joannasz Posted June 15, 2009 Posted June 15, 2009 :loveu:Nawet jeśli się nie odzywam, to Was kocham. No to kawałeczek: [FONT=Arial]13.06.2009 sobota[/FONT] [FONT=Arial] Uch, prawie miesiąc przerwy w pisaniu. Zmęczył mnie ten urlop z prawem jazdy, łokciem i remontem. Z tych trzech rzeczy prawo z góry skazane było na niepowodzenie. Od pierwszej jazdy pogłębiała się we mnie trauma wzmacniana przekonaniem, że moje umiejętności podlegają prawom ewolucji jadącej na wstecznym, jak większość roślin w naszym ogrodzie i domu. Lepiej by mi zrobiło, gdybym miała po dwie, trzy jazdy w tygodniu. Mogłabym otrząsnąć się z szoku i zasymilować doświadczenia. Ale Jastrząb był zdania, że powinnam jeździć codziennie, więc jeździłam. Z nim nie ma co dyskutować, wie swoje i koniec. Chociaż w autoreklamie przedstawia się jako człowiek chętny do podejmowania dialogu i polemizowania.[/FONT] [FONT=Arial] -Guzik prawda. Kiedy ostatni raz przyznałeś komuś rację? Dziesięć lat temu? – zbuntowałam się po jakieś drobnej różnicy zdań, kiedy to on pamiętał co innego, ja co innego. –Jesteś dyrektywny, nawet despotyczny, poza tym jesteś obsesyjnym pedantem. Myślisz, że spędzając z tobą tyle czasu, nic nie zauważam? Założę się, że gdy wchodzisz do domu, wszystkie buty stają karnie na baczność. A gdybyś zauważył ślad kurzu na meblach, wezwałbyś pluton egzekucyjny![/FONT] [FONT=Arial] Ugryzłam się w język zanim powiedziałam, że współczuję jego żonie. Ale i tak spojrzał na mnie tym wzrokiem od wrzodów żołądka, twarz mu lekko zastygła, ale się opanował. [/FONT] [FONT=Arial] -Pluton, to może nie...[/FONT] [FONT=Arial] -Jasne, sam byś strzelał – rzuciłam lekko i pospiesznie zmieniłam temat, bo poczułam, że wkraczam na grząski grunt. Rozeszło się po kościach. Wolałam mieć obok Jastrzębia promieniejącego dobrym humorem i ciepłymi spojrzeniami, które, jak zaczęłam podejrzewać, wyćwiczył do perfekcji w czasach, gdy parał się aktorstwem. Swoją drogą, niezwykle ciekawy i wszechstronny człowiek. [/FONT] [FONT=Arial] Miłe pogawędki kończyły się po wjeździe do Dąbrowy. Na pierwszym rondzie. Właściwie to miasto powinno nazywać się Rondowa Górnicza. Szczerze mówiąc, wolę ronda niż skrzyżowania. Najwyżej mi się pomyli droga wyjazdowa. A na skrzyżowaniach głupieję dokumentnie i ogarnia mnie panika. Im bardziej rozbudowane, tym większa. [/FONT] [FONT=Arial] -Asiu. Nie mów: „kurwa, co ja mam robić?!”, bo jesteś od razu ugotowana. Zaczynasz od złej strony. [/FONT] [FONT=Arial] -Jasne – potakiwałam potulnie, po czym w tej samej sytuacji prezentowałam objawy psychotycznego debilizmu, jeśli w ogóle psychiatria zna takie określenie. [/FONT] [FONT=Arial] W rezultacie skrzyżowania pokonywałam na zasadzie bata trzaskającego nad głową. [/FONT] [FONT=Arial] -No?!!! Teraz!!! Gaz!!! Dwójka!!! Gdzie jedziesz?! Pod prąd?! Ten pas!!! – i Jastrząb łapał za kierownicę, ratując nas od stłuczki. [/FONT] [FONT=Arial] Przytomność i władzę w kończynach odzyskiwałam jakieś pięć minut później. Akurat w czasie tych pięciu minut tłumaczył, co powinnam była zrobić. Przegwizdane. Biedny facet. Powinien mnie prowadzić instruktor skazany na dożywocie, w ramach kary, przed zwolnieniem warunkowym. Chyba błagałby o przywrócenie wyroku śmierci. [/FONT] [FONT=Arial] Przerywnikiem koszmaru była kolacja imieninowa. Dwa dni przed, w piątek, akurat wszyscy mogli. [/FONT] [FONT=Arial] Oczywiście zbyt optymistycznie obliczyłam czas. Spałam za długo. W południe, po panicznej kąpieli, przy pomocy Ireny przygotowałam pierogi z nadzieniem jak na jajka faszerowane plus zielony groszek. W cieście szpinakowym. I sos serowy, mój numer popisowy. W pośpiechu i niedbale wykonałam makijaż, po czym pognałam na busa do Krakowa. Cudem zdążyłam. [/FONT] [FONT=Arial] -Pani Joanno, jeśli nie czuje się pani gotowa, czy może pani przełożyć egzamin? Może tak było by lepiej, żeby nie potęgować traumy – podsunęła mi terapeutka. [/FONT] [FONT=Arial] -Mogę. Ostatecznie wciąż bezskutecznie leczę łokieć. Miałam nawet takie pokusy. Ale Jastrząb chce, żebym chociaż wyjechała z placu. Wydaje mu się, że wtedy lepiej się poczuję. A, niech ma. Przynajmniej przekonam się, jak to jest. [/FONT] [FONT=Arial] Potem przeszłyśmy do tematu złości i agresji. Składnik osobowości u mnie całkowicie wyparty. [/FONT] [FONT=Arial] -To istnieje. U każdego. To jest biologiczne. A u pani nie. Ludzie postrzegają panią jako osobę niezwykle ciepłą, wspierającą, spokojną, całkowicie pozbawioną złości czy agresji. Jest coś takiego, co projektuje pani nieświadomie. Bo gdyby pojawiła się złość, agresja, normalne dla wszystkich stany, to trup i koniec relacji. Dlatego ta agresja musi znaleźć ujście i obraca się przeciwko pani, jako zachowania autoagresywne. To, co panią niszczy. Nie umie pani wyrażać złości. [/FONT] [FONT=Arial] -Ale to nieprawda! –Błysnęłam intelektem, przypomniawszy sobie jak na zawołanie wyładowanie złości na Jastrzębiu.[/FONT] [FONT=Arial] -I komu pani dokopała wtedy, mówiąc, że pani jest do niczego? Jemu, czy sobie?[/FONT] [FONT=Arial] -Sobie – wymamrotałam po chwili. [/FONT] [FONT=Arial] Na jazdę zdążyłam. Jeśli będę mieć pod nosem ściągę, zdołam wykonać, być może, parkowanie równoległe. Albo i nie. Wciąż wchodzi mi w paradę krawężnik. Gdzie mam widzieć tego sukinsyna?! I kiedy?![/FONT] [FONT=Arial] Widok parkingu przed domem uzmysłowił mi, że goście dotarli tam przede mną. Pożegnałam się z Jastrzębiem i przejęłam kontrolę nad sytuacją. Przede wszystkim zebrałam wszystkie ubrania wywleczone przez Gareta, pozostawiając ocenę ich stanu na później. Od początku fatalnie reagował na moje napięcie związane z lekcjami jazdy i ciągłą nieobecnością fizyczną oraz psychiczną. Tą ostatnią traktował gorzej. W tym czasie, włączając w to szafę z podręcznymi ubraniami, zniszczył mi tyle rzeczy, że za ich równowartość kupiłabym sobie używany, dziesięcioletni samochód średniej klasy. Gdybym doliczyła te, które zmasakrował od początku naszej relacji rodzinnej, miałabym w garażu nowego!!! Chryslera cruisera, samochód najpiękniejszy od czasów zaistnienia motoryzacji. [/FONT] [FONT=Arial] Pierogi okazały się przebojem, a gwiazdą wieczoru. Gospodyni ani jednym, ani drugim.[/FONT] [FONT=Arial] -Potrafi malować, pisać, a w dodatku gotowanie wychodzi jej idealnie – wymamrotała zawistnie Magda, grzebiąc bez przekonania w jednym pierogu. Pozostali sapali po czwartej porcji, Artur domagał się pozwolenia na zjedzenie reszty sosu, a Magda przesuwała coraz bardziej sponiewierane zwłoki pieroga z jednego końca talerza na drugi. Przyzwyczaiłam się już do sposobu bycia Madzi, więc nie reagowałam. Zawsze zaczyna się od wyliczania, ile potrafi zjeść i ile właśnie zjadła na obiad. Kiedy wszyscy inni raczą się kolacją, ona dłubie widelcem w porcji zdolnej doprowadzić głodującego chomika do śmierci z niedoboru podstawowych składników niezbędnych do przeżycia, ale jest przy tym tak czarująca, że wszyscy godzą się z poklaskiem na śmierć chomika. [/FONT] [FONT=Arial] Znowu okazałam się równie komunikatywna jak skrzypiąca podeszwa. Na zachęcające pytania otwarte, które u normalnego człowieka wywołałyby słowotok, wymamrotałam półgębkiem krótkie odpowiedzi. Zreflektowałam się i nieco emocji włożyłam w swoje klęski niedoszłego kierowcy, co jednakże jedynie u Magdy spotkało się z empatycznym zrozumieniem. Reszta moich przyjaciół usiłowała mnie zmobilizować do większego wysiłku pohukiwaniem w stylu poganiaczy mułów. No i masz, oczekuj tu, że ktoś cię przytuli i poklepie pocieszająco po plecach. Chyba batem. W rezultacie ograniczyłam się do dialogu z Garetem, który rozsiadł się na kanapie pomiędzy mną i Arturem i przy pomocy pazurów oraz miny żebrzącego sieroty usiłował wymóc głaskanie i przytulanie. Ze mną szło mu łatwiej, bo Artur już zaangażował się w rozmowę, której dominującym tematem jak zwykle byli wspólni znajomi (których ja, jako element napływowy i niezainteresowany plotkami, nie znam). Pewnie po tylu wspólnych spotkaniach zaczęłabym kojarzyć chociaż ze słyszenia, o kogo chodzi, ale nudzi mnie to, więc wchodzę w rolę autsajdera. Nałożyłam Garetowi solidną porcję pierogów, potem dokładkę. Wymył talerz do połysku i zdecydował, że najwyższy czas na deser. Akurat Magda zaczęła szeleścić papierkami michałków. Garet miał okazję się zrewanżować. Przeszedł po ignorującym go Arturze jak po sfałdowanym dywanie, podążając do źródła pachnącej czekoladą nadziei. Uszy sterczały mu jak obszyte frędzlami trójkąty, a oczy przybrały mysi wyraz – objaw najwyższego pożądania. Nie wskórał wiele, ale wytłumaczyłam mu, że psom czekolada szkodzi. Wątpię, abym go przekonała. W odwecie zmiótł ogonem ze stołu kubek z kawą i kieliszek wina. Jarek w ostatniej chwili ocalił naczynia, aczkolwiek bez zawartości. [/FONT] [FONT=Arial] Garecik zbadał całą okolicę pod kątem porzuconych w zapomnieniu przysmaków, a nie znalazłszy ich, wywlókł z miski udko kurczaka i podstępnie porzucił je na trasie do łazienki. Zawsze istniała możliwość, że ktoś widowiskowo się wyglebi... Potem z ciężkim westchnieniem wylazł na kanapę i uwalił mi się na kolanach.[/FONT] [FONT=Arial] W niedzielę z życzeniami przyjechali Adam i Ewa. Moja ulubiona para. Nadzieja na to, że w każdym wieku można trafić na swoją połówkę jabłka. Niemal od początku jestem świadkiem ich sekretnej miłości i uczę się z pokorą, jak otwarcie można mówić o uczuciach i wyrażać swoje potrzeby. Chociaż nie wiem, czy ja bym tak potrafiła. [/FONT] [FONT=Arial] A od poniedziałku zaczął się remont. Zaplanowałam, że po doprowadzeniu do stanu używalności sypiącej się (dosłownie) spiżarni, zrobię w niej kuchnię, a w dotychczasowej kuchni – jadalnię. Warunkiem koniecznym było usunięcie z domu Ireny choćby na jeden dzień, żeby ludzie z gazowni mogli przewiercić ścianę, dospawać rurki i podłączyć w nowym miejscu kuchenkę. Razem z Kają, podstępnie, usiłowałyśmy nakłonić naszego domowego tyrana, żeby wybrał się w góry do kuzynki, której właśnie zmarł mąż na raka prostaty. Moja mamusia jednak głucha na napomnienia, że zmartwionych należy pocieszać, wierzgnęła i zaryła kopytami tak stanowczo, że pospiesznie wycofałyśmy się na nieupatrzone z góry, acz odległe pozycje. [/FONT] [FONT=Arial] W odruchu rozpaczy zadzwoniłam do Marka w nadziei, że może akurat jest w Polsce, bo zaproszeniu od ukochanego syna na pewno by się nie oparła. Marek wysłuchał, zarechotał dziwnie radośnie oznajmiając, że niestety, jest w Wiedniu i nieprędko wraca, po czym zreflektował się i ze współczuciem powiedział, że mam przechlapane. Jakbym sama nie wiedziała. Zgodził się pogadać chwilę z Ireną, która była już mocno rozjuszona po tym, jak przez pół nocy wynosiłam do piwnicy hałdy śmieci ze spiżarni, żeby opróżnić ją przed nadejściem fachowców. Irena wyładowywała złą energię w ogrodzie, obrzucając paskudnymi spojrzeniami pleniące się bujnie chwasty. Złapałam telefon i poleciałam do niej nie zważając na to, że co prawda mam na sobie bluzkę, ale jestem w samych majtkach. Zresztą w pobliżu nikogo nie było, bo i kto miałby być? [/FONT] [FONT=Arial] Kiedy kłusowałam z powrotem w kierunku schodów balkonowych, za bramą, na posesji Arka, znienacka objawili się Miruś i ojciec mojego sąsiada. Chyba zamierzali rozpalić w zbudowanym przez seniora grillu-wędzarni. [/FONT] [FONT=Arial] -Ale masz zajebiste spodenki! – zawołał spontanicznie Mirek. Stary wydał z siebie jakiś świst, być może ostatni, nie sprawdzałam, bo rączo niczym jeleń pokonałam schody na balkon i znikłam w domu. Shit. Za mną radośnie pędził Garet, szeroko uśmiechnięty nad niesioną w zębach wełnianą poduszką. [/FONT] [FONT=Arial] Pospiesznie uzupełniłam garderobę i popędziłam na jazdę. Akurat, kiedy doszłam na plac, upał zamienił się w ulewę. Naprawdę, natura coś próbuje mi powiedzieć. Nawet wiem, co. Nie jestem gotowa!!![/FONT] [FONT=Arial] -Nie powinnam iść na ten egzamin. Przecież ja nic nie umiem – warczałam do Jastrzębia. –Nawet gdybym wyjechała z placu, nie zawrócę jak trzeba „na trzy”, nie zaparkuję równolegle ani skośnie, a prostopadle prawdopodobnie też nie. Jezus, mam nadzieję, że egzaminator ma taki refleks, jak ty. [/FONT] [FONT=Arial] -Co ja mam zrobić, jeśli po drodze ten facet dostanie zawału? – wróciłam do tematu, kiedy chowaliśmy się przed ulewą w jakiejś bramie, bo zachciało mi się papierosa. –Przecież on teoretycznie jest przygotowany na to, że kursant podchodzący do egzaminu, też teoretycznie, umie jeździć. [/FONT] [FONT=Arial] -Zawieziesz go do WORD-u, zatrzymasz samochód nie wyłączając silnika i nie wysiadając i poczekasz, aż ktoś się wami zainteresuje –odparł beztrosko racząc mnie historyjką, jak to w Opolu, gdzie są wyznaczone trasy egzaminacyjne, egzaminator zasnął i obudził się dopiero pod WORD-em, dokąd dowiózł go spokojnie kursant.[/FONT] [FONT=Arial] -Oszalałeś? A niby jak ja trafię do WORD-u?[/FONT] [FONT=Arial] Jastrząb spojrzał na mnie z osłupieniem. Fakt, że codziennie stawaliśmy przed WORD-em albo na papierosa, albo do ubikacji, ale za cholerę bym tam nie trafiła z żadnego miejsca w mieście. [/FONT] [FONT=Arial] -Przecież ci mówiłam, że mam zaburzenia orientacji w terenie. Potrafię zaginąć nawet w prostym korytarzu![/FONT] [FONT=Arial] -Wyśpij się – polecił mi przy pożegnaniu. –Jutro rano masz przyjść wypoczęta. [/FONT] [FONT=Arial] -Ciekawe, jak to zrobię. Od kilku tygodni praktycznie nie sypiam, a jeśli zasnę, śnią mi się koszmary związane z samochodem. [/FONT] [FONT=Arial] -No przecież są jakieś tabletki nasenne – wymamrotał półgębkiem, przekazując mi trefny sposób na spokojny sen.[/FONT] [FONT=Arial] Do jedenastej wygrzebałam się z przygotowaniami, łyknęłam hydroxyzyny i położyłam się. Nie dam się zastraszyć. Nie zdam, to trudno, zresztą nie mogę zdać ze swoimi umiejętnościami. Nawet ci, którzy sami twierdzą, że dobrze jeżdżą, zdają po kilka razy. Choćby ta dziewczyna, którą dwa dni temu podwoziliśmy po egzaminie. Uważa, że umie jeździć, a trzeci raz oblała na placu. Poza tym mam pięćdziesiąt lat, a nie osiem i podejdę do tego dojrzale. [/FONT] [FONT=Arial] Zasypiałam właśnie słodko przytulona do rozkosznie chrapiącego Gareta, kiedy mrożące krew w żyłach jęki i rzężenia poderwały nas na równe łapy i nogi. Jezzzu! Kiedy moja matka ma koszmary, nie ostanie się nikt przy zdrowych zmysłach w zasięgu dźwięku. Potykając się o siebie popędziliśmy z Garetem do jej pokoju. Pies zafundował jej mokrą truflę w policzek i usiłował wdrapać się na nią z akcją niesienia pomocy. W ostatniej chwili złapałam go za szmaty. [/FONT] [FONT=Arial] -Mamo! – ryknęłam łagodnie.[/FONT] [FONT=Arial] -Co??? – wymamrotała nosowo.[/FONT] [FONT=Arial] -Coś ci się śni.[/FONT] [FONT=Arial] -Aaa... dziękuję. [/FONT] [FONT=Arial] -Ułóż się jakoś inaczej, bo wiesz, ja mam dzisiaj ciężki dzień i za chwilę muszę wstać![/FONT] [FONT=Arial] -Dooobrze...[/FONT] [FONT=Arial] Po długich mękach zdrzemnęłam się na chwilę bez przekonania, aby pogrążyć się we własnych krwawych koszmarach. O czwartej mogłam zaczynać dzień. Wzięłam prysznic, ubrałam się i zakropiłam oczy w nadziei, że spojówki z wiśniowych przejdą w odcień choćby głębokiego różu. Pogoda chwilowo się wyrównała. W kierunku ogłuszającego upału od szóstej rano. Przetestowałam wszystkie baleriny, wybrałam te o najcieńszej podeszwie i pomaszerowałam na plac. [/FONT] [FONT=Arial] [/FONT] [FONT=Arial] [/FONT] Quote
ania14p Posted June 15, 2009 Posted June 15, 2009 My też Ciebie kochamy, naprawdę miło się czyta opowiastki z "domu i zagrody" :lol:. Quote
Marmir Posted June 18, 2009 Posted June 18, 2009 [quote name='ania14p']My też Ciebie kochamy, naprawdę miło się czyta opowiastki z "domu i zagrody" :lol:.[/quote] Dziękuję Joasiu!Jesteś " wielka!!!" czy Ty pijesz mleko???:loveu: Quote
joannasz Posted June 19, 2009 Posted June 19, 2009 :diabloti:Kurde, nawet nie wiesz, jak trafiłaś. Historię o mleku (kozim) opiszę wkrótce. :loveu: Quote
Marmir Posted June 19, 2009 Posted June 19, 2009 [quote name='joannasz']:diabloti:Kurde, nawet nie wiesz, jak trafiłaś. Historię o mleku (kozim) opiszę wkrótce. :loveu:[/quote] Ale mam farta! Czekam cierpliwie :loveu:Pozdrawiam Cię i cały zwierzyniec !!! Quote
joannasz Posted June 20, 2009 Posted June 20, 2009 :loveu:My Ciebie też, bardzo serdecznie. A o mleku w którymś z kolejnych odcinków. [FONT=Arial]Nie da się ukryć, byłam podenerwowana, łagodnie mówiąc. Już na wstępie, po cichu, ale paskudnie, nawarczałam na Jastrzębia gdy okazało się, że snujący się po okolicy nastolatek o smętnym obliczu ma jechać z nami. Dla Jastrzębia było to oczywiste, że nie będzie robił pustego przebiegu w drodze powrotnej, bo miałam zapłacone tylko dwie godziny jazdy przed egzaminem. Zrozumiałam i też stało się to dla mnie oczywiste, więc nawarczałam, że powinien mnie uprzedzić. Przyznał mi rację, widać uznał, że w stanie psychicznym, jaki prezentuję, lepiej godzić się ze wszystkim. [/FONT] [FONT=Arial] Ostatni raz próba łuku. Kiedy pojeździłam trochę, Jastrząb poradził, żebym czasami łagodnie podgazowała, to samochód będzie jechał płynnie i nie będzie gasł. Znowu się zjeżyłam, bo dlaczego mi to mówi na ostatniej lekcji?! Ale ugryzłam się w język. Mogłabym wcześniej poćwiczyć. Jak teraz podgazuję, to staranuję nie tylko wszystkie pachołki, ale i okoliczne płoty... Nic takiego się jednak nie stało. Faktycznie, jakby lepiej. [/FONT] [FONT=Arial] O smętnym młodzieńcu za plecami prawie natychmiast zapomniałam, bo nie odzywał się i być może nawet nie oddychał. Ze zdenerwowania wpadłam w wisielczy humor i rechotaliśmy z Jastrzębiem przez całą drogę. [/FONT] [FONT=Arial] -Właściwie czym ja się denerwuję? Przecież nawet nie wyjadę z placu. Najdalej za dziesięć minut będę po egzaminie! Pamiętaj, zarezerwuj dla mnie kolejne kilkanaście lekcji. [/FONT] [FONT=Arial] -Nie nastawiaj się tak. Powiedz sobie, że jedziesz, żeby zdać i zdasz.[/FONT] [FONT=Arial] -Oszalałeś chyba. Przecież żadnego manewru nie wykonam prawidłowo. Wiesz, co się ze mną dzieje w mieście.[/FONT] [FONT=Arial] -Przynajmniej z placu masz wyjechać. Zobaczysz, że lepiej się wtedy poczujesz. [/FONT] [FONT=Arial] -Jasne. Fantastycznie. Na pewno wyjadę, nawet naprawdę dobrym się to nie udaje. Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo. Będzie drugi egzamin, piąty, dziesiąty... Jakieś hobby trzeba mieć. Za dziesięć lat będzie trochę trudniej, ale ponaklejam sobie karteczki: „kierownica”, „dźwignia biegów”, „hamulec ręczny”...[/FONT] [FONT=Arial] Po mieście jeździłam jak zwykle, żadne natchnienie na mnie nie spłynęło. Po raz pierwszy zrobiliśmy manewr zawracania przy wykorzystaniu wjazdu do obiektu przydrożnego tyłem. Jastrząb tłumaczył, że to zupełnie jak na łuku, ale zrozumiałam to dopiero kilka dni później. Na razie rozumiałam tylko, że on doskonale wiedział, że nie mam szans, a jednak uparł się, żebym do egzaminu podeszła, chociaż chciałam znowu przełożyć. [/FONT] [FONT=Arial] Na wywołanie swojego nazwiska czekałam tak długo, że ze znużenia zamiast zdenerwowania ogarnęła mnie rezygnacja. Wreszcie wybiła godzina zero. Wyszłam na oślepiające słońce. Przy samochodzie powitał mnie z niezwykłą uprzejmością elegancki gość w wieku mocno średnim. Poprosił, żebym usiadła na miejscu pasażera, sam usiadł za kierownicą, a na tylne siedzenie, ku mojemu zdumieniu, wsunął się jakiś mafioso w oliwkowym garniturze, przyciskając do piersi podkładkę do pisania. Co u diabła?!...[/FONT] [FONT=Arial] Sprawa wyjaśniła się, kiedy egzaminator przedstawił go jako kontrolera. Prawie wybuchnęłam śmiechem. No bo komuż mogło się coś takiego przytrafić, jeśli nie mnie?! Wysłuchałam instrukcji i egzaminator włączył kamerę. Przeszliśmy próbę bebechów pod maską oraz świateł, potem wjechał na łuk i reszta należała do mnie. Przejechałam ten łuk spokojnie i precyzyjnie, jakby prowadził ktoś inny. Elegancko ruszyłam z ręcznego na wzniesieniu, nawet nie wyjąc silnikiem. Obaj moi towarzysze wsiedli. Przejechałam ostrożnie przez plac, żeby przypadkiem kogoś nie rozjechać już w pierwszej minucie, przystanęłam przed wyjazdem na drogę i zrozumiałam, że godzina cudów się skończyła. Pokonałam jakoś małe rondo, potem zawróciłam w lewo, choć możliwe, że nie z lewego pasa, tylko ze środkowego, ale tego już nie pamiętam, przejechałam kolejne rondo, wyjechałam na jakąś paskudną, ruchliwą, główną drogę i zgłupiałam ostatecznie. Coś mi majaczyło, że oczekują ode mnie zawrócenia, co wiązało się ze zjechaniem na lewy pas i pokonaniem torów tramwajowych, ale w tym momencie moje władze umysłowe zażądały natychmiastowej separacji i rozwodu, natomiast histeria przycisnęła mnie czule do sparszywiałej piersi. Przypominam sobie mgliście, że naciskałam wszystkie pedały jak klawisze fortepianu, a z jakiegoś powodu jedynka wydała mi się biegiem najbardziej godnym pożądania. Jednocześnie czułam wzbierający w piersi dziki śmiech, co jednakże udało mi się resztkami sił zwalczyć. Ocknęłam się nieco, gdy zatrzymaliśmy się w jakiejś zatoczce. Egzaminator, z natury śniady, nie zbladł, ale mocno pozieleniał. Po kilku minutach wyszedł ze stanu przedzawałowego i poprosił, żebyśmy się przesiedli, na co zgodziłam się z radosną ulgą. [/FONT] [FONT=Arial] Pod WORD-em odzyskałam przytomność. Przeprosiłam szczerze, że naraziłam go na taki stres. Wymamrotał słabym głosem, że to jego zawód. Powiedziałam, że jestem całkowicie świadoma tego, iż nie jestem jeszcze gotowa do jazdy po mieście i potrzebuję dodatkowych lekcji, które na pewno wezmę. [/FONT] [FONT=Arial] -Pani Asiu, przyznam, że byłem zachwycony stylem, w jakim pokonała pani plac. Ale kiedy wyjechała pani na drogę... naprawdę mnie pani przeraziła. [/FONT] [FONT=Arial] Kontroler coś bełkotał z tylnego siedzenia, ale nie zwracałam na niego uwagi, bo był obleśny, antypatyczny i obrośnięty brodawkami. Skupiłam się na słowach egzaminatora, choć zdawałam sobie sprawę z tego, że jego nienaganna uprzejmość wynika z obecności tegoż odrażającego kontrolera. Naprawdę mu współczułam. Kiedy wypełniał arkusz błędów, popadł w głęboką rozterkę. [/FONT] [FONT=Arial] -Ja nawet nie wiem, jak to nazwać... To jest dla pani instruktora, pani Asiu. [/FONT] [FONT=Arial] -Mam fantastycznego instruktora – zapewniłam. –Jest najlepszy, ale niestety, nie ma wpływu na to, że wpadam w panikę...[/FONT] [FONT=Arial] Przeprosiłam jeszcze raz. Pocałował mnie w rękę i nie puszczając jej, zapytał:[/FONT] [FONT=Arial] -Żadnych pretensji i żalów?[/FONT] [FONT=Arial] -Ależ skąd. Oczywiście, że nie. Wezmę dodatkowe lekcje i postaram się, żeby następnym razem było lepiej. [/FONT] [FONT=Arial] Wróciłam do domu w objęcia Gareta. Na progu czekał na mnie z utęsknieniem stos sponiewieranych, złachmanionych ubrań, a w spiżarce dwóch fachowców i remont. [/FONT] Quote
rea Posted June 21, 2009 Posted June 21, 2009 Joasiu uszy do góry. Jeszcze wszystko przed Tobą. Zdasz, ale koniecznie uwierz w siebie. Najważniejsze, że jeszcze nikogo nie przejechałaś. Zawsze to jakaś pociecha. Quote
Marmir Posted June 21, 2009 Posted June 21, 2009 "Pierwsze koty za ploty "teraz będzie już z górki !uda się Joanno!jeszcze będziemy" oblewać "Twoje prawko:multi: Quote
joannasz Posted June 22, 2009 Posted June 22, 2009 :loveu:nooo, to podniosłyście mnie na duchu. Dzięki. Od lipca znowu zaczynam jazdy. Quote
kinga Posted June 23, 2009 Posted June 23, 2009 Joanno - ale ten plac w fantastycznym stylu :loveu: ...czyż to nie jest samo w sobie wspaniałe? - ja za PIERWSZYM razem na placu usiłowałam obłaskawic jakoś tę straszną maszynę, i o wszystkim absolutnie pamiętałam, o pasach, lusterkach, etc ...i gdy tak z bardzo mądrą miną usiłowałam rozpocząć ów łuk, i usiłowałam, usiłowałam, a samochód stawiał mi zaciekły opór - egzaminator z kamienną twarzą zauważył: - ale nikomu jeszcze nie udało się rozpocząć jazdy bez wrzucenia JAKIEGOKOLWIEK biegu. ( ...a potem było już coraz gorzej :placz:) Quote
ania14p Posted June 23, 2009 Posted June 23, 2009 Joanno, zrób to prawko, kup samochód i uwięź go w jakiejś szopie, bo zacięcie do motoryzacji mamy podobne (jeśli pamiętasz Ludwika Benoit`a, to on zrobił to samo w 1959 roku, uwięził swoją Dekawkę w znajomej stodole). Zrobiłam prawo jazdy dawno temu, później nie miałam samochodu, bo takie to były czasy, póżniej dostałam złomiastego malucha po rodzicach, zaliczyłam dachowanie z przemieszczeniem kości ramieniowej, a teraz jeżdżę samochodem kierowanym przez uważnego kierowcę (dowolnego), byle jechał wolno i spokojnie, a sama nie wsiadam za kierownicę - nie widzę powodu żeby stwarzać dodatkowe zagrożenie na drodze! Quote
joannasz Posted June 24, 2009 Posted June 24, 2009 :megagrin: O Jezu, Kinga, to musiało być świetne! To, że raz zdałam plac, nie oznacza, że zaliczę go po raz drugi. Człowiek jest taki pomysłowy... Aniu, jesli kiedykolwiek kupię coś jeżdżącego, to będę jeździć, bo gdy uda mi się zdać, to znaczy, że nauczyłam się jeździć... A na sznurku uwiążę Gareta. Sukinsyn sie uwstecznia. W każdym ciuchu mam dziury od tych paskudnych, ogromnych zębów, a dziś nad ranem obsikał mi urządzenie do ćwiczeń! A ja przedtem oskarżałam o to koty! Quote
ockhama Posted June 24, 2009 Posted June 24, 2009 [quote name='joannasz']... [B]A na sznurku uwiążę Gareta. Sukinsyn sie uwstecznia.[/B] W każdym ciuchu mam dziury od tych paskudnych, ogromnych zębów, a dziś nad ranem obsikał mi urządzenie do ćwiczeń! A ja przedtem oskarżałam o to koty![/QUOTE] Te Jo uważaj sobie... :mad: Garet się nie [I]uwstecznia[/I].. tylko prze do przodu - znaczy swój teren - "prosiłam" kastrować :diabloti: Quote
ania14p Posted June 24, 2009 Posted June 24, 2009 Koksownikowi kastrowanie pomogło - jest już grubszy niż ustawa przewiduje, a dostaje tylko małą filiżankę karmy odchudzającej dziennie :cool3:. Poza tym podsikuje ścianę w kuchni, kanapę i kamizelkę TZia, powieszoną na krześle, oraz oczywiście atakuje wszystkie psy większe od siebie, widać ten typ tak ma:niewiem:! Quote
joannasz Posted June 25, 2009 Posted June 25, 2009 :shake:No, sama widzisz, Brzytwo, co Ania pisze. Nie dość, ze będzie lał, będzie gruby, jak ja, to jeszcze nieutulony w bólu po swoich ukochanych jajeczkach.:placz: Quote
ania14p Posted June 25, 2009 Posted June 25, 2009 O pisankach nie będzie pamiętał, no i nie wszystkie psy tak okropnie tyją po kastracji, sądząc po temperamencie Gareta nie powinien zamienić się w błyszczącą kulę (a Ty wcale nie jesteś gruba, tylko apetyczna :lol:, pomyśl o zmarszczkach jakie byśmy miały bez naszej lekkiej nadwagi)!!! Quote
joannasz Posted June 26, 2009 Posted June 26, 2009 :calus:Dzięki. :splat:Jak mogłam tak pomyśleć?! Przecież to po prostu konsekwentne dążenie do najdoskonalszego w naturze kształtu (kuli). Quote
joannasz Posted June 26, 2009 Posted June 26, 2009 [FONT=Arial]Każdy mój remont odbywa się na wariackich papierach i konsekwentnie przypada na czas mojego urlopu lub chorobowego. Zapomniałabym – zaczyna się też całkowitym brakiem fachowców, a nawet nadziei na nich. [/FONT] [FONT=Arial] Plany miałam ambitne – doprowadzić do ludzkiego wyglądu spiżarnię, w której tynk już całkowicie odpadł ze ścian i zrobić tam stanowisko do gotowania, a w dużej kuchni urządzić jadalnię i ogólną przechowalnię dwunogów i czworonogów, bo wiadomo, że wszystko, co żyje, gromadzi się w kuchni. Z wyjątkiem Ireny, która żyje, ale się nie gromadzi. [/FONT] [FONT=Arial] Po wykonaniu kilku telefonów popadłam w posępne zamyślenie. Leszek nie mógł i Zdzichu nie mógł. Miruś nie mógł, a Mariuszowi, podejrzewam, zwyczajnie się nie chciało. Zresztą wyjeżdżał. Do Staszka nawet nie dzwoniłam. Starej Pokrzywy nie chciałam, bo liczy sobie jak za woły, poza tym jest powolny do tego stopnia, że budzi we mnie mordercze skłonności, a przy tym ględzi bez przerwy w sposób tak irytujący, że wyzwala tę ciemną stronę mojej natury, o której nawet myśleć nie chcę. [/FONT] [FONT=Arial] Intensywne rozmyślania doprowadziły do tego, że przypomniałam sobie młodego podopiecznego instytucji, która jest moją rodziną zastępczą. W zeszłym roku wyszedł z pierdla, do którego trafił za naiwność. Naiwność emanowała z niego wszystkimi porami mieszając się z wrodzoną prostodusznością i dobrocią. Dysfunkcyjna rodzina nie przygotowała go do życia i w oczy biło, że jest skazany na kłopoty. Poruszył mnie jego przypadek, oderwałam się od swoich spraw i rozmawiałam z nim długą chwilę, starając się go trochę wzmocnić, choć było jasne, że tu potrzebna jest długa psychoterapia. Dał mi swój telefon, gdybym kiedyś potrzebowała kogoś do robót budowlanych. Prostych – uprzedził uczciwie – jak na przykład postawienie murku. Chwilowo nie potrzebowałam, bo wtedy po moim domu grasował Zdzichu, siejąc kreatywne zniszczenie i cudem raz za razem unikając śmierci albo przynajmniej trwałego kalectwa. [/FONT] [FONT=Arial] Teraz telefon Chłopca okazał się nieaktualny. Koleżanki jednak pomogły i już następnego dnia przyjechał na oględziny. Widok zrujnowanej spiżarni wcale go nie przeraził. Przez miniony rok podniósł swoje kwalifikacje i gotów był mi zrobić nawet stiuki, o gładziach gipsowych nie mówiąc. Swoje pełne entuzjazmu opowieści dokumentował zdjęciami zrobionymi telefonem. Czoło zdobiła mu świeża blizna. Od czasu, gdy widzieliśmy się po raz ostatni, został kilkakrotnie okradziony i pobity, raz niemal śmiertelnie. Opowiedział mi ze szczegółami o wszystkich swoich przygodach, a ja pojękiwałam patrząc na niego ze zgrozą. Z jego przejrzystych, jasnych oczu nadal biła ta sama, bezgraniczna naiwność. Nie ma szans, przyciągnie każdego męta. Nawet ktoś z ćwiartką mózgu zauważy od razu, że nie trafi na żadne granice, bo Chłopiec po prostu ich nie posiada. W dodatku jest w nim zero agresji i jest bezbronny jak Czerwony Kapturek. Pomyślałam z rozpaczą, że trzeba by go wysłać jeszcze raz do przedszkola i wychować od nowa. Jeśli ktoś silny nie zaopiekuje się nim, i to szybko, nie wróżę mu długiego życia i naturalnej śmierci. [/FONT] [FONT=Arial] Porozmawialiśmy o kosztach. Cenę podał bardziej niż przyzwoitą, powiedział, że przyjedzie z kolegą, który mu pomoże. Kolegę spotkał w Holandii, gdzie pracowali w firmie, która ich wystawiła tak, że na bilet musieli pożyczać. [/FONT] [FONT=Arial] -Ale już wkrótce – zapewnił Chłopiec z żarliwą wiarą, zatrudnią się w naprawdę dobrej, uczciwej firmie. Jęknęłam ponownie. Boże, rzuć choć czasami okiem, jeśli nie na swoje owieczki i barany, to chociaż na jagnięta![/FONT] [FONT=Arial] Dałam mu pieniądze na busa. Przez cały wieczór i większość nocy wynosiłam nieprawdopodobną ilość rzeczy do piwnicy. Część od razu przeznaczyłam do wyrzucenia. Pozostało mieć nadzieję, że Irena, wiedziona głębokim sentymentem, nie wygrzebie ich ze śmieci. [/FONT] [FONT=Arial] Następnego dnia panowie pojawili się punktualnie. Kolega Chłopca okazał się mężczyzną niewiele młodszym ode mnie, bardzo schludnym, małomównym i dobrze zorganizowanym. Wkrótce przekonałam się, że jest pedantem i perfekcjonistą, a przy tym doskonałym fachowcem. Pojawiła się szansa, że remont jednak będzie zrobiony i to należycie. [/FONT] [FONT=Arial] Panowie bardzo uważali, żeby nie wypuścić Gareta na ulicę, pozwalali się obcałowywać, drapali i głaskali, choć Fachowiec cierpiał w widoczny sposób, kiedy obłąkany kundel osuwał się, powalony rozkoszą, wprost w gruzy. Usuwać go trzeba było niemal operacyjnie, ale wracał jak bumerang. Stałam się właścicielką najbrudniejszego psa w mieście. [/FONT] [FONT=Arial] Fachowiec pracował precyzyjnie, w sposób przemyślany, wydajny i w milczeniu. Chłopiec też czasami pracował, podejrzewam, że wtedy, kiedy nie było mnie w zasięgu słuchu, wzroku oraz odległości mniejszej niż pół kilometra. [/FONT] [FONT=Arial] Jeśli tylko zdołał mnie namierzyć, entuzjastyczny okrzyk – proszę pani! – zwiastował długą, choć z czasem coraz bardziej jednostronną rozmowę. [/FONT] [FONT=Arial] Największe problemy miałam ze zgromadzeniem materiałów. Płytek w odcieniu zieleni, na jaki się uparłam, w całym mieście nie było. Wiem, bo objechałam z Mirusiem wszystkie markety budowlane. Pozostała Castorama. Oraz Pokrzywa, którego po dramatycznym, acz bezskutecznym poszukiwaniu innego środka transportu, wynajęłam. Zapłaciłam za transport tyle, że samochód z Castoramy przewiózłby mi stado słoni wraz z kawałkiem środowiska naturalnego, choć nie natychmiast, a ja potrzebowałam materiałów na już i wyruszyliśmy charczącym polonezem w kierunku Sosnowca. Nie rozumiem, dlaczego człowiek, który ma dochód trzykrotnie większy niż ja, jeździ czymś takim. Z zastygłą twarzą przez całą drogę słuchałam czegoś w rodzaju śląskiego disco-polo. Aby nie ranić uczuć wyraźnie zachwyconego Pokrzywy, manipulującego taśmami magnetofonowymi, których nie widziałam co najmniej od dziesięciu lat, zaopiniowałam szczerze, że to jest... bardzo rytmiczne...[/FONT] [FONT=Arial] Pokrzywa jęczał przy każdej ładowanej na wózek paczce płytek. Że słabe resory mu siądą na amen. To co on myślał, że pojechałam po koperty?! Z głuchym i tępym uporem załadowałam jeszcze 10 litrów amigruntu, 30 kg superkleju do płytek oraz 8 litrów mojej ukochanej i sprawdzonej farby lateksowej, co chwilę twierdząc, że „to” wezmę na kolana. Musiałabym mieć kolana jak stumetrowy posąg Buddy. Ale ostatecznie chodziło mi też o ograniczenie kosztów, a w mieście to wszystko kosztuje o 20% drożej, nie mówiąc o odpowiednich płytkach, których nie ma... [/FONT] [FONT=Arial] W drodze powrotnej nadal słuchałam śląskich rytmicznych przebojów. W gruncie rzeczy, gdyby nie płytki, kupując wszystko na miejscu byłabym wygrana. Licząc przeżyty stres audiowizualny – podwójnie. [/FONT] [FONT=Arial] Wreszcie dobrnęliśmy z remontem do szczęśliwego końca. Chłopiec i Fachowiec z wypłatą i premią odjechali, a na gruzach pozostaliśmy w trójkę: Garet, załamany po stracie nowych przyjaciół, Irena, ziejąca ponurą nienawiścią, jak przy każdych zmianach i ja, przygnębiona ogromem czekającej mnie pracy, bałaganem, brudem, bolącym łokciem, rozwłóczącym ubrania najbrudniejszym w mieście psem i uporem Ireny w kwestii przewiercenia dziury w ścianie i przeniesienia kuchenki w nowe miejsce. [/FONT] [FONT=Arial] Bez zwykłego zapału zabrałam się do nanoszenia masy plastycznej na ściany, czyli bez eufemizmów – murowania i odciskania liści. [/FONT] [FONT=Arial] Bez radości kupiłam witrynę i dwa ażurowe regały z jakiegoś orientalnego drewna oraz ogromną lodówkę. Czekało mnie pomalowanie szyb witryny, żeby nie było widać, jakie kuchenne okropieństwa są w środku. [/FONT] [FONT=Arial] Przyjechała Kaja i ustaliłyśmy, żeby na razie zrobić coś w rodzaju jadalni w wyremontowanej spiżarni. [/FONT] [FONT=Arial] Garet, porzucony przez fachowców, z potrzebami konfluencji zdeprywowanymi przez mnie z powodu doła, słał się po nas i okolicy wzdychając rozpaczliwie. Witrynę skręcałyśmy tak długo, że szybciej wystrugałybyśmy ją własnoręcznie z pnia uprzednio ściętej sosny. Pies przylegał ściśle do każdej właśnie rozpakowanej i analizowanej pod względem konstrukcji części i to tak ściśle, że zwlekanie go i zapobieganie powtórnemu zagnieżdżeniu wyczerpywało nas całkowicie. Był wszędzie. Rozesłany jak chodnik łazienkowy, wzdychający, jęczący i domagający się wyłącznej uwagi. Po wielu falstartach witryna wreszcie stanęła obok imponującej lodówki. Z regałem poszło nam lepiej. [/FONT] [FONT=Arial] Kaja pomalowała sufit, zabejcowała witrynę, regał oraz framugi okna i drzwi. Co najważniejsze, w międzyczasie obłaskawiała Irenę, którą ja ignorowałam całkowicie z powodu nienawistnych spojrzeń, jakimi mnie obrzucała, nie doceniając mojego wysiłku. [/FONT] [FONT=Arial] Po weekendzie zostaliśmy – nadal na gruzach – w trójkę – niezaspokojony Garet, spacyfikowana Irena i ja w stanie permanentnego doła. [/FONT] [FONT=Arial] Do końca mojego urlopu ściany nowego pomieszczenia pokryły się groszkową farbą z piaskowym cieniem oraz satynową bejcą, odciski liści nabrały barw jesieni, a Garet wszystkich jednocześnie. Do minijadalni powędrował nasz piękny, odrestaurowany przeze mnie dwa lata temu kredens, dwa fotele, nowy regał i holenderski stół z kaflowym blatem. Zrobiło się ciasno, ale tak przytulnie, że zaanektowałam pomieszczenie na swój gabinet. [/FONT] [FONT=Arial] Garet natychmiast przywłaszczył sobie oba fotele oraz parapet, na którym rozłożyłam dopasowany kolorystycznie błam z króliczej skórki, żeby mu nie było zimno od kafelków. Na antycznym karniszu, który jakimś cudem oparł się mojej niszczycielskiej działalności, zawiesiłam zieloną zasłonę z juty, ignorując uwagi Kai, że worek to worek, obojętne, w jakim kolorze. [/FONT] [FONT=Arial] Pierwszego ranka, kiedy przed wyjściem do pracy zamierzałam zrobić trzyminutowy błyskawiczny makijaż, szarpnęłam zasłonę, żeby ją odsunąć. Na fotel wypadła zszokowana i oburzona Gacia, która widocznie zagnieździła się na mięciutkiej króliczej skórce i przez przypadek zaplątała się w zasłonę. [/FONT] [FONT=Arial] [/FONT] Quote
ockhama Posted June 26, 2009 Posted June 26, 2009 Dzięki Jo... tego mi było potrzeba... czegoś powiedzianego/napisanego z sercem i sensem... pozdro ;) Quote
joannasz Posted June 27, 2009 Posted June 27, 2009 :loveu:No to Cię zamęczę, kochana. Masz jeszcze. [FONT=Arial]Wykąpanie Gareta stało się sprawą naglącą. Nie, żeby on się upierał, albo lśnił mniej, niż zwykle. Ostatecznie kilka razy dziennie poleruje się ze wszystkich stron na kanapie albo na moim łóżku. Czułam jednak, że nosi w sobie przynajmniej pół worka poremontowych odpadów. Ilekroć byłyśmy już prawie zdecydowane, któraś z nas dochodziła do wniosku, że jest zbyt chłodno albo wieje zdradziecki wiatr. Lepiej mieć psa brudnego, niż chorego. Zresztą lada dzień... Nie spodziewałyśmy się klęski, jaką natura trzymała w zanadrzu, wyszczerzając się złośliwie. [/FONT] [FONT=Arial] W ostatni pogodny dzień przytaszczyłyśmy ze spaceru kępy maków, chabrów, rumianków i dzikich goździków, które postanowiłam zasadzić w ogrodzie. Kaja mamrotała, że to się i tak nie uda. Uwielbiam polne kwiaty, więc nie zwracałam uwagi na jej marudzenie. Przyniosła łopatę z piwnicy i zasadziła kwiaty wokół basenu. Zrobiłabym to sama, gdyby nie łokieć, ale Kaja wie, kiedy nie ma sensu dyskutować z moim obłędem, a sąsiedzi już się chyba przyzwyczaili, że w niedziele i święta na ogół dzieje się u nas coś nietypowego. Podlałyśmy kwiaty deszczówką z basenu. Niepotrzebnie, bo zaraz spadły pierwsze krople deszczu. Potem następne i tak już zostało. Leje od miesiąca. Maki, moja wielka, nieodwzajemniona miłość, faktycznie się nie przyjęły, ale pewnie dlatego, że Kai nie chciało się kopać głębokich dziur i ułożyła korzenie poziomo. Od razu jej mówiłam. Za to chabry i goździki mają się nieźle. [/FONT] [FONT=Arial] Przypomniałam sobie, że kilka dni wcześniej kupiłam Garetowi świnię i schowałam ją, żeby wręczyć mu prezent przy Kai, bo spodziewałam się niezłego widowiska.[/FONT] [FONT=Arial] Świnia było spora, wielkości małego prosiaczka. Chrumkała jak żywa i tylko czasami te dźwięki przypominały pierdnięcia. Pan w sklepie zapewnił mnie, że jest wykonana ze specjalnie wzmocnionego lateksu i pies nie powinien od razu jej rozerwać. Hm... [/FONT] [FONT=Arial] Ponieważ chrumkała od byle dotknięcia, szłam bardzo ostrożnie i uważałam, żeby niebacznie nie nacisnąć torby. Ze zdenerwowania zrobiłam się wściekle głodna, więc po chwili wewnętrznej walki zboczyłam do swojego ukochanego baru „Zosia”, gdzie mają fantastyczne żarcie i przyzwoite ceny, a za surówkę z białej kapusty, gulasz wołowy i roladę powinni dostać kulinarnego Oskara. [/FONT] [FONT=Arial] Z nabożną ostrożnością powiesiłam torbę ze świnią na wieszaku i pomyślałam z przygnębieniem, że naprawdę muszę coś ze sobą zrobić. Jeszcze rok temu byłam szczupła, a teraz, gdyby nie wzrost, toczyłabym się jak obiekt wielkości kuli ziemskiej w kierunku sterowanym pochyłością podłoża. Koszmar! A na strychu optymistycznie czeka kilkadziesiąt worków z odzieżą w rozmiarze od 38 do 42. No dobrze, do 44...[/FONT] [FONT=Arial] Zachrumkałam Kai za plecami. Złapała się za serce i odwróciła zszokowana. [/FONT] [FONT=Arial] -O Boże, co to jest?![/FONT] [FONT=Arial] -Śliczna, prawda?[/FONT] [FONT=Arial] -Jest okropna! – zawołała ze śmiechem. [/FONT] [FONT=Arial] Zachrumkałam jeszcze kilkakrotnie trzymając świnię wysoko nad głową, bo Garet nagle uniósł się nad ziemią z oczami nieprzytomnymi z pożądania. Nigdy nie widziałam go w takim stanie i jestem pewna, że gdybym zawiesiła świnię na żyrandolu, w tej fazie amoku bez wysiłku zacząłby lewitować. Chwycił zabawkę w zęby. Chrumknęła i zakwiczała. Wzdrygnął się, upuścił ją na podłogę i wszystko mu się zjeżyło. Pacnął ją łapą i odskoczył porażony okropnym dźwiękiem. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, po czym spróbował jeszcze raz. Świnia zaprotestowała gwałtownie, ale tym razem trzymał. Zagrała w nim krew myśliwskich przodków. Tańczył, podrzucał głową i zmieniał nacisk zębów wydobywając ze świni dźwięki zarzynanego tępym nożem wieprza. Śmiałyśmy się i jęczały jednocześnie, bo to było aż nazbyt realistyczne. Omal nie wyrwałam mu zabawki z zębów, tak rozpaczliwie błagała o życie. W jej kwikach brzmiał też bunt i nienawistny protest. Garet, z nawiedzonym, obłąkanym wzrokiem, popędził do pokoju, aby dokończyć rzeź na kanapie. Świnia chrumkała resztkami sił. [/FONT] [FONT=Arial] -O Boże, to okropne! – zawołała Kaja. [/FONT] [FONT=Arial] -Drugiej mu nie kupię, za droga. [/FONT] [FONT=Arial] W drzwiach pokoju natknęłyśmy się na Gacię. Stała sztywno, z najeżonymi wąsami, wybałuszonymi oczami i ogonem wciśniętym między tylne łapy. Widać było, że ze wszystkich sił stara się ogarnąć sytuację, ale możliwości poznawcze ją zawodzą. Poddała się po kolejnym, agonalnym kwiku i spanikowana umknęła do pokoju Ireny. [/FONT] [FONT=Arial] Świnia wydała jeszcze kilka chrapliwych chrumknięć i zamilkła. Bezradne poświsty przez ryjek towarzyszyły brutalnej sekcji, której Garet błyskawicznie dokonywał na specjalnie wzmocnionym lateksie. Pozbawiona uszu i nóg w zemście zza grobu wydalała z siebie watę, którą Kaja wydzierała Garetowi z pyska. Wkrótce został już sam lateks, który Garet, ogarnięty szałem niszczenia, maltretował nadal. [/FONT] [FONT=Arial] Dokonałam w myśli stosownych obliczeń i wyszło mi, że powinnam zarabiać 120 złotych na godzinę, żeby zaspokoić potrzeby łowieckie naszego psa... [/FONT] [FONT=Arial] Paweł zwolnił się z pracy nie z powodu zarobków. Nie mógł dogadać się z Ewą, z którą ja dogaduję się bez trudu. Podobno dlatego, że nie jest moją szefową, tylko koleżanką. Nie jestem o tym przekonana, wydaje mi się, że nawet, gdyby łączyły nas zależności służbowe, nadal uważałabym ją za wyjątkową kobietę. [/FONT] [FONT=Arial] Od czasu złożenia wypowiedzenia stał się wyluzowany i nagle okazało się, że ma dużo czasu. W przeciwieństwie do mnie, bo zaczęłam składać nową stronę internetową i jeśli już odrywałam wzrok od monitora, to był on nadal nieprzytomny. Mózg funkcjonował mi jednokierunkowo, w trybie css, a zdolności komunikowania się spadły niemal do zera. W dodatku żarły mnie wyrzuty sumienia, bo obiecałam miłej stażystce, że pomogę jej w rozgryzieniu nowego programu do składania gazety, ale nie byłam w stanie znaleźć ani chwili wolnej. No i męczyło mnie kozie mleko...[/FONT] [FONT=Arial] Pawła zauważyłam w kuchni, kiedy na niego wpadłam. Właśnie uprzejmie zalał mi kawę w półlitrowym kubku i wpatrywał się w tenże kubek.[/FONT] [FONT=Arial] -Ups, sorry, chyba zbyt gwałtownie wlałem wodę...[/FONT] [FONT=Arial] Zajrzałam mu przez ramię. Kawa bulgotała, wypuszczając na powierzchnię duże bąble powietrza. Pierwszy raz spotkałam się z takim zjawiskiem. [/FONT] [FONT=Arial] -O, cholera... Już nieraz myślałam, że powinnam dokładniej myć ten kubek... – powiedziałam zmartwiona. [/FONT] [FONT=Arial] Bąble leciały nadal. [/FONT] [FONT=Arial] -Paweł, może to coś jeszcze żyje i da się uratować? Sztuczne oddychanie albo co... – Spojrzeliśmy na siebie i wybuchnęliśmy śmiechem. Będzie mi go brakowało.[/FONT] [FONT=Arial] Kozie mleko to moja wielka porażka. Nasza koleżanka Hipcia usłyszawszy o jego wyjątkowych właściwościach od właścicielki miejscowego sklepu spożywczego doszła do wniosku, że wyleczy ono połowę jej urojonych dolegliwości. Sama podkarmiłam tego potwora ściągając dokładne dane z Internetu. Oznajmiłam przy tym, że smród jaki wydzielają kozie produkty, czyni je dla mnie niemożliwymi do spożycia. [/FONT] [FONT=Arial] Hipcia natychmiast wygłosiła wykład o prawidłowej hodowli kóz, która wyklucza jakikolwiek nieprzyjemny zapach. Jako dowód dała mi spróbować na końcu łyżeczki odrobinę mleka, którym raczyła się jak eliksirem życia. Faktycznie, nie czułam żadnego paskudnego zapachu. Może to faktycznie moje uprzedzenia? Bo przecież przy moim węchu... A jeśli okaże się lecznicze przy mojej rozpaczliwie suchej skórze? Obliczyłam, że na 300 ml co drugi dzień mogłabym sobie pozwolić. No i Kai trądzik. Podobno synowi jednego lekarza minął jak ręką odjął.[/FONT] [FONT=Arial] Kolejnego wykładu o prawidłowej hodowli kóz wysłuchałam od sympatycznej właścicielki sklepu spożywczego. Często u niej coś kupuję, bo jest bardzo pogodna i do każdego zwraca się czule „słoneczko”, „kochanie” albo „skarbie”. Zapisałam się w kolejce i przypominałam się co jakiś czas, a ona obiecywała, że da mi znać, gdy koźlątka staną się mniej zaborcze. W trakcie tego kilkutygodniowego oczekiwania kozie mleko stało się wreszcie dla mnie przedmiotem najwyższego pożądania. Z triumfem dzierżyłam pierwszą buteleczkę. Zdecydowanym ruchem odsunęłam z biurka myszkę i półmetrowej wysokości stos papierów. Nalałam do kubka specjału i pociągnęłam spory łyk spodziewając się smaku delikatnej, słodkiej śmietanki. Na obliczu malowała mi się błogość wywołana wizją lśniącej skóry niewymagającej kremów nawilżających i natłuszczających. [/FONT] [FONT=Arial] Wytrzeszcz i zaciśnięte gardło położyły trupem wszystkie nadzieje. Kiedy otrząsnęłam się z szoku, próbowałam sobie wytłumaczyć, że zapach jest naprawdę nikły, to cień zapachu! Poza tym to lekarstwo! I szlag by trafił mój zwierzęcy węch! Już mój eks-małżonek twierdził, że to coś nienormalnego, że czuję intensywny zapach białych lilii, które w końcu znaleźliśmy w odległym o dwadzieścia metrów zamkniętym kościele![/FONT] [FONT=Arial] Zmęczyłam tę pierwszą buteleczkę walcząc z odruchami wymiotnymi. Nieźle działało, bo przez resztę dnia było mi niedobrze i nie miałam ochoty na jedzenie. [/FONT] [FONT=Arial] Pół drugiej wypiłam z mocną kawą, która jednakże w połączeniu z zabielaczem wymagała cukru, ale i tak śmierdziała. Potem poddałam się. Przez kolejne trzy tygodnie mleko wypijał Garet, z oznakami wyraźnego zachwytu. Cera poprawiała mu się z dnia na dzień. Świadomość, że utrzymanie naszego kundla kosztuje już trzykrotnie tyle, co moje, wywoływała we mnie oznaki buntu. Wstyd mi było zrezygnować z tak ciężko wywalczonego specjału, ale wreszcie znalazłam rozwiązanie – Grażynka, moja ukochana koleżanka, z chęcią przejęła nieszczęsną butelkę. Jest właśnie na etapie wychodzenia z głębokiej, wieloletniej depresji i cieszy się jak szalona każdym przybywającym jej kilogramem. Niestety, w swej prostoduszności oznajmiła właścicielce kóz i sklepu, że ja już mleka nie chcę. Za nic. [/FONT] [FONT=Arial] Już tam nie kupuję. Jakoś mi głupio... Garet pogodził się z utratą mleka, bo odkrył nowy przysmak – kalafiora z masełkiem i bułką tartą. Pożera go z przymkniętymi z rozkoszy oczami, spluty z zachwytu. [/FONT] Quote
ockhama Posted June 27, 2009 Posted June 27, 2009 [quote name='joannasz']:loveu:No to Cię zamęczę, kochana. Masz jeszcze.[/QUOTE] Hmm... żeby w taki właśnie sposób zamęczało nas "słowo pisane" życie by było piękne ;) no to teraz sobie poczytam... dzięki Jo i buziaki dla Was i Gareta :loveu: Quote
joannasz Posted June 29, 2009 Posted June 29, 2009 My też cmok, cmok. Ale gdybyś wiedziała, co Garet ostatnio jada, to chyba byś nie chciała...:loveu: Quote
joannasz Posted June 29, 2009 Posted June 29, 2009 [FONT=Arial]29.06.2009, poniedziałek[/FONT] [FONT=Arial] [/FONT] [FONT=Arial] Rano powitała mnie mgła jak mleko. Jęknęłam. Jeszcze kilka dni stuprocentowej wilgotności powietrza i zamieszkam na Saharze. Od miesiąca coś porypało się z pogodą. To znaczy, jest dziwnie stabilna. Najpierw pada, potem leje, wreszcie chlusta i grzmi, następnie paruje, po czym pada, leje i da capo el fine. Niewyobrażalne masy wody krążą raźno pomiędzy niebem a ziemią i nie widać końca tej pielgrzymki. Wszystko jest wilgotne. Ubrania, meble, my i sierść zwierząt. Ręczniki i pościel. Co rano zeskrobuję sobie niebieskawą pleśń z twarzy i wyrywam girlandy mchu hiszpańskiego z włosów. Każdy dawny uraz melduje się w pamięci tępym pobolewaniem, a mój łokieć tenisisty wyznaje mi gorące uczucia na okrągło. Przy wykańczaniu ścian dłubię niemrawo i bez zapału, dom wciąż jest w stanie poremontowego chaosu, co dołuje mnie do tego stopnia, że z trudem mobilizuję się do zgarnięcia największych śmieci. [/FONT] [FONT=Arial] Waldi zaordynował mi kolejną serię zastrzyków, bo jednak poprawa jest widoczna. Co wtorek jeżdżę do niego na dyżur. Ostatnio musiałam czekać prawie godzinę, bo operował. [/FONT] [FONT=Arial] Parter szpitala jest wyremontowany i może aspirować do europejskich standardów. Każdy stopień w górę prowadzi w świat coraz większego kryzysu. Korytarz na drugim piętrze przywodzi na myśl posępne budowle wymarłej cywilizacji. Siedziałam na niewygodnej, drewnianej ławie przed dyżurką asystentów i obserwowałam powiększającą się kałużę na linoleum. Kapało z góry. W ciągu godziny rząd kropel przesunął się o dobry metr anektując nowe obszary niebieskawego sufitu. Może powinnam kogoś zawiadomić? Ale kogo? Na szczęście pojawił się Waldi. [/FONT] [FONT=Arial] -Słuchaj, ja nie wiem, czy to istotne, ale z sufitu kapie woda i wędruje z prędkością metr na godzinę. Może tam pękła jakaś rura i nikt o tym nie wie? – powiedziałam ostrożnie. [/FONT] [FONT=Arial] Waldi pobieżnie zerknął w górę i machnął beztrosko ręką.[/FONT] [FONT=Arial] -E, to normalne.[/FONT] [FONT=Arial] -No, nie wiem... Ja na twoim miejscu bałabym się, że obudzę się z sufitem w objęciach...[/FONT] [FONT=Arial] Łatwo dałam się przekonać, że nadchodząca prywatyzacja szpitala wszystko zmieni. Jeśli tylko sufit wytrzyma. [/FONT] [FONT=Arial] W gabinecie zabiegowym odsłoniłam łokieć i moim oczom ukazała się zdobiąca przedramię niezmywalna, za to bardzo malownicza mozaika dwóch kolorów farby lateksowej, bejcy perłowej oraz trzech kolorów farbek do szkła. Co gorsza ukazała się też oczom Waldiego. Ups. Cholera, powinnam się dokładnie oglądać, albo profilaktycznie kąpać w rozpuszczalniku. [/FONT] [FONT=Arial] Waldi zamarł na moment ze strzykawką w ręku i rzucił mi szybkie spojrzenie, w którym dostrzegłam coś na kształt potępienia. [/FONT] [FONT=Arial] -Eeee... no tak, wymalowałam jedno pomieszczenie po remoncie. Ale było bardzo małe. Naprawdę malutkie... [/FONT] [FONT=Arial] Uśmiechnął się przelotnie i zgrabnie zagłębił igłę w moim łokciu. Nawet nie sapnęłam. Krótkotrwały ból znoszę znakomicie. Pod warunkiem, że nie jest to ból borowanych zębów, bo te mam poczwórnie unerwione. [/FONT] [FONT=Arial] Łącznie z martwymi...[/FONT] [FONT=Arial] Wstąpiłam do sklepu dla zwierząt, bo było oczywiste, że Garet ukarze mnie za spóźnienie i nie będzie zważał na łokieć. Głośniej niż zwykle będzie wołał: -Co mi kupiłaś?!!![/FONT] [FONT=Arial] Miałam nadzieję na wędzoną tchawicę, która wystarcza mu na parę dni, ale nie było. Świńskie uszy są bez sensu, bo pożera je w ciągu kilku minut. Rozważałam zakup plecionki z błony, ale były absurdalnie drogie. Za to obok stały wędzone, co najmniej metrowej długości, patyki. Wybrałam najdłuższy. [/FONT] [FONT=Arial] -Co to jest? – zapytałam zaciekawiona ekspedientkę.[/FONT] [FONT=Arial] -Piiisss – poinformowała mnie cicho. [/FONT] [FONT=Arial] -Co?![/FONT] [FONT=Arial] -Penis wędzony![/FONT] [FONT=Arial] -O Jezu. Chyba dinozaura... – wymamrotałam oszołomiona. Które, największe nawet zwierzę, ma macicę w gardle?![/FONT] [FONT=Arial] Okazało się, że klacz. Hm...[/FONT] [FONT=Arial] -Ale psy to bardzo lubią. Są jeszcze takie pocięte na kawałki. Po dwa złote. [/FONT] [FONT=Arial] -Cóż, ten chyba bardziej się opłaca... Da się go złamać?[/FONT] [FONT=Arial] Nie dało się.[/FONT] [FONT=Arial] -Może jakiś woreczek? Żeby kawałek owinąć? Resztę włożę do torby... Mam nadzieję, że nikt się nie zorientuje, co to jest – powiedziałam z rezygnacją, gdy okazało się, że do wielkiej torby na zakupy nie wchodzi. [/FONT] [FONT=Arial] Odważnie wzięłam przekąskę do ręki i pomaszerowałam do domu. Były duże szanse, że nie spotkam żadnego kolegi, który zapyta, co niosę. Nie spotkałam, a przynajmniej nie zauważyłam. Po drodze kupiłam jeszcze dwa wielkie kalafiory, kilogram pomidorów i ogórków, trzy litrowe maślanki, kapustę, kremówki dla Ireny, jajka i parę niewartych wzmianki drobiazgów, co uczyniło ze mnie obiekt przypominający maltretowanego osła, poruszającego się zygzakiem wyłącznie siłą woli w nadziei na skonanie w znajomej stajni. [/FONT] [FONT=Arial] Garet napadł mnie przy furtce, ale dorwawszy imponujący koński organ, równie gwałtownie mnie porzucił. Po kilku gorączkowych próbach udało mu się zmieścić na ukos w szerokich drzwiach frontowych i równie szerokich kuchennych. [/FONT] [FONT=Arial] Na progu powitał mnie kłąb złachmanionych ubrań, które wyglądały jak jeńcy zastrzeleni przy próbie ucieczki. Zrzuciłam z siebie jarzmo, zgarnęłam wilgotne i poszarpane łachmany i upchnęłam je na siłę w koszu na pranie. Nie miałam siły robić selekcji na te mniej i bardziej podziurawione wielkimi kłami. [/FONT] [FONT=Arial] Garet leżał na ławie, długą zdobycz wetknął ukośnie pomiędzy siedzisko i kaloryfer, koniec trzymał w łapach jak wiewiórka i gryzł zapamiętale. Ilekroć na niego spojrzałam, machał gorączkowo ogonem przesyłając mi w ten sposób powitalne i pełne wdzięczności uśmiechy, ale się nie odzywał. [/FONT] [FONT=Arial] Wieczór był wyjątkowo spokojny, przerywany tylko łoskotem spadającej z różnych mebli wędzonej końskiej dumy i gwałtownego skrobania pazurów, gdy Garet próbował odzyskać bezcenną zgubę. [/FONT] [FONT=Arial] Zaczęłam malować stół. Ogromny, stary, drewniany stół kuchenny odziedziczony po śp. ojcu znajomej, stolarzu, zamierzałam wyrzucić. Cieszyłam się na to niezmiernie, bo grat zajmuje pół kuchni i jest zupełnie pozbawiony wdzięku. Niestety, Irena nagle odkryła w sobie niezbywalny do niego sentyment. Taki wspaniały, solidny, wielki stół! Cudowne stanowisko pracy![/FONT] [FONT=Arial] Próbowałam ją przekonać, że prasuje raz na kwartał, a pierogi robi co dwa miesiące, ale to był groch o ścianę. Shit! Cóż, postanowiłam zrobić z grata dzieło sztuki użytkowej. Zamieni się z czasem w antydepresant w postaci łąki pełnej kwitnących maków. Przedsięwzięcie na miarę „Bitwy pod Grunwaldem”. Ten cholerny stół będzie wymagał grubo ciosanych zydli, które zajmą resztę wolnej przestrzeni, a które zamówię u stolarza dopiero wtedy, kiedy zapłacą mi za zrobienie zamówionej strony internetowej. [/FONT] [FONT=Arial] W nocy wyrzuciłam z łóżka koński narząd i jego wielbiciela. Narząd zmalał o połowę, co poprawiło zauważalnie mobilność Gareta. [/FONT] [FONT=Arial] Następnego dnia wyglądał jak cygaro, a kiedy Kaja wróciła po zaliczonych ostatnich egzaminach, znała go tylko z opowiadań. [/FONT] [FONT=Arial] Dała się namówić na odpuszczenie sobie i przełożenie obrony na wrzesień. Jeszcze przez wakacje będzie mogła korzystać z przywilejów studenckich i alimentów, w wysokości niezmienionej od czternastu lat. Byłabym niepocieszona, gdyby to miało zrujnować jej zamożnego ojca. Ale może będzie wielkoduszny i wliczy je w poczet nigdy niewysłanych kartek z życzeniami z okazji imienin, urodzin, świąt, dnia dziecka i innych durnowatych wymysłów umacniających więzi międzyludzkie...[/FONT] [FONT=Arial] Garet oszalał za radości, czemu dał wyraz kradnąc z mojego talerza gotowany filet z kurczaka. To był tylko jeden, szybki jak uderzenie serca, skok na stół. Gdyby filet leżał rozkosznie rozwalony w jego misce, nie zaszczyciłby go nawet spojrzeniem. Zwyzywałam go od bandytów, złodziei i recydywistów i ze złości zjadłam bardzo niedietetyczną kolację. Nawet się nie zarumienił. Zupełnie nie zasłużył na kolejną końską dłuzyżnę, którą kupiłam mu w sobotę. Zresztą, zrobiłam to głównie dla Kai, bo widziałam, że mi nie wierzy. Uwierzyła, gdy zobaczyła. Miała z tego tyle samo, jeśli nie więcej uciechy, niż Garet. [/FONT] [FONT=Arial] -O Boże, jaki śmieszny! Patrz, jakie on miny robi! Myszunia, jaki ty jesteś słodki! Mamuś, zobacz, jak sobie genialnie radzi z drzwiami od pokoju! O, spadło mu. Biedactwo, podaj![/FONT] [FONT=Arial] -Nie gadam z tym złodziejem. Garet, wiesz, że już zżarłeś co najmniej trzy pięćdziesiąt? Co ty sobie wyobrażasz, że ile ja zarabiam?![/FONT] [FONT=Arial] Garet, być może skruszony, w ramach rekompensaty skonsumował wieczorem cztery ćwiartki kurczaka, po czym zabrał się do kocich chrupek. Kaja w milczeniu wstawiła kolejne obrane ze skóry i tłuszczu kurze ćwiartki do gotowania. [/FONT] [FONT=Arial] -Chryste Panie, ten kundel mnie zrujnuje. Przecież teraz kilo kosztuje około ośmiu złotych. A on to zżera jako połowę kolacji! Nie licząc naszych śniadań, drugich śniadań i obiadów! O ubraniach nawet nie wspomnę – jęczałam, obrzucając niechętnym spojrzeniem Gareta, który zwisał ze swojego fotela i ze wzrokiem utkwionym w kredensie ociekał pożądliwą śliną wprost do mojego talerza z kalafiorem. [/FONT] [FONT=Arial] -Zabierz ze mnie tego odrażającego potwora! – zażądałam. –Skąd on ma takie wredne geny![/FONT] [FONT=Arial] -To nie ja! – zaprotestowała natychmiast Kaja. – Jako dowód mam indeks. Prawie mnie tu nie było przez te lata! Garecik, zostaw mamusię! Chodź do miseczki![/FONT] [FONT=Arial] Garet nawet nie drgnął.[/FONT] [FONT=Arial] -Dzięki za interwencję – warknęłam. [/FONT] [FONT=Arial] Jak zwykle od trzeciej w nocy odprężałam się przy swoich lękach. Od tygodnia są skupione na Uli, która umiera w wieku trzydziestu czterech lat, bo trafiła na debila, który przez dwa lata leczył jej FARMAKOLOGICZNIE nadżerkę. Kiedy wreszcie trafiła z krwotokiem na onkologię, cała dokumentacja w nadprzyrodzony sposób zaginęła. Gdyby, w równie nadprzyrodzony sposób, mógł zniknąć z powierzchni ziemi członek klanu lekarskiego, który, ku zgubie mieszkańców, opanował opiekę zdrowotną w moim ulubionym mieście, może bym się tam przeprowadziła. [/FONT] [FONT=Arial] Za oknem jednostajnie chlupotał deszcz, a pojawiająca się powoli przygnębiająca szarość wróżyła kolejny, zapleśniały dzień. [/FONT] [FONT=Arial] Około piątej przypomniał sobie o mnie Koleś i wdzięcząc się, gaworząc oraz wysyłając uwodzicielskim wzrokiem serduszka, wpasował się w zgięcie między tułowiem a udami. Mruczał rozkosznie, wciskał mi głowę w rękę, a na koniec polizał mnie szorstkim języczkiem po kciuku. Słodki był jak nieszczęście, wie, że mam do niego słabość, niestety, musiałam iść do łazienki. Gdy wróciłam, obrażony ulokował się z tyłu, w zgięciu kolan. W tym momencie Perła, warcząc jak zepsuty odkurzacz, zagnieździła się obok mojej głowy. Poprawiłam zdrętwiałe ramię i zaczęłam zasypiać. Niestety, dochodziło wpół do dziewiątej i wstała Irena. Koleś wystrzelił jak oparzony w nadziei na jakiś nadzwyczajny posiłek, Perła mocniej wcisnęła się w moją szyję i pojawił się okrutnie spóźniony Garet. Z ciężkim westchnieniem uwalił się za moimi plecami, wciskając mnie w ścianę. Głuche klapnięcie świadczyło o tym, że właśnie wypuścił z zębów pantofel Kai. Usiłowałam znaleźć trochę miejsca dla nóg, gdy wskoczył na mnie Koleś. Zdegustowany zatrzymał się na mojej kości biodrowej, niemal czułam, jak analizuje beznadziejną sytuację, machnął ogonem, aż się zachwiał, fuknął zirytowany przez nos i zeskoczył na podłogę.[/FONT] [FONT=Arial] Po chwili ciszy dom zadygotał od dzikiego galopu. [/FONT] [FONT=Arial] Koleś?![/FONT] [FONT=Arial] Wpadła na ściany, rzucał sobą o podłogę z mebli, skrzypiał pazurami na zakrętach. Wreszcie Garet, zaintrygowany, zeskoczył z łóżka i poszedł się rozejrzeć. W sekundę potem Koleś z rozszerzonymi do granic możliwości źrenicami wylądował obok moje twarzy. Sapnął raz jeszcze, puścił mi wiązankę serduszek, a kiedy przewróciłam się na plecy, rozanielony ulokował mi się na nogach. Zasnęłam, masując mu kręgosłup, co zawsze wprawia go w stan ekstazy.[/FONT] [FONT=Arial] Obudziłam się gwałtownie, walcząc o życie. Złapawszy oddech ujrzałam nad sobą kretyński wzrok Gareta, który poprawiał sobie wełnianą poduszkę trzymaną w zębach. [/FONT] [FONT=Arial] -Chryste – charknęłam – ty morderco! [/FONT] [FONT=Arial] -Chciał mnie udusić! – wrzasnęłam do Kai, która stała obok mojego łóżka z odzyskanym pantoflem w ręce. [/FONT] [FONT=Arial] -No co ty, mamuś, on tylko chciał ci dać buzi, ale zapomniał, że ma poduszkę w mordce![/FONT] [FONT=Arial] -Jezus, zginę we własnym łóżku przez tego psychopatycznego złodzieja i debilnego recydywistę! [/FONT] [FONT=Arial] -Dusiciel z Olkusza! – zachichotało moje dziecko, już prawie psycholog sądowy... [/FONT] Quote
Recommended Posts
Join the conversation
You can post now and register later. If you have an account, sign in now to post with your account.