Jump to content
Dogomania

Search the Community

Showing results for tags 'atak'.

  • Search By Tags

    Type tags separated by commas.
  • Search By Author

Content Type


Forums

  • Ogólne
    • REGULAMIN FORUM
    • DOGOMANIA ON FACEBOOK
    • Wszystko o psach
    • Hodowla
    • Media
    • Pielęgnacja
    • Prawo
    • Sprzęt i akcesoria
    • Weterynaria
    • Wychowanie
    • Wypoczynek
    • Wystawy
    • ZKwP
    • Żywienie
    • Tęczowy Most
    • Foto Blogi
    • Shopping center
    • Off Topic
    • Administracja
  • Psy w potrzebie
  • Sport - praca
  • Rasy
  • Inne zwierzęta
  • Dogomania.com

Find results in...

Find results that contain...


Date Created

  • Start

    End


Last Updated

  • Start

    End


Filter by number of...

Joined

  • Start

    End


Group


AIM


MSN


Website URL


ICQ


Yahoo


Jabber


Skype


Location


Interests


Biography


Location


Interests


Occupation

Found 4 results

  1. Witam, mam problem z moim kundelkiem schroniskowym :x mianowicie spuszczona ze smyczy zauważając kogokolwiek kto po prostu idzie w jej polu widzenia, szarżuje - dosłownie - na ludzi, psy cokolwiek zobaczy. wygląda to bardzo groźnie. biegnie całym pędem podbiega dosłownie do człowieka, na metr obszczekuje przez 2 sek i wraca do nas..wygląda to jakby chciała ugryźć czasem, ale nigdy to się nie stało. podbiega tylko bardzo blisko i zaraz ucieka, jest najeżona. tak jest jeśli zobaczy ludzi, natomiast jak zobaczy psa. to biegnie tak samo, tylko od razu potem zaczyna się bawić ( nie ważne czy zna psa czy nie ). Jak jest na smyczy to na ludzi nie szczeka nigdy. tylko jak jest spuszczona i w ogóle nie jest agresywna do nikogo, można jej miskę zabierać,ciągnąć za ogon itd nigdy na nikogo nie zawarczała. Natomiast na smyczy jak widzi psa, to albo jest ekscytacja, jak widzi z daleka, piszczy, jęczy, ciągnie smycz, a już z bliska znów urządza szarże na smyczy i znów wygląda to bardzo groźnie..szamocze się i jeży, przy każdym psie w zasadzie, nawet jak go zna..jak już podejdzie to się pięknie wita i chce bawić. Ludzie nie chcą do nas podchodzić z psami na smyczy i wcale im się nie dziwię, bo wygląda jak wariatka. I jeszcze ciekawostka jak jest spuszczona i ktoś ze mną stoi, albo jest bardzo blisko przechodzeń i ja ją spuszczam to ona nic nie robi, natomiast jak ktoś odejdzie od nas kawałek ( 20 m ? ) to ona tak jakby zapomina? nie rozpoznaje, ze zna tego kogoś, albo, że ten ktoś stał obok chwilę temu i leci jak durna dalej szarżować..( głównie wychodzimy w jedno miejsce w miarę odludne pobiegać bez smyczy i to mi wygląda na mocno terytorialne zachowanie? bo jak tylko ją spuszczę leci już najeżona szczekać, szarżować na nic ? nawet jak nikogo nie ma ) pomóżta ludziska, bo zwariuje z tym kundlem, straszy mi sąsiadów, którzy ją normalnie znają i bywają u mnie w domu z nią na kolanach..skąd to durne zachowanie?
  2. Pękło mi serce i nie mogę sobie wybaczyć, że adoptowaną suczkę za radą szkoleniowca oddaliśmy z powrotem do schroniska, gdyż twierdzi ( a właściwie 2 specjalistów ), że agresja która miała miejsce względem dzieci nie ulegnie zmianie, a mamy 9-letnią córkę, którą ku mojemu przerażeniu i zaskoczeniu! również zaatakowała. Proszę tych z Was, którzy mieliście podobne doświadczenia o pomoc i radę, bo nie mogę się z tym pogodzić i boję się, że popełniłam błąd. Zacznę od początku ( postaram się opisać każdą sytuację i moje zdanie ): TEKST DŁUGI ALE BŁAGAM PRZECZYTAJCIE ! Planowaliśmy kupno psa, ale los chciał, że trafiliśmy do schroniska i już podczas pierwszej wizyty zobaczyliśmy ją : młoda, ok. 2 letnia suczka w typie czarnego owczarka niemieckiego, energiczna, niewychowana ( wiadomo, ale pies uczy się przecież całe życie, więc do wypracowania ). Informacje jakie uzyskaliśmy o niej w schronisku: - poprzednia właścicielka oddała ją z powodów rodzinnych - pies warczy na obcych przy właścicielce, ale szybko się uspokaja i ich toleruje, nie wykazuje agresji - uporczywie skacze na ludzi - w stosunku do psów bywa agresywna - kocha ludzi Przez prawie 2 miesiące 2 razy w tygodniu jeździliśmy do niej z córką ( lat 9 ) i wyprowadzaliśmy ją na spacery. Rzeczywiście skakała na nas, ale poza tym spacery bajka. Cudowny pies, który skradł nam serca. Zabraliśmy ją do domu. Pierwsze 2 tyg. prawie bez problemu. Tzn. przez zmianę karmy miała lekką biegunkę, ale szybko minęła. Mamy dom z ogrodem, więc miała swój teren do biegania i zabaw. 3 spacery w ciągu dnia ( jeden dłuższy 2 godzinny, czasem miasto na smyczy, a czasem łąki i pola i totalne szaleństwo bez smyczy, bo wraca na zawołanie ). Legowisko w domu ( bo mieszkała z nami w domu, a jedynie część dnia spędzała na zewnątrz) oraz na zewnątrz, stały dostęp do wody, posiłki wydawane 2 razy dziennie + smaczki przy szkoleniu. Bawiła się z córką ( oczywiście pod naszym okiem ) i tutaj wyszło podgryzanie rąk w zabawie i nóg, dość mocne, ale komendy, które ćwiczyliśmy zostaw i puść, wyprostowana postawa i kończenie zabawy lub podtykanie zabawki pomagały i już w 2 tyg. przyniosły rezultaty, bo podgryzała znacznie mniej i krócej. Gdy na posesję weszli obcy, podbiegała, wąchała i tolerowała. Spacery cudowne ( nie licząc skakania od przodu i na plecy ), na smyczy chodzi całkiem nieźle, wraca na przywołanie. Nie podbiegała do obcych ludzi, ani rowerzystów. Przełom nastąpił, gdy przyjechała moja mama na weekend. Byłam w domu z psem. Mąż przywiózł mamę a ona weszła do domu, nie zapalając światła w korytarzu. Usłyszałam ją i poszłam w jej kierunku a za mną pies. Gdy mama otworzyła drzwi do salonu i chciała się przywitać - moje psie cudo warknęło i kłapnęło zębami w powietrzu. Mama nas zaskoczyła i wg mnie zachowanie psa całkiem zrozumiałe. Następnie przywitały się i wszystko było ok. Później w kuchni - kolejny raz warknęła i próbowała dziabnąć, ale nic się nie stało. Mama dała jej smaczki a ona sama później podchodziła do mamy. To był słoneczny weekend, więc prawie całą sobotę spędziliśmy koło domu. Sunia pilnowała mojej mamy, nie spuszczając jej z oczu, co chwile podbiegała do niej jakby miała coś w zamiarze, ale powstrzymywała się. W końcu w momencie, gdy mama się nachyliła sunia z impetem rzuciła się w jej kierunku, ostro ujadając, Odwołałam ją i odpuściła. Poźniej znowu dawanie przez mame kiełbasek i względny spokój, chociaż pies ją kontrolował na maksa. W końcu w domu wieczorem, gdy mama przechodziła kolo niej ta wyskoczyła i uszczypnęła ją w rękę., zostawiając siniaka. Mama się zatrzymała, ja doleciałam, odciągnęlam ją i trzymałam. Mama poszła a pies nie spuszczał jej z oczu, warczała i wyrywała się. Dla bezpieczeństwa mamy , nim wstała następnego dnia, wyszłam z psem na spacer i zostawiłam na podwórku. Po tym weekendzie i obserwacji jej zachowań, wiedziałam już kiedy jest niespokojna i kiedy planuje atak, a przynajmniej tak myślałam. W domu ostoja spokoju, nie szalała, chodzila spokojnie, bawiła się z córką ( podgryzając, ale córka stosowała się do rad) , Noc całą przesypiała, w ogóle nie szczekała w domu, a potrzeby komunikowała lekkim jęczeniem. Na podwórku obszczekiwała ludzi, dzieci i psy za ogrodzeniem. W stosunku do psów na spacerach jedyne co okazywała to chęć zabawy - zero agresji. Skakanie zniwelowaliśmy do minimum, tzn. ignorowaliśmy ją, odwracaliśmy się, komenda NIE. Podczas spacerów, spuszczona ze smyczy, skakała na mnie uporczywie, po zawróceniu przestawała. Któregoś spaceru nie poddałam się i mimo jej skoków szłam dalej. Od tego momentu na spacerze nie skoczyła ani razu. W domu zasady od pierwszego dnia, nie pozwalanie na leżenie na łóżkach, chociaż próby nie ustawały ;). Obcych wchodzących na posesję zaczęła traktować inaczej. Pełna kontrola i obserwacja + warczenie i podbieganie. Na spacerach na mieście nie zwracała większej uwagi na ludzi, a jedynie ciągnęła do psów w chęci zabawy. Kości i smaczki tylko w ramach nagrody za wykonaną komendę, chociażby SIAD. SIAD przed podaniem posiłku, SIAD przy podpinaniu smyczy. W ciągu niecałych 2 miesięcy opanowała SIAD do perfekcji, DAJ ŁAPĘ, DAJ PIĄTKĘ, ZOSTAW, ZOSTAŃ I WARUJ. Zostawanie w pozycji waruj kilka minut, ale nie od razu rzym zbudowano, a pies mega chętny do nauki i wystarczyło 2 razy pokazać o co nam chodzi, żeby zrozumiała. Dodatkowo komenda PATRZ na podwórku i spacerach. Na spacerach na komendę PATRZ ( nie każdą ) odwracała się i patrzyla na mnie, wtedy klik i nagroda. Bardzo inteligentny pies. Kolejna sytuacja. Dałam jej kość na podwórku i poszła ją opędzlować na trawce. Przyjechała do nas znajoma z córką 8 lat. Były już u nas i pies je tolerował a nawet sama podchodziła po głaski. Najpierw je obszczekała, ale wpuściła i poleciała do kości. Dziewczyny poszły w kierunku domu i nim weszłyśmy podziwiałyśmy nowe krzewy, które posadziłam zaraz koło wejścia do domu ( sunia wcześniej wykopała tu solidną dziurę, więc zrobiliśmy z tego użytek i rabatę :) ). Stałam ja, znajoma, moja córka i jej córka. Nagle sunia podbiegła do młodej , skoczyła na nią i kłapnęła zębami koło twarzy i poleciała dalej na trawę. Nie wiedziałam wtedy, że to było ostrzeżenie. Młoda stała odwrócona tyłem i wtedy pies wystartował z zębami, złapała ją za kurtkę i wyszarpała. Odciągnęłam ją a one weszły do domu. Później trzymałam już psa, gdy wychodziły. Skończyło się na dziurawej kurtce, którą odkupiłam. Później już każdy obcy - pełna kontrola, podbieganie, spięte ciało, skupione spojrzenie i kręcenie się koło rąk lub próba ataku. Od temu momentu kotrolowaliśmy ją gdy ktoś wchodził na posesję. Nie mamy kojca. No i tragiczna majówka. Natłok ludzi i rozumiem, że pies był zestresowany. Nikt obcy do psa nie podchodził, ale na widok małych dzieci, wlepienie oczyskami, spięte ciało ( ułamki sekund...) i próba ataku na sam ich widok. Wobec nas i teściów ( częstych gości w naszym domu, a i sunia często u nich bywała razem z nami ) pełen spokój i luz. Witanie przy witaniu, merdanie ogonem i ogólna radość. Chociaż nie jest typem psa, który zaciesza i merda w nieskończoność, więc przywitanie krótkie, miejscy i czekanie, aż ją pogłaskam :). Nie izolowaliśmy jej, bo bałam się, że to pogłębi problem. Staraliśmy się, żeby odczuła, że nic złego się nie dzieje i skoro mu kogoś akceptujemy to jest ok i nie ma potrzeby obrony. Zwróciliśmy się do behawiorysty i zaraz do następnego. Pierwszy doradził, żeby przy takim zachowaniu - UWAGA! Zdzielić psa po łbie! Oczywiście koniec rozmowy z mojej strony. Nigdy nie uderzyłabym psa. Agresja rodzi agresję. Drugi szkoli psy metodami pozytywnymi, więc bez żadnej przemocy, a jedynie jasne zasady i dalsze szkolenie posłuszeństwa + smaczki od gości itd. Postanowiliśmy pracować nad nią, bo nie każdy pies musi kochać obcych, byleby nie doszło do krzywdy ludzi, bo to my ponosimy odpowiedzialność, a nie chciałabym, żeby skończyło się tragicznie dla niej, nas i kogoś obcego. I ostatnie wydarzenia. Córka miała I Komunię Św... w sumie wśród gości ludzie, których widziała, ale rozumiem, że to wciąż obcy. Żeby ktoś mógł wejść na podwórko, odwróciłam uwagę psa, zajęłam sobą, w myśl co z oczu to z serca ( tak wyglądało wpuszczanie kogoś na podwórko...) . Gdy wychodzili, mąż wyszedł, założył psu kaganiec i trzymał na smyczy ( krótkiej)( ja odeszłabym z psem dalej, ale on został kawałek od drzwi) bo siostra ma syna 8 lat a jej reakcja na dzieci nie pozostawiała złudzeń, że jest zdolna zrobić krzywdę, zwłaszcza, że doskakiwała dzieciom do twarzy... I tu błąd i nasz i mojej siostry. Prosiłam, żeby młody nie podchodził do psa, żeby nie wychodził sam mimo wszystko, ale nikt mnie nie słucha i młody wyszedł mając gdzieś wszystko... podszedł do niej i pogłaskał ją. Nim mąż zdążył zareagować zaatakowała. Miała kaganiec, ale jednak siła uderzenia zrobiła swoje i młody z rykiem i rozciętym nosem pojechał do domu. Gdy w domu była już cisza, spokój itd. Wyszłam z córką na podwórko i pies zdawał się już uspokoić, niby wszystko było ok, zachowywała się spokojnie. I cóż... Szłam w kierunku drzwi domu, za mną pies a za psem córka ( lat 9 ) i nagle sunia odwróciła się z impetem w szale ataku i rzuciła na córkę! Szczęście w nieszczęściu, że płytki były śliskie, bo spadł deszcz i poślizgnęła się i wtedy zdążyłam ją przejąć. Córka płacz, przerażona, a ja nie mniej. Kazalam jej iść do domu. Pies obserwował ją i warczał. Stres ? Nie poznała jej ? Gdy córka się uspokoiła i pies też, po jakiejś godzinie wyszliśmy na podwórko, mąż bawił się z córką a pies biegał koło nich, podbiegała do córki i sama nie wiem, ale postawa ciała psa wzbudziła mój niepokój, bo miałam wrażenie, że nie ma w tym tego luzu co zawsze a czycha i zbytnio się na niej skupia. Wzięłam psa koło siebie i obserwowałam. Siedziała koło nogi, obserwowała córkę, ciało spięte, szybkie ruchy nozdrzy. Bałam się.Córka chciała jeżdzić na hulajnodze, więc zaprowadziłam psa do garażu, bo w domu była moja mama ( a widok mojej mamy = atak ) położyłam jej kocyk, dałam gryzak naturalny. Ujadała strasznie, więc wyszłam z nią na długi spacer i zabrałam córkę ( musiałam zachowywać się normalnie, nie chciałam wyrobić w córce traumy ) gdy młoda wyszła z domu, pies ją obserwował, ale widok smyczy i spacer okazały się ważniejsze i poszłysmy. Na spacerze wszystko ok. Nie wiedzieliśmy co robić. Zwróciliśmy się do szkoleniowców ( I usłyszałam "oddajcie psa, nim stanie się dziecku krzywda!", rano w niedziele zadzwoniłam do schroniska i usłyszałam, że przyjmą psa. Zabrałam ją na dłuuugi spacer, nie tknęła nic w misce, cały spacer odwracała się i patrzyła na mnie a ja cierpiałam i biłam się z myślami. Jak miałam oddać tak wspaniałego , mądrego psa, który pożarł dosłownie nasze serca? Agresja w kierunku obcych i dzieci ( w rozumieniu psa zapewne uzasadniona, bo broni terytorium, nas... itd. ludzie też nie zawsze zachowują się jak należy) była straszna, ale oni z nami nie mieszkają i chcieliśmy to wypracować na ile byłoby to możliwe, ale atak na naszą córkę ?! Młoda ma 9 lat, gdyby sunia się nie poślizgnęła, wolę nie myśleć! Najgorsze było jednak to, w jaki sposób później na nią patrzyła i jak się szykowała do ataku.. bo tak... spięte ciało, wlepiony wzrok i szybkie ruchy nozdrzami to ułamki sekund przed atakiem. Zazwyczaj nie warczała przed atakiem, ani nie szczekała, tylko krótkie sygnały, które opisuje i atak. Wyobraziłam sobie jak jesteśmy na podwórku, bawimy się a ona odwraca się jak wtedy przy drzwiach i rzuca na młodą. Serce mi zamarło. Psi trener powiedział, że oddanie jej to dobra decyzja, że ten pies mimo usilnych starań nie zostanie już psem towarzyszącym, bo ma silny instynkt łowiecki i sprawdziłby się przy kimś, kto nie ma dzieci i wykorzysta jej potencjał sportowy. Oddaliśmy ją ! Nie mogę tego przeżyć. Jesteśmy zrujnowani psychicznie i boje się, że nikt jej nie adoptuje, co wtedy? Patrze na puste miejsce po jej legowisku, na puste podwórko i serce mi pęka! Mimo tego, że wybrałam dobro dziecka i bezpieczeństwo to czuje się strasznie i BŁAGAM, jeżeli ktoś z Was poradził sobie z takim problemem pomóżcie, bo dociera do mnie co powiedzieli specjaliści, ale jak myślę o tym jakim była przez ten krótki czas wspaniałym towarzyszem i mimo sytuacji jakie miały miejsce nie mogę w to uwierzyć. Dwa dni po oddaniu jej pojechaliśmy ją odwiedzić i wyprowadzić na spacer. Córka musiała się z nią właściwie pożegnać i to jej pomogło, bo pies cieszył się na nasz widok, ale bez nadmiernej ekscytacji. Na spacerze nie zwracała na nas zbytniej uwagi, ale gdy skakała ( znowu ! ) na nas i na córkę- oczekiwałam najgorszego, to straszne, ale zmieniło się postrzeganie jej. To nie był już taki nasz spacer, ciągnęła, czasem zerknęła w moją stronę. Ale u nas miała intensywne spacery a w schronisku nikt nie jest w stanie jej wybiegać. Sunia nie była odpowiednio socjalizowana i wychowywana i wg. trenera gdy poczuła się pewniej na swoim terytorium zaczęła wykazywać takie zachowania. Los tej suni jest dla mnie ważny i nie mogę tak po prostu zapomnieć i nie starać się jej pomóc. Czy decyzja o oddaniu jej nie była pochopna? Nie wiem jak mogłabym zapewnić córce bezpieczeństwa przy psie... córka musi móc swobodnie poruszać się po domu i podwórku, a nie wyobrażam sobie zamykać psa w kojcu( którego zresztą nie mamy ) na cały dzień i nie jestem w stanie obserwować wszystkiego 24h na dobę.. :(
  3. Jestem nowa na forum a trafiłam tutaj bo mam nadzieję na to ,że ktoś mi pomoże zrozumieć co się dzieje z moim psiakiem. Tusia jest jamnikiem ,który ma 13 lat. Jest zdecydowanie za gruba (typowy żebrak ,którego mama dokarmia za każdym razem gdy tylko poprosi o resztki z talerza). Mimo sterylizacji miewa wciąż urojone ciąże po cieczce której nie widać ale często można zauważyć kiedy powinna być (został fragment jajnika ,który był podobno zbyt głęboko i blisko nerki ,nie chcąc jej uszkodzić weterynarz wybrał "mniejsze zło" i zostawił kawałek). Nie licząc tych urojeń, jakiejś przebytej anginy, kolca w łapie czy pękniętego kaszaka to aż dziw ale był z niej do tej pory okaz zdrowia mimo wieku i nadwagi. Tydzień temu było święto więc wszyscy siedzieliśmy w domu gdy nagle z łazienki dobiegło przeraźliwe wycie. Takie jakiego jeszcze w życiu z jej pyszczka nie słyszałam. Zanim ktokolwiek zdążył się zerwać z miejsca wbiegła do pokoju potwornie wykrzywiając prawą, przednią łapę i biegała w koło wciąż wyjąc. Potem usiadła, strasznie dyszała i waliło jej serduszko. Wyglądała jakby dostała jakiegoś ataku paniki. Dała się obłaskawić dopiero po dwóch minutach kawałkiem mięska (które normalnie pochłonęłaby po sekundzie razem z palcem). Zajrzałam do łazienki i zobaczyłam ,że szafka jest trochę przesunięta więc stwierdziliśmy ,że tam czegoś szukała, zaklinowała się i przestraszyła. We wtorek i środę wszystko było w porządku. W czwartek jak byłam w pracy podobno znowu zaczęła przeraźliwie wyć lecz tym razem przewróciła się na bok. Trwało to wszystko może 20 -30 sekund po czym wstała i zachowywała się jakby nic się nie stało i po chwili poszła na swoje posłanie. (Dodam ,że wcześniej całe dnie spędzała w moim pokoju na podłodze a w nocy spała u mamy na fotelu. Kilka dni wcześniej mama fotele wyrzuciła a Tunia dostała nowe legowisko ,z którego od czwartku się prawie nie rusza a do mnie wcale nie zagląda. Tak je pokochała? Próbowałam je przenieść do siebie ale nie chce przyjść.) W piątek popołudniu znowu padła wyjąc. Tym razem można było zaobserwować jak się strasznie napina a po wszystkim (znowu jakieś 30 sekund) wstała i nie licząc tego ,że na początku oszczędzała tą prawą przednią łapę znowu ją to jakby obeszło. Wzięłam ją do weterynarza gdzie dostała zastrzyk przeciwzapalny,coś przeciw laktacji (bo znowu ma pełno mleka) i w razie czego weterynarz dał mi Relsed doodbytniczy gdyby atak się powtórzył i długo trwał bo może to być padaczka.Kazała się pokazać na drugi dzień i w miarę możliwości nagrać atak. Wieczorem mąż wyszedł z nią i drugim naszym psiakiem na spacer. Na czwartym piętrze przy uchylonym balkonie znowu usłyszałam to przeraźliwe wycie. Gdy do mnie zadzwonił zakładałam już buty ale zanim zeszłam na dół Tusia chodziła sobie po trawniku i merdała ogonem. Nie zdążył nic nagrać bo drugi pies ciągnął go szukając miejsca i mimo tego ,że od Tusi biegającej "samopas" dzieliło go najwyżej 5 metrów to zanim do niej podszedł ona już stała na nogach i zajmowała się swoimi sprawami. Na drugi dzień- w sobotę postanowiliśmy ,że będziemy z nimi wychodzić we dwoje. W południe przy windzie Tusia padła i mimo ,że od razu nacisnęłam odpowiednie guziki w telefonie (niezablokowanym na taką ewentualność) to momentu upadku i wycia nie udało mi się nagrać. Mam tylko to jak leży napięta a potem wstaje. Trochę była zdezorientowana bo zaczęła później uciekać schodami czego nigdy nie robi. Nawet jak winda jest nieczynna to znosimy ją na rękach. Poszliśmy więc od razu do weterynarza gdzie po obejrzeniu filmu i dokładnej relacji z zachowania suni pani weterynarz zaaplikowała jej Relsed i zastrzyk z relanium. Popołudniu gdy mama ją głaskała Tusia znowu zaczęła wyć. Tym razem już leżała więc się nie przewróciła, spięły jej się tylko jakby przednie łapy, jak najbardziej kontaktowała i wodziła za mamą wzrokiem a do tego merdała ogonem. Cały dzień była ogólnie strasznie przymulona.Nawet jeść nie chciała,nie żebrała. Nie ruszała się z legowiska, nie chodziła jeść do kuchni ale to pewnie od leków. W niedziele z rana poszliśmy z nią na czczo do pani weterynarz na pobieranie krwi. Znowu dostała zastrzyk z relanium i tego dnia nie było żadnego ataku. Mimo ,że wciąż niezbyt chętnie się rusza gdziekolwiek- nawet do kuchni- była dużo bardziej ożywiona. Za każdym razem gdy ktoś z domowników chodzi po mieszkaniu podnosi głowę i nadstawia uszka. Szczególnie gdy zauważy kogoś z jedzeniem. Jak jej podać do legowiska to zjada. Dziś od rana (5:30!) zwraca na siebie uwagę. Popiskuje i się patrzy na wszystkich. Macha ogonkiem i wydaje z siebie takie piski jak wtedy gdy żebra o coś smacznego. To może przez to ,że lepiej się czuje a do tego może być związane z tą urojoną ciążą. Zrobiła sobie nawet krótką wycieczkę do mojego pokoju. Uff....rozpisałam się strasznie ...ale obraz jest nakreślony dokładnie. Teraz moje pytania i reszta faktów w pigułce: -Czy to na pewno padaczka? -Jak dobiera się leki? -Moja weterynarz nie stosuje Depakine Chrono ale czy można je podawać psu?(mąż je zażywa więc nie byłoby problemu z dostępem i ceną tego leku) -Czy może to być coś innego niż epilepsja? -Czy to ,że ataki nastąpiły właśnie w tej chwili może zależeć od stresu i zmian? (jak pisałam mama wyrzuciła jej fotel,ma nowe legowisko a mieszkanie wygląda jak po przejściu huraganu bo rodzicielka się niedługo wyprowadza) -Mamy drugiego psiaka i mama chce go zabrać a Tusie zostawić. Czy stres z tym związany nie pogorszy jej stanu,szczególnie dopiero na początku dobierania dawki leku? -Czy każdy lek z proponowanych przez weterynarza (luminal, mizodin) można podać starej i grubej Tusi? W wynikach badań ma podwyższony AlAT na 70 a T4 na tarczycę ma w dolnych granicach normy. (15,3 z normą od 15) Reszta aż dziw w jak najlepszym porządku. Jeśli ktoś się natrudził i to przeczytał to już jestem wdzięczna. Liczę na jakieś odpowiedzi szczególnie w sprawie tego Depakine Chrono ,którego nasza pani weterynarz poprostu nie zna.
  4. Mam ogromny problem z moimi psami 7 letnim huskim i 9 letnim kundelkiem. Osobno oba są strasznie przyjacielskie, prawdziwe pieszczochy gdy są same razem w ogrodzie też nic sobie nie robią problem pojawia się gdy wychodzimy do nich żeby się z nimi pobawić... husky jest tak zazdrosny, że w ogóle nie dopuszcza żebyśmy mogli pogłaskać tego drugiego zawsze kończy się to ostrzegawczym warczeniem, a później atakiem boję się, że za którymś razem skończy się to tragicznie ;c psy te prawie od zawsze były razem, ale wcześniej mieliśmy jeszcze owczarka niemieckiego, który dominował stado i nie dopuszczał do takich sytuacji, a od jego śmierci jest jak jest. Nie możemy sobie z tym już poradzić!Wie ktoś może czy jest jakaś możliwość wytresowania takich psów? Jak powinniśmy się zachowywać gdy zaczynają walczyć? dodam że kundelek jest potulny i nigdy nie zaatakuje pierwszy.Miał ktoś taki problem? Z góry dziękuje za każdą radę
×
×
  • Create New...