Jerzy Kora Posted November 22, 2010 Share Posted November 22, 2010 Przed chwilą otrzymałem informację od Magdy, któa śledzi dokładnie losy swojego ukochanego setera. Wydaje się że wypada podziękować dotychczasowym opiekunom Samby. Oddanie psa to wyraz ich odpowiedzialności. Z naszych rozmów wynika, że dołożyli wszelkich starań, aby Samba była szczęśliwym psem. [quote]Dzień dobry, piszę w nawiązaniu do Pana dzisiejszej rozmowy z moim tatą. Poniższego maila napisałam z myślą o forum setery-adopcje.com. Niestety, ich adres nie działa, wysłana wiadomość powraca, a to co miałam do napisania wydaje mi się za długie do zamieszczenia na forum. Napisany dziś list załączam w formie niezmienionej. Przepraszam za ton, ale pisałam pod wpływem emocji. Mam na imię Magda i jestem córką państwa, u których 8 miesięczna Samba przebywała przez ostatnie 3 miesiące. Nie wiem do kogo adresuję tego maila, nie wiem czy ktoś poświęci czas, żeby go przeczytać, nie wiem czy kogoś on w ogóle obejdzie, nie wiem czy pisanie go ma jakikolwiek sens. Mam nadzieję, że trafi on do osoby, u której sunia w tej chwili przebywa. Mogłabym wprawdzie do tego pana zadzwonić, ale boję się, że emocje wezmą górę i skończy się moimi łzami. Piszę też, bo jest mi przykro, że forum, z którego przez ostatnie miesiące czerpałam informacje na temat seterów po to, żeby lepiej zrozumieć Sambę i jej potrzeby, wydało sąd, jednogłośnie uznało mnie winną psiego nieszczęścia. Myślę, że wielu forumowiczów zapomniało, że ludzie też mają uczucia i że słowa, nawet te anonimowe w internecie potrafią ranić Krótka/długa historia Samby dla mojej rodziny zaczęła się około połowy sierpnia. Ale od początku... Zeszłej zimy odszedł nas nasz ukochany 13 letni Cypis. Chorował od dłuższego czasu, więc wszyscy przeczuwaliśmy, że przyjdzie nam się z nim pożegnać, jednak kiedy do tego doszło, długo nie mogliśmy dojść siebie. Cypis był naszym drugim psem, poprzedni, Dinguś, przeżył z nami szczęśliwie 16 lat. Mniej więcej na początku wakacji moja mama zaczęła przebąkiwać, że bardzo brakuje jej psa i codziennych długich spacerów, do których była przyzwyczajona, że może poszukałabym dla nich pieska, który potrzebuje domu. Rodzice nie chcieli kupować psa rasowego, chcieli dać dom i obdarzyć uczuciem jakąś psią sierotę. Wprawdzie od lat już nie mieszkam w Lublinie, ale nadal często tam jeżdżę i często pomieszkuję u rodziców wraz z córką, w związku z czym pies musiał akceptować moją Zosię, tak jak robił to Cypis. Po rodzinnej naradzie postanowiliśmy, że to ja znajdę psa, który stanie się członkiem naszego stada. Poszukiwania trwały prawie miesiąc, aż znalazłam pieska. Przebywał w Warszawie w domu tymczasowym. W Lublinie rodzice odbyli wizytę przedadopcyjną, która jak nam przekazano wypadła bardzo dobrze. Dostaliśmy też umowę adopcyjną.Umówiliśmy się na kolejne spotkanie, na którym tymczasowa właścicielka powiedziała, że bardzo jej się podobamy i że teraz to już nie kwestia czy, tylko kiedy. Szczęśliwi, wraz z dzieckiem, które brało czynny udział w odwiedzinach, kupiliśmy nową smycz i obrożę, jakieś smakołyczki i czekaliśmy na sygnał kiedy mamy po pieska przyjechać. Niestety, tymczasowa pani zadzwoniła do mnie z informacją, że się rozmyśliła i że pieska nikomu nie odda. Nie muszę chyba pisać jak się wszyscy poczuliśmy, no ale cóż, c'est la vie. Parę dni później wyjechaliśmy na tydzień do Lublina. Przybici sytuacją postanowiliśmy rozejrzeć się na lubelskiej giełdzie, o której chwilę wcześniej przeczytałam w internecie, że jest teraz pod kontrolą straży dla zwierząt, czyli nie powinno być tak źle jak to pamiętałam z przeszłości. Po weekendzie planowałam z moim tatą odwiedzić lubelskie schronisko dla zwierząt, więc nie planowaliśmy zakupu psa, chcieliśmy się po prostu rozejrzeć. Giełda okazała się traumatycznym przeżyciem dla mnie, mojego męża i taty. Tylko moja czterolatka naiwnie biegała od szczeniaczka do szczeniaczka, chcąc wszystkie zabrać do domu. Wtedy to po raz pierwszy zobaczyliśmy Sambę.... Kupka psiego nieszczęścia siedziała w bagażniku - pokraczny 5 miesięczny szczeniak upchnięty pomiędzy pulchniutkimi, kilkutygodniowymi seterkami irlandzkimi w okazyjnej cenie 200zł każdy... Była potwornie chuda, nie miała futra na nogach i brzuchu (jak się wkrótce okazało miała grzybicę, nużycę i gronkowca). Właścicielka stwierdziła, że jest już za stara (10 sierpnia skończyła 5 miesięcy) i raczej już nikt jej nie kupi, więc pewnie zostanie w hodowli. Patrzyłam w te piękne oczy i wiedziałam, że byłoby to wielkie wyzwanie, spore koszty, po prostu kłopot. Odciągnęłam więc moich panów na bok i umotywowałam dlaczego nie powinniśmy się w to pakować. Uznaliśmy, że co nagle to po diable, a miało być z głową, więc wracamy do domu. Wzięliśmy jednak od "hodowców" telefon, gdyby sprawa nie dawała nam spokoju. W domu moja mama usłyszawszy od nas o suczce oznajmiła, że MUSIMY ją ratować. Zdążyliśmy się jeszcze skonsultować z naszą wieloletnią weterynarz, która stwierdziła, że rodzice nie są nowicjuszami, psy były w naszym życiu przez prawie 30 lat, że setery są kochane i że powinniśmy ją wziąć. W całej tej sytuacji byłam JEDYNĄ osobą sceptycznie nastawioną do pomysłu, ale wobec tekstów o ratowaniu biednego pieska okazałam się bezsilna. O "hodowli" nawet nie mam siły pisać. Czterdzieści psów, ras wszelakich, rozmnażanych na skalę przemysłową, trzymanych w ciemnych oborach, w których wcześniej były świnie... piękny, dostojny tata Samby na łańcuchu w ciemnej oborze dobił mnie do końca. Parędziesiąt kilometrów drogi do domu sunia przejechała wciśnięta pod mój fotel z mordką wtuloną w moją dłoń. Jeszcze tego samego dnia z Sambą, tak ją nazwałam w drodze powrotnej, udaliśmy się na dyżur weterynaryjny, gdzie opowiedzieliśmy z mężem o pseudo-hodowli. Weterynarz stwierdził, że straszne, ale straż dla zwierząt i tak nic nie zrobi. Kilka dni później to samo stwierdziła nasza zaprzyjaźniona weterynarz. Skupiliśmy się na Sambie. Oprócz niedożywienia, chorób skóry i biegunki, sunia była trzęsącą się kupką futra. Przez pierwsze parę dni nie ruszała się z przedpokoju, mam wrażenie, że w pokojach było za jasno. Na dwór znosiliśmy ją na rękach, bo bała się schodów. Również na rękach przenosiliśmy ją z trawnika na trawnik, bo bała się chodnika. Jakikolwiek głośniejszy dźwięk powodował "zakotwiczenie się" w miejscu. Nosiliśmy ją tak przez dobrych kilka dni, po czym powoli zaczęła się przemieszczać we własnym tempie. Włączyliśmy też Stress Out, żeby złagodzić traumę, ale już po tygodniu było zdecydowanie lepiej. Na dworze jeszcze kiepsko, za to w domu ogromna poprawa. Zaakceptowała nas wszystkich, nawet mojego męża, który był z nami tylko w weekendy. Na początku trzeba było przeleczyć też ciało. Nogi pozbawione były futra, za to pełne ropnych wyprysków, uszy były w fatalnym stanie, do tego ropny wyciek z pochwy i biegunki. Ze względu na te ostatnie weterynarz kazała podawać jej gotowany ryż z mięskiem i krupniczki, równolegle dostawała też suchą karmę i codzienną garść leków, przede wszystkim na problemy skórne. Codziennie też smarowana była lekarstwem. Od początku wiedzieliśmy, że Samba ma problemy psychologiczne. Wkrótce ja musiałam wyjechać z Lublina, rodzice zostali z nią sami. Niestety, z różnych względów nie mogę w tej chwili sama mieć psa, choć nie ukrywam, że myślałam o zabraniu Samby do siebie. Wiem, że z dwojga złego lepiej jej było u moich rodziców, którzy poświęcali jej bardzo dużo czasu i uwagi, czego ja w tej chwili nie byłabym w stanie uczynić. Nikt nie chciał czekać, że jakoś to będzie, więc o ile dobrze pamiętam, sama zasugerowałam mamie telefon do jednej z pań, która przeprowadzała wizytę przedadopcyjną. Była to ta sama pani, która teraz tak gorliwie szukała dla Samby domu. Niestety, pani ta powiedziała, że nie jest w stanie w jakikolwiek sposób pomóc moim rodzicom w resocjalizacji suni. Wtedy rodzice zgłosili się do osoby, która przychodziła na prywatne konsultacje do domu. Współpraca nie była jednak owocna, gdyż pani treserka postanowiła wykorzystać do szkolenia dławik, po którym Samba zaczęła kasłać. Na tym chwilowo zakończyło się profesjonalne szkolenie. Mimo wszystko sunia robiła ogromne postępy, stała się bardzo radosnym, energicznym psem o coraz ładniejszej sierści. Metodą prób i błędów do spacerów zaczęliśmy wykorzystywać kantar, dzięki któremu, spacer przestał być biegiem na przełaj. Ze względu na początkowo częste wpadki z siusianiem i kupkaniem, spacery były bardzo częste. Z czasem ustabilizowały się na poziomie 5, 6 dziennie, przy czym przynajmniej dwa były spacerami długimi. Niestety, okazało się, że spuszczona ze smyczy, Samba ma nas w głębokim poważaniu. Sama dwukrotnie zaliczyłam bieg przez pola w pościgu za uciekinierką. W efekcie moja mama przestała spuszczać ją ze smyczy, za to tata codziennie zabierał ją na spacer w wąwozie, gdzie puszczał ją z kawałkiem smyczy, dzięki któremu można ją było złapać podstępem. Zazwyczaj zresztą biegała póki nie padła. Jedynym prawdziwym problemem pozostała skłonność Samby do domowej destrukcji i absolutnie nie chodzi tu o lęk separacyjny. Pod naszą nieobecność suńka szła spać, za to notorycznie rozrabiała kiedy ktoś był w domu, np. zjadała narzutę w trakcie gdy jej pan spał na wersalce, bądź broiła w sąsiednim pokoju. Nudziła się bardzo szybko. Straty rosły z dnia na dzień, mimo iż miała mnóstwo zabawek, świńskie uszy czy kości do gryzienia. Takie ucho leżało obok, gdy Sambunia międliła kolejny koc mojej mamy. Te właśnie zniszczenia skłoniły moją mamę do szukania pomocy. Stąd telefon do znanej mi tylko ze słyszenia pani Kasi. Od paru dni czytam wpisy na Państwa forum, także na dogomanii, i nie rozumiem jakim cudem zostałam czarnym charakterem w tej historii. Psy kocham odkąd pamiętam i nie miłością głupią. Po przeprowadzce do Warszawy długo nie mogłam mieć psa ze względu na wynajęte mieszkanie, mimo to pełniliśmy z mężem rolę domu tymczasowego dla rannego kota (jestem baaardzo uczulona na kocią sierść), a także dla rocznej suczki, owczarka collie z dysplazją, zabranej przez nas z tragicznych warunków. Nota bene na początku suczka zachowywała się bardzo podobnie do Samby. W tej chwili z wielu względów nie mam swojego psa nad czym bardzo boleję, ale mam nadzieję, że wkrótce to się zmieni. Nie rozumiem jak ktoś kto mnie nie zna, może pisać "'mądra' córeczka uszczęśliwiła starszych państwa psem". Po pierwsze, mój tata był na tej nieszczęsnej giełdzie, to ja odradzałam, to ja byłam sceptyczna. Decyzję podjęli sami. Mnie poprosili o pomoc w logistyce. Po drugie moi rodzice są po 60ce, ale nie są niedołężni. Poza tym, rodzice nigdy nie zamierzali szukać domu dla Samby na własną rękę, więc osoba, która pisze, że na szczęście udało jej się to wybić im to z głowy pisze nieprawdę. Chcieli, żebym znowu ja się tym zajęła, przy czym ja od miesięcy śledzę Państwa forum, więc byłoby to pierwsze miejsce, na którym poprosiłabym o tego rodzaju pomoc. Kolejna sprawa to tempo w jakim Samba opuściła dom moich rodziców. Nawet nie dane nam było się z nią pożegnać. Rodzice powiedzieli, że to ja przywiozę Sambę do Warszawy, ale za parę tygodni, kiedy będę w Lublinie. W odpowiedzi moja mama usłyszała, że jest niepoważna, że najpierw psa chce oddać (czego wcale nie była pewna), a potem się wycofuje, a przede wszystkim, że pobyt u moich rodziców suni szkodzi, że przez nich jest jeszcze bardziej dzika, zalękniona, co jest NIEPRAWDĄ, bo przez zaledwie 3 miesiące pobytu u moich rodziców sunia zrobiła ogromne postępy, zaczęła wyglądać i zachowywać się jak pies. Wiem, że moja mama nigdy nie chciałaby w jakikolwiek sposób krzywdzić Samby, więc słysząc, że to ona jest powodem jej stanu psychicznego, uległa. Wiem też jak bardzo płakała po oddaniu psa i jak w tej chwili bolą moich rodziców wpisy o tym jak to"już nawet chwilka w dobrym miejscu potrafi odmienić psie serducho". Kilka miesięcy temu Samba wyszła z piekła, a przez ostatnie 3 miesiące była bardzo kochana, wypieszczona, miała pełny brzuszek i była wybiegana, codziennie. Niestety, w tym czasie zjadła też pół mieszkania, co trochę przerosło moją mamę. Cieszę się, że Samba znalazła nowe dobre miejsce. Trzymam kciuki za powodzenie misji resocjalizacyjnej, ale proszę pamiętać też o tym, że to my daliśmy jej szansę na nowe lepsze życie i proszę nie pisać tekstów krzywdzących, bo ludzie też mają serca, szczególnie ci, którym biją one mocniej na widok merdającego ogona. Pozwalam sobie też załączyć kilka fotek Samby z poprzedniego życia. Pozdrawiam, Magda [/quote] Quote Link to comment Share on other sites More sharing options...
MaDi Posted November 23, 2010 Share Posted November 23, 2010 Bardzo cieszy mnie mail od Pani Magdy, wyjaśnia wiele rzeczy. Niestety pośrednicząc tylko w tego typu zdarzeniach można poznać tylko powierzchownie relacje zaangażowanych osób. Najważniejszy jest fakt iż Samba ma szanse na wspaniały dom, który będzie w stanie zapanować nad jej problemami. Nikt nie wspominał,że była pod złą opieką, wręcz przeciwnie, zdaję sobie jednak sprawę,że to nieodpowiedni psiak dla Tej rodziny. Uważam,że może tam mieszkać inny psiak i na pewno będzie bardzo kochany. Prawda jest taka,że cała ta sytuacja wynikła na skutek nieodpowiedzialnej adopcji innego psa, która nie doszła do skutku. Co do warunków w jakich żyła Samba, nie zgodzę się,że nie da się z tym nic zrobić. SdZ z tego co mi wiadomo już nie istnieje w Lublinie, ale są inne organizacje nie koniecznie z tego miasta, myślę,że podejmą chociaż próbę zmienienia losu tych psów. Osobiście nie potrafiłabym zasnąc wiedząc,że nic dla nich nie zrobiłam. Wystarczy zadzwonić lub ywsłac maila i wierzyć w to,że dało sie im szanse na lepszy los. Quote Link to comment Share on other sites More sharing options...
plastelina Posted November 23, 2010 Author Share Posted November 23, 2010 to ja jestem tą panią Kasią. Przeczytałam wszystkie swoje wpisy tutaj na forum i w prawie co drugim pisałam o tym że nie uważam żeby dom Pani rodziców był zły. wręcz przeciwnie pisałam nawet o tym że sama oddałabym do niego psa i zła jestem że wyszło jak wyszło bo pies o innych predyspozycjach mógłby miec cudowny dom. Co do szybkiego transportu to dzień czy dwa wcześniej Pani Mama sama powiedziała żebyśmy szukały transportu dla suni bo Pani będzie dopiero za jakiś czas. Nigdy nie powiedziałam też że suni jest źle tylko że im dłużej jest u Państwa tym bardziej się przywiązuje i tym trudniejsze będzie dla niej rozstanie więc uważałam że suni powinna trafic w nowe miejsce jak najszybciej. W pierwszym poście o suni opisałam też w jakim stanie sunia do Państwa trafiła. Nigdy też nie krytykowałyśmy zachowania właścicieli, wręcz przeciwnie w prywatnych rozmowach rozmawiałyśmy o tym że dobrze że zgłosili się po pomoc, tutaj też chyba było coś napisane na ten temat. Ta adopcja jest dla mnie po prostu mega nauczką na przyszłośc. Pierwszy raz zrobiłam wyjątek i zajęłam się psem który miał właścicieli, bo zrobili Państwo na mnie bardzo dobre wrażenie podczas wizyty adopcyjnej i szkoda mi było że mimo tak wielkiego serca dla zwierząt mają Państwo przez sunię takie problemy. Po wczorajszej rozmowie tel. to był pierwszy i ostatni raz. Nie wydaje mi się żebym ani ja ani MaDi napisały w którymkolwiek miejscu nieprawdę. Poświęcamy swój prywatny czas, swoje plany i swoje pieniądze chociażby na dzwonienie wszędzie co chwile i wydaje mi się że Sunia naprawdę dobrze trafiła a zamiast głupiego dziękuję nasłuchałam się tylko pretensji.To nie jest pierwsza moja pomoc przy jakiejś adopcji, przy tej prawie nic nie zrobiłam a nigdy w życiu zadnej tak nie przeżywałam. Po wczorajszej rozmowie odechciało mi się czegokolwiek. Quote Link to comment Share on other sites More sharing options...
plastelina Posted November 25, 2010 Author Share Posted November 25, 2010 podczytuje sobie wątek na forum seterów, w wątku dyskusyjnym padło mnóstwo bardzo mądrych słów,wartych przeanalizowania:) Pozwolę sobie przekopiowac ostatnie nowiny na temat Samby no i zdjęcia:) [IMG]http://lh3.ggpht.com/_Z7iW6s7CUQA/TO4HEgNCYTI/AAAAAAAAOc8/yX8nxMIknR0/s640/20101124%20001.jpg[/IMG] [IMG]http://lh4.ggpht.com/_Z7iW6s7CUQA/TO4HLv-_v2I/AAAAAAAAOc8/5f78zZwxQ5w/s640/20101124%20012.jpg[/IMG] [IMG]http://lh3.ggpht.com/_Z7iW6s7CUQA/TO4HJXiDHiI/AAAAAAAAOc8/iz-ApOWKIg8/s640/20101124%20008.jpg[/IMG] "Samba jest bardzo żywa. Cały czas skacze, biega, obgryza krzaki , wyrywa płotki drewniane (bordery) z ziemi , kopie dziury, wyrywa korzonki, bryka zachęcając do zabawy. Dzisiaj po raz drugi wróciła z ogródka sama. Ale trochę to trwało. Próbujemy ćwiczyć przywołanie ale idzie strasznie opornie. Jak jest na smyczy idzie nad nią zachować kontrolę. Bez smyczy żaden smaczek, kijek czy kamyczek albo zaproszenie na spacer nie ułatwia złapania jej. Ona cały czas zachowuje dystans. Chce się bawić ze wszystkimi zwierzętami w domu. Małe psy się denerwują bo szczypie je w zadki. Kora zaczyna bronić zasobów. Na polu potrafią bawić się patykami. Taki sam patyk w domu portafi być zarzewiem poważnego konfliktu. Choć nie zawsze. Mam nadzieję że uda się skorygować zachowania Kory. Jestem już po konsultacji z Gocha2606, szkoleniowcem Wesołej Łapki. Gocha zawita na forum pewnie dzisiaj." Quote Link to comment Share on other sites More sharing options...
MaDi Posted November 25, 2010 Share Posted November 25, 2010 Też czytam, widać całą masę postępów no i wizyta szkoleniowca już zaplanowana, a to dopiero kilka dni, oby tak dalej. Quote Link to comment Share on other sites More sharing options...
Jerzy Kora Posted December 11, 2010 Share Posted December 11, 2010 Sunia jest już w nowym domu. Jak ją zobaczycie w Świeciu nad Wisłą pozdrówcie ją od nas. A może komuś uda się cyknąć jakąś fotkę? Quote Link to comment Share on other sites More sharing options...
MaDi Posted December 11, 2010 Share Posted December 11, 2010 [quote name='Jerzy Kora']Sunia jest już w nowym domu. Jak ją zobaczycie w Świeciu nad Wisłą pozdrówcie ją od nas. A może komuś uda się cyknąć jakąś fotkę?[/QUOTE] Śledzę jej wątek na seterach. Quote Link to comment Share on other sites More sharing options...
plastelina Posted December 12, 2010 Author Share Posted December 12, 2010 ja również.bardzo dziękujemy za pomoc:) Quote Link to comment Share on other sites More sharing options...
Recommended Posts
Join the conversation
You can post now and register later. If you have an account, sign in now to post with your account.