Jump to content
Dogomania

Moja przygoda z OSTRYM I PRZEWLEKŁYM ZAPALENIEM PŁUC u psa


Cybulka

Recommended Posts

[B]Co odróżnia chorego psa od chorego człowieka? Przede wszystkim to, że pies nie powie co go boli. Poniższa, bardzo osobista historia pokazuje, że ZAWSZE warto wierzyć i walczyć do końca. Determinacja, miłość i wiara w cud pozwoliły, by moja Nikitka nadal żyła. Doświadczenie to uświadomiło mi też, jak ważne jest kiedy i na kogo trafimy.[/B]

[B][B]Całość opisałam w swoim artykule pt. "CHOROBA UKOCHANEGO PSA A WYROK - czy warto poddać się od razu?" ([/B][/B][URL]http://nie-taki-pies.blogspot.com/2012/12/choroba-ukochanego-psa-wyrok-czy-warto.html[/URL])

Trzech lekarzy chciało uśpić mojego psa wmawiając mi, że cierpi niepotrzebnie. Za każdym razem, kiedy przez 2 tygodnie codziennie przychodziłam z półprzytomnym psem do kliniki po kolejne dawki leków, słyszałam od pielęgniarek: [I]„O patrz, to ten west. On jeszcze żyje?!?”[/I] Przez 2 tygodnie codziennie znosiłam to ze łzami w oczach. Ale myślałam tylko o jednym. [I]„To się niedługo skończy. Nie wiem jak, ale się skończy dobrze!”[/I]. I spoglądałam na mojego psa, gasnącego w oczach. Ale te przyćmione oczy nadal były wpatrzone we mnie, pełne szczerej miłości i przede wszystkim nadziei. Walka i wola życia, jaka z nich biła, dawała mi takiego powera, że nie było mowy o innym rozwiązaniu. [B]Oprócz strasznego przerażenia, bił też z tych oczu swego rodzaju spokój, że jestem tu obok. Niki ledwo oddychała, ale wiedziała, że musi...[/B]

[B][B]Co się stało?![/B][/B]

W środę 23 września 2009 r. jak zwykle wyszłam z psami rano na spacer i wszystko było absolutnie ok. Podreptały wesoło na trawnik i wróciły. Poszłam do pracy. Po 10h wróciłam i... zastałam zasikany i zakupkany cały dom. Lolka wesoło merdała przy drzwiach na mój widok. Nikity nie było obok. To dziwne. Do moich uszu dotarły jakieś przerażające, niezidentyfikowane dźwięki i [B]zaczęłam rozglądać się za Niki, która nie przyszła mnie przywitać.[/B] Nagle dojrzałam ją w kącie pokoju. Stała bidna i strasznie zgarbiona, oddychając w szalonym tempie - chyba ze 150 razy na minutę. Wydawała przy tym tak przeraźliwe dźwięki, że od razu zrobiło mi się słabo ze współczucia. To było okropne - jakby nie mogła złapać powietrza: jęki, stęki, płacz, chrypienie - wszystko na raz!!!. Garb niesamowity, ogon schowany pod siebie. Pies wyglądał koszmarnie - nie da się tego opisać. Było widać, że bardzo, bardzo ją coś boli. Bałam się wziąć ją na ręce by zanieść do auta, ale wzięłam. [B]Byłam pewna, że coś połknęła i stoi jej teraz w gardle, albo przebiło jej płuco![/B] Bałam się, że zrobię jej jeszcze większa krzywdę.
Pojechałam do weterynarza. Nie dało się dotknąć jej brzucha, tak koszmarnie ją bolał. Dostała więc wszystko co możliwe na [B]brzuch[/B]. Minęły ze 3h i nic. Ponieważ było już po 24:00, pojechałam do drugiego lekarza (na nocny dyżur). Ten mi na to, że to [B]angina[/B] (Lola miała tydzień wcześniej więc to było prawdopodobne). Że ma gardło zawalone, migdały powiększone, z nosa cieknie jej ropa, ma łzawiące oczy itd. Dostała więc antybiotyk i do domu. Zastanawiało mnie jednak, czemu tamten lekarz tego nie zauważył? Dziwne.

O 3:00 w nocy (3h później) nic nie jest lepiej. Pies LEDWO żyje. Ja ryczę, bo dźwięki wydawała koszmarne, nie mogłam tego znieść. I jak to pies – patrzy błagalnym, przerażonym wzrokiem oczekując pomocy! To o 3:00 w nocy znów weterynarz, tym razem całodobowa klinika na Bemowie - sprawdzamy czy [B]coś połknęła[/B]. Lekarz uważa, że anginę ma też, ale to nie to jej tak dokucza. Angina nie powoduje aż takich objawów. Uważa, że ma [B]zapalenie trzustki[/B] (!). Znów daje leki na brzuch. Robimy baryt (tzw. kontrast) by sprawdzić, czy nic nie stoi w przełyku. Rano znów klinika, baryt okazuje się ok., RTG ok., czyli nic nie połknęła. Wyszła przy okazji wada kręgosłupa i powiększone serce (nie groźnie na szczęście, choć kręgosłup podobno bolesny dla niej). Dostajemy leki na brzuch do piątku i na anginę. Jesteśmy w klinice codziennie przez 12h, bo Nikita dostaje kroplówki i zastrzyki co chwilę. Cały czas jestem na łączach (telefonicznie) ze Znajomym Weterynarzem, któremu bezgranicznie ufam, niestety z innego miasta. Nieustannie podrzuca mi nazwiska z kim się skontaktować, gdzie pojechać. W klinice robimy badanie krwi, z którego dowiaduję się, że gdyby psy miały [B]AIDS[/B], to ona by miała. No bo czym może być spowodowany nagły, drastyczny spadek leukocytów we krwi do poziomu 570? A cukru do 30...? [B]Ale u psów przecież AIDS nie występuje…[/B] [B]Niki dostaje masę różnych leków, choć nikt nie wie co jej jest.[/B] Ale leczyć trzeba na gwałt, bo pies ledwie zipie.

Następnego dnia robimy USG na ul. Gagarina, u dr Marcińskiego (polecony jako najlepszy w Warszawie), żeby sprawdzić co powoduje tak koszmarny ból brzucha. Trzustka lekko powiększona z niewielkim stanem zapalnym, ale na pewno nie powoduje to takiego bólu. Nic nie jest lepiej. Każdy lekarz się dziwi, że pies nadal żyje, bo jest w tak kiepskim stanie i już tyle to trwa.

Oto mój wpis na forum z tego dnia:
[I]"Moja Nikita ledwo żyje. Od 2 dni walczę z 6ma lekarzami o jej zdrowie - miała już wszystkie możliwe badania i nic nie wiadomo. Dyszy, jęczy, kaszle, łzawi, boli ją brzuch, oddycha w tempie 5 razy na sekundę. Nic nie pomaga... Prośba o radę do kogo się udać? Byłam na Bemowie u dr Wróblewskich, byłam u dra Marcińskiego. Dzisiaj mam zamiar skontaktować się z podobno jednym z lepszych teoretyków, prof. Lechowskim (zgłosić się po pomysł). Sama ledwo już żyję”[/I]

W piątek (czyli 3 dzień choroby) w klinice na Bemowie okazuje się, że tamte [B]badania krwi były błędnie zrobione[/B]. Ktoś się pomylił w wynikach. Nie ma żadnego „AIDS” (!). Za to jest nowa diagnoza: [B]zatorowość płuca[/B] (embolia = zawał płuca), bo na RTG wyszło duże zacienienie. Kardiolog stwierdziła [B]przemieszczenie serca,[/B] najprawdopodobniej przez zakrzep lub wodę płucach. Odstawiamy więc leczenie brzucha i anginy (bo pies by padł od samych leków) i dajemy sterydy + nowy antybiotyk. [B]Lekarz nadal nie wie, co konkretnie z tego jest najgorsze – decyduje więc, że płuco ratujemy najpierw, resztę ewentualnie później.[/B] Niki dostaję kilkadziesiąt zastrzyków dziennie i 10 h kroplówek. Od kilku dni walczy o każdy skrawek powietrza, nie je, nie śpi ani sekundy i jest szprycowana lekami do granic możliwości, a nie ma nawet najmniejszej poprawy. Jest za to ogromny, rozrywający ból (pies nie może nawet znieść dotyku). Pytam, czy nie zabiją jej te ryzykownie duże dawki leków. Lekarze mówią, że nie mają innego wyjścia, bo leczyć trzeba by nie zabiła jej choroba. Karzą ją zostawić w szpitalu, pod tlenem. Dla mnie to dramat. [B]Jak mam zostawić psa, wśród zwierząt po wypadkach, wyjących i rzucających się z bólu, wśród zapachu choroby, krwi, uryny i strasznego cierpienia, w dodatku całkowicie samego, przerażonego?![/B] Kłócę się z lekarzem, nie chcę tego robić! Słyszę: [I]„Jak pani chce, może jej pani nie zostawiać, wtedy na pewno nie dożyje do rana!”[/I]. Nie mam siły. Zostawiam więc. Przecież to lekarz, on wie co robi.
Niki dostaje dodatkowo serię środków uspokajających, bo tuż po wejściu do szpitala strasznie się zdenerwowała i przestraszyła. Dostaje swoją klatkę, którą sanitariusz nakrywa śmierdzącym ręcznikiem aby [I]„nie musiała tego oglądać i się uspokoiła”[/I]. Dają jej tlen pod nos. Chcę zostać przy niej na noc – nie ma o tym jednak mowy. Zapraszają mnie na 9:00 rano i każą się wyspać .Wychodząc ze szpitala nie mogłam znieść przerażenia w oczach Nikity, nie wiedziałam nawet, czy się jeszcze zobaczymy!
W domu biorę proszki uspokajające by zasnąć a rano zjawiam się w klinice najwcześniej jak się da. Proszę o mojego psa i mi [B]wynoszą Nikitę: przerażoną i zasikaną.[/B] Pytam czemu pies jest cały obsikany. W odpowiedzi dowiaduję się, że nikt nie ma tu czasu wyprowadzać psa (który dostaje hektolitry kroplówek i powinien siusiać co 2h). Wspominam więc, że przecież proponowałam, że zostanę wyprowadzać psa. Wzruszają ramionami. Dowiaduję się następnie, że odwiedziny są tylko 2 x dziennie. Ja i tak jestem co 3h. Wyprowadzam psa na siusiu. Przecież Nikita jest chora, ale przytomna. Jak można takiemu psu fundować dodatkowy stres i kazać załatwiać się pod siebie?! Nie mogę tego pojąć.
Jak w niedzielę rano przyszłam, to mówią, że jest dużo gorzej, że trzeba się poważnie zastanowić czy ją dalej męczyć... Zadzwoniłam do tego znajomego weterynarza. Właściwie to On ocalił życie mojej Nikicie, bo byłam skłonna się już poddać. Pies straszliwie cierpiał i był niewyobrażalnie zmęczony. Kazał mi zabrać stamtąd psa mówiąc, że jak ma mi zejść, to niech to zrobi w domu, przy mnie, w spokoju. Zabrałam ją więc z założeniem, że będzie co ma być. [B]Przynajmniej nie zdechnie sama w śmierdzącej klatce, wśród obcych i innych cierpiących płaczących psów. Lekarz mówi, że bez dodatkowego tlenu pies nie ma szansy na przeżycie.[/B] Pomimo protestów lekarzy i ich kompletnego braku poparcia otrzymałam w końcu pudło leków, strzykawek, kroplówek itp, by nie musieć w kółko jeździć do lecznicy.

W domu Nikita zemdlała z braku powietrza, nie była w stanie już sama oddychać. Po 5 dniach nie miała już siły. Byłam w amoku. Rzuciłam się na jej bezwładne ciałko i zaczęłam ją szarpać, trząchać by się obudziła. Udało się. Koszmar. Pojechałam do NFZ wypożyczyć kondensator tlenu. Zrobiłyśmy jej z mamą inkubator z szarego kartonu. I w ten sposób jakoś dobiłyśmy do poniedziałku (dalej szok, że żyje).

Oto mój wpis na forum z tego dnia:

[I]„Nadal jest tak samo. Skontaktowałam się z drem Narojkiem i dalej z dr Siewruk (anestezjolog). Jutro obydwoje są w klinice SGGW, więc jadę z samego rana pokazać im Nikitkę i historię choroby + wszystkie zdjęcia, żeby stwierdzili, czy nadaje się do podania narkozy. Jeśli tak, to zrobimy tomografię spiralną i wszystko powinno być wiadomo. Tlen już mam, wypożyczyłam. Leki nie pomagają, więc teraz się modlę, żeby to nie była ta embolia jednak... 3majcie kciuki cały czas - sztab ludzi pracuje nad nią więc musi być dobrze!”[/I]

We wtorek pojechałyśmy na tomografię na SGGW, upewnić się co do diagnozy embolii, bo coś było nie halo, że nic nie jest lepiej. Tam oglądał ją dr Narojek i anestezjolog. Nie zezwolili na to badanie, ze względu na tragiczny stan psa. Stwierdzili, że [B]nie przeżyje narkozy[/B] potrzebnej do prawidłowego wykonania badania tomografem. Zrobili jej prześwietlenie i stwierdzili „[B]zapalenie płata środkowego[/B]”. Zrobiono jej też USG, ponieważ nadal bardzo boli ją brzuch, co także mogło mieć wpływ na tak szybki oddech. Zalecili przyjechać za 3h do internisty. To był już 7 dzień choroby i nie było cienia poprawy. Pies nadal walczył tak, jak pierwszego dnia. Jej wola życia była imponująca - nie mogłam jej zawieść.

Dr Olga Szaluś zdecydowanie potwierdziła: [B]bardzo poważne i ostre zapalenie płuc[/B]. Ponowne i bardzo dokładne prześwietlenie potwierdziło to na 100%. W pierwszej chwili byłam wściekła: [I]"to ja jeżdżę po całej warszawie, bo pies mi zdycha, wydałam ponad 3 tys. zł na leczenie „nie wiadomo czego” a na koniec końców okazuje się, że to ZWYKŁE ZAPALENIE PŁUC?”[/I] Myślałam, że to jakiś żart! Zrobiliśmy rentgen - ona z całą pewnością stwierdziła zapalenie płuc - [B]mocno zaniedbane i pogorszone przez podawanie sterydów.[/B]

[I][B]Chwilę potem poczułam ogromną ulgę. Pani doktor była taka pewna. Jej przekonanie w głosie było jak balsam na moje serce! Poczułam się, jakbyśmy wygrały los na loterii!!![/B][/I]

Pani doktor zmieniła leki, dała nowy antybiotyk itd. Czyli zaczynamy leczenie od nowa…

Dr Narojek powiedział, że Nikita wcale nie ma tak strasznie tych płuc zawalonych i że niejeden pies, co miał bardziej zawalone oddychał lepiej niż ona. Był zdziwiony jej okropnym stanem. Niki łapała ok. 80 bardzo płytkich oddechów na minutę, schudła z 9,5 do 6,5 kg (boki miała cale zapadnięte), ostatnio wypróżniała się tydzień temu, przelewała się bezwładnie przez ręce, nie była nawet w stanie ustać na własnych łapach. Z tego powodu nie dostałyśmy żadnych rokowań.

[I][B]Ale ja już wiedziałam… Nie po to trafiłam na kogoś, kto odgadnął jej chorobę, nie po to pies walczył 2 tygodnie o każdy skrawek oddechu, by teraz na sam koniec miało się nie udać! Byłam szczęśliwa jak nigdy![/B][/I]

Oto wpis na forum z tego dnia:

[I]„Generalnie zepsuł mi się samochód więc wszystkiego się nauczyłam - leczymy ją w domu dziś i jutro. Cały czas jest pod tlenem. Dostałam arsenał strzykawek, igieł, bandaży, plastrów, kroplówek i leków. Muszę od jutra chodzić normalnie do pracy, bo dziś prawie ją straciłam. Cieszę się, że mam tylu przyjaciół, którzy mi pomagają, bo inaczej już dawno bym zwariowała i nie dałabym rady tego wszystkiego ogarnąć! (...)[/I] [I]Wam wszystkim też dziękuję, dodajecie mi wiary! Trzymajcie kciuki dalej, to będzie dobrze! Ja w to wierze. Byle jutro było lepiej!!!”[/I]

Następnego dnia było już lepiej. Następnego jeszcze lepiej, a tydzień później pies już biegał i skakał – jakby dostał życie w prezencie!

Żałuję, że nie poszłam tam do tej internistki od razu - choć nie wiem, czy od początku to było takie jasne skoro siedmiu (w sumie) lekarzy nie zauważyło... Najlepsze jest to, że na RTG z początku nie było zacienienia takiego i skąd brzuch? Gorączki nie było w ogóle. Nie wiem nadal jakie są typowe objawy zapalenia płuc, ona podobno typowych nie miała.

Pią Paź 02, 2009, 9:28 am (5-ty dzień "nowego" leczenia):

[I]"Jest lepiej, zaczęła jeść[/I] [I][IMG]file:///C:\Users\Maciek\AppData\Local\Temp\msohtmlclip1\01\clip_image001.gif[/IMG] [I]Na razie co prawda małe ilości, ale to już mega sukces.[/I] [B]Poza tym to nawet zabawne. Leży w tym swoim inkubatorze zrobionym z kartonu i śpi. Nagle zrywa się, podbiega do miski (metr obok), rzuca się na żarcie, bierze 3 kęski i kładzie się z powrotem spać.[/B] [B]Zachowuje się, jakby to mięso jej się śniło czy coś.[/B] [I](...)[/I] [I]Martwi mnie tylko, że nadal bardzo boli ją brzuch"[/I][/I]

Pon Paź 05, 2009 8:39 am

[I]"(...) Nadal z dnia na dzień jest lepiej! Już nawet Lola z powrotem z nami mieszka..."[/I]

Śro Paź 07, 2009 9:33 am

[I]"Byłyśmy wczoraj na wizycie kontrolnej, wyjęli jej w końcu wenflon i przeszłyśmy na tabletki (...) Tak przez tydzień, potem kontrolne RTG i 3 tygodniowa kuracja podnosząca odporność. A co najgorsze - ZAKAZ spacerów przez 1-2 m-ce i cała zima (+ każda następna!) w kubraczku!!! Nie wiem, kto się będzie bardziej wstydził - ja mojego psa w kubraku czy on tego kubraka... No ale cóż, mus to mus, kątami będziemy chodzić najwyżej[/I] [I]:)[/I] [I][B]Ale chyba mogę uznać, że PIES URATOWANY!!! Choć nadal oddycha 87 razy na minutę...”[/B][/I]

[B]21 października Nikita zakończyła kurację antybiotykową i oficjalnie została uznana za wyleczoną. Została zdiagnozowana 8 razy. Trzech weterynarzy proponowało mi jej uśpienie.[/B]

[B]Leczenie trwało 28 dni i kosztowało nas 4 tysiące złotych.[/B]

[B]Są to najlepiej wydane pieniądze w moim życiu...

[/B][img]http://photos.nasza-klasa.pl/5354642/194/other/std/5440e77d70.jpeg[/img]

Link to comment
Share on other sites

  • 4 years later...

Przeczytałem twój artykuł  i .... polały mi się  łzy , a mam już "swoje" lata i myślałem że jestem "twardy".Od 4 tygodni walczę o życie mojej  Julki ( 13 letnia wyżełka) , pomimo wieku jest bardzo silną i niezwykle zadbaną suczką ,Niestety nie możemy podobnie jak Ty znaleźć właściwej diagnozy.Julka od 2 miesięcy  kaszle a właściwie  próbuje  odkaszlnąć "coś" co ją męczy , tak jakby źle połknęła jakiąś drobinę. Z czasem zaczęło to przechodzić w stan  który czasami powoduje brak możliwości oddychania .Dzisiaj nastąpiło apogeum , puszczona samodzielnie do ogrodu . na skutek tego " odksztuszania " zemdlała  i leżała na śniegu z zanikającym oddechem.Jakimś cudem po 40 min reanimacji oddech wrócił i leży teraz dosyć spokojnie, boję się nocy. Znajduję pewne wspólne elementy z Twoją NIKI również   mam podejrzenie zapalenia płuc od dawna,  ale 1,2,3,4 vet idzie w innym kierunku.Oczywiście były sterydy ,walka z cukrzycą (od miesiąca podaję insulinę) ,itd.

Czy mogłabyś podać nazwę antybiotyku?

Serdecznie pozdrawiam NIKĘ  i jej niezwykle dzielną przyjaciółkę  , opis twojego heroizmu to dowód wielkiej miłości  do własnego psa ale przede wszystkim to dowód głębokiego humanizmu .

Jan

 

Link to comment
Share on other sites

Janie...Cybulka napisała post 5 lat temu...to już historia.

Mogę podpowiedzieć jedno - czy wet wspominał coś o ewentualnej diagnostyce zapadania tchawicy?

Poprosiłabym o konsultację kardiologiczną,bezdech (I kaszel) często wskazują na choroby serca.

Czy było badanie RTG,czy było USG?

Czy wykluczono kaszel kenelowy?

Jest też taka możliwość,że Julka połknęła coś,co utknęło w przełyku (USG!).

CO sugerują weci?

Link to comment
Share on other sites

Join the conversation

You can post now and register later. If you have an account, sign in now to post with your account.

Guest
Reply to this topic...

×   Pasted as rich text.   Paste as plain text instead

  Only 75 emoji are allowed.

×   Your link has been automatically embedded.   Display as a link instead

×   Your previous content has been restored.   Clear editor

×   You cannot paste images directly. Upload or insert images from URL.

×
×
  • Create New...