Jump to content
Dogomania

Na czym polega uśpienie psa??


PIK_POK

Recommended Posts

Ja myślę, że jesteśmy psu to winni za całe życie bezwarunkowej miłości do nas. Nie wybaczyłabym sobie, gdyby mój pies musiał umierać wśród obcych ludzi; wystarczy, że wyobrażę sobie jego strach wtedy, w tych ostatnich chwilach - i tak boi się weta, nie wyobrażam sobie jak by cierpiał gdybym zostawiła go w tym okropnym miejscu samego, na śmierć...

Moja sunia jest ze mną już 12 lat i wiem, że stosunkowo niedługo czeka nas rozstanie, tym bardziej, że nie jest już okazem zdrowia - i będę z nią do końca, i zrobię wszystko, żeby do ostatniej chwili jej życia się nie rozkleić, być dla niej wsparciem jakim ona była dla mnie całe życie - choćbym miała ten widok i te wrażenia przypłacić tygodniem przepłakanym w łóżku. Nie wyobrażam sobie, żeby ona zostawiła mnie umierającą "bo nie może na to patrzeć" - kiedy nasz wieloletni przyjaciel umiera, to nie pora żeby roztkliwiać się nad własnymi emocjami, to można zrobić później; dla mnie najważniejsze to przy nim wtedy być.

Link to comment
Share on other sites

Widzisz, "mój" pierwszy pies, właściwie nie mój, tylko naszej prababci (*), łańcuchowy wiejski burek, którym się opiekowałam, kiedy jeszcze nie miałam własnego psa w domu, też został uśpiony beze mnie... Miałam 12 czy 13 lat, pies koło 20, środek zimy, pies 2 dni nie jadł i nie wychodził z budy, prababcia poszła po weta, żeby zobaczył co mu jest - i wet psa uśpił z miejsca, bo psu serce już ledwo kołatało, nawet nie zaszczekał na obcego, po prostu gasł. Mi powiedzieli o tym po 2 dniach, co się zryczałam to moje, najbardziej bolało mnie to, że nie dali mi się z nim pożegnać, że kiedy ostatni raz zanosiłam mu jedzenie i brałam na spacer, nawet nie wiedziałam, że go więcej nie zobaczę, zastałam po prostu zamiast psa kopiec z piasku na działce...
I tak po przemyśleniu i tym jak patrzę teraz na moje psy stwierdziłam, że moich własnych wpatrzonych we mnie psów nigdy w takiej sytuacji nie zostawię - choć gdybym była dzieckiem, była w szoku to nie wiem jak by to wyglądało.

Link to comment
Share on other sites

  • 3 weeks later...

Niestety rowniez doswiadczylem tego bardzo niemilego zjawiska, jakis czas temu zawitalem na tym forum o porade, lecz teraz moj kochany piesek odszedl, decyzja nie byla latwa, lecz bylo widac ze sie meczy nie mogl zlapac oddechu wet powiedziala ze ma plyn w płucach i ze mozna podac jakies leki lecz nie wiadomo czy podzialaja i czy sie nie utopi/udusi za kilka dni, wiec postanowilismy skrocic mu niepotrzebnego cierpienia i go 'uspic'... Lekarz podala mu dozylnie jakis srodek i po kilku sekundach przestal oddychac i jego serduszko przestalo bic, odszedl na moich rekach mysle ze podjelismy sluszna i bardzo bolesna decyzje. Najgosze bylo gdy go 'chowalismy' i gdy po raz ostatni sie z nim zegnalem byl nadal 'cieply' i wydawalo sie ze tylko spi i az strach mi bylo dokonczyc 'cerenonii' ze straszna mysla ze zaraz sie obudzi i bedzie dalej z nami, lecz teraz wierze ze jest szczesliwy za TM ;)

Link to comment
Share on other sites

  • 1 month later...

[quote name='daria_zet']Ale chyba najważniejsze to być z psiakiem do końca. Jeśli się tego nie zrobi, wyrzuty sumienia mogą gnębić przez dłuugi czas.[/QUOTE]

Tak, to jest najważniejsze. Pies był z nami całe życie to i my musimy z nim być do końca.
Wyrzuty sumienia są straszne, szczególnie kiedy czyta się Wasze wypowiedzi. Ja nie byłam przy uśpieniu mojego psa, nikogo z rodziny nie było nawet w mieście! Zostawiliśmy chorego psa na tydzień pod opieką sąsiada. Przeddzień naszego powrotu Hektor bo tak miał na imię dostał jakiegoś ataku. Z tego co wiem pies leżał na śniegu wymiotując. To sąsiad zabrał psa do weterynarza, to on musiał to przeżyć, a nas przy nim nie było :placz:
Może i te ostatnie chwile są bardzo bolesne i wydają się nie do przejścia, ale trzeba wytrzymać z najlepszym przyjacielem do końca. Gdybym mogła cofnąć czas nigdzie bym nie wyjechała, pomimo namowy rodziców. Nie miałam nawet możliwości pożegnania się z Hektorem :-(

Link to comment
Share on other sites

  • 1 month later...

Ja właśnie uśpiłem dziś mojego sznaucera średniego, Maksymiliana. Masakra nie sądziłem że tak to przeżyje :-( .... byłem z nim do końca.
Zabiegu dokonała moja serdeczna znajoma, weterynarz, która prowadziła go przez cały czas jego życia. Dostał podwójna dawkę środka znieczulającego, po tym barbiturany dożylnie.
Zasnął na moich rękach... :-(

[B]Był z nami prawie 11 lat ![/B]

Miał bardzo częste ataki padaczki, już nawet bardzo mocne leki nie pomagały, częstotliwość bardzo duża, nie sypiał w nocy, charczał... podjęliśmy rodzinną decyzję o uśpieniu, bo żal było patrzeć jak się męczy.


Zostanie w naszej pamięci, bo był kochany.
....przepraszam że się wyżalam, ale Wy, właściciele psów, to zrozumiecie...

Link to comment
Share on other sites

przez ten wątek zurzyłam paczkę chusteczek :-( Dziwnie się czuję z tym że mam łzy w oczach kiedy czytam o śmierci obcych psów a kiedy dowiedziałam się że babcia uśpiła psicę starszą ale jeszcze w miarę zdrową bo nie miał kto z nią wychodzić byłam tylko trochę smutna ale nie płakałam... wiedziałam o tym kiedy zadzwoniła żeby mi powiedzieć że Tina idzie do nowego domu... kto by chciał starą agresywną suke? 2 dni później mama tę informacje potwierdziła... dziadek do dzisiaj nie wie że sunia nie żyje:roll: Kiedyś miałam z Tiną dużo lepszy kontakt kilka razy przewijał się temat uśpienia jej i zawsze wtedy ryczałam a potem już miałam swojego psa z którym nie mogłam do nich przyjeżdzać a jeśli już to musiałam trzymać go na rękach z Tiną się czasami przywitałam i tyle:oops: ni miałam już z nią praktycznie kontaktu ale dziwi mnie to że prawie nic nie czułam:oops: nawet mi jej nie brakuje... mam nadzieję że z moim psem nie będzie tak że po prostu zapomnę:-( mam nadzieję że Odinek będzie żył jeszcze przynajmniej kilkanaście lat i życzę mu żeby odszedł spokojnie we śnie ale jeśli będzie trzeba to podejmę decyzję o uśpieniu go... Rok temu w sierpniu kiedy byliśmy u weta na szczepieniu spotkałam małżeństwo z onkowatą sunią która miała raka była już w tragicznym stanie, z brzucha kapała jej krew, całą poczekalnię pobrudziła, rozmawiałam z właścicielami powiedziel że nie chcą jej uśpić nawet jak już będzie na prawdę źle, że ma odejść sama a do wetki przyszli żeby "coś" zrobiła. Sunia już na prawdę wyglądała tragicznie, brzucho to jedna wielka rana... popiskiwała cicho, jej pan mówił że w nocy prawie nie śpi ciągle zmienia miejsce i piszczy... Gdyby mój pies był w takim stanie nawet bym się nie zastanawiała:-(

Link to comment
Share on other sites

[quote name='Yorkomanka']nie chcą jej uśpić nawet jak już będzie na prawdę źle (...) Gdyby mój pies był w takim stanie nawet bym się nie zastanawiała:-([/QUOTE]

No niestety nie wszyscy to rozumieją. Ja swojej pierwszej szczurzycy też nie chciałam bardzo długo uśpić. Nie to, że chciałam, by sama zasnęła, ale ciągle się łudziłam mimo, że weci nie dawali prawie żadnych szans.. Ostatecznie ją uśpiłam, ale wiem, że gdybym zrobiła to wcześniej, to zaoszczędziłabym jej wiele cierpień..
Do uśpienia drugiego szczurka podeszłam już bardziej z głową, gdy widziałam, że już nic nie da się zrobić, że gaśnie w mękach, to pozwoliłam mu godnie odejść. Nie męczył się tak, jak rok wcześniej Fazi.

[B]grz3si3k[/B], bardzo Ci współczuję :(

Link to comment
Share on other sites

ja niestety już 3 razy musiałam podjąć decyzje strasznadecuzje ale za bardzo kochalam te psiaki,żeby patrzeć jak się męcza przy 100% pewności,że nie mogę pomóc....ostatnie pożegnanie 10 letniego boksia -dostał premedykację przed operacja /silny krotok wewn. z guzów na wątrobie/ jak już zasypial jeszcze podniósł główkę i dostalam ostatniego ogromnego liza.. za 3 godz kopałam dół... Jest to przerażające ale wg mnie uśpienie =eutanazja= GEST MIŁOSIERDZIA....

Link to comment
Share on other sites

  • 8 months later...

06.09.2012r. Ten dzień utkwi mi w pamięci do końca życia. Dzień w którym musiałem podjąć najtrudniejszą decyzję w swoim życiu, decyzję o eutanazji mojego Hexia. Psa z którym spędziłem ostatnie 9 lat mojego życia, tyle pozytywnych wspomnień i wspólnie spędzonych chwil przekreślone jednym pasożytniczym stworzeniem a chodzi mi tu o kleszcza i jego zasraną zakaźną chorobę babeszjozę.
Psina 01.09.2012 wieczorem zaczął dziwnie wyć, co mu się nigdy nie zdarzało a mnie zaniepokoiło, obejrzałem go ale nic nie wskazywało na jakąkolwiek chorobę, normalnie się załatwiał, jadł, pił i ogólnie zachowywał się jak zawsze - radosna psinka. Nazajutrz po południu na spacerze zauważyłem dziwnie zabarwiony na czerwono mocz ale z racji, że była Niedziela i wety były pozamykane pojechałem dopiero w poniedziałek. Już w ten dzień od samego rana zaczął się koszmar mojej psinki. Mocz koloru jodyny, pies zaczął pić jak szalony ale po chwili wymiotował, nic nie jadł - serce mi pękało a w gardle ściskało.
Wizyta w klinice u weta w Zamościu przy ZOO - temp. 39,8 st.C. - stwierdziła zapalenie pęcherza, dała jakieś 4 zastrzyki, przypisała tabletki i kazała się zgłosić w Środę. Nie robiła żadnych badań krwi. Pies już we Wtorek dziwnie chodził, dalej wymiotował i nic nie jadł. W Środę masakra i kolejna wizyta - kroplówki x2 i badania krwi - wątroba 590 gdzie norma to 0-50, nerki 130 norma do 27 a ja doznałem paraliżu, babeszjozy nie wykryto ale dała na wszelki wypadek zastrzyk na nią bo powiedziała, że nie zawsze wykryję się ją we krwi. CHOLERNY CZWARTEK 06.09.2012r. rano pies cały w wymiocinach, wyglądał okropnie, nie chciał wstać, zataczał się, no to jazda do weta i kolejne kroplówki. Zostawiłem go w klinice ok 9 rano bo o 15 miał przyjechać na konsultację lekarz. O 18:00 usłyszałem wyrok dla mojej psinki. Babeszjoza!! już wykryta we krwi, wątroba i nerki tak zniszczone że pies pożółkł w każdym miejscu na ciele i niestety nie było już dla niego ratunku ;-( i teraz dylemat, pozwolić Heksiowi odejść z godnością a zasługiwał na to w każdym calu czy patrzeć się na jego męki i cierpienie. Z wielkim bólem w sercu wybrałem tą pierwszą z dwóch złych opcji przy wsparciu mojej wspaniałej żony za co jej bardzo dziękuję i teraz wiem i wierzę, że teraz jest mu o wiele lżej i lepiej.
Według mnie gdyby w Poniedziałek pani wet zrobiła badania krwi i od razu zaczęła leczyć wątrobę i nerki Hexio miałby szanse być jeszcze razem z nami ale te 96 godz zrobiło straszne spustoszenie w organizmie co wyeliminowało jakiekolwiek szanse na Jego wyleczenie;-(. Wiadomo, że leczenie potrwałoby ale miałby szanse. 9 lat jak na amstaffa to sporo ale mam znajomych co mają już po 13 lat te psy i jeszcze się dobrze miewają. Straciłem coś co najbardziej kochałem i już nigdy tego nie odzyskam. Jestem Mu bardzo wdzięczny za miłość i oddanie jakim mnie darzył. Dziękuję HEKSIU :-)

Link to comment
Share on other sites

  • 1 month later...

Wczoraj podjęłam tą straszną decyzję.Kole zabrałam ze schroniska gdy miała 5 lat.Przez następne 6 lat była częścią naszej rodziny,ale wybrała sobie mnie.Chodziła za mną wszędzie.Była wesołym, rozbieganym psem w typie owczarka australijskiego.Pół roku temu wykryto u niej raka wątroby ,a przy jej chorym sercu została tylko farmakologia.Powstało wodobrzusze ,więc ściąganą miała wodę.Przy tym zabiegu pocierpiała ,ale potem była weselsza i lżejsza,ale było coraz gorzej.Zabiegi coraz częstsze i ataki kaszlu i problem z oddychaniem i chodzeniem.Aż nadszedł kryzys.Wynoszenie na spacer,brak apetytu, biegunka i najgorsze atak duszności w nocy.Prawie się udusiła patrząc błagalnie na mnie i wtedy pomyślałam ,że nie mogłabym patrzeć jak się dusi.Myślałam o tym już wcześniej ,ale chciałam żeby odeszła naturalnie , w domu.Wolałam dla niej żeby odeszła we śnie i nie mogłabym patrzeć jak się dusi. Odeszła spokojnie z główką na moich rękach.Dzisiaj straszna myśl po przebudzeniu- Ufała mi ,a ja ją uśpiłam.Może pochodziłaby powolutku po trawce i leżała na kanapie,a ja jej nie dałam wyboru.Ryczałam,przepraszałam i chciałam cofnąć czas.Ten wątek mnie trochę uspokoił.Może tego ,by właśnie chciała.Ona ma spokój, a ja nigdy nie zapomnę jak zostawiam ją samą już za TM wychodząc z gabinetu, a ona nie lubiła jak zostawiam ją samą i bała się wizyt u weta.

Przepraszam jeśli moja wypowiedz jest zbyt wylewna lub kogoś uraziła , ale musiałam to napisać.Tak naprawdę chciałabym to wykrzyczeć.Była wspaniałym psem i najlepszym przyjacielem.

Link to comment
Share on other sites

  • 2 months later...

Wciąż mam dylemat, kiedy należy to zrobić:( Czy jej nie męczę egoistycznie, próbujac przedluzyc jej zycie....

Ajka ma 18lat 2 miesiace i 15 dni... Generalnie dobrze sie trzymala. Cierpiala na drobne problemy ze stawami, skora, uszami, ale nic, co stanowilo zagrozenie zycia. Kontrolowalam regularnie krew i wnętrze. Niestety nic nie moglo trwac wiecznie. W pazdzierniku tuz po 18stych urodzinach Ajka nagle okulala na jedna lape. Przez noc. Kladla sie normalnie a rano juz sie przewracala... Panika leki przeciwzapalne, przeciwbolowe nie sterydowe i wyszla z tego. Dostawala tez zastrzyki o przedluzonym dzialaniu raz na tydzien. I przez 1,5miesiaca bylo OK. Tydzien temu przestala jesc praktycznie calkowicie. Wczesniej jedzenie bylo jej wielka miloscia i jadla wszystko i po to zyla. Dzieki temu wiedzialam, ze nie ma co zwlekac, bo dzieje sie cos zlego... I w trybie pilnym zrobilam badanie krwi- przez te 3 miesiace mocno polecialy jej nerki. Normy mocznika i kreatyniny przekroczone kilkukrotnie. Jednoczesnie od razu nastapilo pogorszenie stawow...

Na teraz stan jest taki, ze od tygodnia chodzimy na kroplowki codziennie z lekami. Ajka wciaz nie je. W czwartek byl kryzys i znalazlam ja po pracy lezaca w odchodach i wtedy bylam bliska podjecia decyzji o skroceniu jej cierpienia. Widzialam to w jej oczach. Jednak podjelam jeszcze probe- dostala do kroplowki dodatkowo nie sterydowe przeciwbole i jest lepiej... Obecnie chodzi, nie przewraca sie... Jednak wciaz nie je. Dostaje codziennie kroplowki i jutro po tygodniu powtarzamy badania krwi. W jej wieku obawiam sie, ze nie bedzie lepiej. Jej zly stan nie jest oczywisty, jak w czwartek. A ja wciaz mam obawy, czy nie przysparzam jej cierpien leczeniem. Boje sie, ze jest glodna a nie moze jesc. Probuje ze wszystkim... Na sama mysl, ze moge ja zabic placze. Ale wiem, ze nie moge byc egoistka. Czy mozecie mnie podtrzymac na duchu... Cos doradzic?

Link to comment
Share on other sites

Przy mocznicy zwierzak nie je, bo ma mdłości, a często też nadżerki w pyszczku.

Poczytaj o leczeniu nerek, bo dużo by trzeba pisac, niestety jedna rzecz jest oczywista, jesli mimo leczenia, płukania kroplówkami, podawania leków i diety wyniki - mocznik i kreatynina będą się pogarszać, to znaczy ze niewydolność nerek jest zaawanowana i nic się nie da zrobić....

Link to comment
Share on other sites

Czytałam, chociaż to świeża sprawa. Myślę, że inaczej byłoby, gdyby była młodsza. Teraz szanse ma niestety niewielkie :( Najgorsze jest to, że z boku wygląda obecnie nieźle. Chodzi sprawnie itp. Psychicznie próbuję się przyszykować, że nawet jeśli będzie jeszcze sprawna a wyniki będą złe powinnam pozwolić jej odejść póki ból nie jest dojmujący. Jestem jej to winna za te prawie 18 lat. Ale druga, egoistyczna strona chce dać nam jeszcze trochę czasu, chociaż wiem, że lepiej nie będzie. I znów płaczę :(((

Link to comment
Share on other sites

Niestety mocznik wprawdzie minimalnie spadł, ale kreatynina poszybowała pod niebo z 380 na prawie 900 przy normie 160... Nie ma sensu dalej jej męczyć kroplówkami. Jutro Ajka przejdzie za TM w domku, na swoim posłanku, przy moim boku... Wiem, że to odpowiedzialna, słuszna decyzja. Nie zmienia to jednak faktu, że pękło mi serce i skręca mi wnętrzności. Siedzę i ryczę, a ona sobie śpi... Chudzinka się zrobiła. W tydzień poleciała o kg... Dziękuję jej za 18 lat. Dlaczego te mądre decyzje są takie ciężkie... Nie wiem, jak to przeżyje...

Link to comment
Share on other sites

[b]Paulina[/b] trzymaj się! Ajka dożyła bardzo słusznego wieku. Doskonale wiem, jak się czujesz... W tym roku mój myszoskoczek przegrał walkę z rakiem, który pojawił się zupełnie "znikąd". Miała dopiero 2,5 roku, a już musiałam się z nią pożegnać. :placz: Będę ryczeć razem z Tobą, pożegnanie przyjaciela tak "nagle" jest bardzo bolesne. I to uczucie: "teraz czy jeszcze nie?". Już beczę do monitora. Trzymaj się jeszcze raz!

Link to comment
Share on other sites

Ajka nie żyje :((( Umarła we śnie na swoim posłanku. Praktycznie nie obudziła się jak lekarz przyszedł. Tylko na chwilę, jak podawał pierwszy zastrzyk... Nie bolało jej, nie cierpiała. Byłam z nią do końca. Odeszła kochana. Już jest szczęśliwa, sprawna za TM. Czekaj tam na mnie Ajeczko :((((((

Tylko dlaczego mi tak pęka serce, jakby ktoś je wyrywał. Była moim pierwszym i jedynym, wymarzonym psiakiem. Wzięta jako szczeniak ze schroniska. Prawie 18 wspólnych lat... Żegnaj Ajeczko.... Kocham Cię i strasznie tęsknię....

Link to comment
Share on other sites

Join the conversation

You can post now and register later. If you have an account, sign in now to post with your account.

Guest
Reply to this topic...

×   Pasted as rich text.   Paste as plain text instead

  Only 75 emoji are allowed.

×   Your link has been automatically embedded.   Display as a link instead

×   Your previous content has been restored.   Clear editor

×   You cannot paste images directly. Upload or insert images from URL.

×
×
  • Create New...