Jump to content
Dogomania

7.01.2020 Joker


Agnieszka & Joker

Recommended Posts

No i przyszłam się chyba tu wypłakać... Prawie 12 lat temu wiedzę na temat owczarków niemieckich, wszelkich chorób, itp.itd. czerpałam również z tego forum.... Tylko przez temat " za tęczowym mostem " nie potrafiłam "przejść ".... Przeczytam kilka historii i wyłam jak bóbr....  Ale  wiecie jak to jest jak się ma szczeniaka, tego wymarzonego od dzieciństwa psa ....Ten temat szybko odsuwałam od siebie, był dla mnie tak odległy że prawie nierealny....

Dziś dopiero mija 2 tydzień od kiedy  mojego Jokera już nie ma, a ja czuję jakby minęły wieki.... Ból który pozostał jest nie do wytrzymania.... Nie potrafię go uśmierzyć żadną używką.... Czasem przez dosłownie sekundę przemyka myśl, że muszę jeszcze  zrobić michę, że muszę się pospieszyć i wrócić do domu bo mój Joker na mnie czeka....

Na swoje 25-te urodziny kupiłam szczeniaka... Mój pierwszy i  wymarzonego ON-ek....  Chyba też na tym forum była właścicielka ON-ka która kupiła psa tak jak ja z pseudohodowli "Wiczy Diament " w Rybniku. Pamiętam, że ON-ek wabił się Cekin.... Oczywiście o pseudohodowlach , o tym, że rodowód to nie tylko papierek by biegać z psem na wystawy dowiedziałam się z forum już po zakupie szczeniaka.... Przez pierwsze pół roku walczyłam z infekcją uszu.... Rocznego psa musiałam poddać kastracji bo miał zapalenie prostaty.... Diagnoza od trzech weterynarzy brzmiała tak samo, jeżeli chcę by miał potomstwo to do końca życia leki. W tamtym momencie już wiedziałam co to jest rodowód i że nie zamierzam Jokera dopuszczać na krycie.... Martwił mnie fakt, że jest to zabieg niby nie skomplikowany, ale w narkozie  i jeszcze ten cholerny papier do podpisu, że wyrażam pełną zgodę i że gdyby pies się nie wzbudził to klinika nie ponosi żadnej odpowiedzialności.... Panika straszna!  A wracając do tematu to znając siebie nie potrafiłabym oddać, sprzedać żadnego szczeniaka z obawy, że trafi (łagodnie mówiąc) w nieodpowiednie ręce.... Na szczęście na tym przez długi czas skończyły się choroby.... Do weterynarza chodziliśmy po szczepienia i coroczny " przegląd techniczny" jak ja to nazywałam czyli podstawowe badania krwi,  moczu, kału.... W 7- mym roku życia mojego Jokera wykryto migotanie przedsionków....Druga narkoza, Digoxin dwa razy dziennie do końca życia, pół roku później następna narkoza by zbadać serce... Joker natomiast czuje się świetnie i żadnych objawów choroby nie widać. To w lipcu 2017 roku pierwszy raz zauważam, że zad Jokera na ostrych zakrętach zbyt często ląduje na ziemi..... Jadąc do weterynarza modlę się by Pani doktor nie powiedziała mi, że to dysplazja.... Ten mój " mały koń " Joker był noszony przeze mnie do 7- mego miesiąca życia z obawy przed tą chorobą.... Ważył 27 kg, gdy w końcu pozwoliłam mu schodzić i wychodzić po 5 schodkach.... Po raz 5-ty Joker zostaje poddany narkozie..... Diagnoza brzmi następująco: stawy biodrowe Joker ma w bardzo dobrym stanie,  zero śladów jakiejkolwiek dysplazji lecz w odcinku lendzwiowym kręgosłupa widać zmiany zwyrodnieniowe.... W tym momencie zaczyna się moja walka o Jokera,  z jego chorobą..... Próbujemy zastrzyków w kręgosłup (60% psów leczonych tym lekiem daje pozytywnie rezultaty) dodatkowo pole magnetyczne.... Niestety u Jokera coraz bardziej widać problemy z chodzeniem. Lewa tylnia łapka coraz bardziej "ucieka"....  Pani Doktor pożycza mi laser bym mogła naświetlać Jokera w domu dwa razy dziennie....Zaczynamy kolejną serię zastrzykow....  Niestety to nie przynosi efektów.... Mój Joker traci siły w tylnych łapkach bardzo szybko... W kwietniu dzwigam jego zad za pomocą szalika.... Widzę jak mój Joker nie rozumie dlaczego nie potrafi wstać,  leżąc na legowisku patrzy na swoje tylnie łapki, aż w którymś momencie bierze do pyska łapkę i zaczyna gryźć (na szczęście delikatnie) jakby obgryzal kość..... Przy czym patrzy mi się prosto w oczy  w obawie, że zaraz skarce go podniesionym głosem.... Po pierwszym naszym wyjeździe w trasę  w maju kupuję wózek inwalidzki dla psa.... Pani Doktor bardzo dużo pomogła... Oprócz leczenia skontaktowala mnie z ludźmi którzy też mają niepełnosprawnego jamnika..... Tak dostałam namiar na Pana który konstruuje sam wózki inwalidzkie....W tamtych miesiącach wydawało mi się, że już wylalam wszyskie łzy,  nie potrafiłam sobie wyobrazić mojego Jokera w wózku inwalidzkim.... Niby wiedziałam, że zawsze może być gorzej,  że będzie gorzej,a czułam się tak jakby to był koniec.... Teraz wiem, że tamto uczucie bezradności jest niczym w porównaniu do bólu,  rozpaczy i uświadomieniu sobie że już mojego Jokera nie poglaszcze,  nie przytule,  nie zobaczę nigdy więcej.... W końcu po długich poszukiwaniach informacji na temat wózków inwalidzkich decyduję się na zakup od Pana który sam je robi, a do konstrukcji pierwszego wózka zmusił go los.... Chyba w latach 90- tych a może 80- tych miał suczke dla której zrobił pierwszy wózek.... Szczegółowe instrukcje co do owojenia psa z wózkiem aby nie spowodować trwałego urazu psychicznego u psiaka. Przestrzeganie właściciela by nie liczyl na cud że teraz oto "wsadzi się psa do wózka i on nagle ozdrowieje i popędzi. Im cięższy pies tym gorzej się na wózku porusza i gorzej sie adoptuje...." W przypadku Jokera wszystkie te uwagi na szczęście okazały się nie trafione! Joker dał się grzecznie zapiac do wózka ( to ja nalegalam by przy odbiorze wózka Pan Jerzy pokazał i wytłumaczył mi wszystko.) Tam na miejscu Joker zrobił niewiele kroków ( miękkie podłoże, trawa). Kolejną próbę z wózkiem zrobiłam jeszcze tego samego wieczora i to był sukces. Ledwo co skończyłam mocować pasy z wózka mój ON-ek zobaczył kota! Jak to on wyrwał do przodu kilka metrów po trawie.... Kot wskoczył na dach a mój Joker podskok w górę! Nie oderwal się od ziemi ale na dwóch kółkach stanął! Joker nie chodził w wózku.... On w nim biegał! Odzyskał radość życia i wreszcie mógł chodzić  gdzie go nos zaprowadzi.... W tym okresie ja zaczęłam walczyć z ludźmi.... Nikt nie gapi się na człowieka na wózku a w przypadku psa na wózku nie było osoby która się nieobejrzy

  • Like 1
Link to comment
Share on other sites

15 godzin temu, Agnieszka & Joker napisał:

Dziś dopiero mija 2 tydzień od kiedy  mojego Jokera już nie ma, a ja czuję jakby minęły wieki.... Ból który pozostał jest nie do wytrzymania.... Nie potrafię go uśmierzyć żadną używką.... Czasem przez dosłownie sekundę przemyka myśl, że muszę jeszcze  zrobić michę, że muszę się pospieszyć i wrócić do domu bo mój Joker na mnie czeka....

Bardzo serdecznie Ci współczuję...i - wielki szacunek dla Ciebie,zrobiłaś dla Jokera wszystko,co mogłaś,a nawet więcej...Zyczę Ci,żeby bół zmalał,żebyś pamietała te dobre chwile i to,że Joker wiedział,że może na Ciebie liczyć,że miał w Tobie przyjaciela...

Link to comment
Share on other sites

Nie będę ci pisała bzdur, że czas leczy rany, bo to guzik prawda. Ból po odejściu kogoś bliskiego nie znika. Z czasem staje się mniej palący, ale jest nadal.
Najważniejsze jest to, że był kochany i odszedł kochany. On to czuł i doceniał, że robiłaś wszystko co było w Twojej mocy, żeby mu ulżyć, żeby go ocalić. Odszedł z tego świata, ale nadal mieszka w Twoim sercu i w Twojej pamięci. 
 Pożegnałam wiele psiaków , każde odejście boli jak jasna cholera i tak samo mocno. Przez pewien czas wylewamy morze łez i zadajemy sobie pytanie, na które nie ma odpowiedzi - DLACZEGO? 
Rany musisz wylizać sama i kiedyś to nastąpi.Musisz wiedzieć jednak , że  nigdy nie  zabliźnią do końca. Kto kochał , będzie kochał zawsze i zawsze będzie tęsknił. Ból na początku jest bardzo silny i mamy wrażenie, że sobie z nim nie poradzimy i to jest ten najgorszy okres w naszym życiu. Wraz z upływem czasu mniej pali.ale nie znika do samego końca. Pozwala nam jednak normalnie żyć, czerpać z życia to co najpiękniejsze i nadal kochać. Pozwala na podjęcie decyzji o posiadaniu kolejnej psiej miłości przed którą się bardzo bronimy sądząc, że to byłoby nie w porządku wobec psiaka, który odszedł i był jednym, najważniejszym i najbardziej kochanym, że on byłby zazdrosny. Guzik prawda. Każdy z naszych psiaków  uczy nas kochania i zostawia nam tą spuściznę. KOCHAJ NADAL I DZIEL SE TĄ MIŁOŚCIĄ!  Nasze serca są bardzo pojemne, podzielone jakby na mnóstwo pokoików. W każdym z nich mieszka ktoś inny z taką sama dozą miłości. 

Jest takie powiedzenie " nie umiera ten, kto żyje w naszej pamięci" i jest ono prawdziwe. Moje suczki odeszły, ale żyją. Żyją w mym sercu i mej pamięci i nic tego nie zmieni. Wiem, że są moimi psimi aniołkami i nadal się mną opiekują. Nie mogę ich dotknąć pogłaskać, przytulic, dać całuska ale czuje, że są przy mnie. Ktoś sobie pomyśli "stara wariatka. Niech sobie myślą co chcą.
Mogę Cie tylko przytulic i szepnąć do uszka, że doskonale wiem co czujesz, bo przechodziłam wiele razy przez to samo i pocieszyć, że kiedyś zaświeci Ci słonce. 

Link to comment
Share on other sites

Join the conversation

You can post now and register later. If you have an account, sign in now to post with your account.

Guest
Reply to this topic...

×   Pasted as rich text.   Paste as plain text instead

  Only 75 emoji are allowed.

×   Your link has been automatically embedded.   Display as a link instead

×   Your previous content has been restored.   Clear editor

×   You cannot paste images directly. Upload or insert images from URL.

×
×
  • Create New...