lupak Posted July 16, 2008 Posted July 16, 2008 Nie, mądrośc przychodzi z wiekiem, jak najbardziej. Tylko u niektórych jest to wieko od trumny :evil_lol: Quote
betuana Posted July 16, 2008 Posted July 16, 2008 Ja raczej też niespecjalnie zmądrzałam:shake: Futrzak w domu nie wykazuje zainteresowania folią, co najwyżej obniucha zawartość. Musiał wygrzebać jakieś pięknie pachnące badziewie na spacerze... A mnie się nadal nie udaje odespać niedzielnej nocy z atrakcjami i chodzę jak zombie... Quote
joannasz Posted July 16, 2008 Posted July 16, 2008 :megagrin: O Jezu, zamiast wziąć się do roboty (strasznie dzis jestem słaba), weszłam na pierwsze strony wątku i przeczytałam Marioli i Wasze wpisy. Dawno się tak nie uśmiałam. Quote
joannasz Posted July 16, 2008 Posted July 16, 2008 [quote name='lupak']Nie, mądrośc przychodzi z wiekiem, jak najbardziej. Tylko u niektórych jest to wieko od trumny :evil_lol:[/quote] :sweetCyb:O rany, świetne!!! Quote
cyganka Posted July 16, 2008 Posted July 16, 2008 ja tez przeczytalam niedawno pierwsze strony watku ale tam nie widac ze Garett to taki oryginal w sumie wyszlo, ze to taki zwykly szczeniaczek w zasadzie grzeczny:diabloti:.Czyzby go ktos podmienil????? Quote
joannasz Posted July 23, 2008 Posted July 23, 2008 [FONT=Arial]WOJNA I ROZEJM[/FONT] [FONT=Arial] Czym się różni letnie 7st. Celsjusza od tej samej temperatury w każdej innej porze roku? Nie mam pojęcia, ale różni się i to znacznie – co najmniej o jakieś wirtualne 13 stopni. Spróbujcie w zimie wyjść w letniej sukience i z gołymi nogami. Rzeźba lodowa po sztywnym przebyciu trzydziestu metrów. [/FONT] [FONT=Arial] Ostatnio rankami taka właśnie temperatura wita mnie na termometrze za kuchennym oknem. Ale nie narzekam, bo nogi mi przestały puchnąć, zdecydowanie wolę chłód. Garecik za to niespecjalnie. [/FONT] [FONT=Arial] Nasz meteoropata, zmiażdżony niżem, zwleka się co prawda co rano, żeby wyprawić mnie do pracy, ale na tym jego aktywność się kończy. Zalega w kuchennym fotelu zwinięty w precelek, z nosem wetkniętym w bujną kitę, i spod ciężkich powiek obrzuca mnie czasem rozespanym, udręczonym spojrzeniem. Wygląda jak skacowany ojciec, na którego niesprawiedliwym wyrokiem losu padło wyprawienie dziecka do szkoły. O tym, żeby się wyszedł wysikać, mowy nie ma. Martwię się, że w chwilę potem jego pęcherz upomni się o swoje prawa i psina będzie się męczyć, bo przecież Kaję przed południem tylko bardzo głośna klęska żywiołowa może wyrwać z łóżka, więc zostawiam drzwi wejściowe otwarte. Nie wiem, czy Garet z tego korzysta, Szkaradny Kocurek na pewno. Od kilku tygodni on i jego siostra bojkotują stołówkę w piwnicy, wytrwale okupując frontowe wejście. Ponieważ, bez względu na pogodę, upieram się przy otwieraniu wszystkich okien i drzwi, koty wkradają się i robią gorączkowy przelot po kuchni i spiżarce. Mój niegościnny wrzask uaktywnia Gareta, który, z trudem łapiąc przyczepność, z łoskotem rzuca się w pogoń za intruzami. W kwadrans później cała impreza zaczyna się od początku. Koty nie traktują poważnie ani moich krzyków, ani dramatycznych akcji Gareta. [/FONT] [FONT=Arial] Na Gareta reagują tylko psy. I to strasznie. Widocznie unosi się wokół niego bardzo zagęszczony obłok testosteronu, jak banner z napisem „Jeden z nas musi zginąć!”. Niestety, istnieje duża doza prawdopodobieństwa, że nie będzie to ten drugi. Każde wyjście na spacer to stres. [/FONT] [FONT=Arial] Ostatnio Kaja stara się chodzić z nim rano, co ja gadam, to znaczy około południa, bo wtedy jest mniejsza szansa spotkania jakiegoś biegającego luzem agresora. Ale nie zawsze jej się udaje. Któregoś popołudnia z wysokich traw wyskoczył na Gareta jakiś bokserowaty mieszaniec. Towarzyszył grupie osób, które zrobiły sobie opodal piknik, i oczywiście był bez linki i bez kagańca. [/FONT] [FONT=Arial] -Już wiem, co się woła w takich sytuacjach – opowiadała roztrzęsiona Kaja – „Ratunku!!!”. [/FONT] [FONT=Arial] Potwór runął na naszą słodką psinę z krwiożerczym charkotem. Nasz słodka psina nie pozostała dłużna, ale nie miała większych szans, jako że Belzebub był większy i od razu skoczył Garecikowi na grzbiet próbując go zdominować i zdołować. Ale to przecież nie Gareta! W skład jego wyposażenia nie wchodzi biała flaga. Pies nie poległ bohaterską śmiercią tylko dlatego, że piknikujący przybiegli na odsiecz. [/FONT] [FONT=Arial] W chwilę po tym, jak Garet, wciąż zjeżony, siknął treściwą obelgą i w ramach pokazania trzeciego palca wyrwał zadnimi nogami kępy darni, Kaja obejrzała go w poszukiwaniu urazów. Nic nie znalazła, widocznie adrenalina jeszcze Garecikowi waliła. Dopiero następnego dnia, podczas codziennych pieszczot, natrafiłam palcami na strupek. Obmacałam i obejrzałam dokładnie ukochane ciałko i odkryłam jeszcze kilka dziur w atłasowej główce i jedwabistym uszku. Posmarowałyśmy strupki i swoje sumienia solcoserylem. [/FONT] [FONT=Arial] Skończyłam malować nowe blaty na szafkę kuchenną i kredens. Na szafce kwitnie róża pomarszczona, a na kredensie czerwone tulipany. Miałam nadzieję, że blaty wymieni mi Leszek, gdy przyjdzie zakładać dzwonek, ale okazało się, że wypoczywa nad morzem. Wobec tego postanowiłam się zabrać za to sama, przy pomocy podstawowego narzędzia precyzyjnego, czyli młotka. Młotek owinęłam ręcznikiem, żeby nie zniszczyć drewna. [/FONT] [FONT=Arial] Na czyniony przez mnie hałas uciekły wszystkie koty i przygalopował zafascynowany Garet. Miałam mało miejsca, więc odsunęłam szafkę od ściany i kuchenki. I zamarłam. Rzuciłam młotek, chwyciłam komórkę i wybrałam numer Kai. [/FONT] [FONT=Arial] -Kurde, nie uwierzysz, co jest za szafką! Oczywiście oprócz kłaków i pajęczyn. Stos sięga do kolan. Dwie, nie, trzy piłki Gareta, duży żółty jeż, mały szary, dwie napoczęte kostki masła, skorupki jajek, dwie łyżeczki, mnóstwo chleba, suche połówki cytryn, jakieś papiery, puszki po kocich pasztetach, a reszty nie widać, bo jest pod spodem... Cud, że nas w tym domu zasyfionym jeszcze jakaś zaraza nie wytłukła... [/FONT] [FONT=Arial] Zamieniłam komórkę na miotłę i przygotowałam sobie skomplikowany roztwór o właściwościach myjąco-odkażających. W międzyczasie Garecik uratował wszystkie swoje zabawki i większość suchego chleba, który z wielkim apetytem chrupał na fotelu. Łup obejmował łapami, łypiąc na mnie podejrzliwie w obawie, że zechcę ukraść dla siebie trochę tych rarytasów. Kiedy zajęłam się sprzątaniem, rozluźnił się i resztę toksycznego świństwa jadł spokojniej, delektując się każdym kęsem. [/FONT] [FONT=Arial] Gdy znowu chwyciłam młotek, był już po lunchu i mógł uczestniczyć w pracach remontowych. Odpędziłam go, bo mi się plątał pod młotkiem, więc wylazł na fotel, przerzucił big milki przez poręcz i w napięciu, strzyżąc uszami, obserwował moje poczynania. O dużej koncentracji świadczyło to, że big milki były króciutkie, tak od nadgarstków w dół, i równiutko, czujnie ułożone. [/FONT] [FONT=Arial] Hałasowałam jak szatan, co gorsza, bez skutku. Irena przezornie zamknęła się w swoim pokoju, widocznie nie czuła się na siłach sprawdzać, co nowego znowu wymyśliłam. [/FONT] [FONT=Arial] Zaczęłam podejrzewać, że szafka to monolit wystrugany z jednego pnia drewna. Przyniosłam jeden łom, potem drugi. Udało mi się założyć system dźwigni. Posługując się trzema rękami i jednym okiem sprawdziłam, że blat szafki jest przykręcony od spodu do całej konstrukcji przy pomocy dość cienkich wkrętów. Jedna dźwignia wypadła, omal nie miażdżąc mi palucha. Nie było miejsca na finezję, więc wróciłam do walenia młotkiem i podważania łomem. Wreszcie, kiedy juz niemal całkowicie ogłuchłam, blat puścił. Walnęłam się otwartą dłonią w głowę, żeby wyciszyć przewalające się w niej echo i przytaszczyłam nowy blat, znacznie szerszy. Posmarowałam właściwe obszary klejem stolarskim, wyprostowałam wkręty młotkiem i rozpoczęłam odwrotną procedurę. Tym razem waliłam młotkiem w górę blatu, w nadziei, że miękkie drewno się podda i osiądzie na szafce. [/FONT] [FONT=Arial] Z wyjątkiem jednego rogu, gdzie, być może, był sęk, szło powoli, ale nieźle. Niestety, ten róg był wyjątkowo oporny. Wlazłam na taboret, potem na szafkę i spróbowałam metodą skakania, ale to nie był dobry pomysł. Udało mi się jednak w porę odzyskać równowagę, a Garetowi oczy z powrotem wlazły na właściwe miejsce. Ostatecznie w tym jednym rogu została kilkumilimetrowa szpara. [/FONT] [FONT=Arial] Kaja przyszła akurat w chwili, gdy zaczęłam przymierzać się do nadstawki kredensu. Opróżniła ją, potem zdjęłyśmy ją i rozpoczęłam oględziny starego blatu, który uparłam się zerwać, bo dzięki temu kredens stałby się niższy o dwa centymetry. Kaja usiłowała mnie powstrzymać, tłumacząc, że tył jest przybity do odpowiednio wyciętego blatu, ale nic do mnie nie docierało. Musiałam jednak się poddać, bo po energicznej pracy młotkiem wyszło więcej komplikacji. Blat nie był ani przyklejony, ani przykręcony, tylko osadzony w bardzo przemyślny sposób metodą jakichś wklinowań. Trudno, nowy musiał zostać przyklejony na starym. [/FONT] [FONT=Arial] Mgliście świadoma tego, że coraz mniej czasu mam przed przyjściem gości, zabrałam się za stabilizację, a potem mycie ustawionej na powrót nadstawki. W międzyczasie wydawałam pełne irytacji wrzaski, bo udało mi się kilkakrotnie trącić i wylać szklankę z wodą. Po każdym wściekłym okrzyku Garet zrywał się z fotela i z trudem wyrabiał na zakrętach, szukając kota, któremu powinien wtłuc. Ale się wytresował, juz nawet bezkarnie nie można zakląć w tym domu...[/FONT] [FONT=Arial] -Cholera, już sama nie mam siły do siebie! Codziennie coś wylewam! Kaja, co to się objawia początkowo taką niezbornością ruchową, Alzheimer czy Parkinson?![/FONT] [FONT=Arial] -Twoja osobowość?... – podpowiedziała usłużnie moja córka. [/FONT] [FONT=Arial] Było już naprawdę rozpaczliwie późno, kiedy nałożyłam sobie na odrosty szampon koloryzujący i pokapując tą substancją w gorączkowym pośpiechu przyrządzałam nadzienie do kruchego ciasta i doprawiałam barszcz. [/FONT] [FONT=Arial] -Uważaj, posoliłaś psa! Ledwie obrałam go z pieczarek... Biedny Garecik, mamusia zawsze cię tak zaśmieci...[/FONT] [FONT=Arial] -A czy on musi tu tkwić jak przymurowany? Czemu sobie nie pobiega po ogródku? Szkoda, że nie mamy okien dookoła domu, bo już w ogóle by nie wychodził, parapetowiec jeden... – w przelocie ucałowałam czarny, mokry nos, na co Garecik jęknął z rozczulenia i usiłował mi odgryźć mój własny. [/FONT] [FONT=Arial] Od kiedy zaczęły się wakacje, czarny paskudnik jest tak pieszczony, całowany, ściskany i głaskany, że chyba zaczęła się nieco zapełniać jego emocjonalna czarna dziura. Nie zostaje w domu sam, zauważyłam, że więcej sypia i właściwie zrobił się całkiem zrównoważony... [/FONT] [FONT=Arial] Za minutę szósta skończyłam suszyć włosy i przestałam panikować. Za to Kaja zaczęła się spieszyć, bo wybierała się na wieczór panieński do naszej wspólnej przyjaciółki, Ewy, a wcześniej musiała posprzątać łazienkę i wziąć psa na spacer. [/FONT] [FONT=Arial] O wpół do siódmej jeszcze nikogo nie było, więc zaczęłam mieć wątpliwości co do godziny. Prawdopodobnie jednak byliśmy umówieni na siódmą. No nic, dzięki temu zdążyłam w spokoju przygotować naczynia i sztućce. [/FONT] [FONT=Arial] O siódmej przyjechali Renata, Magda i Jarek. Właśnie zaserwowałam gorące napoje, kiedy Garet wrócił ze spaceru i ku swojej nieopisanej radości zastał w domu gości. [/FONT] [FONT=Arial] -UWAGA!!! Trzymać stół!! – wrzasnęłam. [/FONT] [FONT=Arial] Kiedy odpracował powitanie, popędził się napić, po czym, chlapiąc obficie wodą na nasze ubrania, rozpoczął rytuał od początku. Wreszcie uspokoił się i poszedł śledzić podejrzane poczynania Kai. Wyraźnie wybierała się gdzieś, o zgrozo, bez niego. [/FONT] [FONT=Arial] Za jakiś czas musiał przywitać Artura, choć z lekką rezerwą, pamiętając nieprzyjemny incydent z ostatniej imprezy, po którym omal nie został dziewczynką. [/FONT] [FONT=Arial] Podałam kolację, Ewa z narzeczonym przyjechali po Kaję, na wstępie doznając szoku, o czym moja córka nie omieszkała się mnie poinformować następnego dnia. Cóż, widocznie mój samotniczy i wycofany styl bycia jest bardziej znany, niż mi się wydawało... [/FONT] [FONT=Arial] -Joanna przyjmuje GOŚCI?!! – osłupiała Ewa. [/FONT] [FONT=Arial] -No to chyba... po jednym?... – wyraził nieśmiałe przypuszczenie Mariusz. [/FONT] [FONT=Arial] Rany, chyba naprawdę zrobiło się ze mnie straszne dziwadło.[/FONT] [FONT=Arial] Po odjeździe Kai Garet postanowił dotrzymać nam towarzystwa. Ponieważ, jeśli chodzi o ludzi, nie jest pamiętliwy i cechuje go wysoka kultura osobista, postanowił oczyścić relację z Arturem. Wskoczył na kanapę, usiadł poważnie wyprostowany twarzą do Artura i położył mu łapę na ramieniu. [/FONT] [FONT=Arial] -Tylko nie okulary! – kwiknął nerwowo Artur zasłaniając twarz.[/FONT] [FONT=Arial] -Przestań się miotać – warknęłam – on przyszedł ci wielkodusznie wybaczyć. [/FONT] [FONT=Arial] Garecik, po krótkiej wymianie męskich uścisków, odetchnął głęboko i w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku ułożył się wygodniej w oczekiwaniu na kolację. Smakowały mu zarówno paszteciki z mięsem i śliwkami, jak i z grzybami. [/FONT] [FONT=Arial] Na lody zdecydowali się tylko Renata i Artur. Garet, po chwili wahania, wybrał Renatę. Podszedł do jej fotela i łagodnie położył jej głowę na piersi, tuż obok talerzyka z deserem, który trzymała w ręce. Wzdychał cichutko i z wyrazem głębokiego zamyślenia patrzył w okno, czasami melancholijnie zerkając na nas spod długich, podwiniętych rzęs. Na lody w ogóle nie zwracał uwagi, ba, sygnalizował całą postawą głęboką pogardę do wszelkiego rodzaju jedzenia. [/FONT] [FONT=Arial] Był taki cudny, że prawie się popłakałam z rozczulenia. Zawołałam go do kuchni, gdzie zaserwowałam mu solidną porcję lodów. Lizał delikatnie, przymykając z rozkoszy oczy. [/FONT] [FONT=Arial] W niedzielę wieczorem Kaja namówiła mnie na spacer. Nie miałam wielkiej ochoty, ale po prysznicu odżyłam trochę i dałam się przekonać, że o tej porze, naprawdę, żadne żądlące syfy nie latają. [/FONT] [FONT=Arial] Poszczekując histerycznie skrzypiącym sopranem przekicaliśmy na napiętej lince ulicę, wprawiając w stan agresywnego obłędu wszystkie sąsiedzkie psy. Te, które nie były na łańcuchach, usiłowały z zapałem zabić się o furtki i ogrodzenia. [/FONT] [FONT=Arial] Na łące panował miły chłodek, pachniało wszystko, co tylko mogło, ptaki szczebiotały, koniki polne ogłuszająco piłowały, a niebo miało urzekający kolor różowo-fiołkowy. Zdyszany Garet hasał na piętnastometrowej lince.[/FONT] [FONT=Arial] Kiedy wdrapaliśmy się na pagórek, użarła mnie w łopatkę końska mucha, która Kaja zabiła pustym plecakiem. Plecak zabiera ze sobą, bo z każdego spaceru przynosi po parę malowniczych kawałków wapienia, którymi będziemy wykładać obszar wokół basenu. [/FONT] [FONT=Arial] Z dwóch stron ukazali się ludzie, więc podążyłyśmy na wprost, ścieżką między polem jakiegoś zboża i trawą po pas. Kiedy weszłyśmy juz wystarczająco głęboko, zaczęła się inwazja. Zawsze byłam przekonana, że owady lecą do żółtego. Kaja miała żółty podkoszulek. Ale nie. Te paskudne, hałasujące jak helikoptery, a wyglądające jak spasione, płowe pszczoły, potwory przyczepiły się do mnie. Niby adrenalinę miałam w torbie, ale możliwe, że była już popękana, a na pewno przeterminowana. [/FONT] [FONT=Arial] -Chodź, mamuś, prędzej, tam dalej ich nie ma![/FONT] [FONT=Arial] Popędziłam przed siebie nerwowymi susami, kwicząc i machając na oślep torbą. [/FONT] [FONT=Arial] Mityczna dal wolna od agresywnych, jadowitych żądłówek oddalała się coraz bardziej, więc podążałyśmy za nią uparcie, ja juz prawie rzężąc. [/FONT] [FONT=Arial] Kaja, widząc, że moja histeria jest uzasadniona zmasowanym nalotem, zdjęła plecak i po każdym wrzasku namierzała najbardziej zapalczywego wroga i waliła mnie tym plecakiem po głowie i plecach. Przeleciałyśmy w ten sposób kilka hektarów. Kiedy wydostałyśmy się z powrotem na łąkę, obie byłyśmy wykończone i roztrzęsione. Za to współużytkownicy sparszywiałego łona natury na pewno długo nie zapomną tego spaceru, a już na pewno nie zdołają się domyślić, co, u diabła, miała znaczyć ta pantomima. Na tle rozbuchanego barwami wieczornego nieba czarne sylwetki rozbrykanego psa, dużej, dziwnie podskakującej i porykującej postaci oraz mniejszej i drobniejszej, z zapałem walącej tę dużą czymś wielkim po łbie...[/FONT] Quote
Ula_czarnuszka Posted July 27, 2008 Posted July 27, 2008 Nadrobiłam zaległości w czytaniu Twoich opowieści i pozdrawiam serdecznie:loveu: Wymarzona lektura w upalne niedzielne południe, gdy można zaciągnąć żaluzje, oprzeć nogi na zimnych kafelkach i udawać, że na zewnątrz nie jest 30 stopni... :cool3: Ciekawa jestem Twoich nowych prac zdobniczych... może jakieś zdjątko? Super, że Paskuda, o przepraszam, Kiri ma nowy domek :loveu: Quote
joannasz Posted July 28, 2008 Posted July 28, 2008 Zdjęcia jutro. Na razie zamieszczę zdjęcie Kiri/Kiszki autorstwa udręczonej Agnieszki, czyli nowej matki diabelskiej kocicy. [URL=http://imageshack.us][IMG]http://img509.imageshack.us/img509/1994/kotecek005ao0.jpg[/IMG][/URL] Tylko spójrzcie na te oczy. Widac, że ona i Garet to dzieci jednego ojca.:diabloti: Quote
joannasz Posted July 28, 2008 Posted July 28, 2008 [FONT=Arial]DZIECI JEDNEGO OJCA[/FONT] [FONT=Arial] Jeszcze wczoraj łza mi się kręciła w oku na wspomnienie Kiri/Kiszki. Gdy wdrapywała mi się na ramię i zasypiała w zagłębieniu szyi obejmując malutkimi łapkami, albo ocierała czule pyszczkiem o moje usta, nos i policzki, moje serce zamieniało się w galaretę. Dopiero zestawiona na podłogę wpadała w amok i stawała się groźna dla otoczenia. [/FONT] [FONT=Arial] Fakt, że trafiła do najlepszego z możliwych domu, ale i tak czuję się jak zdrajczyni. Inna sprawa, że gdyby była u nas, prawdopodobnie leżałabym już na oddziale psychiatrycznym. [/FONT] [FONT=Arial] Już pierwsze doniesienia od Agnieszki brzmiały niepokojąco: „Kocica generalnie daje czadu. Ma niespożytą ilość energii. Zwiedziła już cały dom i nie boi się niczego. Wprost przeciwnie, wciska się wszędzie, nawet nieproszona. Śpi w różnych dziwnych miejscach, atakuje spod fotela, drapiąc i gryząc nogi”.[/FONT][FONT=Arial] Z czasem było tylko gorzej: „Moja biedna Nokia dostaje jeść na polu, nie byłoby szans żeby w ogóle cokolwiek zjadła. Mam nadzieję, że sytuacja się unormuje.... Na razie wszyscy jesteśmy podrapani od stop do głów”.[/FONT][FONT=Arial] Zmartwiłam się, że nieświadomie podrzuciłam Agnieszce diabelskie nasienie, ale miała jeszcze tyle hartu ducha, że mnie pocieszała: „Naprawdę nic się nie martw. Wszystkie zwierzęta, jakie miałam w swoim życiu, były nie do końca normalne, ale dlatego jest o wiele ciekawiej. No może Nokia jest najbardziej normalna i przewidywalna. Zwierzaki u moich rodziców zawsze miały jakieś "mankamenty" - psy zawsze uciekały, koty przywlekały się pogryzione do nieprzytomności, a kocice rodziły nieprawdopodobne ilości kociąt. (...)Twoja Kocica jest jedyna w swoim rodzaju i nie ma się co przejmować. Tak miało być.[/FONT][FONT=Arial] Zmarła Nicola też była wariatką. Jak do nas przyszła i kichnęłam, to o mało co nie rozbiła szyby w drzwiach balkonowych ze strachu. Po trzech latach pozwalała się pogłaskać i to jest najważniejsze. [/FONT][FONT=Arial] Nie wiem ile będzie trwała walka między naszymi kocicami, ale to się po prostu okaże”. [/FONT][FONT=Arial] Ale, jak się okazuje, napięcie nadal rośnie: „Wczoraj o mało co nie zamordowałam tego ślicznego kotka. Kwiaty, które przeżyły schowałam do jednego pokoju na dole, gdzie zorganizowałam twierdzę i tam potwór ma wstęp zakazany. Duszę się we własnym pokoju w nocy, bo muszę spać przy zamkniętych drzwiach, to samo moje dzieci”.[/FONT][FONT=Arial] Od razu mi się przypomniało, jak Garecik redukował kwiatki do poziomu chlorofilu. A Kiri już jako niemowlę sikała w doniczkach i huśtała się jak małpa na roślinach. [/FONT][FONT=Arial] Ostatecznie Kiri/Kiszka, zawarła pokój z Nokią, gdy ta pozwoliła jej się pobawić swoją myszą. Dzięki temu pierworodna kotka wróciła do spożywania posiłków w domu. Z Bertem od początku przypadli sobie do gustu, choć to, że bawili się także w nocy, lekko dezorganizowało rodzinne życie. Podejrzewam, że ogromny owczarek robi jednak mniej hałasu niż mikroskopijny kotek. Kiri/Kiszka, jako osobowość dominująca, bardzo szybko wytresowała psa. Agnieszka poskarżyła się, że „nauczyła psa wychodzić na górę, czego mu nie było wolno, przynajmniej tu mam mniej białej sierści. Cóż, weekend upłynął na oduczaniu Berta wchodzenia na schody....”.[/FONT][FONT=Arial] Agnieszka rozchorowała się, z powodu spania przy otwartym oknie wskutek konieczności barykadowania drzwi, więc do szczepienia zawiózł małą diablicę jej mąż. Przez cały dzień koteczka demolowała dom rodziców Agnieszki, a gdy wróciła, demolowała własny... Objawy uboczne po szczepieniu nie wystąpiły. „Siedziałyśmy z Weroniką na krzesłach przy stole z nogami skulonymi pod brodą, żeby choć na chwilę oszczędzić gryzienia naszych kostek i łydek, a Weronika beznamiętnie mówi:[/FONT][FONT=Arial]- A wiesz mamo, pani doktor powiedziała, że Kiszka przez kilka dni może być osowiała i może nie chcieć jeść.[/FONT][FONT=Arial]- No cóż - odpowiedziałam i wybuchnęłyśmy śmiechem. [/FONT][FONT=Arial] Nasz Megakoteczek, Superkoteczek lub jak kto woli Spiderkoteczek pochodzi w czystej linii z megawybuchu i ma siłę kosmosu w sobie.” [/FONT][FONT=Arial] Byłam ciekawa, jak diabliczka wygląda. Okazało się, jak sami widzicie na zdjęciu, że błyszczy się jak Garet, jest piękna i znakomicie odżywiona: „kochana Koteczka urosła, sierść ma zmierzwioną jak to u potomka diabła, placki białej sierści pod brzuszkiem i krawatka są coraz bardziej okazałe”. Nawet nie chcę myśleć, ile teraz przetwarza jedzenia na energię, bo już w czasach, kiedy ledwie trzymała się na łapach, żarła jak wygłodzony lew. [/FONT][FONT=Arial] Ostatnie wiadomości brzmią niepokojąco: „Zmartwychwstałam. Odgruzowałam dom. Nienawidzę tego małego kota.[/FONT][FONT=Arial] Zbrodnia bolesna dotyczy mojej róży jerychońskiej - zrzuciła ją z parapetu na kanapę z kanapy zwlekła na podłogę, pogryzła piękne kwiaty, na które czekałam rok... Połamała świeże odrosty, z których tak się cieszyłam...Dogorywający wrak róży zamknęłam w bibliotece. Może przeżyje. (...) W międzyczasie, kiedy leżałam w gorączce, Bert wytarzał się w gównie krowy. Nienawidzę jego też, prysznic na dole do dziś śmierdzi, nie mogę pozbyć się tego odoru...”. [/FONT][FONT=Arial] Bert, biały jak anioł i Kiszka, czarna jak diabeł, stanowią spółkę, która może być w dużych dawkach zabójcza. Jednak Agnieszka, dzielna dziewczyna, szybko odzyskuje równowagę: „Tak w ogóle, to kocham moje zwierzęta i cieszę się, że przestało padać”.[/FONT][FONT=Arial] Chwała jej i jej rodzinie! Gdy sobie wyobrażę potencjalną współpracę Gareta i Kiszki, włosy mi się prostują na głowie. Chyba musiałybyśmy się wyprowadzić i zamieszkać w namiocie. Albo skorzystać z programu ochrony świadków...[/FONT] Quote
Ula_czarnuszka Posted July 28, 2008 Posted July 28, 2008 Dobrze, że Kiri zmieniła adres :evil_lol: jedno półdiable weneckie w domu wystarczy:eviltong: Quote
cyganka Posted July 28, 2008 Posted July 28, 2008 cudna koteczka, bardzo pomyslowa. Miala bardzo dobrego nauczyciela. Zdjatko cudo i wyglada bardzo niewinnie:eviltong: Quote
Ula_czarnuszka Posted July 28, 2008 Posted July 28, 2008 Pomyślałam Joanno, że w celach terapeutycznych opiszę dzisiejszy, szewski poniedziałek:diabloti: Nie wiem, czy Tobie będzie ciut raźniej.. może..:cool3: Zaczęło się od rzutu okiem na horoskop na onecie podczas śniadania. Nie szukałam, był po prostu na głównej stronie portalu, akurat dla Lwa.. Jedno zdanie: "Niezbyt pomyślny początek tygodnia" :evil_lol: Jak zwykle rano umyłam głowę, zaczęłam suszyć i okładać włosy. Po 5 minutach suszarka się przegrzała i zdechła... Lekko zdenerwowana, z mokrymi włosami przyklejonymi do głowy pognałam się obierać, bo czas był po temu najwyższy. Nowe rajstopy OCZYWIŚCIE się podarły przy wkładaniu i nie mogłam znaleźć innej pary jasnych. Trudno, pomyślałam, pójdę z gołymi nogami :? Cenny czas uciekał. W popłochu chwyciłam torbę, komputer i wypadłam z domu. Przekręciłam klucz, wyjęłam go z zamka i .. zaklęłam w duchu. Kluczyk od auta został na biurku :diabloti: Wróciłam do domu, zabrałam kluczyk od auta, zamknęłam dom, otworzyłam bramę, wyjechałam autem zamknęłam bramę i spojrzałam na zegar: 15 minut obsuwy :roll: W trasie nadrobiłam 5... Spóźniłam się. W przerwie na śniadanie usiłowałam przez internet doładować komórkę dziecku bawiącemu na Malcie, żeby mogło mamusi relacje częściej zdawać :mad: Zamykając portal doładowań wyskoczył "błąd systemu" - do tej pory nie mam potwierdzenia (mailem), że doładowanie było skuteczne. Pieniądze zeszły z konta i rozpłynęły się w wirtualnej próżni :angryy: Napisałam reklamacje...Odpowiedzi brak. Na wszelki wypadek w drodze do domu zatrzymałam sie pod bankomatem i doładowałam komórkę w tradycyjny sposób :p Gdy wróciłam do domu oczywiście pierwszą czynnością było wzięcie Uli na spacerek. Jak codziennie od 5 lat poszłyśmy na wał przeciwpowodziowy odgradzający nadbrzeżne łąki od terenu stacji uzdatniania wody. Po zrobieniu dosłownie dwóch kroków za szlaban usłyszałam przy głowie brzęczenie.. machanie rękoma tylko to brzęczenie wzmogło. Gdy trzepałam opuszczoną głową usiłując odgonić natręta usłyszałam "Borys nie wolno.." i ku swojemu przerażeniu dostrzegłam Ulkł kolo obcego labka, którego nastoletni chłopiec łapał za obroże... Ula jest, łagodnie mówiąc, mało towarzyska:mad: Wydarłam sie "Ula-noga" i na moment przestałam się zajmować intruzem w moich włosach. Zaliczyłam pierwsze trafienie w czoło poniżej linii włosów.. Suka (o dziwo) przybiegła bez ociągania :loveu:a gdy zapinałam smycz znów usłyszałam brzęczenie :crazyeye: Trzepiąc głową i waląc po niej ręką pognałam w kierunku domu.. Niestety tylko kilka metrów, bo psica nie mogla dotrzymać kroku... Czekając aż odpocznie zaliczyłam drugie trafienie żądłem, tym razem powyżej linii włosów :placz: Bolało jak jasssny pierun. Gdy dobrnęłyśmy do domu rzuciłam sie do zamrażarki i wyszarpałam woreczek z kulkami lodu. Uff, ulga.. Trzymałam tak długo, aż lód się rozpuścił. Znalazłam w apteczce Virlix, który dostawałam na okoliczność innych owadzich ukąszeń i łyknęłam. No, ale pies nadal nie był przespacerowany... Po upływie mniej więcej czterdziestu minut wzięłam sukę na smycz i idziemy. Sucz jakoś bez entuzjazmu, ja zresztą też. Ula nie zdradza żadnego zainteresowania trawnikiem za to trzyma sie blisko nogi. Spotykamy na drodze sąsiadkę, której zebrało się na rozmowę :roll: Posadziłam Ule przy nodze i tylko czekam, kiedy młoda "wybuchnie", ale moje kochane i mądre (:evil_lol:) zwierzątko zachowywało się spokojnie ... Zagrożenie przyszło, a właściwie przyleciało z innej strony.. Tym razem obie zostałyśmy zaatakowane :shock: Ja zostalam trafiona w przedramie, ale z Ulowej fryzury udalo mi się pszczołę wytrzepać, więc poza brakiem solidnego spaceru wyszla z przygody obronną łapą :D Teraz siedzę z okładami z octu na głowie i ręce, i zastanawiam sie jak długo po ukąszeniu może wystąpić odczyn alergiczny...:hmmmm: Może jednak nie będę o tym myśleć ...Niech się już ten poniedziałek skończy :grab:Zapadła noc, idziemy na zaległy spacerek :painting: Quote
joannasz Posted July 29, 2008 Posted July 29, 2008 :shake:O Jezu, to była eskalacja pecha. Koszmar! Sama już nie wiem, chyba wolałabym syczenie węża niż brzęczenie pszczoły. Są takie dni, kiedy człowiek nie powinien wychodzić z łóżka, chyba że do łazienki i to drogą usłaną miękkimi materacami, upewniwszy się uprzednio, że w kiblu nic się nie zagnieździło... Jakieś wodno-kanalizacyjne, na przykład. Zdaje się, że jedno z praw Murphy'ego stwierdza, że Natura nie znosi ludzi (zaraz po stwierdzeniu, że "matka-Natura jest suką").:roll: A koteczka Kiszka rzeczywiście jest wyjątkowa. Wiadomości o niej to jedyne, co natychmiast wywołuje usmiech na twarzy Ireny. Zaczynam podejrzewac, że każde zwierzę, które przeszło przez nasz dom, nie może być normalne... Quote
joannasz Posted July 29, 2008 Posted July 29, 2008 A teraz zdjęcia. Nie sfotografowałam tego wcześniej, więc słabo widać, bo robiłam z "lotu ptaka" czyli z taboretu. To nowy blat kredensu. [URL=http://imageshack.us][IMG]http://img509.imageshack.us/img509/4093/lipiec2008036zc3.jpg[/IMG][/URL] [URL=http://g.imageshack.us/g.php?h=509&i=lipiec2008036zc3.jpg][IMG]http://img509.imageshack.us/img509/4093/lipiec2008036zc3.2e6158f330.jpg[/IMG][/URL] Quote
joannasz Posted July 29, 2008 Posted July 29, 2008 A to nowy blat szafki kuchennej: [URL=http://imageshack.us][IMG]http://img261.imageshack.us/img261/7136/lipiec2008037ib5.jpg[/IMG][/URL] [URL=http://g.imageshack.us/g.php?h=261&i=lipiec2008037ib5.jpg][IMG]http://img261.imageshack.us/img261/7136/lipiec2008037ib5.f1f8f62412.jpg[/IMG][/URL] A to Garecik przyglądający się mojej niszczycielskiej działalności na (chwilowych) ruinach kuchni. O wielkim zainteresowaniu i koncentracji świadczą króciutkie big milki zakotwiczone na poręczy. [URL=http://imageshack.us][IMG]http://img70.imageshack.us/img70/1165/lipiec2008038if0.jpg[/IMG][/URL] [URL=http://g.imageshack.us/g.php?h=70&i=lipiec2008038if0.jpg][IMG]http://img70.imageshack.us/img70/1165/lipiec2008038if0.0a44791b66.jpg[/IMG][/URL] Quote
joannasz Posted July 29, 2008 Posted July 29, 2008 Cholera, jakaś reklama wskoczyła, ale to naprawdę nie moja wina. Quote
betuana Posted July 29, 2008 Posted July 29, 2008 To ja na pocieszenie opiszę moje perypetie z płytkami podłogowymi... Na początku marca dojrzało kiełkujące we mnie postanowienie o zmianie klasycznej podłogi na płytki ceramiczne w moim jedynym pokoju. Jako wrodzona estetka:evil_lol: uznałam, że płytki mają być takie same jak w przedpokoju i kuchni, żeby tworzyły piękną jednolitą płaszczyznę, powiększającą optycznie wnętrze. No i tu zaczęły się schody... Udałam się do firmy B., z którą kontakt miałam jakieś dwa lata temu, gdy urządzałam mieszkanie i obsługa była naprawdę rewelacyjna. Niestety, żeby ułatwić sobie życie, wybrałam oddział bliżej mojego miejsca zamieszkania. Zamówienie zostało przyjęte (płytki oczywiście tylko na zamówienie) i zostałam poinformowana, że będą za trzy tygodnie, a pan do mnie zadzwoni, jak tylko na ekranie wyskoczy mu informacja, że płytki dotarły. Dzwonię po trzech tygodniach - odpowiedź: "to miały być trzy tyodnie robocze". Niezrażona, czekam kolejny tydzień - dalej brak odzewu. Dzwonię, człowiek prowadzący moje zamówienie nic nie wie, obiecuje, że się dowie i zadzwoni. Po kilku telefonach i po ponad miesiącu czekania uzyskuję informację, że producent nie ma płytek na stanie, dopiero będzie uruchamiał produkcję. Na pytanie kiedy mogę się spodziewać płytek otrzymuję odpowiedź, że pod koniec maja. Cóż, teraz już mi tak nie zależy na czasie, więc grzecznie czekam, bo oczywiście miałam zostać poinformowana, jak tylko będzie coś wiadomo. Połowa czerwca, brak jakiejkolwiek informacji, więc dzwonię... Człowiek, który zajmował się moim zamówieniem jest w oddziale w Kielcach, a gość, który przejął jego sprawy nic nie wie. Mam dzwonić do faceta do Kielc. Dzwonię, facet nic nie wie, obiecuje, że się dowie. Wpieniona, dzwonię do producenta i bardzo sympatyczna pani informuje mnie, że płytek nie ma, a czy będą je produkować tego nie wie nikt, bo w planie na najbliższy miesiąc ich nie ma. Na wszelki wypadek pytam o płytki tego samego typu, tylko nieco jaśniejsze. Pierwszy pozytyw - te płytki są. Tego samego dnia dzwoni facet z Kielc, któremu udało się uzyskać informację od jakiegoś kompetentnego dyrektora, że tych płytek już nie będą produkować!!!!!!! Wpieniona na maksa, zmieniam zamówienie na jaśniejsze płytki. Czekam kolejny miesiąc - znowu brak jakiegokolwiek odzewu, więc dzwonię. Gość, który przejął moje zamówienie nic nie wie, obiecuje, że się dowie. Po jakimś czasie dzwoni i mówi, że kolega dzisiaj dostał mail od producenta, że moich płytek nie ma. Zadaję uprzejme pytanie, czy przez miesiąc od złożenia zamówienia udało im się zdematerializować, pan obiecuje sprawdzić. Następnego dnia dzwonię do producenta i co słyszę? Ależ oczywiście, że płytki są, ile pani chce i kiedy pani chce odebrać? Kończę rozmowę z miłym panem i postanawiam, że wracając z pracy wstąpię do salonu i zrobię rozróbę. Godzinę później dzwoni facet z salonu z radosną informacją, że wszystko się wyjaśniło, bo płytki są sprzedaży detalicznej i dlatego ich nie było, ale już zostały dla mnie zarezerwowane. W porządku, nie będę robić rozpierduchy, choć chyba jednak powinnam, i grzecznie jeszcze poczekam. W sobotę dostałam informację, że płytki dotarły do Krakowa, a ja już się zastanawiam, czy to na pewno moje płytki i co jeszcze po drodze może się nie udać... Jakieś zboczenie, czy co? Właśnie obliczyłam, że czekam na płytki już 5 (słownie: pięć) miesięcy. A wszystko to dlatego, że postanowiłam ułatwić sobie życie - odkurzanie kudłów bernardyna z płytek wymaga zdecydowanie mniej wysiłku... Quote
joannasz Posted July 29, 2008 Posted July 29, 2008 :kiss_2: Dzięki. Mam nadzieję, że to już Twoje płytki. Ciekawa jestem, co za fatum wisi nad branżą remontowo-budowlaną? Nic nie przebiega bezproblemowo, nic nie udaje się zrealizować w terminie, a jesli się uda, to człowieka ogarnia paskudne uczucie, że coś jest nie tak (odpadnie? połamie się? zapadnie? zniknie?). Też czekałam na blaty 5 miesięcy, od początku lutego. Co jakis czas dzwoniłam, czy to drzewo na nie już wyrosło? Okazało się, ze stolarz się rozchorował - wtedy już się przeraziłam, bo jak naiwna idiotka zapłaciłam z góry, a jak tak facet zejdzie? Na szczęście przeżył... Życzę Ci powodzenia. Faktycznie płytki do czyszczenia z sierści są lepsze. I tak lekko i malowniczo unoszą się na nich te kępy futra... Już w godzinę po sprzątaniu :diabloti: Quote
betuana Posted July 29, 2008 Posted July 29, 2008 Kępy futra podstępnie chowają się gdzie mogą jak tylko widzą odkurzacz, a w chwilę po schowaniu odkurzacza wyłażą i uśmiechają się złośliwie:mad: Jak dwa lata temu wprowadzałam się z futrzakiem do mojego nowego mieszkanka to sprawy wykończeniowo-meblowe udało mi się załatwić niewiarygodnie szybko, więc żebym sobie nie myslała, że jest tak fajnie w branży budowlanej to swoje muszę teraz odcierpieć:mad: Pozdrawiamy całe stadko urlopowo, bo udało mi się wywalczyć urlop i wybywam z futrzakiem: on do moich rodziców i brata na dopieszczanie i rozpuszczanie, a ja na wczasy dla masochistów czyli na rajd konny:evil_lol: Quote
Ula_czarnuszka Posted July 29, 2008 Posted July 29, 2008 [quote name='joannasz']:shake:O Jezu, to była eskalacja pecha. Koszmar! Sama już nie wiem, chyba wolałabym syczenie węża niż brzęczenie pszczoły. Są takie dni, kiedy człowiek nie powinien wychodzić z łóżka, chyba że do łazienki i to drogą usłaną miękkimi materacami, upewniwszy się uprzednio, że w kiblu nic się nie zagnieździło... Jakieś wodno-kanalizacyjne, na przykład. Zdaje się, że jedno z praw Murphy'ego stwierdza, że Natura nie znosi ludzi (zaraz po stwierdzeniu, że "matka-Natura jest suką").:roll: [/quote] Skoro bywa kumulacja pecha, to może matka natura nie będzie aż TAKĄ SUKĄ i mi to wyrówna?!:diabloti: Na wszelki wypadek wypełniłam kupon toto-lotka :evil_lol::evil_lol::evil_lol: Joanno, blaty piękne:loveu: Pokażesz nam kiedyś swoją kuchnię tak bardziej całościowo? Jestem bardzo ciekawa :p Może być ze zwierzyńcem na umeblowaniu, żeby było tematycznie:eviltong: Quote
joannasz Posted July 30, 2008 Posted July 30, 2008 Daj znać, czy wygrałaś, będziemy solidarnie świętowac razem z Tobą!:multi: Quote
joannasz Posted July 30, 2008 Posted July 30, 2008 :loveu: [FONT=Arial]LATO ROZGRZEWA[/FONT] [FONT=Arial]Może wiosna to pora kiełkowania romantycznych uczuć, ale lato to pora finalizacji, czyli ślubów. Oczywiście zaplanowanych i organizowanych w pocie czoła i nerwowej atmosferze od co najmniej roku wstecz. Zdaje się, że teraz nie ma szans na spontaniczny, szybki ślub. Lokal, zespół muzyczny, kamerzysta i co tam jeszcze, muszą być zarezerwowane kilkanaście miesięcy wcześniej. Może to i lepiej, bo w tym ciężkim okresie próby para może dojść do wniosku, że: a) nienawidzi rodziny partnera oraz swojej własnej; b) nienawidzi swoich przyjaciół i znajomych; c) nienawidzi się nawzajem – i dać sobie spokój. Jeśli wykaże wystarczająco dużo determinacji i przetrwa, to po wydaniu równowartości domu rodzinnego na jedno- lub dwudniową imprezę może przez resztę małżeńskiego życia cieszyć się oglądaniem ceremonii utrwalonej na płycie DVD oraz na zdjęciach w formacie JPG. [/FONT] [FONT=Arial]Wiem, że jestem dziwaczką, ale nie lubię dużych imprez, a co za tym idzie, wesel formatu karnawału w Rio de Janeiro. Kaja ma na ten temat nieco odmienne zdanie i tu pojawia się między nami konflikt. Na szczęście jest singielką i na razie zmora trzystu pięćdziesięciu najbliższych, których nie widziałam nigdy w życiu, nade mną nie wisi. A jak zawiśnie, to i tak mi będzie zwisała, bo stać mnie najwyżej na urządzenie wesela Garetowi, a i to raczej skromnego. [/FONT] [FONT=Arial]Trzysta pięćdziesiąt osób wzięłam stąd, że to minimum, które będzie uczestniczyć w weselu przyjaciółki mojej córki. I nie, dziewczyna nie mieszka w Pałacu Buckingham. [/FONT] [FONT=Arial]Osłabiają mnie też różne weselne tradycje, zróżnicowane regionalnie. Uświadamia mnie co do nich Kaja, dozując informacje.[/FONT] [FONT=Arial]-A wiesz, mamuś, że starszy drużba wbija w próg domu panny młodej gwóźdź, dopóki nie dostanie tyle wódki, ile chce?[/FONT] [FONT=Arial]Wybałuszyłam na nią oczy, a że mam plastyczną wyobraźnię, natychmiast ujrzałam jakiegoś jołopa, który bezmyślnie demoluje mi wejście i zagotowało się we mnie.[/FONT] [FONT=Arial]-Jakbym pieprznęła takiego kretyna młotkiem w łeb, odechciałoby mu się wódki do końca życia! – warknęłam. [/FONT] [FONT=Arial]Wesele Ewy zapowiadało się skromniej, wręcz normalnie. [/FONT] [FONT=Arial]Do malowania prezentu ślubnego (słoneczniki) zabrałam się oczywiście w ostatniej chwili, więc pracowałam również po nocach. Musiałam mieć podzieloną uwagę, żeby w porę walnąć w locie kota zmierzającego w kierunku kuchennego stołu, na którym ułożyłam obraz, albo w ostatnim momencie chwycić potężną, merdającą kitę Garecika zanim narobi nieodwołalnych szkód. Nieco rozpraszały mnie również codzienne sesje telewizyjne, gdy Irena z Kają oglądały MASH. Irena bowiem, jak zwykle, nie zakładała aparatu słuchowego, więc telewizor ryczał w górnych granicach przewidzianych przez fantazję producenta, a fala dźwiękowa mogła zabić. Pies uciekał do kuchni i wciskał głowę w fotel, a nos w ogon, dozując sobie niedotlenienie tak, żeby nerw słuchowy nie obumarł, a jedynie był w lekkiej niedyspozycji... Niestety, nie mogłam zrobić tego samego, przede wszystkim z powodu braku ogona.[/FONT] [FONT=Arial]W sobotę późnym rankiem, w ogłuszającym upale, wybrałam się na zakupy, głównie po ogromne arkusze celofanu i szyfonowe wstążki do opakowania prezentu. Garecik nie protestował, bo Kaja została w domu. [/FONT] [FONT=Arial]Po przejściu stu metrów kątem oka zauważyłam, że coś błyska mi na biało u boku brązowej sukienki. No i błyskało. Metka. Pędem zawróciłam do domu i ubrałam sukienkę na prawą stronę. A dopiero dzień wcześniej wybierałam się do pracy w samym podkoszulku i żakiecie, bez spódnicy... a po południu tego samego dnia przemaszerowałam przez cały hipermarket z rozłożoną parasolką. Jezu, muszę się bardziej koncentrować, bo niedługo ludzie będą mnie palcami pokazywać...[/FONT] [FONT=Arial]Spokojnie zrobiłam zakupy, dostałam wszystko, plus białe świńskie ucho dla Garecika, żeby mu nie było smutno, jak wyjdziemy. [/FONT] [FONT=Arial]Garet z ucha bardzo się ucieszył, myślałam, że je zaraz pożre, ale nie, nosił ze sobą wszędzie i klekotał nim jak tą zmumifikowaną myszą w ubiegłym roku. Nawet Irena się dziwiła, czemu nie je, ale tajemnica wyjaśniła się dopiero następnego dnia. [/FONT] [FONT=Arial]Do wyjścia miałyśmy godzinę, niewyprasowane ciuchy, nieskompletowaną biżuterię i jedną łazienkę. [/FONT] [FONT=Arial]Działałyśmy zdumiewająco bezkolizyjnie, zgodnie potykając się o zdenerwowanego, pełnego złych przeczuć psa. Makijaż zrobiłam w trzy minuty, jak zwykle, ale przy zakładaniu kolczyków zaczęłam się denerwować, bo nigdy sobie tych dziurek nie mogę wymacać, a już szczególnie w pośpiechu. Kaja zaczęła się wściekle miotać, ciskając wszystkim, bo jej złote kolczyki nie leżały tam, gdzie się ich spodziewała. W gruncie rzeczy nie leżały nigdzie, więc w panice usiłowała dopasować sobie jakieś inne. Jej furia płynnie połączyła się z moją własną. Wysyczałam złośliwie, że zamiast przez pół doby gapić się debilnie w telewizor, mogła sobie przygotować wszystko poprzedniego wieczoru. [/FONT] [FONT=Arial]-Ale ja myślałam, że są tam, gdzie je położyłam![/FONT] [FONT=Arial]-I zapewne są – warknęłam łapiąc równowagę po ryzykownym ominięciu Gareta rozesłanego dramatycznie pod nogami. [/FONT] [FONT=Arial]Wciąż była szansa, że zdążymy na autobus, natomiast nie było szans, że dotrzemy na przystanek niezgrzane. Kaja zwinnie pierwsza prześliznęła się przez furtkę, zostawiając mnie na pastwę histerycznie wyjącego psa, który oprócz strun głosowych w celu zatrzymania nas używał też zębów i pazurów, co fatalnie wróżyło mojej białej sukience i jedwabnemu szalowi. Runęłam za Kają wskakując jej na stopę, i już po drugiej próbie udało mi się zamknąć furtkę nie na sobie. Spojrzałyśmy na siebie z nienawiścią i przy wtórze rozpaczliwych jęków Garecika, od których krwawiło mi serce, pokłusowałyśmy zgodnie w dół ulicy. [/FONT] [FONT=Arial]-Następnym razem – wysapałam, gdy nieco ochłonęłyśmy – następnym razem przygotujemy sobie wszystko dzień wcześniej. [/FONT] [FONT=Arial]Kaja bez przekonania pokiwała głową.[/FONT] [FONT=Arial]Dojechałyśmy bez przeszkód i w małym wiejskim kościółku byłyśmy kilkanaście minut przed resztą gości. Wystrój potężnie mną wstrząsnął. Ktoś postawił na nowoczesność. Stylu malarstwa nie udało mi się sklasyfikować. Największe wrażenie robiła główna ściana, przy ołtarzu. Tworzyły ją rozchodzące się schodkowo na boki wielkie płyty, przy czym boczne stanowiły tło, a frontowa zawierała ogromne postacie Maryi z Jezusem na rękach. Głowy obojga uginały się pod masywnymi koronami, wychudzone twarze miały rysy ściągnięte napięciem i grozą. Na tle w kolorze pożogi wyglądali na uchodźców uciekających w panice ze zbombardowanego, płonącego miasta. Całość sprawiała tak groźne wrażenie, że dostałam gęsiej skórki i włosy mi się zjeżyły na głowie. Bez wątpienia artyście udało się osiągnąć spektakularny efekt, choć nie wiem, czy akurat takich uczuć chciałabym doznawać w kościele. Wolałabym coś łagodnego, ciepłego, wyciszającego i dodającego otuchy. Przez całą mszę starałam się ze wszystkich sił nie patrzeć na malowidło, ale wzrok sam mi się tam zakotwiczał. [/FONT] [FONT=Arial]Ze wzruszeniem patrzyłam, jak Ewa i Mariusz, przy dźwiękach marsza weselnego kroczą główną nawą. Oboje wysocy, Ewa z dumnie podniesioną głową, w pięknej, prostej sukni i długim welonie. [/FONT] [FONT=Arial]Nagle organy ryknęły z taką mocą, że rzuciło mną o ławkę. Nie spodziewałam się tego, najwyraźniej sprzęt został dobrany z myślą o powiększeniu kościółka. [/FONT] [FONT=Arial]„Pod Twą obronę...” – zagrzmiało dramatycznie. Przez myśl przeleciało mi, że wydarzył się jakiś kataklizm, o którym nie wiem. Ale to były tylko moje nadwyrężone wstrząsającym obrazem nerwy. [/FONT] [FONT=Arial]Kiedy wreszcie przestałam zerkać na obraz i przywykłam do tego, że ksiądz również ma głos i nagłośnienie pasujące raczej do katedry, odprężyłam się trochę, ale za to zaczęłam się wzruszać, czego nie znoszę. Mięczak się ze mnie na starość robi. Dotychczas ze zdziwieniem patrzyłam na baby smarkające na ślubach, bo mnie był w stanie poruszyć tylko los zwierząt. Teraz mi się pogorszyło...[/FONT] [FONT=Arial]-A co ty tu robisz? – zdumiała się Irena, która wyszła, żeby spacyfikować Gareta demolującego w powitalnej radości całe otoczenie. –Myślałam, że psu się pomyliło albo już ostatecznie zgłupiał... Nie mogłaś sobie posiedzieć chociaż do dziesiątej? [/FONT] [FONT=Arial]-A, tam, będę siedzieć... – wymamrotałam spod ściąganej sukienki. Atak Gareta zniosła dobrze, niestety, szal ucierpiał. A taki był śliczny...–Gorąco jak cholera, głowa mnie boli, a poza tym nie umiem tańczyć – padłam na duży fotel, Garecik natychmiast wdrapał mi się na kolana międląc w gębie nową piszczącą piłeczkę, która głos straciła w kwadrans po dostaniu się w jego zęby. – I źle się czuję w większym, nieznanym towarzystwie. [/FONT] [FONT=Arial]Irena przysiadła na fotelu obok. Ku mojemu zdumieniu poklepała mnie krzepiąco po ręce.[/FONT] [FONT=Arial]-Po co ty się od razu tak negatywnie nastawiasz?[/FONT] [FONT=Arial]Garet, okrutnie zaskoczony naszym bliskim kontaktem, otwarł paszczę i wypluł piłeczkę na kolana Ireny. [/FONT] [FONT=Arial]-Idźże z tym oplutym świństwem ode mnie! – zirytowała się. [/FONT] [FONT=Arial]Poszedł tylko po to, żeby za chwilę przytruchtać klekocząc świńskim uchem. Przewracając zachęcająco ślepiami, usiłował się nim z nami podzielić. Odpędzałam go bez przekonania i zdawałam Irenie relację ze ślubu. [/FONT] [FONT=Arial]-Słuchaj – pociągnęłam podejrzliwie nosem – nie wydaje ci się, że tu paskudnie cuchnie? Jakby padliną... Pewnie któryś z kotów przyniósł mysz i zdechła gdzieś w dziurze... Muszę zajrzeć pod fotel, ale dziś nie mam siły... [/FONT] [FONT=Arial]Kaja wróciła z imprezy o czwartej rano, powpuszczała koty, a Garet wreszcie się uspokoił i przestał latać pod domu pogwizdując żałośnie.[/FONT] [FONT=Arial]W niedzielę uświadomiłam sobie, że czerwone korale jarzębiny wróżą schyłek lata, a ja jestem biała jak rzadko. Zeszłam na taras i wystawiłam plecy do słońca. Garecik przybiegł za mną i przytulił się do mojego boku. [/FONT] [FONT=Arial]-Kochanie, idź do cienia, bo się sfajczysz! [/FONT] [FONT=Arial]W odpowiedzi zaklekotał świńskim uchem i przytulił się mocniej. Powiew wiatru przydusił mnie jakimś okropnym smrodem. [/FONT] [FONT=Arial]-Chryste, co tak cuchnie? – podniosłam głowę i rozejrzałam się ze zgrozą. Żadnych rozkładających się zwłok w pobliżu nie zauważyłam. Garet obejrzał się przez ramię, uśmiechnął szeroko spoza ucha i pomachał radośnie kitą, waląc mnie po twarzy. Kiedy napotkał mój podejrzliwy wzrok, poderwał się, podrzucił ucho parę razy i znowu przywarł do mnie, tym razem drugim bokiem, wypluwając ucho, żeby dać mi buzi. [/FONT] [FONT=Arial]-AAAA!!!! – wrzasnęłam, chwyciłam końcami palców ucho i odrzuciłam daleko od siebie. Boże, nic dziwnego, że tego nie jadł! Zapach kwasu masłowego to przy tym perfumy![/FONT] [FONT=Arial]Niestety, nasz pupil zerwał się i popędził szukać swojej maskotki, którą, zapewne przez roztargnienie, gdzieś zapodziałam. [/FONT] [FONT=Arial]Powiodło mu się nadspodziewanie dobrze i już po kilku sekundach zaaportował zabójczy obiekt, uśmiechnął się krzepiąco i z dumą, po czym wypuścił z zębów to paskudztwo tuż przy mojej twarzy i pochylił się, żeby dać mi buzi...[/FONT] [FONT=Arial]-Garecik – wysapałam przez nos zduszonym głosem – idziemy do domu, coś dostaniesz...[/FONT] [FONT=Arial]Garet złapał ucho i podążył za mną, prezentując znakomity nastrój. W kuchni zaserwowałam mu kawał cielęciny z zupy, a gdy się nią zajmował, ukradkiem zapakowałam śmierdzące świństwo w woreczek foliowy i wyrzuciłam do śmieci. [/FONT] [FONT=Arial]Wróciliśmy do ogródka, wyleżeć się już nie dało, więc wzięłam sekator i zaczęłam obcinać przekwitłe róże. Garet zrobił rundę honorową wokół ogrodu, po czym, znudzony, poczłapał do domu, gdzie zapewne zaległ w fotelu. [/FONT] [FONT=Arial]Zieleń lśniła urzekająco po niedawnych deszczach, a ponieważ zbliżała się pora niedzielnego obiadu, ruch samochodowy zmalał na tyle, że momentami było słychać pasikoniki i szum liści. Boże, gdyby ta cholerna jezdnia zapadła się w samym środku, mieszkałabym w raju![/FONT] [FONT=Arial]Chodząc po trawie po kolana porastającej raj, kilkakrotnie cudem uratowałam się przed poważnymi obrażeniami. Pół ogródka zalegają deski i cegły pozostałe po zasiekach, jakimi Kaja na wiosnę zabezpieczała przed Garetem fasolkę szparagową. Gałęzie plączą się wszędzie, nie licząc śmieci wywleczonych z piwnicy przez Gareta. Basen zamienił się w staw z bogatą florą i fauną, najbujniej rozkrzewiły się pokrzywy, od których dostaję uczulenia, a przy nowo wymurowanej ławie pokrytej marmurem stoi ogromne kartonowe pudło, które Kaja po jakąś cholerę wyniosła z piwnicy oraz wspierają się o siebie niczym omdlewający pielgrzymi worki z piaskiem. Z drugiej strony leżą deski, patyki i rurki. [/FONT] [FONT=Arial]Ze złości zrobiło mi się bardziej gorąco niż od słońca. Dość tego. Biorę urlop i w tym cholernym ogródku zapanuje wreszcie porządek. Przestanie wyglądać jak koczowisko bezdomnych. [/FONT] [FONT=Arial]Kaja, której poleciłam uprzątnąć jak najszybciej cholerne deski i pieprzone cegły oraz przeklęte gałęzie, nadęła się okropnie. Wymamrotała, że z gałęziami czeka, aż siekiera będzie sprawna. Nie dociekałam, gdzie oddała ją na leczenie i jak długo ono potrwa, ani w jakim celu zamierza gromadzić chrust. I dlaczego z tą uzdrowioną siekierą zamierza ganiać po całym ogródku, aby dokonać na każdym konarze egzekucji w innym miejscu. Powiedziałam stanowczo, że gałęzie mają leżeć na jednym stosie do spalenia. [/FONT] [FONT=Arial]Wczoraj kupiłam kosiarkę elektryczną (komplet do bębnowej i podkaszarki, mam nadzieję, że nie będę musiała kupić samobieżnej, żeby wreszcie ogródek przestał przypominać ugór) i przypomniałam o deskach, cegłach i gałęziach. Oraz oznajmiłam, że napełniamy basen. Niech ja wreszcie mam trochę przyjemności z tej nagrody jubileuszowej. Ciekawa jestem, jak Garecik zareaguje na naszą kąpiel... Od piątku biorę dwa tygodnie urlopu. [/FONT] Quote
joannasz Posted July 30, 2008 Posted July 30, 2008 :loveu: [FONT=Arial]LATO ROZGRZEWA[/FONT] [FONT=Arial] Może wiosna to pora kiełkowania romantycznych uczuć, ale lato to pora finalizacji, czyli ślubów. Oczywiście zaplanowanych i organizowanych w pocie czoła i nerwowej atmosferze od co najmniej roku wstecz. Zdaje się, że teraz nie ma szans na spontaniczny, szybki ślub. Lokal, zespół muzyczny, kamerzysta i co tam jeszcze, muszą być zarezerwowane kilkanaście miesięcy wcześniej. Może to i lepiej, bo w tym ciężkim okresie próby para może dojść do wniosku, że: a) nienawidzi rodziny partnera oraz swojej własnej; b) nienawidzi swoich przyjaciół i znajomych; c) nienawidzi się nawzajem – i dać sobie spokój. Jeśli wykaże wystarczająco dużo determinacji i przetrwa, to po wydaniu równowartości domu rodzinnego na jedno- lub dwudniową imprezę może przez resztę małżeńskiego życia cieszyć się oglądaniem ceremonii utrwalonej na płycie DVD oraz na zdjęciach w formacie JPG. [/FONT] [FONT=Arial] Wiem, że jestem dziwaczką, ale nie lubię dużych imprez, a co za tym idzie, wesel formatu karnawału w Rio de Janeiro. Kaja ma na ten temat nieco odmienne zdanie i tu pojawia się między nami konflikt. Na szczęście jest singielką i na razie zmora trzystu pięćdziesięciu najbliższych, których nie widziałam nigdy w życiu, nade mną nie wisi. A jak zawiśnie, to i tak mi będzie zwisała, bo stać mnie najwyżej na urządzenie wesela Garetowi, a i to raczej skromnego. [/FONT] [FONT=Arial] Trzysta pięćdziesiąt osób wzięłam stąd, że to minimum, które będzie uczestniczyć w weselu przyjaciółki mojej córki. I nie, dziewczyna nie mieszka w Pałacu Buckingham. [/FONT] [FONT=Arial] Osłabiają mnie też różne weselne tradycje, zróżnicowane regionalnie. Uświadamia mnie co do nich Kaja, dozując informacje.[/FONT] [FONT=Arial] -A wiesz, mamuś, że starszy drużba wbija w próg domu panny młodej gwóźdź, dopóki nie dostanie tyle wódki, ile chce?[/FONT] [FONT=Arial] Wybałuszyłam na nią oczy, a że mam plastyczną wyobraźnię, natychmiast ujrzałam jakiegoś jołopa, który bezmyślnie demoluje mi wejście i zagotowało się we mnie.[/FONT] [FONT=Arial] -Jakbym pieprznęła takiego kretyna młotkiem w łeb, odechciałoby mu się wódki do końca życia! – warknęłam. [/FONT] [FONT=Arial] Wesele Ewy zapowiadało się skromniej, wręcz normalnie. [/FONT] [FONT=Arial] Do malowania prezentu ślubnego (słoneczniki) zabrałam się oczywiście w ostatniej chwili, więc pracowałam również po nocach. Musiałam mieć podzieloną uwagę, żeby w porę walnąć w locie kota zmierzającego w kierunku kuchennego stołu, na którym ułożyłam obraz, albo w ostatnim momencie chwycić potężną, merdającą kitę Garecika zanim narobi nieodwołalnych szkód. Nieco rozpraszały mnie również codzienne sesje telewizyjne, gdy Irena z Kają oglądały MASH. Irena bowiem, jak zwykle, nie zakładała aparatu słuchowego, więc telewizor ryczał w górnych granicach przewidzianych przez fantazję producenta, a fala dźwiękowa mogła zabić. Pies uciekał do kuchni i wciskał głowę w fotel, a nos w ogon, dozując sobie niedotlenienie tak, żeby nerw słuchowy nie obumarł, a jedynie był w lekkiej niedyspozycji... Niestety, nie mogłam zrobić tego samego, przede wszystkim z powodu braku ogona.[/FONT] [FONT=Arial] W sobotę późnym rankiem, w ogłuszającym upale, wybrałam się na zakupy, głównie po ogromne arkusze celofanu i szyfonowe wstążki do opakowania prezentu. Garecik nie protestował, bo Kaja została w domu. [/FONT] [FONT=Arial] Po przejściu stu metrów kątem oka zauważyłam, że coś błyska mi na biało u boku brązowej sukienki. No i błyskało. Metka. Pędem zawróciłam do domu i ubrałam sukienkę na prawą stronę. A dopiero dzień wcześniej wybierałam się do pracy w samym podkoszulku i żakiecie, bez spódnicy... a po południu tego samego dnia przemaszerowałam przez cały hipermarket z rozłożoną parasolką. Jezu, muszę się bardziej koncentrować, bo niedługo ludzie będą mnie palcami pokazywać...[/FONT] [FONT=Arial] Spokojnie zrobiłam zakupy, dostałam wszystko, plus białe świńskie ucho dla Garecika, żeby mu nie było smutno, jak wyjdziemy. [/FONT] [FONT=Arial] Garet z ucha bardzo się ucieszył, myślałam, że je zaraz pożre, ale nie, nosił ze sobą wszędzie i klekotał nim jak tą zmumifikowaną myszą w ubiegłym roku. Nawet Irena się dziwiła, czemu nie je, ale tajemnica wyjaśniła się dopiero następnego dnia. [/FONT] [FONT=Arial] Do wyjścia miałyśmy godzinę, niewyprasowane ciuchy, nieskompletowaną biżuterię i jedną łazienkę. [/FONT] [FONT=Arial] Działałyśmy zdumiewająco bezkolizyjnie, zgodnie potykając się o zdenerwowanego, pełnego złych przeczuć psa. Makijaż zrobiłam w trzy minuty, jak zwykle, ale przy zakładaniu kolczyków zaczęłam się denerwować, bo nigdy sobie tych dziurek nie mogę wymacać, a już szczególnie w pośpiechu. Kaja zaczęła się wściekle miotać, ciskając wszystkim, bo jej złote kolczyki nie leżały tam, gdzie się ich spodziewała. W gruncie rzeczy nie leżały nigdzie, więc w panice usiłowała dopasować sobie jakieś inne. Jej furia płynnie połączyła się z moją własną. Wysyczałam złośliwie, że zamiast przez pół doby gapić się debilnie w telewizor, mogła sobie przygotować wszystko poprzedniego wieczoru. [/FONT] [FONT=Arial] -Ale ja myślałam, że są tam, gdzie je położyłam![/FONT] [FONT=Arial] -I zapewne są – warknęłam łapiąc równowagę po ryzykownym ominięciu Gareta rozesłanego dramatycznie pod nogami. [/FONT] [FONT=Arial] Wciąż była szansa, że zdążymy na autobus, natomiast nie było szans, że dotrzemy na przystanek niezgrzane. Kaja zwinnie pierwsza prześliznęła się przez furtkę, zostawiając mnie na pastwę histerycznie wyjącego psa, który oprócz strun głosowych w celu zatrzymania nas używał też zębów i pazurów, co fatalnie wróżyło mojej białej sukience i jedwabnemu szalowi. Runęłam za Kają wskakując jej na stopę, i już po drugiej próbie udało mi się zamknąć furtkę nie na sobie. Spojrzałyśmy na siebie z nienawiścią i przy wtórze rozpaczliwych jęków Garecika, od których krwawiło mi serce, pokłusowałyśmy zgodnie w dół ulicy. [/FONT] [FONT=Arial] -Następnym razem – wysapałam, gdy nieco ochłonęłyśmy – następnym razem przygotujemy sobie wszystko dzień wcześniej. [/FONT] [FONT=Arial] Kaja bez przekonania pokiwała głową.[/FONT] [FONT=Arial] Dojechałyśmy bez przeszkód i w małym wiejskim kościółku byłyśmy kilkanaście minut przed resztą gości. Wystrój potężnie mną wstrząsnął. Ktoś postawił na nowoczesność. Stylu malarstwa nie udało mi się sklasyfikować. Największe wrażenie robiła główna ściana, przy ołtarzu. Tworzyły ją rozchodzące się schodkowo na boki wielkie płyty, przy czym boczne stanowiły tło, a frontowa zawierała ogromne postacie Maryi z Jezusem na rękach. Głowy obojga uginały się pod masywnymi koronami, wychudzone twarze miały rysy ściągnięte napięciem i grozą. Na tle w kolorze pożogi wyglądali na uchodźców uciekających w panice ze zbombardowanego, płonącego miasta. Całość sprawiała tak groźne wrażenie, że dostałam gęsiej skórki i włosy mi się zjeżyły na głowie. Bez wątpienia artyście udało się osiągnąć spektakularny efekt, choć nie wiem, czy akurat takich uczuć chciałabym doznawać w kościele. Wolałabym coś łagodnego, ciepłego, wyciszającego i dodającego otuchy. Przez całą mszę starałam się ze wszystkich sił nie patrzeć na malowidło, ale wzrok sam mi się tam zakotwiczał. [/FONT] [FONT=Arial] Ze wzruszeniem patrzyłam, jak Ewa i Mariusz, przy dźwiękach marsza weselnego kroczą główną nawą. Oboje wysocy, Ewa z dumnie podniesioną głową, w pięknej, prostej sukni i długim welonie. [/FONT] [FONT=Arial] Nagle organy ryknęły z taką mocą, że rzuciło mną o ławkę. Nie spodziewałam się tego, najwyraźniej sprzęt został dobrany z myślą o powiększeniu kościółka. [/FONT] [FONT=Arial] „Pod Twą obronę...” – zagrzmiało dramatycznie. Przez myśl przeleciało mi, że wydarzył się jakiś kataklizm, o którym nie wiem. Ale to były tylko moje nadwyrężone wstrząsającym obrazem nerwy. [/FONT] [FONT=Arial] Kiedy wreszcie przestałam zerkać na obraz i przywykłam do tego, że ksiądz również ma głos i nagłośnienie pasujące raczej do katedry, odprężyłam się trochę, ale za to zaczęłam się wzruszać, czego nie znoszę. Mięczak się ze mnie na starość robi. Dotychczas ze zdziwieniem patrzyłam na baby smarkające na ślubach, bo mnie był w stanie poruszyć tylko los zwierząt. Teraz mi się pogorszyło...[/FONT] [FONT=Arial] -A co ty tu robisz? – zdumiała się Irena, która wyszła, żeby spacyfikować Gareta demolującego w powitalnej radości całe otoczenie. –Myślałam, że psu się pomyliło albo już ostatecznie zgłupiał... Nie mogłaś sobie posiedzieć chociaż do dziesiątej? [/FONT] [FONT=Arial] -A, tam, będę siedzieć... – wymamrotałam spod ściąganej sukienki. Atak Gareta zniosła dobrze, niestety, szal ucierpiał. A taki był śliczny...–Gorąco jak cholera, głowa mnie boli, a poza tym nie umiem tańczyć – padłam na duży fotel, Garecik natychmiast wdrapał mi się na kolana międląc w gębie nową piszczącą piłeczkę, która głos straciła w kwadrans po dostaniu się w jego zęby. – I źle się czuję w większym, nieznanym towarzystwie. [/FONT] [FONT=Arial] Irena przysiadła na fotelu obok. Ku mojemu zdumieniu poklepała mnie krzepiąco po ręce.[/FONT] [FONT=Arial] -Po co ty się od razu tak negatywnie nastawiasz?[/FONT] [FONT=Arial] Garet, okrutnie zaskoczony naszym bliskim kontaktem, otwarł paszczę i wypluł piłeczkę na kolana Ireny. [/FONT] [FONT=Arial] -Idźże z tym oplutym świństwem ode mnie! – zirytowała się. [/FONT] [FONT=Arial] Poszedł tylko po to, żeby za chwilę przytruchtać klekocząc świńskim uchem. Przewracając zachęcająco ślepiami, usiłował się nim z nami podzielić. Odpędzałam go bez przekonania i zdawałam Irenie relację ze ślubu. [/FONT] [FONT=Arial] -Słuchaj – pociągnęłam podejrzliwie nosem – nie wydaje ci się, że tu paskudnie cuchnie? Jakby padliną... Pewnie któryś z kotów przyniósł mysz i zdechła gdzieś w dziurze... Muszę zajrzeć pod fotel, ale dziś nie mam siły... [/FONT] [FONT=Arial] Kaja wróciła z imprezy o czwartej rano, powpuszczała koty, a Garet wreszcie się uspokoił i przestał latać pod domu pogwizdując żałośnie.[/FONT] [FONT=Arial] W niedzielę uświadomiłam sobie, że czerwone korale jarzębiny wróżą schyłek lata, a ja jestem biała jak rzadko. Zeszłam na taras i wystawiłam plecy do słońca. Garecik przybiegł za mną i przytulił się do mojego boku. [/FONT] [FONT=Arial] -Kochanie, idź do cienia, bo się sfajczysz! [/FONT] [FONT=Arial] W odpowiedzi zaklekotał świńskim uchem i przytulił się mocniej. Powiew wiatru przydusił mnie jakimś okropnym smrodem. [/FONT] [FONT=Arial] -Chryste, co tak cuchnie? – podniosłam głowę i rozejrzałam się ze zgrozą. Żadnych rozkładających się zwłok w pobliżu nie zauważyłam. Garet obejrzał się przez ramię, uśmiechnął szeroko spoza ucha i pomachał radośnie kitą, waląc mnie po twarzy. Kiedy napotkał mój podejrzliwy wzrok, poderwał się, podrzucił ucho parę razy i znowu przywarł do mnie, tym razem drugim bokiem, wypluwając ucho, żeby dać mi buzi. [/FONT] [FONT=Arial] -AAAA!!!! – wrzasnęłam, chwyciłam końcami palców ucho i odrzuciłam daleko od siebie. Boże, nic dziwnego, że tego nie jadł! Zapach kwasu masłowego to przy tym perfumy![/FONT] [FONT=Arial] Niestety, nasz pupil zerwał się i popędził szukać swojej maskotki, którą, zapewne przez roztargnienie, gdzieś zapodziałam. [/FONT] [FONT=Arial] Powiodło mu się nadspodziewanie dobrze i już po kilku sekundach zaaportował zabójczy obiekt, uśmiechnął się krzepiąco i z dumą, po czym wypuścił z zębów to paskudztwo tuż przy mojej twarzy i pochylił się, żeby dać mi buzi...[/FONT] [FONT=Arial] -Garecik – wysapałam przez nos zduszonym głosem – idziemy do domu, coś dostaniesz...[/FONT] [FONT=Arial] Garet złapał ucho i podążył za mną, prezentując znakomity nastrój. W kuchni zaserwowałam mu kawał cielęciny z zupy, a gdy się nią zajmował, ukradkiem zapakowałam śmierdzące świństwo w woreczek foliowy i wyrzuciłam do śmieci. [/FONT] [FONT=Arial] Wróciliśmy do ogródka, wyleżeć się już nie dało, więc wzięłam sekator i zaczęłam obcinać przekwitłe róże. Garet zrobił rundę honorową wokół ogrodu, po czym, znudzony, poczłapał do domu, gdzie zapewne zaległ w fotelu. [/FONT] [FONT=Arial] Zieleń lśniła urzekająco po niedawnych deszczach, a ponieważ zbliżała się pora niedzielnego obiadu, ruch samochodowy zmalał na tyle, że momentami było słychać pasikoniki i szum liści. Boże, gdyby ta cholerna jezdnia zapadła się w samym środku, mieszkałabym w raju![/FONT] [FONT=Arial] Chodząc po trawie po kolana porastającej raj, kilkakrotnie cudem uratowałam się przed poważnymi obrażeniami. Pół ogródka zalegają deski i cegły pozostałe po zasiekach, jakimi Kaja na wiosnę zabezpieczała przed Garetem fasolkę szparagową. Gałęzie plączą się wszędzie, nie licząc śmieci wywleczonych z piwnicy przez Gareta. Basen zamienił się w staw z bogatą florą i fauną, najbujniej rozkrzewiły się pokrzywy, od których dostaję uczulenia, a przy nowo wymurowanej ławie pokrytej marmurem stoi ogromne kartonowe pudło, które Kaja po jakąś cholerę wyniosła z piwnicy oraz wspierają się o siebie niczym omdlewający pielgrzymi worki z piaskiem. Z drugiej strony leżą deski, patyki i rurki. [/FONT] [FONT=Arial] Ze złości zrobiło mi się bardziej gorąco niż od słońca. Dość tego. Biorę urlop i w tym cholernym ogródku zapanuje wreszcie porządek. Przestanie wyglądać jak koczowisko bezdomnych. [/FONT] [FONT=Arial] Kaja, której poleciłam uprzątnąć jak najszybciej cholerne deski i pieprzone cegły oraz przeklęte gałęzie, nadęła się okropnie. Wymamrotała, że z gałęziami czeka, aż siekiera będzie sprawna. Nie dociekałam, gdzie oddała ją na leczenie i jak długo ono potrwa, ani w jakim celu zamierza gromadzić chrust. I dlaczego z tą uzdrowioną siekierą zamierza ganiać po całym ogródku, aby dokonać na każdym konarze egzekucji w innym miejscu. Powiedziałam stanowczo, że gałęzie mają leżeć na jednym stosie do spalenia. [/FONT] [FONT=Arial] Wczoraj kupiłam kosiarkę elektryczną (komplet do bębnowej i podkaszarki, mam nadzieję, że nie będę musiała kupić samobieżnej, żeby wreszcie ogródek przestał przypominać ugór) i przypomniałam o deskach, cegłach i gałęziach. Oraz oznajmiłam, że napełniamy basen. Niech ja wreszcie mam trochę przyjemności z tej nagrody jubileuszowej. Ciekawa jestem, jak Garecik zareaguje na naszą kąpiel... Od piątku biorę dwa tygodnie urlopu. [/FONT] Quote
joannasz Posted July 30, 2008 Posted July 30, 2008 Wklejone dwa razy, 200% normy. A zdjęcia naszych nienormalnych pomieszczeń postaram się zamieścić wkrótce. Quote
Recommended Posts
Join the conversation
You can post now and register later. If you have an account, sign in now to post with your account.