Jump to content
Dogomania

ma_ruda

Members
  • Posts

    1566
  • Joined

  • Last visited

Everything posted by ma_ruda

  1. Szczerze współczuję opiekunce Vivienne; domyślam się, że przeżyła szok z powodu tego strasznego wypadku, na pewno rozpacz po stracie suni i dodatkowo musi się zmierzyć z oskarżeniami o bezmyślność, beztroskę, brak odpowiedzialności itd. Niewiele wiem o tej osobie ale sądzę, że jeżeli podjęła się opieki nad niepełnosprawną sunią, musi być wrażliwym człowiekiem i tym bardziej zasługuje na wsparcie w tej trudnej sytuacji. Współczuję też wszystkim tym, którzy zaangażowali się w pomoc dla suni. Dzięki Wam mogła w swoim krótkim życiu przezywać swoje psie radości. Dla mnie straszna jest świadomość, że to właśnie radość ją zabiła. Musimy wierzyć, że teraz jest szczęśliwa i już nic jej nie zagraża.
  2. Kolejny czwartek.Jeszcze nie zawsze pamiętam, że nie muszę się spieszyć do domu po pracy ale dzisiaj celowo odwlekałam powrót. Chyba po to, żeby w końcu dotarło do mnie, że Fraszka już nie czeka. Ale i tak, kiedy wchodziłam po schodach przez moment czułam niepokój, że jeszcze jej nie słyszę. Nie wiem dlaczego ale zawsze czułam się zaniepokojona kiedy po wejściu do mieszkania nie zastawałam Fraszki pod drzwiami, nawet wtedy gdy była zdrowa i nie było powodu do obaw, że coś się stało. Teraz już też nie ma powodu ale jak widać lęk mi pozostał. Niestety trzy tygodnie temu okazał się uzasadniony.
  3. Może też być spowodowany wysoka bilirubiną w chorobach wątroby i woreczka żółciowego. Koniecznie zrób analizę moczu; Ja niestety zbagatelizowałam kolor moczu mojej suni (ciemnożółty) a to był prawdopodobnie pierwszy objaw choroby, która ujawniła się kilka miesięcy później. Moja czujność uśpiło ogólnie dobre samopoczucie suni i "internetowa edukacja" Przyjęłam wtedy wersję najbardziej optymistyczną, ze przyczyna ciemnego moczu może być mała ilość przyjmowanych płynów. Ale na razie nie panikuj; jeżeli piesek sika częściej niż zwykle, to może być "tylko" przeziębienie pęcherza.
  4. Trochę zazdroszczę Ci tego snu. Fraszka śniła mi się już dwa razy. "Już", bo to dużo jak na niespełna trzy tygodnie. Moja poprzednia sunia Punia (odwiedziłaś ją niedawno na Tęczowym Moście:Rose:) w ciągu sześciu lat śniła mi się zaledwie kilka razy. Wszystkie sny o moich suniach są podobne: jest chwila kiedy jesteśmy razem a zaraz potem gubią się a ja już tylko przeżywam niepokój. Nigdy nie ma zakończenia. Wprawdzie w ostatnim śnie Fraszka nie zaginęła, była zdrowa i wesoła ale z kolei stale towarzyszyła mi świadomość, że przecież ona umarła, więc skoro jest to zaraz będę musiała ja pożegnać. Mimo wszystko te sny dają ulotne poczucie, że nasze psy są blisko. Nie mogę tylko zrozumieć dlaczego pojawiają się tak rzadko. Przecież na jawie wciąż o nich myślimy. ja teraz bardziej skupiłam się na Fraszce, ale Puni mimo upływu czasu nie przestałam codziennie wspominać. Fraszki nadal nie mogę wspominać; myśleć i mówić o niej " była...." Utrudnia mi to ten ostatni dzień. Z tym sobie jeszcze nie radzę. Twoich wzruszających wspomnień o Kajuni też Ci zazdroszczę.
  5. Doczekałam się dzisiaj Fraszki we śnie. Był to jednak sen pełen niepokoju i bez zakończenia. Fraszka zgubiła się, nie wiem czy ją odnalazłam. Tak samo zawsze śniła mi się Punia. Czekam na typową jesienną pogodę; Weterynarz uprzedzał mnie, że Fraszka może źle tolerować zimno. Rzeczywiście w chłodniejsze dni czuła się gorzej. Teraz ta słoneczna i ciepła pogoda sprawia, że jeszcze trudniej mi pogodzić się z tym, że odeszła. Ona już spaceruje po wiecznie zielonych łąkach ale ja bez niej nie potrafię cieszyć się słońcem. Tym bardziej, że gdyby 4 października było zimno, Fraszka nie wyszłaby pewnie na balkon; nie stałoby się to co się stało.
  6. Drugi tydzień. Jeszcze nie przyzwyczaiłam się do tego, ze rano nie wychodzę na spacer z Fraszką, że nie nie wita mnie, gdy wracam do domu..., ze nie ma jej tutaj. [CENTER][IMG]http://img295.imageshack.us/img295/6866/tczahw5.jpg[/IMG][/CENTER]
  7. Ja pożegnałam moja Fraszkę 2 tygodnie temu. Jeszcze nie potrafię o niej myśleć a tym bardziej mówić w czasie przeszłym; Jej legowisko i miski też pozostały na swoim miejscu; tez czekają. Pytanie "co jeszcze mogę zrobić?" zadawałam sobie przez pół roku walki z chorobą. Teraz już nic nie możemy dla nich zrobić poza pamięcią. ja wierzę, ze dzięki naszej pamięci one żyją gdzieś tam szczęśliwe.
  8. Dzisiaj minął pierwszy tydzień; pierwsza okazja do wspomnień. Ale ja jeszcze nie przyzwyczaiłam się do nieobecności Fraszki. Nie nauczyłam się jeszcze myśleć o niej w czasie przeszłym.
  9. Zrobiłam dla Fraszki tyle ile potrafiłam. Może można było zrobić więcej. Wiem, że popełniłam wiele błędów. Gdybym od początku miała obecne doświadczenie mogłabym ich uniknąć. Przede wszystkim 4 października zostałabym w domu albo przynajmniej zabezpieczyłabym wyjście na balkon. Wolałabym już nigdy nie mieć okazji skorzystać z tego doświadczenia. Kiedyś, jak się pozbieram, spróbuję uporządkować i zebrać w całość to czego udało mi się nauczyć. Fraszce to się już nie przyda ale może kiedyś ktoś będzie poszukiwał ratunku dla swojego psa. Musiaczek, ja też nie mogę uwierzyć. Wszystko co zostało po Fraszce nadal jest na swoim miejscu: jej posłanie, kocyk w psie łapki, smycz i ...pusta miska.
  10. [quote name='szajbus'] Nie jestem jasnowidzem, ale moim zdaniem wychyliła się przez barierki i dostała atak padaczki. Wypadła. Odeszła szybko, nawet się nie zdążyła zorientować co się dzieje. ............. przypadek sprawił, ze został ci zaoszczędzony moment kiedy musiałabyś podjąć decyzję o eutanazji Fraszki. Czy byłoby ci lżej gdyby do tego doszło? Nie sądzę. [/QUOTE] To nie mógł być atak padaczki- od pół roku ataki ustąpiły. To kolejna zagadka. Podejrzewam, że choroba Fraszki zaczęła się dawno. Brak ataków mimo tak ciężkiego stanu wątroby musi być związany z dietą. Natomiast podczas choroby Fraszka wiele razy miała objawy encephalopatii wątrobowej. najczęściej było to drżenie (takie uogólnione, przypominające dreszcze), zwykle w wyniku moich błędów dietetycznych (nadmiaru białka), ale też po kropłówkach (zaburzenie równowagi elektrolitów), lekach moczopędnych (na wodobrzusze). Najostrzejsze objawy miała na początku maja- to wtedy byłam przekonana, że muszę pomóc jej odejść i gdybym nie stchórzyła w ostatniej chwili przed wejściem do gabinetu, tak by się stało. Fraszka wtedy chodziła bez celu po mieszkaniu, obijała się o meble, przyciskała głowę do ściany i własnie do barierek na balkonie. Tylko, ze wtedy ja byłam w domu (to był długi majowy weekend) i chodziłam za nią jak...pies, żeby nie zrobiła sobie krzywdy. Później powtórzyło się to co najmniej raz, chyba po zatruciu białkiem jajka ale nie wyglądało już tak dramatycznie jak za pierwszym razem. W czwartek 4 X mogło być podobnie. Tak jak wspominałam już w środę po południu zauważyłam, że dzieje się coś niedobrego- Fraszka straciła apetyt. jeszcze jadła ale już nie tak łapczywie jak dotychczas, nie chciała zjeść banana na deser. Podobnie było wieczorem i w czwartek rano. Na spacerach wieczornym i porannym po wysikaniu od razu zawróciła do domu. Miała podkulony brzuszek. Wychodziłam do pracy trochę niespokojna ale myślałam, że to tylko przejściowe pogorszenie. Że może tym razem "przejadła się". Ale już podczas mojej nieobecności zrobiła w mieszkaniu kupkę- tym razem po raz pierwszy w czasie choroby czarną. To wskazuje na krwawienie z przewodu pokarmowego. Podobno chodziła niespokojnie, ocierała się o nogi. Krwawienie wewnętrzne jest jedną z przyczyn encephalopatii. Mogę tylko domyslać się, ze podczas mojej nieobecności stan Fraszki gwałtownie się pogarszał. [QUOTE][COLOR=#000000]przypadek sprawił, ze został ci zaoszczędzony moment kiedy musiałabyś podjąć decyzję o eutanazji Fraszki. Czy byłoby ci lżej gdyby do tego doszło? Nie sądzę[/COLOR][/QUOTE] Masz rację; dokładnie o tym myślałam. Jest bardzo prawdopodobne, że tym razem już nie mogłabym pomóc i w "najlepszym" wypadku umarłaby sama- to była opcja, która wydawała mi się najłatwiejsza dla mnie. Ale być może zastałabym ją w takim stanie, że nie miałabym wątpliwości, że muszę przerwać jej cierpienie. Ja w pierwszym momencie pomyślałam nawet, że to nie przypadek zaoszczędził mi tej decyzji tylko Fraszka nie wierzyła, że jej pomogę. Jednak rozsądek pozwala mi jedynie na przyjęcie hipotezy, że Fraszka z bólu straciła orientację a może też świadomość i ...sama weszła na Tęczowy Most. Chciałabym mieć pewność, że nie było to dodatkowe cierpienie. Ale takiej pewności już nigdy nie będę miała. Po śmierci Puni pozostały bez odpowiedzi pytania dlaczego odeszła tak szybko, dlaczego nie zauważyłam w porę, że jest chora. Tym razem miało być łatwiej. Miałam wiedzieć, że Fraszka przegrała z chorobą. Wiedziałam, że przegra ale miałam ją przecież chronić przed cierpieniem.
  11. Szajbus, na wszystko byłam przygotowana kiedy zdecydowałam się, że będę miała psa. Przecież nie tak dawno to już przeżyłam i nie zapomniałam. Na szczęście najczęściej to my żyjemy dłużej, bo chyba nam łatwiej zrozumieć i pogodzić się z rozstaniem. Tobie pomogła Balbinka, mnie Fraszka. Pomagała przez sześć lat. Wiedziałam, że kiedyś także ona zostawi mi puste posłanie i miskę, że któregoś dnia nie przywita mnie po powrocie do domu. Od pół roku wiedziałam, że stanie się to znacznie wcześniej niż się spodziewałam. Ale zawsze myślałam, że odejdzie przy mnie. Jej choroba sprawiła, że przeżywałam ten ostatni moment wiele razy; Myślałam, że pożegnam ja spokojnie, pogodzona z tym, że przestanie cierpieć. Tego co się stało nie umiałam sobie wyobrazić. Doszukuję się w tym jakiegoś okrutnego wyroku; tylko dla kogo ten wyrok?- może ja zasłużyłam sobie na to cierpienie, może nie cierpiałabym wystarczająco, gdyby Fraszka po prostu zakończyła walkę z chorobą. Doszukuję się w tym czegoś... metafizycznego; nie potrafię tego nazwać. Pamiętam jak bałam się 4 września; pisałam o tym. Fraszka żle się czuła i bałam się, że będę od tego dnia odliczać podwójnie dni, miesiące i lata. Kiedy kryzys minął miałam nadzieję, że to dobry znak, że mamy przed sobą dużo czasu. Ale miałyśmy tylko miesiąc. 4 maja Fraszka była w takim stanie, że byłam gotowa pomóc jej odejść. Ale zmieniłyśmy lekarza; zaczęła wtedy "życie na kredyt". Był jeszcze 4 kwietnia; wtedy odebrałam pierwsze wyniki badań i po raz pierwszy usłyszałam, ze rokowania są beznadziejne. Przyjmując do siebie Fraszkę miałam wypełnić niepisany testament Puni. Cierpiałam, ze Puni nie umiałam pomóc, że nie miałam szansy walczyć o jej życie. Chciałam w zamian uratować innego potrzebującego psa. Udało mi się jedynie to, czego zabrakło Puni- walczyłam desperacko przez pół roku. Doświadczyłam tego, czego Punia mi oszczędziła: przede wszystkim nieustannego lęku, niepewności, poczucia bezradności. Nie ukrywam czułam się często bardzo zmęczona i wyczerpana emocjonalnie. Cierpiałam razem z Fraszką. Kiedy czuła się lepiej ja też odzyskiwałam energię. Teraz już tylko Fraszka nie cierpi. Ja nie poczułam ulgi.
  12. Przyznam, że trudno mi było napisać w jaki sposób odeszła Fraszka, bo obawiałam się, że ktoś zechce mnie pouczać i posądzi o nieodpowiedzialność. Taks, nie będę się bronić. Zapewne masz rację, że warto ostrzegać innych przed wszelkimi potencjalnymi niebezpieczeństwami. W moim przypadku wystarczyło tylko zastawić drzwi balkonu- robiłam tak podczas upałów. Gdybym w czwartek rano wiedziała, że Fraszka źle się czuje i chodzi półprzytomna, na pewno pomyślałabym o tym. W normalnej sytuacji ten balkon w mojej ocenie nie stanowił zagrożenia; barierki nie są aż tak szerokie, żeby mogła przez nie wypaść "przez nieuwagę". Nie mam jednak nic przeciw temu, żebyś założyła wątek na temat zapewnienia bezpieczeństwa zwierzętom domowym w różnych sytuacjach i powołała się na tragiczną śmierć Fraszki. Ale wątpię czy w tym miejscu ktoś będzie poszukiwał takich ostrzeżeń. Większość osób, które tu zaglądają przez cały czas wspierało mnie w walce o przedłużenie życia suni. Pisałam o wszystkich problemach i wątpliwościach. Z wielu rad skorzystałam i mogę powiedzieć, że Fraszka zawdzięcza także Wam tych kilka miesięcy. Z niektórych rad nie mogłam skorzystać, bo niestety miałam świadomość, że nie ma już szans na wyzdrowienie. Nie chciałam robić niczego co mogło się wiązać z dodatkowym cierpieniem fraszki nawet gdyby w zamian mogła żyć dłużej. Nie tylko lekarze nie pozostawiali mi złudzeń; ja sama widziałam, że przegramy. Cieszyłam się każdym dniem i każdego dnia budziłam się z lękiem, że będzie ostatni. W czwartek ten lęk był uzasadniony ale rano jeszcze nie było tak groźnych objawów, które zatrzymałyby mnie w domu. Nie wiem czy później na pewno było tak źle, że musiałabym podjąć decyzję, żeby pomóc Fraszce odejść. Nie wiem czy znowu nie zabrakło by mi odwagi. Odeszła sama. W pierwszej chwili pomyślałam tak jak pisała black _scheep, ze nie wierzyła, ze jej pomogę, że nie wytrzymała bólu. I tak pewnie było, że to ból, spowodował, że szukała być może ulgi na balkonie. Nie zabiła się świadomie, bo prawdopodobnie miała zaburzoną świadomość. Nie chcę już gdybać ale podejrzewam, że gdyby była zdrowa może przeżyłaby ten upadek. Tylko gdyby była zdrowa nie wiem czy ja bym to przeżyła. W tej tragicznej sytuacji pocieszeniem jest to, że stało się to co było nieuniknione- umarła i przestała już cierpieć. To jedno nie budzi wątpliwości.
  13. Jest powiedzenie, że "gdyby człowiek wiedział, że upadnie to by sobie usiadł". Gdybym w czwartek rano wiedziała, że stan Fraszki się pogorszy, nie poszłabym do pracy. Gdybym była w domu i widziała co się z nią dzieje, nie spuszczałabym jej z oczu. Ale rano jeszcze nie było tak niepokojących objawów. Wiedziałam, że źle się czuje ale łudziłam się nadzieją, że to tylko przejściowe pogorszenie samopoczucia. Jednak jak pisałam, byłam na tyle niespokojna, że spieszyłam się do domu bardziej niż zwykle. Pisałam o tym ale powtórzę- to prawdopodobnie miał być jej ostatni dzień. Nie czuję się winna, że umarła. czuję tylko potworny żal, że nie było mnie przy niej w tej chwili i że nie wiem jak to się stało. Czy była przerażona, czy może już nie miała świadomości? Mam nadzieję, że ta śmierć to tylko dla mnie dodatkowe cierpienie a dla Fraszki tylko ulga w cierpieniu.
  14. [CENTER][IMG]http://static.flickr.com/51/114559058_14d8db19b9_o.gif[/IMG][IMG]http://static.flickr.com/51/114559058_14d8db19b9_o.gif[/IMG][/CENTER] Dzisiaj są psie zaduszki. Normalnie to okazja, żeby dać wyraz swojej pamięci. Dzisiaj na pewno nie potrzebuję okazji do wspomnień. Pamiętam w każdej minucie. Martwię się o Fraszkę- czy na pewno jest tam szczęśliwa? czy odnalazła Punię? Obydwie mają miejsce w moim sercu i pamięci i tak już pozostanie. Fraszka wciąż ma miejsce tuz obok. W moim pokoju jest jej legowisko, w kuchni miska z wodą. Co jakiś czas sprawdzam odruchowo czy wszystko z nią w porządku. Spoglądam na zegar, czy już nie czas na spacer.
  15. [CENTER][IMG]http://static.flickr.com/51/114559058_14d8db19b9_o.gif[/IMG][/CENTER] Dzisiaj są psie zaduszki. Zapalam światełko dla wszystkich piesków za Tęczowym Mostem z nadzieją, że zaopiekowały się już Fraszką. Fraszka odeszła za Tęczowy Most też w szczególnym dniu. 4 października był przecież Światowy Dzień Zwierząt. Nie mogłyśmy go świętować razem. Ja byłam w rozpaczy ale mam nadzieję, że Fraszka już szczęśliwa.
  16. Przeczytałam dzisiaj cały wątek. Przypomniałam sobie Fraszkę sprzed sześciu lat. Chciałabym ją taką zapamiętać- pełną życia i energii. Przez ostatnie pół roku musiałam o tym zapomnieć. Cieszyłam się kiedy chciało jej się pogonić za rowerzystą albo kotem, zrobić awanturę podwórkowym piłkarzom, przywitać jazgotem gości... To był dla mnie dowód, ze dobrze się czuje. Musiałam tez zapomnieć jaka była śliczna. Choroba pozbawiła ją dawnej urody, chociaż dla mnie do końca pozostała piękna. Była idealnym psem. Nie sprawiała żadnych kłopotów "wychowawczych". poza atakami padaczki nie było tez problemów zdrowotnych. przynajmniej tak mi się wydawało. Dzisiaj podejrzewam, że padaczka była spowodowana jednak jakimś schorzeniem. Od pół roku, mimo poważnej niewydolności wątroby nie miała ani jednego ataku. Myślę, że ataki ustąpiły dzięki niskobiałkowej diecie. Z drugiej strony wcześniej nic nie wskazywało, że może mieć jakieś problemy z układem pokarmowym. Do czasu pierwszych objawów choroby nigdy nie wymiotowała, nie miała biegunek, sporadycznie grymasiła przy jedzeniu ale raczej tylko wybiórczo. Nie zażywała żadnych leków;nawet p/padaczkowych, które mogłyby uszkodzić wątrobę Ja zawsze chciałam dać jej to co "najlepsze w jej psim życiu". teraz obawiam się, ze w sprawie żywienia przesadziłam. Przez pół roku walczyłam desperacko z jej chorobą z poczuciem winy, że za późno, ze wcześniej coś przeoczyłam, zbagatelizowałam, zaniedbałam. Od pierwszej diagnozy, która była wyrokiem musiałam być przygotowana, że przegramy tę walkę. Na to co stało się w czwartek nie byłam przygotowana.
  17. W czwartek rano wychodząc do pracy, zostawiałam Fraszkę trochę zaniepokojona;Źle się czuła. Już w środę po południu straciła apetyt (jadła ale bez entuzjazmu, nie chciała jeść banana, który był ostatnio jej ulubionym 'deserem", na spacerze po wysikaniu ciągnęła do domu). W czwartki pracuję najkrócej i zwykle wykorzystuję ten dzień na załatwienie różnych spraw, na które brakowało mi czasu, bo spieszyłam się do Fraszki.Tym razem w ostatniej chwili zdecydowałam się zrezygnować z wcześniejszych planów. Pojechałam tylko na plac, żeby kupić świeżą rybę dla Fraszki i już tylko przy okazji coś do domu. Zajęło mi to najwyżej pół godziny. Kiedy weszłam do mieszkania, Fraszki nie było jak zwykle pod drzwiami. Poszłam od razu na balkon, bo wiedziałam, że stamtąd nie zawsze słyszy, że wróciłam. Ale na balkonie jej nie było. Już trochę zaniepokojona zaczęłam najpierw szukać jej w całym mieszkaniu, na klatce schodowej... Kiedy ją znalazłam już nie żyła; Fraszka wypadła przez balkon. Nie wiem jak to się stało. Prawdopodobnie najwyżej kilka minut przed moim powrotem. Może nawet byłam już wtedy w mieszkaniu; kiedy wchodziłam wydawał mi się, że ją słyszę. Ale nie jestem pewna, nie potrafię tego odtworzyć. Podobno kilka minut wcześniej kręciła się po pokoju. Podobno była niespokojna- chodziła tam i z powrotem. W "naszym" pokoju znalazłam kupę Fraszki. Podobno zrobiła też dwie kupki ("normalne"w kuchni. Pisałam, że ostatnio to się zdarzało ale tym razem kupa była rzadka (pierwszy raz w czasie choroby Fraszki) i czarna. Podejrzewam, że po moim wyjściu stan Fraszki się pogarszał. Jej zachowanie z opisu przypomina objawy encephalopatii podobne do tych z pierwszego majowego kryzysu. Potwierdza to utrata apetytu i czarna kupa. Może tym razem był to krwotok wewnętrzny? Możliwe, że Fraszka w ten sposób oszczędziła mi tej najtrudniejszej decyzji. Możliwe, że nie zdążyłabym jej już pomóc i ulżyć w cierpieniu. Ale to nie ja ją zabiłam. Nie zabiła jej choroba. Czy spadła z balkonu, bo straciła orientację? W pierwszym momencie pomyślałam, że nie mogła znieść bólu i nie wierzyła, że ja jej pomogę. Ale to przecież nieprawdopodobne. Wychodziła na ten balkon przez sześć lat. Przyznam, że czasem bałam się, że może wypaść przez te barierki. Zwłaszcza wtedy, gdy wybiegała, żeby oszczekać coś lub kogoś denerwującego. Ale w czwartek na pewno nie była w nastroju awanturniczym.Nie mogła wypaść przypadkowo nawet gdyby straciła równowagę. Musiała się przecisnąć przez barierki. Kiedyś myślałam, żeby je czymś osłonić. Nie zrobiłam tego głównie ze względu na Fraszkę. Zasłoniłabym jej widok i pozbawiła ulubionej rozrywki. Nie potrafię pogodzić się z tym co się stało. Wiedziałam, że będzie mi jej bardzo brakować, wiedziałam że odejdzie za wcześnie. Przeżywałam w wyobraźni tę ostatnia chwilę niemal codziennie od pół roku. Takiego finału nie przewidziałam.
  18. W czwartek rano wychodząc do pracy, zostawiałam Fraszkę trochę zaniepokojona;Źle się czuła. Już w środę po południu straciła apetyt (jadła ale bez entuzjazmu, nie chciała jeść banana, który był ostatnio jej ulubionym 'deserem", na spacerze po wysikaniu ciągnęła do domu). W czwartki pracuję najkrócej i zwykle wykorzystuję ten dzień na załatwienie różnych spraw, na które brakowało mi czasu, bo spieszyłam się do Fraszki.Tym razem w ostatniej chwili zdecydowałam się zrezygnować z wcześniejszych planów. Pojechałam tylko na plac, żeby kupić świeżą rybę dla Fraszki i już tylko przy okazji coś do domu. Zajęło mi to najwyżej pół godziny. Kiedy weszłam do mieszkania, Fraszki nie było jak zwykle pod drzwiami. Poszłam od razu na balkon, bo wiedziałam, że stamtąd nie zawsze słyszy, że wróciłam. Ale na balkonie jej nie było. Już trochę zaniepokojona zaczęłam najpierw szukać jej w całym mieszkaniu, na klatce schodowej... Kiedy ją znalazłam już nie żyła; Fraszka wypadła przez balkon:placz:. Nie wiem jak to się stało. Prawdopodobnie najwyżej kilka minut przed moim powrotem. Może nawet byłam już wtedy w mieszkaniu; kiedy wchodziłam wydawał mi się, że ją słyszę. Ale nie jestem pewna, nie potrafię tego odtworzyć. Podobno kilka minut wcześniej kręciła się po pokoju. Podobno była niespokojna- chodziła tam i z powrotem. W "naszym" pokoju znalazłam kupę Fraszki. Podobno zrobiła też dwie kupki ("normalne"w kuchni. Pisałam, że ostatnio to się zdarzało ale tym razem kupa była rzadka (pierwszy raz w czasie choroby Fraszki) i czarna. Podejrzewam, że po moim wyjściu stan Fraszki się pogarszał. Jej zachowanie z opisu przypomina objawy encephalopatii podobne do tych z pierwszego majowego kryzysu. Potwierdza to utrata apetytu i czarna kupa. Może tym razem był to krwotok wewnętrzny? Możliwe, że Fraszka w ten sposób oszczędziła mi tej najtrudniejszej decyzji. Możliwe, że nie zdążyłabym jej już pomóc i ulżyć w cierpieniu. Ale to nie ja ją zabiłam. Nie zabiła jej choroba. Czy spadła z balkonu, bo straciła orientację? W pierwszym momencie pomyślałam, że nie mogła znieść bólu i nie wierzyła, że ja jej pomogę. Ale to przecież nieprawdopodobne. Wychodziła na ten balkon przez sześć lat. Przyznam, że czasem bałam się, że może wypaść przez te barierki. Zwłaszcza wtedy, gdy wybiegała, żeby oszczekać coś lub kogoś denerwującego. Ale w czwartek na pewno nie była w nastroju awanturniczym.Nie mogła wypaść przypadkowo nawet gdyby straciła równowagę. Musiała się przecisnąć przez barierki. Kiedyś myślałam, żeby je czymś osłonić. Nie zrobiłam tego głównie ze względu na Fraszkę. Zasłoniłabym jej widok i pozbawiła ulubionej rozrywki. Nie potrafię pogodzić się z tym co się stało. Wiedziałam, że będzie mi jej bardzo brakować, wiedziałam że odejdzie za wcześnie. Przeżywałam w wyobraźni tę ostatnia chwilę niemal codziennie od pół roku. Takiego finału nie przewidziałam.
  19. Fraszka nie żyje. Pożegnałam ją wczoraj. Jeszcze nie potrafię napisać co się stało; na tak tragiczny finał nie byłam przygotowana.
  20. [SIZE=5]Fraszka nie żyje. [SIZE=2]Nie potrafię napisać teraz co się stało. Na taki finał naszej walki z chorobą nie byłam przygotowana. [/SIZE][/SIZE] Dokładnie sześć lat temu ( 4 października 2006) zaczęłam wspominać w tym miejscu Punię. Odeszła miesiąc wcześniej-[B] 4 września 2006 roku[/B]. Pozostawiła mi wspomnienia , ogromny żal i... potrzebę uratowania innego psa. Tę potrzebę potraktowałam jak niepisany testament. W ten sposób wkrótce po odejściu Puni, jej miejsce w moim domu zajęła Fraszka. W sercu wystarczyło miejsca dla obu. Teraz już obydwie mają miejsce w mojej pamięci.[B] 4 października 2012 roku[/B] Fraszka dołączyła do Puni. Fraszka i Punia nie muszą dzielić się moim żalem; Żalu mam w nadmiarze Wiem, że z czasem nie mija. [CENTER] [IMG]http://static.flickr.com/51/114559058_14d8db19b9_o.gif[/IMG][IMG]http://static.flickr.com/51/114559058_14d8db19b9_o.gif[/IMG] [/CENTER]
  21. [quote name='malawaszka']bardzo mi przykro, ze i Was to świństwo dopadło :( mnie się nie udało znaleźć apteki, gdzie by mi podzielili kapsułki[/QUOTE] Moja koleżanka zaczyna walkę z Cuschingiem. Kapsułki podzielili jej w aptece (w Krakowie), którą doradziła wet-ka. Usługa odpłatna (30 zł). Ale prawdę mówiąc myślałam, ze to może zrobić każda apteka, więc jestem zdziwiona, ze to jednak problem.
  22. [quote name='asinek5']Może to "coś" pod ogonkiem to zapchane gruczoły okołoodbytnicze? Potrafią czasem być jak orzech włoski. A co do sikania, to moja sunia miała to samo, tzn spokojnie, na moich oczach sadowiła się na tapczanie i sikała. Ostatnio po kuracji matronidazolem bardzo się sikanie poprawiło.[/QUOTE] Raczej nie- to wygląda tak jak otarcie; przy zatkanych gruczołach byłyby pewnie problemy z wypróżnianiem. Fraszka robi ładne, kształtne:oops: kupy, nie saneczkuje, nie wylizuje. Ale ogonek ma wciąż przycisnięty tak mocno, ze nie jestem w stanie zobaczyć co się pod nim dzieje
  23. Magdola, co z sunią? Fraszka bez większych zmian. Ale od dawna (nie pamiętam czy pisałam), po każdej nocy na prześcieradle pozostawały brunatne plamy. Czasem wyraźnie było widać, że to krew. Podejrzewałam, ze ma to związek z zaburzeniami hormonalnymi i to taka przedłużona cieczka. Oczywiście informowałam o tym wetkę. Ale od jakiegoś czasu niepokoi mnie "coś" pod ogonkiem suni. Nie udało mi się tego obejrzeć bo przy każdej próbie sunia przyciska tak mocno ogonek, że nic nie widzę.
  24. [quote name='magdola'] Do tego wszystkiego doszło wodobrzusze prawdopodobnie..... Na szczęście nie pracuje na razie i moge sie cieszyć każda minuta spędzone razem;)[/QUOTE] Wcześniej nigdy nie miała wodobrzusza? To niedobry objaw, ale jeszcze nie musi być beznadziejnie. U Fraszki wodobrzusze ustąpiło. Nie jestem pewna czy całkowicie, ale "na oko" brzuszek jest płaski.
×
×
  • Create New...