Jump to content
Dogomania

RomanS

Members
  • Posts

    126
  • Joined

  • Last visited

Everything posted by RomanS

  1. Nie spotkam małego Frania. Niestety! Już tylko wspomnienie. I powracające wciąż domyślne pytanie: Dlaczegóż to właśnie stary, zniedołężniały Franciszek, a nie jakiś inny, sprężysty i wdzięczny młodziaszek? Fakt. Z pozoru nic ciekawego. Ot, taki sobie pokraczny staruszek - coś jakby skrzyżowanie spaniela z gładkowłosym jamnikiem. Po prostu kolejny numer ewidencyjny 4729 pewnego bezdomnego, czarnego jegomościa, znalezionego w dniu 30.03.2014 na poboczu ul. Wielbarskiej 13 w Szczytnie. Wyprowadzony ze stanu krytycznego (zakleszczenie i zapchlenie zagrażające życiu), zamieszkał z wieloma jemu podobnymi nieszczęśnikami w schronisku „Cztery Łapy”. Podobno „po naszemu” miał jakieś sto lat! I jedną, najmilszą mi ksywkę: „Kłapcio”. Cóż takiego było w tym wynędzniałym Franku? Z pozoru nic. Bo przecież ten staruszek żył własnym życiem, był powolny, niezdarny i jakby nieobecny. Niejednokrotnie odnosiło się wrażenie, że on nawet nie czuł swego opiekuna i że wszelkie zabiegi były mu obojętne. Nawet te przyjemne dla niego - to jakby prezent otrzymywany mimochodem. Lecz nie można zaprzeczyć, że w tej bezradności było coś pociągającego. A jego wygląd i dostojne zachowania nastrajały pogodną troską. Franciszek nie musiał nic robić. Nie musiał zabiegać o kolejne pieszczoty lub inne korzyści (czego zresztą nie czynił). Wystarczyło że był. Tylko tyle! I aż tyle! Po prostu! Aż przyszedł czas rozstania. Ostatecznego. Franio zachorował na starcze przypadłości a jego stan, mimo stosowanych leków wciąż pogarszał się i nie rokował nadziei na wyzdrowienie. Zachodziła uzasadniona obawa, że biedak będzie cierpiał. Franio został uśpiony 20 grudnia 2014. W tym najważniejszym momencie akurat przysypiał i nie bardzo zdawał sobie sprawę z tego co go czeka. Odszedł spokojnie. Nie męczył się. To jedyne, jakże ważne pocieszenie. Więc jaka będzie pamięć po Franciszku? Dobra! Najważniejsze że był! P.S. Mój niedawno wklejony „Avatar” nie przedstawia Franka, tylko jego poprzednika Mono. Wyjaśnienie znajduje się na wątku: „Godna starość??? Staruszki z olsztyńskiego schroniska.” Wówczas nie było jeszcze wiadomo, jak się to wszystko niebawem smutno zakończy. Franio był naprawdę godnym następcą tamtego, podobnego mu psiaka.
  2. Kilka słów o „Awatarze” [z okazji 100-nego jubileuszowego postu pewnego Dogo-maniaka]. Dlaczego? Słowo to, zakończone znakiem zapytania, jest dla mnie mottem w wielu sytuacjach życiowych. Dziś, tu i teraz, odnosi się ono do tzw. „Avatara”, o którego wszczepienie (pomoc) poprosiłem koleżankę „kumatą” w tych sztuczkach (ja nie zawsze potrafię). Cóż zatem przedstawia ten oto „Avatar”? To cząstka mej duszy, pies MONO, który rok temu odszedł w wieku ok. 16 lat, po spędzeniu ponad 12 lat w olsztyńskim schronisku i niecałego roku w moim mieszkaniu. Ten łagodny i niezwykle wycofany mieszaniec, bywał nazywany przeze mnie na różne możliwe sposoby: NAMBERŁANEK - od numeru ewidencyjnego Nr 1, z którym był zawsze identyfikowany podczas całego swojego pobytu w schronisku dla bezdomnych zwierząt, CZARNY BARANEK - bo dosłownie tak wyglądał na niektórych wczesnych zdjęciach, MÓJ DOBRY MONO - moje ulubione, najczęściej stosowane określenie / bez komentarza /, NIEŚMIAŁEK - to z powodu oczywistej przypadłości, PIESIOREK - gdy był bardzo grzeczny, PIESIOR - jeśli coś nabroił. A zdjęcie, które posłużyło za motyw mojego „Avatara” to nędzna fotka zrobiona prymitywną komórką. Ot, jeden spośród wielu, nawet całkiem nieźle „wypasionych” obrazów. Ale mimo oczywistych wad technicznych jest to moje ulubione ujęcie. Właśnie ono, jak żadne inne pokazuje istotę tego psiaka. Bo na tym obrazku jest cały MONO. On wygląda na nim zupełnie jak jakiś mocno wystraszony, pluszowy misiek! To esencja jego zachowań - tak był wyobcowany! Wiele bym dał, aby nie zostały po nim już tylko zdjęcia. Niestety! Dlatego ten „Avatar”. P.S. Moja córka nadała mu jeszcze inną bardzo fikuśną ksywkę: MONIUSZKO. Obecnie, miejsce MONO z dobrym skutkiem próbuje zająć Franciszek ze Szczytna, kolejny zdezorientowany i jakby „nieobecny”, lecz nadzwyczaj miły staruszek.
  3. 07.12.2014 - wyprowadzam Frania co się nieco słania. Dzień nawet niezbyt zimny, choć wilgotny. Na rtęciometrze kilka schodków ponad zerem. Powietrze trwa w bezruchu. Pogoda całkiem znośna, gdyby nie ..... No właśnie! Mój poczciwiec Franciszek chory. Ponoć dokucza staruszkowi prostata, więc dostaje na to lekarstwa. Teraz przeniesiono go do boksu z ogrzewanym pomieszczeniem. Tam ma swoje osobne łóżeczko w postaci oddzielnej klatki ze słomą. A wokół grasują same młode paszczaki - dokazują w najlepsze. Te łapserdaki nie uszanują nawet dostojnej siwizny! Więc jaki jest teraz Franio? Stosując przymiotnik odzwierzęcy, można powiedzieć że „osowiały”. Wprawdzie wyszedł na spacer i co nieco sobie pochodził ale widać było, że coś go trapi. Przysiadał na łączce i czekał na dalszy rozwój wypadków - właściwie nie bardzo wiadomo na co. Był jakby nieobecny. Przysypiał tylko na chwilę, mimo zapewnienia mu całkiem dogodnych warunków. W końcu trzeba go było zabrać z powrotem. Noszenie na rękach tak mu przypadło do gustu, że zaraz „uderzył w kimono”, a zwisająca, „lejąca się” główka i plaskate uszy majtały się na boki niczym wahadło starego zegara. A „odleciawszy” chyba przybrał na wadze, bo momentalnie to odczułem. Tak błogi sen chyba był mu tego dnia bardzo potrzebny. Przeniesiony do ciepłej dyżurki, niebawem znów smacznie przysnął. Spał na tyle długo, że w tym czasie zdążyłem jeszcze „wyrwać” na spacer dwóch kumpli z jego wcześniejszej zagródki. Był to ponownie nieco oporny „kwiat niezwykłej przymilności” czyli tzw. Lwia Paszcza, a potem szary, nieduży ale mocno roztrzepany futrzak - po mojemu Puchacz, bardzo ochoczy na „te rzeczy” (wyjęty po raz pierwszy). Po każdym naszym powrocie z przechadzki, Franio uparcie kontynuował drzemkę. Oby ten sen okazał się lekarstwem! Gdy już opuszczałem schronisko, to jak zwykle jeszcze „rzuciłem okiem” na Kanał Domowy. I proszę! Kolejny niesamowity szczegół! Z rury odwadniającej wystającej ze skarpy, spływają efektowne girlandy lodowych warkoczy. Niczym słup soli podtrzymują końcówkę tej rury. Woda zatrzymana w kadrze - tylko aparatu brak! Istne dzieło sztuki! Niespodziewane a jak miłe dla oka zjawisko.
  4. 30.11.2014 - jak to Lwia Paszcza na zielonej łączce „kwitła”. Mroźny dzień. Przenikliwe zimno wciska się do misek, bud i futer. Pół biedy gdy sierść gęsta i długa jak choćby u „Lewka”. Najgorzej ma Polek, któremu w niektórych miejscach brakuje okrywy - tam mu świecą placki gołej skóry! Ten nieszczęśnik (moja ksywka Nietopek) żyje jakby na krawędzi, wciąż kuśtyka i ma niegojącą się ranę na łokciu. Ale mimo tego okazuje dużą chęć do życia i to go pewnie jeszcze trzyma na powierzchni. Mrozy złe są też dla Franka co futerko niezbyt ma obfite. Przylega mu ono do ciała i nie chroni skutecznie przed utratą ciepła. Dlatego Franio był tego dnia wyraźnie markotny i jakby „zatarty”. Ledwo się ruszał. Tylko trochę pochodziliśmy sobie po wewnętrznym dziedzińcu schroniska. Po wyczesaniu i poczęstowaniu przysmakiem, Franek dostał ciepłą czerwoną podkoszulkę, po czym został ułożony do snu w wymoszczonej siankiem budzie. Do zakończenia wizyty zostało sporo czasu a ja tego dnia jeszcze nie odwiedziłem „zielonej łączki”. Postanowiłem zabrać tam największego sierściucha z zagródki Frania. Był to oczywiście „Lewek”, który teraz otrzymał ode mnie podwójne „obywatelstwo”: Lwia Paszcza. Bo i lwia fryzura, i paszcza jak się patrzy! Lecz nasz „Lewek” nieprzyzwyczajony do wychodzenia, zapierał się i ociągał. A jako że mnie prawie nie znał, mógł podejrzewać jakieś niecne zamiary wobec niego. W końcu, z tak opornym paszczakiem zwiedziliśmy prawie całą, już coraz mniej zieloną łączkę, a w nagrodę Lwia Paszcza otrzymał drobny przysmak. Może z czasem przyzwyczai się do spacerów, bo poza tym jest bardzo ufny i przyjacielski. Wychodząc ze schroniska, kątem oka dostrzegłem ruch w Kanale Domowym. Wielkie Nieba! A jeśli to jakiś kolejny nieszczęsny futrzak ugrzązł w błocie i nie może się z niego wydostać? Jednak nie. Co za ulga! To tylko spory bury kocur śmigał po cienkiej tafli lodu, by po chwili wylądować na skarpie, do której przylega schronisko. A w tej części jest kociniec, więc może to jakieś ciągoty miłosne? Jeśli tak, to prócz strawy mamy tu duchowe sprawy! Nareszcie!
  5. 23.11.2014 - Co niektórych parcie na nie swoje żarcie. W Dzień Seniora niebo było przychylne nam staruszkom - zesłało słoneczną, bezwietrzną pogodę. A w zagrodzie Frania dwa nowe, średniej wielkości paszczaki: burkliwy, szorstkowłosy Cyryl i łagodny, miękkosierścisty, nieznany mi z imienia futrzak, wyjątkowo bujnie owłosiony - prawie jak lew! Gdym się pojawił na ich terenie, większość buszowała po podwórku a co niektóre pochowały się w budach. Tylko Franek upodobnił się do samochodowego pieska-maskotki albo kukułki z zegara ściennego, bo wychynąwszy głową z budy, gibał nią (tą głową) na wszystkie możliwe strony. Pewnie chciał opuścić budę, lecz bał się wyjść ze swego domku. Do pokonania miał różnicę poziomów aż 20 cm! To oczywiście mogło wywołać u niego paniczny lęk wysokości. I nieporadny, i śmieszny ten Franio! A na zielonej łączce beztrosko hasały sobie przeróżnej maści i wielkości sierściuszki. Wśród nich brylował niejaki Krzywy - mały, ciemny niskopodwoziowiec, wszędobylski lecz nieszkodliwy. To on najczęściej interesował się tradycyjnie już posypiającym Frankiem. Krążył wokół niego i koniecznie chciał go przynajmniej obwąchać z różnych stron. Trzeba było zachować czujność i wciąż dawać odpór jego wścibskim zapędom, gdyż Franio wyczuł jego obecność i nie chciał spać. Wyraźnie czegoś się obawiał i widać było, że się denerwuje. Na szczęście zapora z rąk skutecznie go chroniła. Prócz zwyczajowego przykrycia lekką kołderką, Franio miał wówczas na sobie dodatkowe wdzianko w postaci dziecięcej, ciepłej czerwonej podkoszulki. Robiła ona za kubraczek („koszulka z juniora wskoczyła na seniora” - to dopiero zmyślna parabola!). Wróciwszy ze spaceru, trafiliśmy prosto na porę karmienia. Każdy pysk dostał do oddzielnej miski swoją porcję ciepłej strawy. Jednak Franek znów zaabsorbowany był pospacernym szczekaniem i nie przejawiał ochoty do konsumpcji (czyżby „powtórka z rozrywki?”). Za to wynędzniały Polek (wtórował mu Cyryl), zachowywał się jak odkurzacz i wymiatał dosłownie wszystko! Ze swoją porcją uporał się momentalnie i zaraz potem zaczął odwiedzać cudze miski. Prawdopodobnie ten biedak organicznie potrzebował więcej! Widząc to, podkarmiłem co nieco Franka z ręki, odganiając innych żarłoków niczym natrętne muchy. Inaczej powolny Franio chyba nic by nie zdążył skosztować. Z resztkami pozostawionymi w miskach, głodomór Polek rozprawił się bardzo szybko, korzystając z nieuwagi maruderów. Wyraźne ślady tych nadużyć w postaci grudek jadła, poprzyklejały mu się do czubka nosa. W sprawie o zabór cudzego żarła, byłby to niezbity dowód popełnienia występku przeciw bliźnim! Niestety, proceder ten musiał być dosyć rozpowszechniony, co stwierdziłem w drodze powrotnej, opuszczając znajomą klatkę. W sąsiedniej zagródce spostrzegłem bowiem innego paszczaka, który również miał na czubku nosa wyraźny dowód kulinarnego rozpasania! Więc gdzie tu dbałość o linię? A co ze współplemienną solidarnością? I wreszcie gdzie tu miejsce na sprawy duchowe? Olsztyn 25.11.2014
  6. Jak to z Reksiem było ..... Ledwie minęły dwa tygodnie od odejścia Seniorka, aż tu nagle opuścił nas kolejny weteran - Reksio. Mały, jasny mieszaniec, bardzo łagodny i przymilny a jednocześnie dosyć energetyczny chudzielec - taki „sprężynowy staruszek". W dodatku potrafił siarczyście kichać wbrew swej wątłej posturze. Niemalże rok temu, gdy dowiedziałem się, że z kwarantanny schodzi piesek niewielki, ruchliwy, a przy tym aż 15-letni, od razu zapragnąłem go poznać. Ponoć przebywał przedtem na działkach, gdzie wiódł dosyć nędzny żywot kundelka. A tu, podczas przymusowej dwutygodniowej obserwacji spiknął się z młodszym od siebie i jeszcze mniejszym jamniczkiem Polo. Niestety, ten już wcześniej nas opuścił - latem tego roku. Lecz zanim to nastąpiło, ów niezwykle waleczny Polo potrafił nieźle narozrabiać a ich wspólne z Reksiem wyczyny opisane są w zakładce „Psy o sobie” na stronie schroniska. Po odbyciu kwarantanny, obu tych paszczaków umieszczono we wspólnym boksie, więc aby dostać się do Reksia, najpierw należało sforsować bardzo ostrego jamniczka. I pojawił się problem, bowiem Polo, mimo całkiem nikłych gabarytów, wzbudzał powszechny popłoch. Miał opinię niezwykle dokuczliwego wojownika. Ale po przełamaniu oczywistych uprzedzeń malucha (wkrótce okazał się być nadzwyczaj miłym „Słodziakiem”), dostęp do Reksia był już niczym niezakłócony. Początkowo wydawało się, że w tym zestawie Reksio jest tylko tłem do kolejnych ekscesów swego buńczucznego kompana, takim spokojnym „gapciem”. Z czasem okazało się jednak, że ten niepozorny staruszek jest na swój sposób rezolutny i potrafi „kombinować”. Szybko wyszło na jaw, że to niedościgły mistrz przecisków i napowietrznych ucieczek (w przeciwieństwie do speców od „więziennych” podkopów). Reksio miał taką właściwość, że pod okrywą futerka był wyjątkowo chudy, niemal jak jakaś płastuga. Dzięki temu potrafił przecisnąć się przez wąskie szpary do sąsiedniego boksu, gdzie rezydowały dwie dość wiekowe, choć nadal ponętne panie: Tola i Lola. Więc może nasz Reksio wciąż był „macho"? A może raczej tak go intrygowały reklamy, że zapragnął sprawdzić, jak wyglądają „paznokcie dojrzałych kobiet"? W każdym bądź razie, te wędrówki do sąsiadek zawsze mu się opłacały. Bo nawet jak ich w środku nie zastał (np. wyszły na spacer), przez uchyloną furtkę ich zagrody od razu dawał dyla! Kilka osób miało w tym dniu dodatkowe, niezwykle frapujące zajęcie - ćwiczenia ze scenariusza do filmu pt. „Poszukiwacze zaginionego Reksia." Kolejne wewnętrzne „przemeldowania” jego pobytu na nic się zdały - nie było ogrodzenia, którego by nie pokonał! Wreszcie udało się znaleźć dla niego zasiek całkowicie zadaszony, więc nie mógł z niego uciec. Bo nawet wysokie ogrodzenie siatką niewiele dawało, wspinał się po niej jak akrobata i niczym „zbieg z Alcatraz" szybko odzyskiwał problematyczną „wolność". I właśnie dzięki takim beztroskim zabawom można go zapamiętać na dłużej. Poza tym był niezwykle miłym, łasym na pieszczoty psiakiem. Taki był Reksio .....
  7. 16.11.2014 - Franek kapryśnikiem niedzielnym był. Zimno. Tym razem Franek pomieszkiwał w całkiem nowym boksie - na obrzeżach, w sąsiedztwie „kocińca” i z wieloma już innymi paszczakami wokół. A w jego zagródce nowe ryjki to: szary, długowłosy i mocno „roztrzepany” futrzak, trochę podobny do dawnego kompana - Puszystego (dla odróżnienia nazywam go Puchacz); czarny, niewielki i bardzo rachityczny (ratlerkowaty) psiak oraz jakiś mały, ciemny i szczupły niskopodwoziowiec. Te dwa ostatnie smyki wytupały sobie ścieżkę za budami (przy ogrodzeniu) i lubują się w zaliczaniu kolejnych okrążeń. Ze starej obsady pozostał tylko Polek (po mojemu Nietopek). Nieszczęśnik ten wciąż ma miejscami wyłysiałą szyję i ogon, mocno kuleje, a na łokciu odnowiła mu się otwarta rana. Ale jest to jeden z tych paszczaków, które potrafią patrzeć, przejmująco jak mało kto! Przy jego problemach zdrowotnych, lekkie kuśtykanie Frania na lewą tylną kończynę, wydaje się być drobiazgiem. Czas wybierania Franka na spacer zbiegł się z porą karmienia sierściuchów ciepłym posiłkiem. O dziwo, Franio łakomczuch nie przejawiał ochoty na spożycie obiadu przed przechadzką. Nie reagował na podsuwaną, pysznie pachnącą i parującą miskę. Dopiero gdy wybrałem mu co lepsze mięsne kąski, zjadał mi wszystko z ręki. Po powrocie ze spaceru, w identyczny sposób rozprawił się nawet z makaronem. Niezbadane są tajemnice ich zachowań! Być może to tylko takie chwilowe wygodnictwo. Podobnie zagadkowo mają się sprawy „obsługi ręcznej” staruszka. Gdy się go bierze „w całości” na ręce, on nie protestuje. Ale bywa, że wpadnie w jakiś dołek i trzeba mu pomóc wydostać się z niego. A gdy w tym celu podnosi się jego przednią część ciała do góry, on odruchowo próbuje kłapnąć zębami. Ale robi to nieudolnie i nieszkodliwie - więc to tyko taki gest sprzeciwu. Jednak z powodu tej czynności w pełni zasługuje na miano, którym go kiedyś określiłem: Kłapcio. Dziwne, że gradacja wagi tych spraw jest akurat odwrotna do reakcji na nie. „I bądź tu mądry! I pisz wiersze!” P.S. Wilczur Bary jest rozbrajający! Z czeluści swojego zaplecza wytargał na światło dzienne kolejną zmaltretowaną miskę. Mimo że stalowa, wyglądała teraz zupełnie jak cienka aluminiowa foremka, doszczętnie pognieciona przez jakiegoś rozwydrzonego bachora. Niesamowite!
  8. Niespełna miesiąc po Łatku a niecałe dwa tygodnie po Warsie odszedł kolejny niegdysiejszy rezydent wspólnego boksu: Senior. Fatum? Być może. Lecz w tym wieku i w tym wątłym stanie zdrowia to nie dziwota. Seniorek liczył sobie około 13 lat. Ten mały czarny chudzielec jawił się niczym jakaś zestresowana, rachityczna pchła, która Broń Boże nie chce nikomu się narzucać! Żył własnym życiem, nieufny wobec innych, ledwo dawał się wyprowadzać na spacer, głównie dzięki Soni, która brała go na ręce. Na spacerze organicznie nie znosił smyczki, więc trzeba było używać forteli - trzymać smycz tuż nad nim, aby jej nie widział a przede wszystkim żeby się w nią nie zaplątał, bo gdy już do tego doszło, denerwował się i ostro protestował. Oczywiście te nerwy i ten protest były tak małe jak mały był Seniorek i można to było zignorować. Ale trzeba pamiętać, ze w jego świecie to były rzeczy Ważne i Wielkie, więc należało im oddać należyty szacunek. Seniorek należał do tych piesków, które się nie afiszują i nie zabiegają o pieszczoty. Niezwykle skromny, raczej usuwał się przy wszelkich próbach zbliżenia. Uwielbiał polegiwać w umoszczonych koszyczkach lub przesiadywać w przejściu do budynku, skąd niejednokrotnie trzeba było go wywabiać by go w końcu „dopaść”). A gdy już do tego doszło, widać było, że jednak lubi masowanie po bokach pyszczka a zwłaszcza pod uszami - dopiero wtedy to okazywał, przechylając łepek. Seniorek zgasł zwinięty w kłębuszek tak ładnie i pogodnie, jakby tylko na chwilę przysnął. A więc pewnie się nie męczył, i to może być największą pociechą w tej niezwykle smutnej sytuacji. Odszedł „Ot tak! - Po prostu! Jakby mimochodem”. Zasnął spokojnie. Oby wszystkie one tak gasły, gdy już przyjdzie na nie TEN czas! Seniorek dał się lubić nie tylko za życia, gdyż skończył z wielką klasą, pozostawiając w naszej pamięci same dobre wspomnienia.
  9. Zaledwie dwa tygodnie po Łatku odszedł jego kumpel z boksu, mocno już podstarzały, niewielki futrzak - Wars. Ten krępy niskopodwoziowiec, na spacerach był ruchliwy i waleczny wobec innych napotkanych, znacznie większych paszczaków - zawsze ich obszczekiwał. Niegdyś nadałem mu ksywkę „Kąsibut”, bo jak tylko go zapoznałem, często nieszkodliwie kąsał mnie po butach, gdy kończyłem „sprawianie” i opuszczałem jego zagródkę. Odbierałem to jako chęć zatrzymania mnie na dłużej, więc i miłe i smutne to było. Ostatnio powinienem był dać mu nowego nicka: „Komar”, a to dlatego, że przebywając z nim bardzo lubiłem przekomarzać się. Najczęściej „zakładałem mu Nelsona”, czyli robiłem z dłoni widełki, którymi krępowałem mu ryjek, czyniąc swego rodzaju „kontrę” wobec jego wszędobylskich zapędów. A wywrócony na grzbiet, uwielbiał chwytać me ręce, którymi mu „dokuczałem” na różne sposoby. Lecz nigdy mnie nie ugryzł a nawet nie zadrasnął, więc ta zabawa jemu też się chyba podobała. Kiedyś Wars, podobnie jak inny niegdysiejszy weteran ( Bingo ), potrafił przezwyciężyć drastyczny kryzys formy, wydawałoby się nie dający mu żadnych szans na przetrwanie i przeżyć w znośnej kondycji jeszcze kilkanaście następnych miesięcy! Brawo!!! Na pamiątkę po Warsie cytuję w niezmienionej formie odgrzebany wierszyk pożegnalny, jaki skleciłem pewien najgorszych przeczuć 16 miesięcy temu - w dniu 24.06.2013 r. ( jak dobrze, że się myliłem! ). Już Wars nie przywita nas Swym radosnym ujadaniem. Choć linienia przyszedł czas Ja nie zajmę Go czesaniem. Taki mały a był tak witalny! Jednak i On legł! Stąd ten wersik pożegnalny. P.S. Każdemu z naszych braci mniejszych życzę co najmniej tak spóźnionego epitafium!
  10. W połowie października odszedł kolejny schroniskowy weteran, Schorowany i zniedołężniały chudzielec, miniatura krówki Łatek. więc jeśli tam, na górze coś jest, to: „On na chmurkach sobie śpi, Każda łatka Mu się śni ..... ” P.S. Wydawało się, że Łatek nigdy nie był psem barwnym, atrakcyjnym czy nietuzinkowym. Ot, taki sobie, obojętny na wszystko „szkieletor”. Opisanie Go w sposób naprawdę ciekawy, to było naprawdę poważne wyzwanie. A jednak chyba się udało, przynajmniej została jakaś pamiątka (zakładka „Psy o sobie” na stronie olsztyńskiego schroniska). Stąd apel do wszystkich miłośników braci mniejszych. Pamiętajcie! Każda z tych istot to byt niepowtarzalny. I w każdej z nich można doszukać się takich cech „o których się filozofom nie śniło”. To tylko kwestia Waszych obserwacji i posiadanej wyobraźni. Więc przyglądajcie się im! I szukajcie! Warto!
  11. „Cztery Łapy” w Dzień Zaduszny. W czasach słusznie minionych, na fali swojskiego antysemityzmu, któryś z decydentów umyślił sobie, że lokalizacja schroniska dla bezdomnych zwierząt w bezpośrednim sąsiedztwie cmentarza żydowskiego, będzie względem tego ostatniego miejscem najwłaściwszym. W założeniu miało to urągać tej uświęconej ziemi a dla pochowanych tam stanowić coś w rodzaju ujmy i wielkiej obelgi. Śmiem twierdzić, że dziś niejeden z nas czułby się znobilitowany w zaświatach, gdyby miał tuż obok siebie towarzystwo tak wielu braci mniejszych (mimo, że to nie zawsze dla nich miejsca szczęśliwe). Paradoks? Ironia losu? Może! Tego dnia Franio prawie nie kuśtykał, można powiedzieć, że z bolącą piętką cokolwiek mu się polepszyło. Tym razem nowy zestaw dyżurny w postaci podkładu z folii i gazet oraz szmatki dla okrywy wierzchniej, lepiej posłużył za legowisko - Franek dał się namówić na sen półgodzinny. Poza tym, prócz innych rutynowych czynności, nic szczególnego się nie działo. W jego boksie ponownie zjawił się biedny, wynędzniały Polek, który wrócił z Olsztyna po zabiegu chirurgicznym. Ten psiak ponoć został znaleziony w Kanale Domowym. Więc w myślach nazywam go „Nietopek”, a to dlatego, że się nie utopił tylko przeżył (chociaż co to za życie?). Okazało się również, że piesek bez sierści, co teraz zarasta, to nie Poldek (jak podawałem), lecz Pablo - imię jakby bardziej światowe. Obecnie porósł futerkiem tak, że jest prawie nie do poznania, jedynie chwost jeszcze świeci mu golizną. Ale obleczenie go włoskami to już pewnie tylko kwestia czasu. Wracając, znów wstąpiłem na zabytkowy cmentarz żydowski, uprzątnięty z liści specjalnie na te smutne święta. Jakaś młoda kobieta z dziewczynką (córka?) z trudem odczytywały z macew zatarte napisy. To miłe, że jeszcze ktoś usiłuje wydobyć cokolwiek z przeszłości swojego gniazda. Pomimo tego, że miejsce to uległo bezmyślnej degradacji (rozprute nagrobki, połamane macewy), to co z niego zostało, nadal emanuje swoistą aurą. Omszałe postumenty i obramowania kwater, dziwne napisy i symbole rzeźbione światłem słonecznym, składają się na ten lokalny mikroświat. Lampka pozostawiona na powalonej macewie nadal się tliła. To znak, że czas wracać do domu. Jak zwykle, szczekanie psów odprowadziło mnie do samego dworca.
  12. Franio z wątkiem andyjskim w tle [ 26.10.2014 ]. Franek, gdy go wreszcie znów zastałem, kolebał się na swoich śmiesznych, krótkich nóżkach. Z dawnego „klatkowego” towarzystwa, pozostał jedynie namolny czarny chudzielec - „sprężynowiec” Sawik. Nadzwyczaj spokojny, padaczkowy Fox (istny psiak z „krainy łagodności”), póki co został gdziesik przeniesiony. A w miejsce nieszczęśnika Polek-a, który popadł na weterynaryjny tymczas do Olsztyna (w celu reperacji), pojawił się jakiś nowy, słusznie zwany Puszystym. Ten mały jasny psiak z długim, gęstym i roztrzepanym włosiem, wyglądał niemal tak, jakby „piorun strzelił w rabarbar”(!). Przy tym był niezwykle przymilny i tak mięciutki, że można by użyć określenia mojej dawno nieżyjącej babci: „molich”. Nikt z rodziny nigdy nie zastanawiał się nad prawdziwym znaczeniem tego słowa, gdyż bezdyskusyjnie było ono synonimem najwyższego stopnia miękkości. A biedny Franio tego dnia niestety kuśtykał na lewą tylną kończynę, tam na guzku piętowym pojawiła się jakaś dokuczliwa opuchlizna. W dodatku na łączce jakoś nie mógł dłużej pospać. Wiadomo - czas cofnięty, nie ta pora, więc widocznie nasz rezolutny paszczak nie dał się na to nabrać! Przymuszony pospał może trochę więcej niż kwadrans - tylko tyle tego było. Może to też kwestia zimna, które stawało się coraz bardziej dokuczliwe. Za to gdy się przebudził i wędrował przez polanę, lekka tkanina która wcześniej służyła za kołderkę, teraz została użyta jako „poncho”. Przyozdobiony nią Franek, wyglądał prawie tak, jak nasz były premier podczas swojego pobytu w Peru. Zabrakło tylko kolorowej dzierganej pilotki, ale w przypadku Frania była ona zbędna, gdyż jego obszerne uszy same w sobie „robiły za nauszniki”. Z odległej, drugiej strony kuli ziemskiej, szybko wróciliśmy „do domu” a w boksie Franio znów szczekał na cały ten popaprany świat. Taki smutny akord to już standard! Na szczęście były też dwie wieści wspaniałe. Ta pierwsza to Szramek, psiak dostarczony onegdaj do schroniska w bardzo złym stanie: grzbiet tuż za szyją miał przeorany w poprzek aż do odkrytego kręgosłupa. Teraz ledwo go poznałem, bo na grzbiecie miał w tym miejscu tylko zarys szycia, coś na kształt poprzecznego zygzaka rysowanego cienką jasną kredą. No i wspaniałą kondycję! Druga, to zdrowienie pieska, który zgubił prawie całą swoją sierść. Nazwano go Poldek, chociaż ja „po swojemu” wymyśliłem mu ksywkę Skórzasty. Okazuje się, że teraz, przed zimą, po zastosowaniu różnych specyfików, ten sympatyczny paszczak zaczyna intensywnie zarastać(!). Ale go nie odwiedzałem, gdyż mój widok, istoty raczej słabo owłosionej, mógłby w tym momencie mu zaszkodzić. Albowiem widząc zakłopotanie obserwatorów moim wizerunkiem, zawsze mam ochotę powiedzieć: „Proszę nie regulować przyrządów oftalmicznych. Ja naprawdę tak wyglądam!”.
  13. Wesołe, co ze smutnym się przeplata. 12.10.2014 znów jechałem do Szczytna w miłym towarzystwie. Tak jak kiedyś, i tym razem wsiadła do szynobusu ta sama szczupła pani z tym samym równie szczupłym i niezbyt dużym pieskiem. Tu mowa o piesku krótkowłosym, jednolicie cielistym, z jasnym krawatem i takimiż wtrąceniami na przednich, wybielających się łapach. Piesek bardzo sympatyczny, bo wesoły, o smukłym pyszczku i sporych, ostro zakończonych - odstających na boki uszach. A piesek co jakiś czas stawał przednimi łapkami na obudowie grzejnika i wyglądając przez szybę okienną, ze zdziwieniem spoglądał na umykający świat. I chyba mu się to podobało, bo tak „stojąc” wyprostowany, miarowo machał ogonkiem zakończonym jasną końcówką - zupełnie jak wskazówka metronomu. Pomyślałem: „Oto pies, który lubi jeździć koleją!” Lecz u Franka już nie było tak „filigranowo”. Przede wszystkim na wstępie trzeba było uwolnić staruszka, bo wlazł między budy i ... się zaklinował! Już od miesiąca mam wrażenie, że Franio przybiera na wadze. Coraz bardziej upodabnia się do małej czarnej baryłki. Jakby częściej traci stateczność - bywa, że potyka się nawet na prostej drodze. Teraz, maszerując na „zieloną łączkę” robi sobie odpoczynki, a gdy rozpłaszczy zadek na glebie, od góry przyjmuje kształt dorodnej gruszki. I coraz chętniej posypia. Do tego stopnia, że na łączce śpi jak kamień, gdy wokół szaleją inne, te całkiem „rącze” paszczaki. Już dwukrotnie zdziwione wolontariuszki z troską w głosie pytały mnie, co mu jest? A to po prostu taki jego ulubiony, leniwy błogostan! Wróciwszy do boksu, Franek zaraz wlazł w szczelinę między ścianą a jedną z bud i tkwiąc tam, przez krótki czas szczekał. Nie wiem co to za mania wciskania się w różne przewężenia, ale już wcześniej obserwowałem, że „niektóre z nich tak mają!”. Gdy go stamtąd wysupłałem, w końcu ( z pewnymi trudnościami bo samodzielnie ) wgramolił się do swojej budy i zaległ. We wnętrzu majaczył tylko zarys siwiejącego czarnego ryjka unoszącego się nad posłaniem ze słomy. Tam Franio już nie szczekał. Zrezygnował? Smutne. Tego dnia okazało się, że Bary ( „trzymający miskę” ) może być oddzielony od zdawałoby się „nieodłącznego” naczynia, co można było oglądać na łączce i to nawet z całkiem niezłym skutkiem! Z niedowierzaniem dowiedziałem się, że to właśnie on tam przebywał ( szok! ). Za to po powrocie Bary zaraz zabrał się do „nadrabiania zaległości”. Widziałem jak wystającą krawędź leżącej miski naciska łapą, po czym miska „wstaje”, on ją szybko chwyta pyskiem i ... już gotowe! Wróciliśmy zatem z dalekiej podróży - do punktu wyjścia! A na odchodnym, już na dworcu PKP nagle spostrzegam coś, co wcześniej uszło mej uwadze, a teraz mnie zadziwiło i przypomniało dawne, skądś mi znane klimaty ( „Ech, łza się w oku kręci!” ). Był to widok ..... ustawionych na peronie metalowych koszy na śmieci: każdy z nich został u góry w dwóch miejscach przewiercony na wylot, przez te dziurki misternie przenicowano solidną stalową linkę, którą gustownie opasano najbliższy słup. Widok był wzruszający. - Jak ja kocham tego Bareję!
  14. Tym razem małe „co-nieco” o sztuczkach cyrkowych. Niedziela 5 października w szczycieńskim (szczytnieńskim?, szczytnowskim?) schronisku była dla tutejszych sierściuszków wyjątkowo łaskawa - dzień otwarty z okazji oficjalnych obchodów Dnia Psa. W tak odświętnym dniu Franek nie odważył się protestować i nawet dosyć posłusznie wyszedł na spacer. Tylko raz, po drodze, zachciało mu się iść wzdłuż - po szczycie napotkanego krawężnika (czyżby kiedyś chadzał po linie?). Oczywiście zaraz się z niego „omsknął” i szczęściem nieszkodliwie spadł. Uparciuch z niego! Jakby niepomny, że staruszkom robić tego nie wypada. Ja tam po krawężnikach nie chodzę i dlatego w drodze do „zielonej łączki” ani razu nie zaryłem nosem w klepisko! A tam, na łączce, pewnie był zdziwiony gdy z nagła pojawiło się mnóstwo prężnych, popisujących się swymi ścięgnami paszczaków oraz długonogich, smukłych, dwunożnych stworów, które z różnymi skutkami usiłowały nad nimi zapanować. Niektóre z tych dwunogów miały pokaźnych rozmiarów ogon, nie wiedzieć czemu wyrastający z ..... głowy (!). Wymęczony tradycyjnym czesaniem, Franek oczywiście zasnął i spał smacznie niemal godzinkę. Powrót nie sprawiał kłopotów, wejście do boksu też odbyło się bez ekscesów. Za to nieodmiennie pojawiło się znów szczekanie. Czasami bywało nawet bezgłośne - tylko gniewne marszczenie czarnego ryjka z ostrzegawczą odsłoną białych paciorków uzębienia. Właściwie nawet nie wiadomo, kto był adresatem tych wszystkich czułości. Może Franio był zniesmaczony powrotem do znanych mu (więc nudnych) futrzaków? Ten pierwszy (bo największy) to nowy nabytek - biedny, sporawy psiak POLEK, okaleczony i schorowany. Ożywia się na widok smakołyku, a wtedy trzeba uważać na jego chwyt paszczowy, bo po częstowaniu można nie doliczyć się wszystkich palców - taki jest zachłanny! Drugi to dobrze zbudowany, rudawy i krótkowłosy, bardzo łagodny w obejściu niskopodwoziowiec FOX. Trzecim jest niezbyt duży, czarny i smukły, przyjazny lecz nieobliczalny „sprężynowiec” SAWIK. Jak tylko przykucnąłem w ich zagródce, ten od razu wskoczył mi na plecy. Gdy odchodziłem, skakał po daszkach budek niczym cyrkowiec na trapezie! P.S. Trochę mi głupio, że aż tak zajmuję wątek. Ale w końcu temat się wyczerpie!
  15. Rzecz o tym, jak Franek zmienia świat. Czyli: wpływ Frania na nasze doznania. Tego dnia (28.09.2014) Franek, jakby niepomny wcześniejszych wrażeń, znów stawiał opór przy wyjściu z budy, tak jakby pójście na spacer było męką a nie relaksem. Ostatnio, w tym celu przybieram Frania w gustowną czarno-białą obróżkę i takąż smyczkę. To takie standardowe dyżurne „obleczenie” tego nieposłusznika. Miękka tekstylna obróżka to prezent od nieocenionej olsztyńskiej wolontariuszki Beaty J. (Tylko bez nazwisk? Ależ proszę! „Dyskrecję zapewniam w dni powszednie i w niedziele. Tanio.”). To Ona własnoręcznie wydziergała wiele takich przedmiotów dla braci mniejszych. Te drobne uprzęże służą mi tylko do przeprowadzenia „klusecznika” na znajome miejsce odpoczynku. Przy tej okazji całkiem niedawno uświadomiłem sobie, że po raz kolejny rozstrzygnięto niezwykle prestiżowy konkurs Ig-Noble (konkurent Nagrody Nobla). Niestety, już nie zdążyłem zgłosić do niego swych cennych spostrzeżeń. A szkoda! Odkryłem bowiem, że w niektóre niedziele kula ziemska wiruje wokół własnej osi szybciej niż w dni pozostałe. Wyjaśnienie tego zjawiska okazało się banalne i aż nazbyt oczywiste. Otóż właśnie w niedziele nasz znajomy Franio wyrusza na spacer do „zielonej łączki”. A mijając kolejne przestrzenie, tak mocno odpycha się swymi krótkimi nóżkami od skorupy ziemskiej, że z pewnością wydatnie wspomaga jej ruch wirowy. Mało tego! Myślę, że Franio ma także niebagatelny wpływ na percepcję otaczającej nas rzeczywistości. Bo gdy posypia na boku w koniczynkach, jego krągły brzuszek przypomina mi jakiś zamszowy bukłak albo mieszek kowalski. A to dlatego, że rytmicznie wzbiera i opada na przemian. I tak sobie myślę, że wtedy gdy Franek wciąga powietrze, otaczający nas wszechświat musi się kurczyć, a gdy brzuszek mu sklęśnie (to z Koziołka Matołka), wszechświat niechybnie się rozszerza. No i proszę! Dzięki Franiowi, frapująca mnie odwieczna zagadka pulsowania wszechświata, wreszcie została wyjaśniona. Tak więc, gdybym zdążył na czas z ujawnieniem swoich odkryć, nagrodę miałbym gwarantowaną! Tymczasem dokonały się znane nam prozaiczne czynności: spacer, drapanie szczotką, posypianie w zieleninie (dobrą godzinkę!), smakołyk po przebudzeniu, powrót i ............ szczekanie w boksie! I tak jak przedtem Franek nie chciał opuścić klatki, tak teraz ten „łobuz” nie chciał do niej wracać. A będąc już w swojej zagródce, szczekał na wszystko i wszystkich dookoła. Okazało się, że przyczyną były puste lub mocno przetrzebione miski z jedzeniem. W pewnym momencie Franio całą przednią „półtuszą” zagłębił się w nieswojej budzie i wtryniał resztki z pozostawionej tam miski. Na próbę odciągnięcia go od tego, po prostu wskoczył do środka! Żarłoczna bestia! Tak więc szczekanie było wyraźną dezaprobatą dla chwilowych mankamentów w jadłospisie. Ciekawe, co też on wymyśli następnym razem? Strach się bać!
  16. Kolejne nawiedzenie czarnego Franka. Końcówka kalendarzowego lata była dla nas łaskawa, niedziela 21 września była dniem ciepłym i słonecznym. Franio chyba jednak na to niespecjalnie zważał, bo okopał się w swoim domku, pilnował go od środka i nijak nie chciał go opuścić. Z czeluści wejścia do budy wyłaniał się ledwie zarys znajomego siwiejącego ryjka, który nie reagował na żadne nawoływania, nawet te po imieniu. Skwapliwie poczłapał dopiero po wyjęciu go z pieleszy. A warto było, bo po drodze, zaraz na wstępie, spotkał się nos w nos z jakąś ponętną sunią i wyraźnie zainteresował się jej wdziękami. Co zresztą odbyło się z nieukrywaną wzajemnością. Nie wiadomo co by było, gdyby im pozwolić bardziej zająć się sobą (a może właśnie wiadomo!). Skutki fascynacji płcią nadobną mogłyby być dla tej suni dosyć kłopotliwe. Na szczęście program był napięty a marszruta wyznaczona („zielona łączka”). Po drodze, starym zwyczajem, Franek zebrał ode mnie solidną porcję „pieszczot fakira” czyli permanentny masaż skóry dokonany firmową szczotą „Perigree” (prezent hurtowni). I mimo, że to była jawna ingerencja w jego jestestwo, to jednak Franio już nie otrzepywał się przed tym tak często jak kiedyś i dosyć ochoczo chlastał ogonkiem na obie strony. Przeciągające się molestowanie sierściucha wykonywane było z pełną premedytacją. Moja perfidia polegała na tym, że chciałem go zmęczyć i przyspieszyć zaleganie (zapadanie w błogi sen). Albowiem tym razem postanowiłem przystrzyc Franka, i to zupełnie nietypowo, tyko same „kopytka”. Już wcześniej spostrzegłem, że spomiędzy poduch łap wyrastają mu długie, wystające pasemka sierści, które mogą pozbawiać go szorstkości niezbędnej w bliskich kontaktach z powierzchniami płaskimi. Tak więc, gdy po kilku podejściach udało mi się wreszcie rozpłaszczyć w zieleninie tego wciąż opornego paszczaka, i gdy zaczął już pochrapywać, przystąpiłem do dzieła. Cała moja delikatność w posługiwaniu się małymi, bezpiecznymi nożyczkami, na nic się jednak zdała! Mały Franio, polegujący sobie w cieniu z krótkimi, podkurczonymi nóżkami, przypominał mi śpiącego osiołka. I tak też się zachowywał. Był niezwykle czujny i krnąbrny. Na każdą próbę międzyopuszkowego podstrzyżenia włosków reagował natychmiast i cofał kończyny. A raz wierzgnął łapką tak, że nożyczki poszybowały w powietrzu i padły w trawę niedaleko nas. Operację dokończyłem dopiero wtedy, gdy Franio zasnął snem naprawdę głębokim. Wówczas można było z nim zrobić prawie wszystko! A tego dnia Franio spał bardzo mocno i wyjątkowo długo (ponad godzinę). Rozsmakował się w tym błogim leniuchowaniu do tego stopnia, że gdy trzeba było już wracać, nie mogłem go wybudzić, znów musiałem brać go na ręce. Potem już poszedł sam. A po powrocie do boksu, stojąc w załomku budy i ogrodzenia, miarowo szczekał, zupełnie bez powodu. Może to był wyraz dezaprobaty dla powrotu do codzienności z tak miłej, zielonej łączki. Biedaczysko!
  17. Krótkie spotkania małego Frania. 14 września Olsztyn znów wyszedł naprzeciw żywotnym potrzebom swoich mieszkańców. Tzw. „projekt tramwajowy” został wzmocniony zamknięciem centralnych ulic miasta w godzinach przedpołudniowych. Maraton zorganizowany na strategicznych ulicach Olsztyna na pewno spełnił ukryte tęsknoty i nieśmiałe oczekiwania jego mieszkańców. Tylko mnie niezgule jakoś dziwnie to nie pasowało, bo utknąłem i już nie zdążyłem dobiec na pociąg do Szczytna (nauczka na przyszłość: tężyzna fizyczna siłą narodu!). Ale dzięki temu spędziłem miłą godzinkę na niezwykle schludnym Dworcu PKS. To wszystko oczywiście kosztem Franka, który w tym czasie zdążył się zdrowo „nachapać”, bo jak do niego dotarłem, był już nieźle zaokrąglony. I nawet z początku nie bardzo chciał wychodzić na spacer (może to właśnie z tego powodu). Chwilowo zrobił się z niego istny „obleniec”, co potwierdziły moje pomiary. Albowiem w tym dniu robiłem trochę „za krawca” obmierzyłem sierściuszka wzdłuż i wszerz. I wyszło mi (o zgrozo!), że w klatce i w pasie posiada ten sam obwód. Ale za to Franio ma też swoje szlachetne cechy, jak choćby obszerne, cienkie i przylegające do głowy uszy, dostojny, przypłaszczony po bokach ryj czy też bujnie owłosiony tors z okazałym, jasnym „krawatem”. Jak zwykle wygrabiłem futerko Franka a on otrząsał się swoim zwyczajem (można powiedzieć, że zrobiłem mu „otrzęsiny”). Przy okazji widok z góry jego śmiesznego kadłuba, pokrytego zbitą sierścią, kojarzył mi się nieodmiennie z jakimś bobrem lub innym wodnym gryzoniem. Oczywiście nie obeszło się też bez wizyty na „zielonej łączce”, świeżo podkoszonej. Franio znów uparcie kierował się do Kanału Domowego, pokonując nieciekawe ugory. Niepojęte, co go tam gna, może to łagodny spadek terenu akurat w tamtą stronę? Tym razem Franek nie przejawiał zbytniej ochoty na sen. Owszem, polegiwał w koniczynach, ale dopiero gdy go w nie „obaliłem”. Wciąż był dosyć czujny a zasypiał tylko momentami - na krótko. I mimo, że było ciepło, pił wodę niezbyt łapczywie (przywiozłem mu pyszną olsztyńską „kranówę”). A wracając spieszyłem się by zdążyć na pociąg, więc po raz pierwszy ..... wziąłem Frania na ręce. On nie protestował, tylko był z lekka zszokowany. No bo jak to tak? Zazwyczaj świat jawił mu się na długość ledwie połowy ryja, aż tu nagle oddalił się na odległość tak wielu ryjów, że mogło to wywołać prawdziwy zawrót głowy! Więc jeśli go do tego oswajać, to raczej niezadługo i stopniowo. Ostatni akord tego krótkiego dnia to migawka „oko w oko” z Barym („trzymający michę”). Ach, jak on patrzy!
  18. Pani Aneto! Z opóźnieniem, bo bez dostępu do sieci, dziękuję za niezwykle miłą recenzję. Tym razem jednak nie zamieszczę kolejnej relacji ze spotkania z Frankiem. Niestety nie mogłem być w Szczytnie tej niedzieli. Ale ciąg dalszy pewnie niebawem nastąpi bo tam zawsze coś nowego będzie można podejrzeć. A tymczasem, jeśli są jeszcze tacy, którzy lubią historyjki „z dystansem” do spraw bardzo poważnych (a nawet smutnych), proponuję swoje krótkie opisy „miękkich ryjów” zamieszczone na stronie olsztyńskiego schroniska w zakładce „Psy o sobie”. Inspirowały mnie egzemplarze nietypowe, dla każdego z nich uknułem odrębną, specyficzną „dykteryjkę z puentą”, a powstawały one w kolejności: RICO i to co on wyprawia (choć wcale nie ma pewności czy to aby jego dzieło). POLO - siejący postrach niezwykle ostry maluch (lecz nie dla wszystkich). Niestety już w zaświatach. ŁOBUZIA - bojaźliwa, bardzo wycofana i trochę nieobliczalna psina (nie opuszcza boksu). ŁATEK - stary, schorowany tetryk, wielki tchórz, któremu wszystko przeszkadza. Moje spotkania z tymi paszczakami przełożyłem na relacje z rzeczywistych obserwacji (najwięcej u Łobuzi) przeplatane osobistymi fantazjami na temat tego, co by było gdybym to ja był teraz na ich miejscu. Tak więc należy to traktować z „przymrużeniem oka”, również dlatego, że jestem niepoprawnym fanem ironii i przy każdej okazji lubię się naigrywać z otaczających nas idiotyzmów dnia codziennego, np. medialnych, które psowatym oczywiście nie są znane. Więc nie każdemu odbiorcy będzie to odpowiadać. Ale równie ciekawe istoty mogą przebywać w każdym schronisku! Pozdrawiam Roman S.
  19. Kolejne spotkania czarnego Frania. W ostatnią niedzielę sierpnia znów odwiedziłem Franka i oczywiście wyciągnąłem go na „zieloną łączkę”. Gdyśmy tak szli niespiesznie, Franek jak zwykle „koćkał się” na boki. W pewnej chwili, widocznie podrażniony jakimś przypadkowym pyłkiem, Franio kichnął tak siarczyście i z takim impetem, że gdyby przechodził nad jakimś kamieniem, niechybnie by się zabił! Na szczęście ścieżka była gładka i tylko to go uratowało! Ale za to na „zielonej łączce” nie ominęła go powtórka z wyczesywania futerka. Czesanie Franka wywoływało określone reakcje. On co pewien czas otrząsał się z tego tak, jakby go polewano wodą. Najpierw wprawiał w ruch swą główkę tak energicznie, że dosłownie strzelał uszami. Te dwa płaty skórne, cienkie i plaskate, zachowywały się w powietrzu jak śmigła. Zaraz potem przez całe ciało Franka, od szyi do ogonka, przemieszczał się równomierny dreszcz. Z góry wyglądało „toto” zupełnie jak jakaś „drżąca kluska”. Cykl ten powtarzał się wielokrotnie. A na łączce Franio zamiast zwiedzać niską soczystą trawę, uparcie kierował się na obrzeża i wielokrotnie usiłował sforsować niezbyt gęsty las badyli - wysokiego zielska porastającego pobocza Kanału Domowego. Trzeba było go zawracać i kierować na bardziej przychylne przestrzenie. W końcu zmęczył się i zaległ. Tym razem Franio pospał sobie dłużej niż poprzednio, chociaż był trochę niespokojny i często się wybudzał. Ale za to robiłem mu cień, bo spoza pojedynczych chmurek coraz śmielej zaczęło grasować słońce. A z każdym czarnym ogoniastym jest tak, że: czarny pies + słońce = Hot Dog [ Gorący Pies ]. Dlatego zawsze dobrze jest chronić zwierzaki przed przegrzaniem. Co gorąco wszystkim dwunożnym zalecam, mimo że lato ma się już ku końcowi. Jak zwykle spóźniam się, ale „ten typ już tak ma”! P.S. Fascynował mnie również "trzymający miskę", czyli BARY. On ma niezwykle sympatyczny ryj, oczywiście gdy go wystawia w „międzyczasie” zakulisowego znęcania się nad naczyniem.
  20. Bliskie spotkania małego Frania. I znów miałem okazję spotkać się oko w oko ( a nawet ryj w ryj ) z moim poczciwym Frankiem. Było to w niedzielę 24.08.2014, i tego dnia postanowiłem wyczesać łobuza, bo już zrobił się z niego istny "skorupiak" ( niektóre lubują się w tym aby czymś się namaścić i w ten sposób robią sobie "trwałą" na grzbiecie ). Zachodziła tylko obawa, czy On aby nie będzie się przed tym bronić, czyli czy nie ukąsi? Ale po mojemu Franek to tylko taki "Kłapcio", co jedynie dla postrachu krótko i ostrzegawczo może kłapnąć chwytem paszczowym, lecz niezłośliwie i niekolorowo. Myślę, że do krwi może ukąsić dopiero przy jakimś bardziej radykalnym zabiegu, np. podczas naruszania powłok cielesnych. Sam zresztą nieraz miałem ochotę kogoś pogryźć przy pobieraniu krwi ( czego organicznie nie cierpię ), lecz mi choćby ze względu na wiek i wykształcenie, robić tego nie wypada. No więc dopadłem Franka ze zgrzebłem w dłoni a on oczywiście od razu "dał dyla". Na szczęście poruszał się powoli, więc nie było problemu z "osaczeniem". Widok musiał być jednak przedni: po wewnętrznym trotuarze schroniska niezdarnie umyka nieduży, podługowaty i krótkonogi, czarny Franek ( Uff! Ile tych określeń! ) a za nim bieży schylony, śmieszny starszy jegomość i starając się go dopaść, raz po raz zatapia w jego grzbiecie, zadku i bokach, małe grabki służące do przeorywania futerka. A Franek niespiesznie, tak jakby od niechcenia ( Czegóż chce ode mnie ta natrętna dwunoga mucha? ), stara się wyślizgnąć spod zasięgu działania tego dziwacznego przyrządu, chociaż czując na sobie jego posuwisty ruch, nie protestuje i nie próbuje użyć swej paszczy, lecz maszeruje dalej. I tak zabawa trwała przez jakiś czas, ale on jest zawsze za krótki: ile by nie czesać, i tak będzie za mało! Aż przyszła pora na spacer do "zielonej łączki" na tyłach schroniska. Franek jak zwykle stąpał z rozwagą i niespiesznie, zatrzymywał się w drodze, kierując swą uwagę na jakieś inne, nieodgadnione dla mnie walory ( niczym "byczek Fernando" ). Wreszcie dobrnęliśmy do celu a Franio oszołomiony dziką zieleniną stąpał po łące zdezorientowany, w różnych możliwych kierunkach ( a może po prostu chciał tylko ode mnie uciec! ). W końcu zmęczył się ( miał prawo po takich przeżyciach ) i zaległ w dorodnych koniczynach. Z początku starał się utrzymać łepek w czujnej, wyprostowanej pozycji. Ale dosyć szybko zaczął mu on stopniowo opadać, oczy też się przymykały. Kilka razy "zresetował się" prostując szyję do pozycji wyjściowej aż wreszcie dał za wygraną i popadł w objęcia Morfeusza. Błogi sen w koniczynie nie mógł trwać zbyt długo. Niestety, czas był ograniczony i wkrótce trzeba było wracać. Ale przy okazji "zalegania" odkryłem, że przy odpowiednim oświetleniu przez czarną sierść Frania miejscami przebija odcień kasztanowaty! A jeszcze wcześniej ( o czym nie wspominałem ) stwierdziłem, że On, podobnie jak większość paszczaków, uwielbia gmeranie "po policzkach", do tego stopnia, że przechyla łeb w kierunku ręki, kładąc na niej cały ciężar swej "głowizny" ( ... słodki ciężar! ). Tego dnia okazało się również, że Franek potrafi szczekać ( wcześniej takim go nie słyszałem ). Dawał głos w dwóch sytuacjach: gdy go jakiś inny sierściuch zaczepiał, oraz po powrocie do boksu - nad miską z jedzeniem ( chyba w celu odstraszenia konkurentów do żarcia ), mimo że mu nikt przy tym nie przeszkadzał. A więc to chyba taki rytuał dla zaznaczenia swojego prawa do michy. Śmieszny ten Franek!
  21. A więc dokonało się! 17 sierpnia byłem w Szczytnie i wreszcie naocznie poznałem Franka. Ten staruszek pod niektórymi względami przypomniał mi mojego nieszczęsnego Mono, którego niestety już nie ma. Przede wszystkim On też jest najstarszy ze wszystkich, a dla mnie w szczególności to taki "piesek przydrożny" (z Miłosza), choć rozumiany nieco inaczej - bardziej dosłownie, bo Franek podobno został znaleziony na poboczu drogi! Nic to, że "Piesek przydrożny" - tomik prozy Miłosza, którego tytuł (tego tomiku) olśnił mnie i zachwycił, kojarzy mi się jednak odmiennie (i może nawet kiedyś popełnię na ten temat jakąś bardziej zręczną notkę). A czarny Franek, biedaczysko, jest po prostu uroczy w tej swojej bezradności, nieśmiałości i tęsknocie smutnych, opuszczonych oczu. I mimo, że jest to psiak niewielki, podługowaty i raczej niskopodwoziowy (co mnie jeszcze bardziej nakręca), posiada dwa wyraźne atrybuty o których należałoby wspomnieć: ten oczywisty - to obszerne i długie, zwisające uszy i ten wstydliwy - ..... pokaźnych rozmiarów przyrodzenie, którego kiedyś z pewnością nie wahał się użyć. Lecz o tym ze zrozumiałych względów rozwodzić się nie wypada, zwłaszcza jeśli będą to czytać "płochliwe pensjonarki" ( chociaż śmiem przypuszczać, że dziś na te wieści wcale już się nie "spłonią"; prędzej mi uszy zwiędną od ich interpretacji ! ). Ale tak już jest i basta! A nasz Franuś jest powolny i trochę zdezorientowany. Ma jednak liczne i wdzięczne towarzystwo. Wśród jego znajomych jest nawet jeden indiański ON-ek, ksywka "trzymający miskę" ( gdy tylko miałem go w polu widzenia, zawsze paradował z ryjem zaciśniętym na misce od wyżerki ). Kto wie, ilu jeszcze ciekawych sierściuszków tam rezyduje (?). Tak, to był ciekawy, udany dzień! Pozdrawiam wszystkich nieobojętnych Roman S. - Olsztyn
  22. Po „ogrodowych” fotkach sądząc, mniemam że: Szczęściarz Bugi już rezyduje w Niebie, bo w zieloności lubo ryjem wodzi wśród łanów traw soczystych i krzaków gałęzistych, w towarzystwie równie futrzanej gawiedzi. Z chęcią też bym się tak utytłał w tej zieleninie, Lecz gdy wspomnę wiek mój, to mi szybko minie!
  23. A ja wczoraj po raz pierwszy byłem na „romantycznym” spacerze z ..... Murką ( taka ksywka jest mi skądś znajoma! ). Mam nadzieję, że mi z tego powodu żaden zazdrośnik ryja nie obije. Po pierwsze za daleko; po drugie „ta” Murka to średniej wielkości, energetyczna sunia z olsztyńskiego schroniska. A byłem z nią „u wód”, czyli nad rzeką Wadąg w pobliskim lesie. Woda przy takiej pogodzie to oczywiście balsam dla wszystkich. Murka ciągnęła jak smok, wypluskała się w rzece a na koniec spaceru znienacka ( z doskoku ) „pocałowała” mnie siarczyście i mokro ( oj, tak! ). Ma się to powodzenie u płci odmiennej! Z dalekiego Olsztyna pozdrawia RomanS P.S. Piszący te słowa oświadcza, że wszelka zbieżność podanych imion, nazw własnych i opisanych sytuacji, jest zupełnie przypadkowa.
  24. Dytyramb na cześć RICO. Ostatnio zaobserwowałem, że jeden z moich ulubieńców RICO, pomimo swojej nieco dziwacznej postury, znajduje chętne opiekunki i „wyprowadzaczki” ( tu chyba powiększam zasoby słownictwa języka polskiego! ). Bardzo mnie to cieszy - oczywiście to co jest przed nawiasami. Bo RICO nie jest atrakcyjnym filigranowym młodzikiem. To raczej nieco toporna, niskopodwoziowa „ciężka artyleria”. Ale RICO to stworzenie fascynujące inaczej: jego mina ( tragiczna? bezradna? zdziwiona?) w połączeniu z wyjątkowo łagodnym charakterem, dosłownie powalają ( mnie zniewalają ). Więc jeśli przy okazji kolejnych spacerów „wpadnie komuś w oko” i już na stałe znajdzie się naprawdę dobry przewodnik dla tej niezwykle dobrej istoty - będzie mi bardzo miło! Więc mu kibicuję, bo RICO na prawdziwy własny dom w pełni zasługuje!
  25. Nic to, że jeszcze nie ma nowych fotek. Ja wciąż podziwiam tę ostatnią z dn. 15.03.2014. Jest rewelacyjna. Nazwałem ją: "Bugi na tropie". Widać, że niuch go nie opuszcza. I o to chodzi!
×
×
  • Create New...