Jump to content
Dogomania

Borys - niby doberman, może bauceron ... za TM [*]


wykrywka

Recommended Posts

  • Replies 473
  • Created
  • Last Reply

Top Posters In This Topic

Wcześniej wielokrotnie miałam napisać jak nam się żyje, ale jak były chęci to szwankowało dogo, gdy dogo działało, to chęci na pisanie nie było.

A więc ciągnęłam to byle jakie życie Borysa, bo ... czułam, wierzyłam, że jeszcze nie pora. Trzy, cztery spacery dziennie zastąpiły na koniec dwa, maksymalnie trzy wyjścia na dwór podczas których prawie dosłownie zwlekałam go ze schodów, żeby doprowadzić go na trawnik pod blokiem, gdzie Borys mógł leżeć. Trochę spacerował podtrzymywany na szelkach, były chwile, gdy samodzielnie dźwigał się i podchodził do znajomych ludzi lub zwierzaków. Potem najgorszy był powrót. Borys nie pomagał na schodach a mnie brakowało sił, by wtaszczyć go na te cholerne drugie piętro. Teraz mogę to napisać - każde takie wejście było już ponad moje możliwości. Boli mnie kręgosłup, ręce, nadwyrężone mam kręgi szyjne. Ale nigdy nie darowałam bym sobie, nie wybaczyła gdybym musiała podjąć tą ostateczną decyzję ze względu na swoją fizyczną niewydolność. Dlatego ograniczałam wyjścia do minimum. Borys ponownie miał problem z sikaniem, lało się z niego przy każdym ruchu. Dodatkowo ciągle lizał siurka i podbrzusze. W osiedlowym gabinecie dostał dwukrotnie antybiotyk z informacją, że pomoże na zapalenie cewki moczowej, ale problemu z sikaniem nie rozwiąże, bo to najprawdopodobniej ma podłoże neurologiczne. Często Borys nasikał w mieszkaniu jeszcze zanim zdążyłam zabezpieczyć go podkładami na wyjście, potem za chwilę już na podkłady nie wychodząc z mieszkania lub zaraz za jego drzwiami. Wtedy rezygnowałam ze spaceru, bo potrzeby zostały załatwione, zawracałam do mieszkania, sprzątałam klatkę i ponawiałam wyprowadzenie Boryska za jakieś dwie- trzy godziny. Dodając do tego okres przebywania na dworze, czasami nawet do dwóch godzin mogłam tylko dwukrotnie pokonywać schody zapewniając jednocześnie regularne opróżnianie. Jedyne co pozostawało niezmienione to apetyt. Pora karmienia a w szczególności czas napełniania psich misek to okres największej aktywności Borysa. Z niedowierzaniem patrzyłam jak pies, który chwilę wcześniej nie był w stanie ustać, "biega" na plączących się łapach po przedpokoju solidnej długości w tą i z powrotem. Zawartość miski znikała błyskawicznie i to przy porządnie zwiększonych porcjach. Przestałam obawiać się, że nadmierna tusza utrudni Borysowi chodzenie, dlatego dawałam jeść mu znacznie więcej, chociaż ... nigdy chyba wystarczająco biorąc pod uwagę tempo jedzenia jak i stopień wylizania miski. Coraz rzadziej, ale bywały chwile, że Borys przypominał sobie o ulubionej pomarańczowej piłeczce z częściowo odgryzionymi przez Maksa wypustkami, ale bawił się nią przeważnie na leżąco. Borys uwielbiał gości, bo to znaczyło dodatkowe głaski, czułości i przytulanie. Tego, podobnie jak jedzenia nigdy mu nie było za wiele.
Nie wiem jak długo udało mi się nam wieść dalej taki żywot, gdyby nie to, co wydarzyło się w niedzielę 5 lipca. Od pewnego czasu zauważyłam, że Borys ma takie dziwne tiki. Trudno to opisać. Znalazłam nagranie z podobnymi objawami: https://www.youtube.com/embed/dT9c0l0FSj0

Suczka ma podobne jak Borys tiki głowy. Gdy dopadały Borysa a ten stał, to Borys zawieszał się na chwilę po czym padał na brzuch, często zaczynały się, gdy Borys leżał. Do dziwnego drżenia głowy dołączało się drżenie przednich łapek. W takiej chwili każdy dotyk wywoływał efekt jakbym raziła go prądem - następował wstrząs całego ciała. Ostatnio bywało tak coraz częściej, pojawiało się nagle podczas wypoczynku na legowisku, na spacerach, gdy trochę chodził podtrzymywany na szelkach lub leżał na trawniku, raz nawet przy misce. Przechodziło po kilku minutach. Świadczyło o zachodzących zmianach neurologicznych.

Teraz pozostało najgorsze ... niedziela 5 lipca.
Opiszę ją w następnym poście. Raz z uwagi, aby nie umknęło mi to co napisałam do tej pory, dwa ... .
Wybaczcie.

Link to comment
Share on other sites

Dokończę, co zaczęłam.

Od kilku dni, podobnie jak w całym kraju, mamy upały. Mieszkanie mam wyjątkowo chłodne, dodatkowo zasłonięte okna skutecznie chroniły przed nagrzaniem pomieszczeń. Z drugiej strony powodowały, że wszechobecny zapach moczu, mimo czyszczonych wszystkich podłoży dywanowych i podłóg mytych na okrągło, był bardziej wyczuwalny. W niedzielę nad ranem przeszło kilka niewielkich burz, kilka razy padało. Akurat spacer przypadł nam w komfortowych, rześkich warunkach. Oczekiwane upały chciałam praktycznie wykorzystać i zabrałam się za pranie chodniczków i wykładzin dywanowych, takie porządne, z moczeniem w wannie i szorowanie szczotką. Gdy po po kolei wszystkie wylądowały na balkonie do wyschnięcia, było już po 15-tej. Od kolejnego spaceru z psami dzieliła nas ponad godzina. Położyłam się, żeby trochę odpocząć. W pewnej chwili usłyszałam odgłosy, które zawsze towarzyszyły, gdy Borys raptownie chciał opuścić legowisko, na przykład - zrobił kupę. Spojrzałam ... Borys wyglądał jakby się dławił, pysk otwarty do granic możliwości, próbował wstać ale przewrócił się na bok i zaczęło się. Potworne drgawki wstrząsały jego ciałem, wszystkie cztery łapy wiosłowały z olbrzymią siłą, pojawił się obfity ślinotok a moczu tyle z niego wyleciało, jakby z tydzień nie opróżniał pęcherza. Ze wszystkich sił próbowałam go przytrzymać, głaskałam, przytulałam i uspokajałam. Syn okrywał go mokrymi szmatami, zwilżał język i gołymi dłońmi przytrzymywał szczęki, żeby zaciskające się co chwilę zęby nie skaleczyły zwisającego języka. Nie widziałam nigdy z bliska ataku padaczki, ale według mnie to była epilepsja. Atak trwał długo, kilkanaście minut, dla mnie wieczność. W końcu ustały drgawki, ale Borys nadal charczał, podrywał się i rzucał. Okres wyciszenia też zdawał się nie mieć końca. Zdecydowana byłam dzwonić do osiedlowej Pani weterynarz z prośbą, żeby przyszła i przerwała ten koszmar, ale syn oponował, bo to niedziela, żeby zaczekać do poniedziałku. Powoli Borysek uspokajał się, zaczął pić przyniesioną w misce wodę. Zorientowałam się, że trwało to prawie półtora godziny. Czytałam, że taki atak bardzo wyczerpuje, że powinno się nakarmić zwierzaka i dać mu odpocząć. Przełożyłam Borysa w suche miejsce, zabrałam ociekające moczem przykrycie i tym razem jedzenie podałam "do łóżka". Tradycyjnie zawartość miski zniknęła błyskawicznie. Gdy wychodziłam z Maksem na spacer to Borys próbował nawet wstać. Pozostał w domu pod opieką syna. W porze karmienia, gdy szykowałam dla Maksa, Borys opuścił posłanie, dotarł do kuchni i standardowo czekał na swoją porcję. Oczywiście dostał i nawet zjadł na stojąco. Żartowałam, że jedzenie to Borysa z grobu wyciągnie. Na zmianę z synem siedzieliśmy przy Borysie, powoli wracając do względnego spokoju. I nagle, gdzieś przed 19-tą zauważyłam i poczułam, że Borysowi zaczyna drżeć głowa, tiki były coraz silniejsze po czym nastąpił atak, dłuższy i intensywniejszy. Po nim, po kilku minutach, następny, potem jeszcze jeden. Przy kolejnym zadzwoniłam do Pani weterynarz, nie odbierała i przypomniałam sobie wtedy, że wyjechała na urlop. Borysem rzucało już bez przerwy, oddychał z wielkim trudem, oczy chciały wyjść na zewnątrz, klatka piersiowa osiągała gigantyczne rozmiary, język chyba w całości był na wierzchu, charczał. Z płaczem zadzwoniłam do Pawła, kierownika schroniska. Gdy okazało się, że z lecznicy opiekującej się schroniskiem nikt nie może przyjechać, Paweł zaproponował, że przyjedzie z Olą i zawiozą nas tam. Przyjechali błyskawicznie, w międzyczasie, Borys miał kolejny atak. W ciągu godziny było ich pięć, coś niewyobrażalnie koszmarnego. Już nie płakałam, ryczałam, błagałam, żeby to się wreszcie skończyło. To co jeszcze nie tak dawno przerażało, teraz byłoby wybawieniem, nie mogłam doczekać się potwornego zastrzyku, który uwoli Borysa od tej męczarni. W lecznicy Borysowi podłączono kroplówkę ze środkiem uspokajającym i przeciwdrgawkowym, zmierzono temperaturę. Okazało się, że przekracza 40 stopni. Błyskawicznie umieszczono zimne okłady pod pachami i w pachwinach. Nie wiedziałam, że jest to najlepszy sposób na obniżenie ciepłoty ciała. Próby intensywnego oddychania były próbami wentylacji organizmu. Wypytano mnie czy się nie przegrzał, jakie leki bierze, jaki był jego stan zdrowia. Usłyszałam, że gdy potwierdzi się padaczka, to pies będzie przyjmował leki do końca życia. Odpowiedziałam, że nie zamierzam go diagnozować, że przywiozłam psa, żeby zasnął, żeby już ani razu nie cierpiał. Szef schroniska i przyjmująca nas lekarka uszanowali moją decyzję. Oleńka była z nami cały czas. Gdy podano Borysowi środek usypiający i usłyszałam spokojny jego oddech poczułam ogromną ulgę, nie bałam się już ostatniego zastrzyku. Borysek odszedł w spokoju. Po osłuchaniu został stwierdzony zgon. W tym miejscu muszę podziękować Pawłowi i Oli, nie zostawili mnie samej w najgorszej chwili, nie wiem, nie potrafię wyobrazić sobie co byłoby gdyby nie Oni. Będę Im dozgonnie wdzięczna. Zabrałam Boryska z lecznicy do samochodu syna i pojechaliśmy go pochować. Było już całkiem ciemno, gdy składaliśmy jego ciało do grobu. Zostawiłam mu szelki, nie do podtrzymywania przy chodzeniu ale żeby nie biegał na golasa po tęczowych łąkach, oczywiście nie zapomnieliśmy o pomarańczowej piłeczce.

 

I jakże okrutne było to, że po nocy nastał dzień, dzisiaj kolejny, że słońce świeci, że dozorca znowu kosi trawniki ...  jakby nic się nie stało.

Link to comment
Share on other sites

wykrywko przeczytałam uważnie to co napisałaś, o tym, że beczę nie trzeba mówić, masz ogromne serce. Borys pod lepsze skrzydła nie mógł trafić.

Dobrze, że zasnął spokojny otoczony tymi, którzy go kochali. 

Każdego dnia u nas, w rodzinach naszych, u znajomych dzieją się tragedie..a świat niestety ma to gdzieś i wszystko toczy się swoim torem. Tylko dla nas w takich momentach zatrzymuje się. 

A jak Maksiu znosi to wszystko?

krótki i chaotyczny wpis..ale żadne słowa tak naprawdę nie oddadzą tego co czułam gdy czytałam o tym co przeszliście..

Link to comment
Share on other sites

Wykrywko, Jesteś cudownym Człowiekiem.

Słowa brzmią tak zwyczajnie, nie oddadzą tego, co naprawdę się czuje, czytając wątek Bruna.

Twoja wielka miłość, zwykła (choć rzadka) odpowiedzialność i serce dla psiny, którą przygarnęłaś i z wielkim poświęceniem leczyłaś, ratowałaś, dokąd było to możliwe, jest naprawdę ogromnie poruszająca...

Brunio miał szczęście trafić na Człowieka-Anioła.

Jeśli prawdą jest, że teraz będzie czuwał nad Tobą, powinno Cię spotykać jedynie Dobro.

Zadbaj o Siebie, proszę, bo pomimo opieki Brunia, z pewnością Twemu kręgosłupowi (i nie tylko) wskazana teraz byłaby jakaś rehabilitacja, bo mocno nadwyrężyłaś Swoje zdrowie.

Powinnam na koniec napisać "z wyrazami szacunku...", tak, bo czuję i podziw, i wzruszenie i wielki szacunek dla Ciebie.

Dziękuję!!!

Link to comment
Share on other sites

Arim, caha, atulek, Arkadia_ lubię Was dziewczyny niecodziennie, towarzyszyłyście mi i wspierałyście od dawna. Figunia, mimo, że pojawiła się na wątku po raz pierwszy znana jest mi od jakiegoś czasu i już dawno zaskarbiła sobie moją sympatię. Tak więc dziękuję za Wasze wpisy, efekt Waszej wrażliwości i dobroci. Muszę Wam coś wyjaśnić, żeby nie czuć, że zostałyście oszukane i żeby zapobiec kolejnym postom pełnych współczucia i łez, pochwał i słów szacunku. Zdaję sobie sprawę, że patrząc z boku moja opieka nad Borysem mogła tak wyglądać, jak wiele ludzi odebrało. Prawda jest jednak inna, wiem co piszę i proszę uwierzyć mi na słowo. Zabranie Borysa 12 maja 2013 roku ze schroniska do siebie to było najgorsze, co Boryniowi przytrafiło się w życiu. Dobre chęci to za mało, co najwyżej mogłam iść sobie brukować nimi przysłowiowe piekło a nie brać się za pomaganie. Przez cały czas miałam nieocenioną pomoc schroniska, materialną i logistyczną, w różny sposób wspomagało mnie wiele z Was, za sprawą "Burka" wspierało finansowo wiele osób i ... wszystko poszło na marne. W zamian za to zafundowałam Boryskowi cierpienie, stres i wszelkie uciążliwości życia codziennego: operację, okres rekonwalescencji, rehabilitację, mieszkanie na drugim piętrze i na koniec te potworne ataki padaczki. Czuję ciężar tego wszystkiego, przygniata mnie, ale to i dobrze i do końca życia powinnam już chodzić na kolanach. Na nic się zda, gdy na przeciwną szalę wagi wrzucę całą potężną swoją miłość, którą darzyłam Borysa, wiarę, że wszystko co robiłam, było dla jego dobra, moje oddanie i poświęcenie - waga ani drgnie.

Na koniec długiego posta, jak zwykle ostatnio, moja prośba. Proszę nie próbować mnie usprawiedliwiać, nie zaprzeczać ani nie przekonywać, że było inaczej. Chyba że zależy komuś bym poczuła się jak ... kabotynka lub egzaltowana, stara baba.   

Link to comment
Share on other sites

nie będę Cię usprawiedliwiać, czujesz to co czujesz, 

może nie miałam na tymczasie tak długo zwierzaka, do każdego się jednak przywiązywałam, kilka niestety odeszło mi za TM, wiem co czułam i wiem co będę czuła do końca życia, zawsze będzie ta myśl czy mogłam zrobić lepiej, a może jakby nie trafił do mnie to dalej by żył itp. itd

 

ja wiem, że dzięki Tobie Borys żył tak długo a szansę na dom w jego stanie zdrowotnym miał bardzo nikłą,

może w schronisku dalej by żył a może tyle by nie przeżył, dla mnie najważniejsze, że go nie oddałaś, walczyłaś, KOCHAŁAŚ  i on to czuł

myśl sobie co chcesz ale ja mam swoje zdanie i jego nie zmienię, choćbyś nie wiem co pisała!

nie zadręczaj się tym i wspominaj te szczęśliwe radosne chwile!

 

ściskam mocno

Link to comment
Share on other sites

Wykrywko byłam z Toba i z Borysem w klinice we Wrocławiu i widziałam Twoją zwykłą nie zwykłą taką spokojną miłość do Borysa .Mów sobie co chcesz ja i tak mam ogromny szacunek do Ciebie.Zapamętam Borysa jak jechał w samochodzie i puszczał sobie takie śmierdzące bączki.

Link to comment
Share on other sites

Jeszcze bardziej Jesteś mi Wykrywko bliska po tym wpisie (naprawdę doskonale rozumiem, że można tak się czuć).

Nic już więcej nie napiszę, bo na słowach uznania, jak się domyślam, wcale Ci nie zależy, nikomu zresztą z grona ludzi ofiarnie pomagających zwierzakom. Ale to taki efekt uboczny i chyba dobrze, że jest, choć ma się czasem ochotę zaprzeczać i prostować, że to nie tak...

I jeszcze raz - dbaj o Siebie!

Serdeczności!

Link to comment
Share on other sites

  • 2 weeks later...

Wczoraj, pod wieczór kolejny raz odwiedziłam Boryska, prawie o czasie, w którym 2 tygodnie wcześniej zasnął. Gdy wracałam na niebie pojawiła się tęcza - olbrzymia, szeroka o intensywnych barwach. Banalne będzie to, co napiszę, ale ten symbol psiego raju szablonowy i powszechny na dogo dał spokój duszy i ufność, że dobrze jest teraz Boryniowi.

 

zbDT58O.jpg?1

 

 

zF0Chn1.jpg?1

 

         

VJZ1aze.jpg?1

 

59WsO6A.jpg?1

Link to comment
Share on other sites

Dzięki atulek. Też o Tobie pomyślałam podczas ostatniej wizyty w schronisku, gdy dopełniałam ostatecznych formalności związanych z Boryskiem i zobaczyłam takie cudo:

 

3pfGgqz.jpg?1

 

Czy ta suczka nie jest w typie "Twojej rasy"?

Przy okazji przesyłam pozdrowienia dla Ciebie i Twojego Męża.

Link to comment
Share on other sites

Przepraszam, że mnie tutaj nie było. Nienawidze nowego dogo, z kilku stron subskrypcji nie mam ani jednej sztuki, mimo, ze wpisałam się na jakiś kilku wątkach, w subskrypcjach mi się nie dodają. Znalazłam Was w google, bo wyszukiwarka dogo nic nie znajduje. Ledwo weszłam z google, zobaczyłam zmieniony tytuł. TZ mnie ochrzanił, że się zapowietrzam (łapię głęboki oddech), że go straszę. Tak mnie zatkalo :( 

Jestem malutko na dogo już.

 

Przepraszam, że dopiero teraz zajrzałam, że dopiero teraz sie dowiedziałam, dopiero teraz mogę napisac, że bardzo mi przykro.

Wszystko, co chcę napisać wydaje się teraz takie banalne, takie wyświechtane.

Popłakałam się, czytając opis tego dnia. To musiało być straszne, nikt z nas nie zniósłby normalnie, gdyby ich przyjaciel takie okropne ataki miał. Całkowicie naturalna jest chęć uśmierzenia tego cierpienia. 

 

wykrywko, łączę się w bólu, przytulam Ciebie i zapamiętuję Borysa z ogłoszeń, które robiłam dla niego kilka lat temu, z takich pięknych, kolorowych zdjęć :)

Link to comment
Share on other sites

Atulek wiem, że pokazana suczka jest w typie posokowca, ale jakoś posokowce kojarzą mi się z gończymi w jedną rodzinę. Odpowiadając na Twoje pytanie - na razie wstrzymuję się z wszelaką pomocą dlatego, bo uważam i tym się kierowałam, że naczelną zasadą w pomaganiu jest: po pierwsze nie szkodzić. Ja ją złamałam, całkiem niechcąca, ale i tak odczuwam tego ciężar. Zamierzam powrócić do wolontariatu, który ostatnio bardzo zaniedbałam i ograniczyć się do spacerków z psiakami. Spacerować, oswajać, pieścić i bawić się - tym raczej nie zaszkodzę. 

 

Ewa gonzales piękne jest to płonące serducho.

 

Kora78 fajnie, że trafiłaś. Zgadza się, że ataki były makabryczne, coś bardziej koszmarnego trudno sobie wyobrazić. Już pierwszy mną wstrząsnął i przeraził, wzbudził protest, że tego wszystkiego już za wiele dla jednej psiej istoty. Wtedy nawet przez myśl mi nie przeszło, że za chwilę będzie powtórka i to bez końca. Jedyne czego pragnęłam w tamtej chwili, to normalny oddech dla Borysa i spokojny sen. To otrzymał w lecznicy. Czułam ulgę widząc śpiącego Borysa. Ostatnio lubiłam patrzeć jak śpi, wydawał się taki zadowolony a ja miałam pewność, że nic mu nie dokucza.

Ostatnie fotki Boryska z 4 lipca, zrobione dzień przed jego śmiercią, śpiącego a jednocześnie czujnego o czy świadczy uniesione ucho. Nie wiem czego wysłuchiwał, chodzenie obok, kucanie i odgłos strzelających kolan nie robiły na nim wrażenia, ani drgnął.

 

JPye2h2.jpg?2

 

H2UKB1m.jpg?4

 

Zachary pięknie napisałaś i prawdziwie. Miłość jest istotą każdego życia, bez niej wszystko jest bez znaczenia. Mam nadzieję, że Borys czuł, bo nie szczędziłam mu tego uczucia.

 

W sumie jest dobrze, o Boryska jestem spokojna, wróciłam do równowagi, bez oporu niosę krzyż swojej winy. Najgorsza jest tęsknota. Tęsknię za konisiem, tęsknię ... aż do bólu.

 

 

Link to comment
Share on other sites

Borys dostał od Ciebie Wykrywko morze miłości ,jakiej nie zaznał nigdy wcześniej.W niczym mu ta miłość nie zaszkodziła,tylko pomagała w chorobie.U schyłku swoich dni poznał, co to jest dom i swoja rodzina.Byłaś z nim do końca,do bardzo trudnego dla Was końca.I to tylko się liczy,że nie odszedł sam,gdzieś w schroniskowym boksie.

 

Zrobiłaś dla niego wszystko,co tylko można było zrobić.Byl kochany do końca swoich dni i on to wiedział.

Link to comment
Share on other sites

A ja się buntuję na wykrywki obwinianie się. Jak wielka jest Twoja rozpacz, to Ciebie nie usprawiedliwia w wymyslaniu takich nonsensów. Wiń kogoś u góry, a nie siebie, bo Ty robiłaś więcej, niż mogłaś i więcej, niż ktokowliek inny byłby w stanie. 

Link to comment
Share on other sites

Join the conversation

You can post now and register later. If you have an account, sign in now to post with your account.

Guest
Reply to this topic...

×   Pasted as rich text.   Paste as plain text instead

  Only 75 emoji are allowed.

×   Your link has been automatically embedded.   Display as a link instead

×   Your previous content has been restored.   Clear editor

×   You cannot paste images directly. Upload or insert images from URL.


×
×
  • Create New...