Jump to content
Dogomania

Dona__

Members
  • Posts

    399
  • Joined

  • Last visited

Recent Profile Visitors

The recent visitors block is disabled and is not being shown to other users.

Dona__'s Achievements

Newbie

Newbie (1/14)

10

Reputation

  1. Dona__

    Kremacja psa

    Reportaż "Zapach rozstania", nagrany w lubelskim LCMZ, przy którym działa [B]Park Pamięci[/B] - [B] [URL]http://moje.radio.lublin.pl/31-10-2013-reportaz-cafe-reportaz-katarzyny-michalak-zapach-rozstania.html[/URL] [/B]
  2. Dona__

    Kremacja psa

    Tak, wydają urnę z prochami do domu po uprzednim podpisaniu oświadczenia, że odbiera się prochy zwierzęcia w szczelnie zamkniętym pojemniku, którego nigdy się nie otworzy.
  3. Dona__

    Kremacja psa

    [SIZE=2][SIZE=2]To kremat[SIZE=2]orium otworzyli przy [SIZE=2]zna[SIZE=2]nej[SIZE=2] w tych stronach[/SIZE][/SIZE] i nieźle wyposażonej, pryw[SIZE=2]at[SIZE=2]nej klinice dla zwierząt, która istnieje od dawna[SIZE=2][SIZE=2].[/SIZE] [SIZE=2]Z[/SIZE]ajmuj[SIZE=2]ą[/SIZE] się tym lekarze weterynarii[SIZE=2].[/SIZE][/SIZE][/SIZE][/SIZE][/SIZE][/SIZE][/SIZE][/SIZE] Oczywiście dają certyfikat. Oprócz kremacji oferują też możliwość utworzenia "diamentu" z prochów lub sierści zwierzęcia - diament "Zawsze razem" (ale to chyba droższy temat). Kopiuję ze strony (nie wiem dlaczego link się nie otwiera... mi działa) - [B]Kremacja indywidualna[/B] [SIZE=2]Według NFPCC (National Federation of Pet Cemeteries and Crematoria) kremacja indywidualna jest, gdy: "Zwierzę jest kremowane oddzielnie w zamkniętej komorze i cały popiół jest uważnie zebrany zanim rozpocznie się kolejną procedurę kremacji". Cały proces ma taki sam przebieg jak kremacja człowieka. A piec, w którym przeprowadzamy usługę jest zaprojektowany dla krematoriów małych zwierząt.[/SIZE] [B][SIZE=3]Kremacja indywidualna w Parku Pamięci[/SIZE][/B] [SIZE=2]Dane identyfikacyjne towarzyszą naszym przyjaciołom od momentu odebrania ich ze wskazanego miejsca, aż do wydania urny z prochami właścicielowi.[/SIZE] [SIZE=2]W momencie kiedy ciało zwierzęcia przyjeżdża do Parku Pamięci umieszczane jest w tymczasowej chłodni i rejestrowane jest to przez osobę, która brała udział w jego transporcie (często właściciele decydują się na transport we własnym zakresie).[/SIZE] [SIZE=2]Osoba odpowiedzialna za kolejny etap układa zwierzę w czystej komorze kremacyjnej i przeprowadza kremację. Po kremacji, popiół uważnie jest zbierany i w całości przekazany do urny wskazanej przez właściciela. Kolejna Kremacja Indywidualna rozpoczyna się dopiero po oczyszczeniu komory kremacyjnej.[/SIZE] [SIZE=2]Po zakończonym procesie do urny jest dołączany [/SIZE][B][SIZE=2]Certyfikat Parku Pamięci[/SIZE][/B][SIZE=2], gdzie umieszcza się datę wykonania kremacji oraz czytelny podpis osoby zajmującej się Twoim przyjacielem.[/SIZE] [B]Cennik kremacji [SIZE=2]indywidualnej[/SIZE] [/B] [SIZE=2]<10kg – 700zł[/SIZE] [SIZE=2]10-25kg – 800zł[/SIZE] [SIZE=2]25-40kg – 900zł[/SIZE] [SIZE=2]40kg< - 950zł[/SIZE] [B][SIZE=3]Transport[/SIZE][/B] [SIZE=2]Jeśli nie posiadają państwo własnego transportu, możemy go zapewnić.[/SIZE] [SIZE=2]Cennik transportu:[/SIZE] [SIZE=2]a) W obrębie miasta Lublin- cena 50zł[/SIZE] [SIZE=2]b) Polska- cena 50zł + 1,5zł za przejechany kilometr [/SIZE] [B][SIZE=3]Przechowanie zwierząt[/SIZE][/B] [SIZE=2]Ułożenie zwierzęcia w boksie chłodniczym jest bezpłatne dla klientów Parku Pamięci- w ramach usługi kremacji indywidualnej.[/SIZE] [SIZE=2]Ułożenie zwierzęcia w boksie chłodniczym dla klientów nie korzystających z usług Parku Pamięci: [/SIZE] [SIZE=2]-za pierwsze 5 dni- 80zł[/SIZE] [SIZE=2]-za każdy kolejny dzień- 15zł [/SIZE] [B]Nasi Konsultanci dostępni 24h[/B] tel. kom.: 608 011 013 [B]Adres/tel.[/B] Lubelskie Centrum Małych Zwierząt 20-151 Lublin, ul. Stefczyka 11 tel. 81 740 75 75 tel. 81 740 42 77
  4. Dona__

    Kremacja psa

    [SIZE=3]Od niedawna działa drugie w Polsce krematorium dla zwierząt, gdzie można dokonać kremacji indywidualnej. [B]LUBLIN klinika LCMZ (Lubelskie Centrum Małych Zwierząt) przy ul. Stefczyka - [URL]http://parkpamieci.eu/[/URL] .[/B] [/SIZE]
  5. 27 grudnia 2012r. odeszła moja Amf... mało kto nas tutaj zna, choć tak wiele osób przez lata widywało ją na naszych szkoleniach. I wiem, że każda z nich będzie ją pamiętać. Niech ta ostatnia część jej historii będzie i tutaj. Dlaczego - bo była wyjątkowym psem... KWIECIEŃ: Wszystko wyszło nagle i zupełnie niespodziewanie... raz na jakiś czas zdarzało się Amf lekko odkaszlnąć podczas spania, więc rok temu (3 kwietnia) zawiozłam ją do wetów na sprawdzenie serducha. Po wykonaniu standardowego prześwietlenia klatki piersiowej - grom z jasnego nieba - okazało się, że w jej płucach jest kilkadziesiąt rozsianych guzów różnej wielkości, najprawdopodobniej przerzutowych. Usłyszałam "kilka tygodni, może kilka miesięcy". Zaczęły się dodatkowe badania, konsultowanie ich wyników z onkologami z różnych stron kraju, kombinacje - wszyscy byli zgodni - pozostaje opieka paliatywna, w takim stadium zaawansowania choroby, nie było już sensu myśleć nawet o chemioterapii. A Amf śmigała... brykała jak zawsze pełna radości i energii, niczego nieświadoma. Od tej chwili zaczęłyśmy walkę z czasem i rozciąganie go jak gumy... dokumentowałam każdy kolejny miesiąc, robiąc zdjęcia, nagrywając filmy - takie z naszej codzienności - bo do tej pory, choć miała ich nagranych mnóstwo, były to prawie wyłącznie filmy z jej występów na przeróżnych przez lata szkoleniach. Rzuciłam wszystko inne, szkoda mi było każdej godziny... w domu - [B][URL]http://www.youtube.com/watch?v=r6jFgN6_BSA[/URL][/B] w naszym ukochanym parku - [B][URL]http://www.youtube.com/watch?v=ewg0Q6SJ2YI[/URL][/B] w Chełmie - [B][URL]http://www.youtube.com/watch?v=3BhZMtRZAsY[/URL][/B] MAJ: w parku - [B][URL]http://www.youtube.com/watch?v=YTAD2WQOIl8[/URL][/B] CZERWIEC: w Chełmie - [B][URL]http://www.youtube.com/watch?v=Jw2HAcul4n4[/URL][/B] LIPIEC: nad stawem w Mełgwi - [B][URL]http://www.youtube.com/watch?v=ACUcLMZdmho[/URL][/B] Zaczęły się pierwsze problemy z apetytem, kilka dni po nagraniu tego filmu, na usg jamy brzusznej pokazał się pękający już, mały guzek na śledzionie. Decyzja musiała być natychmiastowa bo jego pęknięcie mogło nastąpić w każdej chwili, a to oznaczałoby śmierć w potwornym bólu. Chirurg był gotów podjąć się operacji usunięcia śledziony, mimo jej ciężkiego stanu ogólnego i anemii. Kolejny dzień - operacja - pod narkozą wziewną, z kontrolą kardiologiczną, anestezjologiem i transfuzją krwi. Podczas transfuzji - wstrząs anafilaktyczny, maksymalna dawka sterydów dożylnie - trzymałam ją w ramionach, wiedziałam, że walczy o życie, mówiłam do niej, że będzie dobrze, że jeszcze nie czas, że jeszcze będziemy biegać po parku - udało się... Jednak dawny apetyt wrócić nie chciał (chociaż jeszcze jadła wystarczająco - nowa dieta, wspomagająca produkcję krwinek - najlepsza wołowina, wołowa wątroba, tarte warzywa, leki). Kolejne rtg klatki piersiowej (tydzień po operacji) - guzów w klatce piersiowej ponad trzy razy więcej niż w kwietniu (gdy było ich kilkadziesiąt). Wynik badania histopatologicznego guzka ze śledziony nie pozostawiał najmniejszych złudzeń - chłoniak limfocytarny... Nikt nie wiedział jakim cudem przeżyła operację. A ona dalej śmigała i cieszyła się wszystkim, chociaż było widać, że zaczyna męczyć się szybciej niż do tej pory, zaczęły zdarzać się pokasływania. Nad nasz ulubiony staw więcej już nie pojechałyśmy. SIERPIEŃ: w parku (niedługo po operacji) - [B][URL]http://www.youtube.com/watch?v=1Y7B1l_xjug[/URL][/B] WRZESIEŃ: Problemy z apetytem narastały... codziennie kombinowałam jak jej jedzenie urozmaicać, gotowałam, stawałam na głowie, żeby dostarczać organizmowi jak najwięcej tego, co powinna dostawać. Kaszel zaczął przeszkadzać, Amf denerwowała się, gdy nie mogła robić wszystkiego tak, jak przez całe życie była przyzwyczajona. Pod koniec września zapadła decyzja o włączeniu dużych dawek sterydów (na stałe). I moja dawna psieńka wróciła. na lotnisku - [B][URL]http://www.youtube.com/watch?v=c976GZqXzPo[/URL][/B] PAŹDZIERNIK: w parku - [B][URL]http://www.youtube.com/watch?v=BwW3Dc2_pj4[/URL][/B] To nasz ostatni taki jeszcze normalny spacer... Od miesiąca nie jadła już sama. Gotowałam dla niej wołowinę, ryż, warzywa, miksowałam na papkę i karmiłam ją ze strzykawki. Nie protestowała, (jeszcze) szło to zupełnie sprawnie. W nocy po nagraniu tego filmiku było źle, kaszel męczył ją strasznie. Na szybko podałam jej Furosemid - pomogło. To dało mi (i wetom) do myślenia. Pojechałyśmy na echo serca - stwierdzono nadciśnienie w aorcie. Leków obniżających nie można było włączyć przy anemii, zaczęły się jeszcze bardziej rozpaczliwe próby walki z nią, niestety... wyniki (powtarzane co tydzień) za każdym razem wychodziły tylko jeszcze słabsze. Został nam Furosemid (który pomagał obniżając ciśnienie) i zmieniony na inny steryd. Zaczęła tracić wagę, przestałam już robić jej zdjęcia... chciałam by w mojej pamięci została taka, jak na tym właśnie filmie. LISTOPAD: Było kiepsko... anemia się pogłębiała, przychodziły gorsze dni, gdy męczył kaszel. Karmienie trzeba było rozłożyć na więcej małych porcji, bo zdarzało jej się zwrócić (dalej karmiłam ją papkami przez strzykawkę). Na spacery do parku zaczęłam wozić ją samochodem (chociaż to trzy minuty drogi od domu). Zaczynały pojawiać się objawy neurologiczne, psieńka momentami się wyłączała, jakby traciła kontakt z rzeczywistością. Na mój głos i komendy jednak reagowała - jak automat, na zasadzie przyzwyczajenia przez lata. Jeszcze trochę biegała za swoją piszczącą piłeczką, trochę za patykami i chociaż wyglądała na zadowoloną, czasem jakby lekko odpływała. Zdecydowałam się wykonać jej jeszcze raz usg jamy brzusznej (tym razem z dopplerem), spodziewając się kolejnych guzów (wtedy zaczęłabym rozważać eutanazję). I znowu zdziwienie... guzów w brzuchu nie znaleziono, za to pokazało się nadciśnienie na żyle wrotnej i poszerzone naczynia wątroby (co powodowało duże obciążenie serca i wytworzenie się krążenia obocznego). Do Furosemidu i sterydu doszły leki nasercowe - pomogło. Kaszel już aż tak nie męczył. Jednak psieńka słabła... zdarzyło jej się stracić przytomność, na dwór często ją nosiłam, żeby jej dodatkowo nie męczyć schodami. Straciła 3 kg, skończyły się spacery do naszego ukochanego parku... tylko jeszcze czasem (w lepszych momentach) biegała za blokiem za kamykami, które jej niby-rzucałam. GRUDZIEŃ: Wiedziałam, że przyszedł czas, żeby się rozstać. Czekałam tylko na moment, gdy zobaczę, że ona wreszcie się z tym pogodziła... A ona - choć widziałam, że rozumie - jeszcze wyciskała ten ostatni czas jak cytrynę. Nie przyjmowała już prawie wcale pokarmu, często po karmieniu zwracała. Straciła w miesiąc kolejne 6kg... na dwór ją wynosiłam (ubraną w grube ubranka), jeszcze kilka razy pobiegała za ukochanymi śniegowymi gałkami ale to już nie było to co dawniej... Objawy neurologiczne się nasilały, czasem myliła klatki schodowe, piętra, zaczęła spadać przy schodzeniu z łóżka (rozłożyłam na podłodze materace dla asekuracji). Zaczęły się delikatne podkrwawiania z nosa. W połowie miesiąca przyszedł dzień, gdy miałam dzwonić po wet, by przyjechał ją uśpić. I tego dnia (myślę, że czuła wszystko), zebrała się w sobie, pokazała mi żeby dać jej ulubioną piszczącą zabawkę. I nagle jakby 3/4 objawów znikło, kaszel ustąpił, biegała po domu jak szalona. Odłożyłam decyzję... wiedziałam, że to jej ostatni zryw. Trwał dwa tygodnie - mimo, że nie były one łatwe (i miałam wciąż wyrzuty, że ją męczę), codziennie biegała za zabawką - nie wiem na ile jeszcze kontaktowała i cieszyła się tym, a na ile działała wyuczonymi przez lata schematami. w domu - [B][URL]http://www.youtube.com/watch?v=sVWm_XXv1J0[/URL][/B] Ostatni filmik... Tydzień po jego nagraniu znów zaczęła słabnąć... krwotoki z nosa się nasilały. Jeszcze wet próbował podać jej lek by je powstrzymać, jednak organizm już go nie przyjął... zaczęła zwracać, dzień później, mimo ogromnego pragnienia przestała pić. Nie można jej było już nawet podać najprostszej kroplówki. I to był koniec. Wiedziała i ja wiedziałam... Wyniosłam ją jeszcze ostatni raz pod blok, stała długo i patrzyła, jakby chciała wessać cały ten widok gdzieś do wnętrza siebie... pożegnałam ją wtedy, ostatni raz trzymając w ręce smycz. Kiedy zaniosłam ją do domu, położyła się, zamknęła oczy i już tylko czekała... leżałam obok niej, mocno ją przytulając, mówiąc by spała. Ani drgnęła podczas zakładania wenflonu... usnęła... słuchałam jak coraz ciszej bije jej serce... koniec. Tak trudno mi się pogodzić z tym, że właśnie tak wyjątkowy pies jak ona, który nauczył mnie w życiu więcej, niż gdybym miała psów "normalnych" kilka, który działał jak na pilota i czytał moje emocje jak z otwartej książki, musiał odejść tak za wcześnie. Chyba mimo wszystko łatwiej by było odzwyczajać się od siebie stopniowo, przez lata spokojnej starości, niż patrzeć jak z tak radosnego i pełnego energii psa, właściwie w dwa miesiące nie zostaje nic... I chociaż wiem, że udało nam się razem wywalczyć długie dziewięć miesięcy, kiedy mogły być to już tylko tygodnie, niewiele mi to pomaga, gdy pomyślę, że nie miała jeszcze nawet osiem i pół roku. Minęły cztery miesiące, nie zmienia się nic... jakby odeszła wczoraj. Na nasze spacery dalej chodzę - sama... i nawet nic z jej rzeczy do tej pory nie schowałam. Nie potrafię.
  6. Dziękuję za przeniesienie wątku... nie uzupełnię już tutaj jej galerii... mnóstwo zdjęć i filmów z tych wszystkich lat zamieszczałam na naszym forum... Długo się zbierałam... - skrót ostatniej części historii mojej Amf. Niech to będzie i tutaj. Dlaczego - bo była wyjątkowym psem... KWIECIEŃ: Wszystko wyszło nagle i zupełnie niespodziewanie... raz na jakiś czas zdarzało się Amf lekko odkaszlnąć podczas spania, więc rok temu (3 kwietnia) zawiozłam ją do wetów na sprawdzenie serducha. Po wykonaniu standardowego prześwietlenia klatki piersiowej - grom z jasnego nieba - okazało się, że w jej płucach jest kilkadziesiąt rozsianych guzów różnej wielkości, najprawdopodobniej przerzutowych. Usłyszałam "kilka tygodni, może kilka miesięcy". Zaczęły się dodatkowe badania, konsultowanie ich wyników z onkologami z różnych stron kraju, kombinacje - wszyscy byli zgodni - pozostaje opieka paliatywna, w takim stadium zaawansowania choroby, nie było już sensu myśleć nawet o chemioterapii. A Amf śmigała... brykała jak zawsze pełna radości i energii, niczego nieświadoma. Od tej chwili zaczęłyśmy walkę z czasem i rozciąganie go jak gumy... dokumentowałam każdy kolejny miesiąc, robiąc zdjęcia, nagrywając filmy - takie z naszej codzienności - bo do tej pory, choć miała ich nagranych mnóstwo, były to prawie wyłącznie filmy z jej występów na przeróżnych przez lata szkoleniach. Rzuciłam wszystko inne, szkoda mi było każdej godziny... w domu - [B][URL]http://www.youtube.com/watch?v=r6jFgN6_BSA[/URL][/B] w naszym ukochanym parku - [B][URL]http://www.youtube.com/watch?v=ewg0Q6SJ2YI[/URL][/B] w Chełmie - [B][URL]http://www.youtube.com/watch?v=3BhZMtRZAsY[/URL][/B] MAJ: w parku - [B][URL]http://www.youtube.com/watch?v=YTAD2WQOIl8[/URL][/B] CZERWIEC: w Chełmie - [B][URL]http://www.youtube.com/watch?v=Jw2HAcul4n4[/URL][/B] LIPIEC: nad stawem w Mełgwi - [B][URL]http://www.youtube.com/watch?v=ACUcLMZdmho[/URL][/B] Zaczęły się pierwsze problemy z apetytem, kilka dni po nagraniu tego filmu, na usg jamy brzusznej pokazał się pękający już, mały guzek na śledzionie. Decyzja musiała być natychmiastowa bo jego pęknięcie mogło nastąpić w każdej chwili, a to oznaczałoby śmierć w potwornym bólu. Chirurg był gotów podjąć się operacji usunięcia śledziony, mimo jej ciężkiego stanu ogólnego i anemii. Kolejny dzień - operacja - pod narkozą wziewną, z kontrolą kardiologiczną, anestezjologiem i transfuzją krwi. Podczas transfuzji - wstrząs anafilaktyczny, maksymalna dawka sterydów dożylnie - trzymałam ją w ramionach, wiedziałam, że walczy o życie, mówiłam do niej, że będzie dobrze, że jeszcze nie czas, że jeszcze będziemy biegać po parku - udało się... Jednak dawny apetyt wrócić nie chciał (chociaż jeszcze jadła wystarczająco - nowa dieta, wspomagająca produkcję krwinek - najlepsza wołowina, wołowa wątroba, tarte warzywa, leki). Kolejne rtg klatki piersiowej (tydzień po operacji) - guzów w klatce piersiowej ponad trzy razy więcej niż w kwietniu (gdy było ich kilkadziesiąt). Wynik badania histopatologicznego guzka ze śledziony nie pozostawiał najmniejszych złudzeń - chłoniak limfocytarny... Nikt nie wiedział jakim cudem przeżyła operację. A ona dalej śmigała i cieszyła się wszystkim, chociaż było widać, że zaczyna męczyć się szybciej niż do tej pory, zaczęły zdarzać się pokasływania. Nad nasz ulubiony staw więcej już nie pojechałyśmy. SIERPIEŃ: w parku (niedługo po operacji) - [B][URL]http://www.youtube.com/watch?v=1Y7B1l_xjug[/URL][/B] WRZESIEŃ: Problemy z apetytem narastały... codziennie kombinowałam jak jej jedzenie urozmaicać, gotowałam, stawałam na głowie, żeby dostarczać organizmowi jak najwięcej tego, co powinna dostawać. Kaszel zaczął przeszkadzać, Amf denerwowała się, gdy nie mogła robić wszystkiego tak, jak przez całe życie była przyzwyczajona. Pod koniec września zapadła decyzja o włączeniu dużych dawek sterydów (na stałe). I moja dawna psieńka wróciła. na lotnisku - [B][URL]http://www.youtube.com/watch?v=c976GZqXzPo[/URL][/B] PAŹDZIERNIK: w parku - [B][URL]http://www.youtube.com/watch?v=BwW3Dc2_pj4[/URL][/B] To nasz ostatni taki jeszcze normalny spacer... Od miesiąca nie jadła już sama. Gotowałam dla niej wołowinę, ryż, warzywa, miksowałam na papkę i karmiłam ją ze strzykawki. Nie protestowała, (jeszcze) szło to zupełnie sprawnie. W nocy po nagraniu tego filmiku było źle, kaszel męczył ją strasznie. Na szybko podałam jej Furosemid - pomogło. To dało mi (i wetom) do myślenia. Pojechałyśmy na echo serca - stwierdzono nadciśnienie w aorcie. Leków obniżających nie można było włączyć przy anemii, zaczęły się jeszcze bardziej rozpaczliwe próby walki z nią, niestety... wyniki (powtarzane co tydzień) za każdym razem wychodziły tylko jeszcze słabsze. Został nam Furosemid (który pomagał obniżając ciśnienie) i zmieniony na inny steryd. Zaczęła tracić wagę, przestałam już robić jej zdjęcia... chciałam by w mojej pamięci została taka, jak na tym właśnie filmie. LISTOPAD: Było kiepsko... anemia się pogłębiała, przychodziły gorsze dni, gdy męczył kaszel. Karmienie trzeba było rozłożyć na więcej małych porcji, bo zdarzało jej się zwrócić (dalej karmiłam ją papkami przez strzykawkę). Na spacery do parku zaczęłam wozić ją samochodem (chociaż to trzy minuty drogi od domu). Zaczynały pojawiać się objawy neurologiczne, psieńka momentami się wyłączała, jakby traciła kontakt z rzeczywistością. Na mój głos i komendy jednak reagowała - jak automat, na zasadzie przyzwyczajenia przez lata. Jeszcze trochę biegała za swoją piszczącą piłeczką, trochę za patykami i chociaż wyglądała na zadowoloną, czasem jakby lekko odpływała. Zdecydowałam się wykonać jej jeszcze raz usg jamy brzusznej (tym razem z dopplerem), spodziewając się kolejnych guzów (wtedy zaczęłabym rozważać eutanazję). I znowu zdziwienie... guzów w brzuchu nie znaleziono, za to pokazało się nadciśnienie na żyle wrotnej i poszerzone naczynia wątroby (co powodowało duże obciążenie serca i wytworzenie się krążenia obocznego). Do Furosemidu i sterydu doszły leki nasercowe - pomogło. Kaszel już aż tak nie męczył. Jednak psieńka słabła... zdarzyło jej się stracić przytomność, na dwór często ją nosiłam, żeby jej dodatkowo nie męczyć schodami. Straciła 3 kg, skończyły się spacery do naszego ukochanego parku... tylko jeszcze czasem (w lepszych momentach) biegała za blokiem za kamykami, które jej niby-rzucałam. GRUDZIEŃ: Wiedziałam, że przyszedł czas, żeby się rozstać. Czekałam tylko na moment, gdy zobaczę, że ona wreszcie się z tym pogodziła... A ona - choć widziałam, że rozumie - jeszcze wyciskała ten ostatni czas jak cytrynę. Nie przyjmowała już prawie wcale pokarmu, często po karmieniu zwracała. Straciła w miesiąc kolejne 6kg... na dwór ją wynosiłam (ubraną w grube ubranka), jeszcze kilka razy pobiegała za ukochanymi śniegowymi gałkami ale to już nie było to co dawniej... Objawy neurologiczne się nasilały, czasem myliła klatki schodowe, piętra, zaczęła spadać przy schodzeniu z łóżka (rozłożyłam na podłodze materace dla asekuracji). Zaczęły się delikatne podkrwawiania z nosa. W połowie miesiąca przyszedł dzień, gdy miałam dzwonić po wet, by przyjechał ją uśpić. I tego dnia (myślę, że czuła wszystko), zebrała się w sobie, pokazała mi żeby dać jej ulubioną piszczącą zabawkę. I nagle jakby 3/4 objawów znikło, kaszel ustąpił, biegała po domu jak szalona. Odłożyłam decyzję... wiedziałam, że to jej ostatni zryw. Trwał dwa tygodnie - mimo, że nie były one łatwe (i miałam wciąż wyrzuty, że ją męczę), codziennie biegała za zabawką - nie wiem na ile jeszcze kontaktowała i cieszyła się tym, a na ile działała wyuczonymi przez lata schematami. w domu - [B][URL]http://www.youtube.com/watch?v=sVWm_XXv1J0[/URL][/B] Ostatni filmik... Tydzień po jego nagraniu znów zaczęła słabnąć... krwotoki z nosa się nasilały. Jeszcze wet próbował podać jej lek by je powstrzymać, jednak organizm już go nie przyjął... zaczęła zwracać, dzień później, mimo ogromnego pragnienia przestała pić. Nie można jej było już nawet podać najprostszej kroplówki. I to był koniec. Wiedziała i ja wiedziałam... Wyniosłam ją jeszcze ostatni raz pod blok, stała długo i patrzyła, jakby chciała wessać cały ten widok gdzieś do wnętrza siebie... pożegnałam ją wtedy, ostatni raz trzymając w ręce smycz. Kiedy zaniosłam ją do domu, położyła się, zamknęła oczy i już tylko czekała... leżałam obok niej, mocno ją przytulając, mówiąc by spała. Ani drgnęła podczas zakładania wenflonu... usnęła... słuchałam jak coraz ciszej bije jej serce... koniec. Dalej trudno mi się pogodzić z tym, że właśnie tak wyjątkowy pies jak ona, który nauczył mnie w życiu więcej, niż gdybym miała psów "normalnych" kilka, który działał jak na pilota i czytał moje emocje jak z otwartej książki, musiał odejść tak za wcześnie. Chyba mimo wszystko łatwiej by było odzwyczajać się od siebie stopniowo, przez lata spokojnej starości, niż patrzeć jak z tak radosnego i pełnego energii psa, właściwie w dwa miesiące nie zostaje nic... I chociaż wiem, że udało nam się razem wywalczyć długie dziewięć miesięcy, kiedy mogły być to już tylko tygodnie, niewiele mi to pomaga, gdy pomyślę, że nie miała jeszcze nawet osiem i pół roku. Czas... chyba jedyny dla mnie lekarz... muszę po tym wszystkim odpocząć...
  7. [quote name='sociald6']Dzięki Dona za skopiowanie historii Fausta tutaj :) [/QUOTE] Powinnam była to zrobić wcześniej... ale wiesz jak było... Po śmierci Amf kompletnie nie mogłam się ogarnąć (i dalej nie mogę :-( ), a jeszcze do tego brak netu się dowalił. [quote name='sociald6']Z najnowszych nowości: istnieje szansa powrotu naszego do Zakopanego :P Dostałam propozycje pracy i jeśli wszystko wypali to wracamy do domu z Opola :P mieszkanie dla naszej ferajny też już mamy załatwione wiec trzymać kciuki żeby wszystko wypaliło :)[/QUOTE] Trzymam kciuki! (jak zawsze i za wszystko co u Was)
  8. Już jest wszystko zdiagnozowane... byli u prof. we Wrocławiu, edytowałam poprzedni post i zaraz dalej dopisuję. 25.01.2013 [quote name='"sociald6"']Już po Wrocławiu i ...... :D :D nie ma żadnych wyładowań w mózgu więc jesteśmy coraz pewniejsi diagnozy, ze to będzie padaczka idiopatyczna i utrzymujemy leczenie takie jakie mamy teraz i trzymać kciukasy, żeby ataki nie pojawiały się już a przynajmniej nie wcześniej jak za miesiąc bo wtedy będzie dobrze. bo ataki pojawiać się mogą ale jeśli będą z częstotliwością około 2 miesiące może półtora to znaczy ze leczenie daje efekty. z ciekawostek :P Faust miał dziś również w zakresie badań naukowych zrobione badanie słuchu (normalnie byśmy zapłacili za to 250 zł) i ..... jest głuchy jak pień na prawe ucho czyli tak jak myślał neurolog. ponoć białe psy mają tendencje do tego. Także ogólnie pełen pozytyw i oby tak dalej.[/quote] 07.02.2013 [quote name='"sociald6"']Melduję, że w dalszym ciągu ataków brak :) trzymać kciuki żeby tak było dalej :) [/quote]
  9. 24.12.2012 [quote name='"sociald6"']Dawno nic nie pisałam na wątku Fausta, a dużo u nas się dzieje ostatnio. Niestety niezbyt miłych rzeczy. Faust 14 grudnia miał kolejny atak drgawkowy, dużo dłuższy i silniejszy od pierwszego. Po tym niezwłocznie zrobiliśmy badania. Powodem drgawek mogą być czynniki pozaczaszkowe, wewnątrzczaszkowe i padaczka. Te pierwsze można wykryć przez badanie krwi i kału. Tak wiec od razu zrobiliśmy badanie krwi w Niemczech, bo tam robią to bardzo szeroko i dokładnie. Wszystkie parametry krwi w normie. Nic kompletnie nic nie wybiega poza dopuszczalne wartosci. Kolejną rzzeczą był kał, 3 próbki pod rząd - czysto. Czyli czynniki pozaczaszkowe odpadają, co tak na prawdę nie jest dobrą informacją. Nie jest, bo pozostaje nam mózg. Z wetem myślimy jeszcze nad opcją, czy czasami nie spada mu nagle cukier podczas ataku i stąd drgawki, bo po ataku przez kilka dni szczekał na lodówkę do 3 nad ranem i do tej pory ma ochotę wessać wszystko co zobaczy na swojej drodze. Z dnia na dzień coraz słabiej ale ogólnie można zauważyc bardzo zwiększony apetyt. Będziemy sie zastanawiać nad tym, a jeśli nie to, to pozostaje mózg. No i tu mamy problem. Wet powiedział że jeśli pojawi się kolejny atak, to wyśle nas do Wrocławia na tomograf lub rezonans, sama nie pamiętam które z tych dwóch, ale tu jest problem, bo pomimo że robią tam te badania, to w Polsce nie ma takich fachowców którzy by potrafili je dokładnie odczytać. Kolejnym problemem jest to, że nawet jak coś tam znajdą i to coś będzie wymagało operacji, to głową psa zajmują się tylko w Utrechcie w Holandii, więc wszystko pod górkę jednym słowem. Teraz są święta, a po świętach wybieram się z Faustem i wynikami do naszego weta w Zakopanem, żeby jeszcze on na to spojrzał i powiedział co o tym sądzi. W ogóle nasi weci w Opolu to koledzy ze studiów naszego doktora z Zakopanego, i on mi ich polecał. Póki co Faust dostał wlewki doodbytnicze z diazepamem i Luminal w czopkach na wypadek ataku, by atak przerwać. Liczę na to, że szybko nie będę musiała ich używać, a najlepiej w ogóle. [/quote] 26.12.2012 [quote name='"sociald6"']No i mam złe wieści. Dziś był kolejny atak :/ był krótki, przerwałam go wlewkami doodbytniczymi, po czym podałam luminal. Teraz śpi. Jutro podejdę do naszego weta w Zakopanem, zobaczę co on na to powie. W Opolu mówili że jeśli atak sie powtórzy to neurolog we Wrocławiu. No i sie powtórzył. Muszę działać szybko, bo nie zawsze jestem w domu i nie mam możliwości zawsze być podczas ataków, a wet powiedział, że jesli atak trwa ponad 5 minut to niezwłocznie trzeba jechać do weta. Strasznie mi ciężko z tym wszystkim, nie wiem co mam robić i skąd wziąć na to wszystko kase :/ muszę myśleć szybko.[/quote] [quote name='"sociald6"']znowu atak pojawił sie we śnie. więc objawów nie było żadnych. po ataku dyszy, zieje i ogólnie jest mocno zmęczony ale sprawia wrażenie zadowolonego, jak po fajnej zabawie i cieszy sie i wita ze wszystkimi, bardzo ogonem merda, krąży po domu i zdaje sie nie rozpoznawać niektórych rzeczy, ale ludzi tak. na komendy nawet reaguje, i chętnie chce dostawać smakołyki, tak go ostatnio namawiałam do położenia się spać. po ostatnich atakach był mocno wygłodniały przez kolejne dni i strasznie sie na jedzenie rzucał. na drugi dzień po ostatnim ataku miał też problemy z równowagą, jak podnosił nogę na siku to go chwiało delikatnie.[/quote] 04.01.2013 [quote name='"sociald6"']Pamiętam, jak poszlam do apteki kupić Faustowi leki na przerwanie ataków i jak modliłam się, żeby nie musieć ich używać nigdy :( tymczasem został mi ostatni zestaw leków na atak, bo Faust dziś miał kolejny, już czwarty z kolei, tym razem po 8 dniach od ostatniego ;( Na szczęście byłam w domu i szybko go przerwałam, pies znów chodził po lekach jak naćpany ale za to teraz śpi spokojnie, bo wczorajsza noc przenbiegła w nieustających drgawkach przez sen, dawniej zdarzały mu się jakieś, ale wczorajszej nocy praktycznie nie ustawały. Fauściu był świadomy, wyglądało, że coś mu się śni, ale jak wołałam jego imię to drgawki ustawały. dziś wstał dopiero o 12, poszliśmy na spacer i zamknęłam go w klatce żeby poszedł spac, bo miałam kupę rzeczy do roboty w domu. Bardzo mnie zdziwił fakt, że nie protestowal ani chwili i poszedł od razu spać, tak jakby był bardzo czymś zmęczony, czułam że coś wisi w powietrzu i nie myliłam się. Wychodziłam do pracy kiedy uslysząłam że klatka chodzi po domu - kolejny atak ;( Jutro, a właściwie już dziś jadę do weta. Musi coś przedsięwziąć bo przerwy między atakami są coraz krótsze - drugi po półtorej miesiąca, trzeci po 12 dniach i czwarty po 8. Chodzę jak struta, płaczę po kontach, nie potrafię się na niczym skupić :( Ostatnio wet powiedział, że chce nas wysłać na ten rezonans jesli ataki nadal będą się powtarzać. Koszt rezonansu jest ogromny, nie wiem jak to ogarnę. Mój obecny facet powiedział, że może mu go zasponsorować, więc zobaczymy jaka rano padnie decyzja. Napiszę jutro jak to wszystko wygląda :( Trzymajcie kciuki za białasa :([/quote] [quote name='"sociald6"']Już po wizycie u weta. Mam z Faustem isć do neurologa do wrocławia, a póki co dostał sole bromu i będziemy obserwować czy będą pomagać. tyle. własciwie nic więcej nie wymyślimy. opcje dwie - padaczka albo coś w mózgu ale oni tego nie stwierdzą, musi go zobaczyć neurolog. najprędzej będę mogła tam chyba w lutym pojechać. nie mam siły wiecej opisywać. oby te sole pomogły. jeśli zaczną działać to idziemy w dobrą stronę.[/quote] 11.01.2013 [quote name='"sociald6"']No i niestety :( właśnie był kolejny atak ;( Coraz krótsze odstępy czasowe... Boże :( jutro dzwonie do weta :( sole bromu jednak poza tym, że likwidują telepawki, nie przynoszą efektów :( Będziemy musieli podnieść dawkę ;([/quote] [quote name='"sociald6"']Ja też na to liczyłam. Póki co rano byłam u weta i jutro mam dzwonić na kiedy nas umówił do neurologa do Wrocławia. Faust pojedzie tam na konsultacje i prawdopodobnie na pobranie płynu mózgowo rdzeniowego... Może nam to trochę rozjaśni sprawę, a jeśli nie, to pozostaje nam rezonans. Dawka soli bromu została zwiększona do 4 ml na dzień na razie i w razie, gdyby atak się pojawił mam mu jeszcze 2 ml dorzucić po południu... Eh przykre to strasznie...[/quote] 13.01.2013 [quote name='"sociald6"']Byliśmy dziś we Wrocławiu u dr Wrzoska neurologa. Powiedział, że wszystko co się dzieje białasowi to zupełnie typowe zachowania dla zwykłej padaczki i nie ma w tym nic dziwnego. Ataki z reguły pojawiają się we śnie i wszystko pasuje, jednak bez rezonansu nie można powiedzieć na 100 procent. Rezonans jednak to koszt 800 zł, więc na razie o tym nie myślimy i będziemy patrzeć jak bedą działac nowe leki, bo od jutra Faust do soli bromu ma dostawać również luminal. Sole bromu nie podziałały powiedzmy bo nie miały jeszcze prawa, bo one wysycają organizm po 3 miesiącach i wtedy widać efekty, a że nie możemy tyle czekać to będziemy podawać luminal który działa po 2 tygodniach. Jeśli po tym czasie ataki ustaną to jest super, jeśli nie, to bedę musiała zbierać na rezonans. Póki co to 25 stycznia jadę z Faustem na EEG również do Wrocławia i będziemy patrzeć co pokaże nam to badanie. Ja czuje się trochę spokojniej i liczę, że to na prawdę będzie tylko padaczka. Kluseczka po wyprawie śpi jak zabity, wymęczyły go młode studentki dr Wrzoska :P Trzymajcie kciuki, żeby ataki się nie powtarzały.[/quote] 19.01.2013 [quote name='"sociald6"']Dziś dziewiąty dzień od ostatniego ataku. Oby tak dalej. Faust po luminalu trochę nieskoordynowany ale ogólnie weterynarz powiedział, że przez pierwszy tydzień tak moze być. Okropnym skutkiem ubocznym luminalu jest to, że Faust jest ciągle głodny i patrzy na mnie takim wzrokiem jakbym go głodziła, a nie mogę przesadzać z jedzeniem dla niego, bo wet nie pozwolił przekarmiać. Jako.ś musimy przetrwać te 3 miesiące a potem wracamy na sam brom, jak już wysyci organizm i będzie mógł jechać na samym bromie. Póki co czekamy na piątek na eeg. Oby już było tylko lepiej...[/quote]
  10. C.d. zdjęć z Opola - [quote name='"sociald6"'] [img]http://imageshack.us/a/img545/7494/hpim5337.jpg[/img] [img]http://imageshack.us/a/img267/6995/hpim5336.jpg[/img] [img]http://imageshack.us/a/img607/2445/hpim5335.jpg[/img] [img]http://imageshack.us/a/img801/6716/hpim5334d.jpg[/img] [img]http://imageshack.us/a/img14/7158/hpim5333a.jpg[/img] [img]http://imageshack.us/a/img580/9356/hpim5332.jpg[/img] [img]http://imageshack.us/a/img21/2533/hpim5330.jpg[/img] [img]http://imageshack.us/a/img594/5136/hpim5328h.jpg[/img] [img]http://imageshack.us/a/img713/6757/hpim5327.jpg[/img] [img]http://imageshack.us/a/img210/3349/hpim5326.jpg[/img] [img]http://imageshack.us/a/img12/7007/hpim5325l.jpg[/img] [img]http://imageshack.us/a/img526/3062/hpim5323.jpg[/img] [img]http://imageshack.us/a/img839/9881/hpim5321.jpg[/img] [img]http://imageshack.us/a/img228/4736/hpim5319.jpg[/img] [img]http://imageshack.us/a/img854/5331/hpim5318.jpg[/img] [img]http://imageshack.us/a/img259/4918/hpim5316v.jpg[/img] [img]http://imageshack.us/a/img189/50/hpim5312.jpg[/img] [img]http://imageshack.us/a/img823/3880/hpim5310.jpg[/img] [/quote]
  11. Najpierw uzupełnię fauścikowe zdjęcia, później pokopiuję co Monika u nas na forum pisała, bo sporo się tam ostatnio wydarzyło... [quote name='"sociald6"'] [img]http://imageshack.us/a/img831/2725/hpim5364.jpg[/img] [img]http://imageshack.us/a/img266/8759/hpim5363.jpg[/img] [img]http://imageshack.us/a/img803/6656/hpim5362.jpg[/img] [img]http://imageshack.us/a/img831/9198/hpim5360o.jpg[/img] [img]http://imageshack.us/a/img69/2664/hpim5357.jpg[/img] [img]http://imageshack.us/a/img705/3632/hpim5356.jpg[/img] [img]http://imageshack.us/a/img716/7237/hpim5355.jpg[/img] [/quote]
  12. Proszę o przeniesienie wątku mojej kochanej psieńki do Tęczowego Mostu. Od początku kwietnia 2012r. walczyłyśmy obie o każdy jej dzień, jednak w grudniu w końcu przyszedł ten straszny czas, kiedy musiałyśmy się poddać. Przegrałyśmy pierwszy i ostatni raz... z chłoniakiem :( .
  13. [quote name='Ulka18']Dona_ , co tam u Fausta? Wszystko dobrze?[/QUOTE] Zaraz poproszę Monikę żeby napisała tutaj co u nich słychać. [quote name='Ulka18']Bardzo bysmy potrzebowali w Mielcu kogos od Was z niebieskiego, mamy ok. 10 astow, nie wiemy jak je ocenic, tzn. ich charakter, szanse na adopcje. Potrzebna bylaby Wasza pomoc, znacie sie na terierach typu bull, a my niestety nie. Dona_, nie przyjechalabys przy okazji do schronu w Mielcu? Zobaczyc asty, popatrzec na nie, ocenic ich charakter chociaz tak z grubsza.[/QUOTE] Nie dam rady... do Mielca mam prawie 200km, Amf nie zostawię (nawet nie mam z kim, bo mieszkam sama), a dla niej teraz cały dzień w samochodzie jest bardzo niewskazany. Dwa i pół miesiąca temu zdiagnozowano u niej kilkadziesiąt przerzutów nowotworowych do płuc, od tego czasu nie zajmuję się praktycznie niczym innym, niż opieka nad nią. Przepraszam... po prostu w tej sytuacji nie mogę pomóc. Przekopiuję to pytanie do nas na forum, założę wątek w "Prosimy o pomoc".
  14. Niestety wczoraj w nocy maleństwo odeszło :( . Monika robiła wszystko by mu pomóc, jednak nie udało się pokonać choroby :( . No i Fauścik znowu sam... a gdyby maluch wyzdrowiał, zostałby już tam razem z Pufikiem na stałe :( .
  15. Jakieś sytuacyjne spięcia były, bo smarkaty nie daje sobie w kaszę dmuchać ale ogólnie Faust przyjął go całkiem przyzwoicie. Zdjęć Monika dawała u nas więcej. Gorzej, że mały chory... właśnie okazało się, że ma parwo :( . Dostał już pierwszą surowicę i kroplówkę, drugą kroplówkę dostanie rano. Faustowy bezpieczny bo szczepiony, a mały musiał gdzieś wcześniej złapać, co mnie nieszczególnie dziwi, bo szczepiony w ogóle nie był. Po przyjeździe do Zakopanego od razu był u weta ale standardowo najpierw został odrobaczony i tydzień mieli ze szczepieniem odczekać... no i po paru dniach wyszło, że zarażony :( . Monika bardzo przeżywa chorobę dzieciaczka, zarejestrowała się właśnie tutaj żeby założyć mu wątek i pewnie zaraz coś napisze.
×
×
  • Create New...