Jump to content
Dogomania

wykrywka

Members
  • Posts

    4171
  • Joined

  • Last visited

Profile Information

  • Gender
    Not Telling

Converted

  • Location
    Zielona Góra

Recent Profile Visitors

1591 profile views

wykrywka's Achievements

Newbie

Newbie (1/14)

11

Reputation

  1. Witam!

    CHciałam zapytać o Tysona,co u niego?

    Przeczytałam jego wątek i zapadł mi w serce ten pies,choć wiadomości na nim są tylko do 

    lipca 2014.Napisz,bardzo Cię proszę,najbardziej chciałabym się dowiedzieć,że wreszcie ma dom.

    Pozdrawiam serdecznie! Alicja

  2. Hej Ciociu kochana :) Chciałam zapytać czy podtrzymujesz swoją deklarację dla Fejfolka ? Jesli nie to bardzo Cię proszę daj jakoś znać .Pozdrawiamy z Białogonkowa :) Mortes

     

  3. A wydawało się, że będziesz wieczny, wielki i dostojny, żyjący swoim życiem. Żegnaj Lorku ... . Chyba nie pisałam na wątku, ale śledziłam losy Lorka od czasu wyciągnięcia go z wykopywanych przez niego dołów w mieleckim schronisku. Murko szczerze współczuję i serdecznie przytulam. I dziękuję.
  4. Atulek wiem, że pokazana suczka jest w typie posokowca, ale jakoś posokowce kojarzą mi się z gończymi w jedną rodzinę. Odpowiadając na Twoje pytanie - na razie wstrzymuję się z wszelaką pomocą dlatego, bo uważam i tym się kierowałam, że naczelną zasadą w pomaganiu jest: po pierwsze nie szkodzić. Ja ją złamałam, całkiem niechcąca, ale i tak odczuwam tego ciężar. Zamierzam powrócić do wolontariatu, który ostatnio bardzo zaniedbałam i ograniczyć się do spacerków z psiakami. Spacerować, oswajać, pieścić i bawić się - tym raczej nie zaszkodzę. Ewa gonzales piękne jest to płonące serducho. Kora78 fajnie, że trafiłaś. Zgadza się, że ataki były makabryczne, coś bardziej koszmarnego trudno sobie wyobrazić. Już pierwszy mną wstrząsnął i przeraził, wzbudził protest, że tego wszystkiego już za wiele dla jednej psiej istoty. Wtedy nawet przez myśl mi nie przeszło, że za chwilę będzie powtórka i to bez końca. Jedyne czego pragnęłam w tamtej chwili, to normalny oddech dla Borysa i spokojny sen. To otrzymał w lecznicy. Czułam ulgę widząc śpiącego Borysa. Ostatnio lubiłam patrzeć jak śpi, wydawał się taki zadowolony a ja miałam pewność, że nic mu nie dokucza. Ostatnie fotki Boryska z 4 lipca, zrobione dzień przed jego śmiercią, śpiącego a jednocześnie czujnego o czy świadczy uniesione ucho. Nie wiem czego wysłuchiwał, chodzenie obok, kucanie i odgłos strzelających kolan nie robiły na nim wrażenia, ani drgnął. Zachary pięknie napisałaś i prawdziwie. Miłość jest istotą każdego życia, bez niej wszystko jest bez znaczenia. Mam nadzieję, że Borys czuł, bo nie szczędziłam mu tego uczucia. W sumie jest dobrze, o Boryska jestem spokojna, wróciłam do równowagi, bez oporu niosę krzyż swojej winy. Najgorsza jest tęsknota. Tęsknię za konisiem, tęsknię ... aż do bólu.
  5. Dzięki atulek. Też o Tobie pomyślałam podczas ostatniej wizyty w schronisku, gdy dopełniałam ostatecznych formalności związanych z Boryskiem i zobaczyłam takie cudo: Czy ta suczka nie jest w typie "Twojej rasy"? Przy okazji przesyłam pozdrowienia dla Ciebie i Twojego Męża.
  6. Wczoraj, pod wieczór kolejny raz odwiedziłam Boryska, prawie o czasie, w którym 2 tygodnie wcześniej zasnął. Gdy wracałam na niebie pojawiła się tęcza - olbrzymia, szeroka o intensywnych barwach. Banalne będzie to, co napiszę, ale ten symbol psiego raju szablonowy i powszechny na dogo dał spokój duszy i ufność, że dobrze jest teraz Boryniowi.
  7. Arim, caha, atulek, Arkadia_ lubię Was dziewczyny niecodziennie, towarzyszyłyście mi i wspierałyście od dawna. Figunia, mimo, że pojawiła się na wątku po raz pierwszy znana jest mi od jakiegoś czasu i już dawno zaskarbiła sobie moją sympatię. Tak więc dziękuję za Wasze wpisy, efekt Waszej wrażliwości i dobroci. Muszę Wam coś wyjaśnić, żeby nie czuć, że zostałyście oszukane i żeby zapobiec kolejnym postom pełnych współczucia i łez, pochwał i słów szacunku. Zdaję sobie sprawę, że patrząc z boku moja opieka nad Borysem mogła tak wyglądać, jak wiele ludzi odebrało. Prawda jest jednak inna, wiem co piszę i proszę uwierzyć mi na słowo. Zabranie Borysa 12 maja 2013 roku ze schroniska do siebie to było najgorsze, co Boryniowi przytrafiło się w życiu. Dobre chęci to za mało, co najwyżej mogłam iść sobie brukować nimi przysłowiowe piekło a nie brać się za pomaganie. Przez cały czas miałam nieocenioną pomoc schroniska, materialną i logistyczną, w różny sposób wspomagało mnie wiele z Was, za sprawą "Burka" wspierało finansowo wiele osób i ... wszystko poszło na marne. W zamian za to zafundowałam Boryskowi cierpienie, stres i wszelkie uciążliwości życia codziennego: operację, okres rekonwalescencji, rehabilitację, mieszkanie na drugim piętrze i na koniec te potworne ataki padaczki. Czuję ciężar tego wszystkiego, przygniata mnie, ale to i dobrze i do końca życia powinnam już chodzić na kolanach. Na nic się zda, gdy na przeciwną szalę wagi wrzucę całą potężną swoją miłość, którą darzyłam Borysa, wiarę, że wszystko co robiłam, było dla jego dobra, moje oddanie i poświęcenie - waga ani drgnie. Na koniec długiego posta, jak zwykle ostatnio, moja prośba. Proszę nie próbować mnie usprawiedliwiać, nie zaprzeczać ani nie przekonywać, że było inaczej. Chyba że zależy komuś bym poczuła się jak ... kabotynka lub egzaltowana, stara baba.
  8. Dokończę, co zaczęłam. Od kilku dni, podobnie jak w całym kraju, mamy upały. Mieszkanie mam wyjątkowo chłodne, dodatkowo zasłonięte okna skutecznie chroniły przed nagrzaniem pomieszczeń. Z drugiej strony powodowały, że wszechobecny zapach moczu, mimo czyszczonych wszystkich podłoży dywanowych i podłóg mytych na okrągło, był bardziej wyczuwalny. W niedzielę nad ranem przeszło kilka niewielkich burz, kilka razy padało. Akurat spacer przypadł nam w komfortowych, rześkich warunkach. Oczekiwane upały chciałam praktycznie wykorzystać i zabrałam się za pranie chodniczków i wykładzin dywanowych, takie porządne, z moczeniem w wannie i szorowanie szczotką. Gdy po po kolei wszystkie wylądowały na balkonie do wyschnięcia, było już po 15-tej. Od kolejnego spaceru z psami dzieliła nas ponad godzina. Położyłam się, żeby trochę odpocząć. W pewnej chwili usłyszałam odgłosy, które zawsze towarzyszyły, gdy Borys raptownie chciał opuścić legowisko, na przykład - zrobił kupę. Spojrzałam ... Borys wyglądał jakby się dławił, pysk otwarty do granic możliwości, próbował wstać ale przewrócił się na bok i zaczęło się. Potworne drgawki wstrząsały jego ciałem, wszystkie cztery łapy wiosłowały z olbrzymią siłą, pojawił się obfity ślinotok a moczu tyle z niego wyleciało, jakby z tydzień nie opróżniał pęcherza. Ze wszystkich sił próbowałam go przytrzymać, głaskałam, przytulałam i uspokajałam. Syn okrywał go mokrymi szmatami, zwilżał język i gołymi dłońmi przytrzymywał szczęki, żeby zaciskające się co chwilę zęby nie skaleczyły zwisającego języka. Nie widziałam nigdy z bliska ataku padaczki, ale według mnie to była epilepsja. Atak trwał długo, kilkanaście minut, dla mnie wieczność. W końcu ustały drgawki, ale Borys nadal charczał, podrywał się i rzucał. Okres wyciszenia też zdawał się nie mieć końca. Zdecydowana byłam dzwonić do osiedlowej Pani weterynarz z prośbą, żeby przyszła i przerwała ten koszmar, ale syn oponował, bo to niedziela, żeby zaczekać do poniedziałku. Powoli Borysek uspokajał się, zaczął pić przyniesioną w misce wodę. Zorientowałam się, że trwało to prawie półtora godziny. Czytałam, że taki atak bardzo wyczerpuje, że powinno się nakarmić zwierzaka i dać mu odpocząć. Przełożyłam Borysa w suche miejsce, zabrałam ociekające moczem przykrycie i tym razem jedzenie podałam "do łóżka". Tradycyjnie zawartość miski zniknęła błyskawicznie. Gdy wychodziłam z Maksem na spacer to Borys próbował nawet wstać. Pozostał w domu pod opieką syna. W porze karmienia, gdy szykowałam dla Maksa, Borys opuścił posłanie, dotarł do kuchni i standardowo czekał na swoją porcję. Oczywiście dostał i nawet zjadł na stojąco. Żartowałam, że jedzenie to Borysa z grobu wyciągnie. Na zmianę z synem siedzieliśmy przy Borysie, powoli wracając do względnego spokoju. I nagle, gdzieś przed 19-tą zauważyłam i poczułam, że Borysowi zaczyna drżeć głowa, tiki były coraz silniejsze po czym nastąpił atak, dłuższy i intensywniejszy. Po nim, po kilku minutach, następny, potem jeszcze jeden. Przy kolejnym zadzwoniłam do Pani weterynarz, nie odbierała i przypomniałam sobie wtedy, że wyjechała na urlop. Borysem rzucało już bez przerwy, oddychał z wielkim trudem, oczy chciały wyjść na zewnątrz, klatka piersiowa osiągała gigantyczne rozmiary, język chyba w całości był na wierzchu, charczał. Z płaczem zadzwoniłam do Pawła, kierownika schroniska. Gdy okazało się, że z lecznicy opiekującej się schroniskiem nikt nie może przyjechać, Paweł zaproponował, że przyjedzie z Olą i zawiozą nas tam. Przyjechali błyskawicznie, w międzyczasie, Borys miał kolejny atak. W ciągu godziny było ich pięć, coś niewyobrażalnie koszmarnego. Już nie płakałam, ryczałam, błagałam, żeby to się wreszcie skończyło. To co jeszcze nie tak dawno przerażało, teraz byłoby wybawieniem, nie mogłam doczekać się potwornego zastrzyku, który uwoli Borysa od tej męczarni. W lecznicy Borysowi podłączono kroplówkę ze środkiem uspokajającym i przeciwdrgawkowym, zmierzono temperaturę. Okazało się, że przekracza 40 stopni. Błyskawicznie umieszczono zimne okłady pod pachami i w pachwinach. Nie wiedziałam, że jest to najlepszy sposób na obniżenie ciepłoty ciała. Próby intensywnego oddychania były próbami wentylacji organizmu. Wypytano mnie czy się nie przegrzał, jakie leki bierze, jaki był jego stan zdrowia. Usłyszałam, że gdy potwierdzi się padaczka, to pies będzie przyjmował leki do końca życia. Odpowiedziałam, że nie zamierzam go diagnozować, że przywiozłam psa, żeby zasnął, żeby już ani razu nie cierpiał. Szef schroniska i przyjmująca nas lekarka uszanowali moją decyzję. Oleńka była z nami cały czas. Gdy podano Borysowi środek usypiający i usłyszałam spokojny jego oddech poczułam ogromną ulgę, nie bałam się już ostatniego zastrzyku. Borysek odszedł w spokoju. Po osłuchaniu został stwierdzony zgon. W tym miejscu muszę podziękować Pawłowi i Oli, nie zostawili mnie samej w najgorszej chwili, nie wiem, nie potrafię wyobrazić sobie co byłoby gdyby nie Oni. Będę Im dozgonnie wdzięczna. Zabrałam Boryska z lecznicy do samochodu syna i pojechaliśmy go pochować. Było już całkiem ciemno, gdy składaliśmy jego ciało do grobu. Zostawiłam mu szelki, nie do podtrzymywania przy chodzeniu ale żeby nie biegał na golasa po tęczowych łąkach, oczywiście nie zapomnieliśmy o pomarańczowej piłeczce. I jakże okrutne było to, że po nocy nastał dzień, dzisiaj kolejny, że słońce świeci, że dozorca znowu kosi trawniki ... jakby nic się nie stało.
  9. Wcześniej wielokrotnie miałam napisać jak nam się żyje, ale jak były chęci to szwankowało dogo, gdy dogo działało, to chęci na pisanie nie było. A więc ciągnęłam to byle jakie życie Borysa, bo ... czułam, wierzyłam, że jeszcze nie pora. Trzy, cztery spacery dziennie zastąpiły na koniec dwa, maksymalnie trzy wyjścia na dwór podczas których prawie dosłownie zwlekałam go ze schodów, żeby doprowadzić go na trawnik pod blokiem, gdzie Borys mógł leżeć. Trochę spacerował podtrzymywany na szelkach, były chwile, gdy samodzielnie dźwigał się i podchodził do znajomych ludzi lub zwierzaków. Potem najgorszy był powrót. Borys nie pomagał na schodach a mnie brakowało sił, by wtaszczyć go na te cholerne drugie piętro. Teraz mogę to napisać - każde takie wejście było już ponad moje możliwości. Boli mnie kręgosłup, ręce, nadwyrężone mam kręgi szyjne. Ale nigdy nie darowałam bym sobie, nie wybaczyła gdybym musiała podjąć tą ostateczną decyzję ze względu na swoją fizyczną niewydolność. Dlatego ograniczałam wyjścia do minimum. Borys ponownie miał problem z sikaniem, lało się z niego przy każdym ruchu. Dodatkowo ciągle lizał siurka i podbrzusze. W osiedlowym gabinecie dostał dwukrotnie antybiotyk z informacją, że pomoże na zapalenie cewki moczowej, ale problemu z sikaniem nie rozwiąże, bo to najprawdopodobniej ma podłoże neurologiczne. Często Borys nasikał w mieszkaniu jeszcze zanim zdążyłam zabezpieczyć go podkładami na wyjście, potem za chwilę już na podkłady nie wychodząc z mieszkania lub zaraz za jego drzwiami. Wtedy rezygnowałam ze spaceru, bo potrzeby zostały załatwione, zawracałam do mieszkania, sprzątałam klatkę i ponawiałam wyprowadzenie Boryska za jakieś dwie- trzy godziny. Dodając do tego okres przebywania na dworze, czasami nawet do dwóch godzin mogłam tylko dwukrotnie pokonywać schody zapewniając jednocześnie regularne opróżnianie. Jedyne co pozostawało niezmienione to apetyt. Pora karmienia a w szczególności czas napełniania psich misek to okres największej aktywności Borysa. Z niedowierzaniem patrzyłam jak pies, który chwilę wcześniej nie był w stanie ustać, "biega" na plączących się łapach po przedpokoju solidnej długości w tą i z powrotem. Zawartość miski znikała błyskawicznie i to przy porządnie zwiększonych porcjach. Przestałam obawiać się, że nadmierna tusza utrudni Borysowi chodzenie, dlatego dawałam jeść mu znacznie więcej, chociaż ... nigdy chyba wystarczająco biorąc pod uwagę tempo jedzenia jak i stopień wylizania miski. Coraz rzadziej, ale bywały chwile, że Borys przypominał sobie o ulubionej pomarańczowej piłeczce z częściowo odgryzionymi przez Maksa wypustkami, ale bawił się nią przeważnie na leżąco. Borys uwielbiał gości, bo to znaczyło dodatkowe głaski, czułości i przytulanie. Tego, podobnie jak jedzenia nigdy mu nie było za wiele. Nie wiem jak długo udało mi się nam wieść dalej taki żywot, gdyby nie to, co wydarzyło się w niedzielę 5 lipca. Od pewnego czasu zauważyłam, że Borys ma takie dziwne tiki. Trudno to opisać. Znalazłam nagranie z podobnymi objawami: https://www.youtube.com/embed/dT9c0l0FSj0 Suczka ma podobne jak Borys tiki głowy. Gdy dopadały Borysa a ten stał, to Borys zawieszał się na chwilę po czym padał na brzuch, często zaczynały się, gdy Borys leżał. Do dziwnego drżenia głowy dołączało się drżenie przednich łapek. W takiej chwili każdy dotyk wywoływał efekt jakbym raziła go prądem - następował wstrząs całego ciała. Ostatnio bywało tak coraz częściej, pojawiało się nagle podczas wypoczynku na legowisku, na spacerach, gdy trochę chodził podtrzymywany na szelkach lub leżał na trawniku, raz nawet przy misce. Przechodziło po kilku minutach. Świadczyło o zachodzących zmianach neurologicznych. Teraz pozostało najgorsze ... niedziela 5 lipca. Opiszę ją w następnym poście. Raz z uwagi, aby nie umknęło mi to co napisałam do tej pory, dwa ... . Wybaczcie.
  10. Wczoraj pozwoliłam Boryskowi zasnąć ... na zawsze [*]
  11. Wstyd się przyznać, ale nie zrobiłam ani jednego zdjęcia ze spotkania, ba ... nawet o tym nie pomyślałam. Może dlatego, że byłam przejęta dolegliwościami Borysa i pochłonięta opanowaniem sytuacji. Sama jestem teraz zdziwiona. W sumie to obawiałam się tego spotkania, nie wiedziałam jaka będzie reakcja na widok psa ledwie trzymającego się na łapach kogoś, kto pamięta Borysa szalejącego za piłką, skaczącego przez przeszkody i szybującego po schroniskowym wybiegu, poza tym Borys był zmordowany wcześniejszymi przejściami i nie spodziewałam się, że opuści legowisko. Do tej pory jestem pod wrażeniem zachowania Borysa, tego, że on wiedział, kto idzie i kto za chwilę przekroczy próg mieszkania.
  12. Jakie to niewyobrażalnie trudne człowiek nie zdaje sobie sprawy. Co innego myśleć, mówić lub pisać, że jest się świadomym, przygotowanym na najgorsze a co innego, gdy stajemy przed faktem. Przekonałam się o tym w piątek. Na poranny spacer udało mi się wyprowadzić Borysa po wielu próbach i serdecznym zachęcaniu, ale wyszliśmy i wróciliśmy w miarę bez problemów. Śniadaniowa porcja tradycyjnie pochłonięta w mig. Niestety później Borys już nie chciał opuścić legowiska. Nie reagował, że Maks wychodzi na spacer, jego nie zmuszałam. Najgorsze w tym wszystkim było to, że nie reagował na nic. Był jakby w półśnie, chrapał chociaż oczy miał niedomknięte. I wtedy dotarło do mnie to, czego wcześniej nie czułam: ciężar odpowiedzialności, który przekraczał moją wytrzymałość, strach i rozpacz, poczułam tą różnicę między świadomością tego co nas czeka a rzeczywistością, która nadeszła. Spojrzenie zamglonych oczu Borysa nie pozostawiało złudzeń. byłam przekonana, że nadszedł czas pożegnania. Późnym popołudniem zadzwoniłam do schroniska, by poinformować o stanie Borysa i umówiłam się na osobistą rozmowę w sobotę. Borys jest przecież tylko moim tymczasem, wszelkie istotne decyzje pozostają w gestii schroniska. W nocy wyniosłam z synem Borysa na dwór, natomiast w sobotę rano już sam domagał się spaceru. Szok - dał radę z moją pomocą pokonać schody w obie strony, domagał się jedzenia. Jaka byłam szczęśliwa widząc go obecnego duchem i ciałem, że to najgorsze jeszcze nie teraz. W rozmowie z władzami schroniska otrzymałam pełne zrozumienie, obdarzona zostałam zaufaniem i bez innych dodatkowych formalności będę mogła podjąć tą ostateczna decyzję. Przy okazji zaprosiłam do odwiedzin Borysa twierdząc, że już najwyższa pora na obiecaną wizytę. Poza tym wiem, że jednej z osób Borys jest wyjątkowo bliski i wzajemnie Borys był z tą osobą szczególnie związany. To Bartek, obecnie nie tylko wolontariusz, prezes IDZ. Już w sobotę chciałam napisać o tym wszystkich, ale obawy przed zapeszeniem były większe, tak bardzo nie chciałam, żeby lepsze samopoczucie Borysa się zmieniło. Niestety - w niedzielę od rana Borysa zaczęło męczyć rozwolnienie. Po drugim przypadku podałam stoperan, jedną tabletkę, widocznie za mało, bo nie pomogła. Najgorsze nastąpiło, gdy doszły silne torsje. Borys był bardzo niespokojny, wymiotował, sikał pod siebie i wydalał luźne kupy. Nie nadążałam ze sprzątaniem, praniem wykładziny i myciem Borysa. Gdy jakoś to ogarnęłam, zadzwonił Bartek wyrażając ochotę na spotkanie. Moment nie najlepszy, ale może to jedyna okazja. Borys już trochę się wyciszył, leżał zmęczony, gdy usłyszał domofon. Ostatnio nie reagował na ten dźwięk, ale tym razem było inaczej. Podniósł się z legowiska, podszedł do drzwi i wydając charakterystyczne dźwięki świadczące o podnieceniu i radości czekał na gościa. To było niesamowite, jak czekał na Bartka, jak się ucieszył jego widokiem. Piękne i wzruszające. Dzisiaj jest "normalnie" - dajemy radę wyjść na spacer, Borys trochę chodzi, trocheje leży, żywo reaguje na znajomych domagając się zainteresowania i głaskania, problemy jelitowo żołądkowe odpuściły. Życzę sobie, żeby tak było zawsze.
  13. Odkąd pojawił się temat eutanazji jest mi niezręcznie pisać na wątku. Dobrych wieści nie ma a gdy będę pisała o tych złych, to wyjdzie, że się skarżę a tego bym nie chciała. Jest to mój wybór wiec żalenie i płacz jest nie na miejscu. Na początku maja byłam z Borysem w naszej lecznicy, z nadzieją, że znajdzie się coś co zadziała przeciwbólowo. Dostał na miejscu zastrzyk a do domu przyniosłam gromeloksin. Niestety - żadnej widocznej poprawy, za to po piątym dniu mega biegunka, mimo podawanych cały czas osłonówek wszelkiego rodzaju. Od tej pory nie byłam w lecznicy, nie widzę sensu. Borys nie dostaje żadnych medykamentów o działaniu przeciwzapalnym i przeciwbólowym. Słabnie z dnia na dzień, tylne łapki cały czas się rozjeżdżają, nie jest w stanie utrzymać się na stojąco, z chodzeniem tez ogromne trudności. Nasuwa się pytanie: na co czekam? Czekam na pewność, że pożegnam Borysa nie z powodu mojej niewydolności fizycznej, nie dlatego, że dosyć mam zapachu obory w mieszkaniu, nie z powodu coraz częstszych pytań dlaczego tak pozwalam męczyć się psu i nie dlatego, bo uciążliwe i krępujące są dla mnie "widowiskowe" spacery. Chcę żeby jedynym powodem było dobro Borysa, żeby to jego stan był jedynym argumentem. Wczoraj myślałam, że nadchodzi ten moment, gdy Borys nie chciał wyjść na spacer, spojrzał tak wymownie, że nie trzeba słów, żeby zrozumieć co chciał przekazać: zostaw mnie, pozwól leżeć. Na spacer wyszłam tylko z Maksem, ale po powrocie, gdy zaczęłam szykować jedzenie Borysek wstał i ochoczo czekał na swoja pełną miskę. Apetyt, to chyba jedyne, co wciąż jest doskonałe. Podczas wizyty w lecznicy zważyłam Borysa - 28 kilo czyli mniej niż zwykle, gdy waga oscylowała w granicach 30kg. Może wydawać się bardziej obły a to z powodu sylwetki, której nie jest w stanie wyprostować a może jednak przybyło mu tłuszczu, który zastąpił zanikające mięśnie a wiadomo, że waży mniej. Arkadia_ temat irap przerabiałam jesienią ubiegłego roku, gdy lekarz prowadzący Borysa powiedział o tej metodzie leczenia. Jest to nowość a już wiadomo, że nie zawsze daje efekty, że trzeba zabieg powtarzać dlatego nie brałam go pod uwagę. Dosyć eksperymentowania.
  14. Minął tydzień. Jaki był - różny. Na przykład poprzednia niedziela została zapamiętana jako dzień, w którym udało się nam wyjść na wszystkie trzy spacery (ze względu na problemy na schodach zrezygnowałam z większej ilości spacerów) na sucho, tzn. Borys zaczął sikać dopiero na dworze. Zauważyłam jednak, że z pełnym pęcherzem schodzi dużo gorzej. Tylne łapy wlecze za sobą i żeby sobie ich zbytnio nie poobijał unoszę mu tył ciała na pasku podtrzymującym podkład. Nie ma problemu, gdy jest sucho. W przeciwnym razie pasek robi za wyżymaczkę i mam sprzątanie schodów. Bywa, że Borys załatwia się zaraz po przekroczeniu progu mieszkania - jest to chyba najwygodniejsza dla mnie wersja, bo po mogę zawrócić, ściągnąć mokrą "pieluchę", wytrzeć ewentualne krople, które wyciekły i ... normalnie zacząć spacer. Borys po opróżnieniu pęcherza, pozbawiony podkładu całkiem dobrze schodzi. Różnie też bywa z powrotami ze spacerów. Raz powoli pokonuje 2 piętra tylko z asekuracją smyczy, kiedy indziej zrobi kilka kroków, przejdzie 3-4 schodki po czym rozjeżdżają mu się tylne łapy i wymaga wciągnięcia na półpiętro. Na kolejne schody już nie chce wchodzić, najchętniej uciekłby na dół, gdyby nie ... schody. Ogólnie na razie jakoś to ogarniamy, chyba przyjęłam za normalność wszystkie problemy, przyzwyczaiłam się do nich. Apetyt, jak zwykle u Borysa, doskonały. Odgłos szykowanego jedzenia czy wyciskanych tabletek zawsze przywoła go do kuchni. Dłuży mu się czekanie na napełnienie misek, kręceniem się oraz skuczeniem wciąż mnie ponagla. Niestety zauważam ciągłe pogorszenie w kondycji fizycznej, z poruszaniem. Najgorsze, że niemożliwe są żadne ćwiczenia. Zrezygnowałam z nich już dawno, ale myślałam, że będą one możliwe na dworze z pustym pęcherzem. Jest ciepło i wychodzimy na dwór na długo, znajduję zaciszne miejsce z trawką i ławeczką. Borys może poleżeć, ja mam gdzie siedzieć. Próbowałam ćwiczyć mu tylne łapy, ale Borys momentalnie zaczyna lizać podbrzusze, potem delikatnie choć stanowczo łapie zębami moją rękę nie życząc sobie ruszania łap. Ewidentnie odczuwa dyskomfort. W sumie to przyrząd do sikania i jego okolice liże bardzo często czyli coś mu tam dokucza. Dzisiejszy, popołudniowy spacer: Na zdjęciach raczej nie widać problemów o których piszę. Pokażę też filmik z próbkami chodzenia Borysa. Próbowałam ponownie używać uprzęży na tylne łapy, które uszyła nam Taks i które tak świetnie Borysowi służyły. Teraz - nie pasują. Gdy zakładam je Borysowi to momentalnie wiotczeją mu tylne łapy i muszę unosić mu tył. Myślałam nad uprzężą o której chyba pisze kora78: http://www.firma-admiral.pl/nosid-o-du-e-max.html Tylko czy będzie ona przydatna, trudno określić.
×
×
  • Create New...