Witam,
dziękuję za odpowiedzi na moje pytania i Wasze porady.
Obie diagnozy niestety się potwierdziły.
Teraz moje zmagania się zakończyły, mój skarb już nie cierpi, więc mogę odpisać i podziękować.
Pomimo wszechogarniającej mnie pustki uważam że opiekunowie młodszych i zdrowszych psiaków nie powinni się poddawać.
Tak jak pisaliście, ważne jest aby jak najwięcej się dowiedzieć na temat samej choroby. Należy dużo czytać i na pewno nie z jednego źródła. Ważna jest też współpraca z empatycznym, kompetentnym Weterynarzem, który jest też otwarty na mniej utarte metody leczenia i ma odwagę szczerze rozmawiać z opiekunem pozwalając zadawać liczne pytania. Niektórzy weterynarze każde wątpliwości i pytania traktowali jak podważanie ich kompetencji i reagowali niezbyt empatycznie. Rozumiem że to dla nich choroba z którą nie spotykają się pierwszy raz i jest niestety dosyć powszechna, ale opiekunowi jest ciężko i dla niego jego Podopieczny jest jedyny i wyjątkowy.
Myślę że byłoby ryzyko że ostatnia wizyta byłaby przeze mnie krytycznie odłożona gdybym takiej Pani Weterynarz z powołaniem, kompetencjami i sercem zarówno dla zwierząt i dla ludzi nie spotkała na swojej drodze.
Najpierw szukałam cudownego lekarstwa, ale z czasem przekonałam się że macie rację że dobrze dobrana zdrowa dieta to absolutna podstawa.
Gdzieś w tym szalonym ciągu czytelniczym przeczytałam że dobrze jest aby każdy posiłek zawsze zawierał minimum jeden surowy składnik - odpowiednio dobrany, w odpowiedniej dawce, owoc czy warzywo bogate w odpowiednie witaminy.
Myślę że nawet kawałeczek utartego jabłka wmieszany w gotowy posiłek spełnia ten warunek bo zarówno odkwasza jak i dostarcza cennych witamin.
Kawalątko banana też na początku spełniało dobrze tą rolę (ma więcej witamin niż jabłko ale jabłko za to odkwasza organizm), ale tu szybko występuje ryzyko przedawkowania potasu.
Probiotyki z Biopronu też z pewnością nie były bez znaczenia, ale może warto pamiętać że kozie mleko jest również cennym źródłem probiotyków, które w tym cennym napoju mają również witaminy i łatwo przyswajalne białko. Mówi się też przecież że mleko jest moczopędne więc kolejna zaleta dla oczyszczającego się nerkowca. Trochę tylko miałam problem z ustaleniem odpowiednich dawek.
http://polki.pl/dieta-i-fitness/zdrowe-odzywianie,mleko-kozie-dlaczego-warto-je-pic,10397576,artykul.html
(również źródło B3 i wapnia)
http://zdrowie.wp.pl/zdrowie/aktualnosci/art68,mleko-dobre-dla-nerek-i-serca.html
http://psiediety.blogspot.com/2013/08/jadospis-w-chorobach-nerek.html
Uważajcie tylko na jedną kwestię. Ja nieopatrznie Biopron na początku podawałam źle nie mając świadomości że probiotyki podawane w wodzie dużo tracą ze swojej wartości. Powinno je się najlepiej podać w kapsułkach do jelitowych które można kupić przez internet albo w czymś co zawiera troszkę tłuszczu (wmieszać w karmę np. z Royala bo nie dajcie się nabrać na zbyt 'mięsne' dobrze rokujące karmy tego typu - należy zachować odpowiednią proporcję z nie mięsnym 'wypełniaczem') aby uchronić je przed kwasami żołądkowymi. Z kapsułkami przy takich dużych dawkach jest problem. Nie powinno ich się podawać na pusty żołądek bo od razu są narażone na neutralizację przez kwasy żołądkowe. Można je więc rozpuścić w (kozim)mleku w którym najlepiej zachowują swoje właściwości. Mój początkowy pomysł z wodą był fatalny i taką formę odradzają. Nie powinno się podawać w zbyt dużym odstępie przed lub po posiłku i co gorsza rozpuszczone w wodzie. Posiłek ochrania bakterie przed kwasami żołądkowymi.
http://www.damianparol.com/kiedy-przyjmowac-probiotyki/
Algi są rewelacyjne i nie mam pewności czy poprawa była zasługą samych alg, czy probiotyku bo podałam je równocześnie i wtedy właśnie nastąpiła poprawa wyników. Mam na myśli przede wszystkim spirulinę, ale 'czerwone' Algi Morskie Suszone Dulse Bio pocięte bardzo drobno nożyczkami i namoczone na surowo, bez podgotowywania, też nie były złe.
Poprawa niewielka jak na stan w jakim był mój aniołek, ale wcześniej tylko mogłam marzyć o takiej poprawie i nic innego nie dawało takich skutków. Zastrzyki sterydowe i na produkcję ciałek krwi go chwilowo wzmocniły, ale za skarby świata nie mogłam go odkwasić dopóki nie trafiłam na algi i probiotyki.
Nie mogły pomóc na te uszkodzenia które już niestety nastąpiły, ale wyciągnęły go przynajmniej z tego koszmarnego stanu amoku w którym miał co chwilę dreszcze i zionął amoniakiem na całe mieszkanie jak smok wawelski. Dzięki temu mogłam się z nim pożegnać w innej atmosferze i odszedł merdając kilka minut wcześniej ogonem a nie cały drżąc i wyglądając jak by był pod wpływem jakiś narkotyków. Wyrwałam z tego ostatniego czasu chwile na spokojne spacery i liczne merdanie ogonkiem. W tamtym stanie nie potrafił się niczym cieszyć i nie mógł nawet spokojnie się wyspać.
Trzymałam go na tym świecie zbyt długo, ale tak ciężko było mi się z nim pożegnać.
Zabrzmi to może dla Was dziwnie, ale to On podjął tą decyzję.
Wszyscy mówili że za długo to jeszcze przeciągam, ale On wciąż prosił aby iść dalej w głąb parku i w jego niecodziennym błagalnym spojrzeniu widziałam że rozumie że to jego ostatnie spacery. Błagał jednak i zapierał się chcąc poleżeć sobie jeszcze na trawie w parku. Do parku i z parku nosiłam Go na rękach - nie dlatego że nie miał siły iść tylko chciałam jak najwięcej jego sił zachować na te jego chwile dumania w parku i oglądanie kaczek na stawie. Gdy już osłabł i pewnego wieczora pokazał na ulubionej trasie że chce aby tam już go wziąć na ręce uznałam że na drugi dzień powinnam umówić się na wizytę. Poza tym jak trzymałam go tego wieczora w tym jego ulubionym parku na kolanach i pozwalałam mu się rozglądać na wszystkie strony chłonąć te jego ulubione widoki do woli, On się potem tam do mnie tak mocno nagle przytulił po kilkunastu minutach... Potem spojrzał po drodze i poprosił aby Go wziąć na ręce. Naprawdę zabrzmi to surrealistycznie, ale ja Wam mówię że On wiedział że waham się nad wizytą na drugi dzień i że zachowywał się jak gdyby wiedział że jest w tym parku ostatni raz i tym dziękującym przytuleniem i prośbą aby już tym razem go nieść jak gdyby dał mi przyzwolenie na podjęcie tej decyzji. Ja ciągle jak wariatka powtarzam że to była jego decyzja i to że On się tak a nie inaczej zachował dało mi pewność że mam prawo zadecydować o jego śmierci. I tak czuję się jak zdrajca który zaprowadził go na śmierć (tak się na mnie obejrzał żałośnie, ale i nadal z miłością, jak dostał zastrzyk że poczułam się jak Brutus i byłam zaskoczona że popatrzył jak gdyby rozumiał dobrze że patrzy na mnie ostatni raz i że to nie było lekarstwo), ale mam odczucie że to On mi pokazał kiedy jest na to gotowy i pozwoliłam mu żyć dopóki On chciał jeszcze żyć. Wiem że już dużo wcześniej cierpiał i ostro mnie wszyscy za to krytykują, ale dopóki dieta przynosiła mu ulgę a On pokazywał że jest gotowy na to cierpienie i desperacko błagał o dalsze spacery to uważałam że ma prawo do takiej decyzji pomimo że jest zależny od opiekującego się nim człowieka który kieruje się diagnozą i wiedzą o zaawansowaniu choroby. Oczywiście ja też chciałam go desperacko zatrzymać, ale jego reakcje uważałam za kluczowe przy podjęciu ostatecznej decyzji. Tego wieczora miałam wrażenie jak gdyby tamtymi zachowaniami mi powiedział: "Nie martw się, teraz już możesz to zrobić. Ja się na to już zgadzam." Rano przed gabinetem tak merdał........... Nie chciałam żeby odszedł w tym amoniakowym amoku wymiotując jak przed pierwszą wizytą. Wszyscy mówią że poszłam za późno, a ja się martwię że On jeszcze tak merdał i tak na mnie spojrzał jak dostał zastrzyk - ale jednak to nie była pretensja... Tylko taka jakaś nuta żalu że czuję się troszkę jak morderczyni i ktoś kto zawiódł jego zaufanie. Wiem że jest odwrotnie i że tak na prawdę powinnam dużo wcześniej wg obowiązujących standardów go tam zaprowadzić, ale te dwa punkty widzenia są tak ze sobą sprzeczne... Tłumaczę sobie że tamtego wieczora to On podjął decyzję i wiem że to prawda że to zaważyło na mojej decyzji i wg własnego sumienia cieszę się że wsłuchiwałam się w jego reakcje pomimo że ogólnie można uznać to za zachowanie nie humanitarne i powinnam patrzeć na rozwój choroby a nie jego osobistą chęć życia. Jednak to On mi był przez te długie lata zaufanym Przyjacielem i jego decyzje szanuję bardziej niż krytykę osób którym nie ufam. Ja rozumiem że było w tym z pewnością dużo mojej chęci zatrzymania go na tym świecie, ale tak jak mówię nie czekałam do ostateczności tylko widząc że zaczął słabnąć i zachowywać się w sposób jaki Wam opisałam uznałam że bez względu jakie na normy moralne i opinie lekarzy i ludzi, to ja osobiście wraz z nim wzajemnie się pożegnaliśmy i podjęliśmy tą decyzję. To nie ci ludzie tylko On mnie tyle lat wspierał i On zawsze szanował też moje decyzje nawet jak dotyczyły jego. Jestem niehumanitarnym potworem, ale On mnie zawsze słuchał a ja do końca słuchałam Jego. I tak to spojrzenie po zastrzyku wbiło mi ciernia w serce. Potem tak już spokojnie patrzył i nie odrywał ode mnie wzroku. Próbuję nie czuć się winna za to wszystko, bo jestem winna bez względu od której strony się spojrzy na tą kwestię - za to że nie poszłam wcześniej i równocześnie nie zapomnę spojrzenia jak się na mnie obejrzał jak dostał zastrzyk. Zachowałabym się jednak tak samo gdyby można było cofnąć czas. Wiem że nie powinnam tak pisać. Ja bym go zatrzymała na zawsze na tym świecie.
Kiedyś myślałam że w takich sytuacjach po prostu idzie się po szczeniaka, ale teraz już rozumiem że taki szczeniak jest innym nowym psem ze swoją własną historią i osobowością. Nic i nikt mi go nigdy nie zastąpi.
Dziękuję Wam za pomoc i dobre słowo.
Pozdrawiam Wszystkich i Życzę Sił w Walce z chorobą!
Wszystkiego dobrego dla Was i Waszych Pociech!