Jump to content
Dogomania

Search the Community

Showing results for tags 'eutanazja'.

  • Search By Tags

    Type tags separated by commas.
  • Search By Author

Content Type


Forums

  • Ogólne
    • REGULAMIN FORUM
    • DOGOMANIA ON FACEBOOK
    • Wszystko o psach
    • Hodowla
    • Media
    • Pielęgnacja
    • Prawo
    • Sprzęt i akcesoria
    • Weterynaria
    • Wychowanie
    • Wypoczynek
    • Wystawy
    • ZKwP
    • Żywienie
    • Tęczowy Most
    • Foto Blogi
    • Shopping center
    • Off Topic
    • Administracja
  • Psy w potrzebie
  • Sport - praca
  • Rasy
  • Inne zwierzęta
  • Dogomania.com

Find results in...

Find results that contain...


Date Created

  • Start

    End


Last Updated

  • Start

    End


Filter by number of...

Joined

  • Start

    End


Group


AIM


MSN


Website URL


ICQ


Yahoo


Jabber


Skype


Location


Interests


Biography


Location


Interests


Occupation

Found 6 results

  1. "Pies, mały- sięga do połowy łydki, mieszaniec z jamnikiem, wiek około 4 lat, czarny. Umierał na zapalenie płuc i stawów...w krzakach, po leczeniu antybiotykami, zdrowy. W schronisku zostałby uśpiony. Jest odrobaczony, zaszczepiony na wściekliznę. Był bity, warczy na dzieci zbliżające się do jego żeber. Szukam domku z ogródkiem, pies czujny, posłuszny i mądry. Ma czas do końca czerwca, dłużej go nie mogę mieć. Daj mu szansę, albo czeka go eutanazja. " [URL="http://img10.imageshack.us/i/175408jpg.jpg/"][IMG]http://img10.imageshack.us/img10/9269/175408jpg.jpg[/IMG][/URL] [COLOR=Black][SIZE=4][FONT=Arial Black]OGŁOSZENIE ZNALAZŁAM NA JEDNYM Z FORÓW,BARDZO CHCĘ POMÓC TEMU PSU!! MYŚLĘ O MOŻE JAKIMŚ DOMU TYMCZASOWYM,LUB MOŻNA POMYŚLEĆ O HOTELU,JEŚLI NIKT GO NIE ADOPTUJE!! ADRES FORUM NA JAKIM JESZCZE UMIEŚCIŁAM PSA! [U] www. adopcje . fora .pl [/U] PIESEK PILNIE CZEKA NA DOM!!!NIE WYOBRAŻA SOBIE ŚMIERCI!! A TO JUŻ TAK BLISKO!! JEŚLI NIKT MU NIE POMOŻE,STRACI SWOJE KRÓTKIE ŻYCIE<SZANSĘ.... [/FONT][/SIZE][/COLOR]
  2. Dnia 1 grudnia 2014 roku rozstalam sie z moim najukochanszym przyjacielem Rokusiem. Wszyskie decyzje jakie podejmowalam w zyciu kierowane byly dobrem psa. Moja mama nigdy nie chciala psa w malym mieszkaniu, ja natomiast zawsze o nim marzylam. U mojej babci suczka sie oszczenila i zostaly dwa male pieski, ktore nie znalazly jeszcze wlasciciela. Namowilam mame, ale ona do konca nie byla przekonana , zgadzajac sie zrobila to wbrew swojej woli i od poczatku musialam z nia walczyc. Klotnie prawie codziennie – “pies zniszczyl dywan, pozygane, smierdzi, oddaj tego psa, wybieraj olbo pies albo ja..”… Bylam zawiedziona, ktos kto kocha nie powinien mi kazac wybierac. Zmarla moja babcia… tylko ona mnie rozumiala…ona i Roki. To on mnie pocieszal, to jego przytulalam jak mi bylo zle. Dawal mi tyle sily i tyle milosci….stal sie czescia mnie, najwazniejsza istota w moim zyciu. Bylo mi obojetne gdzie bede w Polsce, za granica i z kim, abym tylko mogla miec przy sobie Rokusia. Sytuacja w domu stala sie nie do zniesienia. Znalam tylko jedna osobe, ktora przyjelaby mnie z psem, musialam mu wybaczyc cos niewybaczalnego…. ale zrobilam to. Wyjazd do Wloch i przygotowania moje i mojej psinki. Tu przyszly na swiat dwojka moich dzieci. Roki byl czescia naszej rodziny, byl czescia mnie, a moja Ania uczyla sie chodzic opierajac sie o niego. Towarzyszyl mi i wspieral w najlepszych i w najgorzych momentach mojego zycia. Az do tego momentu. Wszystko zaczelo sie kiedy wrocilam z Polski. Moj Rokus nie wygladal dobrze – byl bardzo wychudzony tylko brzuch jakis napuchniety, jego skora zrobila sie czarna, a siersc po 3 miesiacach od strzyzenia wogole nie odrosla. Na poczatku myslalam, ze przez wiek, w koncu ma 13 lat, jak na psa duzej rasy to bardzo duzo. Pojawily sie problemy ze wstawaniem, wchodzeniem po schodach, ale ogolnie pies zachowywal sie normalnie… szczekal, cieszyl sie, jadl i pil…. no wlasnie pil troche za duzo…ale przeciez bylo goraco… to nic takiego. Az ktoregos dnia posikal sie w domu. I to byl dla mnie alarm: on nigdy sie nie zalatwil w domu. Pamietam jak mial biegunke i nie mogl wytrzymac, to chcial wyskoczyc przez okno z trzeciego pietra, zeby nie zabrudzic w domu. Byl taki czysty, myl sie codziennie jak kot, oblizywal lapy, a potem lapami swoj pyszczek, obwachiwal sie, zeby sprawdzic czy smierdzi i jak cos wyczul to lizal sie dotad, az byl czysty. Pomyslalam – on musi byc chory… to nie jest zwykla starosc. Posikal sie bo pewnie za duzo pil…. pomyslalam. No wlasnie dlaczego on tak duzo pije…??? Wyszukiwarka google i haslo “pies duzo pije”, bardzo duzo rezultatow w tym rowniez obrazy do szukanego hasla. I wtedy zobaczylam zdjecia psow, ktore zupelnie obrazowaly mojego kochanego Rokusia. Wchodzilam na strony i na kazdej tytul “Cushing”. Objawy wszytkie jakie tylko mozliwe, nie bylo nawet jednego, ktorego on by nie mial. Nie mialam juz watpliwosci – moj pies ma Cushinga. Zaopatrzylam sie w Vetoryl i zaczelam mu podawac 30mg raz dziennie. Dawka bardzo niska jak na psa 27kg, ale chcialam byc ostrozna i go obserwowac jak reaguje, tymbardziej, ze nie robilam zadnych badan w tym kierunku. No wlasnie, czego nie zrobilam szybko tych badan, czego nie poszlam do weterynarza…. moze wszystko potoczyloby sie inaczej. …Bylam pewna, ze mu pomagam. Nie mam wlasnych pieniedzy, nie pracuje, utrzymuje mnie maz, ktory nie raz powiedzial, ze liczy sie dla mnie tylko pies, nie zdawalam sobie sprawy z powaznej choroby jaka mial. Pies po vetorylu czul sie coraz lepiej, odmlodnial, nabral sily, pil normalnie, bylam nawet z siebie taka dumna, ze postawilam szybko wlasciwa diagnoze i odpowiednie leczenie. Minal dokladnie miesiac od kurcji vetorylem, pewnego switu obudzilam sie bo slyszalam odglosy, jakby ktos walil o podloge. Zerwalam sie i zobaczylam okropny widok. Pies lezal z rozkraczonymi lapami, podloga byla cala pozygana i posikana. Podbieglam do Rokusia, zeby go podniesc, ale co go podnioslam – to on upadal. Lepek mial wykrecony na bok, a galki oczne wykonywaly dziwne ruchy w prawo i w lewo. Co ja zrobilam? To pewnie ta kuracja bez potwierdzenia wynikami badan…. Myslam, ze moj pies w tym momencie umiera i to z mojej winy. Placz i strach, ze moge go stracic. Nie moge go stracic, jest dla mnie jak wlasne dziecko. Zawiozlam go do kliniki. Weterynarz stwierdzil, ze to zespol przedsionkowy i pies powinien sam wrocic do rownowagi, przy tym zlecil mi kompletne badanie krwi, moczu i tarczycy. Tak mi ulzylo, wygladalo to fatalnie, a okazalo sie niczym groznym. Niestety wyczul jeszcze guzy dwoch jader, ale w sposob w jaki o nich mowil, nie wynikalo ze powinnam sie martwic, ale oczywiscie wskazana kastracja. Klinika mysle, ze super…ale ceny zwalily mnie z nog. Oklamalam meza jesli chodzi o ceny, mialam troche swoich zaskorniakow. Wizyta – 40 euro, badanie krwi, moczu i tarczycy – 250 euro + vat. Zaplacilam. Mial minac miesiac aby moc wykonac testy na cushing. Po dwoch dniach przyszly wyniki badan, a pies rzeczywiscie wracal do formy. Z badan krwi, wlasciwie nic nie wyniklo, wszystko w normie oprocz wartosci watrobowych, ktore wybiegaly poza nia. Ale nie byly nie wiadomo jak wysokie, zeby trzeba bylo sie martwic, w koncu pies mial juz swoj wiek i nie mogl miec takich wynikow jak dwuletni piesek. W moczu troche bialka i nic poza tym. Lekarz namawial na kastracje, stwierdzil ze po wynikach krwi pies moze smialo sie poddac kastracji w celu usuniecia guzow. Zadzwonilam, zeby umowic sie na zabieg, zapytalam, ile bedzie mnie to kosztowalo … a wiec: Najpierw trzeba zrobic usg 70 euro + anestozjolog – 80 euro + kastracja 180 euro + vat.. Szczeka mi opadla…. nie mam takich pieniedzy, podziekowalam i tyle… Minal nastepny tydzien, a Roki znowu zaczal bardzo duzo pic, po schodach wcale nie chcial wchodzic, musialam go nosic, byl bardzo oslabiony i nie chcial jesc. W nocy plakal za woda, a jak sie zalatwil to zlizywal mocz. Pojechalam do nastepnej kliniki. Zobaczyli wyniki badan, po czym stwierdzili, ze nie ma sie co sie doszukiwac i robic dzisiatek innych badan zanim sie nie wykastruje, trzeba usunac to co jest pewne. Tutaj zechcieli ode mnie 100 euro i bez wahania sie zgodzilam. Umowilam sie na kastracje za cztery dni. Moj pies z dnia na dzien czul sie coraz gorzej: pil i sikal pod siebie co godzine, byl oslabiony bo nie jadl od kilku dni a jak lezal to ciagle drzal ajkby mu bylo zimno, mimo, ze mial na sobie polarowa bluze i byl w mieszkaniu. Przeciez on nie przezyje tej operacji w takim stanie – pomyslam. Zrezygnowalam z kastracji. To wszystko wygladalo jak nawrot cushinga po przerwanym leczeniu. Nie wiedzialam co robic, balam mu sie podac vetoryl, ale to on ostatnio postawil go na nogi. Zespol przedsionkowy nie mial nic wspolnego z vetorylem, wiec pomyslam sprobuje przeciez gorzej byc nie moze. Dalam mu vetoryl na noc, a pies z rana znowu jakby silniejszy…, ale niestety drugiego dnia po nim zaczal wymiotowac i nie dalam mu juz wiecej. Roki wygladal okropnie, byl suchy, miesni praktycznie juz w ogole nie mial, poza tym zauwazylam dodatkowy objaw : szczekoscisk. On wcale nie otwieral pysia, nawet jak sie meczyl, nie szczekal, chcial ciagle tylko pic. Maz namawial mnie na eutanazje i to samo moi znajomi. Ale ja w ogole nie chcialam przyjac tego do wiadomosci. Przeciez musze mu pomoc, nie potrafie zyc bez niego. W domu zaczelo smierdziec, bo pies zalawial sie gdzie popadnie. W nocy nie spalam, czasami nawet z bolu kregoslupa po noszeniu go po schodach. Wstawalam skoro swit, by myc podloge, ze gdy wstanie moj maz i dzieci zeby bylo czysto, bo to byl dodatkowy argument na uspienie. Znalazlam nastepna klinike weterynaryjna. Zaczelam krasc pieniadze mojemu mozowi na kolejne badania. Tutaj odrazu zrobili usg . Usg wykazalo powiekszone regularne nadnercze, co rzeczywiscie mogloby wskazywac na chorobe cushinga, ale drugiego nadnercza nie bylo widac, powiekszona, zniszczona watroba, a poza tym wszystko w normie. Nie widac bylo zadnych przerzutow z jader i tutaj odetknelam z ulga. Zrobili mu kroplowke z witaminami i zalecili tez zebym robila je tez w domu. Zakupilam ranitidine na zoldek, legalon na watrobe, witaminy i kroplowki, a na nastepny dzien bylam umowiona by robic test na cushing. Pomiar krwi 3 razy co 4 godziny. Tego dnia Rokus zrobil kupe z krwia. Jego stan ciagle sie pogarszal a teraz zostalo czekac na wyniki badan. Kroplowki i leki troche pomogly jesli chodzi o wymioty i wyproznienie. Jednak ciagle byl slaby, ciagle chcial pic . Musialam go sama karmic, bo ma jakies problemy ze szczeka. Chodzi ale ciezko mu utrzymac rownowage. Po 3 dniach przyszly wyniki kortyzolu z symulowaniem detometazonem. Wartosc poczatkowa 1.55, po 4 godzinach – 0.30, po osmiu- 0.33. Wykluczono zespol cushinga. Zalamka. Co dolega mojemu psinie???….Jak mam mu pomoc??? Stwierdzili, ze prawdopodobnie nowotwor powoduje zaburzenia hormonalne roznego typu. Jedyny nowotwor pewny to ten w jadrach. Weterynarz powiedzial, ze w 80 % pies nie przezyje operacji przez wiek i stan w jakim sie znajduje . Zdecydowalam sie na kastracje. Wiedzialam, ze moze sie juz nie obudzic, ale nie moglam patrzec jak sie meczy, bez kastracji tez pewnie by umarl, a tak dam mu 20% mozliwosci. Placz i zal. Czulam sie bezradna. Ten dzien byl okropny. Dzieci u kolezanki, a ja w klinice, bylo sporo pieskow do operowania tego dnia. Musialam jescze pojechac do domu, zeby troche ogarnac, zebym nie musiala pozniej sluchac gadania mojego meza. Prosilam zeby nie zaczynali beze mnie, musze byc przy zasypianiu, bo to moze byc ostatni raz jak go bede widziec zywego. Zabieg nie trwal dlugo, zawolali mnie zebym go budzila. Jaka ulga…. teraz to juz bedzie tylko z gorki. Jakie szczescie….. przezyl….. nie ma juz raka…. Nie wyszedl o wlasnych silach jak inne mlode psy, zanioslam go na rekach do samochodu. Nie czuje juz bolu kregoslupa, nie czuje juz zmeczenia po nieprzespanych nocach …. oby tylko byl ze mna…., on musi wyjsc z tego, to taki silny pies… Minal jeden dzien, drugi, trzeci….. a pies nie wstaje. Nie daje rady wstac. Jak go postawie to stoi, nawet idzie…ale sam nie daje rady. Pojechalam znowu do weterynarza, powiedzial ze to pewnie bol pooperacyjny i moze jeszcze potrwac ze cztery dni. Minely nastepne cztery dni, ale Rokus, zamiast co dzien to lepiej, to co dzien to gorzej i dalej pil jak smok. Na szczescie je i pije. Nie wymiotuje juz, ale nie daje rady ustac na lapach. Lezy i tylko lezy na boku. Moj maz mowi: Nie moge patrzec ja torturujesz tego psa….. Sikal po siebie i smierdzial. Mylam go za kazdym razem i suszylam suszarka, dalej robilam mu kroplowki i antybiotyk. Chyba rzeczywiscie jestem egoistka, ale jak mam podjac tak trudna decyzje, nie mam prawa decydowac o jego zyciu…. ale serce mi peka…. musze to zrobic, musze….. Zawiozlam go poraz kolejny do weterynarza z mysla ze moze wlasnie teraz powinnam mu zapewnic slodka smierc. Moj maz juz wykopal grob dla niego kolo domu . On nie ma juz czasu na nastepne badania…. on umiera…. umiera, a ja jestem bezradna. . Nie dalam rady go dobic. Wrocilam i znowu mi ulzylo, ze wracam razem z Rokusiem. Teraz juz wiem, ze to kwestia dni, ale kazdy dzien , kazda godzina dluzej by byc razem. Wieczorem musialam podtrzymac mu lepek zeby sie napil, nie dal rady nawet utrzymac glowy. Boze co sie z nim dzieje… nie powinnam byla go kastrowac, to po zabiegu tak szybko mu sie pogarsza. Co ja zrobilam?, nie dosc, ze cierpial, to dodalam mu dodatkowe cierpienie…. poco to bylo??!! Musze skonczyc mu cierpienie…. niech sobie zasnie…… Zadzwonilam do weterynarza ze sie zdecydowalam. To byla sobota, a w niedziele jest nieczynne, ale powiedziala, ze przyjedzie specjalnie dla mnie. Brama byla jeszcze zamknieta, chyba troche za wczesnie przyjechalam. Siedzialam w samochodzie i modlilam sie, zeby nie przyjechala. Nie potrafie sie z nim rozstac, nie potrafie..!!!. A jednak przyjechala…. Plakalam i plakalam – on tyle dla mnie znaczy…. Sprobojmy podac mu jeszcze kortyzol – powiedzial wet. Jak bedzie efekt to odrazu bedzie widac, jak nie to nie ma juz co… Dal mu duza dawke kortyzolu. Pies zaczal podnosic leb i sie rozgladac. Dziala!!!!, jak dobrze, ze dziala… Znowu wrocilam z psinka. Roki zaczal byc znowu soba, nie mogl jeszcze chodzic, ale trudno oczekiwac po jednym zastrzyku cudow, ale widzialam jaki jest zrelaksowany, lezal sobie na brzuchu – nie na boku, jak przez ostatnie 2 tygodnie, rozgladal sie i interesowal wszystkim co sie dzieje dookola. On przestal nawet drzec. Jejku, chyba go tym razem wylecze!! Zawiozlam go znowu do lecznicy, zeby przepisali mi odpowiednie leki i pokazac jak dobrze wplynal na niego kortyzol. Wet zrobila jeszcze jeden zastrzyk. Wrocilam do domu . Aby troche doszedl do siebie i zrobie mu kolejne badania. Wieczorem jednak troche sie zaniepokoilam. Rokus byl jakby opuchniety, mial nawet problem z piciem wody. Chyba za duza dawka kortyzolu. Mimo wszystko byl zrelaksowany i ciekawy wszystkiego – moze odrobine otepialy. Pewnie jak minie troche dzialanie zastrzyku – to mu przejdzie. Rano zauwazylam, ze z psem dzieje sie cos niedobrego, lezal jakby tracil swiadomosc, z oczu wyciekala mu ropa. Zwymiotowal na brazowo. On chyba umiera…. ale niech umrze tutaj w domu, przy mnie.. Dziekuje Ci Rokus za wszytko, dziekuje…. byles najcudowniejszym pieskiem na ziemi, pamietaj, ze Cie kocham…. kocham Cie tak bardzo….. glaskalam go, przytulalam i plakalam. ..wtedy myslalam, ze wlasnie w ten sposob odejdzie…… teraz gdybym mogla cofnac czas chociaz do tego momentu…. Jednak zdecydowalam inaczej, jak Roki zaczal popiskiwac…. Chyba cierpi tym razem pomyslalam, cos go boli….. Dobrze Rokus, koniec twoich cierpien, pomoge Ci odejsc tym razem. Wiedzialam, ze smierc i tak by nastapila w ciagu tego dnia… ale nie chcialam zeby go bolalo. Znowu w samochod i do weterynarza. Teraz juz wiedzialam ze nie ma odwrotu….. Gdy zajechalam do kliniki, byly jescze inne pieski z wlascicielami. Polozylam go na podlodze w poczekalni. Na tej OKROPNEJ POSADZCE !!!! – nie wiedzialam wtedy, ze on na niej zostanie–!!!. Zrobilo sie pusto na sali, dali mi do podpisania zgode na eutanazje. Podpisalam WYROK na niego!! Po czym przyszla wet z zastrzykiem do uspienia, nie mogla znalezc zyly, wiec wstrzyknela domiesniowo. Troche mnie zdziwilo, bo domiesniowo to pewnie duzo wolniej…. Po 2- ch minutach , powiedziala “spi”… Ja nie bylam tego taka pewna. Powiedzialam, dajcie mi nozyczki i uklujcie go w lape, chce byc pewna. Pies rzeczywiscie nie zareagowal. Spi— ale nie bylam do konca pewna czy wystarczajaco gleboko. Poprosili, zebym wyszla na zewnatrz poczekac. Nie chcialam, nie chce… musze byc z nim do konca!!! Musze wyjsc – powiedzieli. Wtedy sie zaniepokoilam bardzo. Dlaczego???? przeciez podadza zastrzyk i przestanie bic serce. Stwierdzili, ze moga wystapic drgawki spowodowane przez nerwy i to nie bedzie dla mnie mily widok… Wziela mnie wet za reke i wyprowadzila na zewnatrz, a drugi zostal z Rokusiem i ta okropna strzykawka. … Po okolo 5- ciu minutach, otworzyl drzwi i pokazal ze koniec. Moj najukochanszy Rokus lezal na tej posadzce bez oddechu. Myslalam, ze bedzie odprezony… a ja niestety zobaczylam jakby skonal w cierpieniu.. Do konca zycia bede miala ten widok. To napewno nie byla dobra smierc… Wet powiedzial, ze nie mogl trafic w serce i wstrzyknal w pluco. Przepraszam piesku, wybacz mi….nie tak to mialo wygladac… przepraszam…… Dalam im duzy czarny worek, zeby pomogli mi go wlozyc, sama bym pozniej nie dala rady. pupa do dna, a glowa do gory– poprosilam, gdyby w razie zaczal znow oddychac by mial otwor, by mogl oddychac. Ale otworu nie mial, bo wet zacisnal mocno tasma klejaca. To jakis koszmar, koszmar. Niektorzy nazywaja to “dobra smiercia” lub “slodka smierc”. To chyba jakies nieporozumienie. Slodka smierc to jest wtedy jak do konca walczymy o kochana istote, pomagamy mu w bolu, pomagamy wstac jak sam nie potrafi, jak go umyjemy bo sobie zasiusial futro, jak okazujemy ile wart jest dla nas i ile mozemy dla niego poswiecic. Znajomi nazywali mnie egoistka, ze pozwalam sie mu meczyc, ze co to za zycie dla niego… Ja chyba bym chciala zeby ktos o mnie walczyl, to wtedy tak naprawde zblizamy sie do siebie . Dni kiedy stal sie niedolezny- to wlasnie wtedy moglam mu pokazac jak bardzo jest dla mnie wazny, ile dla mnie znaczy i jak bardzo go kocham. Cierpial w pewnym sensie fizycznie, ale napewno byl szczesliwy. A potem glupi impuls i zawiozlam go na egzekucje. Nigdy sobie tego nie wybacze, nigdy…. Znam mojego psa wiem kiedy cierpi, kiedy nie, czy chcial zyc, czy nie…. napewno nie chcial umrzec w ten sposob…
  3. [B][FONT=Georgia][SIZE=3]Minister Finansów podpisał zarządzenie, dzięki któremu pies wycofany ze służby celnej, jeżeli jego przewodnik nie będzie mógł podjąć opieki, nie znajdzie się inny zainteresowany wykorzystaniem psa, nikt nie zechce go kupić to Dyrektor Izby Celnej MUSI przekazać psa do punktu weterynaryjnego w celu EUTANAZJI. Nie przewiduje się żadnej możliwości powierzenia opieki nad psem ani pokrycia kosztów wyżywienia i leczenia. Zarządzenie ma charakter polecenia służbowego, które dyrektor jest zobowiązany wykonać. Tymczasem to polecenie łamie ustawę o ochronie zwierząt, która reguluje przypadki uśmiercenia zwierząt. Decyzja ta została podjęta świadomie! W trakcie prac nad treścią nowych regulacji Ministerstwo Finansów było informowane, że propozycje naruszają prawa zwierząt. [/SIZE][/FONT][/B] link do artykułu [url]http://www.polskieradio.pl/5/3/Artykul/497405,Chca-wycofania-zarzadzenia-pozwalajacego-zabijac-psy[/url] link do petycji [url]http://www.petycje.pl/petycja/8123/%C5%BBsdamy_wycofania_zarzsdzenia_mf_sankcjonujscego_zabijanie_psow.html[/url] Udostępniajcie gdzie się da, a szczególnie na fb. Zróbmy hałas, naróbmy smrodu, zainteresujmy większe media!
  4. Witam Was bardzo serdecznie, choć bez uśmiechu na twarzy. To mój pierwszy post na Forum i niestety niezbyt szczęśliwy,. Być może jesteście w stanie coś mi doradzić, czy chociażby zasugerować właściwe podejście do sprawy, może ktoś miał podobny problem. Pozwólcie, że opiszę krótko o co chodzi. Mam średniego pieska w wieku dwunastu lat, a więc staruszka, u którego jakiś czas temu stwierdzono zaawansowaną spondylozę. Choroba zaczęła dawać się we znaki już kilka lat temu, ale jakoś przed miesiącem zaatakowała niespodziewanie ze wzmożoną siłą. W ciągu kilku tygodni piesek zaczął miewać znaczące problemy ze wstawaniem i chodzeniem, nie chce wychodzić na spacery, boi się schodów (zapewne z powodu bólu i sztywności kręgosłupa). Powoli traci apetyt, mniej je, pije, nic go nie cieszy. Od jakichś dwóch tygodni weterynarz prowadzi leczenie przeciwbólowe oraz wzmacniające, podajemy suplementy, tabletki, pies dostaje zastrzyki, jednak wygląda na to, że nasze zabiegi na nic się zdają. Do problemu chorego kręgosłupa dochodzi także jaskra zdiagnozowana zimą oraz nadwaga spowodowana niedoborem ruchu. Dodam tylko, że psiak nie ma problemów ze stawami, ani innych ujawnionych dolegliwości, które tłumaczyłyby jego zły stan. I tu dochodzimy do sedna: Weterynarz w sposób niebezpośredni zasugerował, że powinniśmy rozważyć uśpienie pieska. Nie wiem czy to faktycznie jedyne i najlepsze rozwiązanie, mój osąd może być tendencyjny. To oczywiste, że kocham mojego psa, przeżyliśmy razem dwanaście lat, nie chcę się z nim rozstawać. Jednak kiedy widzę jak męczy się próbując wstać, zaczynam wierzyć, że eutanazja to jedyne rozwiązanie. Nie zrozumcie mnie źle, on wciąż wstaje i może przejść kilka kroków, przenosi się z miejsca na miejsce, jednak to już nie jest ten sam pies, to nawet nie jest stary, zadowolony pies... Dla dociekliwych dodam tylko, że mój staruszek jest mieszańcem o raczej długim grzbiecie i krępych nogach, waży 22 kg, nie da się go nosić ze sobą, a przynajmniej ja nie dam rady go unieść. Mieszkamy na trzecim piętrze, windy brak, rodziny z domkiem również brak... Czy ktoś ma jakieś doświadczenia w walce ze spondylozą w wieku starczym? Czy warto zwierzaczka ciągać po lekarzach i rehabilitantach? Akupunktura, laser, masaże? Dla niego każda wizyta w gabinecie to ogromny stres odchorowywany przez następny dzień. Tak bardzo mi żal, jeszcze jesienią chodziliśmy na spacery, ćwiczyliśmy komendy itd... Nie wiem jak postąpić. Obecnie piesek wychodzi na dwór raz na 12 godzin, czasem raz na dobę i to nie z powodu mojej złej woli, po prostu sugeruje mi, że nie chce się ruszać. Próbowałam przekonać go do załatwienia potrzeb na balkonie czy w łazience, ale on ma swoją godność... Ps. mam nadzieję, że ktoś zagląda do tego działu :)
  5. Hillary

    odeszła

    Witam Trafiłam z moją 12 letnią suczką do weta na zabieg usunięcia macicy z powodu ropomacicza. Zostawiłam ją w klinice, obiecałam jej, że wrócę i że wszystko będzie dobrze, bo tak miało być. Widziałam ten strach w jej oczach i błagalne spojrzenie krzyczące "nie zostawiaj mnie tu..." Po ok 30 minutach zadzwonił telefon z kliniki, że mój piesek oprócz ropomacicza ma nowotwór złośliwy śledziony z przerzutami na wątrobę, która jest cała obsiana guzami, nie ma na niej miejsca niezaifekowanego przez raka, w dodatku guzy pękają i krew z nich dostaje się do jamy brzusznej... Wet od razu powiedział, że nie ma najmniejszego sensu wybudzać ją z narkozy bo jej życie to kwestia kilku tygodni w ogromnym bólu, mękach i cierpieniu... W wyniku szoku, podjęłam decyzję o eutanazji śródoperacyjnej ale po czasie nie wiem czy była to dobra decyzja. Piesek nie miał żadnych objawów raka, miała apetyt, nie traciła na wadze, nie miała żadnych wymiotów ani biegunek... Może trzeba było jeszcze walczyć... Jak mam żyć z myślami, że odeszła wśród obcych ludzi, z dala od bliskich, samotna a ostatnie jej uczucia to ogromny strach i ból ;( Nie umiem i nie wiem jak mam dalej żyć, nie ma jej a w zamian wielkie poczucie winy i wyrzuty sumienia nie dające żyć. To najgorsze co mnie do tej pory spotkało, najgorsze!
  6. Na początku chciałam poprosić o nie obrzucanie mnie świniami, bo jak każdy z Was tutaj jestem tylko człowiekiem. Dziękuje. Adoptowałam pieska, mieszaniec. Mieszka ze mną od roku. Od samego początku pracuje z dwoma behawiorystami, trenerem, weterynarzem, przeczytałam multum opracowań i książek dot. zdrowia psychicznego psów. Problem: bardzo silny lęk, nerwica. Behawiorysta i weterynarz twierdzą, że pies był wcześniej bity i nie przeszedł socjalizacji (nie wiadomo nic o jego pochodzeniu przed adopcją). Wypróbowane metody: terapia, szkolenie, feromony uspokajające, leki. Pies dalej przejawia silnie nerwicowe zachowania szerokiego spektrum. Od wycia podczas bycia samemu, po gryzienie swojego ogona oraz gryzienie mnie gdy się czegoś przestraszy. A do przestraszenia czasami wystarczy że podniosę rękę po cukier ze stołu. Pytanie: czy w przypadku silnie zakorzenionych lęków i nerwicy, których nie udało się załagodzić pozytywnymi metodami dopuszczalna jest humanitarna eutanazja psa? pies ewidentnie się męczy każdego dnia ,nie ma apetytu po napadach nerwicy, zdarzało się mu nie jeść dwa dni, albo ja karmiłam go łyżką czy podawałam specjalne pasty do odżywiania psów. Teraz już boje się, że nie potrafie mu pomóc. Wiem, że na tym forum jest dużo absolutnych przeciwników eutanazji i wierzących w nieograniczone możliwości pozytywnych metod. Chciałam zapytać jednak osoby o bardziej umiarkowanych poglądach, co myślą? To jest niesamowicie ciężka sprawa - moralnie.
×
×
  • Create New...