Jump to content
Dogomania

Sunia już w nowym domu


plastelina

Recommended Posts

Przed chwilą otrzymałem informację od Magdy, któa śledzi dokładnie losy swojego ukochanego setera. Wydaje się że wypada podziękować dotychczasowym opiekunom Samby. Oddanie psa to wyraz ich odpowiedzialności. Z naszych rozmów wynika, że dołożyli wszelkich starań, aby Samba była szczęśliwym psem.

[quote]Dzień dobry,

piszę w nawiązaniu do Pana dzisiejszej rozmowy z moim tatą. Poniższego
maila napisałam z myślą o forum setery-adopcje.com. Niestety, ich adres
nie działa, wysłana wiadomość powraca, a to co miałam do napisania
wydaje mi się za długie do zamieszczenia na forum. Napisany dziś list
załączam w formie niezmienionej. Przepraszam za ton, ale pisałam pod
wpływem emocji.



Mam na imię Magda i jestem córką państwa, u których 8 miesięczna Samba
przebywała przez ostatnie 3 miesiące. Nie wiem do kogo adresuję tego
maila, nie wiem czy ktoś poświęci czas, żeby go przeczytać, nie wiem czy
kogoś on w ogóle obejdzie, nie wiem czy pisanie go ma jakikolwiek sens.
Mam nadzieję, że trafi on do osoby, u której sunia w tej chwili
przebywa. Mogłabym wprawdzie do tego pana zadzwonić, ale boję się, że
emocje wezmą górę i skończy się moimi łzami. Piszę też, bo jest mi
przykro, że forum, z którego przez ostatnie miesiące czerpałam
informacje na temat seterów po to, żeby lepiej zrozumieć Sambę i jej
potrzeby, wydało sąd, jednogłośnie uznało mnie winną psiego
nieszczęścia. Myślę, że wielu forumowiczów zapomniało, że ludzie też
mają uczucia i że słowa, nawet te anonimowe w internecie potrafią ranić

Krótka/długa historia Samby dla mojej rodziny zaczęła się około połowy
sierpnia. Ale od początku...

Zeszłej zimy odszedł nas nasz ukochany 13 letni Cypis. Chorował od
dłuższego czasu, więc wszyscy przeczuwaliśmy, że przyjdzie nam się z nim
pożegnać, jednak kiedy do tego doszło, długo nie mogliśmy dojść siebie.
Cypis był naszym drugim psem, poprzedni, Dinguś, przeżył z nami
szczęśliwie 16 lat. Mniej więcej na początku wakacji moja mama zaczęła
przebąkiwać, że bardzo brakuje jej psa i codziennych długich spacerów,
do których była przyzwyczajona, że może poszukałabym dla nich pieska,
który potrzebuje domu. Rodzice nie chcieli kupować psa rasowego, chcieli
dać dom i obdarzyć uczuciem jakąś psią sierotę. Wprawdzie od lat już nie
mieszkam w Lublinie, ale nadal często tam jeżdżę i często pomieszkuję u
rodziców wraz z córką, w związku z czym pies musiał akceptować moją
Zosię, tak jak robił to Cypis. Po rodzinnej naradzie postanowiliśmy, że
to ja znajdę psa, który stanie się członkiem naszego stada. Poszukiwania
trwały prawie miesiąc, aż znalazłam pieska. Przebywał w Warszawie w domu
tymczasowym. W Lublinie rodzice odbyli wizytę przedadopcyjną, która jak
nam przekazano wypadła bardzo dobrze. Dostaliśmy też umowę
adopcyjną.Umówiliśmy się na kolejne spotkanie, na którym tymczasowa
właścicielka powiedziała, że bardzo jej się podobamy i że teraz to już
nie kwestia czy, tylko kiedy. Szczęśliwi, wraz z dzieckiem, które brało
czynny udział w odwiedzinach, kupiliśmy nową smycz i obrożę, jakieś
smakołyczki i czekaliśmy na sygnał kiedy mamy po pieska przyjechać.
Niestety, tymczasowa pani zadzwoniła do mnie z informacją, że się
rozmyśliła i że pieska nikomu nie odda. Nie muszę chyba pisać jak się
wszyscy poczuliśmy, no ale cóż, c'est la vie.

Parę dni później wyjechaliśmy na tydzień do Lublina. Przybici sytuacją
postanowiliśmy rozejrzeć się na lubelskiej giełdzie, o której chwilę
wcześniej przeczytałam w internecie, że jest teraz pod kontrolą straży
dla zwierząt, czyli nie powinno być tak źle jak to pamiętałam z
przeszłości. Po weekendzie planowałam z moim tatą odwiedzić lubelskie
schronisko dla zwierząt, więc nie planowaliśmy zakupu psa, chcieliśmy
się po prostu rozejrzeć. Giełda okazała się traumatycznym przeżyciem dla
mnie, mojego męża i taty. Tylko moja czterolatka naiwnie biegała od
szczeniaczka do szczeniaczka, chcąc wszystkie zabrać do domu. Wtedy to
po raz pierwszy zobaczyliśmy Sambę....

Kupka psiego nieszczęścia siedziała w bagażniku - pokraczny 5 miesięczny
szczeniak upchnięty pomiędzy pulchniutkimi, kilkutygodniowymi seterkami
irlandzkimi w okazyjnej cenie 200zł każdy... Była potwornie chuda, nie
miała futra na nogach i brzuchu (jak się wkrótce okazało miała grzybicę,
nużycę i gronkowca). Właścicielka stwierdziła, że jest już za stara (10
sierpnia skończyła 5 miesięcy) i raczej już nikt jej nie kupi, więc
pewnie zostanie w hodowli. Patrzyłam w te piękne oczy i wiedziałam, że
byłoby to wielkie wyzwanie, spore koszty, po prostu kłopot. Odciągnęłam
więc moich panów na bok i umotywowałam dlaczego nie powinniśmy się w to
pakować. Uznaliśmy, że co nagle to po diable, a miało być z głową, więc
wracamy do domu. Wzięliśmy jednak od "hodowców" telefon, gdyby sprawa
nie dawała nam spokoju. W domu moja mama usłyszawszy od nas o suczce
oznajmiła, że MUSIMY ją ratować. Zdążyliśmy się jeszcze skonsultować z
naszą wieloletnią weterynarz, która stwierdziła, że rodzice nie są
nowicjuszami, psy były w naszym życiu przez prawie 30 lat, że setery są
kochane i że powinniśmy ją wziąć. W całej tej sytuacji byłam JEDYNĄ
osobą sceptycznie nastawioną do pomysłu, ale wobec tekstów o ratowaniu
biednego pieska okazałam się bezsilna.

O "hodowli" nawet nie mam siły pisać. Czterdzieści psów, ras wszelakich,
rozmnażanych na skalę przemysłową, trzymanych w ciemnych oborach, w
których wcześniej były świnie... piękny, dostojny tata Samby na łańcuchu
w ciemnej oborze dobił mnie do końca. Parędziesiąt kilometrów drogi do
domu sunia przejechała wciśnięta pod mój fotel z mordką wtuloną w moją
dłoń. Jeszcze tego samego dnia z Sambą, tak ją nazwałam w drodze
powrotnej, udaliśmy się na dyżur weterynaryjny, gdzie opowiedzieliśmy z
mężem o pseudo-hodowli. Weterynarz stwierdził, że straszne, ale straż
dla zwierząt i tak nic nie zrobi. Kilka dni później to samo stwierdziła
nasza zaprzyjaźniona weterynarz. Skupiliśmy się na Sambie.

Oprócz niedożywienia, chorób skóry i biegunki, sunia była trzęsącą się
kupką futra. Przez pierwsze parę dni nie ruszała się z przedpokoju, mam
wrażenie, że w pokojach było za jasno. Na dwór znosiliśmy ją na rękach,
bo bała się schodów. Również na rękach przenosiliśmy ją z trawnika na
trawnik, bo bała się chodnika. Jakikolwiek głośniejszy dźwięk powodował
"zakotwiczenie się" w miejscu. Nosiliśmy ją tak przez dobrych kilka dni,
po czym powoli zaczęła się przemieszczać we własnym tempie. Włączyliśmy
też Stress Out, żeby złagodzić traumę, ale już po tygodniu było
zdecydowanie lepiej. Na dworze jeszcze kiepsko, za to w domu ogromna
poprawa. Zaakceptowała nas wszystkich, nawet mojego męża, który był z
nami tylko w weekendy. Na początku trzeba było przeleczyć też ciało.
Nogi pozbawione były futra, za to pełne ropnych wyprysków, uszy były w
fatalnym stanie, do tego ropny wyciek z pochwy i biegunki. Ze względu na
te ostatnie weterynarz kazała podawać jej gotowany ryż z mięskiem i
krupniczki, równolegle dostawała też suchą karmę i codzienną garść
leków, przede wszystkim na problemy skórne. Codziennie też smarowana
była lekarstwem.

Od początku wiedzieliśmy, że Samba ma problemy psychologiczne. Wkrótce
ja musiałam wyjechać z Lublina, rodzice zostali z nią sami. Niestety, z
różnych względów nie mogę w tej chwili sama mieć psa, choć nie ukrywam,
że myślałam o zabraniu Samby do siebie. Wiem, że z dwojga złego lepiej
jej było u moich rodziców, którzy poświęcali jej bardzo dużo czasu i
uwagi, czego ja w tej chwili nie byłabym w stanie uczynić. Nikt nie
chciał czekać, że jakoś to będzie, więc o ile dobrze pamiętam, sama
zasugerowałam mamie telefon do jednej z pań, która przeprowadzała wizytę
przedadopcyjną. Była to ta sama pani, która teraz tak gorliwie szukała
dla Samby domu. Niestety, pani ta powiedziała, że nie jest w stanie w
jakikolwiek sposób pomóc moim rodzicom w resocjalizacji suni. Wtedy
rodzice zgłosili się do osoby, która przychodziła na prywatne
konsultacje do domu. Współpraca nie była jednak owocna, gdyż pani
treserka postanowiła wykorzystać do szkolenia dławik, po którym Samba
zaczęła kasłać. Na tym chwilowo zakończyło się profesjonalne szkolenie.
Mimo wszystko sunia robiła ogromne postępy, stała się bardzo radosnym,
energicznym psem o coraz ładniejszej sierści. Metodą prób i błędów do
spacerów zaczęliśmy wykorzystywać kantar, dzięki któremu, spacer
przestał być biegiem na przełaj. Ze względu na początkowo częste wpadki
z siusianiem i kupkaniem, spacery były bardzo częste. Z czasem
ustabilizowały się na poziomie 5, 6 dziennie, przy czym przynajmniej dwa
były spacerami długimi. Niestety, okazało się, że spuszczona ze smyczy,
Samba ma nas w głębokim poważaniu. Sama dwukrotnie zaliczyłam bieg przez
pola w pościgu za uciekinierką. W efekcie moja mama przestała spuszczać
ją ze smyczy, za to tata codziennie zabierał ją na spacer w wąwozie,
gdzie puszczał ją z kawałkiem smyczy, dzięki któremu można ją było
złapać podstępem. Zazwyczaj zresztą biegała póki nie padła. Jedynym
prawdziwym problemem pozostała skłonność Samby do domowej destrukcji i
absolutnie nie chodzi tu o lęk separacyjny. Pod naszą nieobecność suńka
szła spać, za to notorycznie rozrabiała kiedy ktoś był w domu, np.
zjadała narzutę w trakcie gdy jej pan spał na wersalce, bądź broiła w
sąsiednim pokoju. Nudziła się bardzo szybko. Straty rosły z dnia na
dzień, mimo iż miała mnóstwo zabawek, świńskie uszy czy kości do
gryzienia. Takie ucho leżało obok, gdy Sambunia międliła kolejny koc
mojej mamy. Te właśnie zniszczenia skłoniły moją mamę do szukania
pomocy. Stąd telefon do znanej mi tylko ze słyszenia pani Kasi.

Od paru dni czytam wpisy na Państwa forum, także na dogomanii, i nie
rozumiem jakim cudem zostałam czarnym charakterem w tej historii. Psy
kocham odkąd pamiętam i nie miłością głupią. Po przeprowadzce do
Warszawy długo nie mogłam mieć psa ze względu na wynajęte mieszkanie,
mimo to pełniliśmy z mężem rolę domu tymczasowego dla rannego kota
(jestem baaardzo uczulona na kocią sierść), a także dla rocznej suczki,
owczarka collie z dysplazją, zabranej przez nas z tragicznych warunków.
Nota bene na początku suczka zachowywała się bardzo podobnie do Samby. W
tej chwili z wielu względów nie mam swojego psa nad czym bardzo boleję,
ale mam nadzieję, że wkrótce to się zmieni.

Nie rozumiem jak ktoś kto mnie nie zna, może pisać "'mądra' córeczka
uszczęśliwiła starszych państwa psem". Po pierwsze, mój tata był na tej
nieszczęsnej giełdzie, to ja odradzałam, to ja byłam sceptyczna. Decyzję
podjęli sami. Mnie poprosili o pomoc w logistyce. Po drugie moi rodzice
są po 60ce, ale nie są niedołężni. Poza tym, rodzice nigdy nie
zamierzali szukać domu dla Samby na własną rękę, więc osoba, która
pisze, że na szczęście udało jej się to wybić im to z głowy pisze
nieprawdę. Chcieli, żebym znowu ja się tym zajęła, przy czym ja od
miesięcy śledzę Państwa forum, więc byłoby to pierwsze miejsce, na
którym poprosiłabym o tego rodzaju pomoc. Kolejna sprawa to tempo w
jakim Samba opuściła dom moich rodziców. Nawet nie dane nam było się z
nią pożegnać. Rodzice powiedzieli, że to ja przywiozę Sambę do Warszawy,
ale za parę tygodni, kiedy będę w Lublinie. W odpowiedzi moja mama
usłyszała, że jest niepoważna, że najpierw psa chce oddać (czego wcale
nie była pewna), a potem się wycofuje, a przede wszystkim, że pobyt u
moich rodziców suni szkodzi, że przez nich jest jeszcze bardziej dzika,
zalękniona, co jest NIEPRAWDĄ, bo przez zaledwie 3 miesiące pobytu u
moich rodziców sunia zrobiła ogromne postępy, zaczęła wyglądać i
zachowywać się jak pies. Wiem, że moja mama nigdy nie chciałaby w
jakikolwiek sposób krzywdzić Samby, więc słysząc, że to ona jest powodem
jej stanu psychicznego, uległa. Wiem też jak bardzo płakała po oddaniu
psa i jak w tej chwili bolą moich rodziców wpisy o tym jak to"już nawet
chwilka w dobrym miejscu potrafi odmienić psie serducho".

Kilka miesięcy temu Samba wyszła z piekła, a przez ostatnie 3 miesiące
była bardzo kochana, wypieszczona, miała pełny brzuszek i była
wybiegana, codziennie. Niestety, w tym czasie zjadła też pół mieszkania,
co trochę przerosło moją mamę.

Cieszę się, że Samba znalazła nowe dobre miejsce. Trzymam kciuki za
powodzenie misji resocjalizacyjnej, ale proszę pamiętać też o tym, że to
my daliśmy jej szansę na nowe lepsze życie i proszę nie pisać tekstów
krzywdzących, bo ludzie też mają serca, szczególnie ci, którym biją one
mocniej na widok merdającego ogona.

Pozwalam sobie też załączyć kilka fotek Samby z poprzedniego życia.

Pozdrawiam,
Magda
[/quote]

Link to comment
Share on other sites

  • Replies 82
  • Created
  • Last Reply

Top Posters In This Topic

Bardzo cieszy mnie mail od Pani Magdy, wyjaśnia wiele rzeczy. Niestety pośrednicząc tylko w tego typu zdarzeniach można poznać tylko powierzchownie relacje zaangażowanych osób.
Najważniejszy jest fakt iż Samba ma szanse na wspaniały dom, który będzie w stanie zapanować nad jej problemami. Nikt nie wspominał,że była pod złą opieką, wręcz przeciwnie, zdaję sobie jednak sprawę,że to nieodpowiedni psiak dla Tej rodziny. Uważam,że może tam mieszkać inny psiak i na pewno będzie bardzo kochany.
Prawda jest taka,że cała ta sytuacja wynikła na skutek nieodpowiedzialnej adopcji innego psa, która nie doszła do skutku.
Co do warunków w jakich żyła Samba, nie zgodzę się,że nie da się z tym nic zrobić. SdZ z tego co mi wiadomo już nie istnieje w Lublinie, ale są inne organizacje nie koniecznie z tego miasta, myślę,że podejmą chociaż próbę zmienienia losu tych psów. Osobiście nie potrafiłabym zasnąc wiedząc,że nic dla nich nie zrobiłam. Wystarczy zadzwonić lub ywsłac maila i wierzyć w to,że dało sie im szanse na lepszy los.

Link to comment
Share on other sites

to ja jestem tą panią Kasią. Przeczytałam wszystkie swoje wpisy tutaj na forum i w prawie co drugim pisałam o tym że nie uważam żeby dom Pani rodziców był zły. wręcz przeciwnie pisałam nawet o tym że sama oddałabym do niego psa i zła jestem że wyszło jak wyszło bo pies o innych predyspozycjach mógłby miec cudowny dom. Co do szybkiego transportu to dzień czy dwa wcześniej Pani Mama sama powiedziała żebyśmy szukały transportu dla suni bo Pani będzie dopiero za jakiś czas. Nigdy nie powiedziałam też że suni jest źle tylko że im dłużej jest u Państwa tym bardziej się przywiązuje i tym trudniejsze będzie dla niej rozstanie więc uważałam że suni powinna trafic w nowe miejsce jak najszybciej. W pierwszym poście o suni opisałam też w jakim stanie sunia do Państwa trafiła. Nigdy też nie krytykowałyśmy zachowania właścicieli, wręcz przeciwnie w prywatnych rozmowach rozmawiałyśmy o tym że dobrze że zgłosili się po pomoc, tutaj też chyba było coś napisane na ten temat.

Ta adopcja jest dla mnie po prostu mega nauczką na przyszłośc. Pierwszy raz zrobiłam wyjątek i zajęłam się psem który miał właścicieli, bo zrobili Państwo na mnie bardzo dobre wrażenie podczas wizyty adopcyjnej i szkoda mi było że mimo tak wielkiego serca dla zwierząt mają Państwo przez sunię takie problemy. Po wczorajszej rozmowie tel. to był pierwszy i ostatni raz. Nie wydaje mi się żebym ani ja ani MaDi napisały w którymkolwiek miejscu nieprawdę. Poświęcamy swój prywatny czas, swoje plany i swoje pieniądze chociażby na dzwonienie wszędzie co chwile i wydaje mi się że Sunia naprawdę dobrze trafiła a zamiast głupiego dziękuję nasłuchałam się tylko pretensji.To nie jest pierwsza moja pomoc przy jakiejś adopcji, przy tej prawie nic nie zrobiłam a nigdy w życiu zadnej tak nie przeżywałam. Po wczorajszej rozmowie odechciało mi się czegokolwiek.

Link to comment
Share on other sites

podczytuje sobie wątek na forum seterów, w wątku dyskusyjnym padło mnóstwo bardzo mądrych słów,wartych przeanalizowania:)
Pozwolę sobie przekopiowac ostatnie nowiny na temat Samby no i zdjęcia:)
[IMG]http://lh3.ggpht.com/_Z7iW6s7CUQA/TO4HEgNCYTI/AAAAAAAAOc8/yX8nxMIknR0/s640/20101124%20001.jpg[/IMG]
[IMG]http://lh4.ggpht.com/_Z7iW6s7CUQA/TO4HLv-_v2I/AAAAAAAAOc8/5f78zZwxQ5w/s640/20101124%20012.jpg[/IMG]
[IMG]http://lh3.ggpht.com/_Z7iW6s7CUQA/TO4HJXiDHiI/AAAAAAAAOc8/iz-ApOWKIg8/s640/20101124%20008.jpg[/IMG]
"Samba jest bardzo żywa. Cały czas skacze, biega, obgryza krzaki , wyrywa płotki drewniane (bordery) z ziemi , kopie dziury, wyrywa korzonki, bryka zachęcając do zabawy.

Dzisiaj po raz drugi wróciła z ogródka sama. Ale trochę to trwało. Próbujemy ćwiczyć przywołanie ale idzie strasznie opornie. Jak jest na smyczy idzie nad nią zachować kontrolę. Bez smyczy żaden smaczek, kijek czy kamyczek albo zaproszenie na spacer nie ułatwia złapania jej. Ona cały czas zachowuje dystans.

Chce się bawić ze wszystkimi zwierzętami w domu. Małe psy się denerwują bo szczypie je w zadki.

Kora zaczyna bronić zasobów. Na polu potrafią bawić się patykami. Taki sam patyk w domu portafi być zarzewiem poważnego konfliktu. Choć nie zawsze. Mam nadzieję że uda się skorygować zachowania Kory.

Jestem już po konsultacji z Gocha2606, szkoleniowcem Wesołej Łapki. Gocha zawita na forum pewnie dzisiaj."

Link to comment
Share on other sites

  • 3 weeks later...

Join the conversation

You can post now and register later. If you have an account, sign in now to post with your account.

Guest
Reply to this topic...

×   Pasted as rich text.   Paste as plain text instead

  Only 75 emoji are allowed.

×   Your link has been automatically embedded.   Display as a link instead

×   Your previous content has been restored.   Clear editor

×   You cannot paste images directly. Upload or insert images from URL.


×
×
  • Create New...