Jump to content
Dogomania

jadzia87

New members
  • Posts

    1
  • Joined

  • Last visited

jadzia87's Achievements

Newbie

Newbie (1/14)

10

Reputation

  1. mój kochany miś zmarł w nocy z 20/21 września,czyli niecałe 3 dni temu. Strasznie mi smutno i nie wiem,co z tym zrobić. Zawsze bardzo chciałam mieć pieska,od dziecka byłam "psiarą". Mama bardzo się nie chciała zgodzić na psa i pamiętam,że strasznie płakałam, ale jak miałam 11 lat ojciec mi obiecał,że jak będę miała dobre wyniki w szkole, to pomimo sprzeciwu mamy pojedziemy do schroniska na Paluchu i weźmiemy pieska. I stało się:) 3 października '98 pojechaliśmy do schroniska, oczywiście wszystko w tajemnicy przed mamą. Powiedzieli nam,że co prawda nie mają z reguły szczeniaków,ale że akurat tego ranka, dwie godziny wcześniej ktoś podrzucił takiego malucha w kartonie pod bramę schroniska. Jak go zobaczyłam,to myślałam,że nie wierzę własnym oczom-był zupełnie taki,jak go sobie wyobrażałam!Miał ok 2 tyg i pojechał z nami do domu. Mama nie była zadowolona,ale piesek został. 3 października minęłoby 11 lat od tamtego dnia. Na początku tego roku Dżeksik zaczął łysieć i miał duże sutki,jak suka, a przecież to był piesek. Miał kiepski apetyt. Na początku myśleliśmy,że to dlatego,że się starzeje,a to był nasz pierwszy pies,więc nie wiedzieliśmy...Zaczęliśmy mu kupować witaminy,zmieniliśmy jedzenie, ale to niewiele dało. Jak byłam z nim w kwietniu na szczepieniu to wet powiedział,że te sutki mogą być związane z jakimiś zmianami hormonalnymi i że możliwe,że trzeba zrobić badania krwi,ale nawet nie za bardzo się zainteresowała,nie zwróciła uwagi na łysienie. W maju poszłam do innego weta. Bardzo się zdziwił i na początku w ogóle myślał,że to suczka przez te sutki...Zrobił mu zastrzyki z hormonów. Później jeszcze raz przyszłam na kolejną partię zastrzyków, powiedział przy okazji,że tu może być też sprawa nowotworowa,że trzeba by sprawdzić jądra,że jest chyba wnętrem,że ma tylko jedno jądro, że może być obojnakiem...Snuł wiele diagnoz i powiedział,że musiałby to zobaczyć jego kolega i żebym kiedyś tam przyszła. Ale jakoś nie ufałam temu wetowi,zresztą sutki się trochę zmniejszyły,więc chciałam psiaka poobserwować. Potem były wakacje i jak któryś raz wróciłam do domu to wiedziałam,że po prostu muszę iść z psem do dobrego weta,bo piesek schudł,jakoś zmizerniał,już niewiele chciał jeść,chociaż próbowaliśmy wszystkiego, coraz bardziej łysiał.Raz było lepiej,raz gorzej,cały czas myślałam,że to jakieś hormonalne zmiany,że niegroźne. Pojechałam z psem do weta poleconego przez mojego brata. Diagnozę postawił w 30 s-pies ma raka jąder,stąd zmiany hormonalne,feminizacja budowy,itd. Zrobiliśmy mu usg jamy brzusznej i prześwietlenie płuc,żeby zobaczyć,czy nie ma przerzutów. Na szczęście nie miał,więc ucieszyłam się,że wystarczy mu tylko usunąć jądra razem z guzem i że będzie dobrze. Ale za taką operację wet chciał dużo kasy,a ja aktualnie nie mogłam tyle zapłacić, więc po jakiś dwóch tygodniach znajomy wet zgodził się to zrobić za symboliczną cenę. On też potwierdził diagnozę. Zrobił mu badania krwi i okazało się,że mój miś ma niedokrwistość i jego szpik nie produkuje erytrocytów,a przy jego wieku(11 lat) wykluczona jest operacja przy całkowitej narkozie i że na pewno by jej nie przeżył. Powiedział,że pies może nie przeżyć tej operacji w jakiejkolwiek formie,ale nie można go zostawić w takim stanie. Zaproponował transfuzję krwi,ale to by było bardzo niepewne i zabrałoby dodatkowy miesiąc,więc zdecydowaliśmy się na operację z miejscowym znieczuleniem już następnego dnia. Wet dał mu jakiś antybiotyk na wzmocnienie,witaminy i coś na krzepliwość. To była sobota i już wtedy strasznie płakałam,wiedząc jakie jest zagrożenie. Ale znów zaczęłam wierzyć,że na pewno wszystko będzie dobrze. Przyszła niedziela i potwornie się stresowałam cały dzień. Operacja miała być o 20, więc zdążyłam wyjść z misiem na dłuższy spacerek i go poprzytulać. Jechaliśmy taksówką na Bródno. Piesek stresował się,bo nie lubił jeździć samochodem,więc bardzo się przytulał i łasił do mnie, a ja wierzyłam,że nazajutrz będzie po wszystkim. Dostał zastrzyk na uspokojenie,więc był jakby w półśnie i znieczulenie miejscowe. Nie mogłam patrzeć na operację,więc czekałam pod gabinetem,a z psem została mama i brat. Odbyła się szybko, Dżeksik był jeszcze wpół przytomny. Wet powiedział,że jeśli przeżyje najbliższe 24 godziny to wtedy będzie już dobrze. Był biedny, co jakiś czas się przebudzał i chciał się wyrywać,znowu słabł. Podobnie było w domu. Budził się i chciał już wstawać na łapki i iść,ale upadał,bo był jeszcze pod wpływem tych środków. Czuwałam przy psie razem z rodzicami całą noc,spaliśmy koło niego. Któreś z nas co jakiś czas budziło się i sprawdzało,czy oddycha,czy wszystko w porządku.Znów przysnęłam i jakoś tak myślałam,że powinnam sprawdzić,czy oddycha,ale przypomniałam sobie,że przecież przed chwilą,bo o 2, sprawdzałam.Mama się zerwała tknięta przeczuciem.Była 2.30. Piesek już nie oddychał,chociaż biło mu serce. Klęczeliśmy nad nim bezradnie,patrząc jak umiera,a serce biło mu coraz wolniej.Jego nosek stał się zimny.Serce przestało bić. O 3 zadzwoniliśmy po brata,żeby przyszedł i pomógł nam wykopać dół,bo ojciec nie chciał. Dżeksik został zawinięty w moje prześcieradło i pochowany. Tej nocy już nie zasnęłam. Wciąż płakałam.W dzień nie chciało mi się w ogóle wstać,cały dzień krzątałam się w piżamie,płakałam i robiłam porządki.Nie miałam dla kogo wstawać rano,bo nie musiałam już wychodzić z psem. Dziś jest 3 dzień i znowu płaczę. Brakuje mi mojego misia,bo byłam z nim bardzo związana,właściwie był ze mną od zawsze. W domu jest tak pusto,smutno i cicho. Już nie szczeka,jak ktoś wchodzi po schodach na klatce,nie mam z kim wychodzić na spacer. Wiem,że to długa opowieść,ale po prostu musiałam komuś o tym powiedzieć i choć rozmawiam z moimi bliskimi o tym,co się stało,to nie umiem im tego wszystkiego opisać,co czuję,bo to zbyt trudne. Zastanawiam się,czy to normalne,że tak rozpaczam po psie?Ale dla mnie to nie był tylko pies,przez te 11 lat przywiązałam się do niego,jak do człowieka. I teraz jak płaczę,to nie przychodzi do mnie i nie pociesza mnie,chociaż zawsze tak robił. Zastanawiam się,czy ta operacja była mu potrzebna,przeżywam to,że to ja go zwiozłam na nią,a on tak bardzo się tulił do mnie wtedy... Wszyscy mi mówią,że później by bardzo cierpiał i odchodziłby każdego dnia,słabłby coraz bardziej i że tak trzeba było zrobić. To mój pierwszy pies i najukochańszy. Dla mnie to ogromna strata,nie potrafię się pogodzić z tym,że teraz tak samotnie jest w moim domu. Szukałam jakiś szczeniaków do wzięcia,ale jakoś na razie mój pies jest jedyny. Czy Wy też tak przeżywaliście stratę pieska? Mi się nawet nie chce wychodzić z domu,nie chce mi się widzieć z ludźmi,bo wiem,że i tak nie zrozumieją,bo trzeba to przeżyć samemu. Poza tym nie każdy się tak przywiązuje. Tęsknię strasznie!! :placz:
×
×
  • Create New...