zależało mi na tym,aby wybudzał się przy mnie. Psy fatalnie znoszą wybudzanie- w szoku piszczą, a poza tym strasznie się trzęsą (z szoku i z tego, że mięśnie odzyskują sprawność zaczynając od trzęsawek). Tak więc Moje Szczęście przyjechało na stole operacyjnym jeszcze z rurką od intubacji i dochodził do siebie jakieś 3 godziny. Cały czas przy nim byłam, ogrzewałam kołdrą i termoforem (pies w znieczuleniu ogólnym wychładza się) i -wierzcie mi- jak się widzi te 40 kilo takie bezbronne, z ozorkiem na wierzchu, którego nie może jeszcze cofnąć, takie zdane na łaskę człowieka, to serce po prostu pęka od nadmiaru miłości. Podobnie, jak Bronusia myślę, że to zależy od stanu ogólnego psa. Jednak-pomimo tego, że szpital był dla Arenia potworną traumą, która dodatkowo obciążyła mu serce- uważam, że trzeba jednak wetom zaufać. Jeżeli masz taką możliwość, to bądź z nim tak długo, jak to możliwe.I trzymajcie się cieplutko.
  5. Hippies, Strasznie mi przykro...Wiem dobrze jak to jest. Dzisiaj mija 6 tygodni i 3 dni i wcale nie jest łatwiej. Jedyna pociecha to taka, że teraz naszych chłopaków już nic nie boli. Ares (vel Arenio, Ptyś, Pępuszek ...) śni mi się czasem więc wiem, że tam gdzie jest, jest mu dobrze. Wierzę, że stworzenie, które dało tyle miłości i nauczyło kochać i wniosło tyle radości i było samym szczęściem z pewnością zasłużyło sobie na to, żeby po śmierci trafić prosto do nieba. Będą tam na nas czekać. Bardzo w to wierzę, bo ta myśl o ponownym spotkaniu pozwala mi funkcjonować i myśl o własnej śmierci nie jest już taka przerażająca. Hippies, obydwoje zrobiliśmy wszystko, co było można. trzymaj się.
  6. Szajbus, Dziękuję bardzo za te słowa. Bardzo chciałabym wierzyć, że tak właśnie jest, jak mówisz. Myślę, że Szarotka nie ma nam za złe- napisałam tu bo chciałam jej powiedzieć, że też wiem, jakie straszne jest to poczucie winy, że się nie było do końca i że nie powiedziało, jak bardzo się kocha. Ja sobie to inaczej zaplanowałam, że będzie w domku, ze wszystkimi i że wszyscy mu pomogą przejść za TM... ale śmierci nie można przecież zaplanować. Żadna nie będzie łatwa. Łatwiej jest, kiedy myślę, że nawet jeśli teraz Arenio myśli, że go zawiodłam i nie dotrzymałam obietnicy, to kiedyś będę miała szansę mu to wynagrodzić. Z tą myślą kiedyś będzie łatwiej umierać- że tam jest i że czeka. Może Morusek z nim porozmawia i Arenio też przyjdzie do mnie we śnie i powie, że nie ma pretensji? Że to z miłości do mnie chciał mi wszystkiego oszczędzić? Bardzo na to czekam.
  7. Dla nas święta nie były wesołe. W Wielki Piątek potwierdzenie diagnozy- guz śledziony a we wtorek operacja. Niestety nie udało się. W ostatnią niedzielę tuż przed 13 mama czekała w poczekalni szpitala, żeby Synka wyprowadzić na spacerek a jego w tym czasie reanimowali. Zabrakło mi kilku godzin, żeby do niego dojechać. A przecież siedziałam przy nim w szpitalu po 15godzin i zostawiłam, kiedy miało być lepiej, tylko na dwa dni, żeby na chwilę wrócić do pracy, która pozawalała mi płacić za jego trwające od lat leczenie. Nie poczekał na mnie, nie było mnie przy nim, chociaż zawsze obiecywałam mu, że będę przy nim do końca. Obiecywałam mu też, że przy mnie nigdy nie stanie mu się krzywda, a to przecież ja pozwalałam lekarzom golić go, kłuć, zakładać wstrętny kołnierz i podawać tyle leków prosto do pysia (w domu dostawał przecież w Milky Way'ku). Jego ostatnie wspomnienie ze mną to to, kiedy zakładam mu kołnierz i zamykam w szpitalnej klatce a później wychodzę. Tak strasznie go zawiodłam. To uczucie jest nie do zniesienia. Czekam na jakiś znak od niego, że się nie gniewa, że mi wybaczył i że rozumie. Dziś w nocy miałam sen-nie sen. Przekonanie, że śpi ze mną w łóżku i że nie mogę się poruszyć, bo przecież jest pod kroplówką i musi odpoczywać i nie mogę zruszyć welfronu, bo go będzie bolało. Czyżby tak właśnie mnie zapamiętał? Leżącą przy nim na podłodze w "pokoju konsultacyjnym", czekającą aż spłynie kolejna kroplówka? Mój Patryk, którego Arenio kochał i jednocześnie o którego był strasznie zazdrosny (a sceny to robił, jak nikt!) mówi, że jeżeli psy umierają tak, jak ludzie, to podczas reanimacji jego duszyczka uniosła się i widziała jego Panią dwa pokoje dalej i już nie czuł się taki opuszczony. I że w tym filmie, gdzie całe życie przebiega przed oczkami widział mnie w tych wszystkich cudownych chwilach, jakie przez 11 lat przeżyliśmy razem. Bardzo chcę w to wierzyć. Bardzo. Nie mam sobie nic do zarzucenia pod względem opieki- regularne badania, szybka diagnoza, szybka operacja. Po prostu cywilizacja dała znać o sobie i nic więcej nie mogliśmy zrobić. Ale do końca życia będę żyć z potwornym bólem,że go zostawiliśmy samego. Że tyle lat był absolutnie najważniejszy, a w tej ostatniej chwili tylko obcy ludzie. Że w tej tęsknocie za mną w szpitalu pewnie myślał, dlaczego go zostawiłam, że mógł pomyśleć,że to przez jego chorobę, że już go nie chcę. A to przecież Największa Miłość Mojego Życia. Taka, co przydarza się tylko raz. Nie dane mi było mu to powiedzieć po raz ostatni. Umierał sam i to jest nie do zniesienia. Mam tylko nadzieję, że kiedyś za Tęczowym Mostem będę mogła mu to wszystko wytłumaczyć i wynagrodzić.
  8. Nam się niestety nie udało. Wczoraj, w piękną słoneczną niedzielę o 13 po 4 dniach leczenia pooperacyjnego i reanimacji Arenio odszedł za Tęczowy Most. Nie wytrzymało serduszko, na które od lat był leczony. Operacja przeszła bardzo dobrze, choć spodziewany guz wielkości pięści okazał się być prawie czterokilogramowym paskudztwem wielkości dwóch głów. Wszystko się pięknie goiło i zrastało. Niestety źle zareagowała wątroba- enzymy podwyższone ponad dziesięciokrotnie. Leki obciążyły serce dodatkowo, zbiły enzymy ale podniosły leukocyty. Nowe leki i kardiologiczny obrzęk płuc. W 15 minut było po wszystkim. Wiem, że zrobiliśmy absolutnie wszystko, co było można i nie zadaję sobie pytań- czy można było coś wcześniej, coś jeszcze, coś więcej itd. Umieram z rozpaczy, bo zawsze obiecywałam mu, że będę przy nim do końca, a nie byłam. Zabrakło kilku godzin. W tym czasie w poczekalni na wyprowadzenie go na spacer (był w szpitalu) czekała mama i mam tylko nadzieję, że o tym wiedział. On sam chciał żyć bardzo. Jego ciałko odmówiło jednak posłuszeństwa. Nie jestem w stanie opisać tego słowami, to była miłość mojego życia, jedyny ktoś na świecie, kto kochał bezwarunkowo, absolutnie i na zawsze i tak samo był kochany. Mam tylko nadzieję, że umierając pamiętał o wszystkich tych dobrych chwilach a nie o tym, że ostatnie nasze spotkania miały miejsce w szpitalu i ostatnie wspomnienie to to, jak po spacerku wprowadzam go w kołnierzu do szpitalnej klatki i wychodzę. Trzymam kciuki za Was i Wasze Szczęścia. Powodzenia.
  9. Dzień dobry wszystkim, Jestem tu pierwszy raz a trafiłam, bo poszukuję informacji o usuwaniu śledziony. Mój Pępuszek (12 lat, mieszaniec ON) ma prawdopodobnie (jutro powtórne usg) guzka śledziony. Jeśli będzie operowany, to "przy okazji" wyczyszczą mu zęby i wykastrują. Samej operacji właściwie się nie boję, jeśli jest to guzek,to bardzo wcześnie wykryty, podczas rutynowych cotrzymiesięcznych badań kontrolnych (polecam takie badania, wiem, że to obciążenie i finansowe i stres dla psa,ale warto, choroby wcześnie wykryte mogą być szybko wyleczone), a pies jest w dobrej kondycji i lekarze dają duże szanse na powrót do normy bez komplikacji. Zastosują bezpieczniejszą narkozę wziewną no i cały czas od momentu zakończenia zabiegu będę mogła z nim być, kiedy się będzie wybudzał. Do tej pory nie miał żadnych ran,złamań czy operacji (tylko ząbki czyszczone, też polecam!)więc nie wiem-i o to chcę zapytać-jak to jest z tymi plastikowymi kołnierzami. Czy są one konieczne po takiej operacji- pytam tych, którzy już przez to przeszli. Jeśli tak, to jak Wasze psy to zniosły? Mam wrażenie, że moje szczęście będzie strasznie to przeżywać, bo jak tu z tym spać?? Proszę o wszelkie uwagi "praktyczne" :)
×
×
  • Create New...