Jump to content
Dogomania

zapaść tchawicza - czy operacja pomoże?


iza_szumielewicz

Recommended Posts

Beatko, bardzo Ci współczuję. z drugiej jednak strony (wiem, że to okrutne, co napiszę) zazdroszczę Ci, że masz doświadczenie ze śmiercią zwierzaka. Mnie - jak pisałam - umarły na raka dwa psy, ale zawsze to Mama je usypiała. po Agatku (tym drugim) przez dwa lata do sklepu chodziła okrężną drogą, zeby ominąc klinikę, w której Agat był uśpiony. Mama nie każe mi usypiać Małego. Ale jest też zdecydowaną przeciwniczką operacji. Mówi:" zadasz mu przemyślną śmierć tą operacją".

Noc była dziś spokojna, a mimo to w ogóle nie spałam. Cały czas obserwowałam oddech małego, który wczoraj był bardzo bardzo zły. Rano mały znów strasznie "świszczał" i łapał oddech, ale na spacerze szedł dobrze. Po czym dużo zjadł i mocno naszczekał na Nianię. I znów mam odrobinę wiary. Ale znów jestem w pracy i boję się z niej wrócić. I tak w kółko.

Mama ma nadzieję, ze w Olsztynie Małemu się poprawi. Wszystko cacy, ale przecież nie rozewrze mu się zwężona tchawica. Jak ja bym chciała, zęby te antybiotyki i sterydy dożylne pomogły. Wątpię w to jednak, bo dziś ósmy dzień i nic się nie zmienia.

Czwartek będzie sądnym dniem. RTG mam o 10.20 na SGGW, o 11 9tez na SGGW) konsultacja z Niziołkiem. Wtedy na pewno podejmę jakąś decyzję.

Link to comment
Share on other sites

To bardzo trudne czekać na taki wyrok. Weź pod uwagę, że mama może mieć rację. Ale to już Niziołek Ci wyjaśni. Zrób tak, żeby Mały nie cierpiał. Jeśli powie, że operacja ma sens, że może się udać, spróbuj, ale pamiętaj, że jak się nie uda... Gdybym dowiedziałą sie, że Kazik ma jednak zapaść tchawicy, nie zdecydowałabym się na zabieg, ale Kazik ma przypuszczalnie kilkanaście lat. Jest staruszkiem, trzeba być ostrożnym przy podejmowaniu decyzji, żeby potem nie cierpiał. Poczekaj na konsultację u Niziołka. On będzie wiedział, co robić. Zdaj się na niego.
A póki co, nie zamartwiaj się, bo psiak to wyczuje. Nie powinnam tego teraz pisać, bo może jeszcze wszystko sie ułoży. Ale i tak pewnego dnia każdy nasz pies odchodzi. I chcę Ci powiedzieć, że uśpienie nie jest straszne. Po prostu psiak zasypia. Ważne ,żebyś to zrobiła u dobrego weta, dożylnie. Możesz z psem zostać do końca. Ja zawsze tak robię. Kiedyś też był ten pierwszy raz i okazał się uwolnieniem psa od cierpienia. Musiałam zapomnieć na chwilę o mojej egoistycznej chęci zatrzymania go przy sobie. Mamy możliwość chronienia swojego psa przed cierpieniem i to najważniejsze.
A tymczasem przesyłam dobrą energię Małemu, żeby odegnał jeszcze koniec najdalej jak umie. Kiedyś koniec nadejdzie, ale oby jeszcze nie teraz. Trzymaj się i nie zadręczaj do czwartku.

Link to comment
Share on other sites

[quote name='iza_szumielewicz']Beatko, bardzo Ci współczuję. z drugiej jednak strony (wiem, że to okrutne, co napiszę) zazdroszczę Ci, że masz doświadczenie ze śmiercią zwierzaka. Mnie - jak pisałam - umarły na raka dwa psy, ale zawsze to Mama je usypiała. po Agatku (tym drugim) przez dwa lata do sklepu chodziła okrężną drogą, zeby ominąc klinikę, w której Agat był uśpiony. Mama nie każe mi usypiać Małego. Ale jest też zdecydowaną przeciwniczką operacji. Mówi:" zadasz mu przemyślną śmierć tą operacją".

Noc była dziś spokojna, a mimo to w ogóle nie spałam. Cały czas obserwowałam oddech małego, który wczoraj był bardzo bardzo zły. Rano mały znów strasznie "świszczał" i łapał oddech, ale na spacerze szedł dobrze. Po czym dużo zjadł i mocno naszczekał na Nianię. I znów mam odrobinę wiary. Ale znów jestem w pracy i boję się z niej wrócić. I tak w kółko.

Mama ma nadzieję, ze w Olsztynie Małemu się poprawi. Wszystko cacy, ale przecież nie rozewrze mu się zwężona tchawica. Jak ja bym chciała, zęby te antybiotyki i sterydy dożylne pomogły. Wątpię w to jednak, bo dziś ósmy dzień i nic się nie zmienia.

Czwartek będzie sądnym dniem. RTG mam o 10.20 na SGGW, o 11 9tez na SGGW) konsultacja z Niziołkiem. Wtedy na pewno podejmę jakąś decyzję.[/quote]

Rozumiem co mi chciałaś przekazać.....
Dzięki temu że byłam przy Eutanazji Simby wiem że dam rade zwierzaka przeprowadzić przez TM że jestem w stanie do końca do niego mówić i go głaskać........
Jest to bardzo trudne okrutnie trudne zwłaszcza wtedy gdy nie ma możliwości podania Morbitalu drogą dożylną.....
Wtedy podaje się dokomorowo.....
Zwierzaczka nic nie boli wtedy jest w głębokiej narkozie....

To człowieka boli
to człowiek płacze
to człowiek później rozpamiętuje
Ale nie możemy być egoistami ....
Nie możemy pozwolić na to żeby zwierzak cierpiał....
Żeby długo się męczył
Bo to wtedy nie jest miłość tylko znęcanie się......

Puki widać że zwierzaczek chce żyć
póki widać że go nie boli za bardzo
póki ma ten błysk w oku
Może sobie pozwolić na kolejne leki
kolejne kuracje.....

Iza wiem że Mały da Ci znać że to jest ten dzień
Że on nie chce już żyć
Że nie ma siły
Będziesz wiedzieć......
Ja to wiedziałam przy Simbie....

Ale najgorsza dla mnie jest śmierć nagła
śmierć której nic i nikt nie przewiduje
To jest najgorsze.....
Tak odszedł w niedziele Zazu
4 tygodnie i jeden dzień po Simbie......

Mały walczy oby mu się udało .....
On wygląda na psa który chce żyć....

Pozdrowienia i uściski

Ps: Trzymam kciuki
Ps2 : Pozdrów doktora Niziołka

Link to comment
Share on other sites

[quote name='BeataSabra']Jest to bardzo trudne okrutnie trudne zwłaszcza wtedy gdy nie ma możliwości podania Morbitalu drogą dożylną.....[/quote]

Czy mogłabyś napisać, kiedy istnieje taka sytuacja, że nie można podać go dożylnie? Nigdy jeszcze z czymś takim się nie spotkałam, ale moja mama usypiając psa była świadkiem, jak wet podał go dokomorowo i bardzo to przeżyła, bo było to widowisko jak z horroru. Od tej chwili jeżdżę sama z psami i uzgadniam. I oprócz przypadku, kiedy to znany mi bardzo kiepski zresztą wet usypiał swoje psy zastrzykiem w serce oraz usypianiem maleńkich szczeniąt, nie spotkałam sie z koniecznością usypiania psa w ten sposób. Napisz więc coś więcej na ten temat.

Iza, zawsze jestem przy moich zwierzętach, kiedy je usypiam. Wtedy też są spokojniejsze. Robię do końca wszystko, w tym też swoim kosztem, żeby zwierzę nie stresowało się. Dlatego też jestem od początku do końca. Wcześniej wchodzę sama lub dzwonię do weta i uzgadniam, jak to będzie wyglądało. W tej chwili mam swoich wetów, ale zdarza się, że pojawi się konieczność nagłego uśpienia zwierzęcia, kiedy tych wetów akurat nie ma. Wtedy z innymi wetami wszystko uzgadniam. Spotkałam się z przypadkami, kiedy weci chcą, aby po podaniu narkozy wyjść z gabinetu i zostawić psa. NIgdy tego nie robię, rónież z obawy, że walną zastrzyk w serce. Zawsze jestem przy psie do końca. Najczęsciej uzgadniam, że usypiam w domu lub w samochodzie. Wtedy pies sie mniej stresuje. Wet podaje zastrzyk, pies zasypia sobie na moich kolanach bez stresu i bez obecnosci weta, a po psie widać, jak ból mija. Po chwili wet wraca, kiedy pies już śpi i podaje zastrzyk docelowy dożylnie. To wszystko. Jeśli robisz to u dobrego weta, nie ma problemu. Przed wyjazdem do weta zawsze skupiam się na czymś innym. Staram się nie stwarzać takiej atmosfery, żeby pies coś wyczuł. I tak staram się być zimna jak lód do momentu aż zaśnie. Po prawdzie, jeśli pies sie męczy, najgorszy jest ból w człowieku tuż w trakcie podejmowania dezycji o uśpieniu i podczas usypiania, ale gdy już ciepienie psa mija, w czlowieku pozostaje juz tylko ból po stracie, a odchodzi ból powodowany cierpeniem zwierzęcia - przyjaciela.

Nie zawsze niestety jest tak, jak napisała Beata, że pies daje Ci znać, że ma dość życia. Niestety dość często bywa inaczej. Kiedy jest ból, wtedy wiesz. Ale czasem należy się spodziewać, że ból lub uduszenie nastąpi na drugi dzień i musisz psa uśpić, a pies nie ma tej świadomości i bawi się piłeczką obok twoich nóg. Pies zawsze zachowuje się jak zdrowy, gdy czuje się lepiej, bo nie ma takiej świadomości jak my, tego, co nastąpi (czasem są od tego odstępstwa, ale rzadko). To nie jest takie proste.To utrudnia nam decyzję. Decyzję podejmujesz bardziej na podstawie zgromadzonej wiedzy i świadomości tego, co się wkrótce stanie. Zanim wsiadłam do samochodu z moją Andą, zdążyła jeszcze bryknąć za kotem. Wydawałoby się - zdrowy pies. Ale była juz chudziutka, a w nocy miała silne ataki duszności. Następnej nocy mogła się udusić. W rzeczywistości śledzionę miała kilka razy większą niż powinna, wszędzie przerzuty, a krew niemal koloru wody. Ale zewnetrznie nie było tego widać. To są cholernie trudne decyzje. Ale wiem też, że jeśli się zwleka za długo, może być za późno i pies się strasznie męczy.

Póki co, nie myśl o tym. Weź pd uwagę, żę samo uśpienie będzie trudniejsze dla Ciebie niż psa, nie będzie go bolało. Ale poczekaj ze wszystkim na decyzję Niziołka. Sądzę, że on jedyny może powiedzieć, co dalej. A może Mały wciąż ma szanse, może do tego czasu mu się polepszy. Trzymam kciuki. Bądź dzielna.

Link to comment
Share on other sites

[quote name='iza_szumielewicz']Dzięki, Beatko! Powiedz mi i wy, kochani, czy w czasie usypiania jesteście przy tym? Czy czekacie za drzwiami? Jakie macie doświadczneia?[/quote]

Mimo wszystko wierzę, że to jeszcze nie teraz, że bedziesz miała jeszcze czas, żeby "dojrzeć" do tej decyzji, kiedy juz bedzie konieczna. Podzielam nadzieję Twojej Wspaniałej Mamy- jeżeli Mały teraz przetrwa ten kryzys, to może w Olsztynie znowu uda mu się zwalczyć tę paskudną chorobę. Mam też wrażenie, że gdyby podczas Twojej nieobecności, okazało się, że Mały nie bedzie miał siły walczyć, to Mama zgodzi się podjąć najlepszą dla niego decyzję?

Wiem jak bardzo sie boisz, wspominałam wcześniej, ze niedawno sama byłam tak samo przerażona. W chwili kiedy dowiedziałam się, że to nieuniknione, myślałam, że jednak mam kilka dni a może tygodni czasu. Okazało się, że miałam tylko kilkanaście godzin. Jak pisałam nie zdecydowałam się na eutanazję, bo alternatywą była operacja, ale jej wynik był właściwie przesądzony (weterynarz mówił o 20% szansy ale ja wierzyłam najwyżej w 2%). Dlatego, kiedy Punia była usypiana do zabiegu, wiedziałam, że bedę musiała się z nią pożegnać. Odbyło się to tak samo- najpierw zastrzyk uspokajający?, po którym czekałysmy razem w poczekalni lecznicy kiklanaście minut (sunia była wtedy przytomna, wydawała się spokojna ale zastrzyk trzeba było powtórzyć); potem juz w gabinecie- dożylna narkoza, ale wcześniej zdarzyło sie coś, czego nie moge zapomnieć: Punia odurzona środkami uspokajajacymi, podniosła się na stole i...pomachała ogonkiem. Myślałam wtedy, ze mi serce pęknie, że to ja oszukiwałam siebie, że to operacja ale ona juz wiedziała, ze odchodzi. Dzisiaj, z perspektywy czasu myślę, ze dzieki temu "samooszukaniu" udało mi się zachowac w tych ostatnich minutach spokój, który podobno jest bardzo ważny i pomaga psu spokojnie przejść na tamtą stronę. Ja nie miałam czasu, żeby sie wcześniej do tego przygotować i pogodzić. Prawdopodobnie, gdybym nie łudziła się nawet tak minimalnie, że jest szansa, że Punia się obudzi, nie byłabym w stanie sie opanować. Nie mogę sobie tylko darować, że wyszłam z gabinetu za wcześnie- wydaje mi sie, ze Ona była wciąż przytomna. Później trwało wieczność zanim zobaczyłam ja jeszcze raz na noszach kiedy przenosili ja na salę operacyjną i "drugą wieczność" zanim lekarz wyszedł i powiedział to co juz wiedziałam: "niestety..." Na tę wiadomość byłam już przygotowana i przyjęłam to dość spokojnie. Wiedziałam, że najwazniejsze, ze ona juz nie cierpi a ja ze swoim cierpieniem sobie poradzę.
Wiem, że Ty tez sobie poradzisz, kiedy przyjdzie juz ten czas, ze będziesz musiała, a Mały będzie gdzieś tam szczęśliwy dzięki Tobie. Ja jestem bogatsza o jeszcze jedno doświadczenie: godzenie się z tym, ze Puni juz nie ma ze mna ułatwiaja mi wspomnienia tych lat, gdy była ze mną. staram sie pamietać to co mnie mnie wzruszało, bawiło a nawet złościło. Nie moge jednak zapomnieć ostatnich dni, kiedy wiedziałam, że bardzo cierpiała i wiem, ze to dobrze, ze nie musiała cierpieć dłuzej.
Jestem pewna, że wtedy gdy to ja musiałam pojąć decyzję, żeby jej oszczędzic cierpienia, ona gdyby mogła decydowac sama, postanowiłaby tak samo. Nie wiem tylko czy nie zrobiłaby tego kilka tygodni wcześniej, kiedy ja nie dostrzegałam jeszcze jej cierpienia.

Link to comment
Share on other sites

Dziewczyny, serce mi się rozrywa:-(:-(:-(:-( Cudownie to opisalyście. Strasznie ryczę po tej lekturze.:-(:-(:-( OK, czyli muszę być spokojna, nie wyć, zeby nie denerwować Małego, ale czy dam radę byc z nim do końca?

Prosiłam dziś Niziołka, zeby mi to opisał. Powiedizałam, żeby we czwartek podjął decyzję. A on mi na to: "Pani Izo, ja zawsze jestem z Panią szczery. Na podstawie zdjęcia rtg nie rozstrzygnę o życiu llub śmierci. Wierzę, ze Mały poczuje się lepiej w Olsztynie. " Poczułam się po tych słowach, jakby dał Małemu drugie życie, a we mnie tchnął nową porcję woli walki.

Zasugerował operację w Goeteborgu, bo tam stenty w tchawicy traktują jak rutynowy zabieg. Poprosiłam go, żeby dowiedział się o możliwości ściągnięcia weta z Goeteborga do Warszawy. Ja postaram się o sponsora. Napiszę artykuł, namówię moje radio, żeby zrobiło materiał o pionierskiej operacji, a przy okazji nasi weci się czegoś nauczą. Dobry pomysł? (moja Mama niezmiennie twierdzi, że bardzo zły). Koszt operacji i ściągnięcia weta przekroczyłby 10000 złotych. Nie mam takiej kasy. Muszę coś pokombinować. I wiem, że stanę na głowie, a wykombinuję. Nawet jeśli w ostatecznosci będę musiała zaciągnąć kredyt.

Na pocieszenie Niziołek powiedział mi, że miał dziś yorka, którego tchawica była tak wąska, ze Małego tchawica w porównaniu wygląda jak tunel. No tak, ale york ma wysycenie tlenem 92 (powyżej 95 norma, powyżej 90 w miarę ok, poniżej 80 - sinica), a mój Mały ma 83-86. No i jest stary i gruby.

Mały dziś po południu bardzo fajny - szczekał, wpierniczał chrupki (daję mu te z serii Obesity dla grubasów), był ruchliwy. Ale po wysilku siniał i dyszał kjak smok, a na spacerze wlókł noge za ngą. Biedak mój kochany!

Link to comment
Share on other sites

[quote name='iza_szumielewicz']Dziewczyny, serce mi się rozrywa:-(:-(:-(:-( Cudownie to opisalyście. Strasznie ryczę po tej lekturze.:-(:-(:-( OK, czyli muszę być spokojna, nie wyć, zeby nie denerwować Małego, ale czy dam radę byc z nim do końca?

Prosiłam dziś Niziołka, zeby mi to opisał. Powiedizałam, zeby we czwartek podjął decyzję. A on mi na to: "Pani Izo, ja zawsze jestem z Panią szczery. Na podstawie zdjęcia rtg nie rozstrzygnę o życiu llub śmierci. Wierzę, ze Mały poczuje się lepiej w Olsztynie. " Poczułam się po tych słowach, jakby dał małemu drugie życie, a we mnie tchnbąl nową porcję woli walki.

Zasugerował operację w Goeteborgu, bo tam stenty w tchawicy traktuja jak rutynowy zabieg. Poprosiłam go, żeby dowiedizał się o możliwości ściągnięcia weta z Goeteborga do warszawy. Ja postaram się o sponsora. napisze jakiś artykuł, namówię moje radio, [B]zeby zrpobiło materiał o pionierksiej operacji, a przy okazji nasi weci się czegoś nauczą[/B]. Dobry pomysł? Koszt operacji i ściągnięcia weta przekroczyłby 10000 złotych. nigdy w życiu nie skombinuję takiej kasy. Muszę coś pokombinować. i wiem, ze stanę na głowie, a wykombinuję. nawet jeśli w ostatecznosci będę musiała zaciągnąć kredyt.[/quote]

Byłoby wspaniale, gdyby sie udało. Przeciez byłaby to szansa nie tylko dla Małego. Cieszy mnie tez optymizm dr. Niziołka.

Link to comment
Share on other sites

Poprawiłam porzedni mój post. Coś tam dodałam.

teraz jednak chcę jeszcze raz podkreślić, że jesteście dla mnie bohaterkami. Potrafiłyście podjąć decyzję i konsekwentnie trwać przy chorym aż do KOŃCA. Ja jestem jakaś fujara. Trzęsę się na samą myśl o tym procesie usypiania. Dziś pół nocy starałam sobie wyobrazić wszystkie możliwe scenariusze i przygotowac się na to. Guzik! Tylko się rozryczałam i wpadłam w dygot. Może jestem wariatką? A co będzie, jak mi będą umierać Rodizce, Babcia? Co ja wtedy zrobię? Boszsz, ja w ogóle nie jestem psychicznie przygotowana na takie zdarzenia. Tak bardzo chcę walczyć o życie - czyjeś, nie swoje. Ja wiem, że w przypadku diagnozy letalnej od razu bym się poddała. Jestem fatalistką. Tylko dlaczego aż tak? Sama nie wiem. kiedyś byłam taka ufna i wesoła....

Link to comment
Share on other sites

[QUOTE]Dziś pół nocy starałam sobie wyobrazić wszystkie możliwe scenariusze i przygotowac się na to. Guzik! Tylko się rozryczałam i wpadłam w dygot. Może jestem wariatką?[/QUOTE] W takim razie nie jesteś osamotniona w swoim wariactwie. Ja też ryczę gdy tylko pomyślę o takiej ewentualności, albo gdy przypomnę sobie moją poprzednią suczkę, którą uspiłam ponad 7 lat temu. :-( Wyłam, gdy czytałam o Brajlu dla którego szukano domku i przy wielu innych historiach tu opisanych.
Ja nie byłam do końca z moją Psotką. Trzymałam ją na rękach dopóki nie zasnęła po podaniu narkozy. Później gdy wniosłam ją do gabinetu poproszono mnie, żebym wyszła. Do momentu gdy z nią byłam jakoś się trzymałam, poźniej było gorzej...:placz:
[QUOTE] A co będzie, jak mi będą umierać Rodizce, Babcia? Co ja wtedy zrobię? Boszsz, ja w ogóle nie jestem psychicznie przygotowana na takie zdarzenia.[/QUOTE] Na to nigdy nie jest się przygotowanym, nawet jeśli ktoś bliski choruje na nieuleczalną chorobę i spodziewamy się, że odejdzie śmierć i tak jest zaskoczeniem, szokiem, zawsze przychodzi zbyt wcześnie. W przypadku ludzi raczej nie mamy wyboru w sprawie życia lub śmierci choć niejeden umierający w bólu i cierpieniu oddałby wszystko, żeby mu to cierpienie skrócić.

Link to comment
Share on other sites

To o "bohaterstwie" mnie nie dotyczy, ale ośmielam sie teraz odpisać (no bo to juz nie wymaga odwagi:cool3:): dziwiłabym się, gdybyś nie panikowała i, paradoksalnie, te dzisiejsze lęki, pomogą Ci wtedy, gdy bedziesz musiała je skonfrontować ze smutna rzeczywistością. W tym dniu, kiedy odeszła Punia, byłam 4 razy u weterynarzy (piaty to był ten ostatni). Z tego jeden- to była wizyta w celu powtórzenia USG, na pozostałe wychodziłam z domu przekonana, że idę się umówić na tę ostatnia wizytę. Mdlałam ze strachu i jak juz pisałam, nie potrafiłam podjąć tej decyzji. Potrzebowałam, jak sądze czasu. Ty ten czas masz. Może konieczność zmierzenia się z tym co nieuniknione to daleka przyszłość- trzeba miec taką nadzieję. Ale też dobrze mieć świadomość, że kiedyś to musi nastąpić.
Bardziej boję się śmierci bliskich osób (w tym moich psów) niz własnej. Ale też bardziej bałam się śmierci Puni, wtedy, gdy jeszcze była zdrowa i wydawało się, że bedzie ze mną długo, niz wtedy, gdy wiedziałam, ze to już teraz. Kiedy wcześniej tylko wyobrażałam sobie tę chwilę rozstania, byłam bardziej roztrzęsiona, niż wtedy gdy to się stało. To chyba zdolność przystosowawcza, którą musimy mieć, żeby przetrwać te najtrudniejsze chwile naszego życia.

Link to comment
Share on other sites

[quote name='Eruane']Czy mogłabyś napisać, kiedy istnieje taka sytuacja, że nie można podać go dożylnie? Nigdy jeszcze z czymś takim się nie spotkałam, ale moja mama usypiając psa była świadkiem, jak wet podał go dokomorowo i bardzo to przeżyła, bo było to widowisko jak z horroru. Od tej chwili jeżdżę sama z psami i uzgadniam. I oprócz przypadku, kiedy to znany mi bardzo kiepski zresztą wet usypiał swoje psy zastrzykiem w serce oraz usypianiem maleńkich szczeniąt, nie spotkałam sie z koniecznością usypiania psa w ten sposób. Napisz więc coś więcej na ten temat. [/quote]

Eraune co do podawania Morbitalu dosercowo wcale nie jest to widowisko jak z horroru.....
Może być jak wet poda za słabą narkozę ....
Jak wet nie poda narkozy.....
Byłam przy tym.....
Nie było szansy na podanie dożylne Simba była ciężko chora miała kroplówki dożylne potem już się dożylnych nie dało podawać....
Dostawała podskórne.
Żyły jej pękały zapadały się doktor próbował wkłuć się kilkakrotnie ale nie było szansy (świetny lekarz z doświadczeniem specjalista chirurg Psów i Kotów)
horrorem by było przedłużanie szukania żyły.
Doktor za pierwszym razem trafił w serce odciągnął tłoczek aby sprawdzić czy jest w sercu jak okazało się ze jest wstrzyknął Morbital.
Simba była w głębokiej narkozie więc nic nie poczuła..
Kompletnie nic....
Błyskawicznie ustąpiła akcja oddychania po chwili doktor potwierdził zgon...
I nie wziął ani grosza za uśpienie

Rozmawiałam z kilkoma wetami na ten temat (z dobrymi wetami)
Usłyszałam że dosyć często jest taka sytuacja przy eutanazji małych psów kotów kociąt i szczeniąt.

Zgadzam się z Tobą że są kiepscy weci którzy chcą szast prast wykonać eutanazje i nie bawią się w podawanie dożylne....
Ale ja pisze o sytuacjach kiedy dobry wet nie ma możliwości z powodu bardzo marnych żył....

Może się Wam to wyda straszne to co pisze ale ze śmiercią wielokrotnie miałam do czynienia...
Moja Babcia przy mnie umarła.....
Wielokrotnie miałam do czynienia ze śmiercią w szpitalu przebywając jako pacjent (kilkakrotnie na OIOM).

Link to comment
Share on other sites

Betata, dziękuję za info. Niestety ja tu miałam do czynienia z kiepskim podawaniem zastrzyku w serce. Narzekała też kiedyś na coś takiego moja znajoma. Ale obawiam się, że na kiepskiego weta zawsze można trafić, dlatego wolę robić wszystko, żeby wszystko było podane dożylnie. Tak czy inaczej ważne jest, aby wybrać do tego sprawdzonego weta i to bez dwóch zdań.

Iza, to nie jest tak, że ktokolwiek jest gotowy do takiej decyzji. Wiesz, co robić jak masz przed sobą psa ze złamanym kręgosłupem albo coś w tym stylu. Po prawdzie na wszystkie przypadki, jakie miałam (a wiesz, że mnie zawsze jest kilka zwierząt, więc niestety jestem częściej skazana na podejmowanie trudnych decyzji) miałam może jeden oczywisty. Kiedyś znajoma hodowczyni, która ma jednocześnie takie mini prywatne schronisko, powiedziała mi, że lepiej jest podjąć takę decyzję za wcześnie niż za późno i po latach zgadzam się z tym w pełni. Tu nie ma mowy o żadnym bohaterstwie itd. Każdy z nas trzęsie się tuż przed i do końca chce uciec. To normalne. Jednak jesteśmy za te zwierzaki odpowiedzialni i musimy to zrobić. Nie należę do osób silnych psychicznie, a jakoś muszę sobie z tym radzić, choć za każdym razem wydaje mi sie, że nie podołam, ale to bzdura. Jak się już raz to widziało, czowiek jest spokojniejszy. Nie jest to tak, jak przy zabiegu, że psiak jeszcze jakiś czs po zastrzyku kontaktuje. Podaje sie zwiększoną dawkę głupiego jasia i psiak zasypia od razu bardzo spokojnym snem. I nie myśl, że nie podołasz, bo to bzdura. Będzie Ci ciężko, ale dasz radę. Byłam przy wielu śmierciach zwierząt, niestety było mi też pisane patrzeć, jak umierają ludzie (pierwszy raz patrzyłam na śmierć przyjaciela, gdy miałam 17 lat, więc dość wcześnie :-(). Ale to co innego. Tam nie podejmujesz decyzji o życiu i śmierci, musisz się po prostu pogodzić z losem. To zupelnie coś innego. A łatwo nigdy nie jest. :shake: Ale nie możesz zakładać od razu, że nie dasz sobie rady z takimi rzeczami. To po prostu coś, czego jeszcze nie doświadczyłaś i się boisz. To naturalne, że się boisz.

Cieszę się, że jest jeszcze szansa dla Małego. Ale jakie są szanse, że przeżyje operację? Martwię się, żeby się nie męczył. Co na ten temat mówi Niziołek? Mały ma już swoje lata. Jeśli jest szansa, to walcz o niego. Kazik znów zaczął mi kaszleć, ale tak narazie niegroźnie. Na dworze dośćszybko się porusza i tylko czasem kaszle. Obawiam się, że na stałe musi zostać w domu, co stanowi dla mnie pewien kłopot przy takiej liczbie zwierząt, ale cóż. Oby tylko był zdrowy jak najdłużej. Życzę Małemu duuuużo zdrówka. Oby dał radę i tym razem. Trzymam też kciuki za Sabrę!

Link to comment
Share on other sites

Dodam tylko, że od kilku dni ciągle myślę o Waszych psiakach i jakoś myślami wracam do moich, których już nie ma... W każdym razie naprawdę mocno trzymam kciuki, bardzo mocno. Oby Waszym psiakom się udało teraz i w przyszłości. Jeszcze mają czas. Oby się udało...

Link to comment
Share on other sites

Eruane, dzięki!:loveu:

Beatko, jak Sabra? Jak rtg?

Mały kaszle jak cholera, ale za aktywność (w skali od 1 do 10) ma dziś u mnie 7. Niziołek czeka jutro na Małego z całą baterią zastrzyków dla Mamy. Ja przynajmniej jedną noc prześpię. Wygląda na to, że dziś po jasiu będzie ok. Ja już przysypiam, a jest dopiero 18.10. :oops: Boję się tego rtg....

Link to comment
Share on other sites

[quote name='iza_szumielewicz']Eruane, dzięki!:loveu:

Beatko, jak Sabra? Jak rtg?

Mały kaszle jak cholera, ale za aktywność (w skali od 1 do 10) ma dziś u mnie 7. Niziołek czeka jutro na Małego z całą baterią zastrzyków dla Mamy. Ja przynajmniej jedną noc prześpię. Wygląda na to, że dziś po jasiu będzie ok. Ja już przysypiam, a jest dopiero 18.10. :oops: Boję się tego rtg....[/quote]

Hmmmmm
Wygląda na to że pan doktor spieprzył zdjęcia.
Miał zrobić płuca w dwóch płaszczyznach i osobno tchawice
Zrobił zamiast trzech dwa zdjęcia
Na jednym widać tchawice ale obciął dół płuc a na drugim źle Sabrę ułożył i jest krzywo i praktycznie go...o widać.
Jestem tym załamana
A tak mi polecano tą lecznice......

Na RTG poszły moje ostatnie pieniądze.....
Nie mam na następne zdjęcia.....

Wszystko mi się ostatnio zwala na Głowę.......

Link to comment
Share on other sites

[quote name='iza_szumielewicz']Kurczę, mi tez nie raz spierniczyli rtg. Wiem, co czujesz - zwłaszcza ze kasę biorą tak czy siak. Ale w ogóle coś widac na fotach, tak? Co można ocenić/

A tak przy okazji, kto mógłby mi wstawić tu zdjęcia Malutkiego sprzed chwili?[/quote]

Tchawica w jednym miejscu się zwęża....
Ale ja nie jestem wetem poczekam z tym do piątku....

Jak mi wypali nowa praca od stycznia (w tej chwili jestem bezrobotna) jak stanę na nogi to pojadę do doktora Niziołka z Sabrą....

Link to comment
Share on other sites

[quote name='iza_szumielewicz']Poczekaj do piątku. Nie ma co samemu analizować rtg. Sabra - z tego co wiem - to nie jest mały pies. A zapaść tchawicy dotyczy - przynajmniej wg mojej wiedzy - właściwie wyłącznie małych i bardoz małych ras.

Beatko, jesteś w stanie wstawić mi na forum foty Małego?[/quote]

Ona jest malutka :loveu::loveu:
25 kg psineczka.

Nie analizuje Rtg
Wsadziłam do szafy
Pani doktor osądzi.....

U niej nie jest problemem tchawica tylko krtań - często przy niedoczynności tarczycy są problemy.....

Link to comment
Share on other sites

Join the conversation

You can post now and register later. If you have an account, sign in now to post with your account.

Guest
Reply to this topic...

×   Pasted as rich text.   Paste as plain text instead

  Only 75 emoji are allowed.

×   Your link has been automatically embedded.   Display as a link instead

×   Your previous content has been restored.   Clear editor

×   You cannot paste images directly. Upload or insert images from URL.

×
×
  • Create New...