Witam.
To ja jestem tą babą spod Krakowa. ;)
Odezwałam się, bo nie chcę wyjść na gbura i osobę niekulturalną.
Niczego nie obiecywałam, jeśli chodzi o Lunę, ale zdaję sobie sprawę z tego, że na pewno dałam jakąś nadzieję, więc czuję się w obowiązku odezwać się.
Tak, jak pisała Funia (pozdrawiam!) czekamy na ogrodzenie. Miałam nadzieję, że to będzie w bardzo krótkim czasie. Niestety, najpierw mąż zajął się rozwożeniem ziemi na działce, zostawiając ten nieskończony odcinek ogrodzenia na wszelki wypadek jakby trzeba było dowieźć ziemi, albo wywieźć. Wszystko robimy sami z ogromną pomocą teściów, więc wszystko na czuja i powoli. Właściwie to zasuwa głównie mąż i teść.
Zanim zrobią z ziemią, zasieją trawę, skończą ogrodzenie...:-( Mało tego. Po takiej trawie nie wolno od razu chodzić. Ja się na tym nie znam, jestem miastowa dziewczyna. :lol: Na wsi mieszkamy niecałe dwa lata.
Luna byłaby skazana na smycz non stop jeszcze przez wiele tygodni, a to w jej przypadku jest katastrofa. Nie wiem, kiedy można będzie deptać ten trawnik, o którym tak marzę. Może w połowie albo pod koniec wakacji... Nie wiem...
Psa chciałam wyprowadzać poza działkę, oczywiście na smyczy. Z Luną tak się nie da, ona potrzebuje przestrzeni, do której jest przyzwyczajona.
Poza tym jak widzę teraz, jak wygląda ta praca z ziemią, robienie ogrodu, to na razie opadło mi wszystko. Nie wpuszczę tu na razie psiura. Musimy czekać. Myślałam, że to będzie łatwiej, szybciej.
Jestem zdecydowana na psa. Jednak w tej chwili to byłaby męka dla wszystkich.
A dla Funi mam nadal propozycję, żeby naprawdę przemyślała sprawę oddania Lunki. Ja wiem, założenia hoteliku, miejsce dla innych. Rozumiem. Ale pewnie nigdzie jej nie będzie lepiej i nikogo mocniej nie pokocha. Tak myślę.