Jump to content
Dogomania

Tunia777

Members
  • Posts

    7
  • Joined

  • Last visited

Everything posted by Tunia777

  1. Napisałam do ambasady niemieckiej, może odpiszą... jak mam wolną chwilę to szperam na Yahoo, ale tam tylko amerykańskie apteki się ogłaszają, i jest dużo taniej, ale jakby do tego dołożyć koszty sprowadzenia...
  2. Dzisiaj dowiedziałam się że to prawda że leki są znacznie tańsze. Nie znam tylko cen. Ale nie we wszystkich krajach uznają polskie recepty. Np we Francj, Holandii tak, w Niemczech też nie będzie problemu, ale w Anglii uznają tylko recepty wystawione przez lekarza ichniego a szkoda, bo tam leki są na maxa refundowane i nie ma takich narzutów firm farmaceutycznych.... Tylko ja akurat miałabym możliwość sprowadzania z Anglii, nie mam nikogo tam gdzie honorują polskie recepty....
  3. moze masz rację, pogadam jeszcze z wetem, ale to i tak nie zmienia mojej sytuacji na tą chwilę. nie chcęsię rozwodzić nie na temat, ale w chwili obecnej nie mam tej kasy- więc nie mam lekarstwa :(( Mam nadzieję że szybko to się zmieni, i znów będę mogła podawać Viggowi vetoryl... na razie wygląda jak kot egipski ;) grunt że przez cały czas miał apetyt, i humor mu sie poprawił, znów się bawi i wypatruje kotów do pogonienia jak kiedyś :)
  4. Nasza wet wyjaśniła nam działanie tego zepołu i co się dzieje po jakich lekach. Na Vigga nie działa mniejsza dawka, jak dostawał 120, znów zaczął sikać i rzucać się na jedzenie i picie, dopiero jak dostawał 240 pomału zaczęło to ustępować- sikał tylko przez 30 sek a nie 5 min. Malawaszka, to nie ja wybieram rodzaj leczenia, ja tylko podejmuję ostateczną decyzję. Na tą chwilę nic innego zrobić nie mogę- leczenie ketokonazolem kosztuje miesięcznie 100, zawsze można ten lek odstawić i wrócić do vetorylu, na co liczę od połowy sierpnia. Podawanie małych dawek vetorylu w przypadku Viggsona nic nie da, bo lek ten ma zniszczyć korę nadnerczy na tyle, żeby nie mogła wytwarzać sterydów na takim poziomie, na jakim to jest dotychczas. Jeżeli nie reaguje na mniejsze dawki- to nic nie daje- poza osłabianiem wątroby i nerek. Ketokonazol nie leczy w tym układzie, bo nie niszczy nadnerczy, to lek na grzybicę, ale jego działaniem ubocznym jest upośledzenie wydzielania sterydów, więc rezultat będzie taki sam jak po vetorylu, z tym że wraz z odstawieniem leku nie ma możliwości by zespół Cushinga nie wrócił- tak mi to wyjaśniła wet, i na razie nie mam podstaw jej nie wierzyć, w końcu ktoś poważnie podszedł do zdrowia Viggsona.Firmy farmaceutyczne i pseudoweterynarze to jest horror. Husky mojego brata miał teraz babesię, jedynym ratunkiem było podanie jej EPO, za które chcieli 1600. Powiedziałam o tym mojej wet, ona akurat miała 2 porcje i oddała to dla Nuki za darmo, także głowa do góry, są jeszcze uczciwi i kochający zwierzęta ludzie chcący pomóc. dlatego jej ufam. a te lekarstwa to masakra, nie wierzę w to że koszty produkcji itp sprawiają że muszą one tyle kosztować, tym bardziej że w przypadku naszych przyjaciół nie tylko podnoszą komfort zycia ale często je ratują.
  5. To byłoby bosko, gdyby faktycznie były o połowę tańsze. Viggo jest po serii Vetorylu, ale musimy przerwać leczenie właśnie z powodu kosztów- dzienna dawka dla Futrzaka to 240 mg, w chwili obecnej nie stać mnie na to, więc przechodzimy na ketokonazol, żeby nie został bez pomocy, ale to tymczasowe. Badania kolejne potwierdzają że to nadnercza szwankują- już niewiem czy to lepiej czy gorzej, bo wet powiedziała mi że w przypadku przysadkowego Cushinga jest szansa na leczenie seriami, że nawet rok pies się czuje dobrze, potem 3 tyg terapii i znów długa przerwa. Sama się popytam, ale również czekam na jakieś info.
  6. Szukałam w necie i znalazłam, na szczęście- że nie jestem sama i mogę dowiedzieć się wszystkiego od weteranów tej paskudnej choroby; i niestety- bo ta choroba to horror... nasza historia jest taka: Viggo od mniej więcej pół roku zaczął się dziwnie zachowywać. Wilczy apetyt, dosłownie na wszystko, od mięsa po cytryny i jabłka, zupę grzybową którą razem z garnkiem ściągał z kuchenki....?! oraz obierki z np ziemniaków które wybierał z kosza na śmieci. do tego doszło pragnienie, po prostu chlał wodę jak smok wawelski z prastarych podań, a że potrafi otwierać drzwi jeśli mają klamkę, dobierał się też do kibla- podniesienie deski klozetowej nie jest dla cwaniczka skomplikowane. Tak się zdarzyło, że kiedy to wszystko się zaczęło urodziłam synka, a że Viggo zawsze był "Księciuniem", pierworodnym niemalże- to początkowo myśleliśmy że to z zazdrości- siłą rzeczy, mimo że staraliśmy się żeby za bardzo nie odczuł tej zmiany. I tak pomału to narastało...niewiadomo kiedy przytył. Niewiadomo kiedy zaczął tracić sprawność, aż do tego stopnia że sam się zdziwił, kiedy próbował wskoczyć na murek na który zawsze wskakiwał, lub kiedy potykał się goniąc piłkę. Wszystko tak naprawdę dawało się racjonalnie wytłumaczyć- z zazdrości zaczął nie jeść tylko żreć, przytył, a w związku z tym stracił sprawność. W marcu zaczął sikać w mieszkaniu lub windzie- o ile można to nazwać posikiwaniem, tak na raz potrafił zapełnić do połowy 10 L wiadro. Wtedy pierwszy raz zapaliła się lampka, że coś jest nie halo... poszłam z nim do weta, a ten powiedział mi że po prostu chce zwrócić na siebie uwagę...?!!! lub ma pasożyty... odrobaczył więc go dodatkowo i kazał obserwować, a w razie zauważenia czegoś dziwnego w kupie pobrać kał i oddać do badania. Oczywiście nic dziwnego się nie pojawiło, Viggo co pewien czas mniał mniejsze łaknienie i pragnienie. W maju zaczęła mu się przecierać sierść w miejscu gdzie jest obroża. Że jest to owczarek niemiecki długowłosy, mieszkamy w bloku w Warszawie i naprawdę kawał psa z niego, żeby mieć nad nim kontrolę na spacery wychodzi w kolczatce. I znowu- teoretycznie mógł przecież obetrzeć się od tej obroży. Tym bardziej że wet nas uspokoił, a o istnieniu tego paskudztwa nie miałam zielonego. W maju zaczął mieć zaczerwienioną skórę wzdłuż kręgosłupa, i takie jakby otarcia na łokciach pszednich łap. Poszłam do weta, który zapisał mu antybiotyk, bo stwierdził że to może być choroba skóry- to na grzbiecie, a to na łapach to powinnam sama się domyśleć że to otarcia od kładzenia się (czytaj walenia) na podłogę....?!!!! Te ranki na łapach zaczęły wysychać, ale zamiast zaczerwienienia zaczęły się pojawiać strupki. Zaczęłam szukać w necie, i wszystko wskazywało na chorobę cushinga. Akurat wtedy miałam jechać na działkę i stwierdziłam że dopiero tam pójdę z Viggiem do miejscowego weta który pomógł mi kiedyś z koniem. Był straszny upał wtedy, i Viggo wytarzał się w oczku wodnym, jak z niego wyszedł i zaczął się tarzać- na trawie zostały kępy włosów, a ze skóry sączyła się krew. szybko zawiozłam go do weta, i na wstępie mówię mu że podejrzewam że to Cushing, mówię mu o tych wszystkich objawach itd a on zbadał Vigga i stwierdził że to zapalenie skóry po prostu najprawdopodobniej wywołane przez pasożyty które przeżyły odrobaczanie i najprawdopodobniej to jest zaraźliwe, dał mi szampon antyalergiczny i zalecił kąpiele, kazał psikać te rany alusprayem i po powrocie do Wawy kazał mi się zgłosić do poradni dermatologicznej; a i jeszcze znowu wcisnął Viggsonowi piguły na odrobaczenie twierdząc że trzeba działać szybko. Oczywiście nieźle mnie skasował... po powrocie zabrałam Vigga do innej niż dotychczas lecznicy, wet w końcu serio mnie wysłuchał i zrobił mu próby krwii na stężenie czegośtam. I niestety dołączyliśmy do Waszego grona... Od piątku dostaje vetoryl, i jak na razie cisza przed burzą. Niewiem czy to dobrze rokuje, ale pomału zaczyna być ożywiony i wesoły tak jak kiedyś. sika może minimalnie mniej, albo już tak mi się wydaje, apetyt na razie ma, grzbiet pomału się goi po antybiotyku- już nic się z niego nie sączy, ale skóra jest taka twarda jak łuska. Dziś jak mu powiedziałam że idziemy na spacer, po raz pierwszy od dłuuuuuugiego czasu poleciał do swojej półki z zabawkami i wziął piłkę, a na spacerze bawił się jak szalony- tzn jak kiedyś. ech, przepraszam że taką epopeję walnęłam na wstępie, ale cieszę się że w końcu mogę to z siebie wywalić przed kimś kto mnie zrozumie. Jak wychodzimy na spacery to muszę mu wkładać coś na grzbiet, bo ludzie patrzą ze wstrętem- a co to jest, na pewno się zarazimy i w ogóle... a ja skaczę z radości że Futrzak, teraz trochę wylniały- przynajmniej na razie czuje się dobrze. Dzięki Waszym postom wiem że można z tym żyć. I chociaż może być tragicznie, to może być też pięknie, jak za dawnych lat :) DZIĘKUJEMY :))))))
  7. Szukałam w necie i znalazłam, na szczęście- że nie jestem sama i mogę dowiedzieć się wszystkiego od weteranów tej paskudnej choroby; i niestety- bo ta choroba to horror... nasza historia jest taka: Viggo od mniej więcej pół roku zaczął się dziwnie zachowywać. Wilczy apetyt, dosłownie na wszystko, od mięsa po cytryny i jabłka, zupę grzybową którą razem z garnkiem ściągał z kuchenki....?! oraz obierki z np ziemniaków które wybierał z kosza na śmieci. do tego doszło pragnienie, po prostu chlał wodę jak smok wawelski z prastarych podań, a że potrafi otwierać drzwi jeśli mają klamkę, dobierał się też do kibla- podniesienie deski klozetowej nie jest dla cwaniczka skomplikowane. Tak się zdarzyło, że kiedy to wszystko się zaczęło urodziłam synka, a że Viggo zawsze był "Księciuniem", pierworodnym niemalże- to początkowo myśleliśmy że to z zazdrości- siłą rzeczy, mimo że staraliśmy się żeby za bardzo nie odczuł tej zmiany. I tak pomału to narastało...niewiadomo kiedy przytył. Niewiadomo kiedy zaczął tracić sprawność, aż do tego stopnia że sam się zdziwił, kiedy próbował wskoczyć na murek na który zawsze wskakiwał, lub kiedy potykał się goniąc piłkę. Wszystko tak naprawdę dawało się racjonalnie wytłumaczyć- z zazdrości zaczął nie jeść tylko żreć, przytył, a w związku z tym stracił sprawność. W marcu zaczął sikać w mieszkaniu lub windzie- o ile można to nazwać posikiwaniem, tak na raz potrafił zapełnić do połowy 10 L wiadro. Wtedy pierwszy raz zapaliła się lampka, że coś jest nie halo... poszłam z nim do weta, a ten powiedział mi że po prostu chce zwrócić na siebie uwagę...?!!! lub ma pasożyty... odrobaczył więc go dodatkowo i kazał obserwować, a w razie zauważenia czegoś dziwnego w kupie pobrać kał i oddać do badania. Oczywiście nic dziwnego się nie pojawiło, Viggo co pewien czas mniał mniejsze łaknienie i pragnienie. W maju zaczęła mu się przecierać sierść w miejscu gdzie jest obroża. Że jest to owczarek niemiecki długowłosy, mieszkamy w bloku w Warszawie i naprawdę kawał psa z niego, żeby mieć nad nim kontrolę na spacery wychodzi w kolczatce. I znowu- teoretycznie mógł przecież obetrzeć się od tej obroży. Tym bardziej że wet nas uspokoił, a o istnieniu tego paskudztwa nie miałam zielonego. W maju zaczął mieć zaczerwienioną skórę wzdłuż kręgosłupa, i takie jakby otarcia na łokciach pszednich łap. Poszłam do weta, który zapisał mu antybiotyk, bo stwierdził że to może być choroba skóry- to na grzbiecie, a to na łapach to powinnam sama się domyśleć że to otarcia od kładzenia się (czytaj walenia) na podłogę....?!!!! Te ranki na łapach zaczęły wysychać, ale zamiast zaczerwienienia zaczęły się pojawiać strupki. Zaczęłam szukać w necie, i wszystko wskazywało na chorobę cushinga. Akurat wtedy miałam jechać na działkę i stwierdziłam że dopiero tam pójdę z Viggiem do miejscowego weta który pomógł mi kiedyś z koniem. Był straszny upał wtedy, i Viggo wytarzał się w oczku wodnym, jak z niego wyszedł i zaczął się tarzać- na trawie zostały kępy włosów, a ze skóry sączyła się krew. szybko zawiozłam go do weta, i na wstępie mówię mu że podejrzewam że to Cushing, mówię mu o tych wszystkich objawach itd a on zbadał Vigga i stwierdził że to zapalenie skóry po prostu najprawdopodobniej wywołane przez pasożyty które przeżyły odrobaczanie i najprawdopodobniej to jest zaraźliwe, dał mi szampon antyalergiczny i zalecił kąpiele, kazał psikać te rany alusprayem i po powrocie do Wawy kazał mi się zgłosić do poradni dermatologicznej; a i jeszcze znowu wcisnął Viggsonowi piguły na odrobaczenie twierdząc że trzeba działać szybko. Oczywiście nieźle mnie skasował... po powrocie zabrałam Vigga do innej niż dotychczas lecznicy, wet w końcu serio mnie wysłuchał i zrobił mu próby krwii na stężenie czegośtam. I niestety dołączyliśmy do Waszego grona... Od piątku dostaje vetoryl, i jak na razie cisza przed burzą. Niewiem czy to dobrze rokuje, ale pomału zaczyna być ożywiony i wesoły tak jak kiedyś. sika może minimalnie mniej, albo już tak mi się wydaje, apetyt na razie ma, grzbiet pomału się goi po antybiotyku- już nic się z niego nie sączy, ale skóra jest taka twarda jak łuska. Dziś jak mu powiedziałam że idziemy na spacer, po raz pierwszy od dłuuuuuugiego czasu poleciał do swojej półki z zabawkami i wziął piłkę, a na spacerze bawił się jak szalony- tzn jak kiedyś. ech, przepraszam że taką epopeję walnęłam na wstępie, ale cieszę się że w końcu mogę to z siebie wywalić przed kimś kto mnie zrozumie. Jak wychodzimy na spacery to muszę mu wkładać coś na grzbiet, bo ludzie patrzą ze wstrętem- a co to jest, na pewno się zarazimy i w ogóle... a ja skaczę z radości że Futrzak, teraz trochę wylniały- przynajmniej na razie czuje się dobrze. Dzięki Waszym postom wiem że można z tym żyć. I chociaż może być tragicznie, to może być też pięknie, jak za dawnych lat :) DZIĘKUJEMY :))))))
×
×
  • Create New...