Jump to content
Dogomania

Jak wasze psy znalazły się u was?:)


kredka

Recommended Posts

Ja mam trzy psy, wszystkie zakupione świadomie(o ile można jeszce mówic o swiadomości, he, he) z hodowli z prawdziwego zdarzenia, gdzie wypytują co i po co i płaczą za szczeniakiem. Dwie hodowle świadomie pominęłam, bo interesowali sie tylko sprzedaniem psa.

Link to comment
Share on other sites

  • 1 year later...
  • Replies 95
  • Created
  • Last Reply

Top Posters In This Topic

Pamiętam, że brat bardzo długo marudził, żeby rodzice zgodzili się na psa. Długo kombinował, aż w końcu któregoś dnia, przy okazji pojechali do weterynarza sami robiąc nam niespodziankę. Zakupili bowiem od znajomego szczeniaczka, który niedawno się urodził. :D Wróciłam ze szkoły, a mała, biala kuleczka leżała sobie pod ścianą. *.*

Link to comment
Share on other sites

Od dziecka miałam psy, mój M nie. Jak się usamodzielniłam nie mogłam mieć swojego czworonoga. Od kiedy mamy swoje mieszkanie zaczęłam o tym myśleć. Z założenia miał to być pies ze schroniska. Pojechaliśmy tam obejrzeć te, które podobały mi się na stronie Na miejscu było ponad 500 psów!! Ten jeden mnie zawołał. Jego różowy pyszczek, skoczność, rude umaszczenie powiedziało mi, że to nasz pies. Byliśmy u niego trzy razy i zabieraliśmy na spacer. Poznawaliśmy się. W końcu mogłam go zabrać do domu. Od tego dnia zaczęło się nasze rodzinne szczęście. Nie miałam doświadczenia z psami typu TTB, ale Rino jest idealny. Przylepa i imprezowicz.

Link to comment
Share on other sites

Od dziecka pragnęłam psa. Niestety moje uczulenie na sierść zwierząt (ostra astma oskrzelowa) uniemożliwiało to. Mój mąż zawsze miał w domu pieski, niestety po naszym ślubie musiały przeprowadzić się do jego rodziców. Wszystko zaczęło się kilka lat temu gdy byliśmy za granicą i poznałam pięknego hawańczyka. O dziwo w jego obecności nie miałam żadnych objawów alergii. Od tego momentu zaczęłam intensywnie poznawać tą rasę, szukać hodowli itd. W jednej z czeskich hodowli znalazłam śliczną sunię po konkretnym reproduktorze, który bardzo mi się podobał i miał piękne potomstwo. Sunia była biało-czarna i urzekła mnie, miała wtedy 4 miesiące. Napisałam do hodowczyni. Ale ponieważ chciałam suczkę wystawową, ta zaproponowała mi 2 suczki z innego skojarzenia, które właśnie się się urodziły. Były po tym samym ojcu. Przysłała mi zdjęcia mamy i dzieciaczków. No i gdy tylko spojrzeliśmy na to zdjęcie

[IMG]http://i44.tinypic.com/11jmakg.jpg[/IMG]

wiedzieliśmy, że ona będzie nasza.
Po 2 miesiącach pojechaliśmy po nią do Pragi i jest już z nami rok i 3 miesiące. Najukochańsza, najsłodsza przytulaśna przyjaciółka. Ubóstwiamy ją!!

Link to comment
Share on other sites

U nas psy były zawsze, ale zawsze na dworze, bo mama uczulona na sierść.. wyszło tak, że nagle zostaliśmy bez psa, rodzice nie chcieli, ja chciałam, ale miałam dość psów spędzających swoje życie w kojcu.. po za tym miałam zupełnie odmienne zdanie na temat karmienia i wychowania, ale mało do powiedzenia bo to psy rodziców i oni wiedzą lepiej bo od zawsze psy mają..
Osiemnastka minęła pod znakiem psa ;) "co chcesz dostać?" "psa" "nie".. i tak to mijało.. ja zagłębiałam się w opisy ras, wymagania, myślałam o rasie małej, która jednocześnie nie gubiłaby sierści.. zakochana byłam w mastifach tybetańskich, ale z uwagi na gabaryty odpadały, raz że nie zmieściłby się w samochodzie który mam, a często wyjeżdżałam i nadal wyjeżdżam nad jezioro na weekendy, a dwa że jednak mam za małe łóżko na takiego psa :P i w przyszłości nie wiedziałam w jakich warunkach będę mieszkać.
Pudel wydał mi się interesujący.. kolor oczywiście czarny.. rozmiar nie był już taki oczywisty.. duży jednak trochę za duży.. miniatura ciut za mała, a średniaków malutko w PL.. decyzja zapadła. zaczęło się poszukiwanie hodowli i zbieranie kasy.. liczyłam że szczenie będzie kosztowało tyle co przeciętnie czyli pewnie koło 1,5tyś.. oj jak się przeliczyłam o.O'
Z rodzicami rozmowa kończyła się zawsze kłótnią, bo szczury, bo pająki, bo robaki, bo pełno zwierzyńca do domu zniosłam, bo mama okresowo dostaje mocnego uczulenia.. itd itp.. przyjęłam strategię jak zawsze - załatwię, to będę się martwić ich zgodą.
Co jakiś czas łapałam doła, że nie dam rady.. że to jednak duże zobowiązanie, dużo czasu, a ja mam go bardzo mało..
Przez ponad pół roku chodziłam trzeźwa (kasa od rodziców na imprezę szła do skarbonki, a ja sączyłam wodę), przestałam palić, ale też tylko na pół roku, bo jak waga zaczęła iść w górę to stwierdziłam że nie warto :P więc paliłam po prostu sporo mniej.
Cały czas szukałam hodowli, miałam pewnie wyobrażenia, wszak byłam hodowcą szczurów, sprowadzałam swoje dzieciaki z zagranicy i z polski, jeździłam na wystawy, prześwietlałam chętnych - po zlustrowaniu kilkunastu hodowli w PL i okolicach doszłam do wniosku, że o wiele łatwiej kupić psa, który jest zobowiązaniem na kilkanaście lat, niż kupić ode mnie szczura, który żyje max 2.5roku.. Zszokowała mnie też niejawność w hodowlach - ja ogłaszając miot pisałam o charakterach rodziców, dawałam do wglądu rodowody i osiągnięcia wystawowe, wypisywałam choroby w linii i współczynnik inbreedu, pisałam dokładne daty krycia + fotki i dawałam zdjęcia z przebiegu ciąży, podawałam wagę samicy i samca w dniu krycia oraz co kilka dni wagę ciężarnej.. podawałam datę planowanego porodu i już kilka chwil po porodzie informowałam chętnych że maluchy są już na świecie, po kilku dniach podawałam rozpiskę płci, a w wieku 2tyg były już rezerwacje maluchów, zdjęcia indywidualne (a szczury wydaje się w wieku 5tyg) codziennie dawałam nowe zdjęcia maluchów. Od hodowcy wymagałam tego samego, bo to przecież standard! Musiałam obniżyć swoje wymagania, bo nie było hodowli która by je spełniła ;)
Miałam na oku dwie hodowle.. jako że z rodzicami było ciężko rozmawiać, postanowiłam że się nie dam zakrzyczeć, napisałam list, długi list, wyjaśniłam wszystkie niejasności, co będzie jeśli, do czego się zobowiązuję, jaki dokładnie to pies będzie, że nie będzie uczulał, że nie gubi sierści, że będę po nim sprzątać, że szczenie w ciągu kilku tyg powinno się nauczyć załatwiania na dworze, że zniszczenia są nieuniknione, ale jaki mam plan żeby je zminimalizować itd. itp... ogólnie 3strony A4. Mój TŻ wyśmiał mnie, kiedy przeczytał ten list.. no tak.. miałam przecież 22lata... ale poskutkowało. Poszłam do rodziców, zaniosłam list, i powiedziałam "wiem jakie macie na ten temat zdanie, ale nawet jeśli po przeczytaniu pierwszego zdania pomyślicie "nigdy w życiu!" to uszanujcie chociaż moją pracę i przeczytajcie to w całości" - pamiętam to do dziś, bo cała się aż telepałam z nerwów - wiedziałam, że jak to nie poskutkuje, to na psa mogę liczyć dopiero po studiach, a wtedy będę musiała konsultować to z TŻ, który pudli nie znosi.. dla niego istnieją tylko ONki.. a mi onki kompletnie nie pasowały..
Na decyzję czekałam tydzień, najdłuższe 7dni w moim życiu.. już nie pamiętam jak dowiedziałam się że rodzice się zgadzają, pamiętam tylko że byłam strasznie szczęśliwa i dzwoniłam do TŻ że się udało ;) Napisałam do dwóch upatrzonych hodowli i czekałam.. czekałam i czekałam.. najchętniej dzwoniłabym codziennie czy już jest cieczka :P ale trochę rozsądku jeszcze mi zostało XD Czekałam prawie rok.. w jednej hodowli byłam zapisana na miot.. z drugą był słaby kontakt mailowy, urwało się, zapomniałam o niej, myślałam że miotu nie będzie, bo zero informacji o kryciu..
Pewnego dnia byłam u TŻ i sprawdzałam maila, kiedy zobaczyłam że hodowla która tak długo milczała napisała mi maila z załącznikami... Informacja szczątkowa - "jest wolny chłopczyk, czy jest pani zainteresowana?" - i zdjęcia szczeniaków.. szok. konsternacja.. tam byłam zapisana.. a tu.. teraz.. tak szybko.. tam miał być miot za 3miesiące co najmniej.. a ja mam tylko 2tyś odłożone.. a co jak będzie droższy? a wyprawka? nie mam nic!.. cały wieczór przegadany z TŻ.. który po chwili patrzenia jak wlepiam się w monitor, dotykam zdjęcia, powiedział zdanie, które rozwiało wszystkie wątpliwości.. "on już jest twój, przecież to widać" Było dość późno, ale zadzwoniłam XD nie mogłam czekać bo bym nie zasnęła.. zaczęły się wycieczki do hodowczyni i dzwonienie, setki pytań, które wcześniej w ogóle do głowy mi nie przychodziły a teraz były tak ważne że nie mogły czekać do kolejnego spotkania - odwiedzałam maluchy prawie co tydzień ;)
W maju przyszłego roku minie 2 lata odkąd Lenny jest ze mną - lepiej hodowli wybrać nie mogłam, to dzięki pani Violi mamy MłCh, to dzięki jej pomocy nauczyłam się pielęgnacji pudla i to dzięki niej patrzałam z przymrożeniem oka na brak karności (całe życie z ONkami zrobiło swoje..), to ona wyjaśniała mi skomplikowaną naturę rasy i to ona uspokajała za każdym razem kiedy trzęsłam się nad jego zdrowiem. Wiem, że byłam piekielnym właścicielem, dzwoniącym co tydzień i opowiadającym o postępach szczeniaka, dzwoniącym przy każdym katarze i kaszlu - to zboczenie pozostałe po szczurach, tam tak się robiło.
Lenny jest cudownym psem, rozkochał całą rodzinę, kiedy wracamy do domu z kilku dniowego wyjazdu wszyscy lecą przywitać się z psem, a nie ze mną, mama szykuje psu świeżą wodę i jedzenie, a ja sobie sama muszę radzić :P TŻ który pudli nie znosił, teraz nie wyobraża sobie, żeby nasz drugi pies mógłby być innej rasy! to musi być pudel i koniecznie ścięty na lwa tak jak Lenny (a kiedyś to była fryzura pajaca :P teraz to jedyna słuszna fryzura dla wystawianego pudla :P )

Link to comment
Share on other sites

27 listopad 2008r dzwoni do mnie znajoma , płacze , i prosi o pomoc .
jej psy jutro rano zostaną odwiezione do schroniska (nasz schron wtedy to najgorsze z możliwych rzeczy , umieralnia) bo ich zabierają do pogotowia opiekuńczego , więc ich ojciec (pijaczek) zostanie sam i psy (3 sztuki) na pewno wyrzuci .
znam te psy , amstaf , i 2 kundelki matka z córką , wszystkie bardzo lubię , pomagałam im od dawna, karmiłam , kupowałam rzeczy jak stare przegryzły, zniszczyły się .
podjęłam szybką decyzję , wezmę jednego psa na dt i znajdę mu dom , w domu miałam już 12letniego pudla , jedyny problem to rodzice , awantura, mój płacz , chciałam uratować chociaż jednego , wzięłam naszego pudla 2 smycze i wyszłam z domu , wyłączyłam telefon , chodziłam w śniegu ponad godzinę , obydwoję zmarzliśmy ,włączyłam w końcu telefon , cała masa nieodebranych połączeń od mamy , oddzwaniam ... i słyszę " bierz tego psa i wracaj bo się przeziębicie " .
cały ten czas myślałam którego psa mam wziąć , sercem byłam za dorosłym astem a rozum mówił weź szczeniaka kundelka łatwiej będzie znaleźć mu dom , i tak zrobiłam .
telefon do znajomej , wyszła z psami do mnie , była pewna że wezmę asta , była bardzo zdziwiona jak powiedziałam że mogę wziąć tylko malucha , wiedziała że uwielbiam jej suczke astkę , ale nie mogłam słuchać serca , musiałam myśleć o innych domownikach i moim starszym psie , na pewno były by problemy z ich strony .
wzięłam teraz już moją suke na smycz pudla i ruszyliśmy do domu , mamy nie było pojechała do warszawy ,wróci następnego dnia popołudniu , tata z 2 zmiany wrócił po 22 więc mieliśmy kilka godzin tylko dla siebie , ona bardzo tęskniła,nie chciała ani jeść ani bawić się , stała w przedpokoju i piszczała, nie rozumiałam tego .. przecież tam miała źle.. nie raz dostała od pijanego właściciela, nie raz nie miała co jeść a jednak tęskniła.
tata nie był zadowolony , byłam w połowie 1 klasy technikum , uważał że pies mi zaszkodzi , za dużo czasu będę musiała mu poświęcić, ale ustąpił , mama go uprzedziła że w domu zastanie nowego psa.
nazywała się Misia miała 6 mięsięcy, nie całe 9kg i pełno skołtunionej sierści, była niesamowitym łobuzem , agresywna do ludzi i psów , zero socjalizacji ,nie wiedziała co to zabawki .
mineło ponad pół roku jak sama podeszła do mojego ojca i brata żeby ją pogłaskali , przez pół roku było ciągłe warczenie , na szczęście akceptowała mojego drugiego psa . pełno ogłoszeń , piękne zdjęcia , ani jednego telefonu , zdążyłam ją pokochać , ja i mój dziadek z którym mieszkamy , poprosił mnie żebym wycofała ogłoszenia, on da mi na sterylizację i żeby z nami została , i znowu rozum mówił "nigdy w życiu , to bardzo problemowy pies , nie dasz sobie rady , nie możesz poświęcić jej tyle czasu ile potrzeba na wychowanie" a serce bardzo chciało by została .
myślałam całą noc , rano wycofałam wszystkie ogłoszenia, decyzja zapadła , dziadek dał na sterylizację ( mieliśmy w domu nie kastrowanego psa) , z czasem wszyscy ją pokochali , tacie i bratu zajęło to najwięcej czasu bo ich nie lubiła i ciężko się im było przekonać do psa warczącego na nich .
oczywiście stała gadka "ona nie urośnie duża " " poradzę sobie z nią " urosła od tamtej pory koło 10kg :lol: ale wtedy wszyscy już ją kochali i teraz nikt by jej w życiu nie oddał , mimo swojego ciężkiego charteru i wszystkich akcji które spotkały nas po drodzę jest już z nami 3 lata , teraz już wie co to są zabawki , już nigdy nie będzie chodzić głodna , ale gdy mijamy jej starych właścicieli to merda ogonem mimo wszystko.
teraz ma koło 3,5 roku nadal jest łobuzem , troszkę mniejszym ;)

mój łobuz kilka tyg po wzięciu

[IMG]http://img818.imageshack.us/img818/7372/dsc01992e.jpg[/IMG]

[IMG]http://imageshack.us/photo/my-images/694/dsc02392iv.jpg/[/IMG][IMG]http://imageshack.us/photo/my-images/694/dsc02392iv.jpg/[/IMG]

Link to comment
Share on other sites

Teraz moja kolej. Może ta historia nie jest porównywalna z tymi tutaj, ale lubię opisywać poszczególne sytuacje :)
Od urodzenia chciałam mieć psa. Uciekałam z wózeczka, goniłam psiaki w parku, podczas wizyt u znajomych potrafiłam całymi godzinami bawić się z psiakiem. Ale to nie o mnie historia :) Mijały lata, uczyłam się wzorowo, byłam też grzeczna (no dobra, to z drobną przesadą). Ale kiedy tylko była mowa o psie, rodzice odchodzili, zbywali mnie i tak dalej. Cholera mnie brała, w końcu podczas jednej z wizyt u znajomych jeden znajomy wystrzelił: "Chcesz psa? To Ci kupię". Zasmucona ciągłymi prośbami odpuściłam sobie, ale w domu mama śmiejąc się powiedziała: "Jeśli X Ci psa kupi, to proszę bardzo". To była świetna okazja, ale ja w ostatnim momencie, kiedy doszło do dyskusji ze znajomym nie wytrzymałam się i rozpłakałam.
Rodzina zrozumiała, że mówię na serio. Przemyśleli decyzję, i po paru miesiącach stanęliśmy nad wyborem rasy. Odwiedziny hodowli, zwiedzanie, poznawanie rodziców, papiery i kasa. No właśnie, kasa. Jak najbardziej popieraliśmy ideę psa z rodowodem, ale cena była dla nas zbyt wysoka. O psie z pseudo nie było nawet mowy. Tak więc - schronisko.
22 czerwca 2010 roku pracownicy schroniska w Rudzie Śląskiej otrzymali wiadomość o błąkającym się mieszańcu na stacji benzynowej. Skakał na wszystkich tankujących ludzi, próbował wskakiwać do auta, domagał się pieszczot. Rzeczywiście, psiaczek biegał po stacji, a po wstępnej rozmowie ze świadkami otrzymali informację "Jego Pan pije i Go leje, lepiej go zabierzcie". Tak więc 5-miesięczny maluch trafił do schronu.
Ale potem nadszedł ciężki moment - depresja. Nie chciał jeść, życie za kratkami go wymęczyło. Trafił do biura, nie musiał już przebywać w klatce.
W lipcu w schronisku pojawiliśmy się my. Kapsla pokazano nam niechętnie, bym ulubieńcem pracowników. Ale wszyscy go pokochaliśmy, więc nie było mowy o nie zabraniu Go. Jeszcze tylko parę spraw - przede wszystkim kaszel, który był na tyle poważny, że wahaliśmy się. Brać psa, którego kochamy, który może być może ... zginąć? W końcu powiedzieliśmy sobie "tak". I pojechaliśmy.
Kapsla nie będę opisywać, nie ma takich słów. Jest mega, extra, super, cudowny, wspaniały. To wszystko takie puste słowa. On na nie nie zasługuje :)

Link to comment
Share on other sites

Moja historia z psami zaczęła się w II klasie podstawówki. Mam kupiła wtedy dwie pinczerki miniaturowe. Pojeździłyśmy trochę z nimi po wystawach, bez sukcesów, ale "połknęłam bakcyla" i na jednej z wystaw zobaczyłam mojego wymarzonego psa :loveu: Pamiętam to jak dziś, międzynarodowa w Warszawie, na torach wyścigów konnych. Moje psy i mama produkowały się na ringu (oceniał P.Król, też pamiętam), a ja z rozdziawioną buzią gapiłam się na płynące na ringu niedaleko charty afgańskie. Mało tego - wtedy również były biegi chartów - i afgany pędziły po torze z takim rozwianym futrem... Miałam wtedy 15 lat i postanowiłam: kiedyś będę miała takiego psa!
Mijały lata.

Wybraliśmy się z małżem na wystawę psów w Białymstoku. I tam znów odżyła moja miłość... On powiedział żartem: jak już miałby być pies, to taki, ale koniecznie złoty z czarną maską... Mieliśmy wtedy trzy kotki, więc wydawało się nierealne :razz:
Niestety moja ukochana kotka Kawusia poważnie zachorowała, po trzech latach nierównej walki, pobiegła za TM.
Wtedy postanowiłam: albo teraz, albo nigdy.

Zaczęłam poszukiwania "na serio" - wcześniej tylko orientowałam się, jakie są hodowle, czy bywają szczenięta... Napisałam maile do hodowców w Polsce i czekałam. I NIC!!! Nie było w żadnej hodowli szczeniąt, w planowanych miotach nie przewidywano "mojego" koloru... Pisałam dalej: Skandynawia, Litwa, Łotwa, Estonia, Czechy, Słowacja, Niemcy, Rosja... Nic. Została mi już chyba tylko Australia i Ameryka... Zrezygnowana, siedzę sobie "na fejsiku" i dostaję informację od polskiej hodowczyni, że jest chyba wolna złota suczka z maską, w Rosji (akurat do tej hodowli nie pisałam jeszcze). I dostałam namiary. Napisałam... i okazało się, że jest faktycznie wolna sunia. Ruda z czarną maską. Poczytałam o hodowli, o rodzicach psiny... OK, ale jak ją przywieźć? Dobra, nieważne, potem pomyślę, bierzemy ją!!! I znów kolejna wiadomość od hodowczyni: ona będzie jechała do Polski na krycie i może mi ją przywieźć!!! Ustaliłyśmy termin na środę, szczęśliwa czekam. W poniedziałek poszłam normalnie do pracy, klientki poumawiane na styk - tydzień przed Bożym Narodzeniem, a tu dzwoni nagle małż i mówi: wracaj natychmiast do domu, Elena z psem stoi pod klatką! :crazyeye: Nie pytajcie, w jakim tempie przekładałam klientki i wracałam do domu...
I tak oto Mikołaj (a raczej "Dziadek Mróz") w zeszłym roku przyszedł nie 24, a 21 grudnia :lol: i przyniósł mi moją Vivat Sanraiz Story Of Passion (Pasję) :multi:

Link to comment
Share on other sites

Był listopad.Przyjechaliśmy na działkę aby przywieźć wałęsającym się tam kotom jedzenie.Nagle przed bramą pojawił się nieduży piesek, strasznie merdający ogonkiem.Wpuściliśmy go.Rzucił się na jedzenie dla kotów i pożarł w mgnieniu oka.
Otworzyłem mu drzwi samochodu i powiedziałem ,,jak chcesz z nami jechać to wskakuj".Wskoczył, ale za moment wyskoczył.
Nie to nie.
Wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy po jajka do kobitki mieszkającej z 500 m. dalej. Już jak się zatrzymywałem, we wstecznym lusterku dostrzegłem pędzącego drogą psa. Dopadł do nas. Ponownie otworzyłem drzwi i ponownie mówię ,, chcesz jechać z nami to wskakuj"
Wskoczył.
Jest z nami już siedem lat.Ma wielkie serce i charakter prawdziwego Szpica Wizygotów.
Był to chyba w ciągu tych kilku lat najpiękniejszy i najszczęśliwszy dla nas dzień.

pozdrawiam

Link to comment
Share on other sites

Moja historia jest dość przydługawa bo jestem opiekunką 7 psów i 4 kotów. Ale postaram się streszczać.
W 1998r po śmierci poprzedniego psa, będąc dumną posiadaczką bobasa, zatęskniłam za kolejnym psem. Wybór padł na sukę leonbergera ( bo łagodna do dziecka)
z legalnej hodowli.
Niestety Misia nie chciała dotrzymać kroku mojej dorastającej córce. Więc w 2001 pojechałam do azylu i spośród 4 biało-czarnych szczeniąt wybrałam Sarunie.

[IMG]http://images38.fotosik.pl/1239/fcecd44000977256med.jpg[/IMG]

Zostały znalezione przez kogoś na dworcu kolejowym w kartonowym pudełku i zawiezione do schroniska. Sarunia ma dziś 10 lat.

W 2003 r. wybraliśmy się na długi weekend. Psy zostały pod opieką starszej Pani poleconej przez TOZ. Pech chciał, że Sarunia dostała cieczki. Cieczka ku mojej radości szybko się jej skończyła, ale brzuch jej zaczął dziwnie rosnąć. Zjadała koniki polne i owoce, pomimo, że kiedyś ich nie cierpiała. Weterynarz zawyrokował "ciąża urojona"

Sarunia zaczęła rodzić z soboty na niedzielę 25.08.2003r. Przyszły na świat 4 łaciate kluski. Nie potrafiłam ich uśpić.

Po perypetiach został Jogi

[IMG]http://images43.fotosik.pl/1250/c8d96c30e24f88dcmed.jpg[/IMG]

Trzy psy w centrum Krakowa. Masakra.

W 2005r Misia-Leonberger zmarła na raka przełyku. Zostały dwa.

Link to comment
Share on other sites

W 2004r wzięłam jeszcze od znajomych koteczka do kompletu (zdjęcie w awatarze). I tak zostało do 2008r.

W 2008r już mieszkając w nowym domu pod Krakowem wypatrzyłam w internecie Miśka. Dwa psy wydawały mi się za mało.

[IMG]http://images39.fotosik.pl/1196/bf0c2311c0657b88med.jpg[/IMG]

To tym zdjęciem się zachwyciłam. Pies była w hotelu wyciągnięty przez wolontariuszki ze schroniska w którym psy nad nim się znęcały. Kilka razy wracał z adopcji, bo niszczył.
Jest z nami do dziś. Już nie niszczy i nie zżera wszystkiego, bo mu tylne nogi wysiadają i nie może się spinać. Ale przez te trzy lata zjadł kilogramy papieru toaletowego, szmat, myjek. Dywan trzeba było mu wyciągać z jelit operacyjnie. Ledwie przeżył. Dziś to starszy głuchy Pan-pies. Uroczy. uśmiechnięty, radosny.

W 2008 r pojechałam jeszcze do Tych i przywiozłam 10-letniego Alfika do kompletu. Chorego na wszystkie choroby świata, z którymi fachowcy do dnia dzisiejszego sobie nie poradzili.

[IMG]http://images46.fotosik.pl/1206/751eabfe0e77dd04.jpg[/IMG]

W listopadzie 2008 r jadąc przez wieś w nocy zauważyłyśmy na ulicy maleńkiego koteczka. Córka wysiadła i go złapała chroniąc tym samym przez śmiercią pod kołami samochodu. Koteczka okazała sie " main coonem", miała pchły i świerzb w uszach.

[IMG]http://images40.fotosik.pl/1241/4e4d9d34d39eadd7med.jpg[/IMG]

Dziś śpi z nami w łóżku. Uwielbia spać pod kołdrą. Ostrzy sobie pazury na framugach nowych okien. Wszędzie wiszą dzwonki.

Ja już naprawdę nie chciałam mieć więcej zwierząt. W domu zaczynało brakować miejsca. W 2009 wypatrzyłam na internecie Gucia. To był jeden ze szczeniaków po Sarunii wyadoptowanych przeze mnie w 2003r.
Miał duże szanse na azyl bo pospolity i uciekinier. Przywiozłam go we Wszystkich Świętych z zamiarem szukania mu domu. Zakochałam się w nim w ciągu tygodnia.

[IMG]http://images49.fotosik.pl/1203/123a61e51b03a095med.jpg[/IMG]

Link to comment
Share on other sites

Żeby było mało koleżanka jescze mnie wzięła na litość i w jesieni 2009 przywiozłam dzikuska z działek.

[IMG]http://images40.fotosik.pl/1241/5cc6cf734f5db160med.jpg[/IMG]

Powtarzając sobie cały czas, że nie chcę już więcej zwierząt i czując wyrzuty sumienia, że nie pomogłam w ewakuacji schroniska krakowskiego po powodzi w 2010r wzięłam do siebie Pyzę

[IMG]http://images38.fotosik.pl/1239/4e998f99169e6bf3med.jpg[/IMG]

Była przywiązana do słupa w Krakowie i zostawiona sama na pastwę losu. Jest malutka i nakolankowa ale gryzie po rękach i nienawidzi dzieci. No i śpi pod kołdrą.

Ostatni raz postradałam zmysły w 2011 i wzięłam Miszę. Wypatrzyłam go na allegro. Mam słabość do takich psów. Nie zdążyłam jeszcze pomyśleć, a już Misza był mój.

[IMG]http://images38.fotosik.pl/1239/50fbbded83bc0dccmed.jpg[/IMG]

Gdy wydawało się, że to już koniec w wakacje znalazłam na stacji benzynowej kociaka. Ktoś porzucił zabawkę przez wyjazdem. Później zrozumiałam dlaczego. Kotek strasznie gryzł i drapał nie nadawał się na zabawkę dla dzieci.

Po drodze były jeszcze inne psy, ale to opowiadanie na inną historię, bo nie ma ich już wśród nas.

Kosztowne to hobby, kupa kasy idzie. Czasami zastanawiam się po co mi te psy. Pojechałabym sobie na Wyspy Kanaryjskie, zjadłabym kawior. Kupiłabym brykę ful wypas, a nie jeździła seicento. Dokończyła w końcu budowę chałupy. A potem biorę kolejnego psa. Zawsze ma to być ten ostatni.

Link to comment
Share on other sites

W moim domu zawsze odkąd pamiętam i z opowieści mojej mamy zawsze przewijały sie różne zwierzęta, w tym psy.
Pierwszym psem, którego pamietam do dziś, z którym jak byłam mała przebywałam cały czas, spałam pod stołem, leżałam na podłodze, tuliłam się a nawet próbowałam wypijac mu wodę z miski ( :D ) był rozczochrany kundelek średniej wielkosci, wielki miastowy włóczykij Czarek (już dawno za TM..)
Przez nasz dom przewineło się naprawdę dużo psów, owczarkowate burki Misiu i Szarik (TM), szpicowaty Piniu (TM), kundelka Nuka (TM), pinczerka Majka, owczarek Roki, z powodu agresji i pogryzienia dziecka został oddany poprzedniemu właścicielowi, ONek Cezar znaleziony jako szczeniak z guzem na głowie (TM), Cywil- piękny owczarek długowłosy, który został nam skradziony, jamniczka Kama, kundelek Fenek (TM) i nasze ostatnie pociechy czyli znaleziona w lesie mix belga Kora (już niestety za TM) , otrzymana od znajomych z założenia niufka, z której wyrósł pseudolabek Saba (też za TM), malutka kundelka znaleziona w Wielkanoc szczenna na mrozie koczująca nad rzeką, i stareńki Dorianek adoptowany ze schroniska.
I moja największa miłość, MÓJ pierwszy, naprawdę tylko mój pies.. :) A było ta tak ;)
W 2008 roku, bodajże we wrześniu zaczęłam przygodę z wolontariatem w schronisku dla bezdomnych zwierząt. Wiedziałam, ze mam już 3 psy w domu i żadnego innego nie mogę sprowadzić. Nie szukałam wcale psa, naprawdę żadnego. Tym bardziej, ze rodzice byli stanowczo na NIE. Ale czasami los sam podejmuje za nas decyzje..
Pani pracownik przyprowadziła mi psa, z którym miałam pierwszy raz wyjsć na spacer: małą, ruchliwą, wesołą i rozradowaną czarną podpalaną paskudkę z pół łysymi łapkami. Opusciłyśmy bramy schroniska i nie wracałyśmy przez najbliższą godzinę. Szalona, rozbrykana indywidualistka. Polubiłyśmy się. Dowiedziałam się, ze mała choruje- nużyca, gronkowiec.
A potem co tydzień przyjeżdżałam do schroniska i z każdym tygodniem coraz bardziej ten mały śmierdzielek wkradał sie w moje serce. Na spacerach była niesamowicie posłuszna, wracała na każde zawołanie, bez problemu mogłam ją puszczać luzem i pozwalać się bawić z innymi psami.
'Nie, nie, nie. Nawet o tym nie myśl, żadnych psów' mówił rozum a serce odgrywało swoje serenady.. ;)
W koncu stwierdziłam, że zaczne jej szukać domu bo sama jej zabrać nie mogę a tak jej pomogę. Napisałam tekst, miałam zdjecia, filmy. "Akceptuj ogłoszenie". Nie mogłam. Zdałam sobie sprawę, ze nie dam rady jej ogłaszać bo.. ona jest już MOJA albo inaczej- ja jestem już jej.
Zaczęło się przekonywanie rodziców.. Pokazywałam zdjęcia, filmy, opowiadałam. Myślałam, ze to nic nie da. 4 pies? Nie mam pojęcia, do dzis się zastanawiam JAKIM CUDEM się udało. Czasem zaczynam wierzyc w przeznaczenie ;)
W połowie grudnia była już u nas :) Pamietam to oczekiwanie, żeby tylko mi jej nikt nie zabrał ze schroniska, rezerwacja i oczekiwanie aż mama bedzie miałą wolne i pojedzie podpisać ze mną umowę. Do samego schroniska miałyśmy około 70 km, czekała nas trasa PKP i przesiadki ale było absolutnie warto :)
Po tygodniu pobytu niestety zaczęły się problemy skórne, dość poważne. Leczenie pochłonęło wiecej funduszy niż wynosiłoby zakupienie dobrego rodowodowego psa. Jedno wiem na pewno- w życiu nie zamieniłabym mojej ukochanej ucieszonej paskudki na nawet 40 rodowodowców :) Pies kocha mocno a pies ze schroniska podwójnie :) W tym roku miną dokładnie 3 lata jak Mange jest ze mną :)

Link to comment
Share on other sites

[quote name='Pinesk@']W moim domu zawsze odkąd pamiętam i z opowieści mojej mamy zawsze przewijały sie różne zwierzęta, w tym psy.
Pierwszym psem, którego pamietam do dziś, z którym jak byłam mała przebywałam cały czas, spałam pod stołem, leżałam na podłodze, tuliłam się a nawet próbowałam wypijac mu wodę z miski ( :D ) był rozczochrany kundelek średniej wielkosci, wielki miastowy włóczykij Czarek (już dawno za TM..)
Przez nasz dom przewineło się naprawdę dużo psów, owczarkowate burki Misiu i Szarik (TM), szpicowaty Piniu (TM), kundelka Nuka (TM), pinczerka Majka, owczarek Roki, z powodu agresji i pogryzienia dziecka został oddany poprzedniemu właścicielowi, ONek Cezar znaleziony jako szczeniak z guzem na głowie (TM), Cywil- piękny owczarek długowłosy, który został nam skradziony, jamniczka Kama, kundelek Fenek (TM) i nasze ostatnie pociechy czyli znaleziona w lesie mix belga Kora (już niestety za TM) , otrzymana od znajomych z założenia niufka, z której wyrósł pseudolabek Saba (też za TM), malutka kundelka znaleziona w Wielkanoc szczenna na mrozie koczująca nad rzeką, i stareńki Dorianek adoptowany ze schroniska.
I moja największa miłość, MÓJ pierwszy, naprawdę tylko mój pies.. :) A było ta tak ;)
W 2008 roku, bodajże we wrześniu zaczęłam przygodę z wolontariatem w schronisku dla bezdomnych zwierząt. Wiedziałam, ze mam już 3 psy w domu i żadnego innego nie mogę sprowadzić. Nie szukałam wcale psa, naprawdę żadnego. Tym bardziej, ze rodzice byli stanowczo na NIE. Ale czasami los sam podejmuje za nas decyzje..
Pani pracownik przyprowadziła mi psa, z którym miałam pierwszy raz wyjsć na spacer: małą, ruchliwą, wesołą i rozradowaną czarną podpalaną paskudkę z pół łysymi łapkami. Opusciłyśmy bramy schroniska i nie wracałyśmy przez najbliższą godzinę. Szalona, rozbrykana indywidualistka. Polubiłyśmy się. Dowiedziałam się, ze mała choruje- nużyca, gronkowiec.
A potem co tydzień przyjeżdżałam do schroniska i z każdym tygodniem coraz bardziej ten mały śmierdzielek wkradał sie w moje serce. Na spacerach była niesamowicie posłuszna, wracała na każde zawołanie, bez problemu mogłam ją puszczać luzem i pozwalać się bawić z innymi psami.
'Nie, nie, nie. Nawet o tym nie myśl, żadnych psów' mówił rozum a serce odgrywało swoje serenady.. ;)
W koncu stwierdziłam, że zaczne jej szukać domu bo sama jej zabrać nie mogę a tak jej pomogę. Napisałam tekst, miałam zdjecia, filmy. "Akceptuj ogłoszenie". Nie mogłam. Zdałam sobie sprawę, ze nie dam rady jej ogłaszać bo.. ona jest już MOJA albo inaczej- ja jestem już jej.
Zaczęło się przekonywanie rodziców.. Pokazywałam zdjęcia, filmy, opowiadałam. Myślałam, ze to nic nie da. 4 pies? Nie mam pojęcia, do dzis się zastanawiam JAKIM CUDEM się udało. Czasem zaczynam wierzyc w przeznaczenie ;)
W połowie grudnia była już u nas :) Pamietam to oczekiwanie, żeby tylko mi jej nikt nie zabrał ze schroniska, rezerwacja i oczekiwanie aż mama bedzie miałą wolne i pojedzie podpisać ze mną umowę. Do samego schroniska miałyśmy około 70 km, czekała nas trasa PKP i przesiadki ale było absolutnie warto :)
Po tygodniu pobytu niestety zaczęły się problemy skórne, dość poważne. Leczenie pochłonęło wiecej funduszy niż wynosiłoby zakupienie dobrego rodowodowego psa. Jedno wiem na pewno- w życiu nie zamieniłabym mojej ukochanej ucieszonej paskudki na nawet 40 rodowodowców :) Pies kocha mocno a pies ze schroniska podwójnie :) W tym roku miną dokładnie 3 lata jak Mange jest ze mną :)[/QUOTE]

Ja chcęęęęę zdjęcia !

Link to comment
Share on other sites

[quote name='Bączek']Ja chcęęęęę zdjęcia ![/QUOTE]

oj teraz nie ma mnie w domu a na tym komputerze nie mam starych zdjeć wiec mogę wstawić dopiero jak wrócę do domu ;)
Oprócz psów przewijało sie też u nas sporo innych zwierząt jak koty,świnki morskie, króliki, szynszyle, chomiki, myszki, szczury, kanarki, zeberki, papugi (fantastyczne stworzenia, mogłabym się o nich rozpisywać w nieskonczonosć a szczególnie o moim starym Kacperku bez jednego oczka, który nigdy nie fruwał, kochał siedzieć na ramieniu i wyjadać domownikom z talerza oraz o Sarze, papudze, która spała ze mną, dosłownie, spała mi we włosach, eh wspaniałe stworzenia), były też żółwie wodne, rybki rzecz jasna a nawet krab- również bardzo interesujące żyjatko. No i życie na wsi zoobowiazuje więc krówki, koń, świnki, kaczki, kury, gęsi, gołębie, perliczki... ;)

Pominęłam wyzej jeszcze naszego Cezara, który obecnie mieszka z mamą:
[IMG]http://i641.photobucket.com/albums/uu138/Pineska_92/spacery%208%20maj%2011/P1020616.jpg[/IMG]


Mange jeszcze w schronisku:
[IMG]http://images46.fotosik.pl/60/f4f6d96a77fc571amed.jpg[/IMG]

zaraz po przyjeździe do nas, ten sam wieczór:
[IMG]http://img17.imageshack.us/img17/8692/mangepa6.jpg[/IMG]

i z wakacji tego roku :)
[IMG]http://i641.photobucket.com/albums/uu138/Pineska_92/sesja%20psy%20dzialka%202011%20lipiec/P1060079.jpg[/IMG]

Link to comment
Share on other sites

Nuka znajdka z nad rzeki:
[IMG]http://i641.photobucket.com/albums/uu138/Pineska_92/sesja%20psy%20dzialka%202011%20lipiec/P1050548.jpg[/IMG]


Saba
[*], która miała być niufem ;)
[IMG]http://i641.photobucket.com/albums/uu138/Pineska_92/IMG_3016.jpg[/IMG]


Kora
[*] znaleziona jako roczniak w lesie
[IMG]http://i641.photobucket.com/albums/uu138/Pineska_92/zdj12-1.jpg[/IMG]


A no i tu jeszcze dwójka rozrabiaków, 3 miesiace były u mnie na DT:
[IMG]http://i641.photobucket.com/albums/uu138/Pineska_92/maluchy/IMG_9222.jpg[/IMG]

Link to comment
Share on other sites

Posiadanie psa było moim marzeniem odkąd nauczyłam się mówić. W końcu rodzice podjęli decyzję kupujemy. Byliśmy akurat na działce, sąsiad miał szczeniaki owczarka belgijskiego. Poszliśmy je obejrzeć. Pamiętam, że zabrałam ze sobą całą skarbonkę starych monet (rodzice byli oczywiście uzbrojeni w prawdziwe pieniądze). Szczeniaczki były cudowne, jednak pomiędzy moim tatą, a sąsiadem doszło do sprzeczki. Wyszliśmy bez pieska. Dla mnie było to równoznaczne z końcem świata. Histeria, spazmy, dziki płacz. Rodzice chcąc mnie uspokoić zaczęli mnie zapewniać, że pieska dostanę jeszcze w tym tygodniu. Nie skończyli zdania, gdy do domu wpadł kuzyn krzycząc "Ciociu! Wujku! Mamy dla Was pieska!". Wybiegłam przed dom i zobaczyłam ciotkę niosącą żółtą boksię. O podejmowani decyzji nawet nie było mowy, wiadome było od razu, że Sonia z nami zostanie. Przeżyliśmy razem 9 cudownych lat. Sonia nauczyła mnie odpowiedzialności, opieki nad zwierzętami, była moją najwspanialszą i najwierniejszą przyjaciółką.
Rok po śmierci Soni zadzwoniła do mnie koleżanka mówiąc, że ma dla mnie małego bokserka. Okazało się, że u jej taty niebawem pojawią się szczeniaki. Nie potrafiłam odmówić. Tak trafiła do mnie Zuzia, która jest ze mną od 7 lat. Jest prawdziwym psim wolontariuszem, rozpieszczonym na wszelkie możliwe sposoby. Moja kochana, najpiękniejsza laleczka.
Trzy lata temu zakochałam się w maltańczykach. Postanowiłam kupić psiaka. Byłam już wtedy uświadomiona co do kupna psa bez rodowodu, ale ponieważ rodowodowe szczeniaki kosztują bardzo dużo, zaczęłam szukać pieska, który nie nadawał się na wystawy. Poszukiwania trwały bardzo długo, bo nawet jeżeli udało się znaleźć coś z jakąś wadą, to ceny i tak zahaczały o kilka tysięcy. W końcu znalazłam! Piesek był w Poznaniu, ja w Warszawie, ale co tam. Miał być mój i już. Udało się zorganizować transport i po tygodniu mój mały maltańczyk z koszmarną wadą zgryzu stał się warszawiakiem :)
W między czasie w moim domu pojawiały się różne tymczasy, wszystkim udało się znaleźć nowe domki. Rok temu znowu postanowiłam zostać DT. Akurat dostałam informację o szczeniakach poszukujących pilnie DT/DS. Pomyślałam, a co mi tam. Takie maluchy na pewno szybko znajdą domki. Zabrałam dwa. Jeden bardzo szybko znalazł kochających opiekunów. W zimnym hotelików czekały jeszcze dwa szczeniaczki. Postanowiłam tam wrócić i na miejsce wyadoptowanego szczeniaka wziąć kolejnego. Sunię przywiozłam wieczorem. Była osowiała, przestraszona, nie miała apetytu. Myślałam, że to stres. Następnego dnia jechałam z małą na ostrym dyżurze do lecznicy. Suka ledwo żywa, przelewała mi się przez ręce. Diagnoza okropna: Parwowiroza. Weci nie dawali jej praktycznie żadnych szans, ale mała walczyła dzielnie. Udało się ją uratować, a ponieważ walka o nią trwała długo i każdy dzień był wielką niewiadomą nie udało mi się nie złamać żelaznej zasady i nie przywiązać się do niej. Tym sposobem w zeszłym roku dołączyła do nas Monia, a ja stałam się dumną posiadaczką 3 psów w samym centrum wielkiego miasta ;)

Link to comment
Share on other sites

Witam,
od kiedy wyprowadziłem się od rodziców zawsze chciałem mieć psa. A że podobały mi się labradory, więc znalazłem sobie na internecie labradora brązowego i pojechałem po niego. Podróż zajęła mi 4 godziny w 2 strony a piesek całą drogę spał. Przywiozłem go po 5 tygodniach a teraz ma już prawie 3 miesiące i wszyscy go kochają.
Pozdrawiam,
Daniel
[url]http://naszezwierzakidomowe.blogspot.com/[/url]

Link to comment
Share on other sites

Jaka miałam 8 lat bardzo chciałam psa ciągle prosiłam rodziców jednak nie chcieli psa w domu, jednak jak któregoś dnia wróciłam z tatą do domu w pokoju zobaczyłam pieska mama go wzięła od koleżanki której suka się oszczeniła i tak trafił do nas Hepi.

Po 7 latach poszłam z koleżanką do jej brata przyszła jego sąsiadka żeby zobaczyć czy ktoś się nie włamuje (bo przyszłyśmy jak jej brata nie było w domu i weszłyśmy do środka) i zapytała się nas czy nie chcemy szczeniaczka weszłyśmy do niej żeby je zobaczyć wybrałam sobie sunie, gdy poszłam do domu i zaczęłam namawiać mamę powiedziała że nie ale udało mi się ją namówić mówiąc że piesek będzie uśpiony i to będzie jej wina (miało tak być bo jak by nie znaleźli domu dla wszystkich piesków uśpili by je albo oddali do schroniska) i mama się zgodziła ale tata nic nie wiedział więc jak po chyba 2 tyg poszłam po pieska okazało się że nie ma suni którą miałam mieć więc wybrałam sobie pieska i poszłam z nim do pracy mamy, mama wzięła pieska ja poszłam do domu a mama wróciła i powiedziała tacie że go znalazła i tak trafił do mnie Hachi (czyt. Haczi);)

Link to comment
Share on other sites

Join the conversation

You can post now and register later. If you have an account, sign in now to post with your account.

Guest
Reply to this topic...

×   Pasted as rich text.   Paste as plain text instead

  Only 75 emoji are allowed.

×   Your link has been automatically embedded.   Display as a link instead

×   Your previous content has been restored.   Clear editor

×   You cannot paste images directly. Upload or insert images from URL.


×
×
  • Create New...