Jump to content
Dogomania

Dla niepogodzonych ze śmiercią przyjaciela - przeczytajcie


rebellia

Recommended Posts

Dziękuję dwbem, wiem,że są różne szkoły na ten temat. Na pewno cierpi się równie mocno po stracie psiuni, tak czy tak. Te proszące o pomoc oczka......a kiedy nie można już nic zrobić, jest ból.Ja nie mogłam patrzeć na cierpienie, chociaż nadal jest mi ciężko i łzy płyną na klawiaturę, bo dzisiaj tydzień jak Pestki nie ma ze mną...

Link to comment
Share on other sites

  • 1 month later...

U mnie mineło juz 7 m-cy od nagłego odejscia mojego aniołka mojej laleczki Soni. Kochałam juz najbardziej na świecie, byla dla mnie wszystkim. Nie mam dzieci wiec ona była moja coreczką Całe zycie byla chorowita, czesto bywała u weterynarzy, robilam jej regularnie badania kontrolne krwi i usg specjalnie jezdzilam z nia do Wrocławia. Miala dystroficzne nerki od urodzenia, ale nerki dawały rade, to problemy żołądkowe , które pojawily sie gdy miala 6 lat okazły sie grożniejsze. W styczniu robilam jej gastroskopie we Wroclawiu i miala wykryte i leczone zaplenie zoladka. Po 3 miesiach leczenia była juz w takim dobrym stanie, a tu nagle pewnego dnia rano przewracala sie na nogach,nie moze wstac,  wpadla we wstrzas, od 6 rano byla juz pod opieka weterynarzy, niestety jej stan sie pogarszal,oddala kal z krwiąi i po nakluciu brzuszka igla okazalo sie ze jest krwawienie z przewodu pokarmowego, podjelam pilna decyzje o przewiezieniu jej do kliniki do Wrocławia na operacje, bo moi lekarze w malym miasteczku nie mogli sie jej podjac i potrzebne bylo przetaczanie krwi. Wieżlismy ja z narzeczonym pod kroplowka i umarla mi w drodze do Wrocławia. Trzymalam ja za lapke jak wydawala ostatnie tchnienia:(((( Lekarze nie potarfili na 100% powiedziec co spowodowalo nagla chorobe i smierc,ale prawdopodobnie krwotoczne zapalenie trzustki, ale pękl jej jakis guz -moze jakiś nowotwor w przewodzie pokarmowym. W styczniu po gastroskopii miala robiona histopatologie z probek pobranych z zoladka i nowotworu nie bylo. Ale nie zrobilam testow na enzymy trzustkowe a mogla miec trzustke chora, bo raz oddala kal z krwia jakis miesiac przed smiercia. Zaluje ze moze za malo zrobilam jeszcze moglam zrobic te testy trzustkowe ale pozniej obserwowalam jej kupkę i krew sie wiecej w kale nie pojawila oprocz tego jednego razu.Dlatego zrezygnowalam z tych testow trzustkowych.

Moglam zrobic jej sekcje, weterynarze sie podejmowali, ale moj byly narzeczony nie chcial czekac kolejnych godzin byl tez zalamany jej smiercia i chcial ja zaraz pochowac. Musialam przyjac jego decyzje bo sama nie dalabym rady jej pochowac- zakopac, a z narzeczonym mielismy juz zakonczony zwiazek wiec nie mialam na niego takiego wplywu jak kiedys.

Do dnia dzisiejszego zaluje ze nie zrobilam tej sekcji bo nie wiem dlaczego moj aniolej tak nagle umarl.

Lecze sie na nerwice i po smierci Soni moja choroba znowu wrocila, wpadlam w depresje, nie chcialam juz zyc, calymi dniami plakalam, nigdzie nie wychodzilam.Dobrze ze wtedy akurat od dluzszego czasu nie pracowalam, bo wtedy musialabym przerwac prace. Moj tata tez sie dziwil jak mozna tak wariowac z powodu zwierzecia, nie mogl mnie zrozumiec. Ale ja mialam tylko ją, wszystko robilysmy razem, jezdzila ze mna autem, uwielbiala to, razem spalysmy z lozku, miala najlepsze karmy zabawki legowiska. I tak cale zycie.Chodzila za mna wszedzie nawet chciala ze mna chodzic do lazienki:) Raz byla ze mna nad morzem, a potem w ciagu 8 lat tylko raz wyjechalam na wczasy i ją zostawilam na tydzien. Poza tym zawsze bylysmy razem. Mialam wtedy niezbyt duze dochody ale 1/3 swoich pieniedzy wydawlam na nią na jej leczenie , karmy , puszki weterynaryjne , zabawki.Oddalabym za nią życie,

Minelo 7 miesiecy wyprowadzilam sie do Wroclawia podjelam tu prace, ale kazdego dnia jak przypomne sobie o Soni znow placze. Bedzie na zawsze w moim sercu, Nikogo juz nie pokocham tak jak jej, jak wracam do swojego miasteczka chodze i pale znicze na jej grobie. Mam marzenie zeby spotkac sie z nia kiedys po smierci.

Powiem szczerze kocham bardziej psy niz ludzi, zapisalam sie do TOZ Wroclaw i bede pomagac zwierzatom, bede tez wolontariuszem w schronisku we Wrocławiu i wspomagam finansowo bezdomne zwierzeta.

Subskrybuje na facebooku różne wątki o schroniskach i organizacjach i jak czytam to lzy mi leca jacy ludzie sa okrutni wobec zwierzat, jak te zwierzaki cierpią.

Chce pomagac zwierzetom wiem ze Sonia bedzie ze mna dumna....

Moim marzeniem jest wziac psiaka ze schroniska, najlepiej dwa, ale na razie nie mam warunkow bo wynajmuje mieszkanie, moze kiedys moje marzenie sie spelni.

Wiem, że musze byc silna bo moge pomoc jeszcze innym psom, ktore bardzo tej pomocy potrzebuja.

Cieszę sie ze są tutaj tacy ludzie, ktorzy tak kochaja zwierzęta jak ja. Pozdawiam Was wszystkich serdecznie:)

  • Upvote 1
Link to comment
Share on other sites

Sylwiasong, rozumiem Ciebie doskonale, można wariować po śmierci ukochanego psa praktycznie do granicy obłędu, w 10 dni schudłam ponad 10 kg po stracie psa, życie uległo przewartościowaniu okazało się, że to co posiadam nie jest ważne, najważniejszy byl pies którego straciłam. jednak nie można tak na wieczność nic to nie da ani naszemu najsłodszemu psu za Tęczowym Mostem ani nam, trzeba pozwolić mu odejść niech jego dusza ni błaka się przy nas tylko niech czeka za TM jak przyjdzie ten czas..... . Jeżeli będziesz miała odpowiednią sytuację materialną pomóż biedakowi ze schroniska to cudowny pomysł i jestem z Ciebie dumna.

Bądź silna dla siebie i dla przyszłego psiaka.

Link to comment
Share on other sites

Sylwiasong, wiem doskonale co czujesz i przytulam Cię mocno. Rozpacz po stracie najukochańszego psa jest nie do wytrzymania. Już prawie 2 miesiące jak musiałam rozstać się z moja psinką i uwierz,że nie ma dnia, abym o NIEJ nie myślała, abym nie wspominała,abym nie zadawała sobie pytania czy można było jeszcze coś zrobić. O łzach, które płyną na samo wspomnienie już nie wspomnę. Po pochowaniu psinki tydzień nigdzie nie wychodziłam, tylko bez przerwy płakałam. Nie muszę pisać jak wyglądałam po tygodniowym płaczu i jak bardzo schudłam. Ponieważ obecnie nie pracuję, a moja córka studiuje we Wrocławiu, a mąż pracuje to cały czas poświęcałam Pestusi. Ona była jak to określano u mnie w domu"miłością mego życia". Wcale się nie dziwię,że napisałaś, że zwierzęta kochasz bardziej niż ludzi- może smutne trochę, ale ja mam tak samo.Nie wstydzę się o tym mówić głośno, bo niejednokrotnie mamy namacalne przykłady jak"człowiek" traktuje bezbronnego zwierzaka.

Życie pisze różne scenariusze.Na początku listopada w słoneczny dzień wyszłam z córka na spacer i zobaczyłam przed bramką mojej posesji kotka. Był taki przymilny, widać,że był głodny. Wróciłam do domu po jedzonko, nakarmiłam kotka i poszłyśmy na spacer. Spacer był krótki, bo nie dawała nam spokoju myśl -co z kotkiem. Kiedy przyszłyśmy pod dom kotek był w pobliżu. Ponieważ moja córka zakochana jest w kotkach zapytała czy zgodziłabym się, aby wziąć go do domu. Długo nie musiała mnie namawiać. Kotek był taki wychudzony,że właściwie były to kości obciągnięte futerkiem. Więc ja za telefon i do męża, mąż jakby wzruszony-musisz jechać z nim do weta. Wiec co ja? W samochód i już po kilku minutach byłam u mojego weterynarza. Okazało się,że to dorosły kotek, zarobaczony, w uszach miał świerzba, zaropiałe o czka, ale cóż moja decyzja-ratujemy. Weterynarz pożyczył mi transporter i tak zaczęła się walka o zdrowie kotka. Niestety smutna, bo Zbigniewa- imię które dostał od mojej córci-trzeba było usypać po tygodniu, bo był w agonii. Kotek dostał komplet lekarstw, codziennie jeździłam z nim do weta na kroplówki, bo był bardzo odwodniony. Miał zrobione wyniki krwi, prześwietlenia. Okazało się,że jest tak zarobaczony,że robale po podaniu lekarstwa "wypuściły" chyba na tyle dużo toksyn, że zabiedzony kotek nie dał rady. Nie wytrzymała trzustka, bo kiedy miał robione wyniki od razu było wiadomo,że trzustka jest w bardzo złym stanie. Kotek ważył zaledwie 2 kg, a powinien jak na dorosłego 4-5 kg. Przez ten tydzień kiedy wychodziłam z nim na podwórko i wygrzewał się na słoneczku to kiedy przemieścił się i położył w innym miejscu, a ja zaglądałam gdzie jest dawał mi znać cichutko-"miał"-tu jestem. Wiedział,że mu pomagam, bo nie odstępował mnie na chwilę.Kiedy go karmiłam jadł z apetytem, a ja cieszyłam się każdym kęsem, który brał, bo wierzyłam,że każda porcja jedzonka zbliża go do wyzdrowienia i nabrania sił, których niestety mu brakowało.  Przez ten tydzień zżyłam się z kociakiem, tak to sobie tłumaczyłam,że moja Pestusia pewnie go przysłała, bo wiedziała,że nie przegonię go, a ofiaruje swoja miłość.Dużo mogłabym pisać, o tym jak wyglądała walka o zdrowie kotka, ale to takie traumatyczne przeżycie,że wole nie rozdrapywać ran. I oto po tygodniu walki trzeba było rozstać się z bidulką.

Sylwiasong, masz dobre serducho więc jeśli możesz pomagaj bidulkom w schronie. One takich ludzi z wielkim sercem potrzebują.

Link to comment
Share on other sites

Minely wlasnie 4 latka od odejscia mojego Felixa :-( nadal pamietam , wspominam i tesknie.  I lze uronie ...

Obecnie wyprowadzam na spacer innego pieska raz w tygodniu na pare godzin gdy wlasciele akurat maja dlugi dzien pracy .

Suczka, miluska , kochana , buldog francuzki . Zupelnie inny charakter i sposob zachowania i dobrze, bo nie porownuje,  ale ciesze sie , ze moge kogos polechtac za uszami i ciagnac za smycz. Bo ona rzeczywiscie ciagnie , male to ale silne :smile:

W rodzinie pojawily sie dwa koty znajdy i dobrze, bo w niczym nie przypominaja psow a ucze sie podchodow z kotami. To zupelnie inna bajka niz pies ale tez sa kochane tyle ze w inny sposob.

Mimo ze kocham wszystkie zwierzaki to chyba jestem jednak psiara .

Felusiu !  Mysle i tesknie nadal i to sie juz nie zmieni. Lata nie oslabily tesknoty zrobily ja tylko znosna. :dog:

Link to comment
Share on other sites

  • 2 months later...

twarda ze mnie baba..ale jak czytam co piszecie...ech serce się sciska i oczy mokre od łez.

moja Szajba ma 16 lat i walczymy z rożnymi choróbskami...powiem Wam Kochani...za każdym razem mam  w sobie trwogę że teraz to już będzie koniec. Ale jakoś uciekamy smierci i choc jest juz bliżej niz dalej dla mojej 16 letniej dziewczynki jakos się telepiemy każdego dnia... myślę o tym jak to będzie..na samą mysl robi mi sie słabo - tak jak Sylwia nie mam dzieci i suka jest dla mnie jak córka, przyjaciółka, siostra itd - same wiecie...

Postanowiłam, ze kiedy przyjdzie ten moment...jak szybko sie da, pojade do schroniska i wezmę jakąś "zapadniętą biedę" do domu. Inaczej oszaleję. Z Szajba jesteśmy rodziną 16 lat, w miedzy czasie pochowaliśmy kilka wspaniałych psów, ale z tą moją staruszka szesnastką jestem najsilniej związana. całe moje dorosłe zycie, wszystko co robię, wszystkie moje plany...zależą od tego co sie dzieje z psem, jak sie pies czuje itd...

Dzielne z Was dziewczyny. Dobrze ze jesteście tu. Jak sa tacy ludzie to jest dla świata nadzieja

Link to comment
Share on other sites

  • 10 months later...

Mnie Bóg chyba ukarał za tą fanatyczną miłość do psa,zabrał mi wszystko,radość z życia,ciepły dom i to wierne serce...Jak tu dalej żyć? Nie mogę się pogodzić z wieloma faktami,a najbardziej z tym że tak łatwo odpuściłam i poczułam się zbyt dobrze.Uśpiłam swoją czujność. W zeszłym roku w styczniu ledwo odratowałam swego psa,już był po drugiej stronie TM,tak bardzo błagałam o życie dla niego bo miał dopiero 9 lat.Ropomacicze,dwie operacje,krwotoki,transfuzje,sepsa .Wyszła z tego,nie wiem jak ,to była ta chęć walki i życia przez mojego psa,codziennie ją błagałam by mnie nie opuszczała, by choć jeszcze trochę ze mną przeżyła.Dano nam tą szansę na cały rok,lecz w Nowy Rok już odeszła.Mam wyrzuty sumienia,że zapatrzona byłam w siebie a nie w mojego kochającego bez granic psa.Ciągle rozmyślam i gdybam...Nic nie wskazywało na to,że pies jest chory.Miesiąc temu robiłam badania,całą biochemię, dwa miesiące wstecz,prześwietlenie, usg,nie były to wyniki super,ale dobre.Będąc ostatnio u weta na kontroli poprosiłam o usg,on stwierdził że nie ma potrzeby,gdyź usg robił dwa miesiące temu.I znowu zadaję sobie pytanie,czy był to wewnętrzny niepokój, moje przeczucie,czy gdybym się uparła lub zmieniła weta były by szanse na dalsze szczęśliwe życie? Ďzień przed odejściem mój pies w nocy zwrócił,tylko raz,więc pomyślałam że jej coś zalegało.Rano normalnie zjadła,normalnie się zachowywała,szczekała,biegała,zero wymiotów.Nastał wieczór i zauważyłam, że pies jest niespokojny,kręci się,wyszłam z nią na spacer bo pomyślałam że ciśnie ją kupa,lecz kupy nie było.Gdy wróciliśmy nadal była niespokojna, położyłam się koło niej na posłaniu,pomasowałam plecki,brzuszek i nagle te oczy,puste spojrzenie,teraz już wiem że ona się wtedy pożegnała.Położyłam się spać lecz zasnąć nie mogłam,rozmyślałam dlaczego nie przychodzi do mnie do łóżka,wstałam I zajrzałam do psa a ona już nie oddychała...Mam straszne wyrzuty sumienia,że tak bardzo znałam swego psa a nie wyczytałam, że nadszedł jej już czas,że pies potrzebował pomocy.Brak mojej reakcji ukarało mnie do końca życia,moja czujność została uśpiona.                                                                                                                                  Opisałam moją historię ku przestrodze innym,zazwyczaj idzie się do weta jak pies ma rozwolnienie,często zwraca, nie je,jest osowiały,apatyczny etc...niestety,moja do końca była pełna wigoru i radości,ale wiem jedno że ten niepokój u psa zwiastował jej odejście a te puste spojrzenie pożegnanie.                                                                                                  KOCHAM CIĘ MOJA LULECZKO I PRZEPRASZAM ŻE CIĘ TAK ZAWIODŁAM.

 

Link to comment
Share on other sites

  • 2 months later...

W poniedziałek, 14.03.2016 roku o 12:00 pożegnaliśmy naszą najwierniejszą przyjaciółkę, moją bratnią duszę, 15letnią sunię Gabi. Była ze mną od szczeniaka, wzięliśmy ją jak miała 2 miesiące. To była miłość od pierwszego liźnięcia po twarzy, od razu wiedziałam, że to ona wybrała mnie, a nie ja ją. Wiodłyśmy naprawdę szczęśliwe życie, a ona do samej starości zachowywała się jak mały szczeniak, była pełna życia, zawsze uśmiechnięta, zawsze gotowa pocieszyć. Niestety pokonała ją choroba serca w połączeniu z niewydolnością nerek. Przez dwa tygodnie ratowaliśmy ją jak mogliśmy, otrzymała od nas wsparcie i miłość. Poprawiało jej się, jednak w sobotę od serduszka oderwał się skrzep, który spowodował zablokowanie którejś żyły wspierającej język. Po kilku godzinach język zaczęła obejmować martwica, jednak ona nic nie dała po sobie poznać. W niedzielę wieczorem było już naprawdę źle, nie mogła sama pić wody, ledwie trzymała się na nogach, nie mogła zasnąć - podejrzewam, że z bólu. Wiem, że nie chciała odchodzić, że gdyby nie ten język, to walczyłybyśmy dalej. Jednak widziałam w jej oczach cierpienie i nie mogłam na to pozwolić. Pożegnaliśmy się z nią wszyscy i w poniedziałek rano udałyśmy się na ostatni spacer. Niosłam ją owiniętą kocykiem, a ona jakby przeczuwała, że to pożegnanie, patrzyła na mnie z miłością i wdzięcznością. Odeszła spokojnie, zasnęła na moich kolanach, miziana i głaskana przez osoby, które najbardziej kochała.

Nie mogę sobie jednak wybaczyć, że miałam miejsca, aby ją pochować i musiałam zostawić jej ciałko w lecznicy. Nigdy nie wyrzucę z pamięci tego widoku, jak jej ciałko, martwe i samotne, zostaje na tym stole, kiedy ja wychodzę. Boli mnie też, że kiedy ją wzięliśmy miałam zaledwie 8 lat i nie pamiętam zbyt wiele z czasów, kiedy była szczeniakiem. Nie pamiętam jak dorastała, jak uczyła się chodzić po schodach. I nie mam żadnych zdjęć z tamtego okresu. W ogóle mam bardzo mało jej zdjęć, bo człowiekowi zawsze wydaje się, że jego najukochańszy pies będzie żył wiecznie. Przecież była zdrowa, nigdy nie chorowała, zawsze miała uniesiony ogon. W ciągu jej choroby, ostatnich dwóch tygodni, robiłam tyle zdjęć ile mogłam. Jednak na większości z nich jest już smutna i zmęczona. A nie chcę jej takiej zapamiętać. Żałuję, że nie byłam mądrzejsza wcześniej, ale czasu nie da się już cofnąć.

Jednak ciągle mam wrażenie, że to zły sen. Że się obudzę, a ona zamerda ogonem, że chce iść na spacer. Że otrze się o moją stopę, wystającą za kraniec łóżka. Ze zaraz wyjdzie z łazienki,w której uwielbiała spać i przyjdzie się przytulić. Że znowu poczuję jej ciepłe, ukochane ciałko koło siebie, a ona zliże moje łzy i popatrzy na mnie swoimi mądrymi, kochającymi oczami, jakby mówiła: "już dobrze, już wszystko jest w porządku, jestem tu". Ale jej nie ma.

Kocham Cię i zawsze będę Cię kochać Gabi, Gabcia, Gabeczka, Gabunia, Gabusia, Gabostworze. Do zobaczenia na tęczowym moście za kilkadziesiąt lat, oby upłynęły Ci szybko i na zabawie z przyjaciółmi.

Link to comment
Share on other sites

  • 3 months later...

Pierwszy post - piękny tekst....aż mi się oczy zwilżyły.....
Mój Gus ma 16 lat. Każdego dnia drżę o niego. Moje marzenie, by do ostatniej minuty był ze mną, w ostatniej minucie życia był na moich kolanach....
Żeby nie odchodził w samotności.. i żeby nie cierpiał....
On się i tak wiele w życiu nacierpiał. Dopiero od pięciu lat ma swój dom i swojego człowieka.
Dziękuję za ten piękny tekst. Wrócę tu kiedyś - kiedy nadejdzie na to czas.

Link to comment
Share on other sites

Kejsi , nasza kochana nowofundlandka po ponad 11 latach w dniu dzisejszym o 11.50 ostatni raz leżąc popatrzyła się ,przytuliła trzymajac głowe na kolanch, wśród szumu swojego ogrodu.

Mam nadzieję że jesteś szczęśliwa i biegasz po cudownych łakach ,pływasz w przepięknych jeziorach :)) Bądz szczesliwa Kasiu:)

Na zawsze zostaniesz w naszych sercach  Pawel I Ula

Link to comment
Share on other sites

  • 1 year later...

W końcu i ja tu zawitałam...

Mój kochany Riko odszedł w środę... MIja czwarty dzień bezgranicznej pustki. Jestem samiuteńka w pustym domu. Riko był ze mną od sześciotygodniowego szczenięcia do teraz. Było nam dane przeżyć dziesięć wspólnych lat. Ja uczyłam jego, a on mnie. To małe serduszko nauczyło mnie bardzo wiele. Dziękuję Bogu, że mi go dał. To był DAR, chociaż przeszliśmy wiele trudnych chwil.

Riko dużo chorował. Często gościliśmy w gabinecie weterynaryjnym. Jak na pinczerkowate maleństwo żył krótko. Cóż to jest 10 lat? Ostatni rok przeżyliśmy na insulinie dwa razy dziennie. Riko stracił wzrok. Jak to u cukrzyka... Wątroba i serduszko już miały poważne kłopoty. W maju pojawił się epizod neurologiczny. Porażenie nerwów twarzowych, brak kilku odruchów bezwarunkowych. Myślałam, że to koniec. W lecznicy, w której leczyliśmy się te wszystkie lata, nie udzielono nam pomocy, bo "to przecież już stary schorowany pies"... Jak w obłędzie szukałam lekarza, który uratuje mi PRZYJACIELA. Udało się. Ale teraz myślę, że walczyłam niepotrzebnie... Przedłużyłam tylko cierpienia swojego malutkiego wojownika. Niby wszystko wróciło do normy, ale Riko stał się apatyczny, zawieszał się, niedosłyszał, reagował z opóźnieniem. Pani doktor zwróciła uwagę, że Riko może mieć nie zdiagnozowany wcześniej Zespół Cuschinga. Testy i bomba. Cukrzyca była powikłaniem nieleczonego, bo nie zdiagnozowanego ZC. Miała się zacząć droga terapia vetorylem. Riko nie dał rady. Organizm po pierwszych dawkach poddał się. Walka między życiem a śmiercią trwała półtora tygodnia. Kroplówki i zastrzyki już na ostro. :-( Powinnam była powiedzieć dość... i pozwolić mu odejść. Nie byłam świadoma, że tylko przedłużam agonię. Zmyliły nas wyniki w trakcie batalii. Poprawiały się, przecież miało wszystko zmierzać w lepszym kierunku. Tymczasem Riko odmówił jedzenia. Od tygodnia nie przyjmował pokarmów stałych. A jak nakarmić cukrzyka kroplówką? Dramat. Prawie niewidome oczy mojego pieska powiedziały mi, ze już dość. We wtorek wieczorem mój skrzat na cieniutkich, chwiejnych nóżkach wyszedł na ostatni spacer. Odpuściłam w środę rano. Riko ostatkiem sił obszedł mieszkanie, poprosił jeszcze o wyjście na dwór. Wyniosłam malucha na ostatnie w jego życiu słońce. Pożegnaliśmy wspólnie zieloną trawę, słońce, szum wiatru. Na niebie żegnały nas odlatujące żurawie. Zaniosłam go do domu. Ułożył się w ulubionym miejscu i stąd już się nie ruszył. Agonia trwała do godziny 18.30. Do jego ostatniego tchnienia byłam z moim PRZYJACIELEM. Przy każdym cięższym oddechu mówiłam mu, że pani jest tutaj, że zabiera go na spacer. Pójdziemy na piękną łąkę...Śmierć zabrała mi go prosto z rąk... Musiałam oddać... ale razem z nim odszedł kawałek mnie.

Riko czekaj na mnie gdzieś w pięknym miejscu za Tęczowym Mostem. Przyjdę któregoś dnia do Ciebie. Prawdopodobnie będziesz tam czekał jeszcze z jakimś psim sercem, które zdążę w swoim ziemskim życiu uratować ze schroniska. Mam zamiar wypełnić psi testament. Po śmierci jednego psa jego miska musi posłużyć innemu wyrzuconemu, sponiewieranemu, bezpańskiemu psu...

W moim sercu odciśniętych jest kilka psich łap, w tym jedna Twoja Riko. Ty byłeś tylko mój i takiego Cię zapamiętam. [*]

Do zobaczenia

 

Link to comment
Share on other sites

  • 3 weeks later...
  • 3 months later...

24 stycznia odszedł mój ukochany przyjaciel. Miał na imię Benek, był cudownym kundelkiem. Cały czas o nim myślę. Okazało się, że miał jakiegoś guza w środku który nagle pękł i wywołał krwotok wewnętrzny. Po kilku godzinach od diagnozy leżał na stole operacyjnym. Wycieli mu guza, zatamowali krew i piesek się wybudził. Patrzył na nas gdy leżał na boku i gdy prosiłem czy można z nim zostać na noc w klinice weterynaryjnej to się nie zgodzono. Bo Nie. Pojechaliśmy do domu. Żona była dobrej myśli bo się wybudził. Ja natomiast czułem, że jest coś nie tak. Wiedziałem że nigdy nie zostawał w obcym towarzystwie i na pewno będzie się strasznie czuł. Po godzinie dostaliśmy telefon, że zmarł. Nie mogę sobie do tej pory wybaczyć, że z nim nie zostałem, że nie naciskałem bardziej na zostanie. Wydaje mi się, że pękło mu serce z żalu, że został sam. Weterynarze twierdzą, że po prostu umarł a mi się wydaje że tak gadają ale nie znali mojego psa. Nie wiedzieli, że on zawsze był z nami. W swoim 11 letnim życiu akceptował tylko kilka osób a resztę albo gryz w nogawki albo obszczekiwał. Był nieprzeciętnym wariatem ale był tak strasznie kochany, że jest to nie do opisania. Kilka lat temu znaleźliśmy małą suczkę w lesie i gdy ją przyprowadziliśmy do domu to od razu ją zaakceptował. Była schorowana a on jej przynosił swoje zabawki, tulił ją i przez kolejne lata byli nierozerwalną parą. On by wszystkich zagryzł, ona wszystkich by zalizała. On nienawidził wszystkich ludzi, psów, kotów nawet drzewa go denerwowały gdy szumiały ona za to kochała wszystkich. Taka Para. Teraz jest tak cholernie cicho w domu, że nie można wytrzymać. W dzień śmierci jeszcze latał rano po dworze jeszcze japał przez oko na ludzi a późnym wieczorem już go nie było. Cholernie Niesprawiedliwe. Nigdy sobie nie wybaczę, że wcześniej nie wykryłem mu tego guza i tego że z nim nie zostałem bo zawsze będę miał, żal że został sam gdy najbardziej mnie potrzebował. Nigdy również nie wybaczę tego, że nie pozwolono mi z nim zostać. Ktoś może powiedzieć, że serce nie stanie z żalu ale ja uważam inaczej. Cóż. Żegnaj stary przyjacielu. Mam nadzieję, że tam po tamtej stronie spotkamy się jeszcze abym mógł cię przytulić i chodzić na wieczne spacery. Benio byłeś naszym misiem malutkim. Pa. Żegnaj. Boguś

Link to comment
Share on other sites

Boguś, psy po narkozie wybudzają się najpierw pozornie, ale często jeszcze przez 24 godziny nie odzyskują świadomości, nawet nie rejestrują obecności właściciela. Dlatego doświadczony wet. ostrzega, że pies w takim stanie może nie rozpoznać i nawet zaatakować właściciela jak obcego człowieka. Twój przyjaciel mógł odejść w głębokim śnie, bez bólu, bez lęku, tylko pozornie wybudzony.  I tak prawdopodobnie było.

Link to comment
Share on other sites

W środę minęły dwa tygodnie od jego odejścia. A od poniedziałku siedzę w domu na urlopie zaległym bo w pracy nie mógłbym się na niczym skupić. Lecz siedząc w domu jeszcze bardziej wariuje. Przeglądam wszystkie zdjęcia z przeszłości. Segreguję latami  i stwierdzam, że miał nieprzeciętne życie. Staraliśmy się mu wszystko zapewnić. Mógł wszystko. Spać w łóżku, japać całymi dniami przez okno bo ktoś szedł, stał bądź tylko on coś usłyszał. Gryźć rurę z odkurzacza bo go denerwowała, japać na suszarkę do włosów, drzeć pysk jak usłyszał dzwonek do drzwi w telewizorze, który mu przypominał stary (oczywiście rozmontowany aby nie denerwować), awanturować się do kosiarki do trawy bo coś też było z nią nie tak. Oczywiście próbował ją również pogryźć. Kopać dziur na działce nie wolno było bo tylko dzwoniły mu zęby jak próbował przegryźć szpadel w miejscu oczywiście metalowym Nawet teścia ostatnio ugryzł w kolano. Bo nie zapukał jak wszedł. Później dla pogodzenia przyniósł mu zabawkę aby nie robił afery tylko się z nim bawił.  Gdy chciałeś się zbliżyć do żony bardziej niż na pogaduchy to musiał wędrować do garderoby bo również mogłeś być chapnięty.  Ale  w domu był kochany. Chciał całe życie się tylko bawić, tulić, latać i pomimo tego, że był małym 10 kg psem to serce miał olbrzymie.... Ciężko

Link to comment
Share on other sites

I charakterek miał, oj miał - najpierw chapnął, a potem przyniósł zabawkę - w psim języku powiedział w ten sposób, że już wybaczył człowiekowi -  jak człowiek będzie grzeczny i posłuszny, to więcej nie oberwie...

Do takich wspomnień można się uśmiechać - nawet przez łzy.

Link to comment
Share on other sites

Taki był całe życie jak na tym zdjęciu!!!! Zawsze uśmiechnięty. Nawet jak kogoś chapnął to również się uśmiechał. Przed chwilą niechcący nadepnąłem na jego zabwkę. Taką świnkę chrumczącą i łzy same płyną do oczu. Strasznie mi go brakuje. Nigdy nie sądziłem, że mnie tak trafi, że tak się załamię po śmierci Benka. Dwa lata temu zmarł mi ojciec. Palił namiętnie 40 lat po 40 papierosów dziennie , tak więc rak płuc go dopadł. Dlatego próbowałem sobie to jakoś wytłumaczyć. Dwa miesiące po nim odszedł jego ukochany pies i do tego dokładnie takiego samego dnia czyli 22 tylko dwa miesiące później. Miał 13 lat i był chory. Po śmierci ojca w ogóle podupadł na zdrowiu. Do tego zmarł mi na rękach. Pamiętam jak leżał na boku, było już z nim bardzo źle i nagle podniósł ogon i głowę i po chwili tak powoli zaczął ogon i głowa opadać. Straszny widok. Ale jakoś też starałem się to zrozumieć. Że był bardzo chory, miał 13 lat i był dużym psem i że tęsknota za ojcem już go totalnie dobiła. Weterynarz po śmierci stwierdził, że i tak się dziwi, żę tak długo żył bo po sekcji powiedział że w środku byla masakra. Ale zrozumieć dlaczego mój Benek odszedł nie potrafię. Że tego guza się przeoczyło nie mogę sobie wybaczyć. Około dwa lata temu też się potwornie rozchorował. Nie chciał jeść, pić, chodzić na spacery. Trwało to około miesiąca. Jeździliśmy z nim wszędzie. Do Wrocławia do kliniki gdzie mu kompleksówkę zrobili i nikt za bardzo nie wiedział co mu jest. Nawet do jakiegoś kręgarza pod Wrocław pojechaliśmy bo stwierdziliśmy, że może go kręgosłup boli. Ale jak go zaczął naciągać i wykręcać mu kark to zwariowałem i myślałem  że mu chce głowę wyrwać. Szybciutko się zawinęliśmy do domu. Wreszcie skończyło się na sterydach po których zaczął fruwać i byliśmy szczęśliwi. Ale k....wa mać, że przez ten ostatni okres nikt z nas nie wpadł na to aby znów mu zrobić kompleksowe badania wybaczyć sobie nie mogę. Tylko, że nie dawał żadnych oznak. Nie raz chodził jakiś osowiały ale po chwili latał i japał i dlatego uśpiła się nasza czujność. Przepraszam Cię Przyjacielu!!!! Wybacz!!!!!

Link to comment
Share on other sites

Było to wielkości około 6 cm. ale wysłali do badania histopatologicznego. Czekam na wynik i będę wszystko wiedział. Dwa lata temu jak chorował to przy badaniu USG coś tam wykryli ale było to jakieś bardzo małe i weterynarz kazał nam po kilku tygodniach powtorzyć wynik. Zrobiliśmy to i nie było zmian tak więc powiedzieli nam, że to mu nie szkodzi. A później przez prawie kolejne dwa lata fruwał zdrowy jak zorro i nagle ......

Link to comment
Share on other sites

Boguś.... my psiarze zawsze wierzymy, ze ON wróci do Ciebie, tylko w innym futerku. W następnym psie, absolutnie odmiennym od poprzednika, znajdziesz nagle znajomy ruch głowy, identyczny szczek albo przyniesienie zabawki i pomyślisz "witaj, Przyjacielu". Tyle psiaków jest w potrzebie.......

Link to comment
Share on other sites

Żona twierdzi, że obudził się tylko po to aby nas zobaczyć i właśnie się pożegnać a umarł z pewością po chwili i do końca nie był świadomy bo był ogłupiony jeszcze narkozą. Nie wiem!!! Ja uważam inaczej, ale teraz to już nie istotne.  Mój drugi piesek, moja znajda dziwnie się zachowuje i ma tak potwornie smutne oczy. Były strasznie ze sobą zżyte! Benek zawsze jak zjadał ze swojej miski to od razu dobierał się do miski ziutki i dojadał końcówkę. Teraz Ziutka zostawia mu pod koniec jedzenia zawsze kilka kęsów i odchodzi. Tylko że Benek już nie podejdzie. Smutne!Teraz sobie uświadamiam, że dawał znaki. W sobotę, 4 dni przed śmiercią nagle zaczął się trząść i chować. Zadzwoniłem do weterynarza który mi powiedział aby dać mu coś przeciwbólowego. Ale już było za późno na przyjęcie. I tak było przez kilka godzin, że był schowany i nie chciał przychodzić. Później, wieczorem jak przyjechała żona to już było ok. Tabletki przeciwbólowej nie dostał i się poprawiło. W niedziele było ok i do środy rana było ok. A później koniec. Nie mogę sobie tego wybaczyć, że w sobotę jak się zaczął trząść to od razu nie pojechałem z nim do jakiegoś innego weterynarza. Czas leci a ja mam co raz więcej wyrzutów.To był pies który był od początku naszego związku z żoną. Przez te 11 lat wiele się wydarzyło ale zawsze był z nami dlatego tak ciężko nam to zrozumieć. Przy każdym wspomnieniu jest on. Wprowadzał nieprzeciętną radość w nasze życie. Gdy miałeś najbardziej podły dzień to on zawsze się uśmiechał i coś ci przynosił. Teraz jest tak smutno i cicho, że się do domu wracać nie chce!

Link to comment
Share on other sites

Join the conversation

You can post now and register later. If you have an account, sign in now to post with your account.

Guest
Reply to this topic...

×   Pasted as rich text.   Paste as plain text instead

  Only 75 emoji are allowed.

×   Your link has been automatically embedded.   Display as a link instead

×   Your previous content has been restored.   Clear editor

×   You cannot paste images directly. Upload or insert images from URL.

×
×
  • Create New...