Słuchajcie, ja nie wiem już czego ja szukam, może pocieszenia, słów otuchy, może "lepiej znajdź mu nowy dom, z bardziej doświadczonymi opiekunami"... porad co do wychowania chyba już nie potrzebuję, bo próbuję już wszystkiego, ale to kompletnie nie skutkuje. Sprawa wygląda tak.
Od kiedy zmarła nasza świnka morska, no czuliśmy że chcemy wypełnić pustkę. Jednak ja już świnek żadnych nie chciałam, bo są bardzo chorowite, bardzo szybko się można z nimi zżyć, a po 3-4 latach przychodzi moment, kiedy zachoruje tak, że już nie da się nic zrobić i trzeba zwierzaka uśpić. Nie komentujcie proszę tego, bo ja naprawdę zawsze brałam dość zabiedzone egzemplarze, całe ich życie więcej czasu u weterynarza niż w domu, mój ostatni świnek przeszedł 3 operacje ratujące mu życie, więc naprawdę jak już trafiliśmy znów do weta w okolicach jego czwartych urodzin, nie było innej opcji jak uśpić zwierzaka, żeby nie ciągnąć jego cierpień - wystąpiło porażenie nerwu unerwiającego jelita.
No ale do rzeczy, zdecydowaliśmy się na psa. Długo o tym czytaliśmy, zastanawialiśmy się czy damy radę, edukowaliśmy się, w końcu decyzja zapadła, skompletowaliśmy wyprawkę i rozpoczynamy poszukiwania. Zależało nam na psie malutkim, mimo tego że mieszkam w dużym domu jednorodzinnym z dużym podwórkiem i ogrodem to szkoda mi psów dużych, które mieszkają w domu, a nie są na dworze ciągle, więc chcieliśmy małego psiaka do domu. U mnie w okolicy tylko szczeniaki ras dużych lub średnich, a chcieliśmy małego. Znalazłam w końcu, w Łodzi (mieszkam w Szczecinie), prześliczna sunia, 3 miesięczna, no cud miód orzeszki, urośnie do połowy łydki, idealna. Trochę daleko, ale od słowa do słowa okazało się, że jest niezaszczepiona i nieodrobaczona, przez co jeszcze bardziej zrobiło mi się jej szkoda, właścicielka zapewniała, że grzeczna sunia świetny pies uwielbia dzieci itd, no to pojechaliśmy po nią. Już w samochodzie się zaczęły cyrki, ale zrzucam to na garb stresu, nowi ludzie, nowe otoczenie itd. Zapominamy o historiach w samochodzie (m.in. rzucała się na nas z zębami, gryzła, ujadała, warczała, i to nie takie podgryzanie, a normalne złośliwe gryzienie, do teraz mam rany na rękach - niby szczeniak, ale te jej ząbki to takie igiełki i naprawdę boli, jak ugryzie).
Przyjechała do domu, wet obejrzała, pierwsze odrobaczanie zrobione, została też odpchlona, dostała środek łagodzący na brzuszek i przeciwwymiotny (ostatnie 1,5h drogi wymiotowała w samochodzie) i te historie z brzuszkiem się skończyły, jest ok. No ale co z jej zachowaniem. Na smyczy kompletnie nie ogarnia o co chodzi, no ale rozumiemy to bo mimo tego, że tam wychodziła na spacery z nimi (nieszczepiony zwierzak w centrum miasta, gdzie codziennie chodzi jakieś 57352672 psów, na spacery....), no to może jej nie nauczyli, ale z tym gryzieniem - wydawało mi się że metody skutkują, najskuteczniejsze okazało się takie popiskiwanie jak szczeniak, kiedy ona gryzie. Jednak nie zraża jej to, owszem przestaje na ten moment to robić i daje sobie spokój z gryzieniem, ale po 10 minutach już zapomina o tym i historia zaczyna się od początku. Za moją siostrą to już w ogóle szaleje, jak tylko się pojawi na horyzoncie to leci, gryzie, skacze na nią z zębami (a podobno "piesek kocha dzieci", moja siostra ma 12 lat). Wychodzimy z nią na dwór, ale tylko na podwórko na chwilę na siku (jest nauczona, że się załatwiamy na dworze, nie chcę jej tego psuć, a u nas po podwórku od 10 lat żadnego psa nie było, więc po prostu nie zbliżamy się do płotu i na podwórku sobie chodzimy na załatwianie się), no ale ciągnie wiecznie, aż w końcu jak czuje że smycz jest i że nie może robić czego chce, to zaczyna gryźć smycz, próbuje się uwolnić z obroży, jak się nie udaje to podbiega i ujada, skacze na mnie, gryzie mnie gdzie tylko się da - łydki, kostki u nogi, jak ręka moja wisi luźno to do ręki też próbuje doskoczyć, uczepia się końcówki kurtki i gryzie i warczy i szczeka... pomyślałam że jest niewybiegana, niewybawiona, więc zwiększyłam intensywność zabaw w domu z bieganiem + raz dziennie jak jesteśmy na dworze na siku to się z nią przebiegnę w tę i wewtę żeby trochę tej energii spożytkowała (każde bieganie kończy się tak że się podnieca i skacze i zaczyna gryźć, ale jakby nie o tym, no może się tak ekscytuje, zostawmy to). Stała sobie torba dzisiaj taka lniana na podłodze, dobrała się do uchwytu. Złapała zębami i nie puści. No i co - na "nie wolno" czy "zostaw" nie reaguje (ćwiczę z nią komendę "zostaw" od dwóch dni, jak są smakołyki jak bawimy się na spokojnie na dywanie to łapie, ale później, tak jak w przypadku zakazu gryzienia, zapomina o tym że zostaw znaczy zostaw i to na nią nie działa), jak zacznę jej to wyrywać to dla niej jeszcze większa zabawa, bo zabawa w szarpanie, krzyk nic nie pomaga jak na nią fuknę że nie można tak robić, no po prostu nic kompletnie.
Szczerze? Czuję się bezsilna. Jest u nas od piątku. Może już teraz są momenty, że jak się da rękę to tylko liże a nie gryzie, ale ciągle to gryzienie się pojawia i ciągle jest problem i ciągle wałkujemy to "nie wolno" i to piszczenie... i to wszystko inne, cała ta otoczka, to jest dla mnie jakiś dramat. Może inaczej sobie to wyobrażałam, może na co innego się nastawiłam - na pewno nie nastawiłam się na psa z problemami, którym wg mnie ten pies jest. A nawet jeśli nie z problemami, to ona jest po prostu nauczona, że np gryzienie to forma zabawy (na zdjęciach od poprzedniej właścicielki da się wywnioskować, że te dzieciaki właśnie tak się z tym psem bawiły). A, jeszcze dodam, że tamta kobieta wzięła sunię od faceta, który dał ogłoszenie, że "jak nikt szczeniaków nie weźmie, to je wyrzucę". No i się zlitowała i wzięła. Oddawała mi z powodu rzekomej alergii jednego z dzieci, ale coś mi się wydaje, że po prostu nie potrafili sobie z nią poradzić jak należy. Ja doświadczenia w opiece nad psami nie mam, potrafiłabym od nowa ułożyć psa który nie ma złych nawyków wpojonych, ale strasznie jest mi ciężko z nią.
Darujcie sobie proszę złośliwe komentarze, tylko albo mnie jakoś nie wiem podnieście na duchu, albo po prostu powiedzcie że faktycznie najlepszą opcją jest znalezienie jej nowego domu (już czwartego.. szkoda mi jej, ale jeśli mamy się z nią tłuc przez całe jej życie, to lepsza dla niej będzie zmiana otoczenia teraz i zamieszkanie u kogoś, kto będzie potrafił ją ułożyć od nowa, niż to użeranie się z nami przez kilkanaście lat...)... czuję się bezsilna.