Jump to content
Dogomania

Na czym polega uśpienie psa??


PIK_POK

Recommended Posts

[quote name='paulina_gn']Ajka nie żyje :((( Umarła we śnie na swoim posłanku. Praktycznie nie obudziła się jak lekarz przyszedł. Tylko na chwilę, jak podawał pierwszy zastrzyk... Nie bolało jej, nie cierpiała. Byłam z nią do końca. Odeszła kochana. Już jest szczęśliwa, sprawna za TM. Czekaj tam na mnie Ajeczko :((((((

Tylko dlaczego mi tak pęka serce, jakby ktoś je wyrywał. Była moim pierwszym i jedynym, wymarzonym psiakiem. Wzięta jako szczeniak ze schroniska. Prawie 18 wspólnych lat... Żegnaj Ajeczko.... Kocham Cię i strasznie tęsknię....[/QUOTE]

bardzo mi przykro... Wiem co to za ból -rozstanie po 18tu latach,
my 2 lata temu pożegnaliśmy nasze Serce, też wzięłam go jako dwu miesięczne szczenie, byliśmy razem całe życie... Nigdy tak bardzo nie rozpaczaliśmy jak po tym rozstaniu...

Link to comment
Share on other sites

Cześć. Ja mam właśnie duży dylemat, może to nie dylemat, ale muszę pokonać sama siebie... mam pieska- Liję jest to mój pierwszy pies jakiego mialam, została przygarnięta z ulicy ma ok. 13 lat. urósł jej bardzo duży guz w okolicach pachwiny wielkości pięści. Raz go sobie przegryzła, ale miała robione opatrunki, dostała antybiotyki i było wszystko dobrze. Parę dni temu stara część tego guza pękła, nie leciała ropa a krew i odsłonięte było wnętrze guza, leczyłam to i było bliskie zasklepienia aż wczoraj jak przyszłam do domu zerwała się do mnie i na nowo jej pękło tylko dziura była znacznie większa;( cały czas krwawi, ma opatrunki, ale to mało daje. Weterynarz powiedział że można ją uśpić, albo może żyć z tym guzem, ale prędzej czy później i tak trzeba będzie to zrobić. Po tym co się teraz dzieje jestem całkiem załamana, wiem że powinnam to zrobić, ale boję się że ona chce jeszcze żyć. Widzę że nie ma siły, ale jak ona się cieszy jak ktoś przyjdzie, jak mnie widzi. Z nami jest też jej córka, ma ona 10 lat i jest tak z nią zżyta, że boję się że z nią też się coś stanie;( nie wiem co mam robić... chcę jej ulżyć, ale chyba zwariuję bez niej, a nie mam nikogo takiego przy sobie kto myśli tak jak ja. Rodzice chcą mnie zrozumieć, ale nie potrafią dla nich to jest pies, kochają ją, ale stoją twardo na ziemi. Mój chłopak rozumie że cierpię ale też nie powinnam przesadzać, nie powiem, pomaga mi, ale też się na mnie denerwuje... Nie wiem co mam robić? Jeszcze to wszystko przed świętami, nie mogę pozbierać myśli...

Link to comment
Share on other sites

A wet nie rozważał operacji guza? Dużo oczywiście zależy od jego umiejscowienia, tego czy nie ma przerzutów i stanu ogólnego psa, ale niestety często niektórzy weci po prostu wogóle nie podejmują tematu operacji u starszych zwierząt, mimo, ze to mogłoby im przedłużyć życie (o komforcie życia nie mówiąc).....
Dla przykładu- Nestor który jest u mnie ma na pewno powyżej 15 lat (oceniony w schronie na ponad 18), jest po operacji nowotworu jądra (kastracji). Bez operacji jedynym wyjściem byłoby uśpienie, bo cierpiał z bólu. Operację zniósł super, zagoił, żyje i ma się jak na takiego dziadka- świetnie ;)

Link to comment
Share on other sites

Dzięki za odpowiedzi;) Ja bym wolała ją zoperować oczywiście, vet u którego byłam stwierdził że nie ma sensu bo może nie przeżyć operacji i jak by to robił musiał by usunąć 4 ostatnie sutki( po 2 w jednym rzędzie) razem ze skórą i zszycie tego bardzo by ją ciągło... nie wiem, może powinnam wybrać się do innego i spróbować, wolałabym żeby umarła w inny sposób, ale jak nie będzie innego wyjścia będę musiała podjąć decyzję i jej ulżyć w cierpieniu....Ale wolałabym tego nie robić

Link to comment
Share on other sites

  • 2 weeks later...

...Nie miałam już wyjścia, musiałam to zrobić:cry: wymiotowała dzień i noc przez 4 dni, wszystko, nawet wodę... nie miałam już sił patrzeć na nią jak cierpi. Byłam przy niej, ale jak dostawała zastrzyk byłam za nią, głaskałam ją, ale mam wrażenie że nie wiedziała że jestem... Jest mi tak strasznie ciężko, po tym nie mogłam spać w domu, bo wszystko mi ją przypominało;( spędzałam ten czas u chłopaka, na jego podwórku jest pochowana, chodziłam i odwiedzałam ją i pomogło mi to, jestem spokojniejsza i tylko mam nadzieję że czuła moją obecność. Teraz mam jej córkę i nią muszę się opiekować, bo to ona nie wie co się stało, i nie może sobie miejsca znaleźć... Ja się staram ogarnąć w sobie, ale czasami po prostu nie mogę... jej brak spojrzenia i merdania ogona....:-(

Link to comment
Share on other sites

[COLOR=#222222][FONT=Times New Roman]W ostatni piątek też stanęłam przed tą decyzją, mimo że zawsze łudziłam się że nie będę musiała jej podjąć...
Jestem właścicielką ponad 14 letniego teriera rosyjskiego. Psiak jest po 5 operacjach usunięcia wszelkich narośli i guzów, które z biegiem lat pojawiały się na jego ciele, po każdej operacji mimo, że był coraz starszy to miał co raz wiecej energii...piątkowa diagnoza zwaliła mnie z nóg, poważna infekcja gardła i widoczne zmiany na węzłach chłonnych, mimo że w pażdzierniku 2012 miał zabieg czyszczenia kamienia nazębnego i wyrywania pękniętego zęba, nic nie było widać..W grudniu zaczeło się coś zmieniać, ale złożyłam to na karb pogody i jego uwielbienia jedzenia śniegu oraz panujących także wśród psów przeziębień, byłam u weterynarza ale nic nie wskazywało na tak poważną diagnozę... W ostatni piątek już nie chodził i nie jadł, za to w sobote, niedziele i reszte dni zaczął jeść, chodziliśmy też na spacery...ale dziś jest znowu gorzej nie chce wstawać..
Walczę ze swoimi myślami, ze swoim smutkiem, czuje jakby miało mi serce przełamać się na pół, nie wyobrażam sobie codzienności bez niego, przecież on był zawsze, wszedzie obok mnie i ze mną..:( [/FONT][/COLOR]

Link to comment
Share on other sites

Wiem co czujesz ula 84. Miałam ten sam problem, ale gdy widzisz jak Twój ukochany psiak się męczy i patrzysz w jego oczka które nie mają siły patrzeć to najlepsze co zrobisz to mu ulżyć... Ja po uśpieniu mojej Liji pierwszą noc byłam w domu, nie mogłam spać, cały czas płakałam, po pracy następnego dnia pojechałam do chłopaka, u niego na podwórku jest pochowana, bo stwierdziłam że tam będzie najbliżej mnie, odwiedzałam ją parę razy dziennie, przed i po pracy. Chodziłam tam z naszym wspólnym psem, młodym amstafem... Lija go nie lubiła, bo on chciał się bawić a ona by najchętniej leżała i była smyrana, ale gdy do niej chodziliśmy ten młody szczeniak chyba ją czół, ja kucałam a on siadał za mną i czekał na mnie aż skończę, był cierpliwy jak nigdy... Teraz się juz uspokoiłam, czuję że jej nie ma i w sercu mnie ściska ze smutku, ale wiem że teraz jest szczęśliwa i nie cierpi tak jak w ostatnich dniach jej życia. Problem jest teraz z jej córką, Gabi ma 10 lat, na początku jak by nie odczuła że jej nie ma, a teraz kiedy jestem z Zeusem(amstafem) na dworze i ją wypuszczają ona biegnie taka zadowolona, szczęśliwa bo chyba myśli że jestem z Liją i gdy widzi że to nie ona to wyraz jej pyszczka jest taki smutny, że sobie tego nie wyobrażacie, nie jest już taka jak kiedyś, nie cieszy się, nie je, a przynajmniej nie tak jak wcześniej, a była żarłokiem;) Nie wiem jak jej pomóc... w niedzielę zabiorę ją do Liji może to pomoże.... martwię się o nią. Uśpienie to bardzo trudna decyzja, ale ja sobie tłumaczyłam żebym nie była egoistką i żebym pomyślała o niej jak ona cierpi a nie o sobie jak będę cierpieć.... Moja mała rada, jeśli jedziecie to zrobić nie bądźcie sami, ja na początku chciałam jechać sama z chłopakiem, ale pojechałam w końcu z nim, tatą i siostrą i to jest większe wsparcie z ich strony, bo to oni znali ją od samego początku i wspierali ją do samego końca razem ze mną, wcześniej myślałam że tylko ja tak cierpię z powodu jej choroby, a okazało się że jej śmierć była stratą dla całej rodziny, mama siedziała z siostrzeńcem w domu i cały czas byli z nami i cierpieli....

Link to comment
Share on other sites

[COLOR=#222222][FONT=Times New Roman]Staram się oswajać z tą myślą, rozmawiałam dziś z weterynarzem o całym zabiegu i o dalszym działaniu po wszystkim, żebym nie musiała zostać z tym sama zaproponował mi kremację lub cmentarz dla psów, zaproponował mi żebym na spokojnie dowiedziała się jak to wygląda i na ostatnią chwile nie załatwiała wszystkiego. Wiem, że może dla niektórych wydać to się może fanaberią bo to "tylko pies", ale dla mnie to "aż pies" jedyny mój tak bezwarunkowy przyjaciel. Chciałabym żeby potrafił mi powiedzieć czego on najbardziej chce... Widzę po nim, że walczy, stara się, weterynarz powiedział żebyśmy sobie dali jeszcze trochę czasu na pobycie razem, dlatego dziś postanowiłam że jeszcze poczekamy dopóki jest chęć i siła na spacer oraz jedzenie.
Dziękuję magdalena20 za odpowiedz, która uświadomiła mi że nie jestem sama w tak trudnej sytuacji, staram się trzymać i pozbierać. [/FONT][/COLOR]

Link to comment
Share on other sites

Witam wszystkich, czytam te posty i łzy mi z oczu lecą, mimo, że chłopaki ponoć nie płaczą. W lipcu przechodziliśmy z żoną identyczną sytuację, szkoda tylko, że osobno i nie mogłem być w tym momencie z moimi ukochanymi dziewczynami:(. Zapadł wyrok, z odroczeniem i nadzieją. Nasza bokserka Milka cierpiała na achalazję przełyku, miała zaledwie 7 miesięcy. Chodziliśmy do różnych weterynarzy, miała robione badania, zdjęcia i nikt nic nie zdiagnozował, dopiero kiedy żona trafiła do kliniki z cudownym doktorem Pępiakiem na czele, On jako jedyny i już po samym wywiadzie stwierdził co małej dolegało, badania tylko potwierdziły diagnozę. Niestety nie było możliwości operacyjnego usunięcia problemu i pozostało tylko karmienie metodą na stołeczku, która w wypadku jest bardzo skuteczna pod warunkiem wczesnego wykrycia niestety:(. Fakt metoda skutkowała, ale nadszedł kryzys i czas na podjęcie decyzji co dalej. Mała jadła, ale większość pokarmu nie trafiała do żołądka, tylko zostawała zwracana, jednymi słowy głodowała i chudła w oczach. Ostatnia próba pozostawienia Jej na obserwacji, ostatnia nadzieja, że może jednak się uda Ją wyleczyć, kredyt z banku na leczenie nie ma problemu odejmę sobie, żeby tylko z Milusią było dobrze, żeby była z nami:(. Z planowanych 3 dni obserwacji zrobił się jeden. Telefon z kliniki, że Milka zwraca nawet po podaniu leków przeciw-wymiotnych i jedyny dla niej ratunek to ulżenie Jej w cierpieniu. Trudna decyzja, nie tylko dla mojej żony, która została beze mnie i musiała sama się uporać z tą sytuacją, trudna dla mnie, bo wyjeżdżając do pracy na 4 miesiące żegnała mnie radośnie machając tyłkiem z nadzieją w oczach, że zaraz wrócę, trudna dla wszystkich znajomych z parku, gdzie codziennie bez względu na pogodę spotykaliśmy się wspólnie z naszymi pupilami. Postanowione, niech już nie cierpi:(. Żona pojechała razem ze znajomą, jakaż była radość małej jak zobaczyła swoje stado i dostała smakołyki, już dla niej te ostatnie te których nie mogła normalnie jeść, potem pożegnanie z panią, zastrzyk i powolne zapadanie w sen, ten wieczny i spokój i już nic nie dolega za TM można jeść wszystko już nic nie zabronią. Następnego dnia spotkanie w parku, już bez Milusi i spojrzenia innych psów, jakby się pytały:" gdzie Milka, jak to już nie wróci?":( i płacz znajomych, płakali wszyscy bez wyjątku, a ja w pracy tysiące kilometrów od wszystkiego, codzienne telefony do żony, codzienne łzy:(. Teraz w naszym mieszkaniu biega kolejna sunia, kolejna bokserka, która wypełnia pustkę po Milce, ale w żadnym wypadku Jej nie zastępuje, w naszych sercach obie mają swoje miejsce. I choć czas leczy rany to tych nie zaleczy i nigdy nie zapomnimy tej małej ukochanej, pręgowanej radości, która wniosła tyle szczęścia do naszego mieszkania, do naszej rodziny, która była naszą rodziną, będziemy o niej wiecznie pamiętać. Wiemy że za TM jest Jej dobrze, od niedawna jest z Nią kolega z parku, który odszedł bardzo nagle, zostawiając po sobie jeszcze większą pustkę, ale jak to stwierdził Jego właściciel to Jego koleżanka Milka zabrała Go za sobą, bo nie miała z kim szaleć. I to nie jest tylko pies, to członek rodziny, to ktoś kto pozostawia po sobie na zawsze ślad w naszych sercach:(

Link to comment
Share on other sites

Podjęłam dziś decyzje..umówiłam się na jutro z weterynarzem i z Panem, który przyjedzie zabrać mojego psiunia na cmentarz dla zwierząt.
Mój Wandaś już przestaje chodzić, tylne łapy odmawiają mu posłuszeństwa, dziś rano trzeba było go wynosić i załatwił się pod siebie, widzę jak marnieje w oczach. patrzy na mnie swoimi zaropiałymi ślepkami i prosi o pomoc..nie wiem czy to dobra decyzja..ale widok jego powolnego umierania w cierpieniach sprawia że chce mu tego oszczędzić... tak bardzo go kocham czuje się jakby mi serce pękało z bólu

Link to comment
Share on other sites

ula84 - bardzo mi przykro :-(
Ja też musiałam uśpić psa [SIZE=1](zdj. na moim awatarze i w sygnaturze)[/SIZE] ... miał około roku, młodziutki był... znaleźliśmy go na wsi, zagłodzonego, chorego... później okazało się że miał nosówkę. Tak wiernego psa nie znałam nigdy, wpatrzony we mnie jak w obrazek... Później pod koniec zaczęły się drgawki, popiskiwanie, nie było już ratunku. Musieliśmy podjąć decyzję... pani przyszła, zrobiła zastrzyk, jeden, drugi, 10 minut, drgawki ustały, serce się zatrzymało...:-(

Link to comment
Share on other sites

[COLOR=#333333][FONT=Verdana]To tylko pies, tak mówisz, tylko pies...[/FONT][/COLOR][COLOR=#333333][FONT=Verdana][SIZE=2]A ja ci powiem
Że pies to czasem więcej jest niż człowiek
On nie ma duszy,mówisz...
Popatrz jeszcze raz
Psia dusza większa jest od psa
My mamy dusze kieszonkowe
Maleńka dusza, wielki człowiek
Psia dusza się nie mieści w psie
I kiedy się uśmiechasz do niej
Ona się huśta na ogonie
A kiedy się pożegnać trzeba
I psu czas iść do psiego nieba
To niedaleko pies wyrusza
Przecież przy Tobie jest psie niebo
Z Tobą zostaje jego dusza
[*][/SIZE][/FONT][/COLOR]

Link to comment
Share on other sites

Wiecie co wam powiem, staram się jakoś sobie radzić z tym sama, tłumaczę sobie... ale tak mnie boli serce jak wychodzę z jej córką na dwór i nie czekam aż do klatki wejdą dwie sunie, a jedna, jak widzę że moja sunia nie wie gdzie ma się załatwić ( zawsze załatwiała się po mamie), kiedy nie słyszę jej szczeku kiedy idzie pies... mam łzy w oczach i nie mam już sił...tak za nią tęsknię....a jeszcze ten wiersz... nazwanie wszystkich moich uczuć i pretensji do wszystkich ludzi którzy pojmują psy, zwierzęta za zło, ochroniarza, zabawkę a nie jak przyjaciela takiego jakiego nie ma na świecie.... najlepszego, który wszystkiego wysłucha i poliże po ręce...;( szkoda mi ludzi którzy są tak puści i bez serca i nie znają wartości jaka jest w psie, a psów szkoda bo nie wiedzą co to znaczy prawdziwa miłość ze strony człowieka...

Link to comment
Share on other sites

Mam tak samo, staram sobie z tym radzić..ale nie potrafię... najgorzej jest w domu, jest tak cicho, obok łóżka już nie ma jego i jego posłania, a ja wciąż je omijam, nie ma misek w kuchni, jego oddechu i jego obecności przy posiłkach..nie mogę dotknąć jego kudełków i poklepać po cieplutkim łepku..tak strasznie mi go brakuje mam wrażenie że oszaleje z tęsknoty wszędzie go szukam mam wrażenie, że jest w innej części domu, bo znalazł gdzieś inne źródło swoich ulubionych wafelków..:-(

Link to comment
Share on other sites

moja dusza umarła razem z moją Neską 18.01.... To nie był jeszcze czas, miała dopiero 8 lat i tak bardzo chciała żyć, tak walczyła... ale przegrała walkę w nowotworem a ja nie mogę się z tym ani pogodzić ani żyć... Teraz chcemy ją skremować w e Wrocławiu albo w Brnie, godnie, jak się chowa człowieka, bo dla nas była jak człowiek, członek rodziny, nie dam jej zutylizować z odpadami medycznymi czy biurowymi i mimo, że jest nam ciężko, bo w Polsce, pełnym katolików nikt nie pomyślał, że my właściciele, "braci mniejszych" chcemy ich godnie i legalnie pochować, to zrobimy wszystko by wróciła do domu, bo tu jest jej miejsce, przy nas....

Link to comment
Share on other sites

Wczoraj nadeszła chyba najgorsza chwila w moim i nie tylko moim życiu, podjęliśmy z mamą decyzje o uspieniu naszej suni jamnika :(. Przeżyła z nami ponad 15 lat. KIlka lat temu przeszła operację, miała guzki, była rozcięta właściwie od tylnej łapki aż po samą szyję. usunięte wszystkie sutki z jednej strony, lekarza nie dawał jej więcej niż pół roku, żyła jeszcze ok 4. Weterynarz mówił, że przerzuci jej się to na wątrobę lub na płuca. ponad pół roku temu zaczął jej się kaszel, diagnoza : woda na płucach, leczyliśmy ją przez ostatnie kilka alt na serduszko, bo miała niewdolność doszedł furosemit na odwodnienie, chodziliśmy z nią po 5-6 razy na dzień na dwór, po prostu taki był harmonogram wszystko ustalone jak w zegarku. Od 3 dni miała bardzo duży problem z oddychaniem, trzymała cały czas łebek w górze bo tak było jej wygodniej oddychać. Nie mogliśmy już tak, pojechaliśmy wieczorem, pani wet powiedZiała, że woda dostała się już także do brzucha, że mogliby ją może z tego wyciągnąć ale za tydzień będzie to samo :(. Stało się, dostała zastrzyk z narkozą, zapadła w sen, pani wet kazała nam się pożegnać i wyjść, chciałem zostać z nią do końca ale poweidziała, że lepiej może jak ją zapamiętamy jeszcze taką. Jestem 27 letnim facetem i popłakałem się jak dziecko, wiem jedynie, że miała dobre życie i że była kochanym pieskiem, szczerze wpółczuję wszystkim którzy przeszli przez to, mam tylko nadzieję, że jest jej teraz dobrze.

Link to comment
Share on other sites

[I]"DOKĄD IDĄ PSY GDY ODCHODZA?
NO BO JEŚLI NIE IDĄ DO NIEBA
TO PRZEPRASZAM CIĘ PANIE BOŻE
MNIE TAM TAKŻE IŚĆ NIE POTRZEBA

JA PROSZĘ NA INNY PRZYSTANEK
TAM GDZIE MERDA STADO OGONÓW
ZREZYGNUJĘ Z ANIELSKICH CHÓRÓW
TUDZIEŻ INNYCH NAGRÓD NIEBOSKŁONU

W MOIM NIEBIE BĘDĄ MIEKKIE SIERŚCI
NOSY,ŁAPY,OGONY I KŁY
W MOIM NIEBIE BĘDĘ ZNOWU GŁASKAĆ
MOJE WSZYSTKIE POŻEGNANE PSY"

autor wiersza /B.Borzymowska[/I][B]​[/B]

Link to comment
Share on other sites

  • 4 weeks later...

W swoim życiu, niestety, przeżyłam już kilka eutanazji zwierząt.
1) Jaga - miała 16 lat, siusiała pod siebie, nie chciała już jeść, ledwo chodziła, bo miała starcze zwyrodnienie stawów. Miałam wtedy 5 lat i nie zapomnę, jak siedziałam i tuliłam Jagę, zanim Mama ją zabrała i wróciła bez niej. Dla dziecka w tym wieku to była straszna tragedia.
2) Jajo - jamnior weteran. 17 lat przeżył, wredzioch jakich mało, wyjątkowo mnie nie lubił, ale w dniu, kiedy Ciocia postanowiła wybrać się z nim na ostatni spacer, ściskałam go i płakałam jak bóbr.
3) Saba - kocica moja ukochana, miała 10 lat, więc w sumie niewiele, jak na kota. Była chora na mocznicę, kroplówki pobudzające pracę nerek nic nie pomagały... :( Pamiętam ten dzień, Saba zaczęła straszliwie wymiotować (zatrucie mocznikiem), a z wycieńczenia pyszczkiem przewróciła się w to, co zwróciła. To był impuls z mojej strony... Wytarłam ją, zapakowałam do transporterka i zaniosłam do weterynarza. Pani Weterynarz namawiała, aby jeszcze "dać jej szansę", ale ja czułam, że Sabina będzie się tylko męczyć. Byłam z nią do jej ostatniego oddechu, niestety pod koniec strasznie mną wstrząsnęło i wpadłam w okropną histerię. To była moja Kocinka, jak chorowałam to mnie grzała, jak płakałam to pyszczkiem wycierała łzy z policzków. Zawsze czuła, kiedy jej potrzebuję. Łączyła nas niesamowita więź. Przez tydzień, gdy była leczona, co noc przychodziła do mnie do łóżka i patrzyła mi prosto w oczy a ja wiedziałam, że zbliża się koniec. Czułam, że się ze mną żegna i prosi, aby jej ulżyć, chociaż tak straszliwie tego się bałam.
4) W grudniu zeszłego roku, Ciocia uśpiła konia. Płakałam przeokropnie, bo był niesamowitym zwierzakiem, wyjątkowo mądrym...

Teraz obawiam się, że mój Benio kieruje się w stronę Tęczowego Mostu. Nawet nie chcę o tym myśleć, bo to niewyobrażalne dla mnie:(

Link to comment
Share on other sites

  • 2 weeks later...

Nigdy nie pomyślałabym, że pies tak bardzo spaja związek dwojga ludzi... Jak była z nami nasza Maja, wszystko było jakieś łatwiejsze, wspieraliśmy się, wszystko kręciło się wokół niej... Teraz, gdy musiałam pomóc jej odejść, już nie jest tak samo... :(

Mam nadzieję, że te nasze Skarby są szcześliwe... Bez bólu i cierpienia... I cierpliwie na nas czekają merdając ogonkami...

Link to comment
Share on other sites

  • 3 months later...

dwa dni temu moją Julcie przejechał tylnim kołem po miednicy samochód, nieszczęście że się tam położyła. Weterynarz natychmiast podał srodki dla suni i dwa dni w domu miała czekać na przeswietlenie. Nie jadła nie robiła kupki, siku to tylko gdy ją podnosiłam. To owczarek niemiecki, piękna długowłosa 6 miesięczna iskierka w moim zyciu. Dzisiaj przeswitlenie wykazało ze ma pogruchotaną miednice, brak czucia głębokiego, do usunięcia dwa jabłuszka udowe i niedziałająca kiszka stolcowa. Wet powiedział ze to 5 operacji bardzo bolesnych dla psiaka i ciągła opieka 24 na dobe z lewatywą, przenoszeniem włącznie a szansa że Julcia bedzie chodzić jest 1% :(
Gdy to usłyszałam serce mi pekło. Jeszcze w nocy z nią siedziałam, jak przysnełam śniło mi się jak biegała zadowolona jak zawsze a teraz stoje przed najtrudniejsza decyzją w moim życiu. Czy dać jej odejść bo rokowania są marne, czy walczyć operować opiekować i widzieć jak ginie w moich oczach.
W zyciu nie czułam takiej goryczy. Boje się podjąc tej decyzji, lekarz mówi ze gdyby to był jego pies to oszczędziłby mu cierpienia, ale to jest moja kruszynka, robiła na zawołanie pies zdech, biegała jak opentana z jej tatusiem. Teraz Tato Julki leży smutny bo wie ze młoda jest bardzo cierpiąca i nawet jej nie zaczepia... moj mały smierdzioszek...
Boże jak to boli

Link to comment
Share on other sites

WALCZYĆ!!!!!

Po pierwsze, bez pewności, czy rdzeń kręgowy jest cały, czy nie nie ma co wyrokowac o chodzeniu- brak czucia głębokiego bezpośrednio po wypadku nie jest miarodajny, czucie potrafi wrócić po długim czasie.
Po drugie- pies nie chodzacy NIE JEST PSEM DO UŚPIENIA. Istnieją psie wózki, jeśli zwierzak nie wypróżnia się sam, to nauczenie się "pomocy" nie jest specjalnym wyczynem, a samo odsikanie zajmuje mniej niż niż zejście na spacer. Sama mam psa na wózku, mix owczarka, suczysko gania, pływa, szaleje z psami, bawi się i startuje w biegach na orientację (dogtrekking).

Opiekowałam się długofalowo kilkunastoma zwierzętami z urazami kregosłupa/miednicy i naprawdę nie ma reguły... jedna z kotek czucie odzyskała po trzech miesiącach, chodzić zaczęła po pięciu, a kontrole nad zwieraczami po ośmiu. Miałam też sunię z miednicą "w proszku"- tez po rozjechaniu przez auto, brak czucia, złamanie kości udowej- rokowania były fatalne- obecnie suczka jest całkowicie sprawnym psem.

BTW, nie bardzo rozumiem, dlaczego aż pięć operacji i co się dzieje z jelitem że trzeba go usunąć? Skąd jestes? Z doświadczenia wiem, że doświadczony i kompetentny wet to często podstawa sukcesu...

Link to comment
Share on other sites

Join the conversation

You can post now and register later. If you have an account, sign in now to post with your account.

Guest
Reply to this topic...

×   Pasted as rich text.   Paste as plain text instead

  Only 75 emoji are allowed.

×   Your link has been automatically embedded.   Display as a link instead

×   Your previous content has been restored.   Clear editor

×   You cannot paste images directly. Upload or insert images from URL.

×
×
  • Create New...