Jump to content
Dogomania

Jett Garet III, jr. Kraków - w NOWYM DOMKU-od 07.04.06-GARETOWE OPOWIEŚCI-udręczonej


mar.gajko

Recommended Posts

chociaż z tymi obrazami - to ja nie wiem, Joanno :shake:...

jakbyś tak machnęła po nich zanurzoną w farbie kitą Gareta - to ach :loveu: -

- nabrałyby mgiełki tajemniczości - ze niby CO autor miał na myśli...
- i dowartościowałyby Gareta :diabloti: - być moze zaprzestałby tych swoich szlochów i histerii :roll:

Link to comment
Share on other sites

  • Replies 1.7k
  • Created
  • Last Reply

Top Posters In This Topic

[FONT=Arial]28.01.2008 poniedziałek[/FONT]

[FONT=Arial] Nie wiem, dlaczego pora posiłku wydaje się w naszym domu najlepszym momentem do serwowania wrzodotwórczych informacji. Jeśli jest coś denerwującego do przekazania, na bank dowiem się tego w czasie obiadu, kiedy z bijącym sercem i rozdygotanym talerzem w ręce padam wreszcie, zaspokoiwszy uprzednio wszystkie potrzeby czworonogów, na cudem wywalczony fotel w kuchni. W tym czasie Garet wbija w mój widelec pożądliwe spojrzenie, a śluzówka żołądka rozchyla się w gościnnym oczekiwaniu na nową niszę wrzodową.[/FONT]
[FONT=Arial] -Hmmm... widziałaś już tę kurtkę, którą powiesiłam na poręczy schodów? Ten szatan ją skądś przywlókł... – rzuca Irena przez ramię podążając z opróżnioną popielniczką do swojego pokoju.[/FONT]
[FONT=Arial] -Jaką kurtkę? Cholera, niemożliwe, przecież wszystkie były zamknięte na górze![/FONT]
[FONT=Arial] Cisnąwszy talerz i widelec pędzę na korytarz. Garet za mną. Widząc jednak, co biorę do ręki, natychmiast zawraca. [/FONT]
[FONT=Arial] Nie wiem, czemu nie zauważyłam mojej zamszowej zimowej kurtki na poręczy. Może po prostu dlatego, że jej się tam nie spodziewałam. Pobieżne oględziny nie wykazują żadnych zniszczeń, jednak wypada z niej wyrwany brutalnie kawałek czekoladowego jedwabiu. Ale skąd? Podszewka tylko z lekka poszarpana... [/FONT]
[FONT=Arial]Wpadłam do kuchni, w milczeniu, jako że głosu chwilowo nie byłam w stanie wydobyć, potrząsnęłam groźnie kurtką powodując u Gareta nerwowe mruganie i popędziłam na górę. U szczytu schodów nogi zaplatały mi się w kłębowisko utworzone z dwóch płaszczy, żakietu i trzech wieszaków. Wypływały z uchylonej szafy jak ze źródła. Zgarnęłam wszystko nawet nie patrząc, bo w głowie już i tak niebezpiecznie mi pulsowało i wcisnęłam na powrót do szafy. Zatrzasnęłam drzwi i zablokowałam je ciężkim fotelem. Dębowej rzeźby wolałam nie angażować jako ochroniarza, do tej pory boli mnie palec zmiażdżony przez pasterza... [/FONT]
[FONT=Arial]Po powrocie do kuchni ponownie obejrzałam kurtkę i wreszcie zauważyłam, że ten wydarty kawałek to skasowana podszewka kieszeni. Całe szczęście, że od niej zaczął. Odczułam coś na kształt wdzięczności... Została mi druga kieszeń, wystarczy, że zaszyję w niej dziurę. [/FONT]
[FONT=Arial]Zawsze, kiedy się zdenerwuję, dużo jem. Czyli w domu niemal na okrągło. Oczywiście wsad musi być wysokokaloryczny, najlepiej słodki. Do pieczenia nie mam najmniejszego talentu, ale ostatecznie masę grysikową i polewę potrafię zrobić, a biszkopt na trzywarstwowy tort akurat kupiłam. Klnąc pod nosem łapałam fruwające na niskich wysokościach naczynia. Żonglerka była niezamierzona, to efekt roztrzęsionych łap zdenerwowanego nałogowca. Jak zwykle dzwonienie garnkami zwabiło do kuchni liczną, pełną nadziei na jakiś kulinarny cud, widownię. [/FONT]
[FONT=Arial]-Wynoś się, ty złoczyńco! – warknęłam na Gareta, o którego potknęłam się przy kuchence. Posłusznie wycofał się na bezpieczne pozycje, więc natychmiast na niego wpadłam, gdy tylko zrobiłam krok do tyłu. Kiedy sięgałam po pomarańczę, wlazła mi pod nogi Marchew, ale zanim zdążyłam zakląć, Garet pogonił ją do pokoju babci, skąd jego z kolei wygoniło złorzeczenie mojej rodzicielki. [/FONT]
[FONT=Arial]-Podobno mamy duży dom – syczałam ze złością. –O Boże, przepraszam, Kolesiu, ale, do cholery, nie szwendaj się pod nogami! ...Niektórzy ludzie mają największy pokój wielkości naszej kuchni – kontynuowałam, usuwając stopą Gacię. A w naszej kuchni nie ma się gdzie ruszyć!!! – wrzasnęłam, gdy Gacia, utworzywszy zręczną ósemkę oplątała mi obie nogi, co zmusiło mnie do karkołomnego pląsu. Wygibas pozwolił mi utrzymać pozycję stanowiącą zdobycz ewolucji, jednak połówka pomarańczy, z której wyciskałam sok jako poncz na biszkopt, wyskoczyła mi z ręki osiadając po krótkim i łagodnym locie pośrodku stygnącego grysiku. Grysik, który jak wszystkie twory kaszopodobne, wyszedł mi za gęsty, po krótkim wahaniu utrzymał pierwotną pozycję. [/FONT]
[FONT=Arial]Pomijając drobne szkody, głównie psychiczne, torcik był gotowy w rekordowo krótkim czasie i, o dziwo, zyskał ogromne uznanie Ireny. Kawałek ocalał nawet do przyjazdu Kai. [/FONT]
[FONT=Arial]Kaja przyjechała na cały tydzień, po zdaniu trzech egzaminów. Garet wpadł w obłęd spowodowany uniesieniem i nie mógł się uspokoić. W stanie nadaktywności kradł i aportował wszystko. Rekord to była poduszka zagrabiona z krzesła Ireny, którą niósł w zębach podążając paradnym krokiem tuż za właścicielką. Wieczorem do noszenia zostały mu już tylko meble. [/FONT]
[FONT=Arial]-To już jest ten najgorszy stan – westchnęła Kaja, patrząc z niepokojem na Gareta, który z ogonem zadartym powyżej wysoko uniesionej głowy zataczał się po pokoju, zezując gorączkowo w okolice sufitu, jakby szukał jakiegoś obiektu do upolowania, zagryzienia i zniewolenia. Ostatecznie rzucił się na rękawy i nogawki Kai. [/FONT]
[FONT=Arial]Próba z wołowiną okazała się chwilowym sukcesem. Irena, w przypływie dobroci serca, przywiozła Garetowi z targu kawał mięsa, które musiałam pokrajać. Świeże było na pewno, ale jakieś dziwne. Wyglądało na wołowinę, nie mogłam dojść pierwotnej lokalizacji, bo myliły mnie występujące gdzie niegdzie jakby pęcherzyki pod powięzią... Krwiaki świadczyły o niesympatycznym zejściu właściciela... Zacisnęłam zęby i walczyłam nożem mamrocząc pod nosem pełne wątpliwości uwagi. [/FONT]
[FONT=Arial]-Babciu, a co to za mięso?! – wrzasnęła z zaciekawieniem Kaja.[/FONT]
[FONT=Arial]-Co? A, mięso. No właśnie nie wiem, kobieta mówiła, że gulaszowe...[/FONT]
[FONT=Arial]-A była w żałobie? – zapytałam cichutko. [/FONT]
[FONT=Arial]-He, he! Jezu, mamuś, okropna jesteś![/FONT]
[FONT=Arial]Garet przeżył posiłek i nawet mu smakowało. Dzień zakończył klekocząc czymś delikatnie w nogach mojego łóżka. [/FONT]
[FONT=Arial]-Garecik, co ty masz w buzi? – usiłowałam dojrzeć coś w półmroku, ale bez skutku.[/FONT]
[FONT=Arial]-No i co on tam ma? – zainteresowała się Kaja z kanapy. [/FONT]
[FONT=Arial]-Nie wiem, nie widzę bez okularów. [/FONT]
[FONT=Arial]Kaja z westchnieniem wstała, wpełzła na łóżko i po kilku sekundach potrzebnych na identyfikację tajemniczego przedmiotu wrzasnęła ze zgrozą. [/FONT]
[FONT=Arial]-Co się stało? – zaniepokoiłam się, przeczekawszy szamotaninę w dolnych rejonach łóżka. –Co on tam miał?[/FONT]
[FONT=Arial]-Co? Pudełko z pinezkami, cholerny samobójca! [/FONT]
[FONT=Arial]Boże, gorzej niż z dzieckiem. Dobrze, że nie wkłada pazurów do kontaktu...[/FONT]

Link to comment
Share on other sites

jaki przepiękny blat!nie wyobrazam sobie odważnego, stawiającego wśród tych maków szklankę z goracą herbatą:evil_lol: tak strasznie chciałabym mieć talent plastyczny.niestety, jak ongiś narysowałam synowi króliczka[wielkanocnego], to dostalismy ocenę dostateczną ,z komentarzem, ze nie jest to na poziomie czwartej klasy.:shake:

Link to comment
Share on other sites

[FONT=Arial]31.01.2008 czwartek[/FONT]

[FONT=Arial] Gdy Kaja jest w domu, jestem niemal spokojnym człowiekiem. Jakież to uczucie komfortu, kiedy nie muszę się martwić, co ten czarny świr wykombinował podczas mojej nieobecności. A przede wszystkim, czy jakoś nie wydostał się na ulicę i nie rzucił pod samochód, żeby zniszczyć mi resztę życia. Widok każdych czworonożnych zwłok na poboczu doprowadza mnie do tragicznego stanu, z którego długo nie mogę się otrząsnąć. Wiecie, dlaczego kocham nerwowego i opryskliwego kierowcę minibusu, którego wszyscy inni nienawidzą? Bo pewnego dnia wykonał bardzo ryzykowną woltę, narażając życie nas wszystkich, żeby ominąć szczeniaka, który z radosnym ujadaniem wskoczył mu znienacka pod koła. [/FONT]
[FONT=Arial] Zamiast cieszyć się, że po kilkugodzinnych wysiłkach słońce przegryzło się przez gęstą mgłę, idę i wymyślam jakieś okropieństwa. Pewnie to wina nie tylko ponurego usposobienia, ale i diety. Wiedziałam, że nie powinnam folgować sobie w święta. Raz popuściłam i teraz nie mogę przestać. Ostatnio nabrałam paskudnego zwyczaju jedzenia nawet po drodze. Wczoraj, jak zwykle, kupiłam sobie torbę prażynek ziemniaczanych i chrupałam je w ramach przekąski przed obiadem. Nic to, że kaloryczność przekąski stanowiła równowartość dwóch obiadów... Zanim dotarłam do domu, od brody do stóp obsypana byłam okruchami. Obrzydliwość. Garet nie zwrócił na to najmniejszej uwagi. W drzwiach wyrwał mi z garści pęk prażynek, wskoczył z nimi do kuchni i plunął potężnie. [/FONT]
[FONT=Arial] -Moja podłoga! – zawyła Kaja. – Myłam dziesięć minut temu! [/FONT]
[FONT=Arial] -Znam to uczucie – powiedziałam współczująco, zręcznie zasłaniając się kolanem przed kolejnym atakiem. Nie doceniłam skoczności naszego psa. Płynnym łukiem przeleciał nad moją nogą, w locie chwycił torbę z prażynkami, zanim opadł na ziemię, rozdarł ją na dwie części i z wyraźną przyjemnością patrzył, jak tłuste, białe płatki rozsypują się po kuchni. Resztę rytualnego, powitalnego tańca wykonał przy wtórze trzasków i chrzęstu. Zrzuciłam z siebie zakupy i kurtkę i zabrałam się do zamiatania. [/FONT]
[FONT=Arial] Kaja posprzątała po awanturze, jaką zrobiłam poprzedniego dnia z powodu kotów lejących mi po chamsku w pokoju. Zazwyczaj udaje mi się utrzymać jaką taką dyscyplinę, to znaczy przy pomocy Gareta tępię w swoim pokoju wszystkie z wyjątkiem Kolesia i Gaci, które raczej tam nie sikają. Przy Kai koty są rozbestwione do granic możliwości, cała piątka kotłuje się na moim łóżku, przy czym połowa z nich zdobywa się na wyczerpujący wysiłek odczołgania się o dwa metry, żeby radośnie opróżnić pęcherz wprost na podłogę. Perła wykazuje więcej pomysłowości i przenika pod kanapę. Wejście pod kanapę wydawało mi się bezpiecznie uszczelnione, bo tam, gdzie mebel nie przylega do ściany, ma przykręcone kawałki paneli, a jeden krótszy bok jest zatkany wielką kłodą do kominka. I właśnie obok tej kłody, przez trzycentymetrową szparę, ta mała, jednooka zaraza wpełzła do swojego prywatnego wychodka. Ryknęłam jak rozjuszony buhaj i pognałam do łazienki po dezodorant. Nadal rycząc, opróżniłam niemal cały, zanim wypłoszyłam spod kanapy tego padalca. Z rozpędu złapałam Liszkę ze swojego łóżka i wrzuciłam ją do pokoju Ireny. Kaja niebacznie zwróciła mi uwagę, że moja reakcja jest niewspółmierna do... Natychmiast ryknęłam jeszcze głośniej, dla odmiany artykułując, że, do cholery ciężkiej, mam prawo do swojego kąta w tym pieprzonym zoo, w którym nikt nie będzie mi lał i srał i w którym będę mogła poruszać się bez obrzydzenia. Po czym rozwinęłam temat. [/FONT]
[FONT=Arial] Jak się okazało, pod kanapą faktycznie był wychodek. Oprócz tego, o czym zupełnie zapomniałam, leżał tam pokaźnych rozmiarów blok płócien malarskich. Wsunęłam go tam, bo wydawało mi się, że to jedyne bezpieczne miejsce, gdzie obiekt tej wielkości może leżeć. [/FONT]
[FONT=Arial] -Ale wiesz, na płótnach nic nie znać, wszystko poszło w tę grubą tekturową okładkę – pocieszyła mnie Kaja. [/FONT]
[FONT=Arial] Hmmm... Były już filmy z różnymi efektami, dlaczego nie malarstwo florystyczne z czarującym zapachem kocich sików?[/FONT]
[FONT=Arial] Dziś miałam w planie malowanie lilii. Szkic od kilku dni stoi za telewizorem i czeka. Około południa na moim planie pojawiła się wyraźna rysa. Kaja przed wyjazdem zadzwoniła, że od rana nie ma prądu i czy wobec tego powinna wyłączyć zasilanie pieca? Zbędna fatyga, zadbał już o to zakład energetyczny. [/FONT]
[FONT=Arial] Gdy wracałam z pracy, światła na głównym skrzyżowaniu już działały. Od połowy ulicy szłam ze wzrokiem utkwionym w nasz komin. Leci dym czy nie? Może leci, przy tym ekologicznym piecu smużka jest prawie niewidoczna... [/FONT]
[FONT=Arial] Garet i Irena czekali na mnie z jednakową niecierpliwością. Broniąc się przed psem słuchałam Ireny.[/FONT]
[FONT=Arial] -Dobrze, że jesteś, już miałam do ciebie dzwonić, nie wiem, co się stało, kaloryfery zimne jak lód... [/FONT]
[FONT=Arial] -Nic się nie stało, prądu długo nie było i piec zdechł...[/FONT]
[FONT=Arial] Irena odetchnęła z ulgą, ja wręcz przeciwnie. Założyłam dres i z rozochoconym Garetem na plecach poczłapałam do piwnicy. Dlaczego, cholera, nie przyglądałam się uważniej, jak ten fachowiec uruchamiał piec! Naiwnie myślałam, że będę się tym martwić dopiero przy rozpoczęciu kolejnego okresu grzewczego... Z nosem przy ziemi oczyściłam palenisko, nasypałam świeżego groszku i ułożyłam na nim resztę podpałki, którą wyrwałam Szkaradnemu Kocurkowi spod tyłka, co nad wyraz go zdegustowało. Wyprostowałam się na chwilę, bo czarno mi się w oczach robiło od tego zwisania na dół głową. Podpałka się paliła, ale jakoś niemrawo, więc otworzyłam środkowe drzwi, żeby zrobić przeciąg. I to był błąd. Drzwi były dokładne zalepione górą sadzy i drobniutkiego popiołu, który to ładunek ochoczo osypał się na palenisko gasząc i tak wątły ogień. Wybrałam z paleniska groszek z popiołem i zamyśliłam się. Wskutek intensywnej pracy intelektualnej pobiegłam mniej więcej oskrobać się z sadzy, wcisnęłam na bose stopy buty, narzuciłam kurtkę i popędziłam do najbliższego sklepu z kosiarkami i innymi akcesoriami ogrodowymi. Podpałki do grilla nie było. W dalszym sklepie też nie, więc wróciłam do domu, po drodze kupując śledzie. Śledzie kupiłam chyba dlatego, że mózg mi zaczadział. Wciąż jeszcze odbijało mi się tłustoczwartkowymi pączkami, w nosie miałam zapach nafty i sadze, więc jakoś śledzie mi pasowały jako antidotum. [/FONT]
[FONT=Arial] Garet powitał mnie radośnie, jak po dwóch dniach nieobecności, Irena nieco mniej. Właściwie nie wiem, po co wróciłam, bo zaraz potem wyszłam i pokłusowałam na STATOIL. Wyglądałam cokolwiek dziwnie w powypychanych na kolanach portkach od dresu i z gołymi kostkami błyskającymi nad zimowymi butami, ale uznałam, że jest ciemno i nikt mi się nie będzie przyglądał. Przeoczyłam drobny fakt, że sklep przy stacji benzynowej jest rzęsiście oświetlony oraz to, że pod nosem mam smugę sadzy, a we włosach popiół, którego kupka spadła ze mnie wprost na ladę. Wydałam na podpałkę te dwanaście złotych, które oszczędziłyśmy dziś na prądzie, wymieniłam ze sprzedawcą kilka nerwowych i życzliwych uśmiechów i pomaszerowałam z powrotem do domu. [/FONT]
[FONT=Arial] Z hałasem stoczyliśmy się z Garetem do piwnicy, Garet z entuzjazmem przyprawił o stan przedzawałowy piwniczne koty, a ja z powrotem zanurzyłam się w czeluściach pieca. Ze wszystkich zakamarków wybrałam wiadro sadzy i drobniutkiego jak pył popiołu. Cud, że ten piec w ogóle działał. A właściwie czemu ten facet przy uruchamianiu nie powiedział, że to trzeba czyścić częściej niż raz na sezon? I w ogóle, jak to robić przy uruchomionym piecu, żeby nie zasypać paleniska? Hm, pewnie trzeba co parę dni, jak tego syfu będzie niewiele, to nadmuch go usunie... Na razie to pieśń przyszłości. Chwilowo ani nadmuchu, ani ognia, ani popiołu... Po raz trzeci załadowałam palenisko groszkiem i podpałką. Kolejną godzinę spędziłam z nosem trzy centymetry nad podłogą, a przeciwległym końcem uniesionym dla równowagi. Świetnie to wpłynęło na mój kręgosłup, głównie szyjny, a pośrednio i na mózg. Właściwie po tak długim czasie niedokrwienia z powodu ucisku powinni mnie wsadzić do doniczki i podlewać dwa razy w tygodniu, w sezonie letnim z nawozem mineralnym...[/FONT]
[FONT=Arial] Ponieważ kończyło mi się drugie pudełko podpałki, w desperacji zaczęłam wtykać w kopczyk groszku, umieszczony w misce wielkości garnka do gotowania mleka, drobne patyczki. W głowie mi się kręciło, coraz gorzej widziałam i robiło mi się słabo, więc spasowałam, włączyłam elektronikę i poszłam zająć się obiadem, a właściwie kolacją. Garet, wyczerpany, uwalił mi się pod nogami, więc w chwilach, gdy nie potykałam się o Gacię, Liszkę albo Kolesia, wpadałam na niego. Z mojego pokoju wyskoczyła Perła i zaczęła lizać sobie tyłek, ale byłam za słaba żeby zabić ją natychmiast, więc odłożyłam to na później. Kiedy już zrobiłam śledzie po japońsku i usmażyłam frytki, Irena oznajmiła, że chce się wcześniej położyć i nie będzie jeść. Garet, który chwilę wcześniej skończył swoją porcję wołowiny, plunął frytką przez całą szerokość kuchni trafiając w ogon Kolesia, który na stole dobierał się do majonezu na półmisku śledzi. Koleś z zaskoczenia strącił otwartą torebkę z nawozem do róż, który miałam wykorzystać do rośliny kupionej przed miesiącem, zamierającej na etapie licznych, obiecująco rozchylonych pąków. Nic nie było mnie w stanie zdenerwować, bo kaloryfery zaczęły wydawać krzepiące postukiwania. A różom i tak nic nie pomoże. Kiedy przesunęłam doniczkę, osypały się niemal wszystkie liście. Zostały tylko obiecująco rozchylone pąki przywodzące na myśl pośmiertny makijaż. [/FONT]

Link to comment
Share on other sites

[quote name='joannasz']Dzięki, dzięki, Kochane. :bigcry:Jakoś mam dziś doła, [B]a Garet depresję.[/B] Całuski.[/quote]

patrz, Joanno - jak to nierówno ludziom jest rozdawane...

mar.gajko ostatnio wyznała, że chciałby MIEĆ depresję, aby pójść na L4 - skoro wszyscy to praktykują...i nic jej nie bierze :shake:

- a moze zamiast na nią - w spadku przeskoczyło na Gareta, jako na prawowite dziecko? :razz:

Link to comment
Share on other sites

No, masz rację, pewnie tak. Właśnie przed chwilą rozmawiałam z Luizą, wracały z Mariolą z misji na rzecz... Dziewczyny Święte za Życia, nikt nie wystąpił o uznanie tego stanu, a należy im się jak nikomu. Podziwiam je na kolanach, dosłownie. To, że istnieją, przywraca mi wiarę w ludzi. Czczę je z wielką pokorą i podziwiam bezgranicznie. Są absolutnie cudowne. Na mojej liście cudów numer jeden.
:loveu: A mnie się glupio gada, że mam doła. Idiotka żałosna (znaczy, ja). Wybaczcie. Joanna

Link to comment
Share on other sites

Historia jest taka:
Moja koleżanka, wielka miłosniczka psów, odkupiła w maju za butelkę denaturatu zagłodzoną niemal na smierć suczkę od pijaka. Wyleczyła ją, nauczyła jeść (nie uwierzycie, wyglądało na to, że nie potarfi jeść)zaszczepiła, odrobaczyła i oddała do swoich rodziców na przechowanie, bo sama ma 2 ogromne teriery rosyjskie, które zachowywały się wobec niej agresywnie. Szukała dla niej domu przez ogłosznie w prasie - nie znalazła. Jej natka chciała pieska zachować, ale ojciec, który jest, jaki jest, ojca się, niestety, nie wybiera, protestował, aż wreszcie postawił sprawę na ostrzu noża i wyrzucił psa z domu - w efekcie moja koleżanka odwiozła tę dziewczynkę do schroniska - w poniedziałek. Dziś mi o tym opowiedziała, a ja zmartwiałam ze zgrozy. Nasze schronisko jest sławne - inaczej. Głośno o nim było w mediach, ale jak to w małym mieście - wystarczy odpowiednie poparcie, a nwet prokuratura wymięka. Dziewczyna nic o tym nie wiedziała, a gdy jej to uświadomiłam, wpadła w rozpacz. I tak ją żarły wyrzuty sumienia, a teraz jest po prostu załamana. Ale niewiele możemy. Dzwoniłysmy do Luizy, dała kontakt do Angeli, do Bukowna, która też niewiele może. Zadzwoniłam do Klucz, do absolutnie cudownego weta (nawiasem mówiąc, polecam wszystkim,[B] dr Jacek Wieczorek, specjalista psów i kotów, geniusz, wspaniały chirurg, Klucze, ul. Rabsztyńska, tel. 608160604[/B], w razie czego można powołać się na mnie, własne życie bez namysłu bym mu powierzyła), obiecał, że będzie miał na uwadze, ale sprawa jest pilna. Trzeba znaleźć dom dla średniej wielkości dziewczynki, wiek ok. 1,5 roku, wygląda jak miniatura wilka. Góra czarna, podwozie kawa z mlekiem, uszka stojące, przytulna, przyjazna, pełna miłości i łaknąca miłości. Idealny pies dla osoby starszej. Na kolana i buzi. W poniedziałek była zadbana i w doskonałym stanie. Może jej jeszcze nie wykończyli. W najbliższy poniedziałek Rena zabiera ją ze schroniska, ale sytuacja jest dramatyczna. NIe może jej zatrzymać, nie ma komu jej dać na przechowanie. Z przykrością muszą powiedzieć, że mieszkańcom miasta, w którym mieszkam od 10 lat, można psy zabierać, a nie dawać. :placz: Cholera, przykro mi, ale tak jest. Proszę, jeśli możecie, pomóżcie. Mój tel. 697260859. Całuję Was - Joanna

Link to comment
Share on other sites

  • 2 weeks later...

[URL="http://www.GratisSmilies.de"][IMG]http://www.GratisSmilies.de/smilies/liebe/liebe_50.gif[/IMG][/URL] [URL="http://www.GratisSmilies.de"][IMG]http://www.GratisSmilies.de/smilies/liebe/liebe_50.gif[/IMG][/URL] [URL="http://www.GratisSmilies.de"][IMG]http://www.GratisSmilies.de/smilies/liebe/liebe_50.gif[/IMG][/URL] po jednym, dla Gareta, Joanny i Kai. A to dla kotów [URL="http://www.GratisSmilies.de"][IMG]http://www.GratisSmilies.de/smilies/liebe/liebe_53.gif[/IMG][/URL]

Link to comment
Share on other sites

[FONT=Arial]14.02.2008 czwartek[/FONT]

[FONT=Arial] -I nigdy się nie zgodzę, że mamy przeszczepiać na swój grunt obce kulturowo święta – warczał Paweł, rozjuszony po dyskusji z Jolą, która podobnie jak ja, nie ma nic przeciwko Walentynkom. Paweł, w zacietrzewieniu, ponuro przewidywał, że jadąc na tej fali, wkrótce u nas też wprowadzi się zakaz używania określeń „ojciec” i „matka”, żeby nie obrażać uczuć homoseksualistów, co nasunęło mi podejrzenie, że jest homofobem. Następnie nawiązał do etosu bohaterskiej śmierci dla Sprawy, co z kolei wprawiło mnie w zakłopotanie, bo wydało mi się dziwnie odległe od Walentynek, ale może się zdekoncentrowałam, bo pracowałam gorączkowo, żeby skończyć poradnik dla pracodawców. Oderwałam na chwilę oszołomiony wzrok od monitora i wymamrotałam ugodowo, że w gruncie rzeczy nie mam nic przeciwko tworzeniu czy przeszczepianiu nowych świąt, jeśli ich przesłanie jest pogodne i raczej konstruktywne. W rzeczy samej uważam, że w dobie anomii każda okazja do miłej zabawy i okazywania sobie ciepłych uczuć jest warta poparcia. Paweł z irytacją przetarł wiecznie zaczerwienione, nadwrażliwe na światło oczy, zamrugał jak sowa trafiona wiązką z reflektora i oświadczył, że Walentynki są może dobre dla tych, którzy na co dzień nie okazują uczuć, i znikł w czeluściach archiwum, gdzie Kasia, moja ulubiona stażystka, walczyła dzielnie z zaległościami. [/FONT]
[FONT=Arial] Właściwie, dlaczego nie? Ja popieram, inni nie popierają, a święto i tak się przyjęło. Po drodze widziałam wiele dziewczyn i kobiet z kwiatami, z maskotkami, a chłopców i mężczyzn z bukietami owiniętymi w sfatygowany papier. I to rozjaśniało spowity w szarą watę mgły dzień. [/FONT]
[FONT=Arial] Dom był cichy i spokojny, bo Kaja z Garetem byli na spacerze. Dzięki temu ocalały torby z zakupami, a same zakupy wypakowałam powoli, bez konieczności łapania ich w powietrzu w połowie trajektorii lotu albo wyrywania ich z czarnej paszczy. [/FONT]
[FONT=Arial] Na stole czekały na mnie piękne, żółte róże i bombonierka w kształcie serca – prezent od Kai. Ona dostała ode mnie wczoraj kolczyki w kształcie serca i zawieszkę – bursztynowe serduszko. Oczywiście, zasadnicza jak zwykle, marudziła przy tym, że nie mogę wytrzymać do właściwego dnia. Nigdy nie wytrzymuję, wskutek czego prezenty a konto jakiejś okazji zaczyna dostawać dużo wcześniej, ale zamiast docenić to, że dostaje ich więcej, narzeka na moją niecierpliwość. [/FONT]
[FONT=Arial] Garet wpadł do domu w stanie skrajnego podniecenia i z trudem utrzymałam go przy ziemi. Skręcał się w tłuściutki precelek i walił ogonem po oczach. Zaliczył błyskawicznie oba fotele w kuchni, w locie odpięłam mu kolczatkę, a żeby go spacyfikować i jako prezent na Walentynki – wetknęłam mu w zęby świńskie ucho. Uszy przywiózł w niedzielę Marek, oczywiście Garet zdołał ukraść jedno zanim mój brat dotarł do domu. Jest szybszy niż myśl, a złodziejskie skłonności ma najwyraźniej w genach, nie obrażając mamusi, być może po myśliwskim ojcu. To po prostu musiał być retriever długowłosy. Już dawno doszłam do tego, że Garet jest stworzony na psa myśliwego albo leśniczego. Całodzienny obchód kilku hektarów lasu dałby mu możliwość wyładowania energii i ciekawości, a instynkt aportowca zaspokoiłby przynosząc wszystko, nie wyłączając wnyków wraz z zawartością. Przy tym swoją słodyczą rozbroiłby nawet rannego dzika. Inna sprawa, że taki myśliwy/leśniczy/gajowy padłby z wyczerpania, ponieważ resztę doby spędziłby na otwieraniu i zamykaniu wszystkich drzwi, a wkrótce drapanie i głaskanie nienasyconego psa spowodowałoby u niego przerost mięśni wszystkich kończyn. Nie wiem, po co faceci zażywają sterydy. Powinni sobie sprawić Gareta, gwarancję błyskawicznego efektu bez szkody dla zdrowia. [/FONT]
[FONT=Arial] Garet błyskawicznie zmamlał świńskie ucho całkowicie lekceważąc apetyczne udka obsychające z tęsknoty w misce. Po sukcesie z wołowiną, który okazał się tylko chwilowy, wróciłyśmy do kurczaka. Zjada go, gdy skończą się inne możliwości – kocie chrupki, koci pasztet, duszone jarzyny, zapiekanki, tosty, ryby, kiszona kapusta itp. [/FONT]
[FONT=Arial] Tajemnicze dolegliwości jelitowe udało nam się zwalczyć po trzech tygodniach leczenia. Nifuroksazyd nie działał, więc zaordynowałam lakcid i smectę i to połączenie okazało się skuteczne. Smecta ciężko wchodziła, więc dostał tylko dwie dawki. Kaja ponuro prorokowała, że zadziałała głównie ta, która po gwałtownej erupcji znalazła się w oku. Dla odmiany przyplątał nam się problem z lewym uchem. Po telefonicznej konsultacji z Jackiem zaczęłam podawać po dokładnym czyszczeniu atecortin. Zdaje się, że działa. Garet, tradycyjnie, wskakuje przy czyszczeniu i podawaniu leków na duży fotel w kuchni. Potem, w nagrodę za cierpliwość, dostaje jakiś przysmak. Następnie galopuje na kanapę albo moje łóżko, żeby dokonać rytuału oczyszczenia. Rozciąga się jak jamnik po przegranym starciu z walcem drogowym, parska, chrzaka i prycha, wreszcie, zrywszy wszystko, co ruchome, złazi, otrzepuje się i z szerokim uśmiechem żąda pochwały. Moja pościel już pierwszego dnia po zmianie wygląda jak ręcznie utkana z wełny przez przedszkolaki z najmłodszych grup, spojówki mam ustawicznie czerwone niczym dolna część flagi narodowej, w nocy duszę się jak kot ze Shreka, a po nałożeniu kremu na twarz oskubuję skórę z włosia – w połowie krótkiego, pręgowanego, w połowie długiego, czarnego i białego. Ponadto mam dużo szczęścia, jeśli już pierwszej nocy po zmianie pościeli nie trzymam nosa w psiej spermie na jaśku... Z lekką niechęcią, acz dużą szczerością skłonna jestem przyczynić się do opinii Reny, że Garet jest upiornie rozpieszczony. Trudno, to los każdej istoty, która trafia w moje ręce. Trzeba mi było dać psa z genami mojego dziecka. Zasadniczego, zdyscyplinowanego, który gryzie mnie w tyłek za każdym razem, kiedy jestem niekonsekwentna, odrzuca niezasłużone profity, ściśle trzyma się terminów, aportuje tylko na wyraźny rozkaz, nie ukradnie nawet rozrusznika serca, który mógłby uratować mu życie, ukrywa skrzętnie wszystkie swoje procesy fizjologiczne i wymiotuje, w zależności od treści, do ściśle określonych i opisanych worków przeznaczonych do selektywnej utylizacji. [/FONT]

[RIGHT][RIGHT][/RIGHT][/RIGHT]

Link to comment
Share on other sites

trzeba pilnować
[URL=http://imageshack.us][IMG]http://img518.imageshack.us/img518/5201/luty2008001kf1.jpg[/IMG][/URL]
[URL=http://g.imageshack.us/g.php?h=518&i=luty2008001kf1.jpg][IMG]http://img518.imageshack.us/img518/5201/luty2008001kf1.2ea98cc0c6.jpg[/IMG][/URL]
A właściwie to co z tym zrobić?
[URL=http://imageshack.us][IMG]http://img518.imageshack.us/img518/9905/luty2008004xu0.jpg[/IMG][/URL]
[URL=http://g.imageshack.us/g.php?h=518&i=luty2008004xu0.jpg][IMG]http://img518.imageshack.us/img518/9905/luty2008004xu0.a5c791efdc.jpg[/IMG][/URL]
Straszne, wszędzie ją muszę taszczyć ze sobą...
[URL=http://imageshack.us][IMG]http://img254.imageshack.us/img254/7346/luty2008010tp1.jpg[/IMG][/URL]

Link to comment
Share on other sites

Join the conversation

You can post now and register later. If you have an account, sign in now to post with your account.

Guest
Reply to this topic...

×   Pasted as rich text.   Paste as plain text instead

  Only 75 emoji are allowed.

×   Your link has been automatically embedded.   Display as a link instead

×   Your previous content has been restored.   Clear editor

×   You cannot paste images directly. Upload or insert images from URL.


×
×
  • Create New...