Olly - serdecznie dziękuję. Życzę powodzenia i wytrwałości w walce o zdrowie Luny. Co do Frygi, to myślę, że z Twoim Kiniem już się odnalazły. Ona w swoim życiu miała jeden cel - z kim by tu się zabawić. Była zupełnie pozbawiona agresji, zwłaszcza, co mnie trochę dziwiło, ale i zadowalało w stosunku do suk. Nieraz z tego powodu dochodziło do komicznych sytuacji, jak np. tej kiedy goniła ją z wkurzona jamniczka. Boksery - i nie tylko one - na ogół nie darzą sympatią kotów. Kiedy ją przywiozłem - z Gdańska do Wrocławia - było wówczas u nas kilka kotów (każdy ze swoją martyrologią). Wśród nich młoda, na oko 10. miesięczna kotka, mniej więcej w wieku Frygi. Z miejsca stała się jej najlepszą kumpelą do zabawy. Dla pozostałych domowych sierściuchów Fryga nie była wrogiem, spały razem etc. Ale koty obce poza posesją musiały mieć się na baczności. Dokarmialiśmy kiedyś dużego pięknego kota, zachodzącego do naszego ogrodu. Fryga na niego polowała, ale on zawsze ją wykolegował. Zjadał co było, znaczył teren i szedł dalej. Pewnej zimy, w czasie bardzo długotrwałego ostrego mrozu, późnym wieczorem był tak zdeterminowany, że wszedł do domu. Fryga słodko spała w poduchach, gdzieś na piętrze, więc my cap kota do klatki, następnego dnia do weta i było po kastracji. Kot przeszedł w domu kwarantannę, Fryga nie była tym zachwycona, ale w sumie przeszło to gładko. Kiedy nowy domownik, nazwany przez nas Dodkiem poczuł się pewny swojego miejsca, uznał się za głównego administratora powierzchni mieszkalnej. Gdy np. usadowił się na schodach - a schody są strategicznym miejscem w naszym domu, bo z piętra prowadzą wprost do kuchni - Fryga nie miała prawa na nie wejść. Podobnie wyglądało gdy przebywał, w którymś z pokojów, kiedy miała zamiar tam wejść Dodek ją atakował, ta zaś nie podejmowała walki tylko szybko zmykała. Z czasem sytuacja się unormowała. Prześladowca dał jej spokój ale zażyłości między nimi nie było. Podobnie traktował on pozostałe domowe koty. Kiedy wychodziliśmy z psami na spacery gromada ogoniastych - w porywach było ich do 5. odprowadzała nas do ogrodowej bramy, gdzie oczekiwały naszego powrotu. Po powrocie Dodek biegł pierwszy na taras, zajmował stanowisko przy wejściu i każdego wchodzącego do domu kota walił sierpowym prawym, albo lewym. To był codzienny rytuał. Niestety Dodek odszedł szybko, na nieuleczalną chorobę nerek. Żył wówczas z nami mops Gacektuptek, ale miał swoje lata i nie w głowie mu były figle z młodzieżą - umarł we śnie, w wieku 13. lat. Kiedy był w formie robiłem z nim 6. kilometrowe spacery każdego dnia. Sąsiad miał rotka, spacerowaliśmy często razem i każdorazowe przywitanie GT z rotkiem wyglądało tak, że GT podskakując rotkowi do gardła usiłował go capnąć, przy całkowitej obojętności atakowanego. Po kilku podskokach GT i nieudanych prób przegryzienia mu gardła GT kapitulował i zrezygnowany kroczył obok olbrzyma. Każde ich spotkanie wyglądało identycznie.
Serdeczności.