Jump to content
Dogomania

Historia prawdziwa: o Arce-suczce, która bardzo chciała żyć i o ludziach, którzy ją r


azja

Recommended Posts

Bardzo długo się zbierałam, żeby tę historię opisać. Nie chciałam do tego wracać – najchętniej zakopałabym te koszmarne wspomnienia w otchłani niepamięci – jednak wiedziałam, że nie powinnam, że może ktoś coś z tej sytuacji wyniesie dla siebie , że powinnam podpowiedzieć jak się zachować i gdzie pójść gdy ktoś truje Wasze ukochane zwierze …. Tak truje… truje po to żeby zabić.


Nie będę opisywać całej historii- jest strasznie zawiła i długa. Skupie się na tym co według mnie najważniejsze…..


Objawy: na początku nic strasznego : wieczorem pies robi się jakiś osowiały, brak apetytu, ale temperatura w normie, nie ma paniki … następnego dnia jesteśmy umówione we Wrocławiu na konsultacje ortopedyczną- jedziemy – w ambulatorium na AR robimy morfologie, biochemie i takie tam – w sumie nic z nich nie wynika – stan zapalny – diagnoza :pies się przeziębił – dziwie się bo nie było zimno , ani ona specjalnie długo na dworze nie siedziała- ale myślę- OK.- być może; antybiotyk, przeciwzapalny i 140 km do domu - Wracamy….


Dzień drugi: z samego rana jest jeszcze gorzej – pies totalnie apatyczny i oddech jakiś płytszy …robię się coraz bardziej nerwowa, po godzinie zaglądam Arce do pyska ….w pysku krew… i tu zaczyna się jazda bez trzymanki – pełna panika… tak jak stoję wskakuje z nią do samochodu i do naszego weterynarza – mija godzina – nasz Pan doktor rozkłada ręce – nie jest w stanie nic zrobić, to Kalisz- na wyniki trzeba by czekać do poniedziałku (jest sobota)- Arka ma płyn w płucach, oddech coraz płytszy – odpływa nam – nasz Pan Weterynarz nie ściemnia ( cechę ową traktujemy jako unikatową w tym fachu, zresztą nasz Pan doktor to prawdziwy unikat i skarb !), nie eksperymentuje – mówi wprost – chcecie ją ratować, natychmiast do Wrocławia. Jedziemy więc z powrotem – Arka pod tlenem, moja siostra, jej chłopak i ja – w samochodzie cisza, nikt się nie odzywa..


14sta – meldujemy się pod wskazanym adresem – i tu opuszczam spory fragment – obiecałam sobie, że w tej historii będzie o ludziach, którzy mieli mniejszy, większy i zasadniczy wkład w ratowanie Arki, o tych, którzy postawili na niej krzyżyk i na wspomnienie których drastycznie podnosi mi się ciśnienie, nie będę pisać.


Łut szczęścia decyduje o tym, że za pośrednictwem mej cudownej koleżanki Kamili z Gdyni ,w chwili kiedy moja histeria osiągała apogeum, dostaje numer telefonu do Pana Kemilewa- i od tego momentu szczęście jest z nami. Pan Jerzy Kemilew z Weterynaryjnego Banku Krwi z Warszawy – uświadamia mi absurdalność działań podejmowanych w miejscu o którym wspominać nie chcę i swym zdecydowanym głosem podaje wrocławski adres, adres pod którym jak się później okazało dzieją się rzeczy niezwykłe…..


19-sta, ciągle ta sama sobota- meldujemy się w lecznicy- Pan Doktor Łukaszewski już na nas czeka….


6ść godzin – tyle trwały działania dnia pierwszego przy Paczkowskiej 26 – nareszcie Arka i my z nią trafiliśmy pod właściwy adres – adres pod którym pracują ludzie wielkiej wiedzy i wielkich serc– małżeństwo lekarzy weterynarii – Pani i Pan doktor Łukaszewscy – jak ich później określimy - Doktorostwo od przypadków beznadziejnych. Nie jestem w stanie odtworzyć wszystkiego co tam się działo – a działo się wiele…. To była prawdziwa batalia :podano min. 2 jednostki osocza, krew do transfuzji w pogotowiu, badania krwi : fatalnie niski poziom czerwonych krwinek, USG, RTG – wszystko w biegu – suka zalana własną krwią, na RTG nie widać serca, płuc - nic… Pan Doktor walczył – był jak w transie… Arka też walczyła – a my się modliliśmy. W sobotę jeszcze nie znaliśmy Pani Doktor – choć przez cały wieczór trwały konsultacje telefoniczne;) – wróciła wczesnym popołudniem w niedziele… specjalnie dla Arki skróciła urlop …


Niedziela- kolejne 6ść godzin walki – badania, badania i burza mózgu – Pani Doktor Łukaszewska analizuje i bada, bada i analizuje – słyszymy :zatrucie warfaryną – antywitaminą K – składnikiem trutek na szczury i krety .( Nie wiem kto to zrobił- tylko się domyślamy – po tym jak wczoraj padły groźby pod adresem psów i nas – groźby karalne – upewniliśmy się, że dobrze podejrzewaliśmy. W najbliższych dniach zajmie się tym- mamy nadzieje- prokurator.)


I tak mija cały tydzień – na przemian widujemy się to z Panią Doktor to z Panem Doktorem..we wtorek w końcu usłyszę z ust Pani Doktor „jesteśmy w domu – teraz już z górki” -poczuję się lżejsza o 2 tony i nie przestanę się uśmiechać aż nie zasnę. W między czasie Arkę konsultuje Pan dr Piotr Skrzypczak( mam nadzieje, że nie przekręcam), Pani dr Agnieszka Noszczyk i cała „zgraja” ;) lekarzy obecnych podczas warsztatów dla lekarzy weterynarii – Arka przebadana wzdłuż i w szerz – wszystkim Im dziękujemy z całego serca. Łączy na pewno jedno –kochają zwierzęta i kochają swoją pracę, nie ulegli zmanierowaniu i zautomatyzowaniu .Teraz już wiem -to na pewno jest powołanie – ma się albo się nie ma, jak się nie ma –może i można być niezłym lekarzem – ale na pewno nie wybitnym, na pewno nie takim, który po latach pracy wciąż ma tę iskrę w oku, wciąż wskakuje na niewyobrażalnie wysokie obroty kiedy waży się życie czworonożnego pacjenta- Oni to mają – i wiem, że to kryptoreklama- miała nią być – należy Im się jak nikomu innemu – gdybym mieszkała we Wrocławiu nie poszłabym do innej lecznicy, tylko na Paczkowską 26- jestem i pozostanę Waszą dłużniczką, może choć w ten sposób nieco się zrewanżuje..


Pani i Pan Doktor Łukaszewscy – pozdrawiamy Państwa serdecznie, jeszcze raz za wszystko dziękujemy i obiecujemy wkrótce odwiedzić ze zdrową mamy nadzieje już całkiem Arką (oczywiście nie omieszkamy jej u Państwa przy „okazji” przebadać [FONT=Wingdings];[/FONT]).


Chciałabym jeszcze podziękować właścicielom dwóch psów, być może się tu pojawiają, lub ktoś ich zna. Serdecznie i gorąco dziękujemy w imieniu własnym i Arki, właścicielom Argusa i Ajdy – Wasze psiaki, podarowały naszej Arce to co bezcenne- krew.. i przyczyniły się tym samym do uratowania życia naszej Areczki.


Arka czuje się coraz lepiej. Ciągle bierze witaminę K, do niedawna także antybiotyki. Troszkę więcej śpi- co zrozumiałe-ciągle się jeszcze regeneruje. Czeka ją zabieg rekonstrukcji więzadła .. już drugi– ale z tym trzeba będzie poczekać, aż serducho całkiem dojdzie do siebie… Leży mi ta nasza szara myszka właśnie na stopach.. oddycha tak spokojnie… ciągle drżę na samo wspomnienie, że byliśmy o włos od jej utraty.

Link to comment
Share on other sites

Naprawdę się cieszę, że wszystko skończyło się dobrze :) Ale mnie ci hmm.."ludzie" którzy trują koty i psy wkurzają, delikatnie mówiąc...:angryy: takich to też tylko otruć... i żeby umierali w męczarniach...albo :mad:Jak kto woli :evil_lol:

Link to comment
Share on other sites

  • 1 month later...
  • 1 month later...

takich lekarzy to ze świecą szukać,
ja również trafiłam z moją suczycą do Państwa Łukaszewskich, wyrwali moją suczycę z objęć śmierci,
takiego poświęcenia, zawziętości i wytrwałości w leczeniu zwierząt to jeszcze nigdzie nie widziałam, teraz to ja mogę na kolanach chodzić i dziękować za wszystko co Państwo Łukaszewscy zrobili dla nas i dla suczycy, to była nieustanna walka przez jakieś 3 m-ce, na początku leczenia 12 h byliśmy w lecznicy pod stałą kontrolą, w razie gdyby coś sie stało, nawet w środku nocy gdyby z Herą coś zaczęło sie dziać mieliśmy dzwonić, wyszukiwanie leków które pogłyby pomóc, kombinowanie, badanie, analizowanie można powiedzieć że wszystko na raz

takich ludzi to na rękach powinno sie nosić

więcej o histori suczycy na stronie --> [URL]http://www.forum.amstaff.info.pl/showthread.php?t=4920[/URL]

poznałam Arkę i poznałam Właścicielkę, cieszyłam się gdy z Arką było coraz lepiej chociaż moja Hera leżała na stole i umierała, ale wszyscy byliśmy dobrych myśli,
Właścicielka Arki widziała mnie pierwszy raz w lecznicy i gdy dowiedziała się jaka jest nasza sytuacji, że szukamy krwi do transfuzji sama zaczęła dzwonić po znajomych i szukać krwi, jesteśmy za to naprawdę wdzięczni!! oby więcej na świecie było takich właścicieli i oby tylko takie odpowiedzialne osoby posiadały zwierzęta a w szczególności bullowate

pozdrawiamy i do zobaczenia na Paczkowskiej

Link to comment
Share on other sites

Wspaniałe historie, o fantastycznych weterynarzach.
Mam nadzieję, że ci Państwo będą wykonywać swój teraźniejszy zawód jak najdłużej, bo, jak wynika z poprzednich opowieści, mają do tego ''smykałkę''.
A co do innych psiaków: Warto oddać krew, nawet dla tej jednej chwili, która waży już śmierć, a ty dajesz znów iskierkę życia...
Pozdrawiam, Klaudia z Amandką...

Link to comment
Share on other sites

  • 4 weeks later...

Nie wiem skad sie bierze w ludziach taka okrutnosc,nie rozumiem jak czlowiek moze posunac sie do takich czynow,ciesze sie bardzo ze wszystko skonczylo sie dobrze dla suni i mam nadzieje ze ci ludzie odpowiedza za to co zrobili,ze zostana srogo ukarani!!!! trzymam kciuki
ps. ogromne wyrazy uznania dla tych cudownych weterynarzy ktorzy uratowali suczke

Link to comment
Share on other sites

  • 2 weeks later...

Join the conversation

You can post now and register later. If you have an account, sign in now to post with your account.

Guest
Reply to this topic...

×   Pasted as rich text.   Paste as plain text instead

  Only 75 emoji are allowed.

×   Your link has been automatically embedded.   Display as a link instead

×   Your previous content has been restored.   Clear editor

×   You cannot paste images directly. Upload or insert images from URL.

×
×
  • Create New...