Pamiętam... Był luty 1995 roku... To właśnie tego dnia zawitałeś do naszego domu... Było zimno dlatego tata schował Cię pod kurtkę i wypuścił dopiero w przedpokoju... Pamiętam minę mamy, która nigdy nie była za tym, żebyśmy kupili pieska, ale jak tylko Cię zobaczyła, od razu podbiłeś jej serce... Biegałeś po całym mieszkaniu, jakbyś znał je od dawna... I tak upłyneło nam prawie 13 lat... Razem dorastaliśmy, dzieliliśmy ze sobą te dobre, ale też te gorsze chwile... Pokonywaliśmy długie trasy, bo Ty uwielbiałeś biegać po polach, wtedy budziła się Twoja myśliwska natura, a ja dzięki Tobie też lubiłam te spacery, mogłam wtedy patrzeć, jak wielką frajdę przynosi Ci ganianie po polach i pływanie w rzekach... Te wszystkie wspólnie spędzony chwile dawały mi przekonanie, że będziesz z nami na zawsze... Może i głupio się przyznać, ale miałam nadzieję, że jesteś nieśmiertelny... A teraz zostałam sama... Twoje problemy ze zdrowiem zaczęły się ponad rok temu... Przez kilka miesięcy walczyliśmy z jakimś wirusem, który niedawał Ci spokoju... Jednego dnia byłeś pełen życia, niczym 3letni pies, a już następnego nie miałeś sił, żeby wyjść na spacer... Pamiętam, jak w nocy, kiedy męczyła Cię gorączka, bóle brzucha, przychodziłeś do mnie, kładłeś się obok łóżka i cicho piszczałeś, dając mi znać, że coś Ci doskwiera... Leżeliśmy wtedy całą noc obok siebie, a ja głaskałam Cię po brzuszku... Chociaż na chwilę pomagało... Lekarz nie wiedział, co Ci jest, ale za wszelką cenę starał się pomóc... Najgorsza była wigilia... Nie spaliśmy całą noc, nad ranem dostałeś dużej gorączki mimo podanych leków... Pamiętam, jak mama robiła Ci zimne okłady, żeby tylko dotrwać do rana,a rano od razu pojechaliśmy do naszego weterynarza... dostałeś kolejną porcję leków i środek uspokajający, po którym spałeś aż do popołudnia... Miałeś jakieś dziwne skurcze i ataki, to wtedy właśnie po raz pierwszy pomyślałam, jak to by było... ale bardzo szybko odgoniłam te okrutne myśli... Myśleliśmy, że przeleżysz tak całą wigilię, ale przed godziną 17tą, zanim jeszcze usiedliśmy do kolacji wigilijnej, obudziłeś się, jakbyś nie chciał przegapić tego ważnego momentu... bardzo szybko doszedłeś do siebie i mogliśmy podzielić się z Tobą opłatkiem... To chyba cud, bo po wigilii wirus odpuścił na jakiś czas... Dopiero w lutym nastąpił kolejny atak, z którym jednak poradziliśmy sobie o wiele lepiej... Zwalczyliśmy tego wirusa i wiedzieliśmy, że będziesz z nami długo... Gdyby nie ten motor... Gdyby nie ta niedziela 2 tygodnie temu... Wszystko co się potem wydarzyło, pamiętam jak przez mgłę... Poszliście z rodzicami na spacer tam, gdzie zawsze... nad rzekę... w Twoje ulubione miejsce, bo to tam zawsze uwielbiałeś się kąpać... Piesku kochany, dlaczego wyskoczyłeś z wody akurat w momencie, w którym ten chłopak jechał na motorze... Rodzice usłyszeli tylko Twój pisk a potem widzieli już jak leżysz bezradnie przy krawężniku... Szybko zabrali Cię do weterynarza... Diagnoza: Przerwany rdzeń kręgowy w odcinku piersiowym, paraliż... Jak bardzo wtedy przeklinałam swoje studia... Tak strasznie nie chciałam w tym momencie być fizjoterapeutką... Ale niestety... Wiedziałam, co się z tym wiąże... Tylne łapki bezwładne, brak kontroli nad załatwianiem potrzeb, w przednich łapkach spastyka... Mimo wszystko mieliśmy nadzieję, dostałeś sterydy, leki przeciwbólowe i uspokajające... Przespałeś całą noc, tylko raz na jakiś czas miałeś nagłe skurcze, ataki, jakbyś nieświadomie próbował wstawać... Wtedy nie zmrużyłam oka... Słuchałam każdego Twojego oddechu, moczyłam Ci pyszczek... W poniedziałek dostałeś jeszcze jedną dawkę tych samych leków... Dopiero we wtorek, po ich odstawieniu, zacząłeś kontaktować... Wtedy właśnie rozpoczęłam rehabilitację Twoich tylnych łapek, bo przednie dochodziły do siebie... Masaże, ćwiczenia bierne... Pamiętam to Twoje spojrzenie, te oczy, które tak bardzo chciały wstać, dźwigałeś się na przednich łapkach, ale tył zupełnie odmawiał posłuszeństwa... Dlatego Ci pomagałam, przewiązywaliśmy ręcznik przez dupkę i tak sobie chodziliśmy, w piątek wyszliśmy nawet na dwór... W większości Cię nosiłam, ale tak bardzo chciałam, żebyś zaczerpnął świeżego powietrza, może to dodałoby Ci więcej sił, chociaż i tak jak na 13letniego psa pokazywałeś ich dużo... Cały czas mieliśmy nadzieję... Mimo wszystko... Mimo to, że z dnia na dzień tych sił było coraz mniej... Mimo to, że kontrola nad załatwianiem potrzeb nie wracała... Mimo to, że nie miałeś już potem ochoty na wstawanie... Ale nie dopuszczałam myśli, że się poddajesz... Tak bardzo chciałam, żebyś żył... Noc z piątku na sobotę pamiętam jak za mgłą... Walczyliśmy z gorączką, która nie ustępowała nawet po czopkach, co chwilę przekładaliśmy Cię z boku na bok, tak bardzo byłeś obolały, że skomlałeś cały czas... W sobotę brat razem z tatą pojechali z Tobą od razu rano do weterynarza... Ja nie mogłam bo byłam w pracy... To wtedy lekarz powiedział o najgorszym... Że trzeba by czekać conajmniej 6 tygodni i nie wiadomo, czy łapki wróciłyby do sprawności takiej, żebyś mógł chociaż chodzić powolutku... Wiedziałam o tym od samego wypadku, ale odpędzałam od siebie myśli i wiedzę, którą zdobyłam na studiach... Kolejny raz serce zwyciężyło nad rozumem... Z pracy dzwoniłam do domu, żeby dowiedzieć się co powiedział lekarz... Najpierw mama nie odebrała, a potem powiedziała, że muszę jechać z Tobą odebrać jakieś wyniki... Wiedziałam, że kłamie... Poprostu to czułam... Odszedłeś przy mnie, byłam z Tobą do końca... Głaskałam Cię za uszkiem, jak lekarz robił zastrzyk... Tak nagle przestałeś oddychać... Ja, 23latka, łudziłam się jak dziecko, że tylko śpisz... Pochowaliśmy Cię na działce, pod krzewem i przy oczku wodnym, przy którym tak lubiłeś przesiadywać... Cały czas męczą mnie myśli, czy jest Ci dobrze tam, gdzie jesteś... Bałeś się zostawać sam na działce, cały czas za kimś chodziłeś, albo leżałeś w takim miejscu, żeby mieć nas na oku,a teraz... Zostawiliśmy Cię tam samego... Już tydzień jak Cię nie ma... A ja nadal mam wrażenie, że zaraz wbiegniesz do pokoju, wdrapiesz się na łóżko i zaczniesz smacznie chrapać... W nocy budzę się, żeby sprawdzić czy śpisz u rodziców na fotelu, ale nie ma Cię tam... Nie słychać pazurek na panelach... Chlipania wody... Nie ma z kim wyjść... Mój porządek dnia poprostu runął w gruzach... Wchodzę do pokoju i szukam Cię wzrokiem w miejscach, w których tak lubiłeś leżeć... Ostatni kawałek mięsa z obiadu odruchowo rzucam na podłogę, bo przecież Ty zawsze czekałeś, aż coś spadnie... Z pracy spieszę się do domu, żeby wyjść z Tobą na spacer, a przecież już nie czekasz... W nocy tak strasznie mi zimno, bo już nie leżysz w nogach... Wielka pustka, Piesku... Wszyscy tak bardzo za Tobą tęsknimy... Śnisz mi się co noc... Powiedz, Zbójku, czy jest Ci dobrze, tam gdzie teraz jesteś??? Kocham Cię tak bardzo:-( ... Moje życie bez Ciebie nie ma sensu...:-( Ciągle dopadają mnie wątpliwości, czy zrobiłam dobrze... Chociaż nie cierpisz, przecież po 6 tygodniach samego leżenia zostałyby z Ciebie skóra i kości, bo szanse na odzyskanie władzy w łapkach w takich przypadkach są nikłe... Ale z drugiej strony... Może akurat Twoje łapki by odżyły... Te wątpliwości mnie zabijają... Daj jakiś znak, kochanie moje...