Jump to content
Dogomania

Szerlok pocieszyciel


Recommended Posts

  • 2 months later...

No jestem! Jak mówiłam, całkowicie mnie "wciągł" Facebook, ale powolutku zaczynam mieć dość. Ilość złej energii, która po tym portalu (forum? nie wiem jak to nazwać) hula po prostu przeraża. Jakoś na dogomanii lepiej się trzyma nerwy na wodzy. 

Ponieważ tak długo mnie nie było, sporządzę krótkie sprawozdanie z aktualnego stanu posiadania: znany Wam Szerlok - w dobrej formie, przytulaśny jak zawsze, troszkę za gruby; Juka - rewelacja! Przesympatyczna, superproludzka, wesoła, cierpliwa (Psotka ją strasznie podgryza, a ta nic!), jedyna wada: skacze na metr wysoko i macha łapami jak wiatrak, co często kończy się siniakami na mojej skromnej (no, nie takiej znów skromnej!) osobie; Psotka - totalna wariatka, która kocha Szerloka i Jukę do szaleństwa, a jednocześnie nie może przezwyciężyć zazdrości wobec Juki i obgryza ją, szarpie za policzki, warcząc przy tym tak, jakby była co najmniej tygrysem, a nie niedużą sunią. Poza tym ogromna pieszczocha, przytyulaj i słodzinka. Z jedną wadą: skacze na mnie. Zastosowałam radę "odwracaj się do niej plecami", to skacze mi na plecy! No i na koniec szesnastoletnia Dziunia, która rządzi w tym stadzie. Może się złościć na "młodzież", ale dzięki niej odzyskała trochę wigoru, poza tym nauczyła się okazywać uczucia. Dziunia była "posłuszna", czyli jak maszyna, kiedy do mnie trafiła. Dużo czasu mi zajęło, żeby z niej zrobić normalnego psa. Dzieła dokończyła Juka i Psotka, które bez przerwy się do mnie przytulają, podstawiają do głaskania itp. Dziunia obserwowała je spod oka i w końcu też zaczęła to robić ku mojej radości. Kot jest jeden, a właściwie kotka: Koloratka. Też jest lepiej: udomawia się na potęgę. Już nie śpi na schodach na strych, ale w kuchni na kaflowym piecu (jak każdy kot powinien) lub... w szafie z ubraniami. Jeszcze się mnie boi, ale już czasem udaje mi się jej podsunąć jakiś kąsek pod nos i nie ucieka. Zaprzyjaźniła się bardzo z Psotką, przytula się do niej i o nią ociera. Będą z niej ludzie, myślę. 

To by było na razie na tyle. Ciąg dalszy nastąpi. To nara (A może młodzież już tak nie mówi?)

Link to comment
Share on other sites

Strasznie jesteście miłe, dziewczynki! Z opowieści mogę zaserwować dzisiejsze spotkanie z policją. Po krótkiej wymianie zdań pt. "a pani znów z psami bez smyczy", ale tak zupełnie bez przekonania, widać, że pan policjant też uważa za bezsens chodzenie po pustej wsi z psami na smyczy  i uzgodnieniu, że nadal będę uważała i chodziła z nimi po polach, bądź nad rzeką (jak rozlewiska odmarzną i woda się cofnie), przeszłam do sprawy szczeniaczka na krowim łańcuchu w dziurawej budzie. Ciekawa byłam, czy złożyli tam ponowną wizytę, jak obiecali. Podobno tak. A kiedy spytałam, czy buda została ocieplona, odpowiedzieli, że nie są od sprawdzania ocieplenia budy i że ustawa wymaga tylko żeby pies miał schronienie i dach nad głową. Podejrzewam, że ustawa może istotnie takich szczegółów nie zawiera, ale powinny być do niej jakieś przepisy, które pewne sprawy precyzują. Mam rację? Muszę przyznać, że czytanie ustaw nie jest moją silną stroną ze względu na używany przez prawników język. Na koniec pan, który jechał obok policjanta (był po cywilnemu, nie wiem więc czy policjant, czy nie) stwierdził, że reszta to już sprawa sumienia każdego człowieka. Niby racja, ale chyba jednak nie do końca. 

Link to comment
Share on other sites

1 godzinę temu, malagos napisał:

O, Irenka wróciła!! Hura!

Nie zamarzasz tam na wsi, nad Narwią? Pewnie nad rzeka trochę zimniej niż w "głębi lądu", ale za to jakie masz widoki! :)

U mnie zaskakująco na termometrze zupełnie inna temperatura niż w telefonie. Ten mnie straszy - 16 stopniami, a termometr pokazuje tylko - 9! Fakt, że tuż przy domu i pod daszkiem, ale zawsze. Rzeka pokryta płynącą krą wydaje dźwięki jak na biegunie północnym. Kiedy pod naporem innych kier (tak to się odmienia? Dziwaczne.) pęka lód na brzegu rozlega się taki huk (no - huczek), jakby osuwał się kawał lodowca. I trzeszczenie. Jak wspomniałam wyżej, nie ma gdzie chodzić na spacer, bo łąki zalane i zamarznięte. Właściwie można by po lodzie chodzić, ale zatarła się granica między wodą i lądem, boję się, żeby psy nie wpadły w nurt,  bo przecież ich nie wyciągnę! Dlatego w ogóle tam nie chodzimy. Została nam wieś, gdzie grozi nam grzywna, no i pola za naszym domem. Na szczęście jest zimno nawet dla Szerloka, nie robimy więc jakichś wielkich spacerów: kółko wokół domu i pod kocyk!

Link to comment
Share on other sites

Art. 4 pkt 17- wystawianie zwierzęcia domowego lub gospodarskiego na działanie warunków atmosferycznych, które zagrażają jego zdrowiu lub życiu

Art 9pkt 1  - Kto utrzymuje zwierzę domowe, ma obowiązek zapewnić mu pomieszczenie chroniące go przed zimnem, upałami i opadami atmosferycznymi......., odpowiednią karmę karmę i stały dostęp do wody.

Jak będziemy na zebraniu TOZ,  spytamy , czy są "zimowe" plakaty

Niestety, jak puszczasz psy luzem i nie bardzo nad nimi panujesz, jesteś na widelcu i dla sąsiadów i dla prawa. Zawsze Ci powiedzą "a u was, biją Murzynów"  :(((

Link to comment
Share on other sites

Wiem, Krysiu, wiem! 

A teraz zupełnie inna historia. Znalazłam kota. Rudego. Jechałam z Różana, pod nasłonecznioną ścianą siedziało coś rudego, nastroszonego, brudnego i STRASZNIE chudego. I patrzyło na mnie. Zatrzymałam się, ostrożnie zbliżyłam, ale to coś wcale się nie bało. Dało się wziąć na ręce. Kości sterczą tak, że sobie można dłonie pokaleczyć! Coś jednak wyraźnie musiało być domowe, bo przytuliło się do mnie, dało bez protestów zanieść do samochodu, tam usiadło mi na ramieniu (!) i tak dokonałyśmy objazdu wsi, pytając na lewo i prawo, czy ktoś nie przyjmie pod swój dach biednego, chudego, bezpańskiego kota. Nikt. Nawet nie miałam złudzeń, objazd zrobiłam "dla proformy"  jak mawia moja kuzynka. Powstał problem, jak przemycić kota do domu pod obstrzałem spojrzeń czterech psów, które mają już przecież na sumieniu jedno kocie życie. Wpadłam na absolutnie genialny pomysł: zaprowadziłam gadzinę na działkę sąsiada Maćka, którą uwielbiają, a on nie ma nic przeciwko ich obecności na niej. Zamknęłam bramę i pognałam do samochodu, gdzie siedział kot. Jak tylko otworzyłam drzwi kot dał nogę po auto. Jednak kiedy zobaczył talerzyk z jedzeniem, czym prędzej się do niego przypiął i bez oporu dał się wziąć na ręce (razem z talerzykiem, oczywiście) i zanieść do domu, na opuszczone przez Koloratkę naschodne kocie stanowisko. Zjadł dwa pudełeczka Winstona, napił się sporo wody i schował w budce (zajmowanej przedtem przez Koloratkę). Psy wróciły do domu, podekscytowane jak wszy na grzebieniu, ale zajęłam je morlińską kiełbasą z kurczaka. Teraz kręcą się przy schodach na strych, ale ponieważ kot się nie rusza, to i one zaczęły się mościć na swoich zwykłych miejscach. Czyli na razie jest dobrze.

To na razie tytle doniesień z kociego frontu. Koloratka tam już zaglądała, ale jako że psy wpadły do domu z impetem, ona się profilaktycznie ewakuowała.

Link to comment
Share on other sites

Wiem, że wiesz ;)

No, to się dokociłaś. Pewnie uratowałaś biedakowi życie, biorąc pod uwagę jego stan i panującą temperaturę. A czy  te schodki dla kotów, są poza zasięgiem psów (nie pamiętam)? I kot ma możliwość ucieczki górą, w razie czego jak by co?

 Trzymam kciuki za szybką akceptację Rudego( rozumiem, że to on?) przez Twoje psy. A widzisz, a gdyby Ci Twoje psy były posłuszne, byłoby Ci z tym znacznie łatwiej i w tym przypadku (to był smrodek dydaktyczny :D). Posłuszny pies, ma swoje dobre strony :)

Link to comment
Share on other sites

Nie wiem, czy to Rudy czy Ruda. Jeszcze w te okolice nie dotarłam. Kot na razie śpi w budce, psy na swoich miejscach. Schodki są odgrodzone od reszty domu barierką (taką jak dla dzieci), tak więc psy tam się raczej nie dostaną. Kot zastanawiająco spokojnie reaguje na psy, wygląda jakby był w domu z psami. Co nie znaczy, że się ich nie boi. Ucieczka pod samochód była spowodowana strachem przed psami, nie wiedział przecież, że je zamknęłam u Maćka. Wszystko ma swoje dobre i złe strony na tym świecie. Oczywiście, że posłuszne psy w tej sytuacji byłyby najlepsze. Mam nadzieję, że uda mi się zapanować nad tym żywiołem. Trzymaj kciuki.

 

Link to comment
Share on other sites

Dzięki. Kot wypił calutką miseczkę wody, a kiedy dolałam, znowu się do niej przypiął. Taki biedak był odwodniony. Zjadł jeszcze jedną porcję kociego jedzenia, Zrobił siusiu na schody i zadrapał (kolejny dowód, że był domowy, mało tego - kuwetowy!), a teraz znowu śpi. Na pierwszy rzut oka jest jeden problem ze zdrowiem - ma ataki kaszlo - kichania. Dzwoniłam do Bonifacego, pani Magda powiedziała, że to mogą być robaki, zważywszy także na jego/jej chudość. Ja myślę, że raczej biedak głodował, ale robaków też nie wykluczam (o znowu kicha!) Z oczu ani z nosa nic mu nie leci, czyli to raczej nie koci katar. Umówiłąm się na wizytę na jutro. Będzie odrobczanie, odpchlanie i inne konieczne "ania". Psy chwilowo przestały się nim interesować. Nuda - nie rusza się. Cały czas mam nadzieję, że przyzwyczają się do niego, naprawdę byłoby szkoda, gdyby musiał wrócić "w przyrodę", strasznie jest zabiedzony.

Link to comment
Share on other sites

Dzisiaj byliśmy z Agrestem (uzgodniłam z Krysią, że tak go nazwę, bo ma oczy koloru tego owocu) u pani wetki w  Makowie. Więc tak: kot jest raczej starszawy, niekastrowany, brak mu siekaczy, ma za to koci katar (dziś już mu z nosa i oczu leciała ropa. Widać wczoraj była zamarznięta) i prawdopodobnie chore nerki. Widok, który zastałam dziś rano po prostu ściął mnie z nóg. Agrest był w sikach po szyję! Dosłownie. Cała budka, w której spał, też przesiąkła moczem, smród po prostu zwalał z  nóg. Pani wetka dała mu zastrzyk na koci katar, zaaplikowała krople na pasożyty na skórze (znalazła jakieś żółtawe jaja) oraz kroplówkę nawadniającą i oczyszczającą nerki. Po powrocie wsadziłam kotka do świeżo wypranej budki (nawet nie wiecie, jaka to wygoda, gdy jest elektryczna suszarka do ubrań!) i poszłam zrobić sobie herbatę. Za chwilę słyszę jakieś szuru buru. Lecę do schodów - kota nie ma! No to do pokoju, a tam taka scena: Agrest z miną paszy siedzi na psim tapczanie, a trzy waryjaty kłaniają się przed nim, usiłując wykrzesać z niego jakąś reakcję, i trącają go nosem. Kocisko nie dało się sprowokować, nawet na nie nie spojrzało, tak więc poszły sobie jak niepyszne. Mało rozrywkowy ten kot!  Za to przytulaśny i pieszczotliwy! Bardzo sympatyczny zwierz. mam nadzieję, że wydobrzeje i pobędziemy sobie razem jeszcze kilka latek.

20180301_161030.jpg

 

Zdjęcie nieostre, bo dość mocno powiększone. Ale można się zorientować, jak Agrest wygląda.

20180301_113922.jpg

Szerlok jako pierwszy uznał kota za swojego i postanowił go popilnować.

20180301_112831.jpg

Psotka i Juka nie traciły nadziei, że uda się go pobudzić do ruchu.

  • Like 2
Link to comment
Share on other sites

Join the conversation

You can post now and register later. If you have an account, sign in now to post with your account.

Guest
Reply to this topic...

×   Pasted as rich text.   Paste as plain text instead

  Only 75 emoji are allowed.

×   Your link has been automatically embedded.   Display as a link instead

×   Your previous content has been restored.   Clear editor

×   You cannot paste images directly. Upload or insert images from URL.

×
×
  • Create New...