Jump to content
Dogomania

Dobry onkolog - POMOCY Warszawa


Zmysł

Recommended Posts

[quote name='Zmysł']Pilnie potrzebuję konsultacji u dobrego onkologa w Warszawie lub okolicach(OPRÓCZ DR JAGIELSKIEGO)[/quote]
:roll: Dlaczego oprócz Jagielskiego?? To świetny fachowiec przecież jest!
Micuń też jest dobry. Jesli chodzi [B]tylko[/B] o konsultację to jeszcze spróbuj u dr Bednarowicz - przyjmuje w Marysinie Wawerskim

[B]Adres:[/B]
ul. Potockich 111
04-534 Warszawa
woj. Mazowieckie, pow. Warszawa, gm. Wawer
[B]Telefon i Fax: [/B]022 8127111
[B]Godziny otwarcia:[/B]
Poniedziałek - Piątek: 10:00 - 20:00
Sobota: 10:00 - 15:00
Niedziela: 10:00 - 15:00

Ps. W okolicach W-wy to nie ma żadnego onkologa.

Link to comment
Share on other sites

No to wszystko jasne. Micuń ma dużo lepszą opinię jeśli chodzi o podejście do pacjenta i właścicieli. dr Jagielski rzeczywiście potrafi, niestety w większości przypadków, być oschłym i bardzo niedostępnym, mam na myśli emocjonalnie.

Link to comment
Share on other sites

[quote name='Nita123']

dr Jagielski rzeczywiście potrafi, niestety w większości przypadków, być oschłym i bardzo niedostępnym, mam na myśli emocjonalnie.[/quote]

moją Wikosławę leczył onkologicznie prawie 3 lata. Być może jest czasami oschły lub niedostępny, ale nie ma się co dziwić. Kto był na Białobrzeskiej widział ilość pacjentów, których musi przyjąć. Zdarzało się wiele razy, że dyżur, który kończył mu się teoretycznie o 22, w praktyce kończył się i o 1 w nocy. Jagielskiego podziwiam i szanuję za to, że nigdy niczego przed pacjentem nie ukrywa. Jest szczery i bezpośredni.
Nie wiem o co chodziło z tym bezdusznym. Na siłę leczył? Psa wykończył? Nie jestem w stanie uwierzyć.:shake:

Link to comment
Share on other sites

[quote name='Nita123']dr Jagielski rzeczywiście potrafi, niestety w większości przypadków, być oschłym i bardzo niedostępnym, mam na myśli emocjonalnie.[/quote]
może jest to jakaś forma obrony przed stresem? Nie ma się co dziwić jak człowiek na co dzień spotyka tyle psich nieszczęść :-(

Link to comment
Share on other sites

[quote name='boksiedwa']może jest to jakaś forma obrony przed stresem? Nie ma się co dziwić jak człowiek na co dzień spotyka tyle psich nieszczęść :-([/quote]

Też tak myślę.
A do założycielki topika mam pytanie. Będę drążyć bo mnie to zainteresowało, zwłaszcza, że lekarza wymieniła z imienia i nazwiska. O co chodzi z tą bezdusznością?

Link to comment
Share on other sites

  • Margo unlocked this topic
  • 3 years later...
Dnia 7.06.2009 o 20:10, boksiedwa napisał:

Pewnie dlatego bez dr. Jagielskiego, że są długie terminy do zapisu a nie każdy może czekać :(
Na SGGW jest dr. Micuń, znajomy leczy u niego dobka i bardzo chwali.

Nowotwór złośliwy. Rak. Czy jest gorsza diagnoza, jaką może usłyszeć pacjent ?…

I nie jest to istotne, czy słyszy to człowiek diagnozujący siebie samego, czy też opiekun zwierzęcia. Bo dla niektórych ludzi zwierzę to członek rodziny. Rak to co najmniej w 50% wyrok. Wyrok śmierci. Szczególnie jeśli diagnoza dotyczy zwierzęcia, bo leki onkologiczne stosowane w polskiej weterynarii to farmakologia lat 70. XX wieku. My (jako rodzina)należymy do tej grupy, dla której zwierzę to właśnie członek rodziny. I w przypadku, kiedy okazuje się, że członka rodziny dopadła najgorsza z możliwych diagnoza szukamy pomocy u najlepszych.

Borsuk – kot lat 9. Dla innych tylko „kot”, dla nas najukochańszy zwierzak pod słońcem. Zwierzak wyjątkowy, zwierzak, który 7 lat temu sam nas znalazł w centrum wielkiego miasta i już z nami pozostał. Zwierzak, który miał ze mną więź silniejszą, niż mają czasem ludzie. Ale wśród problemów życia codziennego coś przeoczyliśmy.  Może zmianę zachowania, może zwiększony apetyt przy jednoczesnym spadku wagi ? „Uważność” to coś, na co zwracają coraz częściej uwagę psycholodzy i socjolodzy, a która w praktyce często zanika…

W czerwcu 2020 badania kontrolne wykazały zmiany w jamie brzusznej, pod USG ocenione jako chłoniak blastyczny  o wysokim stopniu złośliwości.

Błyskawiczna operacja usunięcia 6 cm  guza i wybór lekarza onkologa. Mieszkamy w Warszawie na Ochocie, a w naszym pobliżu znajduje się klinika weterynaryjna prowadzona przez dr Jagielskiego – uznanego polskiego onkologa weterynaryjnego. Czyż mogliśmy trafić lepiej ? Teoretycznie – nie mogliśmy. A praktycznie ? …

Okazało się szybko, że leczenie onkologiczne to schematy. A lekarz, z powodu którego wybraliśmy klinikę, nie zajmuje się kotem. Zajmują  się pracownicy kliniki i jak się okazuje oni podejmują część decyzji. Ale czy słusznych ? … Niekoniecznie. A stawką jest życie.

Leczenie onkologiczne naszego Borsuka było przerywane. Ustawione wg schematów nie chciało się ich trzymać. Problem stanowiła fizyczna nieobecność lekarza prowadzącego (dr Jagielskiego), problem stanowiło nie słuchanie naszych uwag przez lekarzy zajmujących się Borsukiem.  A uwagi były ważne – kot ma objawy „kociego kataru” , które nie są „kocim katarem”, kot zmienił sposób miauczenia (zawsze miauczał jak małe kocię, od pewnego momentu charczał i rzęził zamiast miauczeć). Uwagi bagatelizowano… Kicha i leje mu się z nosa i oczu ? Koci katar. Nie reaguje na leki ? Widocznie tak ma, ale to nie problem (?) Charczy zamiast miauczeć ? Pewnie ma podrażnione gardło. Wymiotuje non-stop  i ma ciągłą biegunkę ? Pewnie ma zapalenie trzustki. Żadna z tych lekko rzucanych diagnoz nie miała potwierdzenia w badaniach. Kot zaczął się zachowywać niespokojnie podczas badania ? Damy mu lek, który go „stonizuje”. Nie poinformowano nas, co to za lek. Przecież to nie problem. Problem stał się wtedy, gdy po podaniu leku kot przestał chodzić. I nie mógł nawet skorzystać o własnych siłach z kuwety. Co to za lek ? Bunondol. Opiaty, lek narkotyczny. Kolejna diagnoza – „ojej, kot jest naćpany”. Co robimy ? Podajemy kroplówki z soli fizjologicznej… No bo trzeba narkotyk wypłukać… Badanie manualne jamy brzusznej – coś jest wyczuwalne. Robimy USG, ale aparat  przykładany jest wyłącznie w miejscu wyczuwalnej zmiany. Ani centymetr dalej… Płacimy za biopsję – wynik badania to martwica tkanki tłuszczowej. Cieszymy się, bo to nie przerzut. Wybacz Borsuk, ale nie mieliśmy wiedzy. Nie jesteśmy weterynarzami. Nie jesteśmy pracownikami „kliniki onkologicznej” z „wieloletnią praktyką”.

Piątego dnia jedziemy szybko do naszych weterynarzy internistów, kot wyraźnie czuje się bardzo źle. Jest sobota, 15 sierpnia. Piszemy sms do lekarza, który z ramienia dr Jagielskiego opiekował się Borsukiem. Otrzymujemy sms zwrotny : „sugeruję jechać do lecznicy całodobowej, może oni coś poradzą”. ???????

Kot się dusi. Szybki  RTG pokazuje dramatyczny stan Borsuka – niezidentyfikowana masa w jamie brzusznej i rozsiane guzy… Kot nie może oddychać, podłączamy go do tlenu. Kontakt do dr Jagielskiego utrudniony. Po godzinie dr Jagielski oddzwania, przekazujemy słuchawkę i rozmawia z naszym weterynarzem-internistą.  Rozmowa się kończy i staje na niczym. Kot pozostaje pod tlenem, internista czuje się bezradny. Po godzinie kot wpada w agonię, którą zakończa śmiertelny zastrzyk. Wysyłamy sms do dr Jagielskiego – kot nie żyje. Nie otrzymujemy żadnej odpowiedzi. Następnego dnia „lekarz zajmująca się Borsukiem”  wysyła sms o treści _ „dzień dobry, jak się czuje kotek ?”. Nasza odpowiedź brzmi : „Dziękujemy. Nie żyje”. Zwrotki już nie ma.

Nasuwają się pytania…

- dlaczego nikt nie zwrócił uwagi na opisane przez nas objawy ?

- dlaczego bez naszej wiedzy podano opiaty, które zaciemniły obraz przerzutów do OUN i jamy nosowo-gardłowej ?

- dlaczego osoba wykonująca badanie USG (żona dr Jagielskiego), w klinice 3 dni przed śmiercią naszego kota nie zauważyła ogromnej masy w jamie brzusznej i kilku guzów, skupiając się na nieistotnym guzku i wykonaniu jego bezsensownej biopsji ?

Kot wg PWN – „«zwierzę domowe o miękkiej sierści, długim ogonie, długich wąsach i łapach zakończonych pazurami». Dla nas – ważny członek rodziny.

Czego zabrakło w tym „leczeniu’ ? Może tzw. „uważności”. Może lekarz zajmujący się leczeniem powinien słuchać opiekuna zwierzęcia, który zwierzę zna najlepiej ? Może uwagi  odnośnie  zmiany zachowania zwierzęcia są istotne w planowaniu leczenia ? Może zamiast trzymania się kurczowo schematów warto przyjrzeć się leczonemu zwierzakowi ? Może schematy się nie sprawdzają jeśli chodzi o „raka”, który jest nieprzewidywalny ???

Borsuk nie żyje. My pozostaliśmy z bólem i świadomością, że nie zrobiliśmy wszystkiego co powinniśmy. Że zaufaliśmy jakiejś klinice, która ma za zadanie przede wszystkim generować obrót, bo statystyki leczenia nie są nigdzie uwzględniane. Pacjenci wyleczeni, pacjenci z remisją i przedłużonym życiem, pacjenci  zmarli… Kogo to obchodzi ? Klinika swoje zarabia.

Obchodzi to nas, opiekunów Borsuka, opiekunów, którzy nigdy nie pogodzą się z jego przedwczesną śmiercią.

Bo jego życie można było przedłużyć, a co najmniej zapobiec 6-dniowemu cierpieniu po bezzasadnym podaniu opiatów, które tylko zaciemniły obraz choroby i przerzuty. Cierpieniu, bo umieranie odebrane było jako „naćpanie” po opiatach.

Borsuk nie żyje. A razem z nim umarła jakaś moja część. Borsuk – wybacz, jeśli możesz…

Pochowaliśmy Borsuka 15 sierpnia 2020, a 8 października 2020 okazało się, że nasza druga kotka ma raka. Chłoniaka przewodu pokarmowego  już  z uwidocznionymi w USG przerzutami.  Choć na USG kontrolnym z lipca 2020 nic nie było widać.

Niewiarygodny jak dla nas zbieg dramatycznych okoliczności.

Czy mogliśmy coś przeoczyć ?...Objawów nie było, choć zajęci ratowaniem Borsuka mogliśmy nie zwrócić uwagi na niuanse…

Czeka nas kolejna walka z trudnym przeciwnikiem. Czy w tej walce zwrócimy się o pomoc do kliniki dr Jagielskiego ? Na pewno nie.  Bo schematyczne działania różnych pracowników kliniki nie rokują wygranej. Nawet połowicznej.

A w nas pozostaje przekonanie, że specjalizacja onkologiczna to najbardziej bezkarna specjalizacja w dziedzinie medycyny. Bo nikt nie analizuje z jakiego powodu pacjent zmarł, czy zmarł przedwcześnie. Bo zawsze można wymachiwać argumentem, że „zmarł na śmiertelną chorobę” czyli mógł umrzeć. A że przedwcześnie i w cierpieniu … ? A kogo to obchodzi… Szczególnie wśród weterynarzy…

Wybacz Borsuk…  Choć  ja sobie nie wybaczę nigdy…

 

 

Link to comment
Share on other sites

Bardzo poruszające jest to, co napisałaś. Rozumiem Twój ból. Moja sunia miała raka kości zdiagnozowanego w 2010 roku. Leczył ją Jagielski. Była amputacja łapy, poten zasugerował chemię w postaci kroplówek. Nie zgodziłam się, nie wyobrażałam sobie męczenia psiaka po kilka godzin dziennie kroplówką. Sunia bez tej chemii miała żyć 3 miesiące, żyła 9. Drugi przypadek: mój pies po spacerze kasłał i próbował wymiotować przez 2 dni, jadł trawę. Pojechaliśmy do dyżurującego gabinetu (niedziela). Było prześwietlenie płuc, przełyku, pomijam fakt, że nie dostałam ochronnego kołnierza na szyję, a mam chorą tarczycę, a to ja trzymałam psa przy prześwietleniu, pies leżał 2 godziny pod kroplówką, zdiagnozowano zapalenie trzustki. Skierowanie na usg jamy brzusznej. Poszukiawanie gabinetu, w którym szybko to przeswietlenie uda się zrobić, bo wszędzie każą czekać 2 rygodnie,a pies się męczy. Znalazłam gabinet pod Warszawą, 30 km ode mnie. Usg jamy brzusznej nic nie wykazuje, kolejna diagnoza: kaszel kennelowy. No i tu już nie zdzierżyłam. I zapytałam co jedzenie trawy przez psa i próba sprowokowania przez psa wymiotów może mieć wspólnego z kaszlem kennolowym. I czy jest możliwość, ze psu coś utkwiło w gardle, że coś znalazł na spacerze i zjadł. Usłyszałam, że jest taka możliwość, ale na prześwietleniu rtg przwcież nic nie widać. No to pytam czy na prześwietleniu widać cały przełyk. Ano nie. Tylko dolna część. No to czy można prześwietlić jeszcze raz? Ano można. Kolejne prześwietlenie (przynajmniej dostałam kołnierz!). No i jak byk obce ciało w górnej części przełyku. Po prostu! Lekarzowi zrobiłi się głupio, dzwoni do kliniki na bemowie i prosi o natychmiastowe zoperowanie psa. Bierze kasę tylko za wizytę, bez kosztów usg i rtg. Jadę na bemowo. Pies przechodzi w narkozie opetację usunięcia z przełyku kości, która mu się wbiła! Jestem po całej tej "zabawie" o 1100 zł lżejsza, pies o mało co nie został leczony na kaszel kennelowy. Wniosek? Nikomu nie ufać, myśleć, pytać, z uporem maniaka pytać i kwestionować te wszystkie mądrosci wetów. I nie odpuszczać. Oni też są często niedouczeni i nastawieni po prostu na zarabianie kasy. 

  • Upvote 2
Link to comment
Share on other sites

Dnia 8.06.2009 o 08:05, mala_czarna napisał:



dr Jagielski rzeczywiście potrafi, niestety w większości przypadków, być oschłym i bardzo niedostępnym, mam na myśli emocjonalnie.



moją Wikosławę leczył onkologicznie prawie 3 lata. Być może jest czasami oschły lub niedostępny, ale nie ma się co dziwić. Kto był na Białobrzeskiej widział ilość pacjentów, których musi przyjąć. Zdarzało się wiele razy, że dyżur, który kończył mu się teoretycznie o 22, w praktyce kończył się i o 1 w nocy. Jagielskiego podziwiam i szanuję za to, że nigdy niczego przed pacjentem nie ukrywa. Jest szczery i bezpośredni.
Nie wiem o co chodziło z tym bezdusznym. Na siłę leczył? Psa wykończył? Nie jestem w stanie uwierzyć.:shake:

Ja też nie polecam dr Jagielskiego. I bynajmniej nie z powodu jego oschłości. Lekarz ma być profesjonalny, a nie miły. Ale dr Jagielskiemu ostatnio pomyliły się priorytety. Pacjent odsunął sie na drugi plan. 

 

Link to comment
Share on other sites

14 godzin temu, Monika Ch. napisał:

Wybacz Borsuk…  Choć  ja sobie nie wybaczę nigdy…

 

 

1 godzinę temu, agat21 napisał:

Wniosek? Nikomu nie ufać, myśleć, pytać, z uporem maniaka pytać i kwestionować te wszystkie mądrosci wetów

Wstrząsające...najsmutniejsze jest to,że tak bardzo  realne,napisane bez przesady,suche fakty...a wnioski przerażające...

Moniko...Pan Kot na pewno wie/dział,że robisz wszystko,żeby było mu lepiej...

doskonale wiem,co czujesz,jak cierpisz,jak Ci rozrywa serce tęsknota,żal,ból...Przeżyłąm to 10 lat temu,więc nie będę prawić Ci banalnych pocieszeń...ból ścichnie z czasem,stępieje,ale zostanie z Tobą ,jak i B.w Twoim sercu.Jak i moja B.

 

agat - Ty być może znasz z dogo mój stosunek do wetów,z lupą szukać tych empatycznych i doświadczonych...

  • Upvote 1
Link to comment
Share on other sites

1 godzinę temu, bou napisał:

z lupą szukać tych empatycznych i doświadczonych...

Moja taka jest - szuka przyczyny do skutku a jak czegoś nie wie to się do tego przyznaje i  szuka dalej aby wiedzieć. Albo kieruje do specjalisty.

Jak mój Artasek (*) dostał chłoniaka to od razu powiedziała ,że nie kieruje nas do onkologa bo chemia wykończy go i umęczy . Miał około 12  lat a może i więcej ? nie wiem - adoptowaliśmy go jak miał około 5 - ciu. Był dużym psem  . Zawsze o nim mówiłam prawie owczarek bo któreś z rodziców musiało owczarkiem być . Odszedł 9 tygodni od diagnozy :(

Teraz jest z nami Roki z Radys i chodzimy do tej samej wetki bo uważam ,że jest weterynarzem z sercem i wielką empatią .

  • Upvote 1
Link to comment
Share on other sites

Straszne to co czytam. Ja miałam przez 34 lata dr wet. z powołania, kochającego i umiejącego leczyć zwierzęta, większość moich psów zabił rak ale doktor ratowal i leczył dopóki się dało, uśpienie bylo na wyłączną moją decyzję, kiedy widziałam że walka nie ma sensu a pies się poddaje. Doktor był młodszy ode mnie, miałam nadzieję że mnie przeżyje ale w zeszłym roku nagle zmarł. I jestem załamana bo nadal mam psy, na razie zdrowe ale boję się czy kiedy będę musiała znajdę podobnego.

Współczuję wam wszystkim ale niestety jest coraz mniej lekarzy i dla ludzzi i dla zwierząt, którzy chcą leczyć a nie wyłącznie zarabiać.

Link to comment
Share on other sites

Join the conversation

You can post now and register later. If you have an account, sign in now to post with your account.

Guest
Reply to this topic...

×   Pasted as rich text.   Paste as plain text instead

  Only 75 emoji are allowed.

×   Your link has been automatically embedded.   Display as a link instead

×   Your previous content has been restored.   Clear editor

×   You cannot paste images directly. Upload or insert images from URL.

×
×
  • Create New...