Jump to content
Dogomania

Na czym polega uśpienie psa??


PIK_POK

Recommended Posts

Dziewczyny - trzeba dwie rzeczy odroznic:
1. Uspienie psa z powodu agresji. I to dla mnie jest, jesli wykorzystalo sie juz wszystkie srodki, by praca z takowym psem dala bezpieczenstwo przewodnikowi i innym, odpowiedzialnosc.
2. Uspienie psa, bo nie ma juz zadnych szans medycznych, by pies mogl godnie zyc. By nie cierpial przy kazdym ruchu. Dlatego jestem za eutanazja, nie tylko zwierzat...

Link to comment
Share on other sites

Pies był po szkoleniu wykonywał wszystkie komendy...jednak do jego prowadzenia trzeba było mieć instrukcję obsługi...np. 2 razy można było założyć mu smycz a za 3 czy 4 razem kłapał zębami...nie lbuił dotyku gdzie sam otarł się o moje dziecko a później kłapnął...

Ale nie chodzi oto...żaden szkoleniowiec nie chciał sie podjąć jego wyprowadzenia...był to pies CC...nikt z behawiorystów nie chciał mnie odwiedzić bo za daleko...poza tym nie było chętnego na założenie mu kagańca...zresztą ci którzy nazwali mnie "mordercą" nic nie zaproponowali jak napisałam że sobię nie radze z psem....nikt nie powiedział słuchaj przyjade pojedziemy zobaczymy....Pies nie tylko ugryzł ale i było kilka ataków....

Dodam ze zanim wzięłm psa powiedzieli że jest problem z warczeniem przy misce i z głaskaniem...

Ale wiecie dzwoniłam do jednego ośrodka gdzie powiedzieli warunki jakie muszę spełnic zeby oddać psa do nich na szkolenie....powiedzieli mi cenę 2,5 tys za m-c gdzie pies miał być minimum 3 m-ce...ale wiecie nie skorzystałam bo wybiła mnie taka informacja że po szkoleniu dają mi 5 letnią gwarancje na zachownaie psa:lol:

Link to comment
Share on other sites

Polecam lekture ksiazki 'Farba znaczy krew' Zenona Kruczynskiego. Ostatni rozdzial to wywiad ze szwedzka wetka, ktora zaprzestala wykonywania eutanazji - najpierw na zdrowych zwierzetach (w Szwecji na porzadku dziennym sa eutanazje ze wzgledu na wyjazd, znudzenie, chec zmiany wystroju wnętrza..), a pozniej nawet na nieuleczalnie chorych. Argumenty jakie przytacza, w sumie rzadko przychodza nam do glowy, mi najbardziej utkwilo jedno: 'jak to - zabic, zeby pomóc?'

Link to comment
Share on other sites

[quote name='Sasza']Polecam lekture ksiazki 'Farba znaczy krew' Zenona Kruczynskiego. Ostatni rozdzial to wywiad ze szwedzka wetka, ktora zaprzestala wykonywania eutanazji - najpierw na zdrowych zwierzetach (w Szwecji na porzadku dziennym sa eutanazje ze wzgledu na wyjazd, znudzenie, chec zmiany wystroju wnętrza..), a pozniej nawet na nieuleczalnie chorych. Argumenty jakie przytacza, w sumie rzadko przychodza nam do glowy, mi najbardziej utkwilo jedno: 'jak to - zabic, zeby pomóc?'[/quote]

Sorki, bo nie rozumiem :shake: Powinnam czekać zdaniem tej... pani, aż mój pies z nowotworem płuc sam się udusi?

Link to comment
Share on other sites

[quote name='zofia&sasza']Sorki, bo nie rozumiem :shake: Powinnam czekać zdaniem tej... pani, aż mój pies z nowotworem płuc sam się udusi?[/quote]
postaram sie zeskanowac i wstawic tu ten fragment ksiazki (fragmenty chyba mozna cytowac?) Ciezko jest mi we wlasciwy sposob przytoczyc Jej punkt widzenia i postawę, nie twierdzę, ze sie z tą postawą zgadzam, niemniej na pewno Jej argumenty i caly proces jaki przeszla - od bezmyslnego usypiania do pelnego szacunku dla zycia - daje do myslenia.

Link to comment
Share on other sites

Pewnie twierdzi, że można uśmierzyć ból :shake: A co z niewydolnością oddechową? To straszna śmierć!!! Miałam jej zdaniem skazać psa za 15 lat wiernej przyjaźni na coś takiego? Mnie już wystarczy, że moja Mama pół roku gasła pod respiratorem. :angryy::angryy::angryy: Na szczęście psu można w takiej sytuacji pomóc. Tak, POMÓC. I piszę to z całą świadomością faktu, że chodzi o eutanazję, czyli uśmiercenie zwierzęcia.

Link to comment
Share on other sites

ja tez uważam, że eutanazja to jest rozwiązania, dwa lata temu pomagałam swojemu jamniolowi, miał wielki guz na nerce, nieoperacyjny. Moja wetka mi powiedziała, ze póki nie cierpi to żeby poczekać i do końca miałam nadzieję że sam zaśnie, ale musiałam mu ostatecznie pomóc. Nigdy bym nie pozwoliła psu konać w męczarniach, nie rozmumiem ludzi, którzy mówią, ze nie mieli odwagi, a pies się męczył przez kilka dni. Zresztą weterynarz, który przeprowadzał zabieg był bardzo kulturalny w tym wszystkim i na koniec powiedział mi, ze Cenzor już nie cierpi, wszystko wcześniej mi też opowiedział jak to będzie przebiegało i naprawdę on zasnął spokojnie

Link to comment
Share on other sites

  • 1 month later...

Eutanazja mojego psa 5mcy temu wygladała tak;wet.przyjechał do domu,podał psu ''gupiego jasia'' po ktorym pies zaczął rzucać głową, musialam ja chwycic i trzymac,oczy zrobily sie wyłupiaste.Po5min.podal dożylnie drugi zastrzyk/dosc wolny wlew/a w polowie iniekcji moj pies sie podniósł na przednie łapy i znow musiałam go przytrzymywac bo sie wyrywał.Pózniej przednie łapy,które mial nadal w pozycji''do siedzenia''zaczeły sie ''rozjeżdzać''i pies stacił przytomność.Kiedy przenosiłam pozniej psa z miejsca w ktorym dokonała sie eutanazja zobaczyłam,ze pies sie zesikał.Podjelam decyzje o eutanazji 2tyg. po tym jak dowiedzialam sie,ze nastapily przerzuty,pies jeszcze bardzo nie cierpiał/miał apetyt wprawdzie tylko na kurczaka,wymiotował , na spacery juz niechetnie wychodził,ostatniej nocy spuchły mu łapy i tyłek/.Moj pies 8latek nigdy wczesniej nie chorował a nowotwor postepował błyskawicznie, wszystko trwało 2 mce.Gdybym mogła cofnąc czas nie zdecydowałabym sie na eutanazje.

Link to comment
Share on other sites

[quote name='rytka']Eutanazja mojego psa 5mcy temu wygladała tak;wet.przyjechał do domu,podał psu ''gupiego jasia'' po ktorym pies zaczął rzucać głową, musialam ja chwycic i trzymac,oczy zrobily sie wyłupiaste.Po5min.podal dożylnie drugi zastrzyk/dosc wolny wlew/a w (polowie iniekcji moj pies sie podniósł na przednie łapy i znow musiałam go przytrzymywac bo sie wyrywał.Pózniej przednie łapy,które mial nadal w pozycji''do siedzenia''zaczeły sie ''rozjeżdzać''i pies stacił przytomność.Kiedy przenosiłam pozniej psa z miejsca w ktorym dokonała sie eutanazja zobaczyłam,ze pies sie zesikał.[B]Podjelam decyzje o eutanazji 2tyg. po tym jak dowiedzialam sie,ze nastapily przerzuty,pies jeszcze bardzo nie cierpiał/miał apetyt wprawdzie tylko na kurczaka,wymiotował , na spacery juz niechetnie wychodził,ostatniej nocy spuchły mu łapy i tyłek/.Moj pies 8latek nigdy wczesniej nie chorował a nowotwor postepował błyskawicznie, wszystko trwało 2 mce.[U]Gdybym mogła cofnąc czas nie zdecydowałabym sie na eutanazje.[/U][/B][/quote]

Ja uważam, że w tym przypadku uśpienie psa było słuszną decyzją.
Na pewno sam proces usypiania (rozjeżdżające się łapy, sikanie pod siebie, wyłupiaste oczy, utrata przytomności itd) to przykra sprawa i bolesny widok.

Mówisz, że pojawiły się już przerzuty, a "pies [B]jeszcze[/B] [B]bardzo[/B] nie cierpiał".
Tylko, że pies może nie okazywać cierpienia tak, że dla nas-ludzi, byłoby to jednoznaczne i czytelne.:shake: Pies cierpi często w milczeniu, to taki atawizm.
Wymioty, słabszy apetyt, niechętne wychodzenie na spacery - to oznaki, że jednak cierpi, że jest mu źle. On [B]już[/B] cierpiał, a że nie był to [B]jeszcze[/B] maksymalny ból, to chyba dobrze, że mu tego oszczędziłaś..?:roll:

Większość nowotworów jest bardzo bolesna, na niektóre nawet morfina u ludzi nie działa! Skoro były już przerzuty, a choroba rozwijała się błyskawicznie, to był to ostatni dzwonek, aby pies godnie odszedł. Co by było, gdybyś go nie uśpiła wtedy? :roll:
Męczył by się kolejne tygodnie czy miesiące, coraz bardziej cierpiąc i w końcu sam by umarł..? Wiem, że to trudna decyzja, ale pomyśl, że ulżyłaś psu, zrobiłaś to dla niego, a nie dla siebie.

Nie żałuj tej decyzji. Pozwoliłaś mu odejść w najbardziej humanitarny sposób.
P.S.Czytałaś parę stron wcześniej to, co zacytowałam m.in. z książki p. Doroty Sumińskiej? :razz: Jeśli nie-to polecam, może ujrzysz tą sprawę w innym świetle.

Link to comment
Share on other sites

tez mi się tak wydaje, bo co prawda ja tylko raz musiałam przez to przejść, ale było bardzo spokojnie, a mocz pojawił się po wszystkim, ale w związku z poruszeniem zwłok psa, a na pęcherz uciskał mu juz guz nowotworowy, co spowodowało własnie pojawienie się moczu. Weterynarz dał najpierw psu lek usypiający i ten zasnął bardzo spokojnie, drugi zastrzyk odpowiadający już za zgon nie był w ogóle odczuwalny, a lekarz zgon stwierdził za pomocą osłuchania serca.

Link to comment
Share on other sites

[quote name='zofia&sasza']Ale zabieg BYŁ przeprowadzony nieprawidłowo. Takie objawy jak wyrywanie czy oddanie moczu nie powinny były się pojawić. :shake:[/quote]

Ja się odniosłam wyłącznie do kwestii zasadności samego uśpienia. Moim zdaniem dobrze, że oszczędzono mu cierpień. :cool1:

Co do sposobu, czy przeprowadzono to prawidłowo czy nie-to już osobna sprawa. Zresztą nie zawsze jest możliwość aby zabieg został przeprowadzony przez takiego weta, jakiego byśmy sobie życzyli. Różne są sytuacje.

Swoją drogą oddanie moczu nie jest chyba czymś nadzwyczajnym.:cool1: W końcu następuje rozluźnienie mięśni , czyli zwieraczy także.

Link to comment
Share on other sites

[quote name='Bamboo ®']Ja się odniosłam wyłącznie do kwestii zasadności samego uśpienia. Moim zdaniem dobrze, że oszczędzono mu cierpień. :cool1:[/quote]

Pewnie że tak! Może jestem przeczulona, ale jak we wrześniu odchodził mój kociasty to właśnie poszłam do pierwszego lepszego weta - bo blisko. To była groza. Wetka miała stażystkę i cały czas głośno jej klarowała, co i jak (ja beczałam). Potem ta g---ra trzy razy kłuła biedaka z "głupim Jasiem" (ostatni raz dootrzewnowo :angryy:). Potem musiałam czekać aż lek zadziała w poczekalni pełnej ludzi - w tym dzieci ("Mamo, a co jest kotkowi?", "Mamo, a dlaczego pani płacze?"). Gdy weszłam z już przyspanym kociskiem "wetka" mówi "To niech teraz Pani wyjdzie". Była wielce zdziwiona, gdy odmówiłam. Do tej pory mi się to po nocach śni i mam ogromne wyrzuty sumienia, że nie podjechałam do lepszego weta :-( Nie chciałam bidulka ciągać po mieście, a zafundowałam mu takie coś... Najgorsze to, że ja wiem, że ta lecznica jest do d--y :-(
Chciałam więc podkreślić, że i w takim wypadku liczy się to, by wet był naprawdę dobry. Tylko o to mi chodziło.
Mesia, mojego poprzedniego collie usypiała dr Bielowa na SGGW i było godnie, z szacunkiem dla mojej żałoby i bez psiego cierpienia (co ciekawe, bez "głupiego Jasia", a pies odszedł w pełnym spokoju). Warto iść do dobrego weta. Potem się nie ma koszmarów...

Link to comment
Share on other sites

Kochani - pomagalam mojemu Atosowi przejsc przez TM, zawsze bede pisala, ze moj bol, moje cierpienie bylo tu najmniejwazne, najwazniejszy byl On! I to i opiekun i wet musi pomoc, jestem przerazona tym, co spotkalo Wasze psy, i Was samych. Mnie sie to w glowie nie miesci, Moze faktycznie nie bylo to godne odekscie , tylko partactwo, nie wiem... Zapytam oto weta.
Dla mnie i profesjonalizm i serca weta sa tu bardzo wazne, bo wlasnie lekarz musi uszanowac zwierze i zrobic "to" w sposob godny, ale i powinien uszanowac rozpacz opiekuna zwierzaka.
Kochani - oby Was takie przykre "wydarzenia" juz nidgy nie spotkaly.I choc, dla mnie eutanazja, jest pewnym dobrodizejstwem, bo nigdy nie pozwole, by moje zwierzeta konaly w bolach, o tyle ona zawsze musi przyc przeprowadzona z zasadami czlowieczenstwa.

Link to comment
Share on other sites

[quote name='zofia&sasza']Ale zabieg BYŁ przeprowadzony nieprawidłowo. Takie objawy jak wyrywanie czy oddanie moczu nie powinny były się pojawić. :shake:[/QUOTE]
Pożegnalam już kilka zwierząt w moim życiu.Odchodziły rożnie ,ze starosci np.18letnia kotka ,rano przyszla na glaskanie i poszła jak zwykle na polowanie a po obiedzie znalazlam ja martwa na schodach,10letni kocur umarł na koci tyfus, byla szansa i myslalam ,że mu sie uda ale odchodzil 5 dni wychudzony i umeczony.Dwa psy zginely w wypadkach z czego jeden był ewidentnie z mojej winy/wyprowadziłam bez smyczy ,bo tylko kawalek a dalej pole,pies nie byl przyzwyczajony zawsze chodzil na smyczy/.Każda smierc sprawiła ból ale potrafiłam sie szybko pozbierac bo liczyło sie ,ze miały dobre życie a śmierć jest przeciesz czymś tak naturalnym jak narodziny.Teraz jest inaczej mineło pięc miesiecy i nadal jest koszmarnie.Mysle,ze min.z powodu tego jak wygladała ''ta eutanazja''kiedy pies wyrywa sie jak dostaje śmiertelny zastrzyk a ty musisz go trzymać...Wet.po podaniu gupiego jasia też zaproponował mi żebym wyszła ale jak to mozliwe kiedy pies rzucal glowa zdezorietowany i pobudzony nie senny.Mozlie,ze za szybko podal ten drugi zastrzy albo za mała dawka gj.zaplaciłam mu 100zł.Spieszyl sie,nie osłuchał psa suchawkami tylko naciskał w okolicy serca.Jestem z ''głebokiej'' wsi i ten lekarz rownież leczyl i zdiagnozował psa.Mam teraz watpliwosci czy dobrze choc przed dec.o uspieniu konsultowałam to z innym wet.jednak on nie widzial psa bo do wiekszego miasta mam55km.a pies bal sie potwornie jazdy samochodem.Napisalam ,ze ponownie nie zdecydowalabym sie na eutanazje.Nie na ''taką'' warto sie dowiedzieć jak powinno ''to ''wygladac prawidłowo i wymagac od wet.wlasciwego zachowania.I trzeba byc pewnym na 100%diagnozy bo inaczej koszmar bedzie sie za nami ciągnął bardzo długo.Pociesza mnie tylko to,że pies dlugo nie cierpial.

Link to comment
Share on other sites

[quote name='NatiiMar']Czas na ujawnienie tajemnicy śmierci PETI. Dnia 15 października w poniedziałek o godzinie 7.00 PETI obudziła mnie skowytem bólu. Od razu pojechałam z nią do lekarza. Diagnoza była dość niewiarygodna jak na objawy:zapalenie korzonków. Skonsultowałam się w między czasie z innym lekarzem i potwierdził diagnozę,więc uwierzyłam. I tu był mój błąd...W ten sam dzień PETI doznała paraliżu tylnych łapek. Ciągnęła je po ziemi,lekarz twierdził,że to minie. Nie mijało,a wręcz pogarszało się...Wieczorem PETI miała podwyższoną temperaturę,szybko oddychała,oczy zrobiły jej się szkliste. Zadzwoniłam po lekarza,ale nie przyjechał.Powiedział tylko, że to normalne przy korzonkach. Zaufałam...W nocy PETI spała,dostała środki przeciwbólowe i była spokojna. We wtorek (16 października) rano było rzeczywiście lepiej i obudziła się nadzieja na to,że PETI wyzdrowieje. Po południe równiez było spokojne,dostała zastrzyk i nawet wyszła na dwór (zmoja pomocą,bo sama nie dawała rady). Jednak juz wieczorem sytuacja stała się krytyczna. PETI zaczęła piszczeć,bardzo cierpiała.Lekarz znów nie przyjechał na wezwanie,kazał jedynie podać środki przeciwbólowe. Nie pomogły,ani pierwsza,ani druga,ani nawet trzecia dawka tabletek nie uśmierzyła bólu mojej Niuni...całą noc siedziałam przy PETI ,podtrzymując ją,bo nie mogła się położyć. Każda zmiana pozycji,każdy najmniejszy ruch sprawiał jej ogromny ból.Mijały godziny,PETI juz była wycieńczona bólem. Wtedy już wiedziałam.To nie korzonki,to PORAŻENIE JAMNICZE,inaczej mówiąc DYSKOPATIA. Czytałam o tej chorobie i wiedziałam,że jeśli pies dostanie dyskopatii,mam 12 godzin na uratowanie go...było juz za późno. 17 października rano przyjechał weterynarz,ten sam,który postawił błędna diagnozę. Bez mrugnięcia okiem podszedł do PETI i szarpnął ją za tylną łapkę,mówiąz,że sprawdza w ten sposób czucie.Maleńka zaczęła wić sie z bólu,byłam w pobliżu,więc złapała moją dłoń i dotkliwie pogryzła. Nie byłam zła..byłam zrozpaczona,rozżalona i bezradna. Nie słyszałam słów,które wypowiedziałam do lekarza "Niech pan ją uśpi!" To trwało około pół godziny. Najpierw zastrzyk rozluźniający,potem trucizna. PETI miała bardzo silne serduszko,jedna dawka to za mało...drugi zastrzyk...serduszko staneło,moja maleńka PETI umarła:( Lekarz zabrał jej maleńkie ciałko do badań na obecność wścieklizny,jako że mnie ugryzła.Przez następne trzy dni nic nie jadłam. Przez trzy tygodnie nie wychodziłam z domu...Teraz już minęło prawie siedem miesięcy. I nadal płaczę,myśląc o tym co było,o cierpieniu jakie PETI musiała przeżyć. I o tym,że ona mi zaufała,a ja ją zawiodłam:(


To,że Peti umarła,było częśiowo moją winą.Przecież na porażenie jamnicze się nie umiera. Nie pojechałam do właściwego lekarza. Ale to,że w dzień śmierci tak strasznie cierpiała było wyłącznie i ewidentnie moją winą.Największą kara jest życie w świadomości,że dopuściłam do cierpienia istoty ,która mi ufała i kochała...

Gdy lekarz-ten sam konował,który sprawił Maleńkiej tyle cierpienia-zaczał ją usypiać,czułam tak potworny ból serca,że teraz pisząc o tym,płaczę...a minęło półtorej roku...

Najpierw dostała głupiego jasia. Troszkę ją to uspokoiło. Lekarz powiedział,że już nie czuje bólu,bo ten lek rozluźnia. Faktycznie,jej spiete ciałko troszkę się rozluźniło. Potem nastąpił moment decydujący. Próbował się wkłuć w zyły,ale z bólu wszystkie się pochowały,więc....wbijał ige prosto w serce. Maleńka dyszała ciężko,dwa razy usiłowała się podnieśc,ale była sparaliżowana. Minęło 12 minut,a ona nie umierała...miała bardzo silne serce.Lekarz podał drugą dawke trucizny. Powiedział,że to zabiłoby półtonowego knura. I faktycznie .Oczy wywróciły jej się do góry,język ssiniał i odała mocz.Ostatni raz...Ten koszmar do dziś mi się sni...Nie chcę już psa,bo one za szybko odchodza...[/quote]


a fragment na początku wyciety ze strony [URL="http://www.peti.fotolog.pl"]www.peti.fotolog.pl[/URL]. Zapraszam...

Link to comment
Share on other sites

Czas na ujawnienie tajemnicy śmierci PETI. Dnia 15 października w poniedziałek o godzinie 7.00 PETI obudziła mnie skowytem bólu. Od razu pojechałam z nią do lekarza. Diagnoza była dość niewiarygodna jak na objawy:zapalenie korzonków. Skonsultowałam się w między czasie z innym lekarzem i potwierdził diagnozę,więc uwierzyłam. I tu był mój błąd...W ten sam dzień PETI doznała paraliżu tylnych łapek. Ciągnęła je po ziemi,lekarz twierdził,że to minie. Nie mijało,a wręcz pogarszało się...Wieczorem PETI miała podwyższoną temperaturę,szybko oddychała,oczy zrobiły jej się szkliste. Zadzwoniłam po lekarza,ale nie przyjechał.Powiedział tylko, że to normalne przy korzonkach. Zaufałam...W nocy PETI spała,dostała środki przeciwbólowe i była spokojna. We wtorek (16 października) rano było rzeczywiście lepiej i obudziła się nadzieja na to,że PETI wyzdrowieje. Po południe równiez było spokojne,dostała zastrzyk i nawet wyszła na dwór (zmoja pomocą,bo sama nie dawała rady). Jednak juz wieczorem sytuacja stała się krytyczna. PETI zaczęła piszczeć,bardzo cierpiała.Lekarz znów nie przyjechał na wezwanie,kazał jedynie podać środki przeciwbólowe. Nie pomogły,ani pierwsza,ani druga,ani nawet trzecia dawka tabletek nie uśmierzyła bólu mojej Niuni...całą noc siedziałam przy PETI ,podtrzymując ją,bo nie mogła się położyć. Każda zmiana pozycji,każdy najmniejszy ruch sprawiał jej ogromny ból.Mijały godziny,PETI juz była wycieńczona bólem. Wtedy już wiedziałam.To nie korzonki,to PORAŻENIE JAMNICZE,inaczej mówiąc DYSKOPATIA. Czytałam o tej chorobie i wiedziałam,że jeśli pies dostanie dyskopatii,mam 12 godzin na uratowanie go...było juz za późno. 17 października rano przyjechał weterynarz,ten sam,który postawił błędna diagnozę. Bez mrugnięcia okiem podszedł do PETI i szarpnął ją za tylną łapkę,mówiąz,że sprawdza w ten sposób czucie.Maleńka zaczęła wić sie z bólu,byłam w pobliżu,więc złapała moją dłoń i dotkliwie pogryzła. Nie byłam zła..byłam zrozpaczona,rozżalona i bezradna. Nie słyszałam słów,które wypowiedziałam do lekarza "Niech pan ją uśpi!" To trwało około pół godziny. Najpierw zastrzyk rozluźniający,potem trucizna. PETI miała bardzo silne serduszko,jedna dawka to za mało...drugi zastrzyk...serduszko staneło,moja maleńka PETI umarła:( Lekarz zabrał jej maleńkie ciałko do badań na obecność wścieklizny,jako że mnie ugryzła.Przez następne trzy dni nic nie jadłam. Przez trzy tygodnie nie wychodziłam z domu...Teraz już minęło prawie siedem miesięcy. I nadal płaczę,myśląc o tym co było,o cierpieniu jakie PETI musiała przeżyć. I o tym,że ona mi zaufała,a ja ją zawiodłam:(


To,że Peti umarła,było częśiowo moją winą.Przecież na porażenie jamnicze się nie umiera. Nie pojechałam do właściwego lekarza. Ale to,że w dzień śmierci tak strasznie cierpiała było wyłącznie i ewidentnie moją winą.Największą kara jest życie w świadomości,że dopuściłam do cierpienia istoty ,która mi ufała i kochała...

Gdy lekarz-ten sam konował,który sprawił Maleńkiej tyle cierpienia-zaczał ją usypiać,czułam tak potworny ból serca,że teraz pisząc o tym,płaczę...a minęło półtorej roku...

Najpierw dostała głupiego jasia. Troszkę ją to uspokoiło. Lekarz powiedział,że już nie czuje bólu,bo ten lek rozluźnia. Faktycznie,jej spiete ciałko troszkę się rozluźniło. Potem nastąpił moment decydujący. Próbował się wkłuć w zyły,ale z bólu wszystkie się pochowały,więc....wbijał ige prosto w serce. Maleńka dyszała ciężko,dwa razy usiłowała się podnieśc,ale była sparaliżowana. Minęło 12 minut,a ona nie umierała...miała bardzo silne serce.Lekarz podał drugą dawke trucizny. Powiedział,że to zabiłoby półtonowego knura. I faktycznie .Oczy wywróciły jej się do góry,język ssiniał i odała mocz.Ostatni raz...Ten koszmar do dziś mi się sni...Nie chcę już psa,bo one za szybko odchodza...

Link to comment
Share on other sites

  • 2 weeks later...

Psy nie rozumieją znaczenia słów "długo", "krótko". Żyją chwilą obecną. Ważne że psiaczek jest w kochającym domu, że ktoś przy nim jest... Co do zapachu, radziłabym poradzić się weta. Taki smród może oznaczać np. martwicę (na mój niewecki rozum). A to boli na pewno. Trzymaj się i bądź z nim do końca. Tylko to się liczy...

Link to comment
Share on other sites

Dziadek jest z nami od kilku miesięcy, wzieliśmy go ze schroniska jako 16letniego staruszka, taki rodzaj emerytury, był ponad 10lat w schronisku. Wiedziałam że to nie pies na lata, że biore go do domu żeby ostatnie miesiące spędził poza schroniskiem. Jakiś czas temu zaczął powiększać mu się nadziąślak, za radą Komety poszliśmy do bardzo dobrego onkologa, okazało się że to nie nadziąślak tylko czerniak, wiek psa i miejsce w którym czerniak się znajduje wykluczają operacje. Nie wiem co mam robić, TZ mówi że czas psa uśpić bo się męczy, a ja nie jestem tego pewna. Na spacery wychodzi normalnie, ma apetyt, ale z drugiej strony już nie merda ogonkiem przy głaskaniu, nie piszczy ale często się kręci, chodzi i nie może sobie znaleść miejsca może w ten sposób reaguje na ból? To bardzo dzielny pies, wiele przeżył, jest taki odporny na ból, nigdy nie słyszałam żeby piszczał, ani przy zastrzyku, ani jak ktoś niechcący stanął mu na łapie, nawet jak bez znieczulenia musieliśmy mu naciąć skórę skalpelem to nawet się nie wyrywał , leżał grzecznie. Od kilku dni z mordki tak mu śmierdzi że nawet na korytarzu czuć, nie przeszkadza mi to, nie uśpimy go dlatego że śmierdzi ale czy taki zapach nie jest dodatkową wskazówką że to musi boleć. Nie mam go od szczeniaka, tylko od kilku miesięcy, ale wydaje mi się że to jeszcze gorzej, gdyby całe życie spędził ze mną to wiedziałabym że to 16 dobrych dla niego lat że był szczęśliwy itd, ale on jest szczęśliwy od 4miesięcy to tak krótki czas że nie zdołał mu jeszcze wynagrodzić tych lat w schronisku :-(

Link to comment
Share on other sites

Ciężko jest zdecydowac czy to już ta chwila,kiedy trzeba podjąc taką decyzje.Zanim musiałam sama stanąć przed takim wyborem miałam jasno okreslony poglad na temat eutanazji -nie bede psa przed,którym jest kilka tygodni zycia męczyć tylko po to żeby odwlec nieuniknone.Teraz mam straszny mętlik w głowie.Niektorzy pisza,ze poczuli ulge bo pies już nie cierpiał i nie mają wyrzutów sumienia bo zrobili wszystko co w ich mocy żeby psa ratowac a pies odszedl spokojnie, po prostu zasnął.Zazdroszcze Wam.Jak to wyglądało w moim przypadku juz pisałam.Nie poczułam ulgi,ze nie cierpi bo nie pokazywał po sobie wielkiego cierpienia.Nie zrobiłam wszystkiego bo przecież moglam podac leki uspokajajace i zawiesc ja na dokładniejsze badania,zeby miec pewnosc.Wydaje mi sie ,ze gdybm pozwoliła odejsć jej samej to efekt bylby taki,ze ona cierpila by bardziej a ja mniej.Trzeba wybierac.Mam do siebie ogromny żal bo zlekceważyłam pierwsze objawy/guzy sutków/poszłam do wet.odrazu jak zauwazyłam/tylko, ze one byl juz wielkosci pięści,jak moglam przez 2 mce nie zauważyć jak wyroslo jej takie cos!/Teraz wiem o tej chorobie prawie wszystko,ze w przypadku guza złosliwego/dajacego przerzuty/od wystapienia objawow do zabiegu nie moze minąć wiecej niż 3 mce.Kiedy pojawilam sie u wet. jeszcze nie bylo przerzutow ale poniewaz Frytka byla w trakcie cieczki wet. postanowil,ze zabieg bedzie za 3 tyg.Po tyg.zauwazyłam powiekszenie wezlow na szyji.Poszłam do wet.powiedział,ze powiekszone sa wszystkie wezły obwodowe i zabieg juz nie ma sensu.Zaproponowal chemie,sterydy.Nie zgodziłam sie.Po 2 tyg została uspiona.,przegapilam moment w ktorym możliwe było jej uratowanie nie chciałam ryzykowac,ze przegapie chwile kiedy ból stanie sie dla niej nie do zniesienia.Frytka,ktora chodzila za mna krok w krok,jak usiadłam zaraz była przy mnie,czekała pod dzwiami lazienki az sie wykapie ,w ostatnich dniach szukała odosobnienia.Tesknie za nią ale tęsknota miesza sie z poczuciem winy.

Link to comment
Share on other sites

Podjeliśmy decyzję, wczoraj poszliśmy do weterynarza i pozwoliliśmy Dziadkowi odejść. Byłam twarda, spokojna i zdecydowana, do momentu kiedy wet powiedział że nie mogę zostać z Dziadkiem do końca, że przed drugim zastrzykiem mam wyjść. Miałam ochotę zabrać psa, wrócić do domu i poszukać innego weterynarza. TZ mnie powstrzymał, powiedział że pies się męczy i dajmy mu już spokojnie odejść. Tak się zdenerwowałam że nie dotrzymam obietnicy że nie będę z nim do końca, że nic nie poszło tak jak było zaplanowane, nie pożegnałam się tak jak chciałam, poryczałam się z bezsiliności, jestem zła na weterynarza, na TZta, na samą siebie, na durny samochód który musiał się popsuć i nie mogliśmy pojechać do naszej pani weterynarz tylko poszliśmy do lecznicy pod domem. Rozumiem że weci boją się że właściciel użądzi histerię, że zemdleje czy coś takiego, ale jest to nie sprawiedliwe, on już pewnie zapomniał o sprawie a mnie to będzie dręczyć. Jeszcze usłyszałam że niepotrzebnmie brałam schorowanego starego psa ze schroniska bo tylko sobie niepotrzebny stres zafundowałam.

Link to comment
Share on other sites

Join the conversation

You can post now and register later. If you have an account, sign in now to post with your account.

Guest
Reply to this topic...

×   Pasted as rich text.   Paste as plain text instead

  Only 75 emoji are allowed.

×   Your link has been automatically embedded.   Display as a link instead

×   Your previous content has been restored.   Clear editor

×   You cannot paste images directly. Upload or insert images from URL.

×
×
  • Create New...