Jump to content
Dogomania

Grubas juz po zabiegu ,zeby za - plombowane ;-)


madziara1983

Recommended Posts

Madziara1983, bardzo współczuję... No, zryczałam się jak bóbr, jak przeczytałam, co piszesz o Hektorze, i o kremacji.

To boli cały czas, tylko człowiek powoli uczy się, jak z tym żyć. 

Boli bardzo,tak naprawdę dopiero po jego śmierci widzę ile Hektora było w moim życiu.... Mieszkanie daleko od miasta daleko wszędzie ale mieszkałam tu tylko dla niego, bo tu miał duży balkon ,cały dzień słońce, duży park, mały park dla zwierząt gdzie chodziliśmy odwiedzać krowy ,świnie, bociany chore, stadnina koni. Oczywiście mieszkanie nisko bo Misiu był stary w domu,dla niego ponad połowa domu . Mieszkaliśmy sami ja ,Inga i Misiu . Inga malutka jeszcze choć ciągle szuka, pokazuje palcem na jego zdjęcia, jak przychodzimy ze spaceru to patrzy dlaczego go nie ma dlaczego nie czeka... Domofon ciągle wyłączony bo Hektor sie denerwował, nie lubił... Dywany rozłożone w całym domu  bo przecież miał dysplazje i ciężko mu było wstawać z podłogi. Codziennie rano robiłam kasze dla dziecka, wstawiałam wodę i wtedy ja ubierałam zakładałam nosidło na plecy i razem z Hektorem szliśmy po bułki do piekarni....dwa razy w tygodniu było tam ciasto ,które Misiu uwielbiał i tego dnia też było...wiedział ,że to dla niego i jak zje śniadanie to dostanie nagrodę. Bywało ciężko, samemu z małym dzieckiem i dużym psem jest trudno. Ona w domu nie potrzebowała dużo miejsca bo dopiero zaczyna chodzić więc wszystko było wolne dla niego żeby mógł mieć materac w obu pokojach bo zależy gdzie spędzaliśmy więcej czasu, żeby miał dużo miejsca na swoje zabawki...on lubił burdel robić ,taki juz był. Podziwiam go tak bardzo ,że zawsze dawał jasno znać ,że nie życzy sobie kontaktu z dziećmi ,a on bez problemu zaakceptował członka rodziny, bez problemu mógł się wyciszyć, dziecko płakało a on spał sobie obok wiedział ,że dzieci czasem płaczą... wiedział ,że każdy ma swoje zabawki choć czasem podkradał i jej zabawki czasem kupowałam im 2 takie same tylko innych kolorach żeby było sprawiedliwie... ten pies zmienił całe moje życie był zawsze. Teraz wychodzę do sklepu i odruchowo ide droga w której po drodze będzie sklep zoologiczny żeby kupić mu nagrodę, ide do miasta i myślę co by mu kupić... bo mieliśmy taka zasadę ,ze jak musiałam gdzieś czasem na dłużej iść to zawsze dostawał nagrodę...i zawsze wiedział kiedy... Zresztą ostanie dwa lata prawie ciągle spędzaliśmy czas razem... Najpierw ciąża zagrożona więc siedziałam w domu poza chodzeniem po lekarzach, mieliśmy dużo czasu dla siebie, później, rozwód i zostaliśmy sami... a ostanie tygodnie nie chciałam wychodzić nigdzie na dłużej niz 2 godziny żeby Misiu sam nie musiał siedzieć ,żebyśmy mogli siedzieć wszyscy razem na balkonie... Wcześniej prawie wszędzie chodził ze mną ,ale był już za stary.. Jak siedzieliśmy w domu to on patrzył ciągle na mnie i czekał kiedy do niego przyjdę, kiedy dziecko pójdzie spać i będziemy sobie razem sami siedzieć, kiedy pójdziemy na długi spacer.. nigdy się nie narzucał nie protestował wiedział ,że każdy ma swoja kolejność ,że czasem śniadanie się spóźni, czasem spacer przesunie, a on zawsze wszystko rozumiał doskonale..... Zawsze wiedział ,że jak będzie ładna pogoda to pójdziemy wszyscy razem na długi spacer.. jak tylko słyszał Misiu Ty tez to wył z radości ,że on też razem obok wózka...wszystkich pilnował...tak bardzo sie cieszył...Tak bardzo czekaliśmy na wiosnę i ja i on, na spacery naszymi najdłuższymi trasami, na czas razem, nawet dzień wcześniej w pięknym słońcu na balkonie tak sobie myślałam na dniach ojciec zacznie zabierać dziecko do siebie do domu i wtedy znów będziemy mieli czas dla nas jak kiedyś sami.... planowałam ,że zadzwonię do znajomego taksówkarz i zabiorę Hektora na pole tam gdzie kiedyś mieszkaliśmy tam gdzie tak bardzo lubił chodzić... Ptaki zaczynały śpiewać bzy miały pierwsze pąki... cieszyłam sie bo Misiu lubił ptaki ,lubił kwiaty.. jak kwitnie bez za oknem to zawsze z wiatrem zapach leci do domu ,a Misiu zawsze leżał z zamkniętymi oczami bo słońce raziło i wąchał bez... Nawet parasol na balkonie był specjalnie dla niego żeby cały dzień na słońcu nie leżał...oddała bym wszystko żeby odszedł w każdą inna porę roku tylko nie wiosnę... On kochał wiosnę i późne lato... to był jego czas tak bardzo czekał na pierwsze promienie słońca.. miał zawsze zimowo-jessienna depresje ale jak szła wiosna to wszystko sie zmieniało ,znów długie spacery ,balkon...Tyle razem przeżyliśmy przez te lata ,najpierw walka o jego życie, później walka o sprawność,później walka żeby mógł żyć jak każdy pies... wszystkie moje choroby,tyle przeprowadzek... ostanie mieszkanie było cudowne na zadupiu za domem pole parter z ogródkiem oczywiście tylko dla Hektora ale po kilku miesiącach musieliśmy się znów przeprowadzić bo Hektor zaczął chorować odrazu wiedziałam ,że coś jest w mieszkaniu ,natychmiast weterynarz testy alergiczne alergia na pleśnie roztocza i grzyby. A tam w koło drzewa,kwiaty,pola i wilgoć stary dom ,stare mury i wilgoć... Było pięknie gniazdo na oknie pisklęta, koty przychodziły od sąsiadów na nasz ogródek łapać słońce, dzięcioły pukały w drzewa. Po przeprowadzce natychmiast ustąpiły wszystkie objawy alergii.. tutaj tez nie było lekko bo mam uszkodzony kręgosłup przepuchliny itp... daleko do sklepu, daleko do miasta ,wszędzie daleko ale Hektor miał wszystko jak lubił. Czasem bolał mnie tak kręgosłup wieczorami ,że bałam się czy następnego dnia rano dam rade wstać i wyjść z nim na spacer z dzieckiem na plecach ale jakoś leciało, dzień za dniem jakoś sie udawało.. Wiedziałam ,że on juz nie ma dużo czasu ale myślałam ,że to mało czasu to miesiące a nie tylko krótka chwila.... Wiedziałam ,że jakos damy rady. Jakos od kad sie poznaliśmy nasze życie nigdy nie było lekkie ale chyba oboje się do tego przyzwyczailiśmy...i tak leciał dzień za dniem. Wiedziałam ,że damy rade jak zawsze...bałam się ale dało rade przeżyć..raz było lepiej raz gorzej ale zawsze jakoś było.. zawsze on był...czasem sie boje ,że on widział jak ciężko jest wiedział ,że jestem chora i nie chciał byc problemem.. ale nigdy nie był, nigdy nawet tak nie pomyślałam, choć wiecznie w koło słuchałam oddaj psa nie dasz rady,zacznij się leczyć długo tak nie pociągniesz...a tak naprawdę on dawał więcej niż cokolwiek innego..dawał w zamian tak dużo..a teraz nie ma go..mogę wyjechać ,mogę wyjść i przyjść kiedy będę chciała, mogę robić co chcę ale bez niego nic nie ma takiej wartości....On rozumiał ,że jest ciężko dlatego zawsze czekał na swoja kolej i nigdy sie nie narzucał.. tylko patrzył na mnie z każdego miejsca w domu bo zawsze miał materace żeby mógł wszystko widzieć.. leżał i patrzył i czekał kiedy do niego przyjdę...

Link to comment
Share on other sites

:(

 

 

,,Ktoś na blogu Bazyla napisał mi coś, co ja teraz powtórzę Tobie (bo naprawdę w to wierzę) - wciąż idziecie razem.

Hektor jest obok Ciebie, tylko w innym wymiarze. Wiem, że to cholernie trudne do zaakceptowania, bo chciałoby się tą bliską istotę mieć tu, realnie, namacalnie. Ale spróbuj pomyśleć o tym właśnie tak: że Hektorek jest obok. Tylko go nie widzisz.

 

Może to szalone, ale mnie pomagało, i wciąż jeszcze pomaga, mówienie do Bazyla, tak jakby był koło mnie.

 

 

 

U nas miski i smycz też wciąż są na swoich miejscach, choć minęło już pół roku... Na początku każde spojrzenie na nie bolało jak cholera (ale usunąć nie potrafiłam, nie chciałam), teraz traktuję je jak stały element otoczenia. Po prostu muszą być i już.

Ten okropny ból naprawdę z czasem maleje, choć wiem, że ciężko Ci teraz w to uwierzyć...

 

 

Trzymaj się.,,

 

Ja tez czuje ,że Misiu jest blisko. Szczególnie jak jego prochy juz były w domu to spokojniejsza sie zrobiłam ,że jest w domu ,a nie gdzies sam nie wiadomo gdzie.. i ta urna na szyje tez mi dużo pomaga bo teraz mogę go znów szwedzie zabierać... ale ciągle nie dociera do mnie ,że on nie żyje...

 

Link to comment
Share on other sites

Ciągle się zastanawiam jak to możliwe,że był i nie ma ,umarł nagle ,niespodziewanie...Pies ,po którym nie było widać nawet jego wieku,który czuł sie dobrze... Gdyby chorował na serce, na płuca gdyby miał jakakolwiek chorobę przewlekłą to człowiek by jakoś  rozumiał ,że w tym wieku już nie będzie można go zupełnie wyleczyć,że w końcu sie pogorszy  ... ale nie mogę się zupłenie z tym pogodzić,że był i nie ma.. Miałam się ubierac akurat na długi spacer jak zawsze i koniec...

Link to comment
Share on other sites

Serce pęka, gdy się czyta Twoje posty :(

Widać i czuć jak bardzo kochałaś Hektora... I jak ogromnie cierpisz :(

Współczuję i współodczuwam. Niektóre słowa jakbyś z ust moich wyjęła.

Przytulam...

 

 

Na pewno ciesze się,że był skremowany i ,że urna jest w domu i mam taką małą urnę na szyje serduszko żeby zawsze mógł ze mną chodzić wszędzie. Gdybym go pochowała gdzieś do ziemi to nie zniosła bym myśli ,że leży gdzieś sam ,że mu na pewno zimno bo nie lubił jak mu zimno. Kochał słońce mówiliśmy na niego łapacz słońca bo jak tylko przychodziły pierwsze promienie to odrazu szedł na balkon zając swoje miejsce.Ciesze się ,że mój weterynarz rzucił wszystko jak zadzwoniłam i był u mnie po 10 minutach. Ciesze się ,że pan z krematorium traktował go z szacunkiem i jak oddawano mi prochy to najpierw dostałam czerwoną róże ,kartę taką duża ,,na pamiątkę Hektorowi,, z wierszem ,,Tęczowy Most,, Prochy były ładnie zapakowana i odbyło się to po prostu w ładny sposób

 

Dobrze zrobiłaś, że skremowałaś Hektora. Teraz już zawsze i wszędzie będzie z Tobą! I ciągle jest u siebie w domu. Z Wami. Blisko.

Też nie wyobrażam sobie, że Bazyl miałby być zakopany, gdzieś daleko ode mnie, sam. Mam Go w domu. I mi z tym lepiej.

I też mam wisiorek z prochami Bazylka. Taki mój mały SOS. Zawsze, gdy mi źle, mogę go chwycić i pomyśleć, że Bazylek jest ze mną, nawet bliżej niż wtedy, gdy żył, bo wtedy nie zabierałam Go ze sobą wszędzie.

To takie drobne sprawy, ale pomagają. Dobrze, że się na to zdecydowałaś.

 

 

Ciągle się zastanawiam jak to możliwe,że był i nie ma ,umarł nagle ,niespodziewanie...Pies ,po którym nie było widać nawet jego wieku,który czuł sie dobrze... Gdyby chorował na serce, na płuca gdyby miał jakakolwiek chorobę przewlekłą to człowiek by jakoś  rozumiał ,że w tym wieku już nie będzie można go zupełnie wyleczyć,że w końcu sie pogorszy  ... ale nie mogę się zupłenie z tym pogodzić,że był i nie ma..

 

Niestety choroba psa w niczym nie pomaga. Wcale nie jest łatwiej zrozumieć. Pozornie niby to jasne, że był chory, że musiał odejść, ale tęsknota jest tak samo ogromna i tak samo cholernie boli. I człowiek ma jeszcze więcej pretensji do siebie - bo może można było lepiej go leczyć; może zauważyć, że troszkę gorzej się czuł i coś zrobić; może skonsultować u drugiego, trzeciego weta; może może może...

O Bazyla walczyłam 3 dni. Dziś już wiem, że jego odejście było skutkiem choroby serca, która na 99% spowodowała zawał krezki jelita grubego, ale to w żaden sposób nie pomaga. Koszmarne wspomnienia z tej 3-dniowej walki o Niego i tego jak opadał z sił, a jednocześnie starał się pomagać mi w opiece nad Nim, wracają jak bumerang. I męczą okropnie. Bo wciąż towarzyszą im pytania: a może mogłam coś jeszcze zrobić? a może gdybym wtedy w nocy wstała to bym zauważyła szybciej, że coś jest nie tak?

Żadna śmierć nie jest "lepsza". Każda boli jak cholera, gdy Ktoś był bliski, tak bliski...
Przyjdzie moment, że łatwiej będzie Ci się z tym pogodzić, ale ból pozostanie chyba na zawsze...

Link to comment
Share on other sites

No własnie ja też ciągle myślę ,że może coś przeoczyłam ,że w tym roku jeszcze nie zrobiliśmy badań kontrolnych krwi jak zawsze.... ,że ciągle w ostatnich dniach myślałam ,że Hektor jest stary ,że nie ma już tak dużo czasu przed sobą bo było widać ,że sie starzeje poprostu,jest mniej aktywny ,czasem chwile odpoczywa na spacerze ale był w doskonałej formie ,wiadomo ,że 10 letni pies szybciej się męczy i aktywność sie zmniejsza z wiekiem , a może własnie to były pierwsze objawy ,że cos mu dokuczało tylko nie pokazywał po sobie i tak na okrągło całymi dniami, myślę czytam szukam...i tak w koło..

Link to comment
Share on other sites

Znam ten stan, Miałam dokładnie tak samo. W kółko się zadręczałam takimi pytaniami bez odpowiedzi.

Wyrzucałam sobie, że gdybym była w lepszej formie fizycznej (a byłam wtedy w kiepskiej), gdybym była mniej zmęczona, to zauważyłabym więcej, zadała jakieś dodatkowe pytania wetowi, które może szybciej by go naprowadziły na to, co Bazylowi dolega.

Ktoś w końcu powiedział mi: zrób listę oskarżeń pod własnym adresem, a potem przeanalizuj je po kolei. Ale nie z punktu widzenia tu i teraz, tylko wtedy i tam. Czy będąc wtedy i tam, w takim stanie, mogłam zrobić coś więcej czy nie. I jak zaczniesz się tak temu przyglądać to wyjdzie Ci, że (w większości przypadków) wtedy zrobiłaś wszystko, co mogłaś, więcej nie dałaś rady. Teraz nam się wydaje, że mogłyśmy więcej, mogłyśmy lepiej. Ale przecież gdybyśmy naprawdę (tam i wtedy) mogły to byśmy to zrobiły. Każda z nas kochała swojego psa nad życie i nie olewałysmy Ich. Jeśli czegoś nie zrobiłyśmy to dlatego, że nie było objawów, które by nas zaniepokoiły / życie tak się układało, że nie miałyśmy głowy do innych spraw / byłyśmy zmęczone i nie takie czujne / itp., itd. Można by tu więcej przykładów pewnie podać.

Kiedy coś się kończy źle, człowiek zawsze szuka winy w sobie. I z perspektywy czasu wydaje mu się, że mógł coś zrobić, że mógł przewidzieć. Ale to jest błędne myślenie. Bo z perpsektywy dziś, myślimy o wtedy. Oskarżając się, powinnyśmy się przenosić tam i wtedy i oceniać się w tamtych realiach, a nie tu i teraz, wiedząc jak coś się skończyło.

Trochę to skomplikowanie opisałam, ale mam nadzieję, że rozumiesz o co mi chodzi.

 

Takie rozmawianie ze sobą nie jest łatwe. Bo emocjonalna część nas się buntuje, nie chce zrozumieć, bo czujemy się winne. Ale warto takie rozmowy powtarzać, do upadłego. Bo to naprawdę pomaga i człowiek zaczyna rozumieć, że po prostu czasem tak jest, że się nie udaje. Cholernie to przykre i boli i tego bólu zmniejszyć zbytnio się nie da. Ale przynajmniej przestajemy się katować, że to "przez nas" się nie udało.

 

Bazyl też robił przystanki na spacerach. Sam z siebie. Choć nigdy wcześniej Mu się to nie zdarzało, nawet jak był bardzo zmęczony i źle się czuł.
Wyrzucałam sobie, że może w ten sposób dawał znać, że ma dość, że nie daje rady. Że może nie powinnam Go zabierać na dłuższe spacery. Że może powinnam wyprowadzać Go tylko na siku, rundka wokół bloku i już. Ale potem pomyślałam, że On uwielbiał te nasze pod NOSPR wyprawy, tak się cieszył, gdy szliśmy w tamtą stronę, sam tam ciągnął. Ożywiał się, był szcżęśliwy. I może gdybym Go bardziej oszczędzała to żyłby chwilę dłużej, ale za to bez tej radości. A może to oszczędzanie Go i tak by nic nie zmieniło i odszedłby tak samo, a ja zabrałabym mu tą spacerową frajdę.

 

Dbałaś o Hektora najlepiej jak umiałaś. Przed zatorem/zawałem nie uchroniłabyś go, choćbyś nie wiem co zrobiła.

Link to comment
Share on other sites

Znam ten stan, Miałam dokładnie tak samo. W kółko się zadręczałam takimi pytaniami bez odpowiedzi.

Wyrzucałam sobie, że gdybym była w lepszej formie fizycznej (a byłam wtedy w kiepskiej), gdybym była mniej zmęczona, to zauważyłabym więcej, zadała jakieś dodatkowe pytania wetowi, które może szybciej by go naprowadziły na to, co Bazylowi dolega.

Ktoś w końcu powiedział mi: zrób listę oskarżeń pod własnym adresem, a potem przeanalizuj je po kolei. Ale nie z punktu widzenia tu i teraz, tylko wtedy i tam. Czy będąc wtedy i tam, w takim stanie, mogłam zrobić coś więcej czy nie. I jak zaczniesz się tak temu przyglądać to wyjdzie Ci, że (w większości przypadków) wtedy zrobiłaś wszystko, co mogłaś, więcej nie dałaś rady. Teraz nam się wydaje, że mogłyśmy więcej, mogłyśmy lepiej. Ale przecież gdybyśmy naprawdę (tam i wtedy) mogły to byśmy to zrobiły. Każda z nas kochała swojego psa nad życie i nie olewałysmy Ich. Jeśli czegoś nie zrobiłyśmy to dlatego, że nie było objawów, które by nas zaniepokoiły / życie tak się układało, że nie miałyśmy głowy do innych spraw / byłyśmy zmęczone i nie takie czujne / itp., itd. Można by tu więcej przykładów pewnie podać.

Kiedy coś się kończy źle, człowiek zawsze szuka winy w sobie. I z perspektywy czasu wydaje mu się, że mógł coś zrobić, że mógł przewidzieć. Ale to jest błędne myślenie. Bo z perpsektywy dziś, myślimy o wtedy. Oskarżając się, powinnyśmy się przenosić tam i wtedy i oceniać się w tamtych realiach, a nie tu i teraz, wiedząc jak coś się skończyło.

Trochę to skomplikowanie opisałam, ale mam nadzieję, że rozumiesz o co mi chodzi.

 

Takie rozmawianie ze sobą nie jest łatwe. Bo emocjonalna część nas się buntuje, nie chce zrozumieć, bo czujemy się winne. Ale warto takie rozmowy powtarzać, do upadłego. Bo to naprawdę pomaga i człowiek zaczyna rozumieć, że po prostu czasem tak jest, że się nie udaje. Cholernie to przykre i boli i tego bólu zmniejszyć zbytnio się nie da. Ale przynajmniej przestajemy się katować, że to "przez nas" się nie udało.

 

Bazyl też robił przystanki na spacerach. Sam z siebie. Choć nigdy wcześniej Mu się to nie zdarzało, nawet jak był bardzo zmęczony i źle się czuł.
Wyrzucałam sobie, że może w ten sposób dawał znać, że ma dość, że nie daje rady. Że może nie powinnam Go zabierać na dłuższe spacery. Że może powinnam wyprowadzać Go tylko na siku, rundka wokół bloku i już. Ale potem pomyślałam, że On uwielbiał te nasze pod NOSPR wyprawy, tak się cieszył, gdy szliśmy w tamtą stronę, sam tam ciągnął. Ożywiał się, był szcżęśliwy. I może gdybym Go bardziej oszczędzała to żyłby chwilę dłużej, ale za to bez tej radości. A może to oszczędzanie Go i tak by nic nie zmieniło i odszedłby tak samo, a ja zabrałabym mu tą spacerową frajdę.

 

Dbałaś o Hektora najlepiej jak umiałaś. Przed zatorem/zawałem nie uchroniłabyś go, choćbyś nie wiem co zrobiła.

Sama nie wiem co myśleć już.... zupełnie nie dociera do mnie ,że umarł ,ciągle myślę ,że go nie ma..... Co do spacerów i Bazyla to sama wiesz ,że krótkie spacery by go unieszczęśliwiły bo poprostu lubił długie spacery i tyle jak Hektor chyba prędzej by padł na ulicy niż zrezygnował z miejsc ,które lubił i długiego spaceru... Dziś w jakimś programie słyszałam ciekawą rzecz,nie wiem kto to powiedział bo słuchałam ale facet powiedział,, że przedłużanie życia na silę to egoizm,a sprawienie żeby życie było szczęśliwe choć na chwile to miłość,, ciekawe to.. Ja jestem tak naparwde do tej pory w szoku bo to stało się tak nagle. Dzień jak co dzień ,a nagle w kilka minut pies nie żyje. Pamiętam każdą chwile ,każda sekundę. Pamiętam te jego oczy bo tylko oczy zdążył otworzyć jak go złapało i nawet nie był w stanie się już poruszyć natychmiast nastąpiła głęboka utrata przytomności , jest mi to bardzo bliski bo jak byłam w ciąży to dziecko było ułożone w pozycji miednicowej ,a ja mam bardzo chore nerki i znacznie obniżone co pogarszało sprawę bo dziecko głową uciskało własnie tą chora nerkę ,która na usg wyglądała jak wielka czarna dziura była gigantycznie powiększona ciągle leżałam w szpitalu były ryzyko ,że nerka przestanie pracować i tylko czekanie do momentu kiedy będzie można zrobić cesarkę... i wtedy ta nerka mnie tak bolała ,że mdlałam z bólu, najpierw zaczynałam wymiotować ,a po wymiotach utraty przytomności i jego musiał własnie taki ból złapać. Mam do siebie pretensje ,że nie reanimowałam go do końca ,że to ja się poddałam... ale byłam w takim szoku ,że nie wiedziałam czy dzwonić do weterynarza czy reanimować, nie wierzyłam ,że to sie dzieje naprawde,że dopiero co sie położył cały i zdrowy w dobrym nastroju ,a teraz własnie umiera i jest nieprzytomny i nie wie ,że ja jestem ,że chciałam mu pomóc i mi sie nie udało bo sie poddałam...On się nigdy nie poddawał, zresztą nikt mu nie dawał szans jak go wzięłam ale on sie nigdy nie poddał...a ja się poddałam, nie weterynarza, nie przewlekła choroba była przyczyna tylko to ,że sie poddałam . Wiem może by sie nie udało gdybym reanimowała nawet godzinę ale wtedy bym wiedziała ,że zrobiłam wszystko. Mój ojciec był reanimowany godzine i się nie udało ale był... a ja sie poddałam...pozwoliłam mu umrzeć...Wiem,że mam wielu znajomych weterynarza i każdy mówi,że nie było szans w tak nagłes sytaucji i ,że nawet gdyby był sprzęt do reanimacji to się często nie udaje ale co z tego może by sie udało...

Link to comment
Share on other sites

i jego musiał własnie taki ból złapać.

 

Pamiętaj, że Twój ból był związanym z chorymi nerkami, z uciskiem dziecka na nerkę. Hektorowi przydarzyło się coś zupełnie innego, mogło Go zupełnie nic nie boleć. Szybko stracił przytomność, a wcześniej spał. Pewnie nawet się nie zorientował co się dzieje.

 

Mam do siebie pretensje ,że nie reanimowałam go do końca ,że to ja się poddałam... ale byłam w takim szoku ,że nie wiedziałam czy dzwonić do weterynarza czy reanimować, nie wierzyłam ,że to sie dzieje naprawde,że dopiero co sie położył cały i zdrowy w dobrym nastroju ,a teraz własnie umiera i jest nieprzytomny i nie wie ,że ja jestem ,że chciałam mu pomóc i mi sie nie udało bo sie poddałam...On się nigdy nie poddawał, zresztą nikt mu nie dawał szans jak go wzięłam ale on sie nigdy nie poddał...a ja się poddałam, nie weterynarza, nie przewlekła choroba była przyczyna tylko to ,że sie poddałam . Wiem może by sie nie udało gdybym reanimowała nawet godzinę ale wtedy bym wiedziała ,że zrobiłam wszystko. Mój ojciec był reanimowany godzine i się nie udało ale był... a ja sie poddałam...pozwoliłam mu umrzeć...Wiem,że mam wielu znajomych weterynarza i każdy mówi,że nie było szans w tak nagłes sytaucji i ,że nawet gdyby był sprzęt do reanimacji to się często nie udaje ale co z tego może by sie udało...

 

Hektor miał problemy z sercem, jeśli to był zator albo zawał to nic by nie pomogło. Wiem, że reanimując do końca, lepiej byś się teraz czuła, ale zaufaj osobom, które znają się na temacie. Napisałaś: "mam wielu znajomych weterynarzy i każdy mówi,że nie było szans w tak nagłej sytuacji" Zapamiętaj to, powtarzaj sobie, przestań się obwiniać, oskarżać. Niestety, nie było szans... Nawet gdybyś reanimowała do końca. I też nie mam pewności czy wtedy byś się czuła lepiej. Wtedy pewnie szukałabyś innego błędu w sobie, że może źle reanimowałaś, że może za późno zaczęłaś, że za słabo, że że że... Samooskarżenia w takiej sytuacji to niekończąca się historia. Zawsze sobie coś zarzucimy. Bo przecież, gdybyśmy coś zrobiły lepiej to może by się udało. Tyle, że niestety by się nie udało. I chyba pora zacząć sobie mówić, że tak po prostu się stało. I nie miałaś na to żadnego wpływu. Minie sporo czasu zanim to do Ciebie dotrze, ale powtarzać sobie to warto.

 

"nie weterynarz, nie przewlekła choroba była przyczyna tylko to ,że sie poddałam" - to nieprawda. Po pierwsze - patrz wytłuszczone zdanie powyżej. Po drugie, nie wiesz czy Hektor na coś nie chorował. Miał małe problemy z sercem. Może właśnie one były powodem, a może coś innego Mu dolegało o czym nie wiesz i nawet gdybyś zrobiła badania to byś się nie dowiedziała (bo w końcu rezonansu całego ciała byś nie robiła).

 

 

Dziś w jakimś programie słyszałam ciekawą rzecz,nie wiem kto to powiedział bo słuchałam ale facet powiedział,, że przedłużanie życia na silę to egoizm,a sprawienie żeby życie było szczęśliwe choć na chwile to miłość,, ciekawe to..

 

I tego się trzymajmy...

Dzięki nam nasze psy były szczęśliwe.

Link to comment
Share on other sites

Join the conversation

You can post now and register later. If you have an account, sign in now to post with your account.

Guest
Reply to this topic...

×   Pasted as rich text.   Paste as plain text instead

  Only 75 emoji are allowed.

×   Your link has been automatically embedded.   Display as a link instead

×   Your previous content has been restored.   Clear editor

×   You cannot paste images directly. Upload or insert images from URL.

×
×
  • Create New...