Jump to content
Dogomania

domin

Members
  • Posts

    6
  • Joined

  • Last visited

Everything posted by domin

  1. Dziękuję wszystkim jeszcze raz za obecność, przede wszystkim Norelowi, który ewidentnie rozumie, że to forum ma być o zwierzętach a nie o ludziach. Pani Doroto! Odpisuje pani dlatego, że sugeruje mi pani kłamstwo. Zapewniam panią, że po pierwsze mam możliwość wyrwania się z pracy aby napoić konie (i proszę nie kontynuować dlaczego nie mam czasu ich sprowadzić) ale przede wszystkim po drugie - żyjemy na wsi a nie na pustyni i mamy sąsiadów, którzy pomagają nam przy koniach. Nalanie wody ze studni nie wymaga wielkiego doświadczenia. Druga rzecz - pani wie lepiej niż ktokolwiek, że przywrócenie wagi konia może trwać dłużej niż miesiąc. Zapewniam panią, że zareagowaliśmy wcześniej niż po trzech miesiącach. Dowiedziałam się z pani postu, że konie powinny być zdrowe a nie chore. Dziękuję, to cenna wskazówka. Bez ironii to wskazówką jest Equimax, być może rozwiązanie problemu. Zapytamy o ten środek weterynarza. Poza tym... szczerze gratuluje odnoszonych sukcesów w hodowli koni i życzę powodzenia w dalszych poczynaniach. Nie chciałabym już więcej z panią dyskutować bo to jest rozmowa o kompetencjach a na to trochę szkoda czasu. Jeszcze raz dziękuję. Jeszcze raz zainteresowanych zapraszam do nas.
  2. Witam. Jestem drugą osobą, której omawiana sprawa bezpośrednio dotyczy, czyli współwłaścicielką koni. Chciałabym zabrać głos. Rozpocznę od zwrócenia się do autorki ostatniego postu, który ostatecznie przekonał mnie, że w zaistniałej sytuacji powinnam się tu pojawić. A więc do pani Doroty Ingram: W ramach wyjaśnienia napiszę, że „pan Dominik” wytoczył na tym forum „elaborat” ponieważ został do tego niejako „przymuszony” przez Inicjatorów tego wątku. Napisał tyle ile uważał za stosowne aby uczciwie wypowiedzieć się o warunkach życia omawianych tu zwierząt, nie ubarwiając i nie upiększając. Ja mogę panią zapewnić, że zdecydowanie wolimy zająć się naszymi końmi niż produkować takie elaboraty. Oczywiście pójdę za pani radą i natychmiast zacznę płonąć ze wstydu. Żałuję tylko, że skoro ma pani dwudziestoletnie doświadczenie z końmi oraz chęć i gotowość udzielania porad takim niedoświadczonym hodowcom jak my (o czym świadczy fakt śledzenia tego forum i zamieszczanie własnych wpisów) to nie dowiedziałam się z pani wpisu więcej niż z niektórych powyższych postów, które delikatnie mówiąc, niewiele konstruktywnego tutaj wniosły. Na pewno pani wie, że zła kondycja zwierząt może wynikać z wielu różnych przyczyn. Ja z pełną świadomością mogę zapewnić panią i wszystkich zainteresowanych dobrem omawianych tutaj zwierząt, że jedyną rzeczą w jakiej mogę mieć pewność na temat naszych koni to, iż PRZYCZYNĄ ICH KONDYCJI (a konkretnie kondycji kasztana) NIE JEST NIEDOŻYWIENIE. Zanim jednak wzburzy się w Was krew i chęć linczu uderzy do głowy przeczytajcie proszę tą wypowiedź do końca. Nigdy w powyższej dyskusji nie wyszło z naszej strony jakobyśmy uważali, że nasze konie są okazem zdrowia albo jak to w pewnym sensie ujęła pani Dorota Ingram że doskonale dbamy o nasze konie. Nie jest zgodne z prawdą to co w jednym z pierwszych postów napisała Inicjatorka tego wątku, jakobyśmy w rozmowach z nią twierdzili, że z naszymi końmi wszystko jest w porządku. Takich rozmów w ogóle nie było. Owszem, ostatnio ta pani zadała mi pytanie czy to prawda co ludzie we wsi gadają, że nasze konie są głodzone. Zgodnie z prawdą zaprzeczyłam. Jednocześnie nigdy nie byliśmy w na tyle bliskich stosunkach abym odczuwała potrzebę spowiadania się jej z naszych problemów. Otóż chciałabym na początek tego wątku Państwa zapewnić, że doskonale zdajemy sobie sprawę ze stanu rzeczy, że los naszych koni bynajmniej nie jest nam obojętny i, że szukamy przyczyny. Jesteśmy młodymi ludźmi i nasze osobiste praktyczne doświadczenie w hodowli koni to okres półtora roku. Wiele się uczymy na własnych błędach oraz obserwacjach. Oczywiście bardzo cenne są rady bo trudno, żeby pozwolić sobie na wykończenie zwierząt po to ażeby zauważyć, że coś jest z nimi nie tak. Jeszcze raz więc o żywieniu. Jeśli chodzi o paszę objętościową to nasze konie są karmione w dwóch wariantach: trzy razy dziennie odpowiednia porcja siana lub: siano rano i wieczorem a – odpowiednio do pory roku - jasne godziny dzienne wypas na zielonym pastwisku. W porze kiedy trawa jest dostępna nasze konie mają dostęp do pastwiska najrzadziej co dwa dni. Mamy też kilka miejsc wypasu koni oraz przenośny system grodzenia także dbamy o to, aby „zielona pasza” miała szansę się zregenerować. Suchej paszy objętościowej nigdy nie oszczędzaliśmy bo nie było takiej potrzeby. Po pierwsze dostaliśmy mnóstwo siana od zaprzyjaźnionych gospodarstw, po drugie zlecamy koszenie okolicznych łąk, po trzecie zamawiamy siano z okolic. Planując hodowlę dwóch koni przemyśleliśmy nasze życiowe wydatki i zaplanowaliśmy wszystko tak, że stać nas na regularny zakup siana. Ostatnio, jakieś trzy tygodnie temu – a było to zapewne przed rozpoczęciem tutejszych wątków – zaniepokojeni wyglądem naszych koni zaprosiliśmy do nas człowieka, który od trzydziestu lat zajmuje się hodowlą koni, przez wiele wiele lat zarządzał dosyć sporą stadniną a teraz jest na emeryturze i hoduje trzy konie na własny użytek. Poprosiliśmy go o wgląd w nasze zwyczaje żywienia koni. Pokazaliśmy dokładnie jaką ilość owsa dajemy a jaką siana, jakie witaminy. Po przyjrzeniu się naszym zwyczajom człowiek ów powiedział, że w tej kwestii wszystko jest we wzorowym porządku. Jednocześnie zasugerował dwie rzeczy: że siano którym karmimy konie może być złej jakości (w znaczeniu: jałowe; absolutnie nie jest podgniłe) lub że taki wygląd może świadczyć o obecności jakiegoś pasożyta, który nie uległ zniszczeniu podczas procesu odrobaczania poprzez zastosowanie doustnej maści. Obie wskazówki badamy. Z naszej obserwacji wynika, że faktycznie proces chudnięcia koni zaczął być widoczny mniej więcej od sierpnia, po ostatnich sianokosach. Zamówiliśmy koszenie łąki sąsiada z naszej wsi. Z tego co już teraz wiemy łąka nie była wcześniej koszona już przez jakiś dłuższy czas, być może ma to znaczenie. Wcześniej zamawialiśmy siano z Łęcznej i ono było chyba lepszej jakości. Jeśli chodzi o pasożyty to właśnie jesteśmy na etapie zmiany weterynarza i czekamy jutro na jego przyjazd. Zobaczymy co stwierdzi ale będziemy prawdopodobnie oddawać próbki końskiego kału do analizy. Z moich przemyśleń – co jeszcze mogło przyczynić się do pogorszenia kondycji koni – okres września, kiedy przechodziliśmy swoiście dość ciężki czas. „Pan Dominik” musiał wyjechać na ponad trzy tygodnie a ja miałam bardzo dużo pracy i przez ten czas nie wyprowadzałam koni na wybieg bo nie chciałam, żeby po nocy błąkały się na dworze, czekając aż wrócę z pracy. Były na czarnym wybiegu ze stałym dostępem do swojej (obszernej zresztą) stajni. Oczywiście miały dostęp do wody bo na czarnym wybiegu umieściliśmy banię, w której mieści się około siedmiu dużych wiader. Zawsze w trakcie dnia uzupełniałam zapas wody no i na wieczór też. Przez cały ten czas konie nie były lążowane ani jeżdżone. Karmione były trzy razy dziennie. Jest jeszcze inna refleksja: Tymczasowo nie posiadaliśmy własnej stajni. Konie stały „za płotem”, w gospodarstwach u sąsiadów. „Gospodarstwach” ponieważ przez te półtorej roku konie zmieniały miejsce trzy razy (konkretnie kasztan bo kara, którą kupiliśmy pół roku później dwa razy). Było to powodowane różnymi względami mającymi na celu polepszenie warunków życia koni. Każde z miejsc miało swoje wady i zalety. I tak – miejsce ostatnie było bardzo „komfortowe” dla koni pod względem wielkości stajni, bezpośredniego wyjścia na czarny wybieg (nasze konie nigdy nie spędziły jednego dnia „na stojąco”, w zamknięciu, w boksie. Zawsze mają otwarte wrota i mogą spacerować) oraz bardzo bliska odległość pastwiska. Niestety, właściciel owej posesji (skądinąd dusza człowiek) ma spore ciągoty alkoholowe oraz liczne hm… powiązania towarzyskie. I niestety wielokrotnie w pobliżu koni kręciło się bardzo wiele bardzo różnych osób, z których każda ma kompletnie inną teorię na temat hodowli koni (hm… o tym będzie później). Faktem rzeczy jest to, iż nie wiemy właściwie co kto może koniom podać. A niestety nie jest możliwe dybanie przy koniach non stop. Na szczęście udało nam się wreszcie zdobyć kredyt i kupiliśmy własne gospodarstwo. Teraz właśnie jesteśmy w trakcie budowy stajni. I zamierzamy wydać wszystkie nasze oszczędności, żeby stworzyć koniom bardzo dobre warunki. Podam do informacji, że konie będą też miały do dyspozycji własną rozległą łąkę na wypas. Hm… tyle z konkretnych rzeczy przychodzi mi teraz do głowy. Ale chciałabym jeszcze poruszyć jedną kwestię… Otóż - zawsze ceniłam i szanowałam ludzi , którzy w sposób odważny i bezkompromisowy potrafią walczyć o słuszne idee, lepszy świat, sprawiedliwość dla tych, którzy nie mają głosu. I tu zwracam się do Inicjatorów całego wątku bo chciałabym zwrócić uwagę na pewną rzecz i zwrócić się z prośbą o głębsze zastanowienie. Miałam kiedyś na uczelni zajęcia z mediacji antropologicznej, czyli w skrócie – jak efektywnie pomagać ażeby jednocześnie nie zaszkodzić. Przytoczę pewne zdarzenie mające bezpośredni związek z omawianą tu sprawą. Niezależnie od akcji prowadzonej tutaj, około dwóch miesięcy temu, okoliczni pijaczkowie – zaprawieni w hodowli koni starsi panowie – urządzili samozwańczą akcję dokarmiania naszych koni. Dostali się do naszej stodoły gdzie zgromadzony jest zapas owsa na całą zimę i jednorazowo „zadali” koniom pięćdziesięciokilogramowy worek owsa. Dzięki Bogu zaczął padać deszcz i mądre zwierzęta nie tknęły mokrego ziarna. Każdy kto o hodowli koni posiada choćby najmniejszą wiedzę wie, że zjedzenie takiej ilości paszy treściwej mogło by zakończyć się śmiercią koni. W takim kontekście zgodzicie się chyba Państwo, że kierowanie się poradami niektórych sąsiadów na temat żywienia koni było by wystarczającym powodem Waszej „interwencji”. Nam pozostaje mieć nadzieję, że „nasza wieś” nie czyta takich internetowych forów. Ponieważ najpierw niechybnie by nas zlinczowano, potem przejęto konie, utuczono kukurydzą i burakami potrajając ich objętość, a potem ze spokojnym sumieniem sprzedano za pieniądze na mięso. Jeśli więc chcecie państwo dalej grać w rzucanie gromkich słów oburzenia pod naszym adresem to proszę bardzo , my nie będziemy już w tym brać czynnego udziału, ponieważ nie ma to sensu. Jeśli natomiast interesuje Was dobro zwierząt, poprawa ich kondycji i czujecie, że jesteście w stanie dopomóc jakąś wiedzą to będziemy więcej niż wdzięczni jeśli się z nami tą wiedzą podzielicie. Chcę podkreślić, że nie mamy nic do ukrycia. „Pan Dominik” uczciwie podał numer telefonu oraz email pod który można do nas pisać. Napisał też, że jeśli ktoś odczuwa taką potrzebę to może przyjechać i przekonać się jak sprawy wyglądają na żywo, przyjrzeć się żebrom kasztana, zajrzeć do stodoły i czy konie, za przeproszeniem, nie stoją w gównie. Jeśli takie podejrzenie miało by być przyczyną wizyty to zapewniam, że nie stoją. Zapewniam też … że to co kasztan ma na końcu ogona to nie żadna „zgroza” tylko naturalne – i zresztą bardzo piękne – umaszczenie ogona. Dziękuję wszystkim za poświęcony czas Jagoda
  3. Temat monitorujemy, aczkolwiek nie chcemy "czynnie" brać w nim dalszego udziału, zwłaszcza ze względu na mnogość polemik, które mogły by się wywiązać, a które często nie są jakkolwiek "sensowne" i podparte właściwym doświadczeniem, co pokazuje 2/3 wpisów w tym temacie, np. Sabulci Dziękujemy Ci [B]Norel[/B] za konstruktywną wypowiedź; uwagi zachowamy dla siebie i postaramy się z nich skorzystać. Z pewnością skorzystamy z usług innego weterynarza, ponieważ dotychczasowy od dłuższego czasu budził u nas ambiwalentne uczucia. Ps. Co do siana, to chodziło nam właśnie o to z Łęcznej, które raz już mieliśmy i nie budziło żadnych zastrzeżeń ; )
  4. Po trzecie wspomniany przez „autorów” argument dostępności siana we wsi, jest niestety nie do końca prawdziwy. Fakt jest taki że nikomu nie chce się kosić łąk i zbierać siana (nawet z pomocą, bo zawsze przy takich robotach byłem dostępny i zaangażowany). W pierwszym roku hodowli nie mieliśmy z tym problemu, w tym stało się to jednak problematyczne. Udało nam się zgarnąć pierwszy skos (który jak się właśnie okazuje jest jałowy) przy którym i tak się wyjątkowo wykosztowaliśmy, a kolejnych dwóch nikt nie chciał wykonać. Aktualnie mamy jeszcze zapas na 1-2 miesiące innego, dobrego siana, a później z kwestii finansowych (podsumowując tegoroczny pierwszy zbiór) zdecydowaliśmy się zamówić siano od naszego wcześniej już sprawdzanego dostawcy. Zapas słomy jest również zapewniony do przyszłych skosów. Po czwarte stajnie w których trzymane były konie nie były przez nas nieustannie kontrolowane, co oznacza, że niestety każdy mógł wejść i podać bez naszej wiedzy cokolwiek. Być może i to ma pośredni wpływ na stan koni w ostatnim okresie. W końcu udało nam się kupić własną posiadłość, i staramy się ze wszystkich sił, aby jeszcze przed zimą stajnia stanęła na naszym terenie, gdzie będziemy mieli wyłączność w żywieniu koni, a także dużo większe możliwości ich wypasu. Niestety jest to ograniczone naszymi możliwościami finansowymi, a zbudowanie najtańszej, a przy tym trwałej, funkcjonalnej i właściwej dla koni stajni przy aktualnych cenach materiałów i robocizny, jest naszą ciągłą obawą i problemem któremu staramy się zaradzić. Doda tylko, że w nowej stajni podłoże w boksach dla koni ma być dębowe, nie z racji tego, że nasze stajenne oczekiwania są wygórowane i przez to wstrzymują prace, ale że dysponujemy akurat odpowiednią ilością starodrzewu, niestety nie nadającego się i niewystarczającego na budowę stajni, a jak wiadomo jest to możliwie najlepsze podłoże. Po piąte konie są czyszczone kilka razy w tygodniu, nie będę kłamał że codziennie, a że na zdjęciach są brudne, co przeczy temu argumentowi, to już każdy koniarz wie, że po wyczyszczeniu konia i wypuszczeniu go po „pracy” pierwsze co zrobi to wytarza się w ziemi, błocie itp. Jazdy w ostatnim czasie są ograniczone, co spowodowane jest różnymi sytuacjami życiowymi, które akurat przechodzimy, ale staramy się, aby możliwie codziennie, co drugi dzień były lonżowane, choć bez intensywnego treningu nie wyrabia u nich oczywiście pięknych mięśni, a jedynie potęguje zły stan koni na zdjęciach. Jesteśmy młodymi ludźmi, uczącymi się na własnych błędach, ale ze świadomością ich popełniania. Powtórzę jeszcze raz, że mamy ogromną świadomość problemów które czasem spotykają nasze zwierzęta (bo mam na myśli nie tylko konie), nie są nam obojętne, ale nie zawsze na wszystkie jesteśmy w stanie na bieżąco odpowiadać. Mamy swoje wewnętrzne troski, natłok prac zawodowych i poza, staramy się też korzystać z dorobku usług współcześnie nam dostępnych, chociażby i po to, żeby w wiejskim trybie życia nie schamieć i nie zdziczeć. Nie jest tak że nie jesteśmy w stanie ogarnąć naszego „gospodarstwa”, choć bywają dni, że nie jest to łatwe i czy to źle, że czasem z tego powodu pies dostanie później jeść, albo koń nie zostanie wylonżowany? Ponieważ „autorzy” nie chcieli ze mną rozmawiać, chcąc abym wypowiedział się na forum (abyście sami mogli ocenić nasze argumenty) nie udało mi się też im powiedzieć o pewnej kwestii, ale skoro na forum to niech już tak zostanie. Przede wszystkim jest nam bardzo przykro, że osoby, które uważaliśmy dotąd za przyjaciół, a przynajmniej dobrych znajomych, nie dopytując się nas dokładnie o sytuację w tej kwestii, a jedynie „czy konie mają się dobrze, bo słyszałem/słyszałam, że…”, bawią się za naszymi plecami w detektywów, włącznie z tym, że jak pokojarzyliśmy teraz fakty, wiemy kiedy robili tą swoją wizję lokalną, a rowerki nagle zniknęły…, a także z dzwonieniem do pracodawcy jednego z nas, który nie ma z tym nic wspólnego; i pozostawia w naszych sercach i umysłach wiele do przemyśleń nad kwestią relacji i zaufania, a swoiście jest to wielkim bólem, gdy po raz drugi w tym roku dobrzy znajomi nas zawodzą. Mogą nie zgadzać się z tym jak hodujemy nasze zwierzęta i o tym rozpowiadać lub nie, podczas gdy my i (jak się w tych dniach okazało) inni znajomi mamy również wiele zastrzeżeń w wielu kwestiach, do czego nie potrzebujemy korzystania z pomocy osób trzecich. Możemy jedynie podziękować za fakt, że nie zawitał do nas bez zapowiedz ktoś „z legitymacją”, ani żaden reporter, jak również, że nie zostały podane nasze dane, co w dzisiejszych czasach jest dosyć ważne. Żywimy tylko gorącą nadzieję, że zbytnia troska i radykalizm ekologiczny kiedyś ich nie zgubi. Zarazem nie chcemy wchodzić, zwłaszcza na łamach forum w żadne kłótnie, spory, waśnie i nieprzyjemności. Niech ta kwestia zostanie pomiędzy nami. Tyle mam do powiedzenia na ten temat, na forum. W razie dalszych zapytań (sugestii, uwag, skarg etc.) lub jeśli ktoś chciałby przyjechać, żeby osobiście zobaczyć stan koni lub uważa, że sprawa wymaga interwencji proszę o kontakt mejlowy [U][email protected][/U] lub telefoniczny [U]517 459 056[/U] (jeśli wystąpi problem z dodzwonieniem się, to może być to związane z kiepskim zasięgiem w naszym nowym miejscu zamieszkania; z reguły staram się oddzwaniać). Nie mamy nic do ukrycia, aczkolwiek proszę nie oczekiwać też od nas, że będziemy pozytywnie nastawieni, jeśli "ktoś", czy "każdy" (bo tak należy mi określić anonimowe osoby z forum) będzie chciał wiedzieć wszystko, w kontekście inwigilacyjnym, a już zwłaszcza w przypadku osób agresywnych i tak też wykładających swoje racje. Mam nadzieję, że do takich sytuacji nie będzie musiało dojść, i że osoby zainteresowane tą sprawą mają naprawdę w swych intencjach [U]dobro zwierząt[/U], a nie [U]sensację[/U]. Pozdrawiam, dominik
  5. Żeby nie wyszło na to, iż wszytko co piszę jest fajne i cukierkowe, nie widząc przyczyn zaistnienia tej "interwencji" podam kilka przyczyn, które na nią mogły wpłynąć. Po pierwsze chciałem zaznaczyć, nie jest tak, iż nie mamy świadomości faktu, że z końmi jest jakiś problem. Zaczął on się pojawiać na przestrzeni ostatnich 2-3 miesięcy poprzez stopniowe, mniej lub bardziej widoczne chudnięcie kasztana, a później także i karej. Początkowo myśleliśmy że jest to zbyt niska ilość podawania paszy objętościowej. Zwiększenie jej ilości nie dało żadnych efektów więc konie odrobaczyliśmy za pomocą środka w paście po raz wtóry. Do tego wypada mi dodać, że zrównało się to z okresem moich wyjazdów zawodowych, tj. partnerka (z powodu pewnych "przypadłości") nie mogła wyprowadzać koni na pastwisko i dostarczać zielonkę codziennie, co w efekcie oznacza, że przez ok. ponad miesiąc czasu ich główną paszą objętościową było siano. Równolegle pojawiło się u obu koni kilka kolek do czego wymagana była już interwencja weterynarza. Czekaliśmy dotychczas na rozwój wypadków, bo w ostatnich kilku tygodniach kolki ustąpiły, i faktycznie karej zaczęło się poprawiać, dochodzi już do swojej linii, z kasztan nieznacznie, co świadczy o tym, że i tak nie ominą nas badania laboratoryjne. Chciałem dodać, że objawy zmiany wagi następują stopniowo, powoli, także nie da się z dnia na dzień, czy nawet w przeciągu kilku tygodni, więc nie reaguje się natychmiastowo, jak np. przy kolce lub urazach. Podparte jest do wiedzą mojego ojczyma mającego ponad 30-letnie doświadczenie w hodowli, układaniu i jeździe konnej oraz "styczności" z setkami koni, który miał okazję odwiedzić nas przed tygodniem i skontrolować co, jak, kiedy i ile podajemy zwierzętom. Wnioski dotychczasowe są takie, że siano podawane w ostatnim okresie było po prostu jałowe (o kwestii siana później), aczkolwiek niewykluczona jest obecność pasożytów, toteż i wspomniane wcześniej badania. Po drugie kwestia plotek, w stosunku do których autorzy tego tematu postanowili się ustosunkować, na własną rękę przeprowadzając wizję, przy jednoczesnym braku wiedzy o koniach i osoby doświadczonej, co zostało na tym forum przez nich [U]zaznaczone[/U]. Miejscowość w której mieszkamy z pewnych powodów (których nie będę tutaj wymieniał, bo jest to kompletnie odrębny, socjologiczny temat) jest dość negatywnie nastawiona do osób przyjezdnych/obcych, co objawia się swoistą niechęcią pod różnymi postaciami. Kwestia ta dotyczy nie tylko nas, ale i autorów tego postu mimo dłuższego stażu zamieszkania tego terenu, co niech już zostanie pomiędzy nami. My wiążąc się stale z tym miejscem od ok. 2 lat, zmuszeni byliśmy wywalczać sobie prawo do negowania plotek i z góry narzuconych na nasz temat opinii, co w wielkim skrócie i przełożeniu oznacza setki rozmów, przysług, utrzymywania dobrych relacji z sąsiedztwem i otoczeniem - przekonywania do siebie ludzi. Mimo tych szczerych zabiegów nadal jest kilka osób które „ideologicznie” są nam negatywnie nastawione, ale o tym za chwilę. Od pierwszej chwili gdy konie zaczęły się u nas kolejno pojawiać słyszeliśmy, że konie są zbyt chude, zabiedzone, że dajemy im za mało owsa (sic!), co wiąże się z jedynym obrazem koni w wiejskich oczach, tj. grubych, ciężkich, pociągowych, co jest cechą koni zimnokrwistych, jakie się wyłącznie hodowało na wsi, a aktualnie do dziś z przeznaczeniem na rzeź, gdzie masa jest łatwo przeliczalna na pieniądze i złość, gdy koń nie chce tyć. Tłumaczenia pewnych kwestii wyjaśniały zasadnicze różnice gatunkowe kończące się pozytywnym argumentem „ja tam wolę grube”. Jak jednak wcześniej wspominałem nadal jest kilka osób założeniowo nieprzychylnych. Pomijając szczegóły podam tylko jeden z przykładów, jakim była niedawna sytuacja najścia o poranku mojej partnerki (mnie niestety nie było bo bym od razu p…) przez nieznanego jej osobnika wyrzucającego jej z agresją nasze ogromne zaniedbania w stosunku do prowadzenia koni, wraz ze straszeniem, jakoby osobnik był przedstawicielem organu od ochrony zwierząt. Legitymacji jednak nie potrafił pokazać, a ostatecznie okazało się że była to próba wymuszenia pieniędzy na procentowy haracz. Co do reszty napisze tylko „plotka łatwo niesie się”.
  6. Jestem osobą którą ta sprawa dotyczy bezpośrednio, po niedawnej rozmowie z autorem tego tematu, w której nie zostałem dopuszczony do wyłożenia jakichkolwiek racji, a zobligowany do wyjaśnień na tymże forum, co (niezależnie od mojej opinii na temat internetowych forów) czynię, dla dobra sprawy i spokoju zatroskanych serc. Konie ze zdjęć, kasztan/kara mają 8/12 lat, mamy je od roku/półtorej. Przez cały ten okres czasu hodowli nie występowały u nich żadne problemy zdrowotne (lekka kolka niewymagająca interwencji weterynaryjnej pojawiła się zaledwie raz, nie pamiętam już u którego z koni). Były regularnie (co kwartał) odrobaczane. Przeoczyliśmy odrobaczanie późnowiosenne, co nadrobiliśmy w trakcie lata. Ostatnie odrobaczenie ok. miesiąca temu środkiem zakupionym u weterynarza (z powodu przeprowadzki nie potrafię teraz znaleźć książeczek zdrowia koni i podać nazwy środka). Kopyta w stanie dobrym: kasztan bardzo dobre, twarde, suche, kara podatne do moknięcia, do czego na szczęście nie doszło. Nie były, nie są i nigdy nie będą (chyba że zajdzie taka potrzeba!) podkute, co jest związane z ich użytkowaniem tylko w trybie rekreacyjnym (osoby mającą jakąkolwiek wiedzę na temat koni powinni o tym wiedzieć, dlatego nie będę się nad tym rozpisywał). Okresowo przyjeżdżał kowal do rozczyszczania od którego ta a nie inna wiedza na temat stanu kopyt. Niewielka narośl, której [U]nie widać[/U] na żadnym ze zdjęć, a która znajduje się na tylnej części nadpęcia jest cechą tego konia od urodzenia, bądź jakiegoś urazu w okresie adolescencji - tyle wiemy od poprzednich właścicieli. Zdaniem kilku weterynarzy, których rady zasięgaliśmy przed kupnem konia, aczkolwiek bez prześwietleń, tak faktycznie musiało być, choć brak prześwietlenia był naszym ryzykiem na które się zdecydowaliśmy, a które, na szczęście, okazało się nie budzić obaw przy późniejszym użytkowaniu zwierzęcia pod siodłem. Z charakteru kasztan jest otwarty i ukochany w obejściu, pod siodłem wymaga sprawnego jeźdźca, kara pod siodłem wspaniała, a w obejściu (przepraszam za to określenie) humorzasta i jędzowata jak baba. Konie trzymaliśmy dotychczas w dwóch miejscach, w bliskim sąsiedztwie wynajmowanego przez nas wcześniej domu. W obu miejscach stały one na klepisku, mniej lub bardziej regularnie podsypywanym słomą. Miały stosunkowo stały dostęp do wody, tzn. z racji korzystania z cudzych stajni, w których jedynym źródłem dostępu do wody była studnia, i związane z tym jej noszenie do koni, czasem nawet kilkunastu metrów (co było głównie problemem dla mojej partnerki), i faktu, że nie mamy stałego etatu przy opiece koni, a staramy się godzić ich hodowlę z naszymi innymi zainteresowaniami oraz życiem codziennym, nie byliśmy w stanie utrzymywać na bieżąco stałego poziomu wysokości wody wiader/wanienki. Gdy przychodziła pora karmienia woda była uzupełniana do momentu napojenia się koni, a na noc dodatkowo zostawiane wiadra w stajni. Podstawowym miejscem bytu koni jest, tzw. czarny wybieg (rzecz -moim zdaniem- oczywista dla znających się na koniach i nie wymagająca tłumaczenia), ze stałym dojściem/dostępem koni do stajni, gdy mają ochotę się schować. Poza tym są wypuszczane na pastwisko w godzinach "światła dziennego" (w stosunku do pór roku) lub gdy potrzebny jest okres jego naturalnego odbudowania mają wykaszaną zielonkę i dostarczaną na ów czarny wybieg. Wypuszczenie na pastwisko jest poprzedzone podaniem paszy treściwej, którą jest owies cały, nie gnieciony podawany w różnych ilościach i częstotliwości. W momencie, gdy konie nie są trenowane/jeżdżone jest to jedna (litrowa) miarka/na podanie x 2 dziennie. Pasza objętościowa, w zależności od pory roku, podawana 2-3 x dziennie, +/- po kostce na oba konie. Otrzymują również witaminy w proszku (co do formy podawania witamin - w proszku, czy w granulacie - to już kwestia sporna koniarzy), marchewki i suchy chleb - w rozsądnych ilościach, bo znam przypadki zbyt hojnych hodowców i związanych z tym późniejszych problemów zdrowotnych. Nie dostają kostek cukru ani tym bardziej buraków, czy kukurydzy i innych wynalazków służących utuczeniu koni idących na rzeź lub odpowiednich dla ras zimnokrwistych! W stajni są stale uzupełniane kostki czerwonej soli.
×
×
  • Create New...