Jump to content
Dogomania

Aganemnon

Members
  • Posts

    7
  • Joined

  • Last visited

Aganemnon's Achievements

Newbie

Newbie (1/14)

10

Reputation

  1. Może być i tak.. Jutro idziemy do innego weterynarza, teściowa nas zapisała. Na razie bez psa, bo i tak musimy dobrać porę, gdzie nie będzie innych czworonogów. W każdym razie wet poleca uśpienie. nie wyobrażam sobie tego.
  2. W bólu na pewno nie żyje - bawi się, biega jak wariat i je za pięciu. Zachowuje się normalnie, aż nagle ni stąd ni zowąd mu nagle nie odwali.
  3. Może źle dopisałam - wizyta pierwsza, rozpoznawcza była w domu. A te leki nic nie dadzą, skoro ma atak np. raz na 4 miesiące i trwa 2 minuty. pies był zabrany do kliniki, w nocy (na całe szczęście jest całodobowa) i tak zeszło na badaniach szczegółowych. Plus jest taki, że nawet te badania są "po kosztach" - więc na nich nie oszczędzamy. Robili ile i jakie się dało. Leczą nasze psy od prawie 20 lat - najpierw mojej mamy, teraz moje.
  4. Tak, robiliśmy. Mamy naprawdę cudownych lekarzy weterynarii pod nosem - zarówno neurologia, wszystko. Takich ludzi ze świecą szukać, ale nawet oni nie wiedzą co robić, bo pies wygląda na całkowicie zdrowego, z medycznego punktu widzenia. Nie ma żadnych zmian, nic go nie boli, krew i hormony w normie. Właściciel tej kliniki również nie wie, skąd mogło to się wziąć: a pracuje z psami od ponad 50lat. Też podejrzewa zmiany padaczkowe, ale badania nic nie pokazują. Nie wiem, może są za małe? Zbyt głęboko? Z naszym nieżyjącym już psem było tak samo - tyle, że po 2 miesięcznej walce po prostu odeszła, a wyniki miała dobre ( z neurologicznego punktu widzenia).
  5. Nie wiem, może faktycznie to przez padaczkę. Ale jak mówię, on nie jest i nigdy nie był agresywny w trakcie ataku, przed lub po. On się zachowuje, jakby tego po prostu nie było. Nawet jak w trakcie jego ataku padaczki ktoś powie "ciastko" to oczy mu się robią wielkie jak pięści i stara się wstać do kuchni, żeby je zjeść. Weterynarze mieli z niego zawsze ubaw. Pies, który nie zauważa, że ma atak padaczki.
  6. Dziękuję za odzew. Tak, miał robione badania. Jestem przewrażliwiona na tym punkcie od czasu, kiedy moja sunia umarła na coś podobnego. Najpierw rak, potem ataki padaczki, z tym że u niej były liczne i bardzo silne - w końcu się nie obudziła, weterynarze robili co mogli, ale to szło za szybko. Myślałam już o uśpieniu, proszę mi wierzyć. Jestem strzępem nerwów, płaczę po nocach, nie wiem już co mam robić. Doszło do tego, że zaczynam go darzyć naprawdę silną niechęcią - ale to przecież tylko pies. Samo by mu się tak zrobiło? Poza tym mój narzeczony świata poza nim nie widzi - a nawet on już nie ma siły, chociaż w domu jest co 2gi dzień, więc nie użera się z nim tak często jak ja. Ciężko mi podjąć taką decyzję, kiedy pracowałam w schroniskach, ogólnie z psami. Jeśli uśpienie jest ostatnią deską ratunku, ale dla psa (bo.np. cierpi) to tak. Ale nie wiem czy dałabym radę to zrobić, bo ciągle bym sobie wypominała, że to moja wina, że nie dałam rady i przez to on nie żyje. Naprawdę, nie wiem co robić. A trenerzy itd też rozkładają ręce, pisałam do różnych osób, dzwoniłam. I nic.
  7. Witam! Na wstępie chciałam przeprosić, jeśli jednak dokładnie taki temat był - szukałam, widziałam podobne, ale to nadal nie "TO", więc postanowiłam założyć nowy. Przechodząc do rzeczy: wraz z narzeczonym mamy mieszańca husky z owczarkiem niemieckim, pies ma 8 lat, choruje na padaczkę pokleszczową - nie przyjmuje leków na samą padaczkę, bo ataki są bardzo rzadkie i delikatne - nie traci przytomności, po wszystkim otrzepuje się i merdając ogonem biegnie do lodówki po coś do jedzenia. Wzieliśmy go ze schroniska, jako szczeniaka. Od zawsze był niesamowicie agresywny w stosunku do obcych psów, ale z tym nauczyliśmy się (o ile można to tak nazwać) radzić: po prostu unikamy spacerów w godzinach, gdzie psiaków wychodzi najwięcej. Unikanie wzięło się stąd, że nikt nie potrafi nad nim zapanować - nie pomogli treserzy, sztuczki (a przeszliśmy chyba przez wszystkie, każda stosowana regularnie przez parę tygodni i nic. Nawet machanie ciastkami, za które by zabił nie pomogło. Ale jak mówiłam: z tym sobie jakoś radzimy. Mieliśmy też sunię owczarka niemieckiego, która od nas odeszła 3 lata temu i nie miał z nią problemu. Wzięliśmy kolejnego psiaka, również mieszańca, sukę, bardzo młodą, żeby jej po prostu nie zagryzł - dogadują się świetnie - do czasu. Od paru miesięcy nie wiem już co z nim zrobić. Jest coraz bardziej agresywny - doszło do tego, że rzuca się na mnie lub narzeczonego. Nie był taki, nigdy. Jasne, wpada w amok jak widzi obcego psa, ale w domu był najukochańszym miśkiem pod słońcem. Taka ciamajda. Przykładowa sytuacja: siedzę przy laptopie, Kiara (obecnie 2letnia suczka, malutka) śpi spokojnie w pokoju, Sparrow (pies, którego problemy opisuję) leży po drugiej stronie i nagle zaczyna warczeć, skacze i się rzuca. Albo na mnie, albo na Kiarę - w zależności od tego, kto jest bliżej. Jestem też pewna, że nie jest to przejaw chęci zdominowania właścicieli: mamy go od 8 lat, nigdy czegoś takiego nie było. Od szczeniaka miał jasno pokazywane, kto jest panem, a kto psem - nie był bity, nikt nie krzyczał, był tresowany metodą prób, nagród i naprawdę wielkiej dawki czasu i cierpliwości. Przeszliśmy z nim przez wszystkie możliwe szkolenia: z książek moglibyśmy zrobić bibliotekę na temat szkoleń. Od 2 miesięcy żyjemy jak w jakimś koszmarze, jest coraz gorzej. Jest super, głaszcze się, tuli jak zwykle, aż nagle coś się dzieje i się rzuca z zębami. Warczy, szczeka, próbuje nam skoczyć do gardeł. Przeszłam przez kursy samoobrony, więc najzwyczajniej w świecie jak się na mnie rzuca, łapię go, trzymam i czekam aż się uspokoi, żeby mnie nie pogryzł. Mówię do niego uspokajającym głosem, obiecuję ciastko, cokolwiek, byle przestał - i tak było, bo teraz jest gorzej. Nawet już uspokojony (pozornie) merda się, liże mnie - odwracam się, a on momentalnie rzuca się na mnie z zębami! Już mówię - przeżyłabym, gdyby chodziło tylko o mnie. Ale rzuca się nawet na młodszego psa, na narzeczonego. Mój młodszy brat, który ma 4 lata ma "zakaz" przychodzenia do naszego domu, w obawie przed Sparrowem - a zanim się wyprowadziliśmy 3 lata temu, to przecież razem z nim mieszkał. I nie było tego, uwielbiał dzieciaki. Miał anielską cierpliwość. Najgorsze jest też to, że musiałam zrezygnować przez niego z pracy. To, co się działo w domu pod moją nieobecność przechodziło ludzkie pojęcie. Dostaliśmy pismo z administracji - albo coś zrobimy, albo nas wyrzucą. Dodam, że nie mamy małego mieszkania, więc nie czuje się tu jak w klatce. Pracowałam po 6 godzin: był przyzwyczajony do dłuższej nieobecności, gdy choćby się uczyłam - wtedy był sam po 8 h i też był spokojny. Poza tym bałam się okropnie o Kiarę - boję się, że ją po prostu zagryzie. Odłożyliśmy nawet próby powiększenia rodziny - nie wyobrażam sobie urodzić dziecka w takiej sytuacji - a przecież nie oddam psa, to członek rodziny. Coraz częściej ma te "ataki agresji", jak je nazywam. Teraz rzuca się na nas z zębami średnio 3-6 razy dziennie, drąc się przy tym niesamowicie - naprawdę w końcu nam złożą wypowiedzenie. Nie muszę nic robić: siedzę, a on się nagle zrywa i rzuca. Przechodzę do kuchni - to samo. Do łazienki? Znowu. Zaczął się rzucać nawet na mojego narzeczonego, do którego miał naprawdę wielki respekt. Wpada w taki szał, że nic do niego nie dociera - wybił sobie ząb o krzesło obrotowe i nawet nie zwrócił na to najmniejszej uwagi, na litość Boską! A gdyby nie wcelował w drewno, tylko w moją nogę?! Już nie wspomnę o tym ile razy mnie pogryzł do krwi, naprawdę głęboko, bo po prostu nie zliczę. Teraz jest lepiej, ale tylko dlatego, że nauczyłam się jak go przytrzymać, żeby mnie nie pogryzł. Ostatnio sąsiad pytał, czy chłopak mnie bije, bo jestem cała w siniakach. Narzeczony nie ma tyle szczęścia, ostatnio skończyło się na szwach. Byliśmy z nim u weterynarza - czy raczej on był u nas, bo jego zachowanie w stosunku do psów na nic innego nie pozwala. Zrobił mu badania, pobrał krew, obmacał. Ten weterynarz to najlepsze co mogło nas spotkać - leczy nasze psy odkąd pamiętam, ma swoje własne kliniki itd. Sprawdzony, w każdym razie. Zdrowy jak koń, jak to określił. Poradził nam przemyśleć kastrację - jednak jest to pies z padaczką, trzeba ściągać anestezjologa a i tak ryzyko, iż się nie obudzi jest naprawdę duże. I szczerze mówiąc, odkąd tylko jedno z nas pracuje, najzwyczajniej nas na to nie stać. Po opłaceniu wszystkiego zostaje nam ledwie 700 zł na cały miesiąc, na 2jkę osób, pomaganie mojej babci i 2 psy. Przecież to śmieszne. Nikt do nas już nie przychodzi, ja siedzę uziemiona w domu. Macie jakieś pomysły? Naprawdę już nie wiemy co robić. Weterynarz polecił nam pewne behawioralne metody szkoleniowe, ale to nic nie daje - a jak mówię, nie było nigdy wcześniej z tym problemu. Dopóki nie wpadnie w szał, jest normalny. Ale te jego ataki agresji są coraz częstsze i bardziej gwałtowne. Dzisiaj już rzucił się 5 razy, z czego ostatnim razem uspokajałam go prawie 30 min, bo za każdym razem próbował wgryźć mi się w gardło - a moje nędzne 156 cm wzrostu mu to ułatwia. Proszę, pomóżcie nam. Może macie jakieś doświadczenia, pomysły? Przecież tak nie da się żyć, w strachu przed własnym psem, non stop uwięziona z nim w domu.
×
×
  • Create New...